
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby coś takiego już było. Kingiem mi zalatuje na kilometr, ale jesli już to coś podobnego oglądałem a nie czytałem. Uwagi o gramatyce i powtórzeniach z góry przyjmuję z pokorą. Cały czas nad tym pracuję, ale potrzeba czasu, żeby to w sobie zmienić :)
Stał na szczycie wzgórza. Wiekowy i milczący. Spoglądał pustymi oczodołami okien na miasteczko, na mieszkańców, na ich wzloty i upadki. Milcząco uczestniczył w życiu pokoleń.
Od wielu lat nikt z nim nie mieszkał. Był starszy od najstarszego żyjącego tu człowieka a nawet ten nie pamiętał, żeby dom był kiedykolwiek zamieszkany. Może nie był nigdy? Ludzie niechętnie o nim mówili i szybko zmieniali temat. A on stał.
Stary drewniany dom. Niczym jakiś bożek.
Igor przyjechał pod koniec wakacji. Nie żeby chciał, ale jak się ma szesnaście lat, to niewiele ma się do powiedzenia, kiedy rodzice podejmują decyzję. Ojciec dostał tu pracę, to przyjechali. Tęsknił za przyjaciółmi, ale wkrótce zaczęła się szkoła i trzeba było zająć się nauką. No cóż, bywa. Jeśli nie możesz walczyć, musisz się dostosować.
Z czasem poznał nowych kolegów. Został zaakceptowany i przyjęty do towarzystwa.
Dom zwrócił jego uwagę już pierwszego dnia. Od razu poczuł coś, czego nie potrafił określić. Coś między lękiem a fascynacją. Przyciągał go i intrygował a jednocześnie budził niepokój.
Jednak ciągle nie było okazji, żeby wybrać się na wzgórze. A może tylko tak sobie to tłumaczył? Może w rzeczywistości bał się i nie chciał się do tego przyznać? Nieważne…
Siedział w kawiarni nad szklanką bezalkoholowego piwa i wyglądał przez okno. Padał drobny, jesienny deszczyk, robiło się coraz chłodniej. Ulicą od czasu do czasu przejeżdżał samochód wzbijając fontannę brudnych kropel w pobliskiej kałuży. Nikogo to nie obchodziło póki nie znalazł się w polu rażenia. Igora również. Ważne, że tu było ciepło i sucho. Czuł, że zima w tym roku zacznie się wcześniej. Ale równie dobrze taka pogoda mogła być tylko przejściowa.
Wszedł Artur. Kupił sobie piwo i dosiadł się do Igora.
– Cześć. Co słychać? – zainteresował się.
– Nic. Pada.
– Taaa…
– Nie było cię dzisiaj w szkole – stwierdził Igor beznamiętnie. W końcu nie była to jego sprawa, ale może był ku temu jakiś ważny powód, a ten mógłby być już interesujący.
– Wiem. I co z tego?
– Nic. Tak tylko zauważyłem.
Artur skinął głową. Milczeli przez chwilę.
– Ten dom – odezwał się w końcu Igor. – Dlaczego nikt w nim nie mieszka?
– Nie wiem – wzruszył ramionami Artur. – Podobno jest nawiedzony.
– Nawiedzony?
– No wiesz – demony, duchy, koszmary. Mieszkał tam szaleniec, który otworzył wrota do innego świata i nie mógł ich potem zamknąć.
– Co się z nim stało?
– Nie wiadomo. Zniknął pewnej nocy i nikt go już więcej nie widział. Podobno przeszedł na drugą stronę. A raczej go wciągnęło.
– Bzdura.
Artur zaśmiał się upiornie.
– Możliwe. Niemniej zauważ, że nikt w nim nie mieszka.
– Może za drogo?
– Skąd. Ludzie się boją. Spróbuj z kimś o nim porozmawiać to zaraz cię spławią. Zresztą parę osób próbowało.
– I co?
– Zgadnij. Podpowiem, że słuch po nich zaginął a dom jest wciąż pusty. Resztę dośpiewaj sobie sam.
– Chyba w to nie wierzysz?
– Moja wiara nie ma nic do tego. To są fakty – Artur pociągnął łyk piwa. Patrzyli przez deszcz na stojący na wzgórzu dom. Ten zaś patrzył na nich.
– Wiesz – odezwał się w końcu Artur. – Bzdura czy nie, nie chciałbym tam mieszkać. Bałbym się.
– No coś ty? Niby czego?
– Nie wiem. Ale wieczorami wolę się trzymać od niego z daleka.
– Ja w to nie wierzę. Kiedyś go kupię tam zamieszkam.
– Tobie chyba zaszkodził obiad.
– Jeszcze nie jadłem obiadu. Spędzę tam noc.
– Tak po prostu? Założę się, że spękasz, zanim jeszcze słońce zajdzie.
– O co?
– Skrzynka piwa. Alkoholowego.
– Stoi.
– Zastanów się. Będziesz musiał nieźle kombinować, bo tu nikt Ci tyle nie sprzeda.
Jednak po twarzy Igora widać było dobrze, że już się zastanowił. I jest pewien swojej decyzji.
Po kilku dniach wróciło słońce. Słota rzeczywiście była tylko przejściowa. Jesień spokojnie złociła liście.
– No dobra. Dalej idziesz sam. My wracamy.
Igor wyskoczył z samochodu. Na samo wzgórze musiał już wejść o własnych siłach. Z bliska dom wydawał się jeszcze większy i bardziej tajemniczy. Przeszedł go dreszcz. Ale było już za późno, żeby się wycofać. W tym wieku honor jest sprawą pierwszorzędną. Zresztą to tylko dom. Co się może stać?
Robert wyjął z bagażnika plecak i podał Igorowi. Oprócz krakersów udało im się zorganizować trochę piwa z zapasów rodziców, żeby kolega nie czuł się za bardzo samotny. Poza tym książka, latarka i śpiwór powinny wystarczyć na jedną noc.
Pożegnali się, jakby mieli się widzieć ostatni raz. Przez chwilę Igor poczuł się, jakby faktycznie tak miało być. Wiedział jednak, że to była celowa zagrywka. Żeby go zmiękczyć do końca.
– Powodzenia.
– Wrócimy po ciebie rano – odezwał się już zza kierownicy Artur. – Jeśli jeszcze będziesz żył.
– Nie strasz go. Nie widzisz, że już jest gotów zrezygnować? Może jednak wrócisz z nami? – Jola spojrzała na Igora.
– Nie boję się. Do zobaczenia jutro – odwrócił się i ruszył pod górkę, gdzie na szczycie oczekiwał na niego dom.
Odjechali. Jeszcze przez chwilę słyszał warkot silnika, ale ten wkrótce umilkł. Zapanowała upiorna cisza. Wiatr nie poruszał liśćmi, ptaki nie śpiewały, chociaż nie było jeszcze zbyt późno. Igor miał wrażenie, że nawet ich tu nie ma. Że otaczają dom szerokim łukiem.
Został sam. Może się nie dowiedzą, jeśli teraz szybko wróci do domu, wyśpi się we własnym łóżku a o świcie przyjdzie tu i poczeka na wygraną?
Ty idioto! Oni tylko na to liczą. Pewnie za kilka godzin przyjadą tu, żeby sprawdzić, czy się nie zesrałeś ze strachu. A może nawet stoją gdzieś i czekają na ciebie.
A jeśli to, co mówił Artur, jest prawdą?
Chyba w to nie wierzysz? Przejście do innego świata. Pomysł z kiczowatego horroru. Naoglądali się "Strefy mroku" i teraz cię nabierają. To jest zwykły stary dom i nie ma nic straszniejszego, niż cienie w kątach i skrzypiąca podłoga.
Ale nikt tu nie mieszka.
W wielu miejscach nikt nie mieszka. To jeszcze niczego nie dowodzi.
No dobra, wchodzę.
Dotarł na szczyt i podszedł do drzwi. Zachodzące słońce rzucało coraz dłuższe cienie. Zdawały się poruszać niczym żywe istoty. Igor kolejny raz się wzdrygnął. Wyobraźnia płatała mu figle. Jego pewność siebie uleciała gdzieś. Boże, całe ręce miał spocone ze strachu. Serce biło mu jak oszalałe.
Pchnął drzwi. Nie zdziwiło go specjalnie, że nie były zamknięte. Zawiasy skrzypnęły, echo zabrzmiało upiornie.
Wszedł do środka. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch, ale kiedy spojrzał w tamtym kierunku, zrozumiał, że to tylko poruszony przez jego wtargnięcie kurz. Zalegały tu tony kurzu. Poza tym żadnych mebli. Hol był pusty. Widocznie właściciel się po prostu wyprowadził, a nie przeszedł na drugą stronę. Swoją drogą przydałoby się tu posprzątać.
Wyjął latarkę, w środku było już dosyć ciemno. Postanowił obejrzeć sobie dokładnie miejsce, w którym przyjdzie spędzić mu noc. Już sobie wyobrażał ich miny, kiedy rano wyjdzie sobie na ganek, przeciągnie się i powie, że chce tu zamieszkać. Oczywiście pozostawała jeszcze kwestia pełnoletności i pracy, ale tym się będzie martwił już potem.
Kurz było dosłownie wszędzie. Każdy krok powodował wzbudzanie nowych tumanów. Zwiedził tylko dwa pokoje i łazienkę, a całe ubranie miał już szare, kręciło go w nosie i czuł suchość w gardle. Paskudztwo. Zwłaszcza, że w świetle latarki widział tylko szarość i… szarość.
Dom musiał stać opuszczony ładnych kilka lat. Dziwne, że mimo wszystko nikt się nim nie zainteresował. Nigdzie nie było żadnych mebli. W każdym razie w pomieszczeniach, do których zajrzał. Przerwał wycieczkę, żeby się nie udusić. Ciekawe, że nie zauważył nawet papierka, czy puszki po piwie. Wyglądało na to, że był pierwszym odważnym, który się tutaj zapuścił. A może nie odważnym tylko głupim?
A jeśli to wszystko, co mówili, to prawda? Znowu przeszedł go dreszcz strachu.
Jako, że w umowie było tylko spędzenie tu nocy a nie eksploracja, postanowił obóz rozłożyć w pobliżu drzwi. Piętro i piwnica lepiej niech zostaną dla niego tajemnicą. Zwłaszcza piwnica. Cokolwiek się w niej znajduje – zwłoki pierwszego właściciela, wszystkich następnych czy przejście do innego świata – niech spoczywa w pokoju. Zaśmiał się do tej myśli.
Poczuł przemożną potrzebę przepłukania gardła piwem. Dom był pusty i niech tak zostanie.
Odwrócił się i ujrzał ubraną na czarno postać.
– Nie krzycz – powiedziała Jola. – To tylko ja.
Igor z trudem łapał powietrze. Jasne. Łatwo powiedzieć „to tylko ja". Ale co przeżył w tamtym ułamku sekundy to jego. Mógł się założyć, że gdzieś tam pojawiły mu się pierwsze siwe włosy. W sumie szkoda, że nie powiedziała „buu". Dostałby zawału i noc spędziłby w szpitalu. Albo w kostnicy. To drugie było chyba bardziej prawdopodobne. Drżał na całym ciele. Serce waliło jak lokomotywa, czuł pulsowanie we wszystkich tętnicach.
Pozwolił wziąć dziewczynie plecak z którego wyjęła piwo. Oderwała zawleczkę z puszki i podała mu. Kiwnął głową w podzięce i łyknął zbawiennego płynu.
– Że co? – spytała, kiedy zauważyła, że próbuje coś powiedzieć. Przez dłuższy czas z jego ust wydobywało się tylko rzężenie. Dopiero po kilku następnych łykach stał się bardziej zrozumiały:
– Nie rób mi tego więcej. Jestem za młody, żeby umierać.
– Przepraszam jeśli cię przestraszyłam.
– Nie przestraszyłaś mnie. Codziennie mam stany przedzawałowe i panikuję – odparł ironicznie.
– To dobrze. Czyli masz wprawę – uśmiechnęła się.
Igor pokręcił głową i podał dziewczynie piwo.
– Po co przyszłaś? Żeby mnie kontrolować?
– No wiesz… Niby dlaczego miałabym cię kontrolować? Zresztą nieważne. Chciałam po prostu spędzić z tobą trochę czasu.
– A gdzie reszta? Czeka na dworze? – Igor stał się podejrzliwy.
– Na jakim dworze? Jestem tylko ja.
Igor westchnął. W końcu jakie to miało znaczenie? W sumie to lepiej, że przyszła. Czuł się raźniej nie siedząc samemu w tym domu. Łatwiej będzie mu wytrwać do rana. Zwłaszcza przy niej. Miał nadzieję, że nie zmyje się za godzinę…
Usiedli na rozłożonym śpiworze. Postawili latarkę tak, żeby świeciła prosto w sufit. Odbite światło rozpraszało nieco mrok. Więcej im nie było trzeba.
– Opowiedz mi o sobie – poprosiła. – Jaki na prawdę jesteś? Niby zachowujesz się luźno, odnoszę wrażenie, że jesteś zupełnie inny. Grasz?
– To aż tak widać? – Igor uśmiechnął się. Jola pokiwała głową.
– Rozgryzłaś mnie. Tak naprawdę jestem bardzo nieśmiałym facetem. Faktycznie trochę gram, żeby to zatuszować. Ale przez to nie jestem do końca sobą.
– To znaczy? Nie rozumiem.
– No wiesz… Przy ludziach tracę pewność siebie. Zwłaszcza przy tych, na których mi zależy. Mam ochotę uciec. I z trudem się od tego powstrzymuję. To trudne. Kiedyś gdzieś czytałem, że pomaga granie kogoś innego niż się jest. Bo wtedy ludzie nie widzą ciebie tylko tą osobę.
– A jakbym chciała zobaczyć ciebie? Tego prawdziwego?
– Musiałabyś mnie podglądać, kiedy jestem sam.
– Umowa stoi – zaśmiała się. Igor jej zawtórował, ale trochę niepewnie. Przy niej czuł się jak bezbronne dziecko. Była taka pewna siebie i taka… piękna. A to go peszyło jeszcze bardziej, niż chciałby przyznać.
Milczeli przez chwilę popijając piwo.
– Byłeś na górze?
– Po co?
– Nie jesteś ciekaw, co tam jest?
– Raczej nie. Ale jeśli jest tyle samo co na dole, to znaczy, że nic nie ma. Wszystko wysprzątane do gołych ścian.
– W piwnicy pewnie też nie byłeś?
– Tam pewnie też nie ma niczego interesującego.
– Przyznaj się, że się bałeś – Jola zaśmiała się.
– Przyznaję. I co z tego?
– Nic… Podobasz mi się, wiesz? – powiedziała w pewnym momencie przysuwając się bliżej.
Igor zdrętwiał. Nie wiedział jak zareagować. Miał ochotę uciec, ale… przecież marzył o takiej chwili. Często fantazjował o Joli. Tylko marzenia są zupełnie inne niż rzeczywistość. Chociażby z tego powodu, że można je kontrolować. A rzeczywistości nie. I wszystkie rozważane sytuacje uleciały mu z głowy. Wszystkie słowa, jakich wtedy wypowiadał, wszystkie ruchy. Wiedział, że powinien ją objąć, wielokrotnie to sobie wyobrażał, wielokrotnie czuł jej bliskość i zapach. A teraz…
– Ja… Ty… mi też – wyjąkał.
Niespodziewanie pocałowała go. Zesztywniał zupełnie. Nie wiedział, co zrobić z rękami. Przez chwilę poruszał nimi w powietrzu, w końcu delikatnie dotknął ją do ramion. Objęła go mocno za szyję, ale czekała, aż on zrobi następny ruch. W końcu poczuła gorący i niecierpliwy język. Nareszcie!
Rozchyliła usta pozwalając, aby ich języki zetknęły się ze sobą. On drżał, on na prawdę drżał!
Wsunęła mu dłoń pod koszulę i gładząc jego plecy wypięła się mocno do przodu, aby poczuł jej piersi. Chciała, żeby poczuł, że nie jest jej obojętny. Chciała, żeby poczuł się pewniej i sam zaczął działać. Nieśmiałość nieśmiałością, ale w końcu był facetem. Jednak z rozczarowaniem zauważyła, że Igor stara się opanować. Liczyła na wybuch namiętności a tymczasem Igor całował jakby z namysłem, spokojnie. Nie tego oczekiwała. Może robiła coś nie tak? Może faktycznie była za szybka? Wolną ręką zaczęła rozpinać sobie bluzkę. Może kiedy zobaczy ją…
Nagle usłyszeli jakiś szelest i skrzypnięcie deski. To nie mógł być wiatr. Powietrze wokół nich zgęstniało, wypełniło obcą obecnością. Zrobiło się zimno. Słychać było głośne bicie ich serc i jeszcze coś. Niespokojny, złowrogi oddech, setki oddechów. Dom ożył.
Oderwali się od siebie. Igor drżącą ręką namacał latarkę i omiótł szybko strumieniem światła całe pomieszczenie. Ściany jednak były nieruchome. Miał wrażenie, że coś obcego czai się tuż na granicy światła i mroku. Ale jedynych, jaki widział, to para wydobywająca się z jego ust. Mógłby się założyć, że temperatura spadła w okolice zera.
Jola ścisnęła go mocno za ramię wbijając mu paznokcie głęboko w skórę. Nie czuł bólu. Był zbyt spięty. Pokazała mu palcem jeden z kątów. Skierował tam latarkę. Zauważył, że światło nie odbijało się od ścian, wydawało się być przez nie pochłaniane. Igor wytężył wzrok. Nie mylił się. Mrok wciąż gęstniał, przybliżał się. Tam coś było.
Podbiegli do drzwi. Wystarczyło tylko szarpnąć klamką, żeby zaraz znaleźć się na zewnątrz. Klamki jednak od środka nie było. Tylko krótki kikut, którego spoconymi palcami nie dało się przekręcić. Cholera!
Próba wyważenia drzwi skończyła się fiaskiem – były solidniejsze niż sądzili.
A okna na parterze były zakratowane.
CHOLERA!
Igor chwycił mocno Jolę za rękę i pociągnął ją w stronę schodów. Pobiegli na górę. Mrok ruszył za nimi.
Głosy. Dobiegały zewsząd i znikąd. Może rozbrzmiewały tylko w ich głowach? Natrętne szepty, upiorne jęki, wygłodniałe westchnienia. Równie dobrze mogły być daleko jak i tuż przy uchu. Aż strach było się odwrócić, żeby nie stanąć oko w oko z…
Z tym co złapało Igora za kostkę.
Chłopak upadł i krzyknął. Coś silnego o chudych palcach obejmowało jego nogę i ciągnęło w dół. Igor odwrócił się i uderzył na odlew latarką. Trafił w głowę lub to, co kiedyś nią było. Śliskie, cuchnące reszty rozprysnęły się. Uścisk wciąż jednak pozostał silny. Igor musiał kopnąć kilka razy zanim palce rozleciały się na tyle, żeby go puścić.
Przy okazji zobaczył to, czego nie chciał zobaczyć. Tłoczyły się u stóp schodów, część była już w połowie drogi na piętro. Ociekające śluzem szkielety. Niektóre jeszcze z resztkami ciała, zwisającymi strzępkami skóry. Powykręcane i zdeformowane. Z przerośniętymi czaszkami albo bezgłowe. Wprost z najgorszych koszmarów. Zombie.
Było ich coraz więcej i więcej. Pojawiały się jakby znikąd. Łaziły po sobie, przygniatały nawzajem swoją bezładną masą. Byleby tylko być bliżej żywych.
Igor w trzech krokach znalazł się na górze obok Joli. Wbiegli do najbliższego pokoju i zamknęli drzwi. Rozejrzeli się za czymś, czym mogliby podeprzeć drzwi. Jednak zdawali sobie sprawę, że nie na wiele to się zda. Zombich było zbyt dużo, żeby zwykłe drewniane drzwi je powstrzymały. Tym bardziej, że pomieszczenie okazało się zupełnie puste.
– Zobacz, czy da się wyskoczyć przez okno – powiedział Igor zapierając się o drzwi. Może chociaż Joli uda się uciec. Podał jej latarkę.
Dziewczyna wyjrzała na zewnątrz i poświeciła w dół. Pokręciła głową.
– Za wysoko. Ta ściana jest nad samą skarpą.
– Cholera. Masz jakiś pomysł?
Jola znowu pokręciła głową.
W tym momencie Igor poczuł uderzenie. Nie było tak silne jak się spodziewał. W każdym razie utrzymał drzwi. Jola doskoczyła do niego i również się o nie oparła. Następne uderzenie były nieco silniejsze.
– We dwoje może jakoś damy radę – powiedziała.
– Tylko jak długo?
Wzruszyła ramionami. Nie mieli pojęcia, jak długo stwory będą próbowały się dostać. Mogli mieć tylko nadzieję, że nie dłużej niż do świtu. Ale na ten musieli jeszcze poczekać kilka godzin.
Cholera. Długo.
Igor z ulgą stwierdził, że zombie nie wykazują zbytniego entuzjazmu w próbach dostania się do pokoju. Nie miał pojęcia, dlaczego i raczej go to nie interesowało. Jego jedynym zmartwieniem było przeżycie do rana.
Nie wiedział, ile czasu siedzieli. Nie rozmawiali dużo. Zza drzwi dobiegały nieregularne stukania. Ale stwory była chyba zbyt ograniczone, żeby wpaść na jakiś skuteczny sposób dostania się do środka. Igor dziękował za to Bogu.
Bogu… Chyba tracił w Niego wiarę. Czy Bóg pozwoliłby na istnienie takiego koszmaru? Siły, które je ożywiły miały niewiele wspólnego z Bogiem.
Igor stawał się coraz bardziej senny. Spojrzał na Jolę. W coraz słabszym świetle latarki zauważył, że i jej oczy się kleją. Szturchnął ją lekko.
– Nie śpij.
– Nie śpię – westchnęła i ziewnęła szeroko. Zawtórował jej.
– Już niedługo – pocieszył ją.
– Jasne…
Nagle wszystko ucichło. Igor przyłożył ucho do drzwi. Słyszał, jak stwory oddalają się, odgłosy szurania stawały się coraz cichsze.
– Wyjdę, zobaczę – powiedział, ale Jola złapała go za rękę.
– Zostań. A jeśli gdzieś tu czatują?
– Myślisz, że to pułapka? Chyba są na to za głupie.
– Nieważne. Poczekajmy do rana.
– Jak chcesz.
Igor spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta. Na dworze powoli robiło się jaśniej. Prostokąt okna stawał się coraz bardziej widoczny na tle brudnych ścian.
Kiedy na dworze było już na tyle jasno, że można było dostrzec każdy szczegół pomieszczenia (zresztą nie było tu wiele do oglądania), Igor potrząsnął delikatnie śpiącą Jolą.
– Chyba możemy wyjść – powiedział pomagając jej wstać. Uśmiechnęła się słabo.
Wyjrzeli ostrożnie na zewnątrz, jednak tu jedynymi śladami świadczącym o obecności stworów były podrapane drzwi i zielony śluz, który parował na ich oczach. Wkrótce zniknął i jedynym śladem bytności zombie był tylko smród rozkładających się ciał, który zresztą też dosyć szybko się ulatniał.
W domu panowała nieskazitelna cisza. Słyszeli tylko swoje oddechy i deski skrzypiące pod ich krokami.
Zeszli na dół i ruszyli w kierunku wyjścia. Tak jak się spodziewali, plecaka nie było. Zapewne stwory nie mogąc dostać się do żywych, zadowoliły się ich dobytkiem. W sumie niewielka ofiara w porównaniu z tym, co naprawdę mogli stracić.
Igor odruchowo sięgnął do klamki i… zdziwił się. Była na swoim miejscu. Nacisnął i otworzył drzwi. Na zewnątrz stał…
Artur.
Igorowi kolejny raz serce skoczyło do gardła. Zbyt wiele razy jak na jedną noc. Miał dość. Miał ochotę krzyczeć. Miał ochotę rzucić się na kolegę i okładać go pięściami.
Skończyło się na tym, że wpuścił go do środka. Zanim wszedł Robert.
– Widzę, że spędziliście tu miłą noc – powiedział Artur widzą Jolę.
– Jasne – mruknął Igor. Napięcie go opuszczało i nagle stał się bardzo senny. W głowie miał teraz tylko własne, bezpieczne łóżko. Przez te kilka godzin spędzonych pod drzwiami niemal całkiem stracił nadzieję, że ujrzy jeszcze kogokolwiek, że w ogóle dożyje świtu. Teraz to wszystko wydawało mu się tylko koszmarem.
– Wyglądasz, jakbyś widział upiora. I to nie jednego. – Artur wyglądał na rozbawionego.
– Może widziałem – w głowie Igora zaczynało kiełkować podejrzenie dotyczącej pewnej mistyfikacji związanej z gumowymi maskami, dużą ilością śmierdzącego śluzu i dziwnymi odgłosami. W duchu pogratulował koledze za dobrze wykonaną robotę. Jeszcze nigdy tak się nie bał.
– Cieszę się. A teraz chodźmy na dół, coś ci pokażę.
– Może nie dzisiaj. Wiesz, kiedy ty się dobrze bawiłeś, ja zacząłem siwieć. Muszę się wyspać.
– Wyspać się jeszcze zdążysz – powiedziała Jola i ruszyła w kierunku piwnicy. Igor odwrócił się, ale Artur z Robertem mocno go przytrzymali. Spiął się. Koszmary powróciły. Jakby z daleka dobiegł go smród zgnilizny.
– Hej! Co jest z wami? – krzyknął próbując się oswobodzić, ale trzymali mocno. Jola otworzyła drzwi.
W środku nie było nikogo.
– No widzisz? I czego się bać? – usłyszał jak zza ściany.
Odetchnął i odwrócił się. Wyraz ulgi jednak zastygł na jego twarzy. Artur nie był Arturem. Skóra z jego twarzy odpadała dużymi płatami, z ust wyciekał zielony śluz. Robert wyglądał podobnie. Zaśmiali się upiornie.
Zbliżyła się Jola. Jedno jej oko zapadło się, drugie zdawało się wypływać na zdeformowany policzek. Włosy wychodziły z głowy. Uśmiechnęła się i wyciągnęła do Igora długie, zakończone szponami ręce.
Zamknął oczy…
Kiedyś go kupię tam zamieszkam. - coś tu jest nie tak, może brak przecinka?
(...)bo tu nikt Ci tyle nie sprzeda. - "ci" z małej litery
I jest pewien swojej decyzji. - był pewien, skoro opowiadanie zostało napisane w czasie przeszłym.
On drżał, on na prawdę drżał! - naprawdę
Zombich było zbyt dużo, - osobiście użyłbym innego słowa, odmiana obcojęzycznych wyrazów czasami brzmi dziwnie.
W tekście zauważyłem też kilka powtórzeń. Jeśli chodzi o treść, to zakończenie podobało mi się, natomiast wcześniejsze opisy, jeśli miały mnie przerazić - to Ci nie wyszły. Efekt byłby z pewnością lepszy, gdybym przeczytał opowiadanie późnym wieczorem:). "Artysta głodny jest bardziej płodny", Ty to chyba nic nie jesz:)? Sporo piszesz, jak zauważyłem i to Ci się chwali. Pozdrawiam
Mastiff
Mnie ogólnie opowiadanie się podobało. Technicznie może jeden, dwa byki jakieś tam mignęły, ale zupełnie bez znaczenia. Czytało się naprawdę przyjemnie, opisy nawet w dzień były według mnie ok, choć mogłeś się bardziej wysilić, jakaś krwiopodobna plama na ścianie, ślady panokci na drzwiach, coś dyskretnego, ale świadczącego o obecności w domu truposzy. I w sumie do momentu pojawienia się owych zombich, naprawdę fajnie budowałeś napięcie. Motyw ze zbliżającym się cieniem wyszedł ci naprawdę super. Gorzej było, gdy już zacząłeś opisywać żywe trupy. Cały czar prysł. Cóż, zombiaki są w dzisiejszych czasach na tyle ogranym motywem, że świetnie wpisują się w komedie, parodie, literackie zgrywy... Ale trzeba się naprawdę wystarać i wypocić, żeby tym kogokolwiek przestraszyć i tobie się to nie udało niestety. Od momentu wejścia niemartwych, z fajnego, dobrze zapowiadającego się opowiadanka grozy wyszła głupawa komedyjka.
Przeczytaj sobie takie opowiadanie Roberta E. Howarda (tego od Conana, gość jest znany chyba tylko z niego, a pisywał też horrory, niektóre naprawdę niezłe) pt. "Cień bestii". Występuje tam podobny motyw nawiedzonego domu i gość naprawdę fajnie wprowadził ścigający bohatera element zagrożenia, a i rozwiązanie tajemnicy jest dość zaskakaujące. A gdybyś dorwał cały tom, to zaerknij też na "Czarny kamień". Reszta opek dość przeciętna, niemniej warto się z nimi zapoznać.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
@ Bohdan - jem. To, że często publikuję, to nie znaczy że piszę kolejne opowiadanie między jedną publikacja a drugą. Z dużej puli tekstów wybrałem te najlepsze (moim zdaniem) i po drobnych szlifach zamieszczam. Został mi jeszcze jeden tekst i potem długo nie będzie nic. Bo czasu na pisanie akurat teraz nie mam.
@Fasoletti - opowiadanie ma już kilka lat i zombiaki dopiero zaczęły się popularyzować, teraz faktycznie jest ich na masę :) Te dyskretne elementy to świetny pomysł. Ja jednak wyszedłem z innego założenia. Żeby jak najdłużej nie sugerować istnienia truposzy, żeby bohater cały czas myślał, że to tylko taki test nowych znajomych. Howarda poszukam i poczytam. Dzięki.
Opowiadanie nawet niezłe, chociaż w pewnym momencie klimat delikatnie siada, co wytknął Ci już Fasoletti. Generalnie jednak wypada zauważyć, mając na uwadze Twoje wczesniejsze teksty, że idziesz w dobrym kierunku. Nawet jesli więc nie masz zbyt wiele czasu, to warto chyba poswiecić wieczorkiem ze dwa kwadranse i coś 'poskrobać'. Pozdrawiam