- Opowiadanie: Raezes - Oddział "Zero"

Oddział "Zero"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Oddział "Zero"

Obóz zarażonych, oddział 0.

 

Zielonooki mężczyzna pchnął bordową furtkę. Kuśtykając wszedł na teren prywatny jednego z obozów dla zarażonych III stadium wirusa BV. Był to oddział ‘zerowy'. Dla wielu okazywał się ostatnim. Budynek znajdował się po środku lasu, cały ogrodzony grubą siatką. Z zewnątrz wyglądał na stary – popękane ściany, stare drewniane ramy okien z brudnymi szybami. Dookoła teren wyłożony był kamieniami. Miejsce w ten sposób przybierało wygląd szpitala dla obłąkanych. Mimo popołudniowej pory, dookoła panował półmrok.

Według statystyk w obozie znajdowało się piętnastu zdrowych pensjonariuszy i około pięćdziesięciu zarażonych. Jednak każdy wiedział, że statystyki były stare. Ofiar wirusa przybywało a ich liczba sięgała już grubo ponad sto. Mowa tu jednak o oddziale zerowym a oddziałów było siedem. Pozostałe sześć zajmowało się zarażonymi I i II stadium BV.

Gustaw(wcześniej wspomniany zielonooki) był historykiem. Bardzo fanatycznym rzec można. Historią zajmował się przez równą połowę swojego żywota – 30 lat. Nigdy nie był zarażony BV.

– Witam doktora… – rzekł pewnie, swoim donośnym, chrapliwym tonem.

– Oho, Pan Gustaw! Bardzo miło znów Pana widzieć. – doktor był Rosjaninem. Mówił po polsku, jednak w jego mowie wyraźnie słychać było naleciałości.

Doktor Ariefij Sokołow wraz z trójką laborantów przybył właśnie do tego obozu. Miał 52 lata i nie było mu równych w dziedzinie medycyny. Prowadził badania na temat BV oraz szczepionki, która miała uratować setki istnień. Rozbudowane laboratoria oczywiście mu to umożliwiały. Siedział tu już od kilku lat, dzień w dzień testując nowe sposoby na zwierzętach. Nie znali się z Gustawem zbyt długo, jednak mimo wszystko świetnie się dogadywali i rozumieli.

– Jak prace nad lekarstwem?

– Nie posunęły się nawet ciut ciut. Nawet nie udało nam się trafić na trop, którym moglibyśmy podążać.

– Ofiar ciągle przybywa.

– Wiem, wiem… ciężko jest walczyć z czymś nowym. – wskazał ręką na wolny taboret stojący po przeciwległej stronie stołu. – Doszły mnie wieści, że państwa ze sobą rywalizują pod tym względem. To mnie martwi.

– Amerykanie? – zapytał, niemal pewny odpowiedzi. Usiadł na wskazanym przez doktora krześle.

– No a jak inaczej? Jeśli znajdą rozwiązanie, nie podzielą się nim zupełnie za darmo. Mamy XXII wiek, 2132 lat historii za sobą, która powinna nas wiele nauczyć, a popełniamy te same błędy – doktor zrezygnowany wsparł się o stół, opuszczając głowę.

– Źle się dzieje. Miejmy nadzieję, że wszystko wróci na właściwy tor. – Gustaw westchnął, widząc załamanie Rosjanina, poczuł skrępowanie. – Niech Bóg ma nas w swojej opiece.

Gustaw, pożegnawszy się, wyszedł z gabinetu Sokołowa i ruszył przez szeroki korytarz budynku, nieprzyjemnie pusty i chłodny. Średnio co metr wisiał w nim dyplom za osiągnięcia rosyjskich laborantów tutaj stacjonujących i kończył się szklanymi drzwiami, do których właśnie zmierzał.

Od kiedy przybył uczył dzieci historii.

Sala nie była duża. Wewnątrz znajdowało się trzynaścioro dzieci, w przedziale wiekowym od dziewięciu do szesnastu lat. Nikt, nawet Sokołow, nie widział sensu nauki zarażonych wirusem historii, choć często mówił o głupocie politycznej i przeszłości.

– Dzień dobry – przywitał się z dziećmi i uraczył ich szczerym uśmiechem a one na jego widok zaczęły siadać, tworząc półkole.

– Witamy – rozległy się ciche, ponure głosy. Gustaw był dla nich jedyną osobą przynoszącą coś innego niż pigułki w małych, jednorazowych, plastikowych kubeczkach.

– Na czym to skończyliśmy? – Gustaw otwarł zamaszystym ruchem gruby, wypchany luźnymi kartkami dziennik – Ah tak, jesteśmy pod Moskwą. – przytaknął zadowolony sam sobie.

– Czy wyjdziemy stąd? – padło jedno pytanie – Czy doktor znalazł sposób?

Dzieci, choć spragnione wiedzy często zbaczały z tematów historycznych na tematy związane z czasami teraźniejszymi. Były ciekawe świata i tego, co obecnie dzieję się w ojczyźnie. To z jednej strony cieszyło Gustawa. Mógł mówić młodym ludziom prawdę na temat polityki oraz zdradzać im swoje poglądy. Dzieci często go nie rozumiały, mimo wszystko w ciszy i spokoju go wysłuchiwały. Z drugiej strony zniechęcało go małe zainteresowanie historią, która dla niego była niemal całym życiem. W głębi serca wiedział, że rzadko kto podziela jego pasję.

– Trudne pytanie. Cały czas staramy się znaleźć rozwiązanie. Proszę uwierzcie, doktor nie marnuje ani chwili, a każda sekunda w laboratorium jest poświęcona wam i innym zarażonym.

Zapadło milczenie.

Gustawa chwytał za serce widok dzieci, często nie świadomych swojego losu. Co bystrzejsi zdawali sobie sprawę z zarażenia i zbliżającej się śmierci. Inaczej natomiast było w przypadku dziewięciolatków lub rok starszych. Kto jednak miał na tyle odwagi by spojrzeć w niewinne oczy i powiedzieć jedno słowo: „Umrzesz".

– To jest jak gra w warcaby… – zaczął, przypominając sobie ostatnią wizytę tutaj, kiedy uczył tej prostej gry – Jesteście nosicielami wirusa, on gra czarnymi. Doktor, ja, wy… chcecie z nim wygrać, gramy białymi. Wirus rozstawia swoje pionki a my próbujemy mu uciec, gdy on atakuje. Niestety często by znaleźć wyjście z sytuacji musimy poświęcić własny pionek.

– Ale przecież Pan jest dobry w warcaby, wygramy, prawda? Pomoże nam Pan? – głos dobiegł z lewej strony. Siedział tam niski, dziesięcioletni, krótko obcięty blondyn. Gustaw skrzyżował z nim spojrzenia. Delikatny uśmiech na twarzy i spojrzenie wierzące, że to naprawdę gra w warcaby powodowały, że Gustaw stracił czucie w rękach. Dziennik wypadł mu z rąk, wtedy się ocknął.

– Przepraszam… – potrząsnął głową i schylił się by pozbierać kartki.

– Proszę Pana, to znów się dzieje! – zawołała jakaś dziewczyna. Gustaw spojrzał na dzieci nie wiedząc czego się spodziewać. Wszyscy patrzyli na blondyna. Ten nadal z przyciągniętymi do siebie kolankami uśmiechał się.

Z kącika prawego oka spłynęła stróżka brunatnej krwi. Kiedy dopłynęła do ust, popłynęła następna, z drugiego oka. Później krwią z nosa zalały się usta. Wszystko działo się szybko. Nim Gustaw się zorientował, co tak naprawdę się dzieję usłyszał głos Sokołowa.

– Niech Pan wyjdzie, wszyscy wyjdźcie z pomieszczenia! – głos przybrał alarmujący ton.

Dzieci rzuciły się do szklanych drzwi zaraz za Gustawem. Za całą gromadą drobnymi kroczkami biegł blondyn z zakrwawioną twarzą, rękawami i koszulą. Nim jednak zdołał się wydostać, na drodze stanął Sokołow, z twarzą zakrytą maską.

– Przepraszam… – pchnął chłopaka z powrotem i zatrzasnął przed nim drzwi. Blondyn potknął się i upadł na ziemię. Całe pomieszczenie, z którego wyszli wypełniło się białym gazem, który wyglądał jak mgła, pochłaniająca wszystko na swojej drodze. Nim całkowicie biała chmura pokryła chłopca, ten zdążył rzucić Gustawowi ostatnie spojrzenie, mówiące: „Wirus zdobył damę".

Po policzku Gustawa spłynęła gorzka łza żalu i bezradności.

 

C.D.P.N.

Koniec

Komentarze

P takim krótkim fragmencie ciężko coś powiedziec. Kojarzyło mi się z obozem w Oświęcimiu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Na bogów! Co Wy z tymi stróżkami??? Już trzecia osoba!

Widzę, że to wstęp do czegoś dłuższego. Zapowiada się interesująco, szczególnie podobało mi się nawiązanie do gry w warcaby. Zresztą gdyby potraktować tekst jak krótką formę, to też jest OK. Zakończenia nie zabrakło.

Selenko, przecież musi tej krwi ktoś pilnować, bo by się fontannami lała z monitora :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Hehe, też racja:D

Dziękuję za piątkę i tajemniczą tróję ; D
Czuje się dowartościowany.

Nowa Fantastyka