- Opowiadanie: Kuba Sobieralski - Pan Jakiśtam

Pan Jakiśtam

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pan Jakiśtam

Pan Jakiśtam

 

Pan Jakiśtam czuł się źle. Czuł się bardzo źle, i to od bardzo dawana. Właściwie odkąd tylko sięgał pamięcią, zawsze było tak samo. Początkowo nie zwracał na to uwagi. Gdy był dzieckiem, dorośli stwierdzili że jest rozkapryszonym , najmłodszym synkiem rodziców. Jakiśtam przystał na to, i sam siebie też uważał za kapryśnego bachora. W wieku nastoletnim stwierdził, że w ten sposób objawia się u niego młodzieńczy bunt. Na studiach wszystko wrzucał do jednego worka z napisem „przedegzaminacyjny stres", a potem wszystko logicznie wiązało się z poszukiwaniem pracy i pierwszymi zupełnie samodzielnymi krokami w życiu. Wszystko zmieniło się pewnego dnia, w połowie wyjątkowo brzydkiego października. Akurat wracał z pracy, której serdecznie nie znosił. Uciekł mu autobus, a na następny przyszło mu czekać dosyć długo. Na dodatek z nieba spadały ściany wody. Pan Jakiśtam usiadł na mokrej ławce i się rozpłakał. Łzy płynęły po jego twarzy, mieszając się z kroplami deszczu, coraz szybciej i gęściej. Zaczął się trząść i szlochać. Popadał w histerię. Wtem poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Podniósł mokrą twarz na nieznajomego.

– Czy coś się stało ? -–zapytał mężczyzna – Źle się pan czuje? Może wezwać karetkę?

Pan Jakiśtam pokręcił przecząco głową i wykrztusił z siebie podziękowanie. Nieznajomy wzruszył ramionami i odszedł. Jakiśtam uspokoił się po chwili, ale nie ruszył się ze swojego miejsca. Dotarło do niego, bowiem że dostał histerii, a jej powodem było spóźnienie się na autobus. „Czy to jest powód do takiego zachowania?" pomyślał, „co się ze mną dzieje?" wstał, wytarł twarz chusteczką, zupełnie niepotrzebnie, gdyż po chwili znów ociekała wodą, i ruszył w poszukiwaniu taksówki.

Gdy już zamykał za sobą drzwi swojej kawalerki, był pewien, że coś mu dolega. Jadąc do domu wszystko dokładnie przemyślał. Od dłuższego czasu bolało go serce, źle sypiał w nocy, natomiast w dzień pokładał się gdzie tylko się dało i był zupełnie bez sił, tracił apetyt i nie jadł nic przez kilka dni, albo pożerał zawartość lodówki w godzinę, snuł się bez celu po mieszkaniu, albo godzinami spacerował po mieście, często zamyślając się tak bardzo, że nieraz już ledwo uniknął potrącenia przez samochód, albo nie wiedział gdzie się znajduje. -Muszę być chory – powiedział sam do siebie.

Wziął, więc kilka dni urlopu i wybrał się do swojego lekarza pierwszego kontaktu. Pani doktor, niska, chuda, szara blondynka, zawsze z identycznym, nijakim wyrazem twarzy, zbadała go swoimi zimnymi dłońmi. Zajrzała do gardła, osłuchała serce, płuca, oskrzela, sprawdziła puls i ciśnienie w oku, i jeszcze mnóstwo innych rzeczy, po czym beznamiętnym głosem oświadczyła: – Właściwie to panu nic nie dolega, ale dla pewności, czy to nie jest anemia, albo jakaś inna ptasia grypa, proszę na jutro przynieść próbkę porannego moczu i kału, pobierzemy też panu krew. Przyjdzie pan do mnie z wynikami w piątek.

Nasz bohater zrobił tak, jak mu pani doktor kazała, ale z nie małym trudem. No bo niby jak tu bez pudła trafić w otwór małego pudełeczka? Oddał próbki do laboratorium, poczym wrócił do swojego małego mieszkanka, aby przez resztę dnia kręcić się tam i z powrotem, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W piątek zjawił się punktualnie pod gabinetem lekarki, z wynikami badań, ściskanymi kurczowo w ręce. Pani doktor zaprosiła go do gabinetu. Przejrzała kartkę, która jej podał, zerknęła na chwilę do jego karty, cały czas zachowując się tak, jakby nikogo poza nią nie było w pomieszczeniu. – Panie Jakiśtam – odezwała się w końcu – Jest pan zupełnie zdrowy. Wszystkie wyniki ma pan w normie. Nie wiem skąd, więc u pana to osłabienie i w ogóle. Polecam panu wizytę u psychologa.

Jakiśtam, z trudem powstrzymując swoje oburzenie, pożegnał się i wyszedł.

 

Zanim wrócił do mieszkania, złość dawno już mu minęła, i zaczęła go ogarniać nijakość. Pomyślał nawet, że może zaraził się nią od lekarki. Jeśli nijakością można się zarazić, ona z pewnością stałaby się zalążkiem pandemii. Nie mógł dłużej tego znieść, zadzwonił, więc do swojej starej znajomej, wszystko jej opowiedział, od początku do końca, i poprosił o radę.

– Słuchaj misiaczku – zaszczebiotała do słuchawki – Jak na moje oko, to ty masz problemy ze swoją seksualnością. Nie potrafisz się po prostu, słonko, zdecydować. A to przecież na kilometr widać, złotko, że jesteś gejem. W drugiej klasie liceum, jej matka porzuciła męża, ją i jej dwie młodsze siostry, dla innej kobiety. Od tego czasu uważała się za znawcę w tej dziedzinie, i wszędzie widziała kochających inaczej. – Musisz iść do seksuologa kochanie – kontynuowała – Nim będzie za późno.

Słowa przyjaciółki wywarły na panu Jakimśtam ogromne wrażenie. Miała rację. Na pewno miała rację. Cóż innego mogła oznaczać jego przygoda na pierwszym roku studiów, jak nie to ze był gejem? Wprawdzie trwało to bardzo krótko, ale wciąż powraca wspomnieniami do tamtego okresu, i niczego nie żałuje. Tak, zdecydowanie był gejem.

Postanowił wypić kielicha w celu uczczenia tej chwili. Poradził sobie ze swoim problemem, i wcale nie musiał iść do żadnego specjalisty. Wzniósł toast sam ze sobą, uśmiechnął się i wychylił duszkiem kieliszek czystej.

Po piątym kieliszku, pan Jakiśtam się rozpłakał. Zrozumiał, bowiem jakim jest śmieciem, zboczeńcem i wyrzutkiem społeczeństwa. Wolał facetów, a przez całe lata zawracał kobietom w głowie. Najbardziej było mu żal jego ostatniej dziewczyny, która była w nim zakochana po uczy, z którą miał się nawet ożenić, którą kochał do szaleństwa, jak mu się dotąd wydawało.

 

Minął tydzień od rozmowy telefonicznej z przyjaciółką, kiedy wreszcie zebrał się na odwagę, i odwiedził gabinet seksuologa. Przez cały czas bardzo chciał tam pójść, jednak co innego chęci a co innego zrobić to naprawdę. Opowiadać o sobie takie rzeczy to wstyd.

Lekarz przyjął go w bardzo miły sposób. Był niezwykle ujmujący i elegancki, idealnie pasował do ciężkich, skórzanych mebli, grubych dywanów i ciemnozielonych zasłon w oknach. Przemawiał do niego ciepłym delikatnym głosem, zachęcając do tego by się otworzył. Pocieszał, zadawał niezobowiązujące pytania, zaproponował nawet drinka i papierosa. Pan Jakiśtam, zanim się obejrzał, polubił już tego człowieka w drogim garniturze, i opowiadał mu ze szczegółami o swoim dotychczasowym życiu. A pan seksuolog, cały czas wszystko dokładnie notował i kiwał głową, od czasu do czasu coś wtrącając. Gdy Jakiśtam doszedł w swojej opowieści do rozmowy telefonicznej, i późniejszych jego rozmyślań, wytworny mężczyzna zamknął swój notatnik, wyłączył dyktafon, poczym wstał, podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał na ulicę. Stał tak przez chwilę, po czym odwrócił się do swojego pacjenta i powiedział: – Naprawdę, jestem zaskoczony. Zupełnie nie wiem, co mam panu powiedzieć. Nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem. Potrzebuję więcej czasu, aby to wszystko przemyśleć, przeanalizować. Proszę mi zostawić jakiś telefon kontaktowy, to odezwę się za kilka dni.

 

Było coraz gorzej. Od wizyty u seksuologa, minęły już prawie trzy tygodnie, i nie było od niego żadnej informacji. Jakistam był rozkojarzony, w pracy szło mu coraz gorzej, dostał nawet upomnienie od szefa. Po pracy niemal biegiem wracał do domu, i czatował przy telefonie, często przy nim zasypiając, w lodówce zamieszkało echo, a on sam, bardzo zmizerniał i opadł z sił. W końcu pewnej niedzieli, gdy już stracił wszelką nadzieję na specjalistyczną pomoc, gdy w jego głowie narodził się pomysł samobójczego skoku z okna w swojej kuchni, co było bardzo egoistycznym pomysłem, gdyż nie wziął pod uwagę, że nie mógł rozbić się nigdzie indziej, tylko na rabatce pewnej miłej, starszej pani z pierwszego piętra, dla której ten miniaturowy ogródek był całym światem, telefon zadzwonił.

 

– Przepraszam, że musiał pan tyle czasu czekać – odezwał się w słuchawce głos nienagannie ubranego specjalisty o spraw łóżkowych – Naprawdę miałem problem z analizą pańskiego przypadku. Wciąż nie jestem do końca pewien, ale nie mogłem kazać panu dłużej czekać. Dla tego wypiszę panu skierowanie do pewnego zakładu, tam panu na pewno pomogą. Proszę do mnie jutro rano wpaść, to dam panu to skierowanie.

Na kartce z Kubusiem Puchatkiem w tle, najprawdopodobniej wyrwanej z dziecięcego zeszytu, widniał adres, nabazgrany typowym lekarskim pismem, Zakład Zmiany Orientacji Seksualnej, Ul.XXXXXX, nr X/X, a pod spodem kilka cyferek, i zamaszysty podpis. Jakiśtam skorygował to, co widział na tabliczce, z tym, co miał na "papierku, szumnie nazwanym skierowaniem. Zgadzało się, wszedł, więc do środka. Domofon nie działał, a windy w ogóle nie było. Wdrapał się na czwartte piętro. Na jedynych drzwiach, była przyczepiona duża tabliczka, z tym samym napisem, co na kartce, oraz godzinami przyjęć. Drgnął, gdy klamka nagle się poruszyła, a białe drzwi zaskrzypiały, i otwarły się. Za nimi ukazał się mężczyzna średniego wzrostu, o krwiście czerwonych włosach, sięgających ramion, i kolczykami w uszach oraz brwiach. Był bardzo podobny do pewnego znanego piosenkarza. Na widok Jakiegośtam, speszył się, i szybko zbiegł po schodach w dół. Jakiśtam zobaczył go jeszcze przez okno klatki schodowej, jak wsiada do białego Audi i odjeżdża z piskiem opon, słyszalnym nawet wewnątrz budynku. – Dzień dobry! – nagle usłyszał wesolutki głosik. Dzień dobry! – W progu stała korpulentna niewiasta, w fioletowej tunice, obszytej cekinami, blond trwałej i z wielkimi okularami na łańcuszku, które w tym momencie założyła na nos. W ręce trzymała plik jakichś formularzy. Wyglądała na sekretarkę, albo recepcjonistkę. – Pan do nas, prawda? Zapraszam do środka. Wszedł do przedpokoju. Pomalowane na pomarańczowo ściany i gruby, włochaty, różowy dywan, przypominały bardziej mieszkanie kogoś o bardzo złym guście, niż instytucję publiczną.

– Proszę spocząć – sekretarka/recepcjonistka wskazała mu fotel obity skórą w kolorze krwi, a obok niego fikuśny stolik, ze szklanym blatem, na którym już stała elegancka filiżanka, obok niej parujący czajniczek, talerzyk z torebką herbaty, cytryną i trzema kostkami cukru, oraz puszka kawy i dzbanuszek ze śmietanką – Zaraz się panem zajmę. Muszę załatwić najpierw sprawę pacjenta. Pewnie mijał pan go wchodząc – westchnęła z rezygnacją – I jeszcze ta Bułgarska. Ta to ciągle przyłazi. Raz chce zmienić orientację, potem znowuż nie. To składa podania to je wycofuje. Mówię panu, urwanie głowy z tą pacjentką. A jak zastępowałam koleżankę w Biurze Rzucania Palenia, tam to dopiero mają burdel, zawalona papierami, nie wiedziałam nawet jak się nazywam, a tu patrzę, lezie. Znowu lezie, i pewnie będzie chciała rzucić palenie, ale się będzie zastanawiać, marudzić i w końcu zrezygnuje. Jak ja się zdenerwowałam, ale co zrobić, przecież jej nie wyrzucę. Przyjęłam wniosek. Oczywiście źle wypełniła, i musiałam jej tłumaczyć a potem właściwie wypełnić za nią – Znikła w jednym z pokoi, ale jej wysoki, piskliwy głosik wciąż dobiegał do uszu Jakiegośtam, popijającego nerwowo kawę. Kobieta trajkotała bez przerwy przez następne dwadzieścia minut, kręcąc się to tu to tam, z papierami, teczkami, teczuszkami. Wreszcie zatrzymała się przy nim, z prawie pustymi rękoma. – Proszę, o to wniosek – powiedziała, podając mu trzymane w rękach kartki, i siadając po drugiej stronie stolika – I ankieta. Musi to pan wypełnić, i oddać mi razem z potwierdzeniem trzech wizyt w lokalu dla kochających inaczej – podała mu bloczek pożółkłych kartek – Pan rozumie, nie możemy powiedzieć „gejów" albo „lesbijek" czy zwyczajnie „homoseksualistów", nie wspominając już o bardziej dosadnych określeniach, bo zaraz byłaby sprawa o dyskryminację i nietolerancję. Kobieta zamyśliła się nad czymś na chwilę, poczym głośno westchnęła. – Dzisiaj i tak nie ma doktor. Przyjmuje tylko w środy i w piątki. – Dzisiaj nie ma doktor. Przyjmuje tylko w środy i w piątki. W pozostałe dni przyjmuję wnioski o zmianę orientacji. Myślę, że może się pan stawić u nas we wtorek za miesiąc, wtedy ustalimy termin spotkania z doktor.

Uśmiechnęła się do niego, poczym wstała, zabrała filiżankę, pusty już czajniczek, i odeszła. Pan Jakiśtam wrzucił wniosek i pożółkłe karteczki do teczki i, z mieszanymi uczuciami, opuścił to dziwne miejsce. Przyszedł tutaj po pomoc, a został odesłany z jakimiś papierami, właściwie na niewiadomo, kiedy. I jeszcze musi iść do knajpy dla gejów…

 

Po miesiącu i trzech, nieszczególnie udanych, wieczorach spędzonych w „Paradise Lost, lokalu który gorąco poleciła mu przyjaciółka, znów siedział w czerwonym fotelu, i czekał aż sekretarka/recepcjonistka załatwi wszystkie formalności, związane ze złożeniem przez niego wniosku o zmianę orientacji seksualnej. Problem w tym, że nie był już taki pewien tego czy chce to zrobić. Jego przekonanie o swoich odmiennych upodobaniach, z dnia na dzień malało. W obecnej chwili, było już faktycznie znikome. Zdał sobie sprawę że po raz kolejny poddał się sugestii swojej przyjaciółki. Nie wiedział jak się ma zachować. Nie chciał, bowiem rezygnować, narażając się tym samym tej dziwniej osobie, uważnie czytającej jego wniosek.

– A więc tak -–z zamyślenia wyrwał go głos kobiety – Wszystko zrobione. Ma pan szczęście. Tak się składa, że jeden z pacjentów odwołał wizytę, i jutro doktor ma wolną godzinę. Już pana zapisałam. Proszę przyjść o trzynastej.

Pan Jakiśtam zamrugał oczami ze zdziwienia. Drzwi Zakładu Zamiany Orientacji Seksualnej otworzyła mu zadziwiająca postać. Na pierwszy rzut oka nie można było określić płci. Na drugi i trzeci również. Postać miała na sobie leginsy w panterkę, luźną koszulę w kwiaty i bardzo długi, lśniący szal, który ciągną się za nią po dywanie. Czerń oczu podkreślona była kredką do oczu, a usta błyszczały się od różowej pomadki. Postać paliła cieniutkiego papierosa, osadzonego w nieskończenie długiej fifce. – Pan do mnie ? – głos postaci również nie podpowiedział Jakiemuśtam, jak się ma do niej zwracać.

Postać odsunęła się na bok, przepuszczając go w drzwiach. – Ach tak, to pan – osoba uśmiechnęła się i zamrugała rzęsami, gdy Jakiśtam się przedstawił, poczym nagle spoważniała – Muszę z panem porozmawiać. Zapraszam do mnie.

Gabinet osoby zdecydowanie różnił się od tego, w którym Jakiśtam spotkał się z seksuologiem. Pokój był strasznie zagracony, różnego rodzaju szafkami, pułkami, stoliczkami, komódkami, kozetkami, fotelikami i różnymi mniejszymi bądź większymi bibelotami. Mężczyzna był zdumiony tym, ile przedmiotów i mebli mogło się zmieścić na tak małej powierzchni. – Wiec tak. Nie będę owijać w bawełnę – powiedział doktor płci nieznanej – Trafił pan pod zły adres. Nie lubi pan zakupów, nie występują też u pana fizyczne oznaki. Oczywiście to jeszcze o niczym nie świadczy, ale na sto procent nie jest pan ani skrytym gejem, ani transwestytą, lesbijką w męskim ciele, nie jest pan nawet bi, o czym mógłby świadczyć pański studencki wybryk. Nie mogę zezwolić, więc na zmianę orientacji seksualnej. Ja wiem, że teraz to jest modne. Nie dalej jak przedwczoraj, moja córka zakomunikowała mi, że chce zostać lesbijką. Otrzymała kategoryczną odmowę, i po straszliwej awanturze obraziła się na mnie – postać chrząknęła i zapaliła kolejnego papierosa – Jednak z panem jest coś nie tak. I mam przez pana straszny zgryz, bo naprawdę nie wiem, co z panem zrobić. Przekażę chyba pana przypadek kolegom z Instytutu Dziwnych Ludzi. Oni powinni sobie z tym poradzić.

Pan Jakiśtam znalazł się na samym dnie. Spadał bardzo długo, i wreszcie z impetem uderzył w dno rozpaczy. Schudł, zmizerniał, przestał sypiać, przez co miał bez przerwy nieprzytomne, spuchnięte i podkrążone oczy. Gęsta czupryna znacznie się przerzedziła. W myślach ciągle zarzucał sobie, ze to wszystko przez niego, gdyby wtedy wyskoczył oknem, już dawno było by po wszystkim, a tak udał się po pomoc, której nie uzyskał, a było tylko co raz gorzej. Jeśli nie poddawał się czarnym myślom, to analizował swoje dotychczasowe życie. Wywracał je na drugą stronę, zdrapywał barwy wspomnień, żeby sprawdzić czy pod nimi nie kryją się jakieś inne, prawdziwe kolory. Oczywiście teraz wszystko nabierało innych znaczeń. Czyż zawsze nie odstawał trochę od swojego środowiska? Jego wieczne niezdecydowanie, brak charakteru, ciągłe udawanie kogoś kim nigdy nie był. Czyż nie miał nietypowych zainteresowań, zupełnie innych niż jego koledzy ze szkoły, studiów, pracy? Odmiennych i niepopularnych poglądów na wiele spraw? Czyż nie miewał napadów furii, na przemian z apatią i euforią? A myśli samobójcze? A jego przesadne przywiązanie do matki, niestosowne dla mężczyzny w jego wieku? Chwilami nowe spojrzenie na fakty z przeszłości wydawało mu się prawdą, to znowuż urojeniem. Od tego wszystkiego dostawał coraz częstszych i mocniejszych ataków migreny.

Wreszcie Jakiśtam stwierdził, że ma wszystkiego dosyć, i że nie pójdzie do Instytutu Dziwnych Ludzi. Rzucił pracę. Z domu wychodził tylko po jedzenie, którego i tak kupował coraz mniej. Z czasem przestał wychodzić nawet i w tym celu, bo i tak nie miał już środków do życia. Stracił siły. Leżał bez ruchu na kanapie, zapadniętymi oczami wpatrując się w sufit. Chciał po cichutku zniknąć, przestać istnieć. Wyglądał jak brat śmierci, czekający aż ta po niego przyjdzie. Jednak Instytut Dziwnych Ludzi nie zapomniał o nim. Pewnego dnia, w jego małym, zatęchłym mieszkanku, w którym od tygodni nie otworzono okien, pojawiło się dwóch mężczyzn, o posępnych twarzach. Jeden z nich wziął bez słowa Jakiegośtam na ręce, i zaniósł do błękitnego busa, a jego towarzysz spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy do przewieszonej przez ramię torby, i dołączył do czekającego w samochodzie towarzysza. Zawieźli go do Instytutu, gdzie natychmiast został zbadany stan wyczerpania jego organizmu. Umieszczono go w wielkiej, jasnej sali, z jednym łóżkiem, telewizorem i kroplówką. Gdy nabrał trochę ciała, kroplówka znikła, a jej miejsce zajęła mała szafeczka i krzesło, na którym siadała pielęgniarka, karmiąc go różnymi papkami. W końcu pacjent odzyskał na tyle sił, ze mógł jeść sam i wstawać z łóżka. Wciąż jednak nie odzywał się do nikogo i nie okazywał żadnych emocji. Ludzie zajmujący się nim, szybko się zrazili, i zaprzestali jakichkolwiek prób nawiązania z nim kontaktu.

Po długiej rekonwalescencji nadszedł dzień, w którym w okuł niego zebrała się grupa poważnie wyglądających ludzi, obojga płci. Rozmawiali na jego temat, używając niezrozumiałych sformułowań i nazw. Wspólnie ustalili, co z nim zrobić.

 

Najpierw zbadano jego fale mózgowe. Przesiedział pół dnia, z poprzyczepianymi do głowy drucikami, plastrami, klamrami. Gdzieś za nim mruczała jakaś maszyneria, na komputerze obok przewijały się jakieś kreski, wykresy, w które wpatrywali się poważni panowie i panie.

Następnie poddano go różnego rodzaju prześwietleniom, nakłuciom, pomiarom, terapii świetlnej, wodnej i hipnozie. W między czasie jego stan psychiczny poprawił się na, tyle, że przymuszony udzielał odpowiedzi, kiwając głową, na pytania zadawane mu w rozlicznych testach.

 

Nic nie trwa wiecznie. Badania również dobiegły końca. Grupa naukowców zebrała się wielkiej sali konferencyjnej. Rozmawiali przyciszonymi głosami, co jakiś czas zerkając na niego. Za oknem wesoło poćwierkiwały ptaszki, ciesząc się pierwszymi promieniami słońca, dopiero, co przybyłej wiosny. Pan Jakiśtam nie był pewien, która to wiosna, druga, trzecia, odkąd postanowił, że przestanie istnieć, nie wiedział ile czasu leżał u siebie w mieszkaniu, a potem jak długo przebywał w Instytucie. – Panie Jakiśtam – odezwał się w końcu jeden z naukowców – Jesteśmy gotowi, aby przekazać panu naszą opinię. Jakiśtam z grzeczności skierował wzrok na mówiącego, i kiwną głową. Wcale go nie interesowało co ma mu do powiedzenia. – Ma pan typowe objawy tak zwanego Zespołu Niewłaściwej Osobowości – odezwała się teraz niska, drobna i zasuszona kobietka – Albo mówiąc prościej, ma pan niesprawną osobowość, bubel, wadliwy model. Na chwilę zapanowało milczenie. Jakiśtam kątem oka zrejestrował ruch przy drzwiach. Zerknął w tamtym kierunku. Zza oszklonych drzwi, machała do niego otyła kobieta, w której rozpoznał pracownicę Zakładu Zmiany Orientacji. – Możemy panu pomóc. Możemy wziąć pana osobowość i wymienić na sprawną. Jest tylko pewien problem … -przez twarz kobiety-naukowca przebiegł grymas zakłopotania – … Skończyły się pieniądze, przeznaczone na wymianę osobowości, a kasa chorych, z którą podpisaliśmy umowę, zbankrutowała. Nie wiadomo wiec jak długo czekałby pan na nową osobowość. Czy mimo wszystko chciałby pan poddać się temu zabiegowi? Może się pan zastanowić kilka dni, no do tygodnia, i udzielić nam odpowiedzi dopiero w tedy. Zabiegu dokonałaby, jak widzę, pańska znajoma ze Zmiany Orientacji, pani XXX. Pracuje u nas od pół roku. – Oczywiście, że się zgadzam – głos Jakiegośtam był cichy, chrapliwy i co chwila się załamywał, ale na jego twarzy gościł szeroki uśmiech – Nie ważne jak długo miałbym czekać.

 

Pan Jakiśtam leżał na kocu, rozłożonym w parku, przylegającym do budynków Instytutu Dziwnych Ludzi. Czuł się dobrze, bardzo dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu. Słońce łaskotało go po twarzy, a delikatny wietrzyk mierzwił resztki włosów na jego głowie. Pani XXX, podeszła do niego. Pochyliła się nad nim, uśmiechnęła, pogładziła po policzku i, trzymanym w ręce przyrządem, kształtem przypominającym przezroczysty długopis, delikatnie ukłuła go u nasady nosa. Jakiśtam westchnął z ulgą. Jego oczy powoli stawały się puste, a myśli, jedna za drugą, rozpadały się na coraz to mniejsze i mniejsze, aż w końcu, gdy nie mogło być już mniejszych, bardziej prostych i elementarnych, niemal prymitywnych myśli, wyparowały. Pani XXX wyprostowała się i odeszła. Narzędzie, które trzymała w dłoni, było ciemne, coś się w nim przelewało, bulgotało. Ciało spoczywające na kocu podnieśli ci sami mężczyźni, którzy przywieźli go do Instytutu. Położyli je na noszach, i ruszyli za kobietą.

 

Wrocław, Grudzień 2005 -Luty 2006

Koniec

Komentarze

Nie dałam rady przeczytać, zbyt nudne i nijakie. 

Nie wiem, jaki był cel tego tekstu, bo nie doczytałem. Podobnie jak przedmówczyni uważam, że tekst jest nudny i nijaki. Przez cały ten fragment, który przeczytałem nie zdarzyło się kompletnie nic, tylko takie gadanie o tym, jaki to pan Jakiśtam jest smutny i beznadziejny. Nie ma w tym bohaterze nic, co zachęcałoby do śledzenia jego dalszych losów...

Pozdrawiam 

Doczytałem do końca i tekst  nie zrobił na mnie wrażenia. Kończąc nie pamietałem, jak sie zaczynał. Ale co tam - "Wposzukiwaniu straconego czasu" Prousta  też ze mną wygrał w trzecim tomie, a przecież jest to cykl wybitny :D 

Można by pastwić się nad interpunkcją, ale mnie urzekły bardziej pewne logiczne niescisłości. Dla przykładu:
- Przepraszam, że musiał pan tyle czasu czekać - odezwał się w słuchawce głos nienagannie ubranego specjalisty o spraw łóżkowych
Niech mi ktoś powie, czy rozmawiajac przez telefon wie jak ubrany jest rozmówca ;)

Niemniej Autor nie powinien sie poddawać, bo taki dziwnie jesienny klimat czasami może być zaletą.
Pozdrawiam

Dziękuję za uwagi. Poprawię się. 

Fajnie znosisz krytykę. Z klasą.

Nowa Fantastyka