- Opowiadanie: Maxencius - Ciemność i błysk

Ciemność i błysk

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciemność i błysk

Andrzej Kowalski przyglądał się, jak niewysoki, tęgawy mężczyzna próbuje podłączyć telewizor do anteny zbiorczej. Rafał Kasztelański, sklepowy technik, próbował włożyć wtyczkę do gniazda odbiornika, ale najwyraźniej nie mógł sobie z tym poradzić. W końcu nie wytrzymał.

– Człowieku, czy ty masz dwie lewe ręce, czy też po prostu masz problem ze wsadzaniem?

– Słuchaj, Kowal, gdybyś miał tak krótkiego jak ten kabel, też byś nie dał rady wsadzić – odwarknął tamten.

Kowalski, szef obsługi sklepu, zajrzał mu przez ramię. Rzeczywiście, przewód był za krótki. Do plazmy by się nadał, ale nie do telewizora z kineskopem. Tymczasem akurat musieli podłączyć telewizor z ekranem starego typu, który był podobno przebojem sezonu, jako że nic tak dobrze jak kineskop nie pokazuje kolorów. Bydle było wielkie i miało ogromny garb z tyłu, więc trzeba było go mocno odsunąć od ściany i wtyczka w żaden sposób nie sięgała gniazda.

– No to czego tu klęczysz. Jutro masz wszystkich świętych, to sobie na cmentarzu poklęczysz. Przynieś przedłużkę i podłącz – powiedział Kowalski. I poszedł dalej.

Było koło 22, a w sklepie było pełno ludzi. Mężczyźni uwijali się, rozstawiali pralki, lodówki, zmywarki, komputery, sprzęt grający i kolumny. Kobiety rozstawiały opakowania z płytami, rozkładały aparaty fotograficzne i czyściły szyby. Każdy zapieprzał jak maszynka, bo jutro było święto, a pojutrze sklep miał ruszyć.

Elektronika, największy sklep z RTV i AGD w Lublinie, powinien rozpocząć działalność już w październiku. Jednak pojawiły się problemy przy budowie, więc firma prowadząca ten market straciła już miesiąc. To oznaczało wpływy o parę dziesiątków milionów złotych mniejsze niż wynikało z biznesplanu. W rezultacie wszyscy stawali na głowie, aby uruchomić sklep w listopadzie. Chodziło o to, żeby ludzie mieli nieco czasu na poznanie lokalizacji i oferty nowego marketu, nim ruszą na przedświąteczne zakupy. Każdy handlowiec wie, że grudzień to złotodajny miesiąc.

Kowalski obszedł stanowisko z telewizorami i radioodbiornikami, którym władał. Był tu kierownikiem i podobało mu się wydawanie poleceń. Problem polegał na tym, że technicy za długo bawili się z szyną, do której mieli podłączać telewizory. Mówili, że w sygnale antenowym jest jakieś zakłócenie. W rezultacie zamiast 15-tej, zaczęli wieszać i podłączać odbiorniki dopiero od 19-tej.

Kowalski pogonił jeszcze dwóch studentów, którzy mieli pracować w sklepie w weekendy, a teraz pomagali w rozstawianiu sprzętu, uśmiechnął się do Oli, która poczerwieniała z wysiłku i zmęczenia, a potem wrócił do Kasztelańskiego. Ten właśnie regulował odbiornik.

– Nie chrzań się z tym, włącz automatyczne nastawianie kanałów – poradził mu. – Jak będziesz się bawił z każdym telewizorem, to wyjdziemy stąd jutro. Będziesz od razu mógł pójść na cmentarz i świeczkę zapalić.

– Ale mądry jesteś, Kowal. Ciebie tu od razu powinni prezesem zrobić. Skoro wiesz, co trzeba zrobić, to masz – zrób – odpowiedział tamten i podał pilot.

Kowalski popatrzył na markę telewizora.

– Aha, to ten szajs. Kurde, nie ma instrukcji? Przecież to nie ma polskiego menu.

– Może i jest, ale w tym burdelu gdzieś go wcięło.

– Lepiej, żeby się znalazła.

Kowalski był kierownikiem od niedawna – trzy miesiące. Większość czasu jednak zajmowały mu szkolenia, wyjazdy do Warszawy, gdzie znowu go szkolono, i inne pierdoły, tymczasem ustawiania kanałów w telewizorach marki chińskie gówno nikt go nie nauczył. Kasztelański zaczął grzebać w opakowaniach po telewizorach, które zalegały wokół niego. Znalazł w końcu instrukcję.

– Masz, szefie. Pojdę zapalić, dobrze? Bo chce mi się spać, to świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Wyszedł przed sklep na wielki, jasno oświetlony plac. Wyciągnął paczkę Lm-ów, zapalił i niespiesznie ruszył w prawo.

Sklep stał nieco na uboczu, tuż za nim teren spadał w jar, który wyglądał jak dolina wyschniętej rzeki, a potem podnosił się aż do lasu, który z tej odległości był czarną grubą krechą. Rafał miał jeszcze jeden interes – chciał się odlać. W sklepie były toalety, ale udało się wykończyć tylko te dla kobiet, w męskiej nadal trwały prace, wiec nie chciał tam wchodzić. Skręcił więc za róg budynku i przeszedł jeszcze kilkanaście kroków nim wreszcie zatrzymał się i rozpiął rozporek. Stał w plamie jasnego światła, bo po tej stronie znajdował się wielki, dobrze oświetlony lampami parking.

Rafał skończył i spojrzał na las. W tej chwili ostatnia latarnia zamigotała i zgasła. – Tu też coś spieprzyli – pomyślał i zapiął rozporek. Stanął na rogu i zapalił kolejnego papierosa. Był głodny, chciało mu się jeść, ale wszystkie kanapki już dawno pochłonął. Oszukiwał więc głód nikotyną.

Zaciągnął się i popatrzył w stronę zgasłej latarni. Na chwili błysnęła.

– Pewnie jest jakieś spięcie i gaśnie przy wietrze – pomyślał. Patrzył przez dłuższą chwilę na ciemną lampę. Potem rzucił papierosa, przydeptał i powoli, niespiesznie wrócił do sklepu. Gdy tylko zniknął za rogiem, zgasła kolejna latarnia – i kolejna. Ciemniały jedna po drugiej, a gdy prawie cały rząd był już ciemny, znowu zaczęły się zapalać – w tej samej kolejności, w której gasły. Wyglądało to jakby ciemność chciała podejść pod sklep.

Kowalski ze zmarszczonym czołem czytał instrukcję.

– Aha – powiedział i przycisnął przyciski na pilocie. Ekran rozjaśnił się, a potem zaczęły się pojawiać na nim kolejne części menu. Znalazł w końcu search.

– Szefie, jedna latarnia zgasła na wietrze. Tam może być jakieś zwarcie– powiedział Kasztelański.

– Co mnie tam latarnie obchodzą? Muszę nastawić ten pieprzony telewizor.

Kasztelański przez moment przyglądał się wysiłkom szefa, a potem wziął się za kolejny odbiornik. Obok niego krzątało się jeszcze dwóch pracowników sklepu, a poza tym pomagali im trzej technicy, którzy odpowiadali za spóźnienie. Z drugiej strony ściany telewizorów widział innych sprzedawców, Nowaka i Jurka.

Robota szła dość sprawnie, jednak mieli jej tyle, że było grubo po 23, gdy skończyli przymocowywanie odbiorników. Teraz trzeba było to sprawdzić i nastawić. Zapowiadało się, że spędzą tutaj sporą część nocy. Kowalski sugerował Oli, żeby poszła do domu, razem z ludźmi z innych działów, które powoli pustoszały. Jednak Ola powiedziała, że wyjdzie wtedy, gdy już nic nie będzie do zrobienia.

– Dobra dziewczyna – powiedział Kowalski. – I ma fajne cycki – pomyślał.

Wszyscy zaczęli nastawiać telewizory. W skupieniu patrzyli na ekrany, z których biła jedynie chaotyczna biel rozjaśniająca im twarze.

– Szefie, to nie jest problem telewizora. Coś jest spieprzone z anteną. One po prostu nie łapią żadnego sygnału – powiedział Kaszubski.

– Mówiliście, że jest w porządku? Co się dzieje – Kowalki popatrzył na techników. Jeden z nich, najstarszy, z niewielką łysiną i dolną wargą nieco obwisłą, przez co przypominał buldoga, wzruszył ramionami.

– Patrz, daliśmy jedno wyjście więcej, żeby mierzyć natężenie. Według maszynki, wszystko jest w porządku. Może satelita nie jest podłączony.

Kowalski poszedł do pomieszczenia ochrony, gdzie umieszczono centralkę, przez który szedł sygnał antenowy. Przyjrzał się jej, ale nic nie dostrzegł. Na wszelki wypadek przycisnął wtyczkę antenową – prawie od razu szum zza drzwi zmienił się w huk głosów i muzyki.

– Coś nie łączyło przy wejściu antenowym. Trzeba to sprawdzić – powiedział do techników po powrocie.

– Gdyby nie łączyło, maszynka by pokazała.

Kowalski machnął ręką i złapał za pilota. Włączył automatyczne nastawianie stacji. Patrzył jak na białym ekranie pokazuje się obraz, wyskakują cyferki, a potem znowu wszystko zapada w wirującą biel. Doszedł tak do 44 kanału – wiedział, że więcej nie ma. Tak naprawdę potrzebowali tylko dwóch-trzech oraz kanału, przez który obraz demonstracyjny z DVD rozsyłany był na odbiorniki. To był kanał 45. Nagle zobaczył, że pojawia się kolejny kanał – 46. Pokazały się mocno prześwietlone zdjęcia z wielkiej hali.

– Kowal, rusz się, bo do rana tu zostaniecie. Jesteście ostatni.

Kowalski popatrzył na ochroniarza, który go poganiał, a potem na drzwi wejściowe. Znikała za nimi grupa pracowników z innego działu. Rzeczywiście, byli ostatnie.

W tym czasie automatyczne wybieranie funkcjonowało nadal – programy, które były już w pamięci, pod wcześniejszymi numerami, przypisywane były do kolejnych. Kowalski wyłączył odbiornik, a potem wcisnął 1 na pilocie. Urządzenie zapamiętało przypisane kanały i na ekranie pojawiła się apetyczna blondynka, która z furią w oczach naciskała spust.

Potem jednak Kowalski nacisnął kolejne cyfry – 4 i 6. Znowu widać było wielką halę, filmowaną z góry, a zdjęcia były mocno prześwietlone.

– Co to kurwa jest – powiedział Kowalski po chwili. – Roman!! – wrzasnął. – Chodź tu.

Roman Górski, szef ochrony, podszedł niespiesznie.

– Co masz?

– Powiedz, czy wyście zamontowali kamery pod dachem?

– Nie wiem, skąd mam wiedzieć. Wiesz, że niektóre kamery montuje się tak, żeby było widać i klientów, a niektóre mają filmować pracowników. Więc nie powiedzieli nam o wszystkich.

– Roman, co ty mi tu pieprzysz. Siedzicie tu od paru dni i patrzycie się w monitory. Przecież łatwo się zorientować, gdzie jest kamera.

– Słuchaj, może i łatwo. Ale nie mam zamiaru chodzić po sklepie i sprawdzać. Już jednego wyrzucili za to, że za bardzo interesował się kamerami. Ale o co ci chodzi, człowieku?

– Patrz – Kowalski machnął ręką w stronę telewizora.

Gdy patrzyli na ekran, podszedł jeden z techników i Nowak.

– Co jest?

– Wygląda na to, jakby zamontowali kamerę pod samym dachem sklepu – powiedział Górski.

– Jakiego sklepu?

– Naszego. No popatrz, przecież to nasza Elektronika…

Rzeczywiście, mimo kiepskiej jakości, dało się rozpoznać wnętrze sklepu. Kamera jednak musiała być niedaleko wejścia, czyli po drugiej stronie. Telewizory i najbardziej wartościowy sprzęt znajdował się z dala od drzwi, pewnie dlatego, żeby jego wyniesienie zajęło ewentualnym złodziejom jak najwięcej czasu. A może także po to, żeby każda rodzina, która przyjdzie po wymarzoną plazmę, musiała przejść obok odkurzaczy, mp3, aparatów i gier komputerowych.

Kaszubski spojrzał na grupkę przed telewizorem, a potem na Olę. On też zauważył, że dziewczyna miała fajne cycki. Nie była zbyt ładna, ale figurę miała niezłą, a to, co wyłaniało się z dekoltu, stanowiło bardzo obiecującą zapowiedź.

– Idziesz zapalić? – spytał.

Dziewczyna przez chwilę się zastanawiała.

– Nie, teraz nie. Ale jak będziemy wychodzić, to wzięłabym od ciebie fajkę – powiedziała i uśmiechnęła się. Uśmiech rozjaśnił jej twarz, rysy, ostre od zmęczenia, złagodniały. A na dodatek w oczach pojawiło się cos, co można byłoby uznać za obietnicę.

Kaszubski idąc do wyjścia zastanawiał się, jak wyglądają jej cycki. Złapał za klamkę, popatrzył na zewnątrz – i opuścił rękę.

Po chwili był z powrotem.

– Panie Romanie, nie pali się ani jedna latarnia przed sklepem…

– O kurwa, patrz, Kowal – przecież to się rusza.

Przez tę chwilkę, kiedy nie było Rafała, doszli wspólnie do wniosku, że ktoś popieprzył coś w instalacji. I obraz z kamery przemysłowej, zamiast trafiać do dyżurki ochroniarzy, idzie na halę. Nawet pośmiali się z trójki techników, którzy z kolei nabijali się z jakości obrazu. I gdy wyglądało, że za chwilę w dobrych humorach rozejdą do domów, obraz zaczął się zmieniać.

– Gdzie jest ta kamera? Widać wsporniki, czyli musi być pod samym dachem. Dali tam jakąś szynę czy jak, po której porusza się kamera? Po cholerę taka inwestycja – mówił technik podobny do buldoga.

– Żeby obsługa nie kradła – powiedział drugi.

– Ty, techniczny, nie bądź taki dowcipny. Bo jak ktoś jest za dowcipny, to go głowa boli – Jurkowi żart się nie spodobał. To był duży facet, z grubymi ramionami i blizną na czole. Kiedyś chwalił się, że ma ją po tym, jak otworzył głową drzwi do baru. Drzwi wyleciały z zawiasów – opowiadał Jurek – a barman, który je zamykał, dał mu pięć piw na koszt firmy. Potem Jurek stał tam na bramce.

Tej wymiany zdań nie słyszał Kowalski. Patrzył na telewizor, a to, co widział, nie podobało mu się. Wiedział, że taka kamera pod samym dachem mogłaby mieć jeden cel – sprawdzenie, jak poruszają się klienci po sklepie. Gdy wiadomo, jakimi przejściami podążają najczęściej, można nieco zmienić ułożenie towaru. Czegoś się przecież na tych szkoleniach nauczył. Tyle, że pole widzenia przed kamerą musiałoby być absolutnie czyste, a tu wspornik zasłaniał całkowicie jedno z przejść. Poza tym – nie ma sensu montować ruchomej kamery.

– Panie Romanie, ciemno jest przed sklepem !!! – krzyknął Kaszubski.

– Co ty pieprzysz? – zapytał ochroniarz. – Światło wyłączyli czy jak?

Jednak gdy dotarł do wejścia, wszystkie latarnie były jasne.

– Żarty sobie robisz czy co?

– Przed chwilą było ciemno jak w dupie – bronił się Rafał. – Kurde, nawet świateł na Jana Pawła nie widziałem.

– Idź, chłopcze do domu, a nie jaja z ludzi sobie robisz – powiedział ochroniarz.

A potem poszedł do dyżurki. Nie przyznałby się przed nikim, że obraz z kamery zaniepokoił go, a gdy usłyszał, że przed sklepem jest ciemno, aż się spocił. Gdy tylko zobaczył wnętrze sklepu na ekranie, pomyślał, że to nie musi być sklepowa kamera. Może ktoś chciał podpatrzeć, co mają w sklepie – a mieli sprzęt za ładnych parę milionów – na hali i w magazynie. I gdy usłyszał, że nie palą się światła, pomyślał, że zaraz pojawią się nieproszeni goście. Jednak widząc jasno oświetlony parking, odetchnął z ulgą i poszedł się napić coli.

Rafał wyjrzał na zewnątrz – wszystkie latarnie paliły się mocnym, jasnym światłem. Już miał otworzyć drzwi, gdy zauważył, że przez zalany elektrycznym blaskiem parking ktoś biegnie. Kierował się w stronę sklepu, więc technik na wszelki wypadek zrobił dwa kroki w tył.

Intruz dobiegł do drzwi i szarpnął za klamkę. Było zamknięte, więc przysunął twarz do szyby i zajrzał do środka. Wtedy spostrzegł Rafała.

– Otwórz! Wpuść mnie, człowieku! No, otwieraj! – darł się i bił otwartą dłonią w grube, zbrojone szkło. Kaszubski się przestraszył i pobiegł do dyżurki ochrony.

– Panie Romanie, ktoś się dobija do drzwi – wydyszał na progu pomieszczenia.

Szefowi ochrony znowu serce podeszło do gardła.

– Kto? Ilu ich jest? – poderwał się z krzykiem, aż Rafał cofnął się przestraszony.

– Jeden… – powiedział.

– Jeden? Nie więcej? – ochroniarz spodziewał się raczej gangu. Rafał kiwnął głową.

– Chodźcie, chłopaki – powiedział do dwóch innych ochroniarzy siedzących w dyżurce.

Szli niczym trójka kowbojów na pojedynek – szef na przedzie, pozostała dwójka z boku – na szeroko rozstawionych nogach. Nie spieszyli się – ci, którzy się spieszą, nie są ważni, a oni byli ochroną, więc mieli władze. Do tego pochodu dołączył Rafał i Kowalski.

Intruz nadal tkwił z twarzą przy szybie.

– To Zaborek – powiedział Roman.

– Kto? – spytał Kowalski.

– No, Zaborek. Mówiłem wam, że wyrzucili stąd jednego z ochrony, bo za bardzo się interesował kamerami – wyjaśnił ochroniarz. – Czego chcesz? – krzyknął do mężczyzny na dworze.

– Wpuście mnie, to wam powiem! – odkrzyknął tamten.

Górski przez chwilę się zastanawiał.

– Jesteś sam?

– No, a z kim mam być? – odwrzasnął tamten.

Szef ochrony kiwnął głową, a pozostali wpuścili mężczyznę. Był to niewysoki, lekko otyły brunet. Miał czerwoną od wysiłku twarz i nerwowe oczy.

– Musicie stąd uciekać – powiedział po tym, jak odsapnął.

Ochroniarze natychmiast się nastroszyli niczym cietrzewie, próbując wyglądać na groźnych.

– Dlaczego? – Kowalski uznał, że nie ma sensu czekać, aż tamci skończą stroić miny.

– Bo to złe miejsce – palnął tamten.

Kaszubski parsknął, a ochroniarze popatrzyli na siebie ze zdziwieniem.

– To nie jest złe miejsce do pracy – odparł Kowalski.

– Nie o pracę chodzi, ale o ziemię, o miejsce na ziemi – Zaborek wydawał się zirytowany. Właściwie – pomyślał Kowalski – wygląda na lekko szalonego. – Czy wy wiecie, co tu było?

Kowalski sięgnął do wspomnień. Był tu nieraz, nim otaczające tę parcelę drzewa zostały wycięte i powstał sklep.

– Nie wiem, chyba dzikie wysypisko – powiedział.

– A wcześniej? – Zaborek wpatrzył się w niego.

– Wcześniej… Jakieś ruiny.. Chyba dom… – powiedział niepewnie Kowalski.

– No, matka mi mówiła, że dom – potwierdził Kaszubski.

– A wiecie, że to był dom Panasewicza? – w głosie Zaborka było słychać triumf.

– Czyj? – zdziwił się Kaszubski.

Rafał był za młody, ale starsi słyszeli o Panasewiczu. W latach siedemdziesiątych był jednym z kacyków partyjnych w Lublinie. Robił wielką karierę w partii. Pod koniec dekady był na tyle mocny, że załatwił sobie, że miasto wycięło kawał lasu, aby zrobić Panasewiczowi miejsce pod willę. Zbudował ją, wprowadził się tam z rodziną – i zniknął. Na partyjnych bonzów padł blady strach, bo bali się, że to bojówki rodzącej się Solidarności uprowadziły ich kolegę. W tamtym czasie obie strony uważały, że przeciwnicy mają listę osób do likwidacji czy uwięzienia, jeśli wygrają starcie. Potem okazało się, że tylko jedna strona miała rację – listy osób do internowania ludzie z bezpieki już mieli opracowane. Ale sprawa Panasewicza była głośna – z domu zniknął on, jego żona i kilkunastoletnia córka.

Kowalski wyjaśnił młodym o kogo chodzi, a potem zwrócił się do Zaborka.

– Ale co z tego, że to dom Panasewicza?

Przybysz ze zdziwienia opuścił ręce.

– Nie słyszeliście o domu Panasewicza? Domu, w którym straszy? Przecież to tutaj dzieciaki przychodziły, żeby się odwagą popisać.

– Ale nie słyszałem, żeby ktoś tu widział ducha – włączył się Górski.

– A słyszałeś, że ich znaleźli? – odparował Zaborek.

Wszyscy wytrzeszczyli oczy na niego.

– Kogo znaleźli?

– No, Panasewicza i rodzinę. Ludzie, czy wy nic nie wiecie? Przecież stąd było opóźnienie w budowie. Przy kopaniu fundamentów znaleźli trzy szkielety głęboko pod ziemią. Przez miesiąc nie można było tutaj ruszyć szpadlem. Ale podobno poszły spore łapówki i dokończyli budowę – Zaborek był mocno rozgorączkowany.

– No dobra, znaleźli szkielety. Ale jakie to ma znaczenie dla nas? – spytał Kowalski.

– Po pierwsze – te szkielety były głęboko, ze dwa metry pod ziemią. A w tamtym domu nie było piwnic – wiem, bo kiedyś tu byłem. Wyobrażacie sobie kogoś, kto ich zabił, rozwalił podłogę, wykopał dwumetrowy dół, zakopał ich tam, potem naprawił podłogę – i wszystko to jednej nocy i to tak, że nikt niczego nie zauważył? – Zaborek rozejrzał się po twarzach mężczyzn. – Po drugie – byłem tu kiedyś z kolegami. Tu się działy dziwne rzeczy. Wysiadały latarki, włączały się i wyłączały radia i magnetofony. Kiedyś przyszedłem tutaj z walkmanem, wiecie, takim jeszcze na kasety. Nagle mi się włączył, potem sam wyłączył, a na dodatek później zaczął coś nagrywać. A po trzecie – widziałem dziwne rzeczy na monitorach.

Nic, co do tej pory powiedział, nie zrobiło na pozostałych takiego wrażenia jak te ostatnie słowa. Wszyscy spoważnieli, wręcz przestraszyli się.

– Jakie rzeczy?

– Widziałem na monitorze obraz jakby z ruchomej kamery pod dachem. Zacząłem jej szukać, przyglądać się rozmieszczeniu wszystkich kamer. Zrobiłem nawet mapę – za tę mapę mnie wyrzucili, bo myśleli, że chcę ich okraść. Tak czy owak – okazało się, że nie ma tutaj kamery, z której obraz widziałem.

– Widzieliśmy dzisiaj coś takiego – Kowalski, mówiąc te słowa, poczuł nagle na barkach nieznośny ciężar. To zmęczenie pogłębiło zmarszczki wyrysowane na jego twarzy.

– Nie dziwię się. Bo jest jeszcze jedna rzecz…

Nie dokończył, bo przerwał mu Kaszubski.

– Rany, ludzie, patrzcie na latarnie.

Latarnie ustawione było dookoła parkingu oraz w jednym rzędzie pośrodku. Dzięki temu nawet w nocy dałoby się tu znaleźć złotówkę, która wypadłaby z kieszeni. Teraz lampy zaczęły gasnąć. Pierwsze straciły światło te, które stały najbliżej ulicy. Wyglądało to tak, jakby lampę ogarniała ciemność pochłaniająca światło. Potem gasły kolejne żarówki. Jednocześnie nie było widać miasta – tam, gdzie powinny lśnić jasne prostokąty okien i czerwonawe koła lamp ulicznych, nie było nic tylko mrok. Rafał pamiętał, jak wyglądała czarna smuga lasu za sklepem – a teraz wydawało się, że las stanął także przed Elektroniką. Nie, nie stanął – zbliżał się. Gasły kolejne lampy, a tam, gdzie znikało światło, pojawiała się ciemność tak nasycona, że aż bolały oczy.

Zaborek skoczył do drzwi i uchylił je.

– Co robisz? – krzyknęli.

– Spierdalam stąd – zawołał. – I wy też spierdalajcie. Rodzina Panasewicza zniknęła 31 października…

Ostatnie słowa wykrzyczał w biegu. Uciekał w bok a potem zniknął im z pola widzenia, gdy wbiegł za róg budynku. Minęły sekunda, gdy jego głos dotarł do nich, i druga, nim pojęli znaczenie ostatniego zdania. Najszybciej zareagował Kasztelański – skoczył do drzwi i zrobił pół kroku na zewnątrz. Ale ciemność za oknem była szybsza – pędziła ku nim niczym chmura pyłu z wulkanu, pochłaniając światło latarń. Rafał zawahał się, a potem cofnął błyskawicznie i zatrzasnął drzwi za sobą. Potem odsunął się lekko – w i tym momencie mrok uderzył w szkło. Choć wszystko odbywało się w ciszy, każdemu z mężczyzn wydawało się, że napór ciemności był tak mocny, że szyby wygięły się jakby od fali uderzeniowej, a metalowe łączenia zajęczały.

Potem usłyszeli krzyk dochodzący z wnętrza sklepu. Pobiegli tam

Dwóch studentów, których wcześniej zaganiał do pracy, stało koło stoiska z konsolami. Jedną z nich zamontowano w specjalnej obudowie, z podłączonym wielkim ciekłokrystalicznym monitorem. Widać studenci włączyli ją i uruchomili grę, bo jeden trzymał jeszcze pad przymocowany do specjalnego wysięgnika. Krzyczał jednak drugi, który blady wpatrywał się w wielki wyświetlacz.

– Co się stało? – zawołał Kowalski?

– Widzimy siebie.

– Co???

– Siebie widzimy. Na monitorze widać nas – jakby ktoś z boku nas filmował – odkrzyknął student, jednocześnie rozglądając się dookoła. – Gdzie jest ta kamera? No gdzie ona jest?

Chłopak w tym poszukiwaniu kamery okręcił się w kółko. Kowalski, widząc to pomyślał o psie, który gania za własnym ogonem. Głupim, przestraszonym psie. A potem nagle twarz chłopaka zalało blade światło. Takie samo, jakie pojawia się, gdy po wyjęciu anteny z telewizor pojawia się na nim feria skaczących kolorowych punkcików.

Kowalski odwrócił się – wszystkie telewizory były włączone. Zalewał je świetlny szum. Na każdym ekranie widać było te świetliste, wibrujące kropki. Cała ściana migotała i pulsowała blaskiem. Potem obraz się zmienił.

Każdy telewizor pokazywał wnętrze sklepu. Obraz był rażąco jasny, prześwietlony. Z tym, że na każdym z czterdziestu kilku telewizorów widać było inne ujęcia. Na jednym były płyty z muzyką na podłużnych regałach, stojących przy drugiej ścianie sklepu. Na drugim wystawa odkurzaczy. Na trzecim pomalowane na biało blaszane dachówki – jakby kamera zawisła pod samym sklepieniem. Było widać drzwi wyjściowe, wejście do stróżówki, kasy, stanowisko dla informacji, komputery. I wszystkie te obrazy zmieniały się, szybciej lub wolniej, jakby filmujące wszystko kamery poruszały się. Niektóre płynęły wolno, dostojnie w pustej przestrzeni pod dachem, inne pędziły przez sklep z wielka prędkością. A potem, na jednym z ekranów, pojawiły się postacie. Obraz zbliżył się do nich, a wtedy Kowalski zauważył, że patrzy na samych siebie i innych, którzy zgromadzili się przed telewizorami. Kamera czy cokolwiek, co ich filmowało, zbliżało się coraz bardziej, skupiając się na jednej z postaci. To była Ola, której sylwetka zajęła cały ekran, ale zbliżenie ciągle trwało – i wreszcie widać było twarz dziewczyny filmowaną z prawego profilu.

Kowalski spojrzał w lewo – dziewczyna stała o dwa kroki od niego, a między nimi nie było nic. Ola także spojrzała w kierunku, w którym powinno być źródło obrazu. I gdy dostrzegła Kowalskiego, wydała dziwny okrzyk, przypominający piśnięcie kończące się charkotem.

– To nie kamera – powiedział Kowalski do niej i znowu spojrzał na telewizory. Na innych ekranach też byli ludzie – jego ludzie – i nawet mimo jakości zdjęć było widać ich strach. Jurek, ten umięśniony kolos, patrzył wprost w ekran. Wyglądał jak ślepiec, który przed oczami ma lufę karabinu, ale ponieważ jej nie widzi, wydaje się patrzeć bezmyślnie w dal.

Na innym monitorze był jeden z techników, filmowany od góry, a obraz napierał na niego jakby go chciał zmiażdżyć. Tuż obok pojawił się Roman, który stał oparty o regał i ciężko dyszał. Obraz przesunął się po jego twarzy, a potem opadł w dół, jednocześnie się cofając – i po chwili było widać, że ochroniarz dyszy i szczy ze strachu jednocześnie. Następny ekran pokazał przerażoną twarz ochroniarza, a potem ujęcie skręciło w bok i przez moment widać było policzek mężczyzny, przyprószony świeżym zarostem, a potem ucho, aż wreszcie jego rzadkie, krótko ścięte włosy, jakby filmujący delikatnie, wręcz lubieżnie otarł się o mężczyznę.

Na trzech innych ekranach był Nowak, filmowany z trzech ujęć. Jeden telewizor pokazywał Rafała, który powoli cofał się ku wyjściu, spod którego kilka chwil temu tu przybiegli, a na drugim ktoś lub coś lubieżnie zaglądało w kobiecy dekolt, poruszający się spazmatycznie. W innym miejscu Ola pokazana była z góry – widać było, jak gwałtownie się rozgląda, a jej włosy płyną w powietrzu.

Na każdym telewizorze byli ludzie, każdy w kilku ujęciach nasyconych jasnym światłem i przerażeniem filmowanych. Ich sylwetki rosły, jakby to, co ich pokazuje, skradało się ku nim. Wreszcie jeden z ekranów błysnął jasnym światłem. Kowalski usłyszał wrzask.

– Co to było? – zawołał, rozglądając się wokół.

Krzyczeli także inni. Jeden głos przebił się ponad inne.

– Roman!!!

Kowalski spojrzał w tamtą stronę. Krzyczał jeden z ochroniarzy, którzy rozmawiali z Zaborkiem.

– Nie ma Romana!! Zniknął!!! – wrzeszczał jak człowiek w ataku paniki.

– Jezu… – szepnął Kowalski i znowu spojrzał na ścianę blasku. Na ekranach królowały teraz ludzkie twarze. Wszystkie były nienaturalnie białe, bo obraz ciągle był prześwietlony. Widać było na nich pot, strach i łzy. A potem oślepił go nowy rozbłysk. A potem jeszcze jeden. Były tak silne, że po każdym przed oczami pływały mu mroczki, jednak patrzył mimo bólu oczu. W końcu na ekranach znów było widać wnętrza sklepu, bo zniknęli z nich wszyscy ludzie. Prawie wszyscy.

Jedno ujęcie pokazywało samotną sylwetkę, stojącą przed ścianą telewizorów. Ten obraz pojawił się zaraz wszędzie, choć widać, że różni się od innych kątem patrzenia. I sylwetka zaczęła rosnąć. Wkrótce Kowalski mógł już rozpoznać swoje rysy, potem dostrzegł cień zarostu na policzkach, a po chwili na niektórych ekranach widział głębokie, wielkie od powiększenia pory skóry i pot zalewający mu czoło.

To, co patrzyło na niego, otaczało go ze wszystkich stron. Miał wrażenie, że coś na niego napiera, jakby znalazł się w wielkim ścisku i podniósł rękę, żeby to odetchnąć – ale dłoń nie napotkała żadnego oporu.

– Boże drogi – powiedział cicho, a potem wszystkie ekrany bluznęły blaskiem, po którym w całym pomieszczeniu zapadł nagły mrok. Trwało chwilę, gdy zaczęły błyskać lampy. Wreszcie puste wnętrze sklepu znowu rozświetliło zimne, elektryczne światło wiszących pod sufitem świetlówek.

Koniec

Komentarze

Zero odzewu. Czy w takim razie jest możliwość usunięcia tekstu? Po co ma zapychać pamięć na serwerze?

1. Opowiadanie jest (niestety) "przegadane". Wszystkie te didaskalia, dopowiedzenia, relację ze scenografii i drobne szczegóły rozpraszają, przynajmniej mnie. Nie są podane na tyle gładko, żeby można się było w nich zaczytać, może to dlatego. Całe to podłączanie centralek, sygnałów, kanałów i odbiorników niestety nuży.

"Elektronika, największy sklep z RTV i AGD w Lublinie, powinien rozpocząć działalność już w październiku. Jednak pojawiły się problemy przy budowie, więc firma prowadząca ten market straciła już miesiąc. To oznaczało wpływy o parę dziesiątków milionów złotych mniejsze niż wynikało z biznesplanu. W rezultacie wszyscy stawali na głowie, aby uruchomić sklep w listopadzie. Chodziło o to, żeby ludzie mieli nieco czasu na poznanie lokalizacji i oferty nowego marketu, nim ruszą na przedświąteczne zakupy. Każdy handlowiec wie, że grudzień to złotodajny miesiąc."

Jeśli to nie jest podręcznik marketingu, to może jednak wystarczyłyby dwa zdania zamiast sześciu?

2. Tekst wygląda na nie przejrzany, nie zredagowany wystarczająco wiele razy :D
Dlatego sporo w nim błędów ortograficznych, gramatycznych no i tych grubszych, takich zmyłek, na przykład:

"Było koło 22, a w sklepie było pełno ludzi. Mężczyźni uwijali się, rozstawiali pralki, lodówki, zmywarki, komputery, sprzęt grający i kolumny. "

Pierwsze zdanie mnie kojarzy się ze sklepem pełnym klientów. Dopiero drugie tłumaczy, że chodzi prawdopodobnie o pracowników.

3. Sporo drobnych pomyłek z rodzaju:

"Każdy zapieprzał jak maszynka, bo jutro było święto, a pojutrze sklep miał ruszyć."

"Jutro": Mimo wszystko bardziej pasuje tu "następnego dnia".

"Andrzej Kowalski przyglądał się, jak niewysoki, tęgawy mężczyzna próbuje podłączyć telewizor do anteny zbiorczej. Rafał Kasztelański, sklepowy technik, próbował włożyć wtyczkę do gniazda odbiornika, ale najwyraźniej nie mógł sobie z tym poradzić. W końcu nie wytrzymał."

Kto nie wytrzymał. Kasztelański, prawda? Ale dalej stoi przecież

"- Człowieku, czy ty masz dwie lewe ręce, czy też po prostu masz problem ze wsadzaniem?"

Czyli to nie ten nie wytrzymał, co myśleliśmy.

"Kowalski obszedł stanowisko z telewizorami i radioodbiornikami, którym władał. Był tu kierownikiem i podobało mu się wydawanie poleceń. Problem polegał na tym, że technicy za długo bawili się z szyną, do której mieli podłączać telewizory. Mówili, że w sygnale antenowym jest jakieś zakłócenie. W rezultacie zamiast 15-tej, zaczęli wieszać i podłączać odbiorniki dopiero od 19-tej."

Jaki problem polegał na tym, że technicy itd. ?

"
Kowalski był kierownikiem od niedawna – trzy miesiące. Większość czasu jednak zajmowały mu szkolenia, wyjazdy do Warszawy, gdzie znowu go szkolono, i inne pierdoły, tymczasem [...] "

Jednak? "Jednak" nie jest ozdobnikiem, podkreśla pewną sprzeczność.  A z czym tu sprzeczność stanowią szkolenia? Z tym, ze jest kierownikiem dopiero od trzech miesięcy?

4. Styl:

"Każdy zapieprzał jak maszynka, bo jutro było święto, a pojutrze sklep miał ruszyć."

Skoro całość jest raczej grzeczna, to "zapieprzał" nie jest tu ani trochę właściwe.
"Uwijał się jak w ukropie", na przykład, dużo bardziej pasuje do stylu.

"- Nie chrzań się z tym, włącz automatyczne nastawianie kanałów – poradził mu. – Jak będziesz się bawił z każdym telewizorem, to wyjdziemy stąd jutro. Będziesz od razu mógł pójść na cmentarz i świeczkę zapalić."

"wyjdziemy stąd jutro" <- "do jutra stąd nie wyjdziemy" albo coś podobnego,kierownik wyraźnie chce powiedzieć, że  nie ma zamiaru tam siedzieć całą noc. Powinien to podkreślić jakoś. Ironia następnego zdania wyraża raczej filozoficzny spokój.

5. Być może również z  braku redakcji, nieraz szwankuje rytm:

"Do plazmy by się nadał, ale nie do telewizora z kineskopem."

Jestem niemal pewien, że powinno to brzmieć (jesli ma pasować do reszty utworu)

"Do plazmy by się może nadał, ale do telewizora z kineskopem już nie" albo na parę innych sposób. To może być oczywiscie kwestia nastroju czytającego, więc nawet nie próbuję o tym dyskutować.


I tak dalej. Bardzo dużo tego. Z pewnościa potrzebne leżakowanie i ponowny przegląd.
Ja osobiście dokonałbym również radykalnej resekcji.

Cieszę się, że mogłem podzielić się moimi teoretycznymi przemyśleniami.
Pozdrawiam i życzę miłej zimy.

Czemu zimy? W sensie, że po czyms takim odezwiesz sie na wiosnę? :)
Dzięki za uwagi, dzięki za ocenę. W wielu sprawach sie zgadzam - redakcja nigdy nie szkodzi, a niełatwo redaguje się własny tekst (nawet kolejny raz z rzędu, bo i leżakowanie, i kolejne poprawianie było). Z niektórymi sie nie zgodze - ot, był kierownikiem trzy miesiące, jednak jeździł na szkolenia, tymczasem nikt go nie uczył nastawiania kanałow w kiepskim telewizorze.
Masz rację - do jutra stąd nie wyjdziemy brzmi nieźle, ale po pierwsze - dochodzi 23, wiec jest jasne, że wyjdą już jutro. Uciekło słowo rano. A ironia następnego zdania mnie nie kojarzy sie z filozofią, ale facet ma zwyczaj dowcipkować..
Jednak zdziwiło mnie stwierdzenie, że są tu błędy ortograficzne. I to sporo. Gramatycznych podobno też jest sporo. Przejrzałem jeszcze raz, i nie zauważyłem.
Tak czy owak, dzięki - no i jeśli dobrze zrozumiałem, do poczytania w przyszłym roku :)

Jeśli chodzi o "jednak", to proponuję zapytać kogoś innego, komu ufasz, bo mam wrażenie, że używasz słów "ale" czy "jednak" troszkę w niewłaściwych rolach. Na przykład w Twoim komentarzu: " A ironia następnego zdania mnie nie kojarzy sie z filozofią, ale facet ma zwyczaj dowcipkować.." - czemu tu "ale" jest? , powinno być "[...] filozofią, facet po prostu ma zwyczaj dowcipkować" - prawda? )

Jeśli chodzi o błędy gramatyczne czy ortograficzne: teoretycznie możemy powiedzieć "literówki" zamiast "błędy", ale praktycznie, kiedy się tekst publikuje, to trzeba mu zafundować korektę. Inaczej, jak taki anglik usiądzie, żeby się uczyć z tego polskiego, dajmy na to, to nauczy się z błędami, nie z literówkami.


"Może i jest, ale w tym burdelu gdzieś go wcięło." - tutaj chodzi o menu czy instrukcje ("go"nie pasuje do żadnego z tych słów). To jest błąd gramatyczny i wynika prawodpodobnie z pośpiechu :)
 Inne błędy prawdopodobnie wynikają  z braku przejrzenia całego tekstu po zmianie jednego fragmentu. Czasami w takich sytuacjach inne zdania przestają pasować. Na przykład: kiedy zmienia się rodzaj dopełnienia i potem do tego dopełnienia odnoszą się zaimki w następnych zdaniach.

Leżakować i redagować :)

Sorry, oczywiscie masz rację, jednak jest błędne, niepotrzebnie się sprzeciwiałem. I jasne, że powinno być je. Dzięki za kolejne uwagi.
Jeśli idzie o błędy gramatyczne - zwykle jest tak, że nie da sie poprawić tekstu swojego tak dobrze, jak zrobi się to z cudzym. Zawsze będzie taki moment, że zobaczy się zdanie, które być powinno, a nie to, które jest. Podobnie jest z literówkami.

Nowa Fantastyka