- Opowiadanie: safira - Brzoskwiniowy pokój

Brzoskwiniowy pokój

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brzoskwiniowy pokój

Ciocia Inga mieszkała w starej leśniczówce. Wiki stała przed domem niezdecydowana, mrużąc lekko oczy w słońcu. Chowała dłonie w kieszeniach letniego, szarego płaszcza, zastanawiając się czy dobrze robiła , ulegając niejasnemu przeczuciu, które kazało jej tutaj przyjechać.

Ciotki nikt nigdy nie odwiedzał, toteż decyzja o wizycie w leśniczówce bardzo zaskoczyła rodziców Wiki. Nie próbowała im tego wyjaśnić, nie chcąc wyjść na osobę niespełna rozumu,a tak by było, gdyby oświadczyła, że to wszystko przez mglisty sen o brzoskwiniowym pokoju.

Dwa dni temu robiła porządki na poddaszu. Była tam sterta rupieci, książek, starych mebli,

 

ubrań, których nikt już nie nosił i wiele innych rzeczy, które należało posegregować: na dające się do użytku i na śmieci. Wśród mebli odkryła zniszczony kuferek, w wyblakłym bordowym kolorze, wypełnionym czarnobiałymi zdjęciami i ręcznie malowanymi obrazkami. Zaciekawiona usiadła na podłodze i zaczęła je przeglądać. W większości przedstawiały miejsca lub osoby, których nie znała. Jeden obrazek przykuł jej uwagę. Przedstawiał pokój, którego ściany obite były brzoskwiniową tapetą. Centralną część pokoju zajmowało duże owalne lustro, w drewnianej, rzeźbionej ramie, przy którym siedział czarny kot. Zastygła, ze zdumieniem przyglądając się obrazkowi. Właśnie ten pokój widziała w swoim śnie!

Na obrazku pojawiły się nagle czerwone plamki. Zdziwiona wyciągnęła chusteczkę z kieszeni, chcąc je wytrzeć, ale one zniknęły. Po chwili pojawiły się nowe i te także szybko zniknęły. Dopiero gdy dotknęła swojej twarzy, zrozumiała że to była krew z nosa i że tworzywo, na którym namalowano pokój ją wchłonęło. Trochę ją to zdziwiło, ale dłużej się nad tym nie zastanawiała. Obrazek był ładny, no i przedstawiał coś co się jej śniło, a była pewna, że nigdy wcześniej go nie widziała. Zapominając o porządkach, zbiegła z obrazkiem do kuchni i spytała matkę, gdzie znajdował się brzoskwiniowy pokój.

I w ten oto sposób dowiedziała się, że pokój istniał i należał do cioci Ingi.

Ciotka nie posiadała telefonu i Wiki nie mogła jej powiadomić o swoim przyjeździe. Lekko zdenerwowana wspięła się po drewnianych schodach i zastukała do drzwi metalową , okrągłą kołatką. Kobieta, która otworzyła jej drzwi, miała brązowe włosy, przetykane siwymi pasemkami i zadziwiająco jak na taki wiek, a zbliżała się do siedemdziesiątki, żywe ,niebieskie oczy.

-Słucham? –spytała szorstko, mierząc Wiki chłodnym spojrzeniem.

-E…dzień dobry. Ja…ja do cioci Ingi. Czy zastałam ciotkę?– Wiki wcale bowiem nie była pewna, czy ta kobieta byłą jej ciotką.

-Kim jesteś? –Kobieta zmrużyła oczy.

-Nazywam się Wiktoria Mrozowska i jestem córką…

-Zofii. Tak, teraz widzę podobieństwo. Masz oczy matki. Czego tu szukasz, dziecko? – Ciocia nie wyglądała na zadowolona z odwiedzin.

-Cóż…ja…Interesuje mnie brzoskwiniowy pokój.– Wiki od razu przeszła do rzeczy.

W oczach ciotki pojawił się niepokój. Nerwowo rozejrzała się na boki i nagle chwyciła Wiki za łokieć i wciągnęła do środka, z hukiem zamykając drzwi. Wiki znalazła się w pogrążonym w mroku korytarzu. Ciotka, nie zważając na jej opór pociągnęła ją w głąb mieszkania. Weszły do zagraconego, małego saloniku. Zgarnęła stertę gazet z krzesła i kazała Wiki usiąść. Ta zrobiła to bardzo niechętnie. Czuła się nieswojo i zaczynała żałować, że tu przyjechała.

Ciotka usiadła w bujanym fotelu. Wyciągnęła papierosa i zapaliła go nerwowymi ruchami.

-Co wiesz o tym pokoju? –spytała spiętym głosem.

-Nie wiele. Najpierw mi się przyśnił, a potem znalazłam obrazek. Mama powiedziała, że tutaj jest ten pokój.

-Śniłaś o tym pokoju?! Opowiadaj!- Zażądała, marszcząc brwi.

-Nie pamiętam dokładnie.-Wiki zamyśliła się.– Chyba patrzyłam w lustro, ale nie widziałam w 

nim siebie, tylko odbicie pokoju. Ktoś tam był…Prosił o pomoc…

-Kto?!-warknęła ciotka.

-Nnnie…wiem –wyjąkała przestraszona. –Pamiętam tylko jasne oczy…jak bursztyny.

-Nie możesz tu zostać! –Ciotka zgasiła papierosa na oparciu fotela. Rzuciła niedopałek na podłogę i wstała.– Zostaw obrazek i odejdź.

-Ale…

-Koniec. Kropka. Nie wolno ci tu zostać!

Wiki niczego nie rozumiejąc, zdezorientowana wstała.

-Powiedz chociaż, dlaczego?

-Bo nie jesteś tu bezp…– ciotka zaczęła nagle gwałtownie kaszleć. Kaszel wstrząsał całym jej chudym ciałem. Opadła na kolana, z jej ust popłynęła krew.– U…ucie…uciekaj!

-Ciociu! Ale…co ci jest?! –zawołała przerażona.

-Nic mi nie…jest! Uciekaj…– Ciotka nadal mocno kaszlała i pluła krwią. Wiki nie wiedziała co robić. Przecież nie mogła zostawić jej w takim stanie!

Stan ciotki raptem się poprawił. Podniosła głowę i spojrzała na Wiki. Jej twarz była niemal biała ,a oczy pełne grozy. Wiki cofnęła się wystraszona.

-Trzeba było uciekać, głupie dziecko! Teraz już na to za późno.

Wiki nie byłą pewna, co ciotka miała na myśli, ale o nic nie pytała. Pomogła cioci udać się do sypialni, a potem wróciła do salonu i wytarła krew z podłogi, po ataku kaszlu, jaki napadł ciotkę.

Nie chcąc spędzić tu więcej czasu niż to konieczne, postanowiła odszukać brzoskwiniowy pokój. Na parterze go nie było, więc weszła na piętro. Tutaj wszystko było pogrążone w ciemności, a w zasięgu ręki nie było żadnego włącznika światła. Wróciła na dół , w kuchni, w szufladzie znalazła starą latarkę. Na szczęście działała. Szybko wróciła na piętro. Z prawej strony korytarza nie było żadnych pokoi ,a z lewej były trzy. Ominęła dwa pierwsze i skierowała się do ostatniego. Coś jej mówiło, że to właśnie tutaj. Z sercem w gardle nacisnęła klamkę i powoli weszła do środka.

Pokój był dokładnie taki jak na obrazku. Miał ściany oklejone brzoskwiniową tapetą, w drobny o ton ciemniejszy wzorek. Z prawej strony były dwa okna, w których wisiały białe firanki i krótkie morelowe zasłonki, z lewej strony stała duża, dwudrzwiowa, antyczna, czarna szafa, obok niej mały stoliczek do kawa ,a naprzeciwko drzwi duże lustro w drewnianej, rzeźbionej w kwiaty ramie. Wyglądało zwyczajnie.

Gdy zrobiła krok do przodu, drzwi z hukiem się zatrzasnęły. Wystraszona, aż podskoczyła. A potem tknięta złym przeczuciem, zbliżyła się do nich i próbowała je otworzyć. Nic z tego. Klamka ani drgnie. Coraz bardziej zaniepokojona odwróciła się ponownie w stronę lustra.

Coś się zmieniło. Obraz w lustrze różnił się od rzeczywistości. Nie było w nim Wiki, był za to mężczyzna. W lustrze opierał się o szafę. Wysoki, ubrany na czarno, z bladą twarzą i dużymi złotymi oczami, był złowieszczo piękny. Uśmiechał się , a jego uśmiech był niebezpiecznie czarujący.

-Witaj Wiktorio.

Ku swemu najwyższemu zdumieniu, usłyszała jego głos. Zszokowana wlepiła w niego szeroko otwarte oczy.

-Skąd…skąd znasz moje imię?-wymamrotała nieswoim głosem.

-Dzięki twojej krwi poznałem wszystkie twoje tajemnice.

-Mojej krwi?!-zdumiała się, a potem nagle skojarzyła.– Ten obrazek wchłonął moją krew.

-Właśnie. Czekałem na ciebie.

-Na mnie?! Ale po co…Nie rozumiem.

-Tylko ty możesz mnie uwolnić.

-Z czego? Z lustra?

-Bystra jesteś.

-Czemu właśnie ja?– Przyglądała mu się niespokojnie, wmawiając sobie, że to wszystko to tylko kolejny sen.

-Jesteś jedyną krewną tej starej wiedźmy, której krew ma moc czarownicy. Czekałem na ciebie pięćdziesiąt lat! Twoi inni krewni byli do niczego, a możesz mi wierzyć, że każdego sprawdziłem.

-Twierdzisz zatem, że ciotka zamknęła cię w tym lustrze? A niby czemu miałaby to robić?

-Bo to stara, głupia dziwka jest!

-Załóżmy, że mówisz prawdę. Czy jeśli cię uwolnię, pozwolisz mi odejść?

-Tak.

Nie uwierzyła mu. Zgodził się zbyt szybko, a w jego oczach krył się podstęp.

-Jak mam to zrobić?– Wiki to tylko sen, nie wpadaj w panikę, powtarzała w myślach, jak mantrę.

-Wystarczy, że dotkniesz lustra i powiesz: von tres’uo ner soul.

-Co to znaczy?

-To zaklęcie uwalniające.

-A co jeśli nie będę chciała tego zrobnić?

-Zabiję cię.

-Jak? Przecież jesteś uwięziony?!

Posłał je szydercze spojrzenie i nagle zniknął. Zamiast tego w pokoju pojawił się czarny kot.

-Jak to możliwe?!

-Cóż, mogę opuścić lustro, ale tylko w tej postaci. A teraz bierz się do roboty.

Wiki nie odrywała wzroku od lustra. Nawet jeśli to był sen, a zaczynała w to wątpić, wszystko jej mówiło, że nie wolno było uwalniać tego mężczyzny. Może był jakimś demonem, albo innym nieboskim, niebezpiecznym stworzeniem? Ciotka musiała mieć ważny powód, by go zamknąć.

Co miała do stracenia? Zabije ją tak czy siak.

W prawej dłoni wciąż trzymała stara latarkę. Powoli zbliżyła się do lustra i położyła na nim lewą dłoń. Czuła na sobie czujne spojrzenie złotych ślepi.

-Von…– zaczęła, ale nie dokończyła. Uniosła szybko latarkę i z całej siły uderzyła nią w lustro. Zwierciadło roztrzaskało się w drobny mak. Ktoś nieludzko krzyczał, jakby żywcem obdzierany ze skóry. Wiki zasłoniła twarz przed odłamkami, ale jeden wbił się w jej oko. Zamrugała , próbując pozbyć się szkiełka.

W pokoju zaległa głucha cisza. Wiki podeszła do drzwi i je otworzyła. Zeszła na dół i bez pukania weszła do sypialni ciotki. Ciocia Inga siedziała na łóżku z trupio bladą twarzą i wlepiała w nią śmiertelnie przerażone oczy.

-To już koniec, ty stara, głupia dziwko!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Zakończenie całkiem fajne.
Ogólnie, trochę męczące opis i stopniowania napięcia.
Fabuła, hmmm dobra nakładka na standardy :)
Generalnie dla mnie nieźle choć zachwycać się nie będę.

Wiki stała przed domem niezdecydowana, mrużąc lekko oczy w słońcu. W słońcu? Ona przed domem, a oczy hen, hen w kosmosie? Z mrużeniem i słońcem, jeśli już, to raczej: mrużyć oczy do słońca.

-Co wiesz o tym pokoju? -spytała spiętym głosem. Spiętym spinaczem czy zszywką?

-Nie wiele. Razem.

-Bo to stara, głupia dziwka jest! Bez "jest", mz naturalniej.

Ciocia Inga siedziała na łóżku z trupio bladą twarzą i wlepiała w nią śmiertelnie przerażone oczy. Wzrok, nie oczy.

Opowiadanie zaciekawiło mnie z początku (poza wymienionymi błędami nieźle spisane), ale dalej byłem podwójnie zawiedziony: raz, że nieoryginalne, dwa, że zakończenie takie: rach-ciach i już. Brakowało napięcia tuż przed punktem kulminacyjnym. A obrazek końcowy niekompletny, zdanie o bohaterce by pomogło (oczy postawione w słup, ręce sięgające ciotce do gardła, albocoś), a tak trzeba się domyślić o co c'mon.

Jak dla mnie to słaby tekst. Duzo błędów i strasznie sztampowa fabuła. Do tego w takim opowiadaniu powinno czuć się napięcie. Tu go niestety nie ma.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

motyw jak z Królowej Śniegu - odłamek szkła w oku, który zmienia człowieka. Mi nie pasuje początek  "Ciocia Inga mieszkała w starej leśniczówce. Wiki stała przed domem niezdecydowana, mrużąc lekko oczy w słońcu."  Jak zauważył Julius Fjord drugie zdanie trzeba zmienić, a pierwsze przesunąć w inne miejsce bo zupełnie nie pasuje, nie łączy się z drugim. Informacje w nim zawarte daj tam gdzie piszesz, że ciotki nikt nieodwiedzał. Ogólnie nawet ciekawe, fajny motyw, że ciotka żyje sobie pod jednym dachem z gościem zamkniętym w lustrze, ale na starość straciła czujność. Pozdrawiam.

Tak ładnie się zapowiadało, a potem... Jak kijem w potylicę... Nastolacka sztampa... Do tego na chybcika, po łebkach i bez korekty.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka