- Opowiadanie: Asaroth88 - Magia Życia - Prolog plus Rozdział 1

Magia Życia - Prolog plus Rozdział 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Magia Życia - Prolog plus Rozdział 1

Prolog

Wioska płonęła.

Kilka budynków ogrodzonych płotem. Tylko parę domków. Było ich dziewięć. Plus ten jeden. Na samym końcu. Dosyć duży. Zbudowany z cegły.

Wybuch rozerwał ścianę budynku. Z dziury wylała się fala ognia. Po chwili wraz z ogniem wypłynął człowiek. Jeszcze żył, kiedy upadł na ziemię i starał się oddalić od bijącego żaru. Odwrócił się. Spojrzał w ogień. Na jego twarzy pojawił się strach. Jeszcze większy niż przed chwilą. W płomieniach można było dostrzec sylwetkę człowieka. Stał, jakby ogień w ogóle go nie ranił. Mężczyzna leżący na ziemi wyskandował zaklęcie. Podparł się jedną ręką o ziemię, drugą skierował w stronę człowieka w ogniu. Wiatr zerwał się od razu. Uderzył prosto w dziurę. Podsycił ogień. Płomienie zawirowały, rozeszły się po całym budynku. Szyby z łomotem wyleciały roztrzaskując się o ziemię. A człowiek jak stał tak stał. Niczym niewzruszony postąpił krok do przodu. Stanął na trawie, która zdążyła już uschnąć od żaru. Człowiek spuścił głowę. Zaczął płakać.

– Dlaczego? Dlaczego to robisz? – Zapytał. Już całkiem spokojnie. Bez strachu. Bez jakichkolwiek emocji.

– Bo taki jest mój kaprys.

Człowiek podniósł głowę. Pierwszy raz w życiu widział coś takiego. Mężczyzna stojący nad nim nie miał nawet żadnego zadrapania. Pokonał w pojedynkę dwunastu wojowników. Oparł się im bez większego trudu. Ubrany w biały płaszcz wyglądał jak anioł. Może on jest aniołem? Pomyślał człowiek. Tylko jaki anioł zabija ludzi? Anioł Zagłady. Sam sobie odpowiedział.

– Rozejrzyj się w około – powiedział Anioł Zagłady. – Widzisz? Ci wszyscy ludzie chcieli się przeciwstawić mnie. Ale polegli. Polegli godnie. Należy im się pochówek. Ty się tym zajmiesz.

– Dlaczego mnie nie zabijesz jak tamtych?

– Bo wtedy to ja musiałbym ich pogrzebać w ziemi.

Chłodny wiatr zawiał z niedalekich gór. Białe włosy człowieka zostały fantazyjnie rozwiane. Poczym swobodnie opadły. Sięgały pasa.

– Jak masz na imię? – Zapytał Anioł.

– Nazywam się Radeo Starred.

– Spójrz mi w oczy Radeo.

Spojrzał. Wprawdzie niechętnie, ale spojrzał. A oczy te na zawsze pozostały mu w pamięci.

– Mam nadzieję, że umiesz chować ludzi. A kiedy już to zrobisz, to idź stąd. Idź aż na sam koniec świata i przysłuż się ludziom.

– Nie rozumiem. Jaki masz w tym cel?

– Jaki mam w tym cel? – Anioł Zagłady spojrzał w niebo. Milczał dłuższą chwilę. – Mój cel jest prosty. Bo chcę w przyszłości mieć godnego przeciwnika.

– A co ja mam z tym wspólnego?

– Być może to dzięki tobie ten przeciwnik będzie istniał.

– Wciąż nie wiem, o co ci chodzi.

– I nie musisz wiedzieć. Ważne jest to, co masz zrobić.

– A czemu nie mogę pozostać tutaj?

– Bo tu, pozostanie ktoś inny. A teraz już zabierz się do pracy. Wrócę tu za jakiś czas i ma cię tu nie być. Masz być gdzie indziej. Czyli na drugim końcu świata.

Anioł Zagłady odszedł kilka kroków. Zatrzymał się i odwrócił.

– Nazywam się Sudrian Lynn.

Spojrzał jeszcze raz na człowieka i rozpłynął się w powietrzu z przypływem wiatru. Radeo Starred rozpłakał się ponownie.

Rozdział 1 

Zbierało się na deszcz. Ferro wiedział o tym doskonale. Szedł leśną ścieżynką w kierunku La Strasse. Niewielkiego miasteczka leżącego w Dolinie Lasu w Krainie Życia. Nagle, z prawej strony wyczuł zapach pieczonej ryby. Wiedział, że nie powinien iść w tamtą stronę, jednak głód wziął górę nad rozsądkiem. De facto był w drodze już cały dzień, a jeszcze nic nie jadł. Zaczął przedzierać się przez krzaki w kierunku, z którego dochodził ten zapach. Po trzech minutach zaciętej walki z przyrodą dotarł do miejsca. Przy ognisku siedział jakiś człowiek. Był to mężczyzna i to stary. Za stary na samotną podróż do lasu. Zresztą, pomyślał Ferro, jego energię można wyczuć już z dróżki. Co mi tam? Jestem głodny, a tam jest jedzenie. Uśmiechnięty chłopiec ruszył w kierunku ogniska. Tuż obok jego ucha śmignął metalowy przedmiot i wbił się w drzewo.

– Aaa! Zgłupiałeś do reszty? Chcesz mnie zabić?

– Kim jesteś i czemu się tak zakradasz – zapytał starzec.

– A nie widać, kim jestem dziadku? Człowiekiem jestem. Poczułem zapach jedzenia, to chciałem zobaczyć, co się pichci, bom głodny niesamowicie.

– I dlatego się zakradasz, a?

– Nie. Tylko chciałem być ostrożny. Skąd mogłem wiedzieć, że spotkam dziadka, a nie jakichś bandytów.

– Skoro tak… Usiądź. Starczy dla nas obojga.

Dziadek wyglądał jak zwykły dziadyga. Czyli był w podeszłym wieku, siwy i ze zmarszczkami na twarzy.

– Nie boisz się mnie?

– Ha! Ha! To ci dopiero. Bać się ciebie? Nie wyczuwam w tobie ani krztyny złych intencji, ani tym bardziej jakiejkolwiek energii.

Ferro uśmiechnął się delikatnie. Owszem, nie możesz jej wyczuć, bo ją wyciszyłem. Ale dobrze, że tego nie wiesz. Punkt dla mnie.

– Więc jak ci na imię chłopcze?

– Ferro. Można? – Zapytał spoglądając na rybę.

– Pewnie. Weź tę dużą.

– Dzięki wielkie, dziadku.

Strzec dostrzegł od razu jego dłonie. Silne i zniszczone. Zniszczone od ciężkiego treningu i wielu walk.

– Muszę przyznać, że dłonie masz twarde. Aż dziwię się, że nie jesteś wojownikiem.

– Bo to dlatego, że pracowałem na roli. – Ferro połknął duży kęs ryby. – Moi rodzice cały czas mnie zaganiali do pracy, więc i ciało się wyrobiło.

– No tak, no tak. A gdzie podróżujesz?

– Do Tysteru – zełgał prosto w oczy. – Chcę sobie znaleźć jakąś pracę. A słyszałem, że dużo tam teraz zapotrzebowania na budowach.

– To prawda. Miasto się rozwija. Tylko… Jak ty chcesz pracować na budowie, skoro nie znasz się na tym.

– Ha! Na początku logicznym jest, że będę pomagierem, ale z czasem na pewno się czegoś nauczę.

– Jakoś nie widzę w tobie żadnego entuzjazmu.

– Wiem. – Spuścił nieco głowę. – W rzeczywistości chciałbym zostać wojownikiem. Hej! A jak ty się nazywasz?

– Nie pokazuj palcem. Shokushi Kazai.

Hm. Słyszałem kiedyś o tym dziadku. Całkiem dobry jest z tego, co wiem. Podobnież ma niezły wachlarz technik. Może mógłby mnie czegoś nauczyć?

– A ty dziadku, dokąd zmierzasz?

– Nie nazywaj mnie dziadkiem. Z dwóch powodów. Pierwszy, to nie jestem wcale taki stary, a drugi, to nie jestem twoim dziadkiem.

– Dobra, dobra. Już nie bądź taki sztywniak. Dokąd zmierzasz pytałem.

– Mówiłeś, że chcesz zostać wojownikiem?

– Nie zmieniaj tematu.

– No właśnie nie zmieniam. Chodzi mi o to, że mam zamiar założyć szkołę.

– Jak to szkołę? Przecież jest ich pełno – udał głupiego.

– Pomyśl trochę. Szkołę dla wojowników. Kiedyś było ich wiele, ale zanikło to. Sam nie wiem czemu. Oczywiście jest kilka do tej pory. Ale to nie wiele. Na dziesięć krain jest ich tylko osiem. I mało kto o nich wie.

– No dobrze. Ale co to ma wspólnego z tym gdzie idziesz?

– Ano to, że udaję się do Lorue. Wiesz gdzie to?

– No wiem. Na południowym wschodzie Krainy Życia.

– Dokładnie. Jest tam taka piękna łąka. I tam chce wznieść szkołę magii.

– Sam?

– Oczywiście, że nie. Mam do pomocy jeszcze dwóch innych wojowników. Też tam zmierzają. O! Zaraz będzie padać.

– Trzeba zbudować szałas.

– Zgłupiałeś? Zobacz.

Shokushi wyciągnął rękę w bok. Wnet otoczyła ich przeźroczysta bariera. W tym samym momencie deszcz zaczął padać. Ogromne krople spływały po wytworzonej kopule.

– Super! – Udał uciechę Ferro. – Nauczysz mnie tego?

– Tak. W szkole.

– Ha! Kiedy to będzie? Za dziesięć lat?

– Nie. Mamy zamiar wybudować szkołę za pomocą magii.

– Aha. Kurcze. Zrobiłem się senny od tej rozmowy. Położę się koło ogniska, jeżeli nie masz nic przeciwko.

– Dobrze. Wyśpij się, bo do Tysteru długa droga.

Ferro zasnął od razu. Rzeczywiście był zmęczony. W dodatku deszcz który rozbijał się o magiczną kopułę usypiał przyjemnie.

Ognisko się paliło.

***

Ranek, jak to ranek, był chłodny. Ferro obudził się i rozejrzał dookoła zaspanymi oczami. Przetarł je kilkakrotnie. Po dziadku nie było widać śladu. Za to został ładny koszyczek prowiantu. Chleb, kiełbasa, oraz dwie wędzone ryby i woda w manierce. Chłopiec był zadowolony. Urwał sobie kawał chleba i zjadł go z jedną rybą. Spojrzał na swoje odzienie i doszedł do wniosku, że powinien je szybko wyprać, gdyż nie tylko jest brudne, ale po zapachu idzie poznać, że człowiek był długo w drodze.

Wyszedł z powrotem na ścieżkę. Uśmiechnął się sam do siebie i pomknął w stronę La Strasse.

***

Shokushi był już zmęczony po całodniowym marszu. I tak był do przodu o dwa dni, więc się nie martwił o to, że nie zdąży na czas. Stwierdził, że dobrze mu zrobi trochę odpoczynku. Rozejrzał się wokoło. Otaczał go las. Jednak w jednym miejscy było mniej drzew. Uznał, że będzie to dobre miejsce na rozbicie biwaku. Kiedy zdejmował z pleców worek z rzeczami, doszedł go dźwięk łamanej gałązki. Obrócił się powoli. Sarna była młoda, a – jak to Ferro mówił – dziadek lubił dziczyznę. Wyciągnął przed siebie prawą rękę i skierował ją wewnętrzną stroną dłoni do góry. Lewą dłoń ustawił prostopadle. Wzdłuż przedramienia pojawiła się biała strzała. Shokushi namierzył na zwierzę. Reszta była chwilą. Pięć minut później miał gotowe mięso do pieczenia.

***

Może jednak mu pomóc? Myślał Ferro idąc wolno przez trakt, który prowadził do La Strasse. Szkoła magii to dobra rzecz. Ludzie by nie musieli szukać tak jak ja i narażać się na niebezpieczeństwa. Nie głupi pomysł. Tylko, że teraz, to on pewnie jest już ze trzy dni drogi ode mnie. No ale nic. Dogonię go szybciej, jak nie będę tu stał i myślał.

***

Shokushi Kazai wyszedł z lasu na łąkę. Przed nim rozciągało się pasmo niewielkich gór. Wilcze Góry stanowiły masyw wapienia, który niegdyś był tu wydobywany, jednakże podczas wojny, którą wygrali Orkowie, wszyscy ludzie uciekli zostawiając ten piękny zakątek morderczym potworom. Jako że pod owym pasmem znajdowało się ogromne źródło energii, nikt nie ingerował w tamte miejsca, gdyż Orkowie stali się zbyt silni. Nie mniej jednak, po dwudziestu dwóch latach, Lupusi nie mogli odpuścić takich złóż mocy, więc zaatakowali. A z tego wyszła kolejna wojna. Ta jednak już była ogromna. Wówczas przeżyło tam tylko kilku Lupusów, jeden człowiek i dwójka Orków, którzy zresztą zostali zabici w drodze do domu, przez owego człowieka. Zniszczone góry nabrały nowych kształtów, a największa z nich przypominała rozwartą paszczę wilka i stąd wzięła się nowa nazwa. A co do złóż energii, to pękły podczas wojny. Dlatego też teraz były one bezpieczne.

Shokushi przyśpieszył kroku. Zadowolony, że za tymi górami spotka już znajomych oraz zaczną prace nad budową szkoły, szedł lekko i przyjemnie. Nawet pozwolił sobie spuścić nieco gardę i oddać się relaksującemu podśpiewywaniu. Niebo było czyste, a słońce świeciło radośnie. Delikatny zefirek rozwiewał włosy dziadka.

Gdy doszedł do gór zrobił sobie mały odpoczynek. Wyjął z sakwy kawałek chleba, suszone mięso oraz manierkę wina. Gdy skończył posiłek udał się dalej. Wszedł już głęboko w góry. Nagle dobiegł go odgłos ogromnego wybuchu, a chwilę później podmuch wiatru wywołany eksplozją. Shokushi był w ogromnym szoku. Nie dowierzał temu, co się właśnie stało. Bezzwłocznie udał się w kierunku, skąd unosił się ogromny słup dymu.

***

Kurczę. W ten sposób będę mógł go sobie gonić i gonić, pomyślał Ferro. Musiał iść bardzo szybko, że jeszcze się na niego nie natknąłem. Tak czy siak, w tym tempie go nie złapię.

Ferro zatrzymał się i odetchnął głęboko. Zaczerpnął łyk wody. Złożył ręce jak do modlitwy i zamknął oczy, koncentrując się przy tym.

– Ogniste Przywoływanie: Amarantowy Feniks! – Krzyknął Ferro i wyciągnął przed siebie dłonie.

Tuż przed chłopcem pojawiła się ogromna ognista kula, która zdawała się rosnąc. Po chwili jednak zaczęła się otwierać od góry. Tworząc coś na kształt pucharu, wirując cały czas gasła, odsłaniając przy tym ogromnego ptaka. Kilka sekund później kula zgasła całkowicie, a przed Ferrem stał ogromny, czerwony Feniks. Głowę miał bardzo podobną do takiej, jak ma orzeł, z tym, że na czubku miał kilka dłuższych, swobodnie opadających wzdłuż szyi piór. Szyja smukła, choć umięśniona zdawała się być dłuższa, niż w rzeczywistości była. Mocna i wypięta pierś potęgowała wygląd ptaka. Ogon zakończony był nie tylko długimi sterówkami, ale także piórami, które były jakby z jedwabiu. Były koloru niebieskiego i wystawały za ogon jakieś dwa metry. Feniks spojrzał na Ferra swymi wielkimi niebieskimi oczami.

– Siemka Ferro – odezwał się Feniks. Kształt dziobu w ogóle mu nie przeszkadzał, by poprawnie artykułować słowa. – O co chodzi?

– Potrzebuję stary twojej pomocy. Pomożesz mi się dostać do Loure?

– No jasne, tylko mi powiedz, gdzie to jest.

– To ty nie wiesz?

– A co ja jestem? – Ptak rozłożył szeroko skrzydła, a z końca jednego, do końca drugiego, było około siedmiu metrów. – Nie muszę wiedzieć wszystkiego.

– Dobra, już dobra. Nie drzyj dzioba. Pokażę ci, gdzie to.

– No to wskakuj.

Ferro jednym zwinnym odbiciem znalazł się na grzbiecie Feniksa. Ptak zerwał się do lotu w mgnieniu oka. Chwilę potem byli już wysoko w powietrzu.

– Leć w tamtym kierunku. I jak możesz to się pośpiesz.

– Dobrze. Mam włączyć pełną szybkość?

– Dawaj. Wiesz przecież, że to uwielbiam.

– Ha, ha, ha! I o to chodzi! Złap się mocno.

Feniks zaczął mocniej łopotać skrzydłami. Końcówki skrzydeł jak i ogon rozjarzyły się ogniem. Leciał szybko, jak kometa ciągnął za sobą ogon ognia.

***

Shokushi stanął jak wryty, gdy ujrzał, co się dzieje. Na niewielkiej wolnej przestrzeni, pomiędzy wapieniami toczyła się walka. Kazai dojrzał dwójkę ludzi oraz trzy Starożytne Behemoty. Widział, że ludzie już byli nieco wyczerpani. Dopiero po chwili się zorientował, że to jego przyjaciele, z którymi miał się spotkać: Rita Vermouth i Arata Koizumi.

***

– Rita! Za tobą! – Krzyknął Arata.

– Widzę!

Rita rzuciła się w przód by uniknąć miażdżącego ciosu, lecz jeden z Behemotów strzelił w nią wiązką ognia, co zmusiło ją do ucieczki w prawo. Umknęła w ostatniej chwili chowając się za malutką skałką. Od razu skandowała zaklęcie.

– Element Ziemi: Bagno Nicości! – Krzyknęła przykładając dłonie do ziemi.

W miejscu gdzie stała jedna z bestii, ziemia zaczęła się ruszać i zamieniać w błoto, z sekundy na sekundę powiększając swoją wielkość. Behemoty ruszył w stronę kobiety, jednakże jedna noga ugrzęzła mu w rozrastającym bagnie. Zapadł się już do połowy swojego golenia. Brzeg bagna sięgnął już jego drugiej nogi i… Stanęło. Rita była zmuszona przerwać zaklęcie. Została zaatakowana przez pozostałe dwa potwory.

Arata wiedział, że nie zdąży z zaklęciem. Był już zbyt wyczerpany po użyciu poprzednich. Biegł i użył najprostszej kuli ognia, którą wystrzeli w jednego z monstrum. Chciał w ten sposób odwrócić uwagę obydwu. Jednakże tylko jeden się zatrzymał. Miał jednak nadzieję, że z tamtym Rita sobie jakoś poradzi.

Stwór, który się zatrzymał, nie marnował czasu. Od razu wystrzelił z paszczy ogromną ilość energii zamienioną w ogień. Atak był potężny. Arata był już pogodził się z tym, że nie będzie wstanie sparować uderzenia. Opadł na kolana.

– Element Wody: Wodny Pocisk!

Shokushi włożył całą energię, jaką posiadał w ten atak. Dwa promienie zderzyły się. Woda tylko zatrzymała na moment ogień, ale to wystarczyło, by Arata mógł odskoczyć. Po chwili oboje byli w bezpiecznej odległości. Przynajmniej na chwilę. Gorzej jednak przedstawiała się sytuacja Rity, która uciekając przed kolejnym ognistym atakiem przewróciła się. Behemot pochylił się nieco i wciągnął powietrze, które zaczęło się zamieniać w ogień już w jego płucach.

***

– Tam Feniksie! Tam się toczy jakaś walka! – Wskazał Ferro palcem górzysty teren. – Co tam się dzieje? I zwolnij przede wszystkim.

– Hm… – Źrenice wielkiego ptaka rozszerzyły się. – Jakiś dziadek właśnie użył wodnej techniki. Jest z nim jeszcze jakiś jeden starzec i kobieta, która ucieka przed jednym z Behemotów.

– Gazu! Zasuwaj do nich, tam jest gość, którego chcę dogonić!

Feniks niemalże od razu zapikował w dół. Był już naprawdę bardzo blisko ziemi, kiedy wyprostował lot, co teoretycznie było niemożliwe, i zwinnie ominął wszystkie skałki, jakie dzieliły go od pola walki. Zatrzymał się tuż obok kobiety, w chwili, gdy ogień prawie ją zaczął palić. Pozostała dwójka ludzi nie mogła oczywiście tego widzieć, bo wszystko nie tylko stało się zbyt szybko, to w dodatku Feniks zaczął także ziać ogniem. Dwa łączące się ze sobą promienie rozchodziły się na boki. Gdyby ktokolwiek widział zaistniałą sytuację, z pewnością by niedowierzał, jakim cudem ptak, który mimo tego, że ma trzy metry wzrostu, sięgając behemotowi ledwie kolan, może utrzymać jego atak, który zatrzymuje prawie przy swoim dziobie. A jeszcze mniej prawdopodobne stało się to, że Feniks zaczął po chwili odpychać i przezwyciężać atak wroga.

***

– Co to jest? – Zapytał Arata zupełnie zszokowany.

– To chyba jakiś ptak. Zdaje się, że Feniks, ale… Skąd tu coś takiego?

– Nie czas na to. Musiał zostać przywołany.

– Wiesz ile potrzeba energii, aby przywołać Feniksa?

– Wiem. Ale wiem też, że on sobie poradzi, a my nie. Bo to małe bagienko, już nie wciąga tamtego pajaca, a ten idzie w naszą stronę!

Nagły wybuch rzucił nimi w tył. Nawet Behemot, który zmierzał w ich kierunku zachwiał się na potężnych nogach. Przyczyną eksplozji były spierające się energie Feniksa z potworem.

Otrząsnęli się po huku. Shokushi otworzył oczy tak szeroko jak tylko mógł, gdy zobaczył Ferra, który leczył rany Rity za pomocą zaklęcia medycznego. A każdy wiedział, że zaklęcia medyczne i iluzyjne należą do najtrudniejszych. Nie mniej jednak jeden z Behemotów był całkowicie zniszczony. Praktycznie, to umierał, i to w ogromnym bólu. Jego cały korpus oraz żuchwa, były rozerwane. Krew lała się strugami. Wnętrzności, niektóre nadpalone, wypadały z niego na ziemię. Umarł.

– Hej! Dziadku! Będziesz tak stał. Zabierz tę panią, i uciekajcie stąd.

Shokushi i Arata nie marnowali czasu. Od razu pobiegli w stronę Ferra omijając dwa pozostałe potwory.

– Jak to możliwe, że…

– Nie czas na to. Oddalcie się.

Ferro bez chwili wytchnienia pobiegł w stronę Behemota, który już prawie całkowicie wydostał się z bagna. Wyskoczył w górę. Znalazł się tuż nad nim. Uderzył łokciem w głowę z taką siłą, że bestia aż przyklękła, na powrót zapadając się w bagnie. Ferro spokojnie opadł na ziemię. Jedną ręką położył na ziemi, a drugą skierował w stronę nadchodzącej bestii.

– Element Ziemi: Wirujące Bagno Nicości! – Bagno zaczęło się rozrastać piekielnie szybko. Po sekundzie już obie nogi były zatopione w błocie, które w dodatku zaczęło wirować, wykręcając nogi potwora i wciągać go jeszcze szybciej, łamiąc każdą kość w jego ciele. – Element Wody: Związanie!

Drugą rękę Ferra pokryła woda, która ściśle przylegała do ciała. Spływała szybko wzdłuż ramienia, a przy dłoni rozdzieliła się na cztery sznury wody, które wystrzeliły w stronę nadchodzącego Behemota, wijąc się wokół siebie jak spirala. Gdy tylko dopadły potwora, dwa skrępowały nogi, a dwa pozostałe owinęły się wokół tułowia, wiążąc ogromne ramiona, zakończone dwoma pazurami. Z wciąganego Behemota już nic nie zostało. Ferro rozłożył palce, a z więzów wyszły kolejne wodne sznury, które zacisnęły się na szczęce potwora oraz szyi. Chłopiec szarpnął ręką przewracając bestię na ziemię i odrywając cztery sznury łączące go z ciałem Behemota. Ku zdziwieniu pozostałej trójki ludzi, wodne pęta nie rozlały się, tylko wciąż krępowały bestię. Ferro ciągnął batalię. Złożył dłonie jak do modlitwy. Dało się wyczuć gęstniejącą energię, jaka się kumulowała.

– Element Lawy: Kula Zamknięcia!

Wnet ziemia, na której leżała bestia, pękła, a ze szczelin wylała się lawa, która pochłonęła Behemota i zamknęła się tworząc coś na kształt kulistego więzienia.

– To są bestie o naturze ognia! Nie wyrządzisz im krzywdy ogniem. Chyba, że będzie na większym poziomie!

– Zamknij się ciociu i daj mi pracować! – Krzyknął Ferro.

Rita już chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymał ją Shokushi kładąc dłoń na jej ramieniu. Fascynował go pojedynek. Chłopiec tak młody, a tak potrafi władać magią, pomyślał. To niesamowite. Nie tylko wzbogacił atak Rity, ale w dodatku potrafi mieszać elementy, i to z taką wprawą.

Ferro widział jak bestia niemalże się topi w kuli. Czekał na to. Uwolnił go. Po właściwej bestii nie zostało zbyt dużo. Sam szkielet, który płonął, a same kości rozpuszczały się robiąc się wiotkimi. Chłopiec uśmiechnął się, bowiem tego właśnie chciał.

– Element Wody: Zimna Fala!

Przejechał sobie dłońmi wzdłuż ramion, które natychmiast zostały pokryte wodą. Wyrzucił dłonie przed siebie, a z rąk wystrzeliła niebywała ilość wody, która popędziła w stronę płonącego szkieletu. Zimna woda od razu schłodziła kości, które zastygły w miejscu. Ogień w sercu bestii został ugaszony. Ale Ferro wolał mieć pewność.

– Element Lodu: Lodowy Pomnik!

Woda, która płynęła z jego ramion zamieniła się w lód, i zamarzając dalej przekształciła się całkowicie w lód, pokrywając przezroczystą powłoką ogromnego trupa. Jednak i to było za mało.

– Element Ziemi: Pogrzebanie!

Lodowa statua została przykryta przez ziemię, która wciągnęła około dwunastometrowy pomnik pod ziemię niebywale szybko. To samo Ferro uczynił z pozostałym, nieżyjącym już Behemotem. Po wszystkim usiadł na ziemi i odetchnął głęboko. Oddychał ciężko. Zużył bardzo dużo energii. A od dawna tego nie robił. Trójka ludzi od razu podbiegła do niego.

***

Wszyscy patrzyli na niego z góry. Czuł się osaczony. Spojrzał na nich z wyrzutem i podniósł się powoli.

– Czego się tak na mnie patrzycie?

– No wiesz. Nie zawsze ktoś zużywa aż tyle energii. Mało, kto tyle jej posiada.

– Ciociu, to już chyba indywidualna sprawa każdego człowieka, ile ma energii.

– Ferro – zaczął wolno Shokushi. – Powiedz mi, jakie jest twoje nazwisko.

– Sune. Nazywam się Ferro Sune. A wy, jak będziecie tak się na mnie gapić, to zaraz znowu wpadniecie po uszy i guzik z waszych planów odnośnie szkoły.

– Co masz na myśli?

– To, że tu jest jedno wielkie siedlisko Behemotów. A jak się stąd nie wyniesiemy, to będzie ciężko. A jeśli mam być szczery, to nie mam zamiaru się męczyć z tymi siedmioma, które już zmierzają w naszą stronę.

Cała trójka popatrzała na niego ze zdziwieniem. Tym czasem Ferro podniósł się z ziemi i od razu wyskandował zaklęcie. Użył ziemnego przywoływania. Tuż obok, spod ziemi zaczęły wydobywać się cztery ogromne wilki. Miały piękną, srebrną sierść. Tylko jeden był czarny z białymi skarpetkami oraz krawatką. Miał także nadgryzione prawe ucho, a lewe oko było naznaczone długą blizną i bielmem. Prawe z kolei było piękne. Błękitne i władcze. Same wilki zresztą były, można rzec, ogromne. Czarny podszedł do Ferra i buchnął mu potężnie z nozdrzy prosto w twarz (Ferro ma sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu, a wilk miał łeb ponad jego głową, przez co patrzył na niego z góry).

– Kopę lat Ferro – ucieszył się wilk.

– To jest ten mały chłopiec, który tak zaciekle walczył w krainie smoków? – Jedna z wilków okazała się wilczycą z bardzo miłym, niskim kobiecym głosem. – W życiu bym cię nie poznała. – Podchodząc zrobiła coś w rodzaju uśmiechu poprzez szczerzenie kłów i liznęła Ferra w twarz.

– Cholera! Clarie! Nie możesz się opanować? Zawstydzasz mnie. Nie jestem dzieckiem.

– Oczywiście, że nie – wilczyca zaśmiała się, a zabrzmiało to jak warknięcie.

– A z wami co jest chłopaki? – Ferro zwrócił się do pozostałej dwójki, którym nie paliło się do rozmowy.

– Obrażeni są na cały świat, bo ktoś ich obudził.

– Aha. No trudno. Ale zrobiłem to, bo mam sprawę.

– Wal śmiało.

– Dzięki. Wiedziałem, że na tobie Kristo, zawsze można polegać.

– A może byś nas przedstawił swoim znajomym? – Clarie obeszła dookoła całą trójkę ludzi obwąchując ich.

– Na miłość boską, Clarie! Ale co racja, to racja. Wybaczcie mi tę aferę. A więc. Kristo, to jest Shokushi Kazaai.

– Miło poznać – wilk podszedł i położył wielką łapę na barku dziadka, który nie omal się przewrócił pod jej ciężarem.

– Mnie również – odparł z uśmiechem Shokushi masując ramię.

– A to jest…

Nagle Ferro odwrócił głowę i zerknął na góry, jakby chciał przez nie coś zobaczyć.

– Behemoty – stwierdził Kristo.

– Zapomniałem. Dobra! Nie ma czasu. Wsiadać na zwierzęta. A od was oczekuję, że nas stąd szybko zabierzecie.

– Bardzo szybko – zawarczał w chichocie czarny wilk.

Shokushi oraz Arata dosiedli Obrażalskich. Rita się ociągała, ale gdy usłyszała ryk bestii od razu wskoczyła na Clarie. Ferro dosiadł Krista.

– Do biegu i jazda! – Krzyknął przeciągle jednooki wilk.

– Pędź w stronę Lorue!

– A co to ja mapa, że wiem gdzie to?

– W tamta stronę! – Ferro wskazał palcem drogę.

Wilki poderwały się od razu. Zdawało się, że unoszą się nieco nad ziemią. Były szybkie. Bardzo szybkie. Rita nieomal spadła z Clarie. Ferro krzyczał z uśmiechem na twarzy. Shokushi zamknął oczy i wtulił się w grzywę. Arata siedział dostojnie. A wilki? Wilki cieszyły się, że biegną.

Koniec

Komentarze

Jest to pierwszy rozdział czegoś większego, co kiedyś, będąc jeszcze młodym, pisałem zawzięcie:P
Proszę o komentarze. Jak się spodoba, to będę wstawiać dalsze rozdziały.
Prosiłbym także o skomentowanie mojego opowiadania Wampir z Zagłębia.
Pozdrawiam:)

Weźmy początek:

"Wioska płonęła. 
Kilka budynków ogrodzonych płotem. Tylko parę domków. Było ich dziewięć. Plus ten jeden. Na samym końcu. Dosyć duży. Zbudowany z cegły."

To wygląda, jakby narrator był debilem albo zwracał się do debili. To wygląda jak scena z "Rejsu", kiedy Tym, grający kaowca, mówi: "Urodziłem się w roku... W marcu... W połowie marca... Dokładnie szesnastego marca" (czy jakoś tak). Jakby nie można było napisać po prostu: "Wioska płonęła. Dziesięć domów. W tym jeden z cegły."

Trzeba szanować czas czytelnika. I doceniać inteligencję. :-)
Poczekam zresztą na inne komentarze, bo może ktoś będzie mieć inne zdanie.
Pozdrawiam.
 

Wyraźnie zanzaczyłe, że to coś, co pisałem będąc młodym!! Nie zmieniałem również treści. Zostawiłem to takim, jakim było:)

Asaroth, szanuj czas czytelników. Dawaj rzeczy najlepsze, po poprawkach, na maksa odpicowane. Zanim coś wrzucisz, najlepiej by było, gdybyś samemu sobie albo sobie i komuś na głos całość przeczytał, żeby wyłapać mielizny. Dając jakieś stare, niedopracowane teksty zrazisz do siebie czytelników i będą omijać to, co wrzucisz. A tego chyba wolałbyś uniknąć. :-)

Zgadzam się z Tobą, Jakubie. Ale chciałem zobaczyć, a raczej przekonać się, czy warto było to pisać, będąc szesnastolatkiem:P Teraz moje teksty, wydają się być lepsze. Jak choćby jakiś czas temu napisany własnie Wampir z Zagłębia:)

Nowa Fantastyka