
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Łzy Jednorożca
Salem zrzuciła kaptur, gdy znalazła się w dużym korytarzu. Znużona i zniechęcona skierowała się ku schodom i powoli wspięła się na ostatnie szóste piętro. Na jej twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, kiedy na szerokim parapecie ujrzała, siedzącego, młodego chłopaka. Oparła się o ścianę niedaleko. Założyła ręce i zaczęła mu się przyglądać nieco natrętnie i raczej kpiąco. Chłopak był tak pochłonięty książką, że w ogóle nie zorientował się, że nie był już tu sam.
Asthar Shen był chłopcem, w którym kochały się chyba wszystkie studentki na Silent Wood. Był bardo przystojny, choć jego uroda mogła uchodzić za nieco egzotyczną. Rzadko spotykało się istoty płci męskiej o białych włosach .Nawet wśród Eltów takich nie było, choć były jedynymi istotami w całej Nenufarum ,których włosy mieniły się różnorodnymi kolorami, a jednak żaden z nich nie miał włosów białych jak śnieg. Jeśli chodzi o kolor oczu, to i pod tym względem Asthar się wyróżniał. Miały kolor czerwonego wina i ocienione były długimi ,czarnymi rzęsami, których zazdrościła mu niejedna dziewczyna.
Patrzyła na niego drwiąco, ale tak naprawdę czuła lekki niepokój. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że i jej serce bije szybciej na jego widok. Nie podobało się jej to. Miała swoje powody, by od innych trzymać się z daleka. Gdy tak mu się teraz przyglądała, złapała się na tym, że myśli o tym, jakie w dotyku są te jego roztrzepane, przydługawe włosy, lub jakby się czuła, gdyby wziął ją w ramiona.
Poczuła do siebie pogardę.
Salem jesteś żałosna.
Naraz spostrzegła, że Asthar już nie czytał. Przyglądał się jej dziwnie. Serce zaczęło jej szybciej bić.
-O co chodzi?-spytała chłodno, prostując się.
Wzruszył ramionami.
Jest w tobie coś takiego, co sprawia, że czuję niepokój.
Pomyślał, lekko marszcząc brwi.
-Witaj Salem-przywitał się cicho.
Posłała mu zaskoczone spojrzenie.
Asthar posmutniał . Odwrócił wzrok i ponuro wyjrzał przez okno. Ilekroć odzywał się do Salem Parker, a to były rzadkie chwile, ta spoglądała na niego jak na jakiegoś dziwoląga. Oczywiście domyślał się w czym rzecz. Był chyba jedyną istotą na tej uczelni, która w ogóle chciała się do niej odezwać. Nie umiał tego pojąć. Ta dziewczyna przecież nie była brzydka, a wręcz przeciwnie, więc czemu żaden chłopak do niej nie zarywał? Była ładniejsza od wielu dziewcząt ,a mimo to zawsze była sama. Z drugiej strony ona sama dbała, by nikt za bardzo się do niej nie zbliżył. Gdy tylko znalazł się taki nieśmiałek, natychmiast odprawiała go z kwitkiem, zmieniając się w paskudną jędzę. No tak, ale dlaczego? Asthar był jedyną osobą, która chciała to wiedzieć. Wyczuwał w niej wielką tajemnicę, wyczuwał też coś mrocznego i dzikiego, a w jej oczach często widział zagadkowy ból. Interesowała go bardziej, niż był skłonny przyznać.
Odwrócił się i ponownie na nią spojrzał. Napotkał w jej złotych, dużych oczach chłód i ostrzeżenie. Po chwili jednak spuściła wzrok i odsunęła się przed grupką kilku dziewcząt, które go dostrzegły.
-Hej Asthar! Jak to fajnie, że już jesteś!- Biuściasta blondynka Amy wspięła się na parapet obok niego i cmoknęła go w policzek. Asthar uśmiechnął się z przymusem. Zerknął w stronę Salem, ale tej już nie było.
***
Na zajęciach z języka Demonów nudziła się jak mops. Urodziła się ze znajomością tego języka jak i Mowy Starszych, w której wypowiadało się zaklęcia. Nigdy nikomu się do tego nie przyznała, bo nikt, chyba za wyjątkiem Najwyższego nie rodził się z takimi umiejętnościami. Salem z gorzkiego doświadczenia wiedziała, że lepiej się nie wychylać ze swoją nieprzeciętnością. Lepiej udawać mało uzdolnioną i nie rzucać się w oczy, szczególnie profesorom.
Demonologię wykładał nieszkodliwy profesor Lothar, którego Salem uwielbiała między innymi za to, że nie interesowało go nic poza przedmiotami, które wykładał. Nikomu, w przeciwieństwie do reszty profesorów , uważnie się nie przyglądał i cieszył się jak dziecko, gdy studenci przyswajali sobie kolejne słowa z tego, jakże , trudnego języka.
-Żywioły w demonim to S’ahay. Dzielimy je na wodę czyli Voris, ogień-Phare, powietrze-Aoife i ziemię czyli Farum.
Salem od niechcenia zapisywała nazwy żywiołów i ich odpowiedniki w demonim. Myślami była jednak gdzie indziej. Musiała by być ślepą, by nie zauważyć, że Asthara nie zniechęcał jej chłód i dbanie o zachowanie dystansu. Dlaczego? Przecież był jak najbardziej istotą Światła i to wystarczyło by się trzymać od niej na kilometr! Dlaczego ignorował podszepty własnej Mocy? Na pewno podpowiadała mu, że w niej było coś z Mroku? Był takim głupcem, czy kierowało nim coś innego? Może chciał się dowiedzieć kim była? Może przeczuwał, że była niebezpieczna i należało mieć ją na oku? A może po prostu mu się podobała? Ta myśl nie tyle ją rozśmieszyła co wystraszyła. Nie. Nie mógł się nią intereować w ten sposób! Dla niej byłą by to zbyt wielka pokusa, a dla niego katastrofa!
Salem była bowiem istotą, która nigdy nie powinna była się urodzić. Była owocem gwałtu, jakiego dopuścił się Demon na niewinnej istocie Światła. Była istotą, której dusza była dwoista. Był w niej i Mrok i Światło. Nie chciała wybierać Mroku, ale w niej był i od zawsze walczyła ze sobą by mu nie ulec. Gdyby ktoś wiedział jak wiele było w niej Ciemności, skończyło by się to dla niej wygnaniem, w najlepszym wypadku, lub śmiercią, w najgorszym.
Kolejne zajęcia wykładał niejaki Marco Evans. Był profesorem, którego nie należało ignorować i wcale nie chodziło o jego urodę, choć ta potrafiła zwalić z nóg. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest istotą Światła, być może był nawet Aniołem. Nie można było tego wykluczyć, bo wyczuwała w nim ogromną, a dla niej niebezpieczną Moc. Musiała się trzymać na baczności ilekroć pojawiał się w jej polu widzenia. Jego szare oczy niemal przyprawiały ją o ciarki za każdym razem gdy na nią patrzył. Te oczy nie były jednak niewinne. Był w nich jakiś cień, jakiś smutek i gorycz, jakby zbyt wiele zła widział na tym świecie, zła i cierpienia, które odcisnęły na nim trwałe piętno. Asthar tym różnił się od niego, że był niewinny. Jego dusza była czysta i nieskalana, jego obecność zaś potrafiła podnieść na duchu. Wiele istot do niego lgnęło i Elty, i Wilczaje, i Anioły nawet albo zwierzęta. Cóż Salem na własnej skórze odczuwała to przyciąganie, a przecież nie można było o niej powiedzieć by jej dusza promieniała światłem.
Zawsze przed zajęciami z Evansem, Salem musiała psychicznie się wyciszać. Musiała się uspokoić na tyle by móc otoczyć się wszelkimi barierami, jakie tylko Moc potrafiła zapewnić. Jak zawsze punktualnie zjawił się na sali. Jego czarne włosy były bardziej zmierzwione niż zazwyczaj a jego oczy bardziej skupione i ponure.
Rzucił listę obecności na biurko i obrócił się do studentów.
-Witajcie moi drodzy. Nim przejdziemy do zajęć, kilka słów na temat waszych wczorajszych testów. Jeśli chodzi o teorię, to mniej więcej wiecie o co chodzi z obroną przed wilkami i wilkołakami. Ale teoria nijak się ma do praktyki. Samin pomyliłaś wilki z shalakami. Na wilki lustro absolutnie nie podziała! Vivien, od kiedy to wilki boją się Srebrnej Poświaty? Owszem srebro może im zaszkodzić, pod warunkiem jednak, że wniknie w ich ciała, a nie tylko otoczy. Salem, wilka wprawdzie zabijesz kołkiem, ale jest to bardzo niebezpieczne i zupełnie zbyteczne. Niech nikt w ten sposób nie atakuje tych bestii! Wystarczy posłać odłamek srebrnego kryształu, których w jaskiniach na terenie całego Nenufarum jest pod dostatkiem, a które Moc aportuje i po sprawie. I Asthar, co miała znaczyć ta szara mgła? Chciałeś się w niej ukryć?
-Wilki uciekły-zauważył Asthar z nieco krzywym uśmiechem.
-Taaak. Uciekły.– Evans zawahał się. Nie miał pojęcia skąd Shen wytrzasnął zaklęcie Szarej Mgły, ale podziałało i to w bardzo dziwny sposób. Pierwszy raz widział, by wilki tak po prostu uciekły. Mgła je oszołomiła i rozkojarzyła. Każdy pobiegł w inną stronę, jakby nagle zapomniały, że są wilkami, a nie stadem przerażonych saren. – Po zajęciach chciałbym cię widzieć w swoim gabinecie.
-Jak pan sobie życzy– Asthar wzruszył ramionami. Nie byłaby to pierwsza taka wizyta w gabinecie profesora ,gdzie ten zada swoje ważne pytania, na które Asthar udzieli enigmatycznych odpowiedzi i za pewne nie ostatnia. Profesor chyba pomyślał o tym samym, bo jego twarz spochmurniała. Asthar posłął mu niewinny uśmiech.
Evans uniósł brwi, ale nie skomentował. Wprawdzie doskonale wiedział jak będzie wygładać cała rozmowa, ale dzisiaj nie po to wzywał chłopca do siebie. Dzisiaj chciał zaznać chwili spokoju i poczuć, że jeszcze nie wszystko stracone a to mógł mu zapewnić tylko ten niezwykły, białowłosy chłopiec.
-A teraz przejdźmy do meritum. Przedmiotem dzisiejszych zajęć będzie obrona przed Lewcami. Jak sami wiecie…
Salem wyłączyła się z zajęć. Jej serce nie biło spokojnie, w zasadzie co chwila podchodziło jej do gardła. Wczoraj świadomie oblała test. Doskonale wiedziała, że użycie drewnianego kołka to najgłupszy i najgorszy sposób by bronić się przed wilkami. Chciała pokazać, że nie grzeszy zdrowym rozsądkiem i naprawdę była gotowa rzucić się na te dzikie bestie, uzbrojona tylko w kawałek drewna. Nie zrobiła jednak nawet kroku. Moc Evansa usadziła ją w miejscu.
„-Kompletnie oszalałaś!!!” –wrzeszczał na nią wściekły i przerażony .Odesłał wilki, a jej kazał wracać do domu.
Bała się, że jej też każe iść do gabinetu. Wczoraj był zbyt zdenerwowany, by w ogóle z nią rozmawiać. Ale dzisiaj…
Dobiegał już koniec zajęć.
-Przechodzimy na salę ćwiczeń. Parker ty na chwilę zostań.
Poderwała głowę i wlepiła w niego przerażone spojrzenie. Nie uszło jej uwadze, że w jego oczach był jakiś lęk. Nie podobało się jej to.
Kiedy sala opustoszała, Evans pozbierał notatki i starannie ułożył je na biurku, a potem nagle znalazł się tuż przy Salem, choć nie zrobił ani kroku. Szeroko otworzyła oczy i cofnęła się zaskoczona i wystraszona.
-Chciałbym ci powiedzieć tylko jedno ,Parker .Dłużej nie będę tolerował twojego zachowanie. I jeśli jeszcze raz zaryzykujesz życiem swoim albo cudzym, wylecisz stąd na zbity pysk! Czy to jasne? – Patrzył na nią zimno.
-Tak…-szepnęła tylko głucho. Spodziewał się takiej odpowiedzi, a ona nie ośmieliła się udzielić innej.
-A teraz do sali ćwiczeń.
Sala ćwiczeń była ogromna i odpowiednio przygotowana do wykonywania różnego typu zaklęć. Evans wydał instrukcje co do obrony przed Lewcami, a sam oparł się o ścianę. Ponuro rozmyślał o wczorajszym spotkaniu z Xanthianem.
„– Marco!- Xanthian wyglądał na mocno wzburzonego. Jego złote oczy niemal płonęły dzikim ogniem, a dłonie cały czas zaciskał w pięści. – Dzieje się coś złego. Wiemy na sto procent, że ten wszawy Demon uwolnił się z Lustra. – Na te słowa Marco zbladł jak ściana. –To nie wszystko. Dowiedział się o Jednorożcu. Nigdy dotąd to nie miało dla niego żadnego znaczenia! Był tak zaślepiony żądzą, że wiele szczegółów mu umykało. Ale nie tym razem. Widocznie uczy się na własnych błędach. Wie , że póki istnieje Jednorożec póty będziemy mu stawiać opór i wierzyć w Światło. A to wystarczy by jego plany legły w gruzach. Zaczął szukać Jednorożca! A my musimy zrobić wszystko by znaleźć go przed nim, inaczej całe Nenufarum pogrąży się w ciemności. Jednorożec może i jest najpotężniejszą istotą, ale nie potrafi walczyć z Mrokiem. Jego Moc nie jest nakierowana na niszczenie czegokolwiek, nawet Mroku! Musimy się śpieszyć. Mrok w każdej postaci jest dla niego zabójczy.
-Ty też?
-Nie zamierzam się do niego zbliżać!- Na twarzy Xanthina odmalował się ból i Marco poczuł na siebie złość. Wszyscy wiedzieli dlaczego w duszy tego Anioła był Mrok, a jednak wielu o tym zapominało. A przecież Xanthian poświęcił swą duszę, by uratować swoją rodzinę, porwaną przez Demony. Zbyt wiele czasu spędził w Mrocznym królestwie i to na trwale skalało jego duszę. –Ty go odnajdziesz. A Belmont ci pomoże.
-Ale on…
-On nie. Wprawdzie jest moim synem i jest w nim Mrok, ale on nigdy nie miał złego wpływu na Jednorożca, a możesz mi wierzyć, że już nie raz się z nim zetknął.
-Nie było mnie wtedy na świecie-rzekł cicho Marco. –Tysiąc lat temu, kiedy poraz pierwszy pokonano Lasriela i zamknięto go w Lustrze. Kto to wtedy zrobił? Wiem, że nie ty. Kto miał tak wielką Moc?
Xanthian nisko opuścił głowę. Marco nie widział wyrazu jego twarzy.
-Osoba, która tego dokonała, pragnęła by wszyscy bez wyjątku zapomnieli jej imię. Udało się jej to.
-Dlaczego miałaby czegoś takiego chcieć? – Zdumiał się Marco.– Przecież uratowała całe Nenufarum!
-Jej trzeba by było o to zapytać.”
Marco oderwał się od swych ponurych myśli i znużony przyjrzał się poczynaniom studentów. Szło im raczej kiepsko. Skoro nie umieją bronić się przed zwykłymi Lewcami, to jakim cudem uda im się uchronić przed Lasrielem i jego mroczną armią?! Na dodatek, ku swemu rozdrażnieniu spostrzegł, że dwoje studentów w ogóle nic nie robiło. Bezczynnie opierali się o ścianę. Miał tego dość, tym bardziej że to nie był pierwszy raz.
-Parker! Shen! Zostajecie, reszta może iść.
Salem i Asthar nerwowo poderwali głowy i spojrzeli na niego. Posłał im wymowne, chłodne spojrzenie i poczekał, aż pozostali sobie pójdą. Wtedy zbliżył się do nich.
-Czy możecie mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego nie ćwiczyliście tak jak pozostali? – spytał spokojnie, zbyt spokojnie. W jego oczach zapaliły się srebrne bynajmniej nie wesołe iskierki.
Ashar wzruszył ramionami i zerknął na Salem. Ta z kolei głupio się uśmiechała.
-Nie jestem w nastroju by znosić dzisiaj te wasze gierki! Wiecie co was łączy? Oboje jesteście tu z innego powodu niż pogłębianie swojej wiedzy! Nauka was nie interesuje! I jeśli myślicie, że zdołaliście mnie oszukać to się grubo mylicie!- wybuchnął.
Salem wlepiła w niego zdumione i zaniepokojone spojrzenie. Evans nie tracił nad sobą panowania.
-Co się stało?-spytała pod impulsem. Normalnie by się nie odezwała ani słowem, ale była zbyt zaintrygowana tą nową twarzą profesora.
Odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.
-Nic się nie stało. Mam zły dzień. Wybaczcie, że skrupiło się na was. Możecie już iść.-Ruszył w stronę drzwi ,ale nim je otworzył rzucił jeszcze:
-Asthar! W moim gabinecie za piętnaście minut.
-Pamiętam-rzekł ten w odpowiedzi cicho. Gdy Evans wyszedł, Asthar spojrzał na Salem. Wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął profesor, marszcząc lekko brwi.
-Coś jednak musiało się stać. On nigdy nie traci nad sobą panowania.– Spojrzała na Asthara i w tej samej chwili jej umysł przeszyła jakaś dziwna wizja. W tej wizji także patrzyła w jego oczy, ale też i cicho do niego szeptała: „-Masz oczy jak wino. Ten sam rubinowy kolor i ten sam upajający wpływ. Ilekroć w nie patrzę, tonę…”
Salem ku swemu przerażeniu poczuła, że robi się jej słabo. Przed oczami jej pociemniało i zaczęła osuwać się na podłogę.
-Salem!-wystraszył się Asthar. Chwycił ją w ramiona , nim runęła Dotknął jej czoła wskazującym palcem. Ocknęła się niemal natychmiast.
-Asthar…-szepnęła, tonąc w jego oczach. Wyciągnęła ku jego twarzy dłoń, lecz nim go dotknęła, zesztywniała i zbladła.– Puść…puść mnie…-wyjąkała nieswoim głosem. Ponieważ zobaczył w jej oczach lęk, posłusznie postawił ją na podłodze.
-Co się stało?– spytał, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.
-Nic takiego. Przepraszam. I dziękuję.– Odwróciła się na pięcie i uciekła.
Asthar westchnął i zniechęcony udał się do gabinetu profesora.
-Wejdź-usłyszał, gdy zapukał do drzwi.
Wszedł do środka i bez zaproszenia usiadł w czarnym skórzanym fotelu, przeznaczonym dla interesantów, głownie dla studentów, ale też i profesorów, którzy pragnęli zasięgnąć opinii Evansa.
Evans siedział naprzeciwko, ale zwrócony do niego plecami, w stronę okna.
-Jesteś tu nie dlatego, że znowu użyłeś nieznanego zaklęcia, ale dlatego, że choć otacza cię tajemnica, to jednak czuję że można ci ufać .To raz. A dwa…Czy wiesz ,że twoja obecność niesie nadzieję?
Asthar nic na to nie rzekł. Oczywiście, że wiedział. Tak było od zawsze.
-Co się dzieje?– spytał cicho. Wyczuwał w Evansie głęboko skrywany niepokój.
-Ach…wiele i tonic dobrego. – Evans spuścił głowę –Najważniejsze to to, że Lasriel zdołał wydostać się z Lustra.
Dla Asthara nie była to żadna nowina, podobnie jak kolejne słowa profesora.
-Szuka Jednorożca. A ja nie mogę mu na to pozwolić. Jednorożcowi nic nie może się stać.
-Zgadzam się.
Evans w końcu odwrócił się i spojrzał na niego udręczonymi oczami.
-Sprawiasz wrażenie, że wiesz tak wiele.
-Poniekąd-Asthar wzruszył ramionami.
-I czego ja się spodziewałem po tym pytaniu?– Evans uśmiechnął się leciutko.– No nic. Możesz już iść.
Asthar wyszedł. W korytarzu minął się z jakimś złotookim facetem, zadziwiająco urodziwym, choć jednocześnie dziwne mrocznym. I ten facet na jego widok stanął jak wryty.
-Asthar?!- zawołał z niedowierzaniem.
Asthar zmarszczył brwi.
-Czy my się znamy? –spytał zdziwiony.
-Kiedyś się znaliśmy.– Obcy wsunął dłonie w kieszenie czarnych spodni. Nim się odwrócił, w jego oczach Asthar ujrzał cierpienie. Poruszony patrzył jak mężczyzna znika za drzwiami gabinetu Evansa.
***
Przez kolejne dni nastrój profesora Evansa wcale nie uległ poprawie. Starał się jak mógł, by tego po sobie nie pokazać, ale ani Asthar, ani Salem nie dali się nabrać na tę pozornie spokojną, a czasami nawet wesołą maskę, jaka skrywała jego prawdziwe oblicze. Stracił swą zwykła cierpliwość dla słabszych studentów. Gdy cos wyjaśniał, miotał się i gubił wątek. Było to wysoce niepokojące. Ale nie wszyscy tak to odbierali. Chyba tylko Salem i Asthar czuli się tak, jakby świat za chwilę miał lec w gruzach.
Asthar to wiedział, a Salem tylko się domyślała. Czuła jak z dnia na dzień rośnie napięcie, a za tym napięciem kryje się ogromne niebezpieczeństwo. Nie byłaby sobą, gdyby uznała ,że nic ją to nie obchodzi i że nie powinna się wtrącać. Pozowała na osobę obojętną i niedostępną, która zapewne nie przejmowałaby się jakąś tam katastrofą, która chyba właśnie nadciągała. Ale Salem się bała. Jeśli Światło było w niebezpieczeństwie, to ona tym bardziej. Mogła zostać uznana za szpiega zarówno przez jedną jak i drugą stronę. Jeśli zbliżała się wojna, szybko musiała się opowiedzieć po jednej ze stron, inaczej marny jej los. Wybrała Światło. Wybrała Marca Evansa. Teraz tylko szybko musiała się dowiedzieć co jest grane i jak mu pokazać, że można je ufać i na nią liczyć. Nie chciała jednak zdradzać swojej dwoistości. Musi znaleźć jakiś inny sposób by zdobyć jego zaufanie.
Domyślała się ,że w wojnie z Mrokiem był kimś ważnym, toteż postanowiła go chronić w jakiś pośredni sposób. Nawiązała Złotą Nić. Nie mógł poznać wiążącego, mógł jedynie zobaczyć samą nić. I nie mógł jej zerwać, bo ten kto ją nawiązywał miał dobre zamiary. Raczej nie pomyśli, że zrobiła to jakaś zakochana w nim studentka, bo nawiązywanie Złotej Nici nie było przedmiotem nauczania w żadnej szkole. A po drugie , mało kto zdecydowałby się na tę formę ochrony. Polegała ona na tym, że jeśli Evansowi coś bezpośrednio zagrozi, Nić naciągnie się, czym poinformuje ją o zagrożeniu i pozwoli jej namierzyć Evansa.
Od wczesnego dzieciństwa Salem cierpiała na bezsenność. Jakoś sobie z tym radziła, aczkolwiek nie było jej łatwo. Noce ciągnęły się jej w nieskończoność i rzadko spędzała je w domu. Przeważnie tak jak i teraz wciągała czarny płaszcz i włóczyła się bez celu po mieście.
Noc była spokojna i chłodna. W parku przy szkole nikt się nie pałętał, więc miała cały tylko dla siebie. Spacerowała ,starając się o niczym nie myśleć. Właśnie robiła kolejne okrążenie gdy nagle potężny ból głowy powalił ją na kolana. Jęknęła, chwytając się za głowę, jednocześnie jej umysł przedarła wizja, w której Evans walczył z Demonami i był ciężko ranny. Zacisnęła dłonie w pięści i próbując zignorować ból głowy, podniosła się na nogi. Skoncentrowała się i użyła zaklęcia teleportującego.
Demony musiały zaskoczyć Evansa we śnie, bo miał na sobie tylko spodnie od piżamy. Demonów było zbyt wielu, a on był ciężko ranny i nie miał z nimi żadnych szans.
Marco czuł, że chyba zaraz straci przytomność. Kręciło mu się w głowie i był cholernie słaby. Ale jeśli upadnie, to już po nim. Zginie, a bez niego świat pogrąży się w chaosie.
Nie mogąc utrzymać się na nogach, runął na kolana.
-I co teraz Wasza Wysokość?– Padło szydercze pytanie.– Gdzie twoja Wielka Moc? Gdzie twoi przyjaciele? Czyżbyś był naszym jedynym przeciwnikiem?
-Nie jest sam. – Salem postanowiła się wtrącić
Marco był tak samo zszokowany, albo nawet bardziej jak Demony. Powoli uniósł głowę i szeroko otwartymi oczami spojrzał na sylwetkę dziewczyny w czerni. Wiatr targał połami obszernego płaszcza. W cieniu kaptura można było dostrzec tylko parę połyskujących oczu.
-Ty dziewczątko przybywasz mu na ratunek?! –spytał z niedowierzaniem Demon. Jako jedyny miał wielkie czarne skrzydła. Musiał więc być kimś w rodzaju przywódcy stada.– Najwyższy musi być doprawdy w beznadziejnej sytuacji, skoro bronią go takie dzieci!- Roześmiał się pogardliwie.
Najwyższy?!!!
Salem zbladła jak ściana. Cholera jasna! Wiedziała, że był kimś ważnym, ale nie spodziewała się, że aż tak! To nieco zmieniało postać rzeczy. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy dobrze robiła. Oczywiście życie Najwyższego było bardzo ważne, tylko że on był istotą, która mogła ją przejrzeć. Przecież gdy pozna o niej prawdę, może ją znienawidzić, wygnać albo nawet zabić.
I tak nie miała wyboru. Może czas zaryzykować.
-Nie jestem ani dzieckiem, ani dziewczątkiem. Na waszym miejscu bym mnie nie lekceważyła. –Odezwała się chłodno.
-Ha! Zaraz się przekonamy! – Szef bandy posłał ku niej zintensyfikowaną wiązkę Mocy. Salem odskoczyła, jednocześnie wyciągając przed siebie ramiona. Gwałtowny powiew wiatru rozwiał demonią Moc.
-Czy nie zastanawia was, skąd tak perfekcyjnie znam wasz język? –Spytała z obłudnym uśmiechem. Demony zaskoczone wymieniły spojrzenia. Wyglądały tak, jakby dopiero teraz zdały sobie z tego sprawę. Marco zresztą też tak wyglądał. Salem powoli szła ku Demonom. Prawe ramię unosiła do nieba i w ten sposób gromadziła Moc.– Czy nie zastanawia was skąd wiedziałam, gdzie jest Najwyższy? Nie. Oczywiście ,że nie. Jesteście na to za głupie, nędzne robaki! Nie potraficie logicznie rozumować.– Kiedy poczuła, że zebrała wystarczającą dawkę Mocy, wypuściła ją. Wszystkie Demony odepchnęło z siłą równą tornadu. Rozpierzchły się we wszystkie strony, uderzając albo w drzewa albo w gołe skały, a potem uciekły wystraszone i obolałe.
-Jest pan cały? – Salem bardzo niepewnie zbliżyła się do Evansa
Powoli dochodził do siebie. Nie był już taki blady, a z jego oczu znikał ból. No tak Najwyższy na pewno posiadał zdolność samouzdrawiania.
-Co ty wyprawiasz Salem?! –spytał, patrząc na nią spod lekko przymkniętych powiek.– Skąd wiedziałaś gdzie mnie szukać?
Zmieszana zdjęła kaptur.
-Złota Nić.
Szeroko rozwarł oczy oszołomiony.
-Kim ty jesteś?
-Nikim ważnym. Naprawdę. Chcę tylko pomóc…
Obserwował ją tak intensywnie jakby była jakimś niezwykłym, bardzo rzadkim okazem owada.
-Skąd znasz język Demonów? –spytał powoli.
Salem nerwowo zamrugała powiekami.
-Uczyłam się od dziecka.
Nie uwierzył jej.
-Daj spokój Salem i wracaj tam skąd przybyłaś.
-Pan nie rozumie! Nie mogę wrócić! To oznacza dla mnie śmierć. –Patrzyła na niego błagalnie, ale wiedziała ,że nic nie wskóra. Wyczuwał, że ukrywała zbyt wiele i nie potrafił jej zaufać. Odwróciła od niego wzrok. Ona jednak się nie podda.
-Salem?– odezwał się ,gdy ruszyła by odejść. Zatrzymała się, ale nie spojrzała na niego.– Zerwij Nić.
-Nie. –Zaoponowała cicho, ale zdecydowanie i rozpłynęła się w powietrzu.
Marco zaklął pod nosem i także się teleportował. Był zły na siebie, że tak dał się zaskoczyć przez Demony i był zły na Salem, choć nie do końca wiedział dlaczego. Gdyby na jej miejscu była jakaś inna studentka. Uznałby że się w nim zakochała, że wyczytała gdzieś o Nici i postanowiła go chronić, mylnie pojmując znaczenie tego sposobu ochrony. Ale to była Salem. Tajemnicza Salem, o której nikt nic nie wiedział, która nie miała ani przyjaciół, ani rodziny.
Kim ty jesteś?
***
Na zajęciach z zaklęć Salem usunęła się w bok, by stary Nasher jej nie widział. Nie ćwiczyła lewitacji jak cała reszta. Pogrążyła się w niewesołych rozmyślaniach.
W związku z tym, że w połowie była Demonem potrafiła ich usłyszeć. W nocy kiedy leżała w łóżku jak zwykle nie mogąc spać, wsłuchała się w Mrok i nie podobało się jej to czego się dowiedziała. Demony opowiadały o jakimś Czarnym Panu. Któremuś nieopatrznie wymknęło się jego imię. Lasriel. Zdołał złamać Pieczęć Wiecznego Snu i uwolnił się z Lustra. Tym razem bardziej zaciekły, żądny zemsty i ogarnięty obsesją zniszczenia wszelkiej Światłości. Szukał czegoś…nie…kogoś…Istoty o sercu i duszy nieskalanej…istoty niewinnej i potężnej…szukał…
Jednorożca!
Gdy to imię pojawiło się w jej umyśle, natychmiast odpłynęła w nieświadomość.
Ranna i zakrwawiona leżała w kałuży własnej krwi, nie zdolna wstać, ani nawet unieść ręki. Czując, że to już jej koniec, patrzyła w górę , na dach utworzony z gęsto splecionych gałęzi drzewa. Na jej twarz padały delikatnie promienie słońca, które zdołały się precisnąć. Nie mogła swobodnie oddychać, ale czuła że powietrze było cudownie swieże.
Jakim cudem zdołała uciec tak daleko? Nie miała już w sobie tyle Mocy.
Raptem zdrętwiała. Nie była już sama. Ktoś się nad nią pochylał. Przesunęła wzrok i ujrzała łeb białego Jednorożca. Na środku jego głowy wyrastał długi. Około półmetrowy złoty, spiralnie skręcany róg.
-Jesteś piękny…– szepnęła z zachwytem.
Jednorożec cofnął się o krok i wtedy dostrzegła, że miał skrzydła, wielkie i białe. Machnął nimi nerwowo i znieruchomiał z głową jeszcze bardziej pochyloną ku niej. Jego róg dotknął jej czoła. Poczuła jak w jej ciało wdziera się gorąca, pełna Światła Moc. Krzyknęła, gdyż sprawiało jej to wielki ból, bo w końcu był w niej Mrok. Ale ta Moc, Moc Jednorożca uzdrowiła ją…
Salem ocknęła się na podłodze. Obok niej klęczał Asthar i przyglądał się jej z niepokojem. Chciał dotknąć jej czoła, lecz nim to zrobił, chwyciła go za nadgarstek. W jej umysł wdarła się wizja białego Jednorożca, z którego rubinowych oczu płynęły krwawe łzy. Odepchnęła dłoń Asthara i spojrzała na niego pełnymi bólu oczami.
-Jednorożec! –szepnęła głucho. Zerwała się na równe nogi, ale tak zakręciło jej się w głowie, że znowu by upadła, ale Asthar do tego nie dopuścił. Chwycił ja w ramiona i przytrzymał, by mu nie uciekła. Badawczo, z napięciem spojrzał w jej złote oczy.
-Jednorozec?! –wycisnął z siebie zbolałym głosem.
Szeroko otworzyła oczy. On się boi…
-Astharze…-szepnęła ciepło i znowu jak kiedyś wyciągnęła ku niemu dłoń, lecz tym razem jej nie cofnęła. Położyła dłoń na jego policzku i uśmiechnęła się przez łzy.– Jesteś Jednorożcem.– I naraz pobladła.– Lasriel!-Wyrwała mu się gwałtownie i wybiegła po drodze nawiązując Nić.
Ach…Tak bardzo się pomyliła. To Jednorożec był najważniejszy! To jego należało chronić!
Wbiegając na korytarz, gdzie na jego końcu mieści się gabinet Evansa, wpadła na kogoś z takim impetem, że oboje upadli.
-Och, najmocniej przepraszam!-zawołała speszona i zmieszana spojrzała na swoją ofiarę. Miał złote oczy w pięknej czarnej oprawie. I był bardzo piękny, choć w tej chwili blady jak ściana i przerażony.
Belmont z niedowierzaniem wpatrywał się w twarz, której nigdy nie zapomniał, w twarz istoty którą kochał bardziej od swoje żony.
-Płomień.– szepnął głosem pełnym czułości, radości ale i ogromnego bólu.
-Nie…-wymamrotała nagle pobladła.– NIE!!!-zawyła zrozpaczona, zrywając się na równe nogi. Odskoczyła od niego jak oparzona.– To nie może być prawda!- zawołała i odwróciła się by uciec, uciec jak najdalej. Zamarła. Serce jej stanęło gdy zobaczyła Asthara. Miał tak bladą i nieszczęśliwą twarz iż nie potrafiła tego znieść i do jej oczu napłynęły łzy. W pierwszej chwili chciała do niego podejść, ale ostatecznie zrezygnowała. Gniewnie otarła policzki, posłała mu jeszcze żałosne spojrzenie i rozpłynęła się w powietrzu.
-Płomieniu!-zawołał z bólem, wstrząśnięty i oszołomiony. –Dlaczego?– Posłał zrozpaczone spojrzenie Belmontowi.
Belmont kątem oka zauważył Marca. Ale nie odrywał spojrzenia od Asthara.
-Wymazała swe imię z pamięci wszystkich. Na mnie jej Moc nie działała. Kiedy umierała, kazała sobie obiecać ,że nigdy go nie wypowiem. Bała się, że to może obudzić wspomnienia. Ale kiedy ją zobaczyłem…Nie mogłem w to uwierzyć…odrodziła się ponownie…
-Dlaczego wymazała mi pamięć? –spytał bez wyrazu.
-Znasz odpowiedź na to pytanie, Astharze. Postanowiła poświęcić wszystko, wybrała śmierć byś już więcej nie cierpiał i kazała ci zapomnieć…
-Czułem pustkę i nie potrafiłem jej zrozumieć, a co gorsza wiedziałem, że nic nie jest w stanie jej zapełnić.-Asthar minął Belmonta z nisko opuszczoną głową i odszedł.
Marco podszedł bliżej.
-Ja…chyba nie do końca wiem co jest grane?
-Tysiąc lat temu Jednorożec, a więc Asthar uratował mojej siostrze życie. Płomień nie jest moją rodzona siostrą. Xanthian znalazł ją w Mrocznym Królestwie i się nią zajął, bo wyczuł w niej Światło. Chwila w której Asthar spotkał po raz pierwszy Płomienia wystarczyła by tych dwoje się w sobie zakochało. To wystarczyło by ściągnąć nieszczęście. Ona była mroczną duszą, nieważne że tylko w połowie. Wykorzystywała swą wielką Moc by zabijać Demony. Zabijała, a więc była skażona. A Jednorożec był niewinny. Tych dwoje nigdy nie powinno być razem. Ale kochali się tak bardzo, że tylko wzajemnie się unieszczęśliwiali, a Lasriel dziełał. Gdy ówczesny Najwyższy zabronił Płomieniowi zbliżać się do Jednorożca choć na krok, podjęła decyzję. Stanęła do walki z Lasrielem. Wykorzystała całą Moc by rzucić na niego zaklęcie Wiecznego Snu. Potem sprawiła, że wszyscy o niej zapomnieli i odebrała sobie życie. Przez tysiąc lat nikt nie wiedział, kto pokonał Lasriela, kto uratował Nenufarum. Asthar nie pamiętał Płomienia, ale pamiętał, że kochał miłością silniejszą od chęci przetrwania.
-I co teraz?-spytał żałośnie Marco.
-Nie wiem.-Belmont stanął przy oknie i oparł czoło o chłodną szybę. –Jeśli ktoś jest w stanie pokonać Lasriela, to tylko Płomień. Lecz na Światło, czy historia ma się powtórzyć?!
Nikt cie tu nie zachęca do napisania drugiej częsci, więc pozwól, że ja cię o drugą część poproszę. Przeczytałem, w fantasy wszystko jest do czegoś podobne, ale mi czytało sie ten tekst nieżle.;)
Dzięki jahusz. Postaram się napisać drugą część jak najszybciej. :)