
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
I
Śmierdziało nieznośnie.
Poblask jarzącej pochodni rzucał cienie, które tańczyły na ścianach w głębinie podziemia, rozświetlając gdzieniegdzie, tylko punktowo i na krótko panujący, niepodzielnie mrok lochów. Mącący strumień ściekowego brudu, łajna i wszelakiej zarazy zachodzącej z góry ciekł środkiem, wzdłuż korytarza dzieląc go na dwie wąskie strony. Toteż kamienne, bliźniacze dróżki były zimne i wilgotne powodowane częstymi wylewami ścieku. A śmierdziało z niego tak nieznośnie, że Rinfir uciekał nosem na wszystkie strony.
I tu złośliwie by można rzec, że alchemik przecież przyzwyczajony do smrodu i nie jedne „ gówno " już wdychał, nie jedno widział. I nie jedno sam stworzył.
– Dalej nie idę. – Dosięgnął go chrapliwy głos za pleców. A później usłyszał szybkie kroki odwrotu noszące echo o kamienną posadzkę. Niedługo potem kroki ucichły.
Szybki skurwysynek, zasnuł teraz już osamotniony Rinfir, po stracie wątpliwego przewodnika.
Rinfir szedł wolno, przesądnie trzymając się lewej strony drogi z ramionami wysuniętymi w przód, dzierżąc oburącz ogniste światło. Nieznośny smród płynącego ścieku malarii ranił do granic wytrzymałości nozdrza. Wolą życia toczył bój nad własną wrażliwością, aby się nie porzygać. Ba, żeby nie stracić przytomności.
Zaklął szpetnie w połowie drogi, gdy coś małego z piskiem zaczepiło jego nogi w pośpiesznym biegu znikając w ciemności.
Pokonując wstręt i brzydotę, oraz różnoraki odór lochów coraz bardziej zachodził w ciemność.
W ciemniejszych częściach korytarza, tam gdzie światło pochodni nie sięgało kryły się gryzonie, a ciaśniejsza odnoga prowadziła do łukowatego przejścia. Tam ciągnął się następny korytarz, jakieś dwadzieścia kroków na wschód, zakończony spiżową kratą opuszczoną z góry na dół przez mechanizm, którego działania nie do końca rozumiał.
Czuł, że zaraz dojdzie do kulminacyjnego momentu kresu jego męki. Serce w takich przypadkach łomotało mu tempem, mając zamiar samowolnie wyskoczyć z piersi.
Tuż za kratą po obu stronach widniały rzędy, metalowych drzwi przytłoczone do ścian potężnymi zawiasami,gdzie tylko jedne, te na wprost niego witały będąc lekko uchylone.
Chłód, jakby przybrał na sile.
Metaliczne jęki w połączeniu ze szczękiem żelaza narastały dźwięcznie z każdym krokiem na przód, raniąc przy tym panującą ciszę, do tej pory systematycznie przerywaną, jedynie przez ciche popiskiwanie gryzoni ukrytych po kątach, tam gdzie światło pochodni nie sięgało.
Szczękało coraz głośniej z każdym kolejnym krokiem.
Nie to tylko w jego głowie tak szumi. Doskonale przecież wiedział, że ta część dolnych pomieszczeń jest opuszczona, przynajmniej przez ludzi.
II
W pomieszczeniu było bezczelnie jasno.
Stała tam, na widoku. Widział jak się materializuje. Jak gęste opary dymu buchają, intensywnie z podłoża. Najpierw dostrzegł niezgrabne kontury, zarys ludzkiej sylwetki, bardzo opływowy, mglisty, rozmazany kształt kobiety.
Ale to było wtedy. Wstecz, wcześniej. Przed chwilą. Z upływem kolejnych sekund obraz doskonalił szczegóły.
Krwista czerwień sukienki czyniła z niej panią róży w oczach Rinfira. Na nagie ramiona opadły śnieżno białe włosy utrzymane w długości do pasa. Alabastrowa skóra, nawet z daleka wydała mu się gładka i przyjemna w dotyku, w pieszczotach.
Przestań! Do diabłów, to demon.
Nie przypominała demona, nie z tak cudownie bursztynowymi oczami. To nie mógł być demon.
– Witaj, przybyszu. Jestem Denadra.
Zapachniało bzem i jaśminem.
– Czyli obrazowo demon przybierający ludzką postać, najczęściej kobiety, aby zwabiać naiwnych mężczyzn, a później z pajęczą pracowitością punkt po puncie, kropla po kropli i rozkosz nad rozkoszą pozbawić ich dosłownie wszystkich soków żywota. Mnie też miło – pomyślał, nie powiedział.
Stał dłuższą chwilę na baczność, wpatrzony w jej niezgłębione oczy, był pewien, że długo nie wytrzyma tego lustrującego spojrzenia. Mylił się. Wytrzymał.
Ona się mną bawi.
– Witaj, pani. Jestem Rinfir – powiedział dumnie, a przynajmniej bardzo chciał, żeby zabrzmiało dumnie.
– Rin– fir– powtórzyła -A dalej Rinfir z Almagharu, alchemik, demonolog, pogromca wszystkiego co mniej żywe i syn wiedźmy. Jestem zaszczycona – posłała mu ulotny pocałunek.
Zmarszczył postrzępione brwi.
– Świetnie – chrząknął. Świetnie, że zaznajomienie mamy za sobą. A skoro wiesz kim jestem i czym też się trudnię, to wiesz co muszę teraz zrobić.
– Pocałuj mnie.
Demonologa zamurowało. Z tymi wielce wybebeszonymi oczami wyglądać musiał komicznie. Kobieta też tak myślała sądząc po ironicznym uśmieszku jaki malował sie na tych ponętnyh ustach.
– Przestań się ze mną bawić! Twoja iluzja nie działa na mnie. Lepiej pokaż prawdziwe oblicze, pokaż co w tobie siedzi. Bo ja wiem, że to tylko nic nie znacząca iluzja – te ostatnie słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco, sam musiał to przyznać.
Azgerth Igahlilh krup Ann – wymamrotał formułkę. I zero efektów. Nie huknęło nie grzmotnęło, słowem lekkim demona szlag nie trafił. Nastała nawet jakaś większa ironia na twarzy białowłosej kobiety, a może to już szyderstwo. Któż to wie?
To jeszcze nie koniec, z obszernych rękawów bordowej tuniki wydobył nad podziw zręcznie sztylet.
– Nefryt – syknęła, a demonolog nie ujrzał w jej oczach strachu. Grube, skamieniałe ostrze broni poznaczone runami błysnęło bladym, księżycowym światłem – A więc jesteś naszykowany na walkę – powiedziała twardo, prawie, że zachęcająco.
Nie odpowiedział zacisnął mocniej dłoń na rękojeści. Ale pozostał na miejscu. I na baczność. Dosłownie
Nie dać się sprowokować.
– Nie musisz się mnie bać – powiedziała łagodnie. – Ja wbrew pozorom, oraz tego co tam wyczytałeś w swoich mądrych księgach nie lubię zabijać i więc, że robię to bardzo niechętnie. I tylko kiedy jestem do tego zmuszona. Nasza znajomość wcale nie musi być nie przyjemna. Lubię spełniać zachcianki mężczyzn. Chyba wiesz co mam na myśli?
– Czyli rozumiem – podrapał brody – że jeżeli grzecznie poproszę, to ty nie zmuszana do zabójstwa posłusznie wrócisz do swojego świata. Tak?
– A co z tego będę mieć? – spytała zapatrzona gdzieś ponad otaczającą ich mgłę.
– Na przykład, że wrócisz do siebie, bez kamienia w sercu, że się tak wyrażę.
– Zmuszona jestem nie przyjąć twej propozycji, ale próbuj dalej. Podobasz mi się. Może dojdziemy jeszcze do nie zbrojnej konkluzji. Więc, że przed twoim przybyciem miałam już naście tuzinów gości. Nawet część z nich wysłałam moim bracią, nie wiesz nawet co my tu mamy za ucztę.
Demonolog pokiwał głową.
– Ale jak to mówią, wszystko co dobre kiedyś się kończy – dodał.
– Straszne rzeczy, tylu młodych mężczyzn, a z żadnym nic. Jestem taka niedopieszczona.
– Ha – błysnęło mu w oczach – Czyli nim mnie zabijesz zostanę wykorzystany do uciech, tak?
– Liczę, że do tego nie dojdzie.
Ona zdawała się unosić ponad ziemią, a jej suknia powodowana ruchami hulała żwawo do taktu, mimo iż przecież nie wiało, a białe włosy w raz potrafiły stanąć w górze niczym pióropusz.
Kroczyła pewnie, lekko, bez oporów.
Tańczyła zakręcona wokół własnej osi. Raz. Drugi. Dziesiąty. A w majestacie złotej poświaty jak otulała kobietę Rinfir przekonał się, że suknia jest wykonana z bardzo, ale to bardzo cienkiego materiału, a panna nie ma na sobie bielizny. Też wtedy wola życia stanęła mu na przód i w pełnym wzwodzie. Kobieta uśmiechnęła się. Szczerze. A demonolog poczuł falę ciepła na policzkach.
– Och – machnęła ręką bardzo po kobiecemu – Nie masz się czego wstydzić. Powiem ci ja nawet, że to naturalne jak wstające słońce. Sama natura. Kobieta i mężczyzna sami, zamknięci w zimnym pomieszczeniu. Czyż nie uważasz tego za znak?
– Nie podchodź! Jestem tu, bo mam robotę o wykonania. I nic tu nie ma do grzania moja preferencja natury, jak to określiłaś.
– Każdą robotę można uprzyjemnić. Robota może stać się nad wyraz wdzięczną pracą, a ta z czasem obudzi się o rozkosz. Ty jesteś tutaj, bo taki ci kazano. Jesteś tu ze strachu, pełny obaw o swoje życie, przepełniony bólem tortur i wizją agonii śmierci, jaką księżna Kasadra z Ihuczowa dla ciebie przygotuje, gdy ją zawiedziesz.
– Przestań! Nie mogę. Powiedziałem, ani kroku więcej.
– Źle mówię? Przecież nie jesteś tu z własnej nie przymuszonej woli. Wczoraj dała popis możliwości, jeżeli chodzi o zemstę. Czyż nie?
III
Na placu dziedzińca panowało gromka podniecenie, szybko zastąpione wrzawą, mimo panującej już przecież popołudniowej pory.
Panna Pacera jako pierwsza poszła pod bicz. Trzech, rosłych mężczyzn przemocą zawlekli ją na środek dziedzińca, w ręce czekającego już kata. Najpierw skrępował jej nadgarstki w przodzie i do słupa umocował, w taki sposób, aby panna otulała drew krągłościami. Kat i widownia czekali długo na kontynuacje przedstawienia.
Wreszcie przykuta dama przestała wierzgać, pluć i kląć na czym świat stoi, a mężczyzna w okapturzonej głowie mógł robić swoje. Sięgnął dłonią do beczki. Pomajtał w głębinie wody i wynurzył z pluskiem rózgę, porządnie już namoczoną. Zamachał narzędziem kary dwukrotnie z góry na dół, rażąc piskliwie jak na razie jedynie powietrze. Dziewczyna prychnęła pogardliwie i zaklęła szpetnie.
Rinfir obserwował całe zajście siedząc na wozie. Wiercił się i pocił bardziej od narażonej.
Sama księżna Kasandra z Ihaczowa była mu towarzyszem. Ta bliskość na pewno nie była mu na rękę. Rinfir chrząknął. Księżna łypnęła na niego gniewnie.Szybko jednak powróciła do obserwacji widowiska.
Młody mężczyzna patrzył na nią dyskretnie. Miała surowe oblicze, a chłód bijący z oczu był dosłownie wyczuwalny. Ale on znał to zimne, pozbawione uczuć spojrzenie. W ciągu trzech dni goszczenia na jej terenie przekonał się dogłębnie, że jest mściwą suką.
– Czyń za co ci płacone! – krzyknęła, niezwykle dźwięcznie i twardo.
Zgraja tłumnych zgromadzonych zawrzała. Rinfir przełknął głośno ślinę.
Kat jednym szarpnięciem zdarł do połowy suknię z Patery, obnażając jej plecy. Mimo zasłoniętej przez kaptur twarz, łatwo można zgadnąć, że to sprawiło mu przyjemność.
– Trzydzieści pięć razów. Tyle wynosi kara za twoje przestępstwo – powiedział surowo.
Kobieta odchyliła głowę pod dziwnym kontem i w odpowiedzi splunęła na niego. Chybiła o włos.
Tłum zawył śmiechem.
– Zaraz wrzaśniesz złociutka. Obiecuję.
– Ot podziwiajcie sprawiedliwość księżnej z Ihaczowa, bom ładniejsza od niej. Tak przyznaję, że zgrzeszyłam. Czuję się pohańbiona i przelana żalem. Czyli z tego wynosi, że trzeba połowę kobiet wybić w mieście. Tylko te mocno stare są bezpiecznie. Chłopy stateczni! Chrońcie swoje żony i córki, bo nie wiadomo kiedy księżna na atrakcyjności utraci.
– Oszczędzaj siły na krzyk i zacznij liczyć razy. Zaraz cię wyćwiczę.
– A ćwicz, ćwicz, ty zakapturzony bucu. – powiedziała hardo i na wznak wyzywająco wypięła tył.
Rózga świsnęła w powietrzu. Nie jeden raz. Bita kobieta zacisnęła mocno zęby. Nie wrzasnęła. Pojękiwała i to też możliwie najciszej, z każdym kolejnym uderzeniem, przychodziło to coraz trudniej. Kat bił coraz mocniej i mocniej. Tak się za wrębił w chłoście, że pominął przerwę w uderzeniach.
– Przestań ! – Rinfir chciał krzyknąć, ale wydał z siebie tylko błahy skowyt.
– Za co ta piękniejeńsza panienka jest bita? – spytał jeden ze stojących na dziedzińcu mężczyzn w mało wymagającym ubiorze.
– Właśnie za piękniejeństwo – odparł sąsiad.
– Aaaaa…
– Dość. Psi durniu, chędożony w cwale.
Księżna podeszła do skatowanej szlachcianki. Kat dla pewności cofnął się.
– Bijesz nie przytomną. Po co? Przecież nic nie czuje. – Rozejrzała się nerwowo po zgromadzonych. – Ty do mnie z życiem! – rzuciła do stojącego w pobliżu mężczyzny w białym habicie, z torbą skórzaną i nietuzinkowym wiekiem.
Posłusznie podszedł.
– Ocuć ją, migiem. Żwawo wyciągaj te medykamenty.
Dziewczyna będąca na klęczkach oprzytomniała w trzy uderzenia dzwonem. Może i tutejsi medycy nie potrafili wyleczyć gruźlicy, choroby wieńcowej, nawet zwykłego zapalenia płuc, czy powyżej normy zbić gorączkę, ale na cuceniu wyznawali się fachowo. W końcu lata praktyki w podziemnych katowniach robiły swoje. Po zaaplikowaniu dawki korzennego specyfiku szlachcianka z trudem wstała. Tymczasem księżna cieszyła oczy widokiem jej skatowanych pleców i nieporadnych ruchów.
– Dalej uważasz, że jesteś piękniejsza?
– Niezmiennie – stęknęła, stając chwiejnie na nogi – Moja kara skończona. Dalej rozwiąż mnie.
– Jeszcze nie – odrzekła zimno.
Kat wzruszył ramionami nie rozumiejąc, co ma dalej czynić.
Ktoś z tyłu ośmielił się głośno gwizdnąć.
– Jeszcze czeka cię obcięcie języka. Dalej brać ją.
Nóż w dłoni kata pojawił się nie wiadomo skąd. Wyznaczeni pachołkowie zmusili siłą Pacerę do wystawienia języka.
Rinfir zamknął oczy i gdyby tylko mógł nie otwierał by ich więcej dzisiaj. Nie mógł i nie chciał na to patrzeć. Aby uciszyć głosy sumienia wyobraził sobie, że jest teraz gdzie indziej…, że cała sprawa go nie dotyczy.
IV
Stała tuż przed nim, na wyciągnięcie ramienia teraz była. Albo on był. Poczuł jak ręka mu drży. Obie zresztą drżały. Głos wiązał w gardle, kolana gięły na bezsilność, a dłoń, w której trzymał broń dostała dzikich konwulsj, nad którymi nie potrafił zapanować. Cofnął drżącą dłoń, sam też się cofnął w tył w dwóch krokach, aż plecami objął zimną ścianę. Był w potrzasku. Czuł to. A ona coraz bliżej, coraz śmielej stąpała pewnie wprost na niego.
Nie bój się, usłyszał głos gdzieś w środku. Ciepły kobiecy głos szeptał czułe słowa do ucha, jakie każdy mężczyzna choćby raz pragnął usłyszeć.
Ależ miała delikatne dłonie, gdy dotknęła jego czoła. Miał wrażenie, że robi się coraz jaśniej. A jej dłoń pędzi na dół, od szyi już tors mu gładzi i coraz niżej i niżej. Pisnął. Wrzasnął. Chciał śpiewać.
To tylko iluzja, powtarzał sobie. Muszę wytrwać.
V
Otworzył powieki dopiero, gdy oprawca krzyknął : „ No kto chcę kupić świeżę mięso szlachcianki Pacery".
Tłum ponownie za skandował. O dziwo znaleźli się chętni.
Rinfirowi było słabo.
Zmaltretowanej z obciętym językiem szlachciance nie udzielono pomocy. Ona i tak już umierała. Sił starczyło jej jeszcze, aby splunąć pod nogi księżnej i umrzeć w chwale nieugięcia.
– Dawać tę drugą.
Panna Olewna rozsądniejsza sama zdjęła suknię, a nim dała się związać zdążyła ściągnąć z szyi złoty łańcuch wysadzany brylantami i wsunęła go w dłonie kata.
VI
Zsunął płaszcz z wątłych ramion. W pomieszczeniu mimo przygaszonego kominka powietrze było ciepłe. Kilka ujęć dalej, przy oknie i tam na łóżku na aksamitnej pościeli księżna leżała nagusieńka i znużona długim czekaniem na swojego wybawce zajęła się tarmoszeniem z pierzyny poduszki. Demonolog przełknął głośno ślinę. Widok negliżu władczyni z Ihaczowa nie należał do tych przyjemnych doznań.
– Podejść bohaterze do swej pani. Nie gryzę – oblizała wargi – No nie zęby będę na tobie ćwiczyć. No chodź, że już, no tu do mnie.
Demonolog westchnął. Przyszedł najbardziej opieszale, jak było to możliwe. Przez trzy dni spędzonych na dworze Kasandry już prawie jest bogatszy o nerwicę, a i serce dawno zapomniało o wolnych obrotach.
– Pani, cześć zadania już wykonałem.
– Jak to cześć?! – krzyknęła w głos, a w drzwiach, tuż za plecami Rinfira błyskawicznie pojawił się strażnik z przeładowaną kuszą. – Chcesz powiedzieć, że ten demon jeszcze jest, tam na dole? -kontynuowała.
– Pani – powiedział cicho – Walka z istotami na wpół wymarłymi, to nie to samo co walka z żywym człowiekiem. Demona nie można zabić, prawie w ogóle nie da się tego uczynić. My znawcy demonologi i sztuk miscytyzmu możemy jedynie przegnać demona do innego wymiaru. Co robimy, ale stopniowo. To trwa.
Rinfir spojrzawszy na coraz tępszą minę księżnej powstrzymał się od wykładu nad rodzajem demonów i środkami jakimi się je zwalcza. W ogóle postanowił już dalej milczeć.
Ciszę przerywało głośne sapanie władczyni.
– To kiedy przepędzisz stąd tego czarta – spytała gniewnie, wydając w międzyczasie gest ręką, aby strażnik zostawił ich samych. – Dzień. Dwa. Miesiąc. Może rok… Ile ta walka ma trwać? Co?
– Dokładam wszelkich starań, aby czas był jak najkrótszy mając na uwadze dobre samopoczucie pani. Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to rozprawię się z demonem w cztery dni.
– Cztery dni – powtórzyła – Niechże tak będzie, ale jeżeli chcesz mieć dalej we mnie łaskawą panią lepiej, żebyś nie przekroczył wyznaczonego terminu. Nie znoszę ludzi nie słownych.
– Świetnie to rozumiem. Też jestem zasadzie Pacta sunt servanda.
Potem uświadomił sobie, że jest głupi. Tak głupi jak zwykła mówić jego matka.
Księżna próbowała powtórzyć końcówkę ostatniego zdania demonologa, ale wydała z siebie, niemowlęcy bełkot. Ten rzecz jasna nie skomentował tego. Uciekł wzrokiem z oblicza pani wprost na pobliską ścianę przyozdobioną w liczne gobeliny przedstawiające życie pastucha – bardzo pretensjonalna wersja przedstawienia penetracji owieczek przez pasterza na łonie natury.
VII
– Co teraz poczniesz, biedaku? – Miała rozświetlone oczy wschodzącego słońca malowane troską.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami.
Cisza. Coraz ciszej. Ta cisza tylko poniekąd przerywana równymi oddechami białowłosej damy. Jej dziewczęce piesi unosiły się i opadały w rytmie równych oddechów.
Ależ ona jest piękna, pomyślał zauroczony jej okazałościami.
Przecież to tylko iluzja, powtarzał sobie.
Odsunął dłonią jej włosy zachodzące, nieposłusznie w bursztynowe oczy i czule pocałował jej skroń – aż do ucha. Spoglądała raz na niego, raz na broń, ale jej jej rysy twarzy nie straciły na miękkości.
– Co teraz poczniesz? – powtórzyła.
Już nic nie mówił.
VIII
Obudził się jak zwykle gwałtownie, zalany potem i jak zwykle wcześniej niżby sobie tego życzył. Przetarł za śnione oczy, z których jeszcze nie uciekły obrazy marzeń i błogiej fantazji. Potrzebowała jak zawsze kilku uderzeń serca, aby świadomość podpowiedziała mu gdzie jest konkretnie. Koniec końców brutalność rzeczywistości powróciła.
Teraz był pewien, że już zupełnie nie śni.
Suka chrapało głośno.
Na szczęście ubrana. Na nie szczęście spod kołdry wystawało jej spasione ramię i Rinfirowi już po przebudzeniu zbierało się na mdłości. Nie pamiętał, aby wczoraj uraczył własną męskością „ damę " – co pozwalało na wysunięcie wniosków, że posiada jeszcze, nawet okrojone poczucie estetyki.
Ciarki obrzydzenie przeszły mu po kręgosłupie. I tym moralnym też.
Powoli zwlekł ciało z łóżka.
– Jestem demonologie i walczę ze złem. – błysnęło mu w oczach.
Kamienny sztylet znowu spoczął w dłoni. Lubił spoglądać na zwężające ostrze pokryte pradawnymi znakami świętości z świątyni Etender i innych namaszczonych.
Nachylił się nad nią, wyczuł alkohol bijący z jej tłustego pyska.
– Wstawaj suko – rozkazał.
Zdążył przyłożyć jej dłoń do ust, gdy otworzyła, przekrwione oczy.
– Uuuuuuu…Eeeummhh.
– Cicho jędzo.
Próbowała się wyrwać. Nie zdołała. Jego jedna chuda dłoń starczyła, aby utrzymać jej wijące łapska.
– Sama mnie wezwałaś. Pamiętasz? Jestem demonologiem – powiedział z należytą gracja. Jestem znawcą demonów i walczę ze złem. – błysnęło mu w oczach. – A ty przecież jesteś demonem.
Patrzyła na niego, dalej wierzgając jak piskorz, ale nie mogła ujrzeć w jego spojrzeniu szaleństwa, a przynajmniej nie czystego szaleństwa.
Sztylet syknął żądny krwi, a spod jedwabnego okrycia popłynęła intensywna czerwień.
Demon odpędzony.
Suka umarła.
Z tymi wielce wybebeszonymi oczami wyglądać musiał komicznie. Kobieta też tak myślała sądząc po ironicznym uśmieszku jaki malował jej ponętne usta.
Może dojdziemy nie zbrojnej konkluzji.
Wczoraj pokazała ci aplauz swoich możliwości, jeżeli chodzi o zemstę.
(...) jeden ze stojących na dziedzińcu mężczyzn w mało wymagającym ubiorze na rodzaj chłopka polnego.
Wystarczy.
Albo to kpiny, albo szyfry, albo jeszcze co innego, czego nie nazwę.
Jego jedna chuda dłoń starczyła, aby utrzymać jej wijące łapska. :D:D:D
Dawno się tak nie uśmiałam :D Jaka szkoda, że przegapiłeś konkurs kiczu. Moje ulubione kwiatki:
Najpierw skrępował jej nadgarstki w przodzie i do słupa umocował, w taki sposób, aby panna otulała drew krągłościami. => aż to sobie wyobraziłam
Wreszcie przykuta dama przestała wierzgać, pluć i kląć na czym świat stoi, a mężczyzna w okapturzonej głowie mógł robić swoje. => niezła dama ;)
Księżna łypnęła na niego w ulotnym przelocie, nie przestając obserwować ruchów kata. => yy w czym?
W ciągu trzech dni goszczenia na jej terenie przekonał się dogłębnie, że jest mściwą suką. => dosdne :D
- Dość. Psi durniu, chędożony w cwale. => to jest the best
Sił starczyło jej jeszcze, aby splunąć pod nogi księżnej i umrzeć w chwale nieugięcia. => twarda z niej lacz
Rinfir spojrzawszy na coraz tępszą minę księżnej => księżna ogólnie wymiata ;)
Według mnie tekst całkiem przyjemny w czytaniu. Fabuła niczego sobie, bohater da się lubić i niezłe dnialogi.
Hm. Tak. Hm, hm.
W pełni zgadam się z AdamemKB. Nic dodać, nic ująć.
Pozdrawiam
Także zgadzam się, utwór jest w miarę dobry.
Ta pała to ode mnie:D Chyba nie muszę tłumaczyć, za co... utwór sam jej broni:D:D Jeśli to był celowy kicz, to potraktuj jako szóstkę.
Ej, zaraz... to jest na serio?... O_o' Y... ten teges... no... wow.
Także zgadzam się, utwór jest w miarę dobry.
Znaczy... Z kim się zgadzasz? :|
Omg cóż za krytycyzm z niedzieli... Nie spodziewałem się, że w ogóle ktoś przeczyta, nie mówiąc już o komentarzach... No właśnie ja tu bym szepnął dwa słowa w sprawie krytykowanego „dzieła" i pewnie, to zabrzmi, jak marna próba zachowania twarzy, jednakże sprawa wygląda nieco inaczej.
Tekst został napisany dlatego, że dzień wcześniej zjechałem siostrę za wypracowanie o Antygonie i ona mi zarzuciła, że w 45 minut (patrz jedna godzina lekcyjna) nie można napisać nic dłuższego, niż na 2 strony A4... Czyli to co stworzyłem, to takie wypociny jednym tchem pisane w niecałą godzinę... tyle ode mnie.
Aha, póki pamięć świeża, tak z ciekawości rzuciłem oko na opowiadania panny Seleny and Ranferiel i tam też szału nie ma. Także może więcej pisać, a mniej krytykować. :)
Rinfir, masz rację, brzmi to jak marna próba zachowania twarzy.
Jeśli nie chcesz szczerej krytyki, tylko pochwał, "achów" i "ochów" to pokazuj rodzinie, a nie publicznie.
Pozdraiam
@Rinfir, trzeba się było nie przyznawać, że to jest na poważnie. Ja naprawdę myślałam, że ten tekst to żart (ach, ta moja naiwna wiara w ludzi...). Skoro jednak bronisz "dzieła" to cóż... dla mnie jesteś pisarskim master of disaster numer jeden ;) Co do Twojego komentarza a propos tekstów moich i Seleny... no comment.
:D:D:D
Drogi Autorze!
Piszesz: "Nie spodziewałem się, że w ogóle ktoś przeczyta, nie mówiąc już o komentarzach..." Czy myślisz, że teksty tu wrzucane są drukowane i kolorowane? Nie. Tu się czyta.
Piszesz: "Czyli to co stworzyłem, to takie wypociny jednym tchem pisane w niecałą godzinę... tyle ode mnie."A ode mnie tyle, że to oznacza brak szacunku dla czytających.
Piszesz: "Aha, póki pamięć świeża, tak z ciekawości rzuciłem oko na opowiadania panny Seleny and Ranferiel i tam też szału nie ma. Także może więcej pisać, a mniej krytykować." Porównując swój tekst do tekstów Seleny i Ranferiel przesadziłeś. Zresztą teksty bronią się same, Twój sam się wyłożył. Niestety pokazujesz brak dystansu do samego siebie. Tu raczej nie bawimy się w "a Twoje teksty nie są lepsze więc co mi tu komentujesz".
Piszesz: ":)" i na tym powinieneś poprzestać. Dodam tylko, że nie dostatniesz ode mnie pały. Dałem tu tylko jedną pałę i wierz mi, że tamten tekst był o niebo lepszy.
Pozdrawiam i wróć z poważnym tekstem
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
Nie. Wróć z poważnym tekstem, ale najpierw przeczytaj z pół kwintala dobrych książek i naucz się polskiego. Bo używasz wyrazów w bardzo, ale to bardzo dziwny sposób (np. co to znaczy, że bohater się zasnuł? jak się nosi echo? jak się przelewa żalem? aplauz i apogeum to dwie różne rzeczy; i tak dalej i tak dalej).
Po pierwszym akapicie umarłem i zamierzłem porzucić "dzieło", ale rzuciłem jeszcze okiem na komentarze i jakoś tak się złożyło, że dostrzegłem jedynie te na plus. Domęczyłem więc dzieło, doczytałem komentarze, z przerażeniem ten będący odpowiedzią autora i mam na dziś dość perełek :)
Tylko dwa słowa...
1) tłumaczenie, że tekst jest słaby bo był robiony "na szybko" jest na tym samym poziomie jak opowieści mojego kolegi z dzieciństwa, który mówił, że potrafi latać na rowerze tylko mu się "nie chce pokazać". Nieważne, czy tekst piałem godzinę, dzień, czy miesiąc - jeśli uważam, że jest dobry - wrzucam by inni poddali ocenie, jeśli nie jest dobry wyrzucam albo poprawiam.
2) braki w talencie i w warsztacie można nadrobic na wiele sposóbów; braki w dojrzałości mozna co najwyżej maskować - dlatego na przyszłość nie odpowiadaj krytyką na krytykę. Pisanie i ocenianie to dwa różne światy - można konstruktywnie oceniać mimo, że się słabo pisze. Ty pokazałeś tekstem, że słabo piszesz a potem komentarzem, że ocenić też nie dajesz rady. Stanowczo to nie jest miejsce dla Ciebie (wszak tu się pisze i komentuje).
Dobry tekst sam się broni, a temu autor sam wybił oręż z dłoni. Ja także myślałem, że jest to występ klaunów w cyrku, z kwiatkami pryskającymi na wszystko wodą i piszczącymi nosami. Skoro jednak ma to być poważny tekst no to z przykrością stwierdzam, że strzeliłeś sobie autorze w stopę. Nie bój się, żaden pobór do wojska ci nie grozi w najbliższym czasie. Dzieło niech więc bawi, bo nawet kiedy będzie siliło się na powagę, to i tak poślizgnie się na bananowej skórce.
Pozdrawiam