- Opowiadanie: Zige - Powinność (szort)

Powinność (szort)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powinność (szort)

Zwlekam do ostatniej chwili. Słońce tak pięknie świeci. Jasno i mocno. Przede wszystkim mocno. Promieni nie przesłania kilkukilometrowa warstwa radioaktywnych zanieczyszczeń.

Budzą się wspomnienia z bardzo wczesnego dzieciństwa. Starszy brat z rodzicami, biwak nad jeziorem. I takie samo, nieskazitelne, słońce. Obrazy są niewyraźne, wyblakłe, jak fotografie przechowywane na dnie kufra przez dziesięciolecia. Ale są. Większość ludzi nie ma nawet tego. Nie, nie ci, tutaj. Oni mają wszystko, choć nie zdają sobie z tego sprawy.

Z ociąganiem ruszam dalej. I tak już zbyt długo zamarudziłem. Śnieg skrzypi pod butami. Mijam duży budynek. Centrum handlowe. Śmieszenie mały w porównaniu to tych, które zbudują za kilkadziesiąt lat.

Trasę znam na pamięć. Tutaj stoi kino. Obok mały targ z warzywami i owocami. A zaraz za rogiem, o, dokładnie tu, jedna z wielu restauracji. Z żywą obsług i papierową kartą dań. Coś niesamowitego. Ulicą jeżdżą samochody, jeszcze na ropę.

Czuję się jak w interaktywnym muzeum.

Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Tutaj jestem jednym z tysięcy starszych ludzi. Po pięćdziesiątce, pewnie z zaplanowaną już emeryturą. Dojrzały, lecz wciąż z wieloma rzeczami przed sobą. U nas średnia życia to niewiele ponad dwadzieścia lat. Jeśli miałeś więcej, to znaczy, że urodziłeś się w lepszych czasach.

Zdaję sobie sprawę, że odwlekam nieuniknione. Szukam kolejnych pretekstów aby tam nie iść, albo chociaż dojść jak najpóźniej.

Właśnie na taką okoliczność wziąłem fotografię, choć przewożenie ze sobą jakichkolwiek elementów jest surowo zabronione. Wyciągam ją z kieszeni. Jest wykonana z materiału używanego obecnie, tak aby nikt niczego nie podejrzewał. Przysiadam na chwilę na drewnianej ławeczce przy fontannie. Malutkie kropelki czystej wody przyjemnie ochładzają mi twarz. Wpatruję się we fragmencik świata, w którym już od dawna nie istnieje coś takiego, jak „czysta woda". Choć znam ten obrazek na pamięć, za każdym razem działa na mnie tak samo. Mam ochotę wrzeszczeć ze złości.

Zdjęcie zrobiono w bunkrze. Widzę popękane, brudne ściany. W centrum stoi, leży lub siedzi około trzydziestu postaci. Jedynie kilka z nich przypomina jeszcze ludzi. Część z nich ma nawet coś na kształt ręki, którą może pomachać do aparatu. Znam ich wszystkich. Każdy już nie żyje, chociaż urodzi się dopiero za jakieś sto lat.

Wystarczy. Chowam zdjęcie i ruszam zdecydowanie szybszym krokiem. Po niespełna dziesięciu minutach jestem na miejscu. Pewnie przekraczam próg i zagłębiam się w chłodny labirynt jasnych korytarzy. Zdejmuję płaszcz i rzucam go na jedno z mijanych, pustych krzeseł. Poprawiam na sobie lekko wygnieciony fartuch. Obok mnie, nieprzerwanie niczym rzeka, przewija się tłum ludzi. Nie patrzę w oczy mijanym osobom.

Bez wahania wybieram właściwe korytarze, otwieram kolejne drzwi. Drogę mam dokładnie wyrytą w pamięci. Wydaje się, że prędzej mógłbym zapomnieć jak się nazywam, niż jak dojść do celu.

W końcu docieram na miejsce. Sala dla noworodków. Nikogo nie ma w pobliżu, więc wchodzę do środka.

Mam tylko kilka chwil. Wiem, gdzie leży dziecko, dlatego nie tracę czasu na poszukiwania.

– Jak tylko go odnajdziesz, rób swoje. Nie przyglądaj mu się, nie wahaj. Nie daj dojść do głosu emocjom. Każda kolejna sekunda zmniejsza twoje szanse – powtarzano mi do upadłego podczas szkolenia.

Podchodzę do odpowiedniego stanowiska. Czuję suchość w gardle, jakbym od stuleci nie miał wody w ustach. Drżącymi rękami otwieram plastikową obudowę. Dziecko nie śpi. Patrzy na mnie intensywnie. Obraz się załamuje więc wycieram wzbierające łzy rękawem. Wsadzam dłonie do środka, trzęsąc się jak w febrze.

Boże, spraw, żeby ktoś mnie zauważył, żeby przypadkiem wszedł strażnik i mnie powstrzymał.

Mimo tych próśb, nie cofam się.

Szyjka dziecka jest taka delikatna.

Nie wiem, ile czasu minęło. Może minuta, a może cała wieczność. Jakaś kobieta zaczęła krzyczeć, potem kolejne. Ktoś przeklinał, wrzeszczał w moją stronę straszne słowa. W końcu do środka wpadł ochroniarz. Stanął jak wryty na widok tego, co leżało na podłodze.

– Musiałem być pewien… – bełkoczę, ale on nie słyszy. Z otwartymi ustami skacze wzrokiem na podłogę, puste stanowisko dla noworodków, potem na mnie, i znowu na podłogę. I tak w kółko. W końcu, bardzo powoli, sięga do kabury.

Przesuwam się wzdłuż ściany, jak najdalej od reszty dzieci. Ochroniarz podąża za mną lufą pistoletu. Krzyczy cos wysokim głosem. Sięgam do kieszeni i szybko wyjmuję czarny, zabawkowy pistolet. Prawie udaje mi się wymierzyć w ochroniarza, kiedy pierwsza kula trafia mnie w brzuch i posyła na ścianę. Kolejna uderza niemal w to samo miejsce. Powoli ześlizguję się na ziemię. Towarzyszy mi płacz pierwszego dziecka. Potem kolejnego, aż w końcu wrzeszczą już wszystkie.

Ból jest potworny ale szybko maleje, zanika, tak samo jak czucie poniżej szyi. Głowa opada mi na ramię. Widzę szybko powiększającą się, wokół moich nóg, kałużę ciemnej krwi. Ochroniarz podchodzi ostrożnie, w końcu opuszcza broń i przy mnie klęka. Widzę obrzydzenie na jego twarzy.

– To dziecko… – Choć staram się mówić głośno, z mych ust wydobywa się ledwie słyszalny szept. – Nie rozumiesz… Przyszłość… Dyktator… Za kilkadziesiąt lat… Zagłada…

Mam gdzieś rozkazy, chce wszystko wyjaśnić, wytłumaczyć, żeby to obrzydzenie nie było ostatnim, co zobaczę za życia.

Ale nie zdążam. Kałuża przestaje się rozrastać.

 

Koniec

Komentarze

Towarzyszy mi płacz pierwszego dzicka.

Kilka rzeczy mi nie gra w tym tekście. Po pierwsze - słabo szkolą morderców w przyszłości, skoro zabójca ma dziwne wątpliwości w najważniejszym momencie. Ja rozumiem, że celem był noworodek, ale mimo wszystko.
Druga rzecz, której nie pojmuję; o co chodzi z tym plastikowym, zabawkowym pistoletem?

Mastiff

przeczytane

Dobra, spieszę wyjaśnić.
1) facet nie był szkolonym mordercą. Po prostu musiał zrobić to co musiał, czyli zapobiec przyszłej zagładzie ziemi, do której miało doprowadzić to dziecko. Mógł to zrobic tylko ktoś, kto urodził się na normalnej planecie, przed wojną,  i normalnie wyglądał. Bo ludzie urodzeni po wojnie nie prezentowali się  już za ciekawie. Stąd wątpliwości gościa: wiedział, że musi zabić ale i tak było mu ciężko.
2) facet nie chciał przeżyć. Normalnej broni nie mógł kupić, więc zdobył zwykłą zabawkę. Kiedy ochroniarz do niego celował, udawał, że ma prawdziwą broń i chce strzelić, żeby to ochroniarz pociągnął za spust.
Kurde, mogłem to chyba nieco lepiej opisać. To pierwszy popełniony przeze mnie szort i szału nie ma :)

Nie wiem dlaczego, ale czytając miałem przed oczami 12 małp...

Chociaż kilka razy zabierałem się do tego filmu, to nigdy w całości go nie obejrzałem, i generalnie nie wiem o co w nim chodzi. Jeśli istnieje duże podobieństwo to jest ono niezamierzone.

Podobieństwo jest we wrażeniach. Trudno mi to zdefiniować. Tak czy inaczej w głównej roli widzę Bruce'a Willisa:)

To ochroniarza, borykającego się z problemami rodzinnymi, alkoholizmem i wyrzutami sumienia po stracie kolegi, powinien zagrac Robert De Niro. A co! :D

Nowa Fantastyka