- Opowiadanie: Ranferiel - Ronin - część III (ostatnia)

Ronin - część III (ostatnia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ronin - część III (ostatnia)

– Jak długo spałem? – Hal zerwał się z kanapy nerwowo przecierając oczy.

Clair siedziała w głębokim fotelu popijając gorący napój. Sądząc po słodkim zapachu, była to mleczna czekolada z odrobiną pomarańczy. Kobieta miała na sobie biały, puchaty szlafrok, a jej policzki nadal płonęły miłosnym rumieńcem.

– Nie dłużej niż inni mężczyźni – powiedziała przeciągając się leniwie. – Chcesz może czekolady?

– Nie, dzięki. Ale nie pogardziłbym papierosem. Moje się skończyły.

Hal usiadł w sąsiednim fotelu, zarzucając na ramiona wymięty koc. Przez otwarte okno wlewało się chodne, nocne powietrze, a on nie miał na sobie nic poza dużą ilością bandaży.

– Wiesz, że nie palę. Ty też nie powinieneś. Za to przygotowałam dla ciebie to – powiedziała podając mu małą piersiówkę.

Powąchał zawartość.

– Whisky? Palenie jest be, ale pić to mogę? – posłał jej pytający uśmiech. – Pokręcona jesteś, wiesz?

– To zamiast znieczulenia – wyjaśniła. – Widzę, że się męczysz bez środków przeciwbólowych.

Miała rację. Liczne stłuczenia i rany mocno dawały o sobie znać, a popękane żebra kuły przy każdym oddechu.

– Dziękuję, Clair – spojrzał na zegar. – Dziękuję za wszystko. Było cudownie, ale mam zadanie do wykonania i chyba czas najwyższy, żebym się zbierał.

– Zostań ze mną jeszcze chwilę. Bertrand nie ucieknie.

– Tak uważasz? Do tej pory wychodziło mu to całkiem nieźle.

– Nie martw się o niego, słodziutki – powiedziała. – Znajdziesz go w Parku Idunn.

– A co on tam robi? – Svart spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Czeka na mnie. Gdy zasnąłeś, wysłałam mu zaproszenie, którego nie mógł odrzucić.

– Wybacz, Clair, ale nie bardzo rozumiem – Hal nerwowo potarł świeży szew. – Przecież on wie, że pracujesz dla Smitha. Na jego miejscu, byłbym pewien, że to pułapka.

– Widzisz, Hal – Clair pociągnęła łyk czekolady. – Jest tylko jedna rzecz, w którą Bertrand wierzy głębiej niż w swój magiczny potencjał. On żyje w przekonaniu, że kobiety sikają w majtki na sam jego widok i każda z nas marzy, by mieć na wyłączność te jego czarne oczka i zawartość spodni, która, tak na marginesie, wcale nie jest imponująca. Bertrand sądzi, że zakochałam się w nim po uszy. Oraz, że mam coś, na czym bardzo mu zależy.

– Co konkretnie?

– A to już moja słodka tajemnica – odparła z uśmiechem. – Kobieta, która nie ma sekretów szybko przestaje intrygować. Z resztą, to bez znaczenia. Ważne, że dzięki temu masz szansę go dopaść.

– Park Idunn, powiadasz? – zamyślił się. – Mam tylko nadzieję, że będzie sam.

– A niby z kim miałby przyjść?

– Może zaczynam mieć paranoję, ale myśl o tamtej dziewczynie nie daje mi spokoju – westchnął. – Niby zrzuciłem ją na skały, ale coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec.

– Wyglądała aż tak groźnie?

– Nie w tym rzecz. Na peronie nawet nie brałem pod uwagę, że mogłaby stanowić zagrożenie. Ot, ładna, młoda laseczka… W dodatku ubrana w najnowszy zestaw z jesiennej kolekcji „sen fetyszysty".

– Interesujące – wtrąciła Clair. – Nie słyszałam, żeby w mieście działała najemniczka pasująca do tego opisu. Informatorzy Smitha twierdzili w prawdzie, że Riviera ma na usługach nowego zbira, ale tamten to podobno jakiś upiorny typ w masce. W dodatku wielki jak dąb i silny jak tur.

– Cóż, przynajmniej w kwestii siły nie przesadzili – Hal mimowolnie dotknął obolałej szyi. – Nie powinienem tak lekkomyślnie dzielić się tą cenną informacją, ale możesz powiedzieć swojemu szefowi, że drań w masce i zabójcza lolitka, to jedna i ta sama osoba. A w dodatku lamia.

– Skąd wiesz? – Clair odłożyła pusty kubek i zmarszczyła brwi.

– To długa historia.

– Tylko takie lubię.

– No dobra – westchnął. – Pamiętasz, jak mówiłem ci dlaczego wyleciałem z roboty?

– Przez kobietę.

– Ona ma na imię Lana. Znam ją od lat i choć nigdy nie spotkaliśmy się osobiście, zawsze czułem, że coś nas łączy. Potrafiliśmy gadać godzinami w czasie nocnych dyżurów. Zwykle tematem były jej miłosne niepowodzenia. Ta dziewczyna po prostu nie ma szczęścia do mężczyzn. Często żartowałem sobie, że kiedy znudzi jej się los starej panny, zawsze może przyjechać do Asgardu i spróbować ze mną… Ona tylko zbywała mnie śmiechem. Może dlatego, że jestem północnym elfem? Fey z Avalonu nie lubią takich jak ja.

Zamyślił się ale po chwili kontynuował.

– W końcu zaczęło jej się układać. Spotkała porządnego faceta. A ja zamiast cieszyć się jej szczęściem, szalałem z zazdrości. Sam nie spodziewałem się, że zareaguję w ten sposób. Jak jakiś pies ogrodnika. I w dodatku wściekły.

– Mężczyźni! – wtrąciła Clair. – Wszyscy jesteście tacy sami. Jak dzieci…

– To co, zrobiłem na pewno byłe dziecinne – niechętnie zgodził się Hal. – Tamtego feralnego wieczoru bardzo chciałem jej zaimponować. No i powiedziałem trochę za dużo. Już po fakcie zorientowałem się, co właściwie zrobiłem i na jakie niebezpieczeństwo mogłem ją narazić.

– Niebezpieczeństwo ze strony Riviery?

– Tak. Ten facet nie jest zwykłym zarządzającym. W ciągu dziesięciu lat pracy w Yggdrasil zdążyłem zauważyć, że jest w nim coś cholernie upiornego.

– Smith też nie jest zbyt sympatyczny – dodała Clair. – Może to takie zboczenie zawodowe?

– Nie sądzę. Riviera jest gorszy niż twój szef. Znacznie gorszy. Kiedy mnie zwolnił… z resztą, nie chcę do tego wracać – Hal aż się wzdrygnął. Zrobił krótką przerwę i kontynuował opowieść. – Tamta sprawa dotyczyła pewnej transakcji, którą on bardzo starał się ukryć. Tak się jednak składa, że w Grupie działa jeden system rozliczeniowy, a ja jako szef desku Yggdrasil Invest miałem do niego pełen dostęp. Riviera ostrzegł mnie, że mam trzymać język za zębami, ale moje durne ego wzięło górę.

– Mam nadzieję, że nic jej się nie stało.

– Nie. Ale niewiele brakowało. Kiedy trochę ochłonąłem i zdałem sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje mojej głupoty, postanowiłem działać. Musiałem dowiedzieć się, co knuje Riviera. Dlatego zostawiłem w jego gabinecie zaklęcie szpiegujące. Na szczęście nic nie zauważył. On niby potrafi dotykać Splotu, ale nazwanie go czarodziejem byłoby grubym nadużyciem. Poza tym w Wieży Yggdrasil jest mnóstwo aktywnej magii, choćby tej emanującej z kontraktów. To było proste, słabe zaklęcie, które pozwoliło mi go podglądać, ale bez dostępu do fonii. W ten sposób dowiedziałem się o zabójcy w masce. Patrzyłem jak te dziwne, wężowe oczy oglądają zdjęcie ładnej, ciemnowłosej elfki. Od razu domyśliłem się, że to Lana.

Hal zamilkł i przez moment gapił się w podłogę czekając na reakcję Clair. Kobieta jednak milczała.

– To już cała historia – odezwał się w końcu. – Wiesz już, w jaki sposób dowiedziałem się o lamii i jak naraziłem na niebezpieczeństwo dziewczynę, do której chyba coś czuję…

Urwał przeklinając się w myślach. Miał ochotę ugryźć się w język. W popłochu spojrzał na Clair. Wiedział, że żadna kobieta nie chciałaby usłyszeć czegoś takiego na temat innej. A już na pewno nie po tym, co przed chwilą między nimi zaszło.

– Wybacz, ja…

– Och przestań – ona tylko machnęła ręką i zaśmiała się. – Komu jak komu, ale mi nie musisz się tłumaczyć.

Wcale nie poczuł się przez to lepiej. Chciał jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, obrócić wszystko w żart, albo po prostu zmienić temat. Niestety, jego wrodzona błyskotliwość niespodziewanie go zawiodła. Zamilkł więc i odwrócił się niezgrabnie. Nie chciał patrzeć jej w oczy. Wyciągnął przed siebie dłonie i wlepił w nie wzrok. Drżały. O nie – pomyślał…

– Delirka? – Clair już nie sprawiała wrażenia rozbawionej. – Widziałam, że lubisz sobie wypić, ale nie sądziłam, że jest z tobą aż tak źle.

– Bo nie jest – spojrzał na nią z wyrzutem. Niemal natychmiast zapomniał o zakłopotaniu. Miał teraz poważniejszy problem na głowie. – Drżączka to symptom magicznego wyczerpania. Słabnę, Clair.

– To od tych piorunów?

– I tak i nie. Władanie elektrycznością jest łatwe. Żywe organizmy to dobre przewodniki. Problem z tego rodzaju magią polega na tym, by przy okazji nie zrobić sobie krzywdy. Spędziłem cały ranek na przygotowaniach i muszę powiedzieć, że odwaliłem kawał dobrej roboty. Zabezpieczyłem swoje ciało tak, by nie uszkodzić się nawet przy najwyższych natężeniach. Niestety, zaklęcia ochronne bardzo wyczerpują. Nie spodziewałem się, że będę musiał utrzymać je tak długo. O tej porze miało być już po wszystkim. Gdyby nie dziewczyna…

– Ile czasu ci zostało? – przerwała Clair.

– Powinienem jakoś wytrzymać jeszcze parę godzin – spojrzał na ścienny zegar i parsknął. – A to dopiero!

– Co cię tak śmieszy?

– Znasz bajkę o Kopciuszku?

– Jak mogłabym jej nie znać? To ulubiona bajka wszystkich grubych dziewczynek. Ale co to ma do rzeczy?

– Przed Zerwaniem Kurtyny, w racjonalnym świecie ludzi, magia była jedynie ozdobnikiem w absurdalnych historiach dla dzieci. Jednak w tych pozornie naiwnych opowieściach kryje się bardzo dużo prawdy na temat samej natury mocy, która jest zaprzeczeniem równowagi i esencją chaosu. W bajce o Kopciuszku, o dwunastej czar pryska, a niedoszła księżniczka znów zmienia się w kocmołucha.

– No i?

– Wygląda na to, że dzisiaj to ja jestem Kopciuszkiem. Moja magia wytrzyma mniej więcej do północy.

– A potem?

– Potem już żadna dobra wróżka mi nie pomoże. Szklane pantofelki znikną, karoca znów stanie się dynią, a ja… własnoręcznie usmażę swoje wnętrzności, gdy tylko dotknę Splotu.

Przez kilka uderzeń serca oboje milczeli.

– Nie możesz użyć innego zaklęcia? – zapytała w końcu Clair. – Gdy walczyłeś ze zbirami wysłanymi przez Smitha nie korzystałeś z piorunów, a i tak dałeś sobie radę.

– To zupełnie inny rodzaj walki. Maga nie da się załatwić odłamkami szkła, ani tym bardziej błękitem. Bez żywiołów będzie mi ciężko choćby go dotknąć… – myślał głośno. – W ostateczności mogę spróbować użyć ognia, ale to jeszcze bardziej ryzykowne. Płomienie są niestabilne, kapryśne i zawsze poddają się woli silniejszego. Bertrand może nie ma doświadczenia w walce, ale posiada ogromną, wrodzoną moc. Obawiam się, że większą ode mnie. A ja jestem już bardzo, bardzo zmęczony. Nie wystarczy mi sił na kolejny zestaw czarów ochronnych.

– Masz jakiś plan? – brązowe oczy Clair były pełne szczerej troski. – A może tajną broń, o której mi nie mówisz?

– Ano mam – Svart obdarzył kobietę szelmowskim uśmiechem. – Tajna broń to moje wrodzone szczęście, a plan jest prosty. Załatwię drania, zanim zaklęcia przestaną działać. Dlatego chyba lepiej będzie, jeżeli jednak się pospieszę.

Clair nie wyglądała na usatysfakcjonowaną, ale nie protestowała.

– Tu są twoje rzeczy. I mały bonus ode mnie – powiedziała podając mu fioletową koszulkę. – Nie zniszcz jej. To moja ulubiona.

Kolor nie był zły… ale na widok umieszczonego na materiale nadruku, Hal prawie jęknął. Koszulka została ozdobiona wielkookim, różowym kotem. Zwierzaczek był tak słodki, że na sam jego widok bolały zęby.

– Chyba żartujesz.

– To moja jedyna koszulka, która nie wygląda jak babski ciuch – Clair wzruszyła ramionami.

– W takim razie wolę nie wiedzieć, jak wyglądają pozostałe.

– Jeżeli jej nie chcesz, zawsze możesz stanąć naprzeciw Bertranda z gołą klatą – zachichotała. – To by było takie… epickie.

– Okej, wygrałaś – założył swoje bokserki i wciągnął koszulkę przez głowę. Chwilę później miał na sobie też skórzane spodnie, płaszcz oraz ciężkie buty. – Jak wyglądam?

– Jak członek motocyklowego gangu przeżywający kryzys tożsamości seksualnej.

– Super – skrzywił się. – Dzięki tobie w ogóle nie będę musiał walczyć z Bertrandem. Facet udusi się ze śmiechu, gdy tylko mnie w tym zobaczy.

– Taki plan i tak wydaje się bardziej rozsądny niż ten twój.

– To się okaże, słodziutka. Nie doceniasz mnie. Jestem lepszy w te klocki, niż wyglądam.

– Och, zauważyłam – uśmiechnęła się szeroko, a jej policzki zaróżowiły się ładnie. – Ale co z magią? Czy z nią radzisz sobie równie dobrze? – zażartowała.

– Nawet lepiej, skarbie.

– Chciałabym w to wierzyć – westchnęła. – Tak się składa, że mam pistolet. Nic specjalnego, ale może ci się przyda.

– Dziękuję, ale nie skorzystam. Jedyna broń, jakiej potrzebuję jest tu – przyłożył palec do skroni. – Poza tym, nie mam pojęcia o pistoletach. Pewnie nawet nie wiedziałbym jak odbezpieczyć takie cholerstwo. Nie mówiąc już o strzelaniu.

Clair zignorowała go i sięgnęła do jednej z szuflad kredensu, wyjmując dyskretną, ciemną kaburę.

– Proszę, weź – nalegała podając mu broń. – Będę spokojniejsza wiedząc, że ją masz.

Chciał ponownie odmówić, ale determinacja i szczera troska w głosie kobiety skutecznie złamały jego opór.

– Niech ci będzie – powiedział niechętnie zapinając skórzany pas. Obcy ciężar na lewym biodrze sprawił, że poczuł się nieswojo.

– Nie daj się zabić – Clair dotknęła jego policzka.

– Zrobię co w mojej mocy – objął ją w pasie i mocno pocałował.

Po dłuższej chwili odsunęli się od siebie. Hal spojrzał jej w oczy. Ciepłe, szczere i ufne. Ich blask sprawił, że bardzo chciał zobaczyć w nich radość. Było mu też wstyd za wszystkie głupie żarty i złośliwe komentarze, które kierował pod adresem tej słodkiej i mądrej kobiety.

– Jak już z nim skończę – zaczął. – wrócę do ciebie i…

– Nie wrócisz – ucięła. – To była przygoda. Kilka miłych chwil, których oboje potrzebowaliśmy. Myślałam, że to rozumiesz.

Część jego osobowości przyjęła jej słowa z wyraźną ulgą. A mimo to, poczuł się bardzo samotny i zagubiony. Jak marynarz, który opuszcza bezpieczny port by stawić czoła nowym wyzwaniom. A tym, co niepokoiło go najbardziej nie było wcale nadchodzące starcie z Bertrandem.

– Rozumiem. Ale…

– Jakie „ale"? – ujęła jego twarz w dłonie. – Co się dzieje, Hal?

– Nie wiem… – wykrztusił. – Ja po prostu nie wiem co dalej. No wiesz, kiedy to się skończy. Co mam robić, jak już go dorwę?

– Jak to co? – przytuliła go i szepnęła. – Znajdź ją. Twój upragniony głos na drugim końcu linii.

– Ona ma już kogoś – odparł. – Nie zechce mnie.

– Nie wiesz tego dopóki sam jej o to nie zapytasz – pchnęła go delikatnie w kierunku drzwi. – Idź już, urwisie.

Wyszedł na korytarz i odwrócił się.

– Clair…. Dziękuję.

– Nie dziękuj – zaśmiała się dźwięcznie. – Po prostu…

– …chwytaj chwilę – dokończył wychodząc na spotkanie nieznanego.

 

Wnętrze restauracji wypełniał łagodny, błękitny blask. Pod szklaną podłogą falowały rajskie kwiaty ukwiałów, pomiędzy którymi przemykały dziesiątki tropikalnych ryb. Stoliki mieniły się bielą macicy perłowej i bladym różem szlachetnego koralu. Le Azure zaprojektowano ze smakiem i południową fantazją, której tak bardzo brakowało w szarym, zimnym Asgardzie.

Raymond obserwował odzianych na niebiesko kelnerów oraz gości, którzy stopniowo zajmowali ostatnie wolne stoliki. Spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta. Wiedział, że Lox za chwilę będzie na miejscu. Ona zawsze przychodziła punktualnie. Tym razem nie było inaczej.

Garethiel Lox płynęła między stolikami jak migotliwa, eteryczna zjawa. Jasna, jedwabna suknia otulała jej smukłe ciało niczym morska piana. Długie białe włosy zostały upięte w misterny, dobierany kok, który Raymondowi automatycznie skojarzył się z fryzurami noszonymi przez kobiety, gdy on był jeszcze wśród żywych. Strój uzupełniała delikatna, srebrna kopertówka. To go zaskoczyło. Duże, pojemne torby były znakiem firmowym Gareth Lox. Podobnie jak to, co znajdowało się w ich wnętrzu. Prezes Agencji nigdy nie rozstawała się z bronią i słynęła z zamiłowania do cacek dużego kalibru.

– Witaj, Gareth – wstał na powitanie. – Pięknie wyglądasz.

– Dziękuję – uśmiechnęła się promiennie. – Tęskniłam za tobą, Ray.

Raymond wiedział, że to niespodziewane wyznanie powinno natychmiast uruchomić jego wewnętrzne mechanizmy wczesnego ostrzegania. Zamiast tego poczuł jedynie radość i naiwną nadzieję. Skarcił się za to w myślach.

– Ja za tobą też – powiedział odsuwając dla niej krzesło.

Spojrzenia dawnych kochanków spotkały się. Choć Raymond był bardzo wysokim mężczyzną, Lox założyła obcasy i ich oczy znalazły się na tej samej wysokości. Turkusowe tęczówki ukryte w cieniu długich rzęs błyszczały jak słońce odbite w zimnych wodach Asgardfjord. I mogły okazać się dla niego równie niebezpieczne, jak zabójczy blask dziennej gwiazdy.

– Czy masz przy sobie amulet? – zapytał bez ogródek.

– Przecież wiesz, że nigdy się z nim nie rozstaję. Nie obawiaj się, możemy rozmawiać swobodnie. Ostatnio odwiedziłam agencyjnego mistrza magii żeby trochę unowocześnić moje zabawki – wskazała srebrny łańcuszek ozdobiony pojedynczym, fioletowym kamieniem. – Poznajesz?

Ametystowy amulet dyskrecji Alakaia był rzadkim i cennym artefaktem. Mimo to, wzrok Raymonda ominął naszyjnik i mimowolnie powędrował niżej, prosto w kierunku równie znajomych obszarów dekoltu i dwóch drobnych wypukłości, okrytych jedynie lekkim jedwabiem.

– O czym chciałaś ze mną rozmawiać? – ponownie spojrzał jej w oczy.

– Może po prostu chciałam się z tobą zobaczyć?

– To nie w twoim stylu – odparł. – Byłbym bardzo rozczarowany, gdyby powód naszego spotkania okazał się tak trywialny.

– A ja byłabym rozczarowana, gdyby okazało się, że powód w ogóle ma dla ciebie jakieś znaczenie – delikatnie przechyliła głowę prezentując swą smukłą, białą szyję.

Kiedy byli parą, Lox sporadycznie wiązała włosy. Jednak wtedy piękna femme fatale nie znała jeszcze mrocznego sekretu Raymonda.

– Och, Gareth – powiedział głosem pełnym nieukrywanej rezygnacji. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym powiedzieć, że twoje sztuczki na mnie nie działają. Ale chyba nie ma sensu kłamać.

– Nie ma – przyznała z uwodzicielskim uśmiechem.

Mimo to, przez jeden krótki moment Raymond miał wrażenie, że przez jej delikatną twarz przebiegł prawie niezauważalny cień zakłopotania.

– Znałem kiedyś pewną kobietę – powiedział. – Nie była nawet w połowie tak piękna jak ty, ale dzięki seksapilowi i aurze tajemnicy, która ją otaczała uchodziła za prawdziwe ucieleśnieni męskich marzeń. Nawet imię miała trochę podobne do twojego. Margaretha – wypowiedział je powoli, smakując każdą sylabę.

– Była twoją kochanką? – zapytała Lox bez śladu zazdrości.

– Przyjaciółką – sprostował. – Kiedy się poznaliśmy trwała wojna, a ja nie miałem czasu na romanse. A nawet gdybym miał, ona pewnie nie znalazłaby dla mnie miejsca w swoim przepełnionym kalendarzu. Mimo że nie była klasyczną pięknością, mogłaby nauczyć cię bardzo wiele o sztuce uwodzenia.

– Dziękuję, ale raczej nie potrzebuję korepetycji – odpowiedziała z przekąsem. – Co się z nią stało?

– Zginęła. Została rozstrzelana za szpiegostwo.

– Każdy, kto igra z ogniem musi liczyć się z konsekwencjami – stwierdziła sucho. – Dlaczego mi o tym opowiadasz? Ja doskonale znam zasady gry. Nie potrzebuję twoich zawoalowanych ostrzeżeń.

– To nie ostrzeżenie. Raczej smutna refleksja – Raymond zdjął okulary i przetarł je ściereczką. Spojrzał na Lox bez przejrzystej bariery szkieł. – Widzisz, Margaretha nie była szpiegiem. Po prostu padła ofiarą swoich własnych talentów, które sprawiły, że w oczach świata stała się sprytną i niebezpieczną uwodzicielką. A tak naprawdę była niewinna. I nie mam na myśli tylko zarzutu szpiegostwa. Poznałem ją na tyle dobrze, by zrozumieć, że pod pancerzem zbudowanym z klejnotów, egzotyki i prowokacyjnej seksualności, kryje się rozczarowana życiem i bardzo samotna kobieta.

Lodowa maska Lox zadrżała. Turkusowe oczy kobiety zapłonęły ogniem wściekłości.

– Nie prowokuj mnie, Ray – mimo zauważalnego wzburzenia, jej głos pozostał spokojny.

– Dlaczego? – zapytał uśmiechając się beztrosko. – Po prostu odpłacam ci pięknym za nadobne.

W tym momencie zjawił się kelner skutecznie studząc gęstniejącą atmosferę. Raymond i Lox wybrali potrawy prowadząc przy tym kulturalną wymianę zdań na temat win proponowanych przez wirtualnego sommeliera. Lecz gdy tylko kelner oddalił się zapadła długa, krępująca cisza.

– Już? – zapytał w końcu Raymond przerywając męczącego pata.

– Tak – Lox potulnie zarzuciła na ramiona jedwabny szal. Mimo to lodowe ogniki złości i uporu nadal tańczyły w jej zimnych oczach.

– Cieszę się. Gareth, naprawdę nie musisz przypominać mi jak bardzo jesteś pociągająca. Wiesz dobrze, że szaleję za tobą i byłbym wdzięczny, gdybyś przestała mnie torturować przy każdej możliwej okazji – zrobił krótką pauzę. – Skoro wszystko już sobie wyjaśniliśmy, chciałbym się wreszcie dowiedzieć, co właściwie cię do mnie sprowadza?

– Nic takiego – w jej głosie pobrzmiewała nuta mściwej satysfakcji. – Victor Geitler wniósł oskarżenie w sprawie śmierci córki. Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć.

Raymond musiał użyć całej swojej siły woli, by w zalążku stłumić uczucie paniki, która nagle wezbrała gdzieś w jego martwym wnętrzu.

– To niemożliwe – powiedział ze spokojem, którego sam by się po sobie nie spodziewał. – Przecież Geitler nie jest ubezpieczony.

– Zapominasz, że Agencja przyjmuje także bezpośrednio opłacone zlecenia – powiedziała od niechcenia. – To taki relikt z czasów, gdy byliśmy tylko lokalną firmą ochroniarską.

– Wiem, ale to bardzo droga usługa. Dokładnie sprawdziłem możliwości finansowe Victora Geitlera. Nie mógłby tyle zgromadzić bez poważnego obciążenia płynności swojej firmy…

– …którą właśnie sprzedał – wtrąciła. – Gdybyś miał jeszcze jakieś wątpliwości, co do wypłacalności pana Geitlera, to informuję, że zastawił też swój dom.

– Przyjęłaś jego zgłoszenie?

– Nie miałam wyboru. Wszystko odbyło się zgodnie ze statutem Agencji – niewinne zatrzepotała rzęsami. – Gdybym odmówiła, musiałabym tłumaczyć się z tego przed radą nadzorczą. Ciebie jednak bardziej powinno martwić to, że Geitler wykupił platynowy pakiet.

– Co to znaczy? Nie znam aż tak dobrze waszego cennika.

– To znaczy, że śledztwo będzie prowadzone do skutku, a klient ma prawo wybrać detektywów, którzy zostaną do niego przydzieleni.

– Niech zgadnę – Raymond nie wiedział czy powinien śmiać się, czy płakać. – A on wybrał Marleya i Silverdust?

– Tak, ale nie bezpośrednio. To praktyczny facet, który nie kieruje się sentymentami. Zwyczajnie poprosił o najlepszych.

Raymond przypomniał sobie słowa przysięgi, którą detektyw złożył tuż przed pojedynkiem. „W przypadku mojej przegranej, Agencja zaprzestanie śledztwa w sprawie Jean Lenoir". Marley podpisał Geas i przegrał walkę, tym samym uwalniając Raymonda i jego nową podopieczną od zagrożenia ze strony Lox i jej ludzi. Niestety zgodnie z logiką i prawem Geas, tamto zobowiązanie nie miało nic wspólnego z niefortunnym zgonem Mannon Geitler. A Marley i jego mała partnerka wiedzieli wszystko o tej sprawie i dostarczenie formalnych dowodów byłoby tylko formalnością.

– Rozumiem – powiedział po dłuższej chwili. – A więc tak to się kończy? Nie udało ci się udowodnić mi porwania Jean Lenoir, więc postawisz mnie przed sądem za zabójstwo jej przyjaciółki?

– Och Ray – zaśmiała się. – Pod wieloma względami nie różnisz się niczym od innych mężczyzn. Zawsze wam się wydaje, że życie kobiet kręci się tylko wokół was. Tu nie chodzi o ciebie. Wiem, że nie zleciłeś zabójstwa Mannon Geitler. Nic ci nie grozi.

– To dlaczego to robisz?

– W noc po pojedynku, tajemniczy zabójca w masce złożył mi wizytę – na widok jego miny, oczy Lox roziskrzyły się groźnie – Co się stało Raymondzie? Zbladłeś? Chociaż nie… W twoim przypadku to chyba niemożliwe.

Jean u niej była – pomyślał ze zgrozą. – Nastoletnia lamia. Narwana, zbuntowana i chora ze złości, za to, co ją spotkało. Dziewczyna, która gołymi rękami zamordowała swoją najlepszą przyjaciółkę, a potem godzinami wypłakiwała mi się w rękaw. Burza agresji i hormonów. Zazdrosna i zaborcza jak małe dziecko. Była u Gareth…

– Groziła ci? – zapytał słabym głosem.

– Nie. No, może trochę. Nie bardziej, niż należałoby się tego spodziewać po lamii.

– Czyli wiesz już wszystko.

– Tak. Wiem, że Shade, twój tajemniczy zabójca to tak naprawdę, śliczna, zaginiona Jean Lenoir – zrobiła pauzę. – Wiem też, że to ze względu na nią mnie zostawiłeś.

– O to naprawdę ci chodzi? – zaśmiał się gorzko. – Chcesz załatwić tę biedną, skrzywdzoną dziewczynę z powodu zwykłej kobiecej zazdrości?

– Skrzywdzona dziewczyna, o której rozmawiamy to potwór i morderczyni – ucięła Lox. – Victor Geitler niedawno pochował jedyną córkę. Wiesz, co to znaczy stracić dziecko?

– Tak się składa, że wiem – powiedział zimno. – Daj spokój Jean. Ona nie chciała zabić swojej przyjaciółki. To był wypadek.

– Mannon uduszono. Nie nazwałabym tego wypadkiem. Jej ojcu należy się sprawiedliwość.

– Nie częstuj mnie takimi frazesami. Gdyby wzniosłe wartości, na które się powołujesz były dla ciebie takie ważne, Geitler nie musiałby sprzedawać firmy.

– Agencja i tak jest lepszym narzędziem wymierzania sprawiedliwości niż wschodnie Zaibatsu i zdecentralizowany system ochrony, który działał na Zachodniej Półkuli jeszcze kilkanaście lat temu – odparowała. – Zamiast krytykować moją firmę powinieneś raczej podziękować mi za to, że postanowiłam cię ostrzec.

– Ostrzec? Chcesz powiedzieć, że jesteś tu, dać mi czas na reakcję, zanim twoi ludzie dorwą Jean? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.

– To uwierz. Na stare lata najwidoczniej zrobiłam się sentymentalna.

– Dobrze wiesz, że to nic nie da – z rezygnacją pokręcił głową. – Jeżeli nawet uda mi się ukryć ją gdzieś poza jurysdykcją Agencji, ona nie da sobie rady sama. Jest młoda i impulsywna. Zacznie zabijać bez opamiętania i bardzo szybko dorwie ją lokalny wymiar sprawiedliwości.

– Cóż, taki jest los lamii – Lox obojętnie rozłożyła ręce.

– Nie rób mi tego. Gareth… proszę.

– Naprawdę ci na niej zależy – to nie było pytanie tylko stwierdzenie faktu.

– Nie tak jak myślisz. Ona jest dla mnie jak córka… Poza tym, dzięki niej nie jestem już tak koszmarnie samotny.

– Przy mnie też nie byłeś – powiedziała z wyrzutem.

– To nie to samo. Ty nie wiesz, jak to jest być potworem… Chociaż w takich chwilach jak ta, zaczynam mieć co do tego wątpliwości.

Lox przyglądała mu się w milczeniu. W jej oczach nie było smutku, złości ani urazy. Nie było w nich zupełnie nic. Przez chwilę przypominała mu starodawną, porcelanową lalkę, piękną, choć równie martwą, jak jego własne, tysiącletnie ciało. Prawie zrobiło mu się jej żal. Dlaczego to sobie robisz, Gareth?– pomyślał. – Dlaczego z takim upodobaniem zabijasz swoje człowieczeństwo? Jakby w odpowiedzi na jego nieme pytanie, kobieta niespodziewanie ujęła jego dłoń. Według ludzkich standardów, jej skóra była niespodziewanie chłodna.

– Możesz ją ocalić – powiedziała.

– Czy to kolejna sztuczka? – zapytał nieufnie.

– Wierz lub nie, ale ja też potrafię kochać.

Raymond spojrzał na jej smukłe palce i pomyślał, że to cudowne znów być tak blisko niej. Wtedy zauważył coś, czego nie było wcześniej. Na dłoni Lox, w zagłębieniu pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym, znajdował się maleńki, runiczny tatuaż.

– Zmieniłaś się – powiedział dotykając znaku.

– I wkrótce zmienię się jeszcze bardziej – odpowiedziała. – Pojawią mi się zmarszczki, skóra zwiotczeje… a za sto lat stanę się tylko kolejną z twoich anegdotek. Epizodem, o którym będziesz opowiadał przyszłym kochankom.

Raymond chciał zaprzeczyć. Powiedzieć, że w ciągu całych stuleci nie spotkał kogoś takiego, jak ona. Że jest dla niego kimś wyjątkowym. Jednak w tym samym momencie pomyślał o Jean. I o swojej córce. Dlatego nie powiedział nic i łagodnie uwolnił dłoń z jej miękkiego uścisku.

– Co mam zrobić, żeby ją uratować? – zapytał.

– Lubię kiedy jesteś taki konkretny – jej melancholijny nastrój ulotnił się niczym poranna mgła. – Nic wielkiego, naprawdę – z torebki wyjęła niepozorną kopertę. – Wewnątrz znajdziesz numer konta. To indywidualny rachunek inwestycyjny Yggdrasil Private. Jutro rozliczy się na nim otwarty kontrakt, a tuż po tym, nastąpi automatyczny przelew. Wtedy konto ma zniknąć razem z całą historią transakcji. Zakładam, że nie będzie to dla ciebie problem.

– I to wszystko? – zapytał z niedowierzaniem.

– Tak. Prawda, że to niewiele w zamian za bezpieczeństwo twojej podopiecznej?

– Czyj to rachunek?

– To nie ma znaczenia, nazwisko właściciela i tak jest fałszywe. Nie wątpię, że byłbyś w stanie ustalić jego prawdziwą tożsamość, ale tego nie zrobisz. To także część umowy.

– Jakoś to przeżyję. Zgoda – w dłoni Raymonda zmaterializowała się kryształowa kula Geas. – Zaczynamy?

– Proszę cię, Raymond! – Lox prychnęła. – Zachowaj te zabawki dla swoich nielojalnych pracowników.

– Aż tak mi ufasz? – kontrakt zniknął, jakby nigdy go tam nie było.

– Ani trochę. Ale po naszej ostatniej przygodzie długo nie będę mogła patrzeć na te małe paskudztwa. Dziwię się, że ty możesz. Zwłaszcza po tym, co stało się z Jean.

Raymond postanowił zignorować jej zaczepki.

– Jaką więc mam gwarancję, że dotrzymasz warunków umowy?

– Żadnej. Ale ty chyba lubisz ryzyko, prawda?

– Tak. I dlatego tym bardziej dziwi mnie ta propozycja. Ryzyko, niepewność i rachunek prawdopodobieństwa to moje żywioły, nie twoje. Sprawiedliwość, której strażnikiem jest Agencja, opiera się na żelaznych podwalinach zbudowanych z faktów i twardych dowodów. Czy na pewno chcesz grać według moich zasad, piękna, zdradliwa Temido? A jeżeli to ja zechcę cię oszukać?

– Spróbuj – uśmiechnęła się uwodzicielsko. – To sprawiedliwość jest ślepa. Nie ja.

– Czyżby? Nie wątpię, że jesteś doskonale poinformowana, ale nawet prezes Agencji nie może wiedzieć wszystkiego. Dużo ryzykujesz.

– Nie więcej niż ty.

– Skoro tak twierdzisz – teraz to on się uśmiechnął. – Umowa stoi. W jaki sposób chcesz spławić Geitlera?

– Nie mam takiego zamiaru. Po prostu przydzielę mu innych „najlepszych" detektywów. Takich, którzy rano mają problem ze znalezieniem własnych skarpetek, nie mówiąc już o nieuchwytnym zabójcy. Oczywiście, jeżeli z jakiegoś powodu nie wywiążesz się z umowy, zawsze mogę zmienić skład ekipy.

– Sprytnie – przyznał niechętnie.

– Dlatego pamiętaj, nikt nie może poznać tożsamości właściciela rachunku. Nawet ty.

– Jesteś okrutna. Znasz moją ciekawość. Przez ciebie nie będę mógł spać.

– Ty nie śpisz.

– No tak. Ale wiesz, że to będzie mnie strasznie męczyć. A gdyby to był nasz mały sekret? Takie odstępstwo…

– Nie. Żadnych odstępstw. Anonimowość posiadacza tego rachunku to integralna część umowy. Zgadzasz się, czy nie?

– Przecież już się zgodziłem – odparł.

– Jeżeli skopiujesz historię rachunku lub choćby zaczniesz szukać informacji na temat właściciela, dowiem się o tym.

– Jesteś tego pewna?

Lox zmrużyła oczy i pochyliła się w jego stronę. Ray nawet nie drgnął gdy położyła mu dłoń na kolanie i musnęła ustami jego ucho.

– Sprawdź mnie.

Jej szept był tak ciepły, miękki i zmysłowy, że Ray prawie usłyszał bicie swojego martwego serca.

 

 

Park Idunn słynął z dwóch rzeczy. Z jabłek. I z żuli.

Starannie zaprojektowany, podmiejski ogród, pełen rozmaitych odmian jabłoni z założenia miał być chwytem marketingowym arkadyjskiego producenta owoców. Drzewa zostały zabezpieczone przed chłodem za pomocą magii i genetycznych modyfikacji tak, by przyjąć się w subpolarnym klimacie Asgardu. Początkowo wszystko działało zgodnie z planem. Park cieszył się powodzeniem wśród młodych rodziców, właścicieli psów oraz biegaczy, którzy z chęcią korzystali z urokliwych, zielonych alejek, przy okazji degustując liczne dobrodziejstwa owocowych drzew. Niestety nie trwało to długo. Dostęp do darmowych jabłek szybko przykuł uwagę asgardzkich bezdomnych, którzy błyskawicznie opanowali park, czyniąc z niego swój rezerwuar żywności oraz wsadu na samogon. Takie towarzystwo nie przypadło do gustu zwolennikom aktywnego wypoczynku, ani tym bardziej, rodzinom z dziećmi, które stanowiły główny target kampanii. I tak Park Idunn przeszedł do historii jako największa porażka w dziejach koncepcyjnego marketingu.

Wszystkie szczytne idee prędzej czy później biorą w łeb – pomyślał Hal rozglądając się wokoło.

Wśród smętnych, pożółkłych drzewek wyrastały dziesiątki prowizorycznych szałasów. Elf domyślał się, że większość z nich jest pusta. Bezdomni mieli dość rozsądku, by przenieść się do miasta, jeszcze zanim zaczęły się przymrozki. Za kołem polarnym, nikt nie igrał z zimnem.

Zaniedbane alejki i polany pokrywał gruby dywan brązowych liści, bogato upstrzony jabłkami, znajdującymi się w różnych stadiach rozkładu. Zimne powietrze wypełniała złowroga cisza i mdły zapach fermentujących owoców.

– Czekałem na ciebie.

Hal natychmiast odwrócił się w kierunku źródła głosu. Zza jednego z szałasów wyłonił się Bertrand. Mężczyzna miał w sobie ten rodzaj nonszalancji, który zwykle podoba się kobietom i niezmiennie irytuje innych mężczyzn. Modna fryzura, sportowy garnitur i nieskazitelny uśmiech składały się na obraz idealnego dziecka czasów prosperity. Młodego dandysa, który tylko czeka, by świat padł mu do stóp.

– Sądziłeś, że uda ci się zaskoczyć mnie po raz drugi? – zapytał podniosłym tonem.

– Szczerze mówiąc, to tak – przyznał Hal.

– Masz mnie za idiotę?

– To aż tak widać?

Twarz Bertranda pociemniała z gniewu.

– Wiedz, że moje zaklęcia skanujące są bardzo potężne – rzekł dumnie. – Wyczułem cię już z daleka i zdążyłem dokładnie sprawdzić, w jakim jesteś stanie. Dziewczyna mocno cię pokiereszowała, a twoje bariery ochronne ledwo się trzymają. Zauważyłem też ten babski pistolecik. Och, a propos – fajna koszulka – uśmiechnął się drwiąco.

– Fajne zęby. Szkoda, że zaraz je stracisz – odparował Hal. – Skończyłeś już ten patetyczny monolog? Jeżeli tak, to chyba możemy przejść do rzeczy.

– Nie musimy walczyć – odparł spokojnie Bertrand. – Nic do ciebie nie mam. Jeżeli teraz wycofasz się i odejdziesz, nie zrobię ci krzywdy. Brzmi rozsądnie, prawda?

– Brzmi jak gadanie osaczonego tchórza, który nieudolnie próbuje grać na zwłokę.

– Przejrzałeś mnie – dealer uśmiechnął się. – Dziewczyna zaraz tu będzie. Dlatego tym bardziej powinieneś skorzystać z mojej szczodrej propozycji.

Hal nie był tym zaskoczony. Spodziewał się, że mała diablica nie da się zabić tak łatwo.

– O, łaskawco! – Svart wykonał pełen ironii ukłon. – Jestem pod wrażeniem twojej wspaniałomyślności. A teraz stawaj do walki – dodał twardo.

– Jak chcesz. Nie mów, że cię nie…

Bertrand odskoczył unikając wiązki błyskawic, która wystrzeliła z rozpostartych palców Hala. Szybki jest – pomyślał elf, posyłając za dealerem kolejną falę mocy. Tym razem atak dosiągł celu. Włosy Bertranda zjeżyły się uniesione siłą pola elektrostatycznego, ale on nawet się nie zachwiał. Biało-błękitne węże magicznych błyskawic pełzały po jego ciele, nie czyniąc mu żadnej, widocznej szkody.

– To wszystko, na co cię stać? – zaśmiał się dealer. – Widziałem, jak zabezpieczyłeś się przed własną magią. Sądziłeś, że nie uda mi się skopiować tak trywialnego zaklęcia?

Hal robił wszystko, by nie wyglądać na zaskoczonego.

Magia ochronna, w swej podstawowej formie była prymitywna i nie wymagała szczególnych przygotowań. W praktyce, czarodziej po prostu trzymał swój własny fragment Splotu, nie pozwalając przeciwnikowi na wybicie go ze stanu równowagi. Banalne… i potwornie wyczerpujące, jak każda próba ciągłego manipulowania rzeczywistością. Dlatego wprawieni w walce magowie powszechnie korzystali z dedykowanych zaklęć ochronnych. Ich przygotowanie było czasochłonne i skomplikowane, ale zbudowane w ten sposób bariery wytrzymywały dłużej i nie absorbowały dodatkowej uwagi, gdy już stały się aktywne. Tego wariantu używał Hal. Stworzenie złożonych, magicznych struktur trwało dobre kilka godzin i wymagało wiedzy, której zgromadzenie zajęło mu całe lata. Mimo to, niedoświadczony Bertrand jakoś zdołał skopiować podstawowy wzorzec.

– Niezłe zaklęcie ochronne – powiedział kwaśno elf.

– Prawda? – Bertrand dokładnie obejrzał swoją roziskrzoną dłoń. – Może sprawdzimy, jak trzymają się twoje?

Zaatakował. Hal sięgnął do Splotu. Jego ruchy przyspieszyły, ale niewystarczająco. Gdy trafiło go pierwsze wyładowanie, poczuł tylko nieprzyjemne mrowienie. Jednak każde kolejne było coraz bardziej bolesne. Zaczęły piec go uszy. Dopiero po chwili zrozumiał, że to kolczyki nagrzane płynącym przez jego ciało prądem. Moc Bertranda była dzika i przerażająca. Hal uskoczył za drzewo, cudem unikając następnej błyskawicy. Drań chce mnie załatwić moją własną bronią – pomyślał. – Jak tak dalej pójdzie, za chwilę bariery trafi szlag. A mnie razem z nimi. Dorodna jabłoń eksplodowała, zmieniając się w tysiące drzazg. Hal poczuł bolesne ukucia kilku z nich. Odczołgał się, rozpaczliwie szukając nowej osłony. Schował się za zmurszałym pniem zwalonego drzewa i zaczął gorączkowo przeszukiwać kieszenie. No dalej, gdzie jesteś, kiedy najbardziej cię potrzebuję? Odetchnął z ulgą, gdy jego dłoń wreszcie natrafiła na znajomy kształt…

– Tu się chowasz – Bertrand zwinnie przeskoczył nad kłodą i znalazł się przed Halem. Jego ręce otaczała eteryczna siatka błyskawic. Rozpostarł palce – A teraz…

– Płoń, frajerze! – dokończył Hal naciskając spust zapalniczki.

Splot zajął się od maleńkiej iskry, niczym martwa trawa w czasie suszy. W dłoni elfa zmaterializowała się ognista kula, która natychmiast spopieliła końce jego rozwianych włosów. Hal zacisnął zęby starając się zignorować ból przeszywający nieosłonięte magią palce. Svart nie miał czasu ani sił, by budować barierę przed kolejnym żywiołem. Na szczęście nie musiał. Wziął błyskawiczny zamach i uwolnił moc prosto w kierunku zaskoczonego Bertranda. Tym razem dealer nie zdążył odskoczyć. Fala gorąca i energii kinetycznej cisnęła jego ciałem w głąb sadu, na usianą jabłkami polanę.

Hal zaczął energicznie machać rękami, by choć trochę ostudzić poparzoną skórę. Użycie ognia bez przygotowanie było jak szachowy gambit. Potencjalnie opłacalne, ale nie bezbolesne. Na jego dłoniach już zaczynały pojawiać się bąble. Mimo to, niemal natychmiast pomknął w kierunku, w którym poleciał Bertrand. Zaklął szpetnie. Po dealerze nie było śladu. Miejsce jego upadku znaczyło tylko kilkanaście zmiażdżonych jabłek, które teraz śmierdziały jeszcze gorzej niż wcześniej.

– Zniszczyłeś mi płaszcz – Hal odwrócił się słysząc za sobą znajomy głos.

Bertrand pojawił się jakby znikąd. Jego ubranie było brudne i osmolone, ale on sam nie wyglądał na rannego.

– W trumnie nie będziesz go potrzebował – powiedział Hal. Miał nadzieję, że te słowa dodadzą mu otuchy.

– Ty chyba dalej nie rozumiesz – dealer pokręcił z politowaniem głową. – Jesteś bez szans. Błyskawice i kule ognia to tylko kuglarskie sztuczki. Równie efektowne, co bezużyteczne. Osłonię się przed każdym twoim zaklęciem. Przy mnie jesteś słaby, jak nowonarodzony kociak. Naprawdę spodziewałem się, że Smith bardziej się postara…

Hal przerwał mu kolejnym atakiem magicznych błyskawic. Liczył na to, że dealer nie ma zbyt podzielnej uwagi i monolog nie pozwoli mu skupić się na obronie. Jednak i tym razem efekt jego działań okazał się daleki od pożądanego. Bertrand zwyczajnie przechwycił wiązkę i zdusił ją w zaciśniętej pięści.

– Widzisz? Sztuczki. Twoja magia to tylko teatr światła i mgły – pokazał otwarte dłonie na potwierdzenie swoich słów. – A teraz obserwuj, jak działa prawdziwa moc.

Hal chwycił Splot przygotowując się na odparcie następnego, elektrycznego ataku. Ten jednak nie nadszedł. Chciał odpowiedzieć Bertrandowi jakąś kąśliwą uwagą, otworzył usta i… upadł. Nogi zwyczajnie odmówiły mu posłuszeństwa.

– Co?… – wykrztusił. Nawet oddychanie sprawiało mu trudność.

– O tym właśnie mówię – Bertrand uniósł dłonie jakby coś chwytał. – A teraz umieraj.

Gest, który wykonał przypominał wyżymanie wilgotnej tkaniny. Hal wrzasnął. Czuł, jak jego wnętrzności skręcają się pod wpływem niewidzialnych sił. Błękit – pomyślał. – Czy on naprawdę wierzy, że pokona mnie błękitem? Mnie, maga? Prawie uśmiechnął się do siebie. Pomimo bólu, uchwycił Splot. Nie musiał sięgać daleko. Wewnętrzne, błękitne włókna były dla czarodzieja równie znajome i namacalne jak jego własne kończyny. Hal natychmiast osłonił swoją fizyczną równowagę. Ból zelżał, ale nie minął. Elf skoncentrował się mocniej i podjął kolejną próbę usunięcia intruza. I nic. Wziął głęboki oddech przygotowując się na następne starcie i… rozkaszlał się gwałtownie. Dotknął ust. Krew na poparzonych palcach była jasna i spieniona. Moje płuca… – zdołał pomyśleć, nim w jego wnętrzu ponownie rozszalało się bolesne piekło.

– Krzycz – zza ściany wrzasku i cierpienia dochodził jakby stłumiony głos Bertranda. – To dobry znak. Póki słyszysz własny krzyk, przynajmniej wiesz, że żyjesz.

Hal był wycieńczony i wściekły. Wściekłość okazała się silniejsza. Dzięki złości i ambicji, zebrał resztkę sił tworząc prowizoryczną, ale dość skuteczną osłonę.

– Z… zamknij się!… – syknął podnosząc się na kolana.

Czuł się jak mokra szmata w rękach nadgorliwej i wyjątkowo silnej praczki. Zdołał wstać, ale wiedział, że w takim stanie nie ma szans na skuteczny, magiczny kontratak. Zamiast tego wyjął pistolet.

– Byłem ciekaw kiedy to zrobisz – Bertrand zaśmiał się, mocniej zaciskając dłonie na wirtualnym materiale. – Gdy tylko zauważyłem, że masz to cacko, zrobiłem z nim to samo, co ty z bronią dziewczyny. Widzisz, może i nie mam doświadczenia w walce, ale bardzo szybko się uczę – chwalił się.

– Nie dość szybko – syknął Hal biorąc błyskawiczny zamach.

Bertrand jęknął gdy pistolet uderzył go w sam środek czoła. Dealer ciężko usiadł na ziemi wodząc dookoła zdezorientowanym wzrokiem. Hal poczuł, że uścisk mocy zelżał. Echo bólu nie pozwoliło mu skoncentrować się na tyle, by mógł skutecznie uchwycić Splot. Jednak on nawet nie próbował. Zamiast tego, skoczył w kierunku skołowanego Bertranda i kopnął go w nos okutym butem. Chrzęst łamanej kości był słodki jak muzyka. Elf uśmiechnął się szeroko biorąc kolejny zamach. Bertrand darł się jak opętany. Zwinął się w kłębek, bezskutecznie próbując osłonić twarz.

– A to za Clair – powiedział Hal kopiąc go w krocze.

Dealer skulił się w pozycji embrionalnej i jęknął cienko.

– Dość, już dość… błagam.

Bertrand wyglądał żałośnie. Jego piękny nos został paskudnie złamany, a na czole rósł już wielki, krwawy guz. Hal dotrzymał też obietnicy w kwestii zębów. Dealer wyraźnie seplenił. Eleganckie ubranie mężczyzny śmierdziało spalenizną i gnijącymi jabłkami.

– Błagaj sobie ile chcesz – dłonie Hala błysnęły mocą. – Za chwilę poczujesz moje kuglarskie sztuczki na własnej skórze. Bez zaklęć ochronnych, na pewno je docenisz…

– Smith kazał ci mnie zabić? – wydyszał zmasakrowany mężczyzna.

– W zasadzie dał mi wolną rękę. Ale zakładam, że jako trup będziesz mniej irytujący i wygodniejszy w transporcie.

– W takim razie, proszę o coup de grace

– Nie mam żadnego kurdegrasa.

– Cios łaski.

– Twoje niedoczekanie – Hal chwycił Bertranda za nadgarstek. – Najpierw musimy sobie jeszcze wyjaśnić parę spraw. Gdzie dane Smitha?

– Jakie dane? Nie mam żadnych… Aj! – krzyknął, gdy przez jego ciało popłynęła pierwsza fala prądu.

– Nie kłam. Jak oddasz dane, czeka cię szybka śmierć.

Mon dieu, ja nie wiem o czym mówisz, ja… – kolejny wrzask.

– Na pewno? Może to poprawi twoją nadwątloną pamięć – Hal ponownie dotknął jego ramienia.

– Nie! Zaczekaj…

– Niby na co? Może na dziewczynę? – powiedział, z góry spoglądając na przeciwnika.

– Ona powinna tu dotrzeć na długo przed tobą – niechętnie przyznał Bertrand. – Obawiam się, że mnie wystawiła.

– Urzekła mnie twoja historia – Svart uśmiechnął się złośliwie. – A teraz dawaj dane! Czy zrobiłeś kopie zapasowe?

– Ale ja naprawdę nie wiem o jakich danych mówisz! Ale jest coś, o czym musisz się dowiedzieć, zanim mnie zabijesz.

– Jakoś nie czuję takiej wewnętrznej potrzeby.

– Wysłuchaj mnie, proszę…

– Teraz to prosisz? – parsknął Hal. – A kto mnie przed chwilą torturował, co?

– Przepraszam… ja nie chciałem zadać ci bólu, tylko…

– Tylko mnie zabić, tak? – elf przewrócił oczami. – A ból to tylko efekt uboczny? Co za ulga! Już myślałem, że z ciebie sadystyczny drań, a ty tylko chciałeś mnie zamordować. Zwracam honor.

– Ja się broniłem – tłumaczył. – Nigdy nawet nikogo nie zabiłem!

– Ze mną szło ci całkiem nieźle – powiedział z przekąsem Hal.

– Ale tego nie chciałem. Jeszcze przed walką cię ostrzegałem…

– To fakt – przyznał elf. – W innych okolicznościach pewnie wysłuchałbym, co masz do powiedzenia, ale obawiam się, że jest to zbyt ryzykowne. Za chwilę przyzwyczaisz się do bólu i będziesz mógł znowu sięgnąć do Splotu.

– Już nic nie zrobię, przysięgam. Wiem, że przegrałem – powiedział jakby do siebie.

Hal nie odpowiedział. Zamiast tego przygotował się do zadania ostatecznego ciosu. Perspektywa zabicia bezbronnego przeciwnika wcale nie przypadła mu do gustu. Jednak Bertrand nadal był niebezpieczny. Wspomnienie niedawnego bólu zaostrzyło determinację Svarta. Skoro nie chce oddać danych, trudno – pomyślał. – Czas to kończyć. Moc popłynęła przez jego dłonie…

– Nie! Jeszcze nie! – Bertrand najwidoczniej przejrzał jego zamiary. – Proszę, wysłuchaj mnie. Ktoś musi się dowiedzieć, co tak naprawdę się stało!

– Przecież wszystko jest jasne – Hal wzruszył ramionami. – Buchnąłeś bazę klientów Midgard Bank i chciałeś je sprzedać konkurencji.

– Tak powiedział Smith?

Mimo swojego marnego położenia, Bertrand wyglądał na szczerze rozbawionego.

– Co cię tak cieszy?

– Nic, nic… Poza twoją naiwnością.

Hal zmarszczył brwi.

– Co masz na myśli?

– Ile ci za mnie zaproponował? Dużo, prawda? Nie musisz odpowiadać. Mag-najemnik to kosztowna sprawa.

– Nie jestem najemnikiem.

– Wszyscy tak mówicie…

– Nie denerwuj mnie – dłoń Hala ponownie rozjarzyła się od elektryczności. – Do niedawna byłem dealerem. Tak jak ty.

– Jeżeli byłeś w tym równie dobry jak ja, to nic dziwnego, że zostałeś zbirem – Bertrand zaśmiał się gorzko.

– Wolę być zbirem, niż trupem.

– A ja wolę być trupem, niż ślepą marionetką.

Hal ledwo trzymał się na nogach. Jego dłonie drżały, a każda część ciała płonęła nieznośnym bólem. Gierki słowne były ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę.

– Dobra, wystarczy – pioruny przybrały na sile. – Mam dziś bardzo napięty harmonogram. Muszę z tobą skończyć, pozbierać kawałki i zabrać to wszystko do Smitha. Chociaż on pewnie nie będzie miał mi za złe, jeżeli zapomnę o jakieś zbłąkanej kończynie.

Bertrand przestał się szczerzyć i wyraźnie zbladł. Chyba w końcu pogodził się z losem.

– Kim ty jesteś? – Bertrand szepnął z rezygnacją. – Czy mógłbym się chociaż dowiedzieć, z czyjej ręki przyjdzie mi zginąć?

– To chyba nie zaszkodzi. Jestem Haldred Svartalfsson.

– Były szef desku Yggdrasil Invest?! – oczy Bertranda zrobiły się wielkie, jak spodki – A niech to! Wszyscy zastanawiali się, co się z tobą stało…

– Za to twoje zniknięcie pewnie przejdzie bez echa.

– I tu się mylisz – Bertrand uśmiechnął się tajemniczo.

Hal zmarszczył brwi. Pioruny tańczyły po jego smukłych palcach, a on naprawdę chciał już mieć to wszystko za sobą. Jednak wrodzona ciekawość wzięła górę. Rozproszył zaklęcie i po chwili wahania usiadł na pniu przedwcześnie ściętej jabłoni.

– No dobra, wysłucham cię – powiedział. – Zasugerowałeś, że Smith nie wynająłby mnie, gdyby nie chodziło o coś poważniejszego niż baza klientów…

– Bo tak jest – Bertrand podniósł się ostrożnie i zajął miejsce na sąsiednim pniaku.

– No dobra, nie kryguj się już – Hal wyciągnął piersiówkę i pociągnął łyk. – Mów co przeskrobałeś.

– Ach, nic takiego – Bertrand uśmiechnął się szeroko. – Po prostu położyłem Midgard Bank.

Hal omal się nie udławił. Z trudem przełknął whisky i przez chwilę gapił się na wyszczerzonego dealera.

– Jak to „położyłeś"?– wycedził w końcu.

– Och, być może nieodpowiednio się wyraziłem – Bertrand zrobił minę niewiniątka. – Ja tylko wygenerowałem prawie pięć miliardów straty. Jeżeli Smith szarpnie się, żeby to pokryć, jego ukochanej firmie nic nie grozi.

– Pięć miliardów?… – szepnął Hal. – To niemożliwe. Nie na symetrycznych transakcjach…

– A kto powiedział, że zajmowałem się tylko arbitrażem? – Bertrand wskazał piersiówkę. – Mogę?

Hal bez słowa podał mu naczynie.

– Dzięki – pociągnął łyk. – Ach, było mi to potrzebne.

– To, że pijemy razem nie znaczy, że cię nie zabiję.

– Wiem. Nie proszę o to. Chcę tylko, żebyś mnie wysłuchał zanim… no wiesz.

– Tyle chyba mogę dla ciebie zrobić. Tylko bez sztuczek. Jeden fałszywy ruch i skończysz jako frytka.

– Jasne, szefie. Pozwolisz, że zacznę od początku? Chcę, żebyś wszystko zrozumiał.

Hal tylko skinął głową. Bertrand usadowił się wygodniej, wziął głęboki oddech i zaczął swoją opowieść.

– Chociaż nigdy nie miałem głowy do pieniędzy, od zawsze chciałem zostać dealerem. Wierzyłem w swój talent magiczny i sądziłem, że reszta potrzebnych umiejętności przyjdzie z czasem. Na studiach nie szło mi najlepiej, ale wcale się tym nie przejmowałem. Dopiero wyniki testów kompetencyjnych do Midgard Bank nieco sprowadziły mnie na ziemię.

– A jednak udało ci się dostać – Hal od niechcenia bawił się błyskawicami pełzającymi po jego dłoni.

– Tak – dealer westchnął ciężko. – Mimo, że oblałem matematykę i całkowicie poległem na inżynierii finansowej. Przez to trafiłem do arbitrażu i upragniona praca okazała się wielkim rozczarowaniem. Miałem zająć się zawieraniem prostych transakcji nastawionych na minimalny zysk. Całymi dniami śledziłem fluktuację indeksów szukając właściwych momentów na zajęcie obustronnych pozycji. To było proste i okrutnie monotonne, a ja tak bardzo chciałem się wykazać! Potrafiłem manipulować czasoprzestrzenią jak nikt inny w Midgard Bank. Niestety, nigdy nie miałem okazji wykorzystać moich umiejętności. Przez słabe wyniki w testach byłem traktowany jak pracownik drugiej kategorii.

– Ach, to gorzkie poczucie deprywacji. Mów dalej.

– Musisz mnie zrozumieć – Bertrand spojrzał mu w oczy. – W czasie kiedy ja bawiłem się w symetryczny arbitraż, tacy jak ty zajmowali się najbardziej skomplikowanymi instrumentami pochodnymi. Otrzymywaliście pensje i bonusy, o których ja nie mogłem nawet marzyć! Chciałem być taki jak wy. Łudziłem się, że brak doświadczenia i zdolności matematycznych nie stanowi przeszkody. Wierzyłem, że aby zyskać szacunek przełożonych muszę jedynie zrobić coś spektakularnego.

– Oj, udało ci się – Hal parsknął.

– Moją główną motywacją było zarobienie pieniędzy dla banku – odparł dumnie Bertrand. – Byłem częścią czegoś większego. Czegoś ważnego. Przecież wiesz jak to jest.

Wiem – pomyślał Hal.

– Niecałe pół roku temu po raz pierwszy zawarłem transakcję obstawiając tylko jeden kierunek – ciągnął dealer. – Pamiętam jak trzęsły mi się ręce. Omal nie upuściłem kontraktu. Równocześnie wprowadziłem do systemu fikcyjną, przeciwstawną transakcję, by przełożeni myśleli, że ryzyko nadal jest minimalne. Początkowo sądziłem, że mam do dealingu naturalny talent. Tak samo jak do magii. Byłem przekonany, że potrafię wyczuć trendy. Wiosną przewidywałem boom na rynkach wschodnich. Trafiłem. Moje asymetryczne kontrakty przyniosły całkiem przyzwoity zysk. Byłem dumny, ale i zaskoczony swoim osiągnięciem. To okazało się takie proste. I takie przyjemne! Łatwość ominięcia systemu i słodki smak sukcesu spowodowały, że zacząłem stopniowo zwiększając wolumen transakcji. Przez całe lato rynki dalej były w trendzie wzrostowym, a ja zarabiałem coraz więcej. Nie wiedziałem jak powiedzieć przełożonym o takim sukcesie. I CZY w ogóle o nim powiedzieć. W końcu postanowiłem nie informować nikogo o swoich dokonaniach i utrzymywać pozycję. Ujawniłem tylko pięćdziesiąt milionów zysku…

– Ładne mi „tylko".

– Dokładnie tyle, żeby zasłużyć na maksymalny bonus.

– Ile zarobiłeś naprawdę? – Hal prawie bał się pytać.

– Niecałe dwa miliardy.

Elf nie próbował ukryć swojego zaskoczenia. To niemożliwe.

– O matko… – jęknął tylko.

– Nie rób takiej miny. Gdy zawiera się transakcje na dziesiątki miliardów nie trzeba być geniuszem, żeby osiągnąć taki wynik.

Zapadła cisza. Hal nie wiedział jak to skomentować.

– Niedługo potem szczęście odwróciło się ode mnie – kontynuował Bertrand. – Z rynków wschodnich przerzuciłem się na bardziej znajome tereny. Pod koniec lata otworzyłem kilka dużych pozycji na wzrost Asg 15 i IT 10. Sam wiesz, co było dalej.

– Afera Mel-Core – Hal zaśmiał się gorzko. – Cóż za ironia! Intryga Riviery pogrążyła nas obu.

– I Midgard Bank.

– I Midgard Bank – zgodził się elf. – Oj, stary, ale nawywijałeś!

Bertrand tylko kiwną głową i smętnie spuścił wzrok.

– Nie mogę zrozumieć tylko jednej rzeczy – ciągnął Hal po chwili zastanowienia. – Jak to możliwe, że nikt nie zauważył twoich potajemnych harców? Domyślam się, że Clair pomogła ci wykiwać informatyczną stronę systemu kontrolingowego, ale to nie tłumaczy wszystkiego. Tak naprawdę, sam podałeś im swoją głowę na srebrnej tacy ujawniając te pięćdziesiąt baniek. To przecież niemożliwe, żeby uciułać aż tyle na symetrycznym arbitrażu.

Bertrand uśmiechnął się smutno.

– Ty dalej nic nie rozumiesz, prawda? – Bertand ponownie spojrzał mu w oczy – Hal… mogę mówić do ciebie po imieniu?

– Jasne.

– Zatem Hal, czy teraz, kiedy znasz prawdę, nie zastanawia cię dlaczego Smith nie zawiadomił Agencji?

– Zależało mu na dyskrecji. Pytałem go o to już na początku…

Urwał. Głos uwiązł mu w gardle.

– Tylko że wtedy sądziłeś, że ukradłem bazę danych – Bertrand dokończył jego niewypowiedzianą myśl. – Gdyby taka informacja została ujawniona, Midgard skompromitowałby się w oczach klientów. To nie byłoby fajne, zgoda. Ale tysiąckrotnie mniej dotkliwe, niż to, co stanie się za kilka godzin. W piątek zamknąłem wszystkie stratne pozycje z datą realizacji na dziś. Jutro rano Smith ogłosi informację o pięciu miliardach straty. Akcjonariusze nie będą zadowoleni. Polecą głowy. Jedyne pytanie brzmi: czyje.

– Twoja na pewno.

W Elysium Smith dał mu jasne wytyczne. Żywy lub martwy, wszystko mi jedno – Hal przypomniał sobie słowa zleceniodawcy. – Odzyskaj dane, jeżeli zdołasz, ale nie traktuj tego w charakterze priorytetu. Bertrand i tak wszystkiego się wyprze. Pamiętaj, że to on jest twoim celem.

– Domyślasz się też zapewne, dlaczego tak zależy mu na mojej śmierci? – zapytał dealer jakby czytając mu w myślach.

Wszystko zaczynało układać się w przerażająco logiczną całość. Zawahał się. To co miał powiedzieć było tak nieprawdopodobne, że nie chciało mu przejść przez usta.

– Oni wiedzieli – wykrztusił w końcu. – Wiedzieli, że przekraczasz limity i zawierasz niedozwolone transakcje.

– Bingo! – Bertrand zaniósł się histerycznym śmiechem. – Póki zarabiałem pieniądze nikogo nie interesowało, w jaki sposób to robię. Mało tego! Pojawiły się dyskretne pochwały, poklepywanie po plecach… W końcu czułem się doceniony. Upijałem się bezpodstawną wiarą w swoje możliwości. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłbym stracić nowo uzyskany prestiż. Gdy pojawiły się pierwsze negatywne wyceny całkowicie to zbagatelizowałem. Nawet po Mel-Core i sierpniowych spadkach łudziłem się, że jakoś uda mi się uratować portfel. Przestałem korzystać z urlopu, nie wychodziłem z biura na lunch i pracowałem po dwanaście godzin dziennie. Robiłem wszystko, żeby nie dopuścić by ktoś inny dotknął trafnych kontraktów w czasie mojej nieobecności. Dzięki magicznym umiejętnościom przez jakiś czas udawało mi się oszukać system wczesnego ostrzegania.

– System tak – domyślił się Hal – ale nie Clair.

– Nie sądziłem, że ktoś tak szybko się zorientuje. Ale ona jest bystra i naprawdę dobra w tym, co robi.

– I miła – dodał Hal.

– Nie musisz mi o tym przypominać – Bertrand zacisnął opuchnięte usta. – Już i tak czuję się jak ostatnia szmata. Tak, uwiodłem ją, jeżeli to właśnie chcesz usłyszeć. Clair to mądra dziewczyna, która twardo stąpa po ziemi. Gdy zacząłem o nią zabiegać, od razu wiedziała, o co tak naprawdę mi chodzi. Mimo to, w końcu oddała w moje ręce swoją przyszłość zawodową. I serce.

Hal nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu.

– Pomogła ci ukryć stratę, a ty zostawiłeś ją na pastwę Smitha – powiedział tylko. – Niezły z ciebie dżentelmen.

Bertrand obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.

– Powiedziała, że da sobie radę.

– A co niby miała powiedzieć?

– Nie ułatwiasz mi tego.

– Nie po to tu jestem – Hal postanowił zmienić temat. – Jak miałeś zamiar się z tego wykaraskać?

– Jutro padnie jedna z największych firm na tej planecie. A ja wiem to już teraz, kilkanaście godzin przed rynkiem.

A więc to jest jego prawdziwy argument przetargowy! – pomyślał elf. – Święty Graal spekulantów!

– Nic nie stoi na przeszkodzie, by ktoś zawarł dziś w nocy duży kontrakt na spadek kursu Midgard Bank albo zabawił się w krótką sprzedaż akcji – powiedział głośno. – Każdy zarządzający zapłaci krocie za twoje rewelacje. Dlaczego właściwie wybrałeś ofertę Riviery?

– On jako jedyny obiecał mi bezpieczeństwo. Powiedział, że ma warunki by zabrać mnie doSehet Jarualbo jeszcze dalej. Obiecał załatwić mi nową tożsamość. Inni oferowali tylko pieniądze. Ha! Z informacjami, którymi dysponuję mógłbym mieć kasy jak lodu, ale co mi z tego? Smith dorwie mnie choćby miał za to sprzedać duszę.

– Jutro upadnie Midgard Bank… – mruknął Hal. – Szkoda, że siedzimy tutaj odmrażając sobie tyłki. Gdybym tylko miał dostęp do systemu transakcyjnego…

– Nie jesteś już dealerem – przypomniał Bertrand.

– Przecież mógłbym zagrać na własne konto – Hal gwałtownie odwrócił się w kierunku rozmówcy. – Zaraz… Nie mów, że ty tego nie zrobiłeś?

– Miałem taki zamiar – Bertrand nerwowo potarł coraz bardziej spuchnięty nos. – Nawet poprosiłem Clair żeby otworzyła odpowiedni rachunek. Ale nie zdążyłem. Przez całe miesiące udawało nam się ukryć straty, ale nagle coś zawiodło. Nie mam pojęcia co. Przyszli po mnie znienacka. Ledwo udało mi się zamknąć pozycje i zwiać.

– Przecież już od dawna musiałeś widzieć, że sytuacja jest beznadziejna. Mogłeś otworzyć transakcje na prywatnym rachunku i dać nogę znacznie wcześniej.

– Niemal do ostatniej chwili wierzyłem, że sytuację da się jeszcze uratować. Przecież tłumaczyłem. Zależało mi na tej firmie.

Hal miał już dość nudnej śpiewki o rzekomej bezinteresowności Bertranda.

– Dlaczego ciągle to powtarzasz? – elf rzucił mu ostre spojrzenie. – Myślisz, że to coś zmieni? Umówmy się co do jednego. Nie jesteś niewiniątkiem. Doskonale wiedziałeś, co robisz i jakie mogą być tego konsekwencje. Rola osób trzecich, jakakolwiek by ona nie była, nie umniejsza twojej winy. Poza tym, sam przez lata pracowałem jako dealer i wiem, że mimo tego całego chrzanienia o celach firmy, tak naprawdę chodzi tylko o dwie rzeczy: prestiż i bonus. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja, więc dlaczego właściwie mówisz mi to wszystko?

– Chciałem, żebyś się dowiedział. Żeby ktokolwiek dowiedział się, co robią te dranie – dealer zawahał się. – Poza tym teraz chyba rozumiesz, że mam prawo do uczciwego procesu… – dodał z nadzieją w głosie. – Powiem jak było. Sprawiedliwości stanie się zadość…

– Widzę, że twoje głęboko skrywane poczucie przyzwoitości dało o sobie znać dopiero kiedy cię dopadłem – Hal pokręcił z politowaniem głową. – Wybacz, ale nie jestem w stanie uwierzyć w twoje nagłe nawrócenie na ścieżkę praworządności. Gdybyś od początku miał zamiar uczciwie przyznać się do wszystkiego, szukałbyś azylu u Garethiel Lox zamiast uciekać pod skrzydła Riviery albo innej szychy z branży.

Bertrand wyglądał na zrezygnowanego ale podjął ostatnią próbę argumentacji.

– Czyli pomożesz Smithowi zrobić ze mnie kozła ofiarnego? Oni chcą żebym zapłacił za nich wszystkich i uratował zarząd od odpowiedzialności! Ale ja byłem tylko pionkiem! Prostym żołnierzem, który walczył za sprawę najlepiej jak potrafił.

Skąd ja to znam? Wojownik rynków finansowych, samuraj w służbie firmy… – pomyślał Hal spoglądając ukradkiem na Bertranda. – Czy to mógłbym być ja?

Hal przez dłuższą chwilę bił się z myślami. Bertrand zinterpretował jego milczenie po swojemu. Wstał i rozłożył ręce w teatralnym geście.

– No dalej, zrób to! – zamknął oczy. – Skoro pracujesz dla Smitha…

– Dla nikogo już nie pracuję – Hal obrzucił dealera pełnym zniecierpliwienia spojrzeniem. – Przestań trajkotać i daj mi zebrać myśli.

Obaj mężczyźni przez kilkanaście sekund mierzyli się wzrokiem.

– Chyba rozumiem – w końcu odezwał się Bertrand. – Jesteśmy do siebie podobni. Zbuntowani dealerzy, sami przeciwko światu! Dlatego się wahasz.

A niech tam – pomyślał Hal. – Bertrand to nadęty szpaner z przerośniętym ego. Ale czy ja jestem lepszy?

– Nie waham się – odpowiedział. – Już nie.

– To znaczy, że?…

– Że masz się wynosić i nigdy nie wracać do Asgardu. Radzę ci się pospieszyć zanim zmienię zdanie.

– Dziękuję… – głos dealera był pełen z trudem ukrywanej ulgi.

– Nie przerywaj. I nie dziękuj – uciął gwałtownie Hal. – Jest jeden warunek. Nie obchodzi mnie w jaki sposób zwiejesz Smithowi, ale masz to zrobić bez pomocy Riviery. Nie pozwolę, żeby ten drań znowu się obłowił. Jeżeli jakimś cudem dotrzesz do miasta przed świtem i sprzedasz mu informację o Midgard Bank, znajdę cię choćby na końcu świata. Znajdę i zabiję. Zrozumiałeś?

– Tak – Bertrand przełknął ślinę. – Zrozumiałem.

– Idź już.

Bertrand zawahał się przez chwilę jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. W końcu skinął mu głową na pożegnanie i ruszył przed siebie. Hala coś tknęło.

– Bertrand, zaczekaj.

– Tak, Hal? – odwrócił się.

– Jak ty właściwie masz na imię? Wszyscy mówią o tobie tylko Bertrand i Bertrand. Masz w ogóle jakieś?

– Każdy jakieś ma – dealer uśmiechnął się niepewnie.

– Przeszliśmy na „ty", więc pomyślałem…

Bertrand uraczył go pełnym widokiem swojego białego, niekompletnego uzębienia. To był szczery, wesoły uśmiech. Taki, jaki zwykle rezerwuje się dla przyjaciół.

– Jerome. Mam na imię Jerome.

 

Włosy kobiety mieniły się w świetle księżyca niczym płynne srebro, a jej jasny płaszcz łopotał unoszony podmuchami słonej bryzy. Posągowa piękność stała na molo wpatrując się w ciemne fale Północnego Morza. Ewidentnie na kogoś czekała.

Shade opuściła lornetkę i bezszelestnie zeskoczyła na ziemię. Ukryła się za markizą kawiarni, której dach wykorzystała wcześniej jako punkt obserwacyjny. Był środek nocy i lokal już dawno został zamknięty. Podobnie jak sklepy i restauracje mieszczące się w barwnych kamienicach Promenady. Na deptaku nie było żywej duszy. Jeżeli nie liczyć lamii i jej przyszłej ofiary.

Shade śledziła Lox, odkąd ta wyszła z Le Azure. Ku wielkiej uldze dziewczyny, Ray i kobieta, opuścili lokal osobno, a ich pożegnanie pozbawione było czułych gestów, których należałoby się spodziewać po parze dawnych kochanków. Lamia mogła się tylko domyślać, o czym tam rozmawiali. Była jednak pewna, że Lox chce odzyskać swoją dawną miłość. Gdyby nie przypływ słabości, ona nie dowiedziałaby się, że Ray nigdy jej nie zdradził. Po co jej to powiedziałaś? Po co, głupia?! – Shade przeklinała swoją zgubną szczerość. Tym razem to zrobię - pomyślała powoli przemykając się w kierunku kobiety. – Wtedy nie zabiłam jej tylko ze względu na Raymonda.

Gdy Jean Lenoir stała się lamią o imieniu Shade, straciła przyjaciół, kochających rodziców i szansę na normalną przyszłość. Jeżeli wjej jałowej, pozbawionej emocji egzystencji, zostało coś, na czym jej jeszcze zależało, było to szczęście Raymonda. A jemu z kolei zależało na Lox. Na tym jej kruchym, ludzkim, bezsensownym życiu, które i tak wkrótce przeminie. A on będzie na to patrzył i cierpiał.

Shade schowała się za wiklinowym koszem wypoczynkowym i rozejrzała się ostrożnie. Lox stała zaledwie kilka metrów od jej kryjówki i nadal patrzyła na morze. Wydawała się delikatna niczym porcelanowy motyl i całkowicie nieświadoma zbliżającego się niebezpieczeństwa. Zupełnie jak róża w palcach niecierpliwego ogrodnika. Tak będzie lepiej i dla niej i dla niego – tłumaczyła sobie Shade. – Zetnę kwiat jej urody teraz, gdy jest najpiękniejsza. Raymond taką ją zapamięta. Nie będzie musiał patrzeć, jak więdnie.

W dużej mierze były to argumenty przeznaczone dla niego. Shade bardzo chciała zabić Lox i to nie tylko z zazdrości.

Gdy Jean była jeszcze zwykłą dziewczyną, lubiła towarzystwo przystojnych, wysportowanych chłopców i mimo braku doświadczenia, uważała się za osobę heteroseksualną. Odkąd stała się lamią, zaczęły pociągać ją osoby obojga płci, a nowe pragnienia i fantazje nie miały nic wspólnego z dziewczęcym poczuciem romantyzmu. Wkrótce stało się jasne, że jedyną metodą zaspokojenia niezrozumiałej żądzy jest śmierć wybranka. Obecność osób, które uważała atrakcyjne wywoływała u niej dominujące poczucie dyskomfortu. Bliskość pięknej, silnej i niedostępnej Lox sprawiała lamii niemal fizyczny ból.

Shade wykonała jeszcze kilka bezszelestnych kroków i znalazła się tuż za kobietą. Wyciągnęła dłoń, by dotknąć jedwabistych, białych włosów. Wtedy Lox odwróciła się. Jej jasne oczy rozszerzyły się nieznacznie.

– To znowu ty – powiedziała tylko.

– A co, czekasz na kogoś innego? – Shade zdjęła maskę i uśmiechnęła się słodko. – Mam nadzieję, że nie na Raymonda.

Lox delikatnie zmarszczyła brwi.

– Nie. Omówiliśmy już wszystko w restauracji – odparła chłodno.

– Przyznaj że, chcesz do niego wrócić – powiedziała Lamia. – Mówiłaś mu o naszej ostatniej rozmowie?

– Tak, ale nie w tym kontekście, o którym myślisz – Lox westchnęła. – Nie obawiaj się, w najbliższej przyszłości raczej nie padniemy sobie w ramiona.

– A więc się poddajesz?

– Nie można się poddać w sytuacji, w której w ogóle nie doszło do walki – kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. – Jak sama wcześniej zauważyłaś, nie jesteś dla mnie rywalką. Chociaż widzę, że coraz bardziej cię to wkurza.

Shade syknęła wściekle a jej oczy w ułamku sekundy zmieniły się w hipnotyczne spojrzenie lamii. Lox zamarła w bezruchu.

– Mam cię.

– Nie….

Lox błyskawicznie wyciągnęła przed siebie rękę. W otwartej dłoni zmaterializowała się ogromny pistolet z celownikiem optycznym. Shade prawie podskoczyła na widok znajomej broni, która przywołała niezwykle bolesne wspomnienia.

– To ja cię mam – dokończyła Garethel Lox lodowatym tonem.

– Jak?…

– Dwa razy nie nabiorę się na tę samą sztuczkę, Jean. Agencja często ma do czynienia z takimi, jak ty. Wszystkie lamie są takie same. Narwane, uparte i nie znają umiaru, zupełnie jak nastoletnie dzieci. A może to dlatego, że sporadycznie dożywacie dorosłości? Wiedziałam, że wrócisz. Poprosiłam naszego mistrza magii o odpowiednie szkła kontaktowe. Oraz to – spojrzeniem wskazała maleńki znak na prawej dłoni. – Ja i moja broń to teraz jedno. Dzięki runom, mam więcej miejsca w torebce. I nie muszę się już obawiać twojego kociego refleksu.

– Nienawidzę cię! – krzyknęła Shade.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, jak infantylnie to zabrzmiało.

– Gareth, widzę że nie jesteś sama.

Z mroku wyłoniła się kobieta będąca totalnym przeciwieństwem wysokiej, smukłej i jasnowłosej Lox. Była niska i korpulentna, a jej czarne włosy okalały okrągłą choć całkiem niebrzydką twarz.

– Kim jest to urocze stworzenie? – zapytała wskazując lamię. Po chwili zauważyła jej oczy – Och, chyba już wiem.

– Nie ważne. Ta osóbka wkrótce sobie stąd pójdzie, prawda Jean?

Lamia nie odpowiedziała i tylko obrzuciła kobietę wściekłym spojrzeniem.

– Czy udało ci się załatwić, to o czym rozmawiałyśmy? – brunetka zwróciła się do Lox całkowicie ignorując dziewczynę. – Przepraszam, że walę prosto z mostu, ale za godzinę mam prywatną sesję w Tele-Corp na którą wolałabym się nie spóźnić.

– Tak, nie musisz o nic się martwić. Gdy transakcja się rozliczy, po rachunku nie zostanie nawet ślad. Nikt nie powiąże cię z tą sprawą. Co najwyżej ten twój czarnooki dealer.

– On nie ma pojęcia, że to ja na niego doniosłam – odparła korpulentna kobieta. – A nawet gdybybyło inaczeji tak nie ma to już znaczenia. Ja już wkrótceznajdę siędaleko stąd, a on… cóż, obawiam się, że nie dożyje poranka. Trochę mi go szkoda.

– Po tym, jak cię potraktował? – Lox prychnęła z oburzeniem. – Jak jutro dalej będzie ci smutno, idź na zakupy. Będziesz miała za co. Tylko nie wydaj wszystkiego od razu.

– Nawet ja nie jestem taka zdolna.

– Mam nadzieję, że udało ci się odejść z pracy tak, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń?

– Mój szef oszczędził mi kłopotu i sam mnie zwolnił. To taki pomocny, uroczy człowiek. Zawsze mogłam na niego liczyć – powiedziała z wyraźnie wyczuwalną ironią.

– Czyli wszystko załatwione – Lox uśmiechnęła się. – Miłej zabawy na Arkadii.

– Przyślę ci pocztówkę – brunetka odwzajemniła uśmiech. – Jesteś pewna, że nie chcesz jakiegoś prezentu? Słyszałam, że naszyjniki arkadyjskich mistrzów są naprawdę piękne.

– Dziękuję, ale wolę dostawać biżuterię od mężczyzn.

– O! Czyżby pojawił się w twoim życiu ktoś nowy?

– Raczej stary. Nawet bardzo – Lox posłała lamii znaczące spojrzenie.

– Kiedy spotkamy się następnym razem opowiesz mi wszystko ze szczegółami! – ciemne oczy brunetki iskrzyły wesoło. – A teraz wybacz, kochana. Naprawdę muszę już lecieć.

– Rozumiem, idź. Wkrótce się zobaczymy. Uściskałabym cię, ale sama widzisz, że nie bardzo mam jak – Lox wskazała wzrokiem broń i lamię.

– Jeszcze raz ci dziękuję! – pulchna kobieta wydawała się ucieleśnieniem entuzjazmu. – To cudowne, że zawsze mogłam na ciebie liczyć. W szkole, kiedy broniłaś mnie przed chuliganami i …teraz też, choć nie widziałyśmy się tyle lat.

– Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Tylko chuligani są więksi.

Obie kobiety roześmiały się. Shade nigdy nie widziała tak promiennej i radosnej Lox. Przez chwilę miała wrażenie, że patrzy na kogoś innego. Na wesołą dziewczynę, która dawno temu zgubiła się i zamarzła gdzieś wewnątrz tej pięknej, lodowej rzeźby.

– Pa, Gareth – powiedziała brunetka, ukradkiem ocierając łzę.

– Do zobaczenia, Clair.

Ciemna sylwetka kobiety rozpłynęła się w mroku nocy.

– Kto to był? – zapytała Lamia.

– Moja przyjaciółka z dzieciństwa – odpowiedziała chłodno Lox. Płomień radości i beztroski zniknął z jej oczu, jakby nigdy go tam nie było.

– Do głowy by mi nie przyszło, że taka zimna jędza jak ty, może mieć przyjaciółkę.

Chodź twarz Lox nawet nie drgnęła, jej dłoń mocniej zacisnęła się na rękojeści pistoletu.

– Przypomnij mi, proszę co się stało z twoją? Ach, już wiem.Przecież sama ją zabiłaś.

Shade poczuła się dziwnie. Obraz przed jej pionowymi źrenicami zamazał się, a oczy zaczęły piec.

– Jean… Shade – ton Lox był teraz łagodniejszy i pełen zakłopotania. – Nie chciałam tego powiedzieć… Przepraszam.

– Mogę już iść? – zapytała tylko. Cieszyła się, że chociaż głos jej się nie łamie.

– Tak. Oczywiście.

– I nie strzelisz mi w plecy?

– Dobrze wiesz, że tego nie zrobię. Naprawdę nie życzę ci źle…

Ale ona już nie słuchała. Odwróciła się i pobiegła. Mknęła przez noc niczym uosobienie najczarniejszej z możliwych furii. W kolejnej przecznicy znalazła samochód Svena. Choć pozbyła się ciała, koc ułożony na tylnim siedzeniu przywołał wspomnienia niedawnej zbrodni. Był dla mnie miły. Tak jak Mannon… – pomyślała mimo woli. Żal, wściekłość i wyrzuty sumienia zmieszały się w jej sercu tworząc esencję głębokiej, bolesnej rozpaczy. Shade włączyła silnik i pomknęła pustymi ulicami Asgardu. Miała nadzieję, że szybka jazda ją uspokoi. Włączyła ulubioną, ostrą muzykę.

Niewiadomo kiedy znalazła się za miastem. Najpierw jechała wśród pojedynczych, jednorodzinnych domów. Potem ich miejsce zajęły tereny opuszczonego Parku Idunn. Raymond będzie wściekły, kiedy się dowie, że nie znalazłam Bertranda - pomyślała przypominając sobie o porzuconej misji – Trudno. Gdyby mu zależało, sam by się tym zajął, zamiast flirtować z Lox! Ta myśl jeszcze bardziej ją rozjuszyła. Ciężkie dźwięki gitar podsycały buzujący w niej ogień wściekłości. Nie takiej muzyki potrzebowała. Lamia wiedziała, że tylko słodka melodia cudzego życia tętniąca w żyłach poprawi jej teraz humor.

Wtedy go zobaczyła. Przy drodze stał samotny autostopowicz. Shade uśmiechnęła się do siebie i zwolniła. Mężczyzna już z daleka wyglądał na bezdomnego, ale jej nie robiło to większej różnicy. Zatrzymała się i otworzyła okno. Noc była ciemna, a latarnie wyłączono, gdy sponsor Parku się wycofał. Wiedziała, że obdartus nie widzi jej twarzy, ale jej wężowe źrenice doskonale przeniknęły mrok. Ciemnoskóry mężczyzna z potwornie zdeformowanym nosem wyglądał dziwnie znajomo. Roztaczał wokół siebie zapach lekko zepsutej, przypalonej szarlotki.

– Dokąd? – zapytała.

– Dokądkolwiek – odpowiedział sepleniąc. – Byle dalej stąd.

– Załatwione, skarbie.

Wsiadł, nie wiedząc, że właśnie rusza w swą ostatnią drogę.

Koniec

Komentarze

No i Schluss :) Część pierwsza jest TU a druga TU.

Łe, nieładnie tak, kończyć bez happy-endu :P

Przeczytane, dobre, choć wydaje mi się, że Kontrakt był jednak odrobinę lepszy. Tu nie do końca czaję motywację bohaterów.

Za to bardzo podoba mi się kawał akcji, który płynie z opowiadania. Takiego czegoś brakowało w tym portalu!

Pozdrawiam :)

Mnie oczywiście się podoba, tak jak pozostałe częsci. Czekałem na tę trójke i się w sumie nie zawiodłem . Znakomity styl  nie opuścił cię ani na chwilę.:)))

a.k.j., dzęki, że przeczytałeś :) Pozwolę sobie na nieco dłuższy komentarz do Twojej wypowiedzi. Nie traktuj tego jako próby obrony. Zdaję sobie sprawę, ze swoich ograniczeń i wolę je pokonywać tworząc nowe, lepsze teksty zamiast toczyć polemikę w komentarzach. Jednak jest coś, co koniecznie chciałabym wyjaśnić.

"Kontrakt" i "Ronin" to w sumie zupełnie inne historie (choć osadzone w tym samym świecie). Osobiście wolę moje nowsze "dzieło", ale jest to kwestia gustu i podejścia. "Kontrakt" to dość grzeczne, rozrywkowe opowiadanie z jednowątkową fabułą i fajnymi postaciami (takie przynajmniej miały być z założenia;)). "Ronin"  ma drugie dno. Nakreślona wcześniej rzeczywistość nagle staje się znacznie bardziej brutalna, a "fajne postaci" zaczynają się gubić. To jednak nieważne. Najbardziej istotna różnica polega na tym, że "Ronin" jest swego rodzaju komentarzem do pewnej głośnej afery, która miała miejsce nie tak dawno temu. W tym opowiadaniu chciałam nie tylko opowiedzieć historię fantasy, ale też odnieść się do naszej rzeczywistości. Zastanawiałam się nawet, czy pod tekstem nie umieścić informacji: "Inspirowane prawdziwymi wydarzeniami" albo dedykacji dla osoby, która stała się motorem całego pomysłu. Uznałam jednak, że byłoby to zbyt ostentacyjne i pozostawiłam "core" opka jako taki smaczek, dla czytelników zainteresowanych tematem (jest też smaczek dla miłośników historii btw ;)). Po Twoim komentarzu doszłam jednak do wniosku, że jednak dam tą dedykację. Powinna być pod tekstem, ale trudno - już  za późno na edycję. Może po jej przeczytaniu ktoś zainteresuje się tym tematem :)

Tekst dedykuję najbiedniejszemu Europejczykowi, który skończył tylko trochę lepiej, niż jego fantastyczny odpowiednik.

:)  

jahusz, bardzo dziękuję za miłe słowa i ocenę :)

Mniam, mniam. No i stało się. Skończyłem i odczuwam taki niedosyt jak po każdej dobrej pozycji. Wyszła ci całkiem zgrabna mini powieść, która marnuje się w internecie. Oceniam ją na 5 ze spokojną nominacją do nagrody miesiąca. Wrodzona złośliwość i zazdrość nakazują mi wytknąć kilka błęów. masz skłonność do sklejania słów "Towarzyszwrzasnął" "Merzczyznyrozszerzyły" itp. Rozumiem, że wynika to z twórczego pośpiechu i gorączki. Pozdrawiam   

@andrzej, bardzo się cieszę, że Ci się podobało :) To sklejanie wyrazów wychodzi przy wstawianiu tekstu. Było tego jeszcze więcej, ale część wyłapałam. Jeżeli masz czas i ochotę, zachęcam do zapoznania się z "Kontraktem". To moje pierwsze opowiadanie osadzone w tym samym świecie. Jest nieco lżejsze i grzeczniejsze, ale może rozjaśnić niektóre wątki i sytuacje, do których nawiązuje "Ronin". 
Jeszcze raz bardzo dziękuję za miłe słowa i ocenę :)

 

No, trochę trzeba było czekać. Tak jak poprzednie części, ta również świetna. Bardzo fajny pomysł, a końcówka nie zawodzi, co ważne przy tekstach tej długości. Błędów żadnych nie wyłapałem, ale też nie miałem zamiaru ich szukać. Czas spędzony przy lekturze nie jest czasem straconym jak przy ostatnich tekstach na tej stronie. Za styl i dialogi masz u mnie 5. No i akcja. Pierwszorzędna. 

Mam nadzieje, że nie przesłodziłem. 

Będziesz coś jeszcze pisać w tym świecie? 

clayman, dzięki za cierpliwość, miłe słowa i wysoką ocenę. Co do Twojego pytania: oczywiście, że będę! Nawet mój Harem ma być osadzony w tym świecie :) Te futurystyczno-postapokaliptyczno-fantazowe realia są tak elastyczne, że spokojnie mogę w nie wtłoczyć historie o kompletnie różnych stylach. Jak z resztą napisałam w odpowiedzi do a.k.j, klimat "Kontraktu" i "Ronina" bardzo się różnią.

Ran, świetnie napisane, mam podobne odczucia jak przy Twojej poprzedniej publikacji. Wartka akcja, przyjemna historia, można się zrelaksować.
W pierwszej części przepiękna metafora odnośnie płatków śniegu, ale zdaje się , że później "wirowały" troszkę często. W drugiej części nadmiar "jej" i "był", ponadto jeden przymiotnik mi wybitnie nie pasował jako okreslenie. Z domu Ci wyślę na maila co i jak.
Pozdrawiam

po najgorszych spelunach Niflheim - Niflheimu?

W czerwonych oczach zatańczyły wesołe ogniki wspomnień. /jej jasny płaszcz łopotał unoszony podmuchami słonej bryzy. - Takich zdań nie lubię. Wiesz, co mam na myśli?

Białe, koronkowe płatki wirowały w powietrzu jak mikroskopijne baletnice. - Za to takie zdania uwielbiam:)

Przyjemna, lekka opowieść.
Nie jestem fanką, takich czytadeł, ale muszę przyznać, że potrafisz budować napięcie. Całość ma u mnie 60 stron w Wordzie, a ani chwili się nie nudziłam. Dialogi wyszły świetnie - są bardzo naturalne i myślę, że mogłabym się od Ciebie wiele nauczyć w tym względzie (i nie tylko w tym). Zauważyłam, że masz bardzo bogate słownictwo, to bardzo dobrze.

Postawię 5, z zastrzeżeniem, że gdybym zobaczyła tę opowieść w księgarni, nie kupiłabym. Wolę teksty, które grają na emocjach czytelnika i przez to zapadają w pamięć. Z drugiej strony... gdyby zrobić z tego komiks - bo moim zdaniem historia świetnie nadaje się na komiks - mogłabym wydac te 15zł;). Postaci są bardzo żywe, pełnowymiarowe, a Twoje opisy pobudzają wyobraźnię.

Aha, zapomniałam dodać, że podobne odczucia mam co do Kontraktu.

@aga, bardzo dziękuję za opinię i czekam na Twoje uwagi. Tamte dot. "Kontraktu" bardzo mi pomogły i mam nadzieję, że widać to w "Roninie" :) Następne opowiadanie z tego świata już się pisze. Tym razem będzie krótsze z uwagi na limit znaków... Heremu 2011 ;)

@Selena, rozszyfrowałaś mnie. Wąż Uroboros połknął swój ogon - komiksy (w tym manga) to jedno z moich głównych źródeł inspiracji :) Jak słusznie zauważyłaś, nie silę się na to, by jakoś dogłębnie poruszyć czytelnika. Ma być fajnie, dynamicznie i eklektycznie (stąd miksy takie jak: postapokaliptyczna przyszłość + klasyczne fantasy, historia + popkultura). Cieszę się, że podobają Ci się bohaterowie. Tworząc ich charaktery starałam się znaleźć równowagę pomiędzy komiksowym przerysowaniem a psychologiczną wiarygodnością. Dodam jeszcze, że "Ronin" jest też w pewnym sensie felietonem/komentarzem a propos afery J. Kerviela. Trochę kłania się tutaj intertekstualność, o której pisałaś w HP. Rozmowa Hala i Bertranda nawiązuje bezpośrednio do licznych wywiadów z J.K. Oczywiście jest to element, który zauważą tylko osoby zainteresowane finansami i tą aferą ;)

A widzisz, to teraz już wiem, jak można nauczyć się tworzenia pełnokrwistych bohaterów:) Trzeba czytać dużo komiksów. Heh, chyba muszę pogrzebać w moich zakurzonych starociach...

A co do afery... trochę kojarzę, ale znawcą bynajmniej nie jestem. Co ja mówię! Raczej jestem ignorantką, jeśli chodzi o ekonomię i finanse. 

Pozdrawiam 

@Selena, schlebiasz mi :) Ta pełnokrwistość to raczej efekt dodania dużej ilości moich prawdziwych emocji/przeżyć/problemów. Z książek/filmów/komiksów biorę pewien "stajl" postaci, ale ich sedno czerpię z siebie. Chyba wszyscy autorzy tak robią?... Ja nie jestem już taka młodziutka i sporo w życiu przeżyłam (dobrego i złego) no i to wszystko odbija się w moich tekstach. Bohaterowie są hybrydami bardzo nieprawdopodobnych inspiracji. Na przykład taki Hal to połączenie Lobo (krwawy sposób walki, styl ubierania się, długie włosy, czerwone oczy, rola najemnika/łowcy nagród, bezczelność) z Drizztem Do'Urdenem (Północny Elf = Mroczny Elf, delikatne, chłopięce rysy twarzy, białe włosy, emowatość i użalanie się nad sobą;), romantyczna dusza). Ale "core" tej postaci to tak naprawdę moje przemyślenia z mrocznych czasów krótkotrwałego bezrobocia. Nie "staczałam się", jak Hal, ale przeżyłam podobny, bardzo poważny kryzys tożsamości, długo nie potrafiłam się odnaleźć w nowej rzeczywistości, a ostatecznie musiałam się przekwalifikować i robić coś zupełnie nowego (co z czasem polubiłam bardziej, niż poprzednie zajęcie). Ale bezrobocie w czasach kryzysu było straszne. Nie jest fajnie być roninem ;)

3x5! aż się cieszę, że przeczytałem. Świetna intryga, świetne postacie, lekko płynie, a szerzej później:)

Skróciłbym to o połowę, zwlaszcza dialogi, których jest mnóstwo i których skrócenie, jak dla mnie, nie umniejszyłby wcale wartosci opowiadania. W związku z tak wieloma pozytywnymi opiniami nie będę się czepiał, żeby nie wyjść na grafomana, co mi niedawno zarzucono.Niestety nie polubiłem bohaterów opka.Miejscami są tak słodcy, że aż w zębach zgrzyta.Pozdrawiam.
Ps. Zdecydowanie tekst na Harem jest najlepszy.

@krzyskar, dzięki za opinię. Chętnie poznam szczegóły ;)

@gwidon, z tymi dialogami to i tak walczę ;) Wiem, że moje teksty są intensywnie przegadane i cały czas szukam pewnej równowagi. Ja jestem bardzo otwarta na krytykę, więc jeżeli masz chwilę "rozwiń myśl" w mailu. Zwłaszcza intersuje mnie kwestia "słodkości". Bynajmniej nie mam zamiaru się bronić. W zasadzie jest to opowiadanie bez prawdziwego antagonisty-sk...wiela i nie wiem, czy taka droga jest słuszna.



"- Jak długo spałem? - Hal zerwał się z kanapy nerwowo przecierając oczy.
Clair siedziała w głębokim fotelu popijając gorący napój. Sądząc po słodkim zapachu, była to mleczna czekolada z odrobiną pomarańczy. Kobieta miała na sobie biały, puchaty szlafrok, a jej policzki nadal płonęły miłosnym rumieńcem.
- Nie dłużej niż inni mężczyźni - powiedziała przeciągając się leniwie. - Chcesz może czekolady?
- Nie, dzięki. Ale nie pogardziłbym papierosem. Moje się skończyły."
 
Czyż nie jest to słodkie? No i co wnosi do tekstu? Oczywiście, pisz jak chcesz.Właśnie jestem po stu stronach drugiego tomu Namiestniczki ( którą dostałem za Biegnij) i tam sporo takich scen jest. Dowiedziałem się jak uzywać tuszu do żęs, i że panienka powinna nosić chusteczkę.Więc rozumiesz, że moje czepialstwo to słaby zarzut.Tylko że pierwszej części tego bestselleru nie kupię.

Aha, jesli chcesz na maila, to mi to mailem prześlij, to Ci potnę Ronina, bo na tych niebieskich strona źle się czyta.Jestem w połowie trzeciej części Gór i niestety odpowiedź może mi trochę czasu zając.

@gwidon, to może umówmy się inaczej. Właśnie pracuję nad nowym tekstem - jak skończę, prześlę Ci wersję beta. Może uda Ci się odcedzić zbędne słodkości ;)

OK, jeśli grafoman może w czymś pomóc...

Oj nie katuj już tym grafomanem ;) Pan AV raczej nie jest autorytetem. Cytując Sapka: "Młode to i płoche".

P.S. Osobiście uważami, że pisze całkiem ciekawie. Co oczywiście nie uprawnia go do tego rodzaju wycieczek osobistych.

A tak marginesie, to po co Ci moja ocena, skoro na portalu i tak zbierasz same pochwały, prywatnie też pewnie jesteś spełniona, a to co Ci odpiszę nie sprawi, że automatycznie ktoś Cie wydrukuje, jeśli o druku myślisz.( surfaceofthesun odpisał mi kiedyś, że druk go nie interesuje i że czekac mu sie nie chce, fanów z portalu woli).

Pomiędzy "Kontraktem" (moim pierwszym tekstem) a "Jutro..." jest kolosalna przepaść jakościowa. Ja cały czas się uczę. Staram się pracować zarówno nad stylem jak i stroną fabularną. Pochwały są miłe, ale raczej nie pomogą mi się rozwijać. Trzeba sobie podnosić poprzeczkę, a "szóstki" na NF raczej nie są wyznacznikiem osiągnięcia pisarskiej doskonałości. Nowy tekst, o którym wspomniałam będzie miał ok. 40k znaków... Po tym, co mi ostatnio napisałeś pomyślałam, że może wyślę go do redakcji, zamiast od razu publikować. Mam  już około 1/3, w tym zakończenie i w moim odczuciu będzie lepszy niż "Jutro..." (choć to pewnie kwestia gustu).

Mój Margasz ma 56, więc bedziesz miała porównanie ile stron zajmuje taki tekst w druku.Poza tym, choć nie jestem debiutantem, na odp. z SFFiH czekalem trzy miesiące po wysłaniu Znowu, dlatego w ogóle ten tekst znalazł sie tutaj.Niecierpliwy byłem i tyle. Z NF miałem odp. po dwóch tygodniach.Choc Krwi żonie mojej nie podobało sie w ogóle i mocno się zdziwiliśmy, że poszło.

Ja też cierpliwością nie grzeszę... No ale co ma być to będzie. Najpierw skończę moje nowe dzieło i wtedy zobaczymy, co dalej. Bohaterem opowiadania ponownie jest Hal. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie za słodko ;)

Dobra, przeczytałem. :D

Podobało mi się, ale generalnie pare uwag mam. Po pierwsze, chyba oboje lubimy takie różne nawiązania, jak na przykład Mata Hari w Twoim tekście ;) (nie wspominając już o panu spekulancie)

Generalnie piszesz o mrocznych sprawach, ale styl odbiera im tą mroczność. Mam wrażenie, że to przez odnarratorskie wtrącenia, które są ironiczne/sceptyczne/cyniczne/sarkastyczn, no czy jakieś w ten deseń. To takie ogólne odczucie.

Fabuła tekstu bardzo mi się podoba, zaś takie rózne metaforyzowanie, no coż. Nie koniecznie za tym przepadam ;). Homeryckość mnie miejscami drażni.

Pozdrawiam,
Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Snow, dzięki za przeczytanie. Cieszę się, że Ci się podobało. No i, że w końcu ktoś "wykrył" Mata Hari :D Jeżeli chodzi o mój nieco "kwiecisty" styl, lubię tak pisać, choć mam świadomość, że co za dużo to niezdrowo. Czasami rzeczywiście nadużywam przymiotników. Cały czas pracuję nad stylem i szukam mojego aurea mediocritas. Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa :) 

Nowa Fantastyka