
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Ja jeszcze zostanę – powiedziałem do wychodzącego z biura Krzysztofa. – Mam trochę roboty.
– Dobra, jak chcesz – wzruszył ramionami. – Zamknij tylko porządnie drzwi. Chyba nie chcesz, żeby dopadł cię morderca staruszek?
Uśmiechnąłem się. Czego miałby tu szukać morderca staruszek? Fakt, nasze biuro mieściło się w starej kamienicy, ale wszystkie staruszki mieszkały niżej. Gdybym był mordercą staruszek, nie chciałoby mi się wchodzić na trzecie piętro.
Jednak wstałem i zamknąłem drzwi za wychodzącym Krzysztofem. Na wszelki wypadek gdyby zamiast mordercy staruszek miał przyjść biurowy gwałciciel. Co innego gwałcicielka, ale one pracowały w innej dzielnicy.
Wróciłem do komputera. Pracy tak naprawdę nie miałem dużo, w zasadzie nic, czego nie mógłbym zrobić następnego dnia, ale nie chciałem mówić Krzysztofowi, że w rzeczywistości oczekuję ważnego maila i być może ekstra zlecenia. Prywatnego oczywiście. Miało to być coś nietypowego ale lubiłem wyzwania.
Czekanie przedłużało się, czas wlókł się niemiłosiernie. Z nudów przejrzałem chyba cały internet. Doszedłem nawet do ostatniej strony, na której znajdował się napis głoszący, że jest to ostatnia strona w internecie i więcej nie ma już nic i tak w ogóle to najlepiej, żebym już wyłączył komputer.
Komputera nie wyłączyłem a klikanie co kilkanaście sekund w przycisk odbierający pocztę nic nie dawało. Dochodziła północ. Godzina duchów jak mawiają niektórzy.
Nie wierzyłem w duchy. Wciąż nie wierzę. Ale wtedy, dokładnie o północy naszły mnie wątpliwości, zwłaszcza gdy nagle, niespodziewanie pojawiło się przede mną trzech elegancko ubranych mężczyzn. Podobnych do siebie jak dwie a raczej trzy krople wody. Mieli nawet takie same, ciemne okulary i czarne garnitury. Skojarzyli mi się z trzema agentami Smith.
Z pewnością nie wyglądali ani na morderców staruszek ani na biurowych gwałcicieli… chociaż co do tego w środku to nie byłem pewien. Miał taką dziwną minę.
– Słucham panów? – na wszelki wypadek starałem się być miły. A nuż to jacyś klienci? Dla takich każda pora jest dobra do załatwiania interesów.
– Pan Artur S? – spytał ten w środku. Skojarzenie z biurowym gwałcicielem nasiliło się. Pilnowałem więc, żeby mój tył znajdował się możliwie daleko od niego.
– Tak.
– Jesteśmy agenci Hash, Flash i Slash – przedstawił siebie i kolegów (braci?). Agenci… A więc miałem rację. Jeśli to były ich imiona to mógłbym się założyć, że na nazwisko mieli Smith.
– Matrix? – wyrwało mi się.
– Co matrix? – nie rozumiał Slash. A może tylko udawał, że nie rozumiał.
– Nie… nic… nie ważne – mruknąłem.
– Reprezentujemy firmę HFiS co. Wylosował pan w naszej loterii tygodniową wycieczkę do Raju i okolic.
Hmm… Wylosowany? Skąd mieli moje dane? Cholera, tą całą ustawę o ochronie danych osobowych o kant dupy można potłuc. Pewnie to kolejna firma handlowa. Wygrał pan wycieczkę, ale wcześniej musi pan nakupić bubli za 2000 euro. A naiwni ludzie nabierali się na to.
– Niczego od was nie kupię, nie jestem zainteresowany – powiedziałem twardo. Cóż, trudno udaje się twardziela nie będąc nim, ale miałem nadzieję, że tego nie zauważą.
Zauważyli.
– Ależ my niczego nie chcemy panu sprzedać – odparł Hash bynajmniej nie zniechęcony moją negatywną postawą. – Skąd panu to przyszło do głowy?
– Nasza oferta jest całkiem darmowa – dodał Flash.
I zaraz już mówili jeden przed drugiego machając rękami i przytupując:
– No może nie zupełnie…
– …ale jest bardzo atrakcyjna…
– …rewelacyjna…
– …korzystna…
– …niepowtarzalna…
– …jedyna w swoim rodzaju…
– …jest pan jednym z nielicznych szczęśliwców…
– …wybrańcem…
– …do niczego pana nie zmuszamy…
– …pan sam podejmuje decyzję…
– …ale to naprawdę okazja…
– …i powinien pan skorzystać…
– …życiowa szansa…
– …drugi raz się nie powtórzy…
– …to super podróż…
– …wycieczka…
– …głupotą byłoby odmówić…
– …zrezygnować…
– …nie skorzystać…
– STOP! STOP! STOP! – krzyknąłem. Zaczął mi się robić mętlik. – O CO CHODZI? Jaka wycieczka? Gdzie? Po co? Za ile?
– O wycieczkę. Do Raju i okolic. Na odpoczynek i zwiedzanie. Za duszę – odpowiedział po kolei na moje pytania Hash.
– Za duszę? Więc to o to chodzi? Nie jestem zainteresowany.
– Ależ jest pan – uśmiechnął się promiennie Slash. – Przecież czekał pan na nas.
– Czekałem? To jakaś pomyłka. Czekałem na maila od…
– …od firmy HFiS. Czyli właśnie od nas. Ale po co załatwiać takie sprawy przez internet skoro można osobiście, prawda?
– Taa… Więc to od was mam dostać to zlecenie?
– Zlecenie? – spytali wszyscy trzej jednocześnie. Mieli doskonałą synchronizację. Ciekawe, czy długo ją trenowali. – Zgłosił pan chęć wzięcia udziału w losowaniu i wygrał pan wycieczkę.
– Niemożliwe. Wziąłem udział w losowaniu, ale chodziło o zlecenie, na którym mogę zarobić a nie wycieczkę. Wiecie, coś jak loteria wizowa.
– Nienienie. To okazja, na której pan nie straci. Musiał pan coś źle zrozumieć.
– No to chodźcie, pokażę wam maila – zaprowadziłem ich do komputera. Po przeczytaniu e-maila szczęki im trochę opadły. Nie na długo jednak.
– Hmm… Musiało nastąpić jakieś nieporozumienie i przez przypadek dostał pan nie tego maila co trzeba. Bałagan w biurze, rozumie pan… Ale to szczegół – powiedział w końcu Flash… albo Slash… albo Hash. Straciłem ich na chwilę z oczu i mi się pomieszali. – Może pan mimo to skorzystać z naszej oferty i pojechać na tą wycieczkę.
– Do Raju i okolic, powiadacie?
Jednocześnie skinęli głowami. Znowu idealna synchronizacja.
– A co tam mówiliście o duszy?
– Och, to drobiazg – Hash (albo któryś z pozostałych) podał mi plik dokumentów wydrukowanych tak drobnym pismem, że bez lupy nie szło tego odczytać. – Pan jedzie na wycieczkę, my dostajemy duszę. Wystarczy tu podpisać. Ale proszę się nie martwić, to dopiero po śmierci. I tak nie będzie już panu potrzebna.
– A co takiego jest w tej wycieczce, że jest warta mojej duszy?
– No jak to co? Raj! Za życia może pan odwiedzić raj, spędzić tam najwspanialszy tydzień swojego życia i jeszcze wrócić. Czy to mało?
Hmm… Wycieczka jak wycieczka. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić wycieczki wartej mojej duszy. Z drugiej jednak strony i tak z duszy nie korzystałem. Cóż więc miałem do stracenia? Ale jakoś nie podobało mi się to wszystko.
– Jak to jest, że oferujecie mi wycieczkę do Raju? Domyślam się, że reprezentujecie interesy raczej przeciwnej strony – wskazałem kciukiem w dół.
– Owszem, ale mamy umowę z „Górą". Ostatnio cierpią na brak klientów. W ogóle cierpią na wiele braków, he he…
– Ale co im po turystach, skoro i tak duszę wy zabieracie?
– Cóż, turyści wracają z powrotem Opowiadają o Raju znajomym. I znajomi przybywają tam już trybem normalnym.
– Ale wtedy wy na tym tracicie. Co to jest za interes?
– Świetny. Teraz u nas jest przepełnienie. Ciasnota. Tłok. „Góra" nas teraz trochę odciąży. Aż do równowagi.
– A gdy role się odwrócą?
– Spokojna głowa – zaśmiał się Flash (chyba). – To jeszcze nigdy nie nastąpiło. I raczej nie nastąpi. Zastanawialiśmy się kiedyś nad tym fenomenem i doszliśmy do wniosku, że jesteśmy po prostu atrakcyjniejsi. I zawsze będą chętni.
To interesujące. Więc wychodziło na to, że miałem odwiedzić Raj (czy też Niebo), żeby przekazać „dobrą nowinę" znajomym a samemu w zamian zamknąć sobie na zawsze tam drogę. Ciekawe więc mieli podejście na „Górze". Poświęcanie jednostek dla mas. A zawsze mi się wydawało, że jedni i drudzy walczą o każdą jedną duszę. Widać myliłem się. Wszystko wskazywało na to, że jedni i drudzy prowadzili jakieś tam wspólne interesy i nie do końca byli konkurencją.
Zastanawiałem się, jak jest w tym Raju. A jeśli spodoba mi się na tyle, że po śmierci będę chciał tam iść? A jak dobrze zrozumiałem, w takim wypadku nie mógłbym. Kurcze…
Z drugiej jednak strony nie wiedziałem, jak jest na „Dole". Może faktycznie ciekawiej?
Należało teraz podjąć decyzję. Moi goście zaczynali się już niecierpliwić. Wziąłem głęboki oddech.
– Dobra. Jadę.
Treść mnie nie przekonuje. Niby czuć, że to humoreska, ale to tłumaczenie na końcu, co i jak, kładzie całość. Także postaci "agentów" są jakieś takie dziwnie naciągane. Generalnie, porównując z niedawno czytanym "Oknem", to opowiadanie jest znacznie, moim zdaniem, słabsze.
Nie jestem pewien, ale chyba nie ma słowa "nienienie" ;)
Jest słowo "nienienie" - to bardzo wielokrotne zaprzeczenie, które trzeba wymówić bardzo szybko wymachując do tego rękami. Myślę, że w lepszym wyobrażeniu sobie agentów może pomóc znajomość bardzo starej przygodówki "The Secret of Monkey Island" i niejakiego Stana, który w pierwszej części handlował statkami a w kolejnych też się nie obijał - to on był pierwowzorem wymahujących rękami agentów :)
W sumie całkiem fajne. Ale to "nienienie" mogłeś napisać w ten sposób: nie, nie nie. Mówię Ci, że to wyglądałoby znacznie lepiej.
Całość ciekawa i przyjemnie się czytało. Pozdrawiam
Końcówka, właśnie ta z tłumaczeniem, nie podobała mi się. Zepsuła mi ten humorystyczny nastrój. Postaci agentów - może nie tyle naciągane, co przerysowane, co wygląda na zamierzone; IMO dało to fajny efekt. W temacie uwag - brakuje mi tu przynajmniej kilku przecinków.