- Opowiadanie: piotr - Wyspa snów

Wyspa snów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyspa snów

„Płetwa rekina, ośmiornicy macka,

Oko tuńczyka i kawałek placka,

Skrzydło nietoperza, krew dziewicy

Odsłoń mi rąbka swojej tajemnicy"

 

Dawne, ludowe zaklęcie-przepis na wywar, którego spożycie miało myśliwym zapewnić sukces w polowaniu na harpie.

 

 

1.

Wyspa nazywała się Roccia, co po włosku znaczy „skała". Jest tak mała, że nie widać jej na mapach. Leży na niej rybacka wieś o tej samej nazwie.

Przybyłem na nią w dniu trzydziestych urodzin. Pisałem pracę doktorską o języku włoskim. Gospodyni zaproponowała, żebym przenocował w jej domu. Zgodziłem się.

Mieszkała ze starym, garbatym człowiekiem imieniem Pablo. Kiedy mnie zobaczył od razu polubił, powiedział mi to później.

Rano, dnia następnego wszedłem do kuchni trochę niepewnie, jak typowy turysta, z twarzą czerwoną od słońca.

Chciałem porozmawiać ze starymi mieszkańcami Włoch i dowiedzieć się co nieco o archaizmach języka, którego używają. Gdy już wyciągnąłem od Pabla to, czego chciałem, zaczęliśmy rozmawiać o tym i tamtym, słowem o wszystkim i niczym.

W końcu wyznał, że ma sto dwadzieścia cztery lata. Wątpił, że dożyje kolejnego. Powiedziałem, że wygląda świetnie. Zapytał czy nie chcę posłuchać, co ma mi do powiedzenia.

– Co? – Zapytałem.

– Opowieść. – Powiedział. – O morzu, ludziach.

I uraczył mnie opowieścią, i to niejedną. Historie te dotyczyły głównie rybaków walczących z demonami morza w formie kałamarnic i ośmiornic gigantów, a także o ludziach polujących na pierwowzór Moby Dicka.

Baśnie przypadły mi do gustu. Podobno w każdej kryje się ziarnko prawdy.

Resztę dnia spędziłem czytając książki. Nazajutrz planowałem opuścić wyspę.

Rankiem, gdy już się spakowałem, Pablo zaczepił mnie ponownie. Stwierdziłem ze smutkiem, że odjeżdżam. Choć podobało mi się to, co opowiedział nie chciałem dłużej marudzić. Jednak w jego głosie było coś, co skłaniało mnie, żeby zostać.

Dowiedziałem się, że najlepszą z opowieści zostawił na koniec.

 

Pablo twierdził, że w czasach starożytnej Grecji w basenie Morza Śródziemnego żyło całe mnóstwo harpii. Wiecie, co to harpie, prawda? Pół kobiety, pół ptaki.

– Wybili je, – mówił. – W dziewiętnastym wieku było już tylko kilka wysp, na których żyły. Na początku dwudziestego – jedna. Roccia.

 

Harpie żyły dzięki magii. Dzięki niej zachodziły w ciążę i w gniazdach składały jaja, dzięki niej latały. Wyobrażacie sobie ludzką kobietę lecącą na orlich skrzydłach? Bez użycia czarów harpie spadałyby do wody jak kamienie.

Skąd brały czarodziejską moc? A no z zaczarowanych kamieni. Każda z nich miała przy sobie jakiś przez cały czas, czy to w naszyjniku czy pierścieniu. Tylko ich królowa nosiła więcej niż jeden z czego większość w koronie.

Harpie miast ludzkich, miały stopy drapieżnego ptaka i opierzone nogi oraz wyżej wspomniane już skrzydła.

Harpia mogła odbyć stosunek seksualny z mężczyzną i wtedy z jaj wykluwał się, lub rodził potomek, który był mieszańcem. Potomkiem zaś mogła być kobieta lub mężczyzna.

 

W miarę jak Pablo opowiadał coraz bardziej zagłębiałem się w tamten świat nie mogąc oprzeć wrażeniu, że wie o nim zbyt wiele jak ja kogoś, kto to wszystko zmyślił. Oczywiście, mógł mieć do tego talent. Mimo to harpie egzystowały w jego świadomości jako istoty z krwi i kości… no i magii. Mówił zupełnie jakby pamiętał ostatnią, upolowaną przez myśliwych, drapieżną kobietę. Zresztą, Pablo był wystarczająco stary i mógł pamiętać tamte istoty.

Dlaczego żyły na wyspie tylko do początku dwudziestego wieku? Ano dlatego, że wtedy przybyli na nią ludzie. Jak widać nasza rasa jest chyba najbardziej brutalną ze wszystkich.

Często harpie odbierały rybakom zdobycz, a bywało, że i na nich polowały. Zaczęło się od obrony, a skończyło na zemście. Ich naszyjniki i pierścionki rybacy cisnęli w morze. Lecz chciwość to potężna siła. Dlatego niektóre ocalały. Część potajemnie sprzedali, inne wyłowili z głębin dla własnej, bliżej nieokreślonej korzyści. Reszta nadal tkwi na dnie morza.

 

Na początku wieku samochodów, telewizji, Internetu i końca harpii, na wyspie Roccia żył szesnastoletni chłopiec imieniem Javier.

Miał słabość do kobiet. Był zbyt przystojny, śmiały i miał zbyt wiele energii, żeby nie kochać się z niemal każdą, którą poznał. A było ich wiele i większość zdobywał bez trudu.

Tylko jedna była dla niego całkiem nieosiągalna i jak nietrudno się domyślić, ze wszystkich, jej pragnął najbardziej.

Miała zimne jak lód spojrzenie i nieruchomą, maskowatą twarz. Była inteligentna, piękna i dostojna… Miała jednak pewną wadę – rzadko wychodziła z chaty. Jej twarz była całkiem blada, a ciało zawsze zakrywały długie spodnie i swetry. Tylko dłonie, twarz i szyję miała odsłonięte. Tłumaczyła, że ma uczulenie na słońce. Paskudna przypadłość, jak na takie miejsce, no nie? Mimo to Javier nigdy na jej twarzy ani dłoniach nie widział poparzeń.

 

Pewnego razu Javier udał się nad staw, który w centrum wyspy utworzyło słodkie źródło. Usiadł na brzegu i patrzył w taflę wody. Coś się pod nią poruszało. Wkrótce wychynęło z niej czoło, twarz, łabędzia szyja, pełne i kształtne piersi… słowem, długowłosa boginka.

Całkiem naga Eneida szła do niego bez skrępowania. Rozparła się na mchu, obok niego, na łokciach.

– Masz dziś na to ochotę? – Zwrócił się do niej Javier. Rozchyliła uda.

 

Ponoć Anna, bo tak miała na imię ta, której pragnął najmocniej, była znajdą. Kobieta ze wsi przygarnęła ją i wychowała.

Javier, gdy czuł się źle, uwodził. Ale w pewnym momencie przygodna miłość przestała poprawiać mu humor. Po każdym stosunku czuł się coraz gorzej i gorzej, aż pewnego dnia ONA, Anna, odezwała się do niego.

 

2.

Wiał wiatr od wschodu. Grzmiało, a niebo skryły gęste i ciemne obłoki. Było duszne i ciepłe popołudnie. Na rozgrzane skały Roccii spadł deszcz.

Anna zaprosiła Javiera do domu. Jej matki miało nie być przez kilka dni.

Serce mężczyzny drgnęło – Anna była najpiękniejsza. Gdy wypili herbatę poprosiła go do swego pokoju i zaczęła się rozbierać. Zrobił to samo. Lecz gdy zdjął koszulę zorientował się, że coś jest nie tak. W pierwszych sekundach nie wiedział co, później, gdy była już naga zrozumiał o co chodzi.

Javier powiódł wzrokiem z od stóp drapieżnego ptaka, przez opierzone nogi, jej pierś ze skrzydłami z tyłu aż po czubek głowy. A na szyi miała… naszyjnik z niebieskim kamieniem. Głośno przełknął ślinę. Siedział na łóżku. Podeszła do niego i oparła ręce na jego ramionach. Z początku nie wiedział, co zrobić. Dotknął jej małych i wysokich piersi.

– Nie jesteś człowiekiem. Kimże więc?

Milczała.

– Aniołem, demonem…?

Wciąż milczała. Poczuł ból. Dłonie, zbyt silne jak na człowieka wbiły się w jego plecy. Zawył z bólu ale nikt go nie usłyszał.

Na zewnątrz szalał już sztorm.

 

– A to suka! Zabiła go. – Powiedziałem przejęty.

– Nie do końca. – Oznajmił Pablo. – Prawdą jest, że harpie zwykły zabijać i zjadać mężczyzn, po prostu lubiły smak ich mięsa ale nie sądzę, by w istocie była to kwestia smaku. Choć nigdy nie próbowałem sądzę, że smak ciała kobiety i mężczyzny nie różni się zbytnio.

Nie. Nie zabiła go. To była harpia oswojona, zresztą… sądzę, że nadużywanie tego słowa okalecza. To była po prostu kobieta… ale inna.

Uprawiali miłość, choć muszę przyznać, że nie była najdelikatniejsza. Przynajmniej z początku. Zaszła w ciążę. Zakochali się w sobie na zabój.

Opuścili wyspę, gdyż Javier nie mógł znieść tego, że jego żona musi się ukrywać. Wzięli ślub. Zamieszkali na samotnej, smaganej wichrami skale, gdzie powiła. A jej dziecko… – Głos Pabla załamał się.

– Proszę, chodź. Chciałem ci coś pokazać. – Wyrzekł w końcu. Postąpiłem za nim, na piętro. Zdjął sweter i koszulkę. Garb na jego plecach był owinięty bandażem. Pablo zaczął go rozwijać, pomogłem mu. Pod bandażem krył się nie garb, a skrzydła. Niezbyt duże – wtedy byłem zbyt zszokowany, żeby dojść dlaczego. Nie był „harpiem" w stu procentach: był dzieckiem Javiera i Anny. Obrócił się do mnie i zobaczyłem, że na jego szyi wisi naszyjnik z niebieskim kamieniem w środku.

Wróciliśmy na dół i opowiadał dalej.

– Kiedy się urodziłem byłem zdrowy. Ale po kilku dniach brak magicznego kamienia na mej szyi dał się we znaki. Anna powiedziała mojemu ojcu, żeby dał mi jej naszyjnik. Sama była słaba i wiedział, że od tego umrze. Uparła się. Chciała się poświęcić. Wtedy oznajmił, że wyłowi jeden z tych, które rybacy wyrzucili do morza… albo, że będzie szukał na targach.

Odparła, że woda jest tam zbyt głęboka, a na poszukiwanie kamieni, które nie przepadły jest za mało czasu. Powiedziała mu, że jeśli się utopi to choćby dała dziecku naszyjnik, nie będzie się miał nim kto zaopiekować. Musiał się zgodzić.

Rozpiął naszyjnik. Odebrał jej życie, darując mnie.

Naszyjnik mam do dziś.

Anna wkrótce umarła. – Starzec mówił to już bez rozrzewnienia. – Tak więc jestem ostatnim potomkiem tego rodu. Moja żona rodziła dwa razy, żadne z dzieci nie przeżyło. Za drugim razem… umarła również ona.

Skremowałem jej ciało, a prochy oddałem morzu. Zachowałem sekret dla siebie… aż do teraz i odtąd jesteś jego powiernikiem. Chcę byś oddał mnie morzu. Bo widzisz, niektóre rzeczy są dziwaczne – naszyjnik zbyt długo wspierał mnie i zachowywał przy życiu. Ale czuję, że nadchodzi śmierć, jest już przy mnie. Proszę, pomóż mi umrzeć.

Zaniemówiłem.

– Chcę, żebyś obciążył moje ciało i rzucił w otchłań.

– Nie. Nie mogę tego uczynić. – Odpowiedziałem. Ale nie mogłem odmówić spełnienia ostatniego życzenia.

– Mam łódź – mówił – wypłyniemy. I dokonam żywota, a ty… proszę, pomóż mi.

 

Morze było spokojne, a jego powierzchnia zielononiebieska. Łódka była mała i miała niebieskie burty. Zacząłem wiosłować aż Roccia zniknęła za horyzontem.

Wzięliśmy wiele dużych kamieni i sznur. Byłem spocony i wycieńczony. Pożałowałem, że nie wziąłem butelki z wodą. Starzec zerwał naszyjnik i cisnął nim w wodę, a potem ułożył się w łodzi i nakrył kraciastym kocem.

Pablo Pobladł. Wymówiłem jego imię ale nie odpowiedział. – Pablo – powiedziałem ponownie, tylko że głośniej. Był nieruchomy. Zbliżyłem policzek do jego twarzy. Nie usłyszałem świstu oddechu i nie poczułem na twarzy wydychanego powietrza. Podniosłem się i spojrzałem na horyzont.

Słońce świeciło mocno. Łódka się kołysała. Morze szumiało, a twarz muskała mi delikatna bryza. W górze lamentowała mewa. Ptak usiadł na wodzie. Gdy drgnąłem załopotał skrzydłami i odleciał. Może sądził, że rzucę mu coś do żarcia?

Dotknąłem boku szyi i nadgarstka starca: serce stanęło. Odkryłem Pabla, a koc położyłem z tyłu łodzi. Sznura i kamieni użyłem do obciążenia ciała, które wypchnąłem za burtę.

Pablo znikł w głębinach gdzie pożywić się nim miały ośmiornice, ryby i kraby. Do wody rzuciłem też koc. Wyruszyliśmy wcześnie i miałem nadzieję, że nikt nas nie widział. Popłynąłem do brzegu.

 

Opuściłem wyspę snów tego samego dnia nie wiedząc czy to, co zobaczyłem, zdarzyło się naprawdę. Do dzisiaj nie mam pewności. Choć szukałem wzmianek o harpiach i innych, na poły magicznych istotach, nigdy więcej nie spotkałem dowodu ich istnienia. Opisałem to – zrobiłem wszystko, co mogłem. Oto, co zaszło. Nie wiem czy uwierzyliście w moją relację. To wszystko, co mogłem zrobić dla Pabla i jego historii.

W tej chwili jestem doktorem habilitowanym. Mieszkam z żoną i dwójką dzieci na Ukrainie. Chociaż jesteśmy szczęśliwi, tamto dziwne zajście odcisnęło we mnie ślad.

W mym sercu zalega cień, w duchu niepokój i czekam już by dołączyć do Pabla, by wkroczyć w niespokojną i szumiącą otchłań śmierci.

Sądzę, że usłyszę wtedy pisk drapieżnego ptaka. Gdy zasypiam, zdarza mi się go słyszeć. To woła mnie duch harpii.

Koniec

Komentarze

Całkiem przyzwoita historia, taka na poły legenda. Gdybyś bardziej starannie ją napisał, robiłaby o wiele lepsze wrażenie.

"Gospodyni zaproponowała, żebym przenocował w jej domu. Zgodziłem się." - gospodyni czego? W kontekście poprzedzających zdań wychodzi na to, że gospodyni wioski.

"Rano, dnia następnego wszedłem do kuchni, gdzie chciałem zaparzyć herbatę, trochę niepewnie jak typowy turysta, z twarzą czerwoną od słońca." - tu mi trochę szyk nie gra. Można odnieść wrażenie, że chciał niepewnie parzyć herbatę, a nie, że niepewnie wszedł.

"Gdy już wyciągnąłem od Pabla to, czego chciałem" - co chciałem

"ma stodwadzieściacztery lata" - osobno: sto dwadzieścia cztery.

"Zapytał czy nie chcę posłuchać, co ma mi do powiedzenia.
- Co to? - Byłem zdziwiony."  - dziwna odpowiedź. Jak już to powinno być samo "co?". Dlaczego bohater był zdziwiony?

"Jednak w jego głosie było coś, co skłaniało mnie by zostać no i... zostałem. " - może lepiej: W jego głosie było coś, co skłoniło mnie, żeby zostać.

"Gdybym usłyszał to od kogoś innego pewnie zaśmiałbym mu się w twarz. Ale Pablo mówił w sposób, który nie pozwolił mi na lekceważenie opowieści i jego osoby, chociaż, co tu dużo mówić, ciężko było w nią uwierzyć." - dziwny ten komentarz bohatera. Kiedy wcześniej Pablo opowiadał o demonach morza. to bohaterowi nie chciało się śmiać, bo traktował opowieści jako baśnie. Co się zmieniło, że tę traktuje jak prawdziwą historię?

"Harpie miast ludzkich, miały stopy drapieżnego ptaka" - ptaki nie mają stóp.

"Harpia mogła odbyć stosunek seksualny z mężczyzną i wtedy z jaj wykluwał się, lub rodził potomek, który był mieszańcem." - to rodził się, czy wykluwał?

To trochę przykładów z pierwszego fragmentu.
Pomysł był niezły, ale zawiodło trochę wykonanie.

Pozdrawiam.


Dziękuję za komentarz. Mam jeszcze sporo czasu, więc biorę się za poprawianie.

Jeszcze jedno. Javier Zdobywca jest moim idolem. ;)

Ten tekst, jest jednym z twoich najlepszych,tak trzymaj;))) Ale uwolnij się od logicznych niekonsekwencji, poza tym nie dopowiedzenia też są formą opisu.

Witam i czytam
Pomysł nie powiem, spodobał mi się, choć osobiście myśląc o harpi widzę je w bardziej klasycznej otoczce  (ale to, jak mówiłem jest osobista uwaga więc nie przywiązuj do niej szczególnej uwagi). Tekst dobrze się czyta i to na pewno jest jego plusem, jednak jest ledwo zaczynam czytać... a tu już koniec :) Myślę, że gdybyś wplótł i rozciągnął nieco moment poznawania pochodzenia starego Pabla (nie powiem trafili mu się rodzice, że ho ho ) opowiadanie zyskało by troszeczkę na takiej, powiedzmy... chęci odkrywania tego co dalej. Na plus napewno jest też klimat w stylu... Chodźcie dzieci. Ja stary, siedzący przy kominku dziadek, z fotela na którym siedzę sobie całymi dniami (bo i co mam robić, skoro jestem stary a nie uznaje eutanazji) opowiem wam pewną historię... lubię ten klimat. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka