- Opowiadanie: lbastro - Czarny Lotos (HAREM 2011)

Czarny Lotos (HAREM 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarny Lotos (HAREM 2011)

Czarny Lotos (HAREM 2011)

 

– No nie daj się prosić Krishna. – Shmi uśmiechając się pokazywała białe zęby, kontrastujące z jej gładką, oliwkową cerą.

 

– Ale to coś zupełnie innego – wahał się. – Wiesz, moja droga Shmi, tutaj jest całkiem przytulnie i zawsze, wszędzie możemy… A wejście do środowiska autonomicznego nie jest już takie proste. Nie wiem, czy mój sarkofag i system są w stanie obsłużyć takie połączenie. Tam potrzeba bardzo wiele mocy na policzenie hipersensorycznych doznań i przełożenie ich na impulsy nerwowe.

 

– Najwyżej soft ci się wywali. Nie umiera się od tego – rozchyliła lekko swe kremowe sari, pokazując zgrabną łydkę i kilka łańcuszków ponad kostką. Zapytała: – Nie chcesz zobaczyć tego w jakiejś zwariowanej wersji?

 

– Cóż – Krishna przygryzł wargę. Akurat w moim sarkofagu nietrudno o przypadkowy wypadek, pomyślał, ale dodał na głos uśmiechając się: – No fakt, nie mam nic do stracenia. Zaszalejmy więc.

 

Shmi wykonała kilka gestów rękami i pojawił się przed nimi portal w postaci prostych drzwi z mosiężną gałką. Informacje techniczne wyświetlane na bieżąco ponad portalem trochę zaniepokoiły Krishnę, ale szybko przekonfigurował priorytety swego serwera i chwycił za klamkę.

 

Nie wiedział, czego spodziewać się po Shmi, dlatego domyślał się, że zostanie absolutnie zaskoczony. W swych przypuszczeniach nie pomylił się ani trochę.

 

Znaleźli się w wielkiej sali przypominającej do złudzenia wnętrze świątyni Akshardham. Było jednak nieco inaczej. Wewnątrz budynku, pod wielka centralną kopułą, zamknięto też ogród w kształcie lotosu, Yogi Hraday Kamal. Yamuna zaś, w rzeczywistości płynąca nieopodal wielkiego kompleksu w stolicy Indii, w tym wyizolowanym VirtuaLandzie przepływała przez środek bogato zdobionego wnętrza Swaminarayan Akshardham, omijając zakolem ogród.

 

Dreszcz przeszedł po jego plecach, gdy zobaczył przed sobą czteroręką boginię o żółtych, płonących oczach. Jej uśmiech odsłaniał ostre zęby i długi, czerwony język, a szyję zdobił naszyjnik z małych czaszek. Na szczęście nie trzymała w rekach maczety i odciętej głowy. Jedynym okryciem, tego groźnie wyglądającego fantomu bogini śmierci, były czarne włosy wijące się na plecach i sięgające aż do kolan.

 

– Jak ci się podoba zamówiony przeze mnie VirtuaLand? – Głos miała głęboki i donośny, rozchodzący się echem w świątynnym wnętrzu.

 

– Jest boski, moja Kali – odparł i zauważył z lekkim zdziwieniem, że jego fantom także zaopatrzono w cztery ramiona barwy błękitnej jak niebo w pogodny dzień. – Jesteśmy tu sami?

 

– Tak, to wyizolowana przestrzeń i mam nadzieją, że nikt się nam nie włamie. Mogliby jeszcze nas posądzić o świętokradztwo. – Spojrzała dosyć wymownie na niego i to co miał poniżej pasa, wyciągając krwisty język i uśmiechając się. – Dokonałam tylko małych modyfikacji fantomów. No chodź już do mnie, mój ty groźny Wisznu.

 

Dopiero teraz zerknął w dół i zamarł. Jego fantom wyposażono w naprawdę monstrualny, błękitny i pokryty licznymi naroślami narząd. Poczuł mrowienieu nasady lingamu i wzmagającą się żądzę, nad którą nie mógł zapanować. To chyba część programu tej przestrzeni, pomyślał i spojrzał na cztery cudnie ukształtowane piersi. W tym samym momencie poczuł delikatną, kwiatowa woń rozłożystej niczym ogromny lotos, różowej muszli bogini Kali.

 

Shmi wbiła długie, ostre paznokcie swego fantomu w bark Krishny, a potem smakowała ranę, liżąc strużkę krwi, dziwnie i obco wyglądającą na błękitnej skórze. Krishna walczył ze swą żądzą, ale od początku wiedział, że musi poddać się emocjom, zaszytym głęboko w protokoły sterujące fantomami, które w tym samym czasie torturowały impulsami jego mózg i inne części ciała spoczywającego w puszce sarkofagu.

 

Dwie ręce i język potrafią czynić cuda, ale cztery ręce i język Kali przeprowadziły go poprzez Trimurti. Od stworzyciela Brahmy, przez Wisznu aż do kończącego dzieło Śiwy. Nie pozostał zresztą dłużny swej kochance w skórze bogini śmierci. Bo jeśli pięć cali może sporo, to dwadzieścia bosko ukształtowanych cali potrafi dać sobie radę nawet z krwiożerczą Kali; okiełznać ją i ostatecznie przeistoczyć w potulną owieczkę.

 

***

 

Żel Lorenziniego znikał z cichym sykiem, ssany przez kilka otworów w dolnej części kapsuły. Shmi przecisnęła się przez wąską szparę walcowatego pojemnika i skierowała pod prysznic. Po drodze przystanęła na sekundę oglądając odbicie swego ciała w lustrze. Seledynowa barwa resztek żelu, rozmazanego na brzuchu i udach, nadawała jej dziwnego uroku. Dotknęła swych piersi, pamiętających jeszcze dłonie Krishny i uśmiechnęła się. Radosna pobiegła pod prysznic.

 

– Miko! – Zawołała na służącą, wychylając ociekającą wodą głowę zza parawanu.

 

– Już jestem, Shmi. – Skośnooka, filigranowa dziewczyna stała w łazience i czekała z wielkim, żółtym ręcznikiem w uniesionych rękach. Owinęła nim swą panią.

 

Miko pochodziła z Bangkoku, jednak nie miała tam szans na pracę i dlatego po roku tułaczki znalazła się w Pune, gdzie trafiła do domu pana Jaramutra, bogatego przemysłowca. Praca w domu rodziny z kasty Agarval przynosiła nie tylko utrzymanie, ale także całkiem pokaźną pensję, której sporą część Miko wysyłała matce i siostrom. Głównym zadaniem Miko była służba córce pana Jaramutra, co polegało na byciu jej przyjaciółką i niewolnicą, na przemian, według humorów Shmi. Nauczyła się jednak już dosyć dobrze odgadywać nastroje swej pani. Wiedziała, że dziś nie będzie poniżania i upokorzeń.

 

– Oh, Miko. – Shmi stanęła przed swoja służką naga, mając jedynie barwne bransolety na rękach i łańcuszki na kostkach stóp. Wilgotne, czarne włosy kleiły się jej do pleców i ramion. – Jestem taka szczęśliwa.

 

– Cóż cię tak uszczęśliwia, pani? – Miko zauważyła, że od jakiegoś czasu Shmi zachowuje się nieco inaczej, często popadając w zadumę lub stany dziwnej radości i uniesienia, ale do tej pory nie zwierzała się i nie mówiła o powodach swej przemiany.

 

– Powiem ci, jednak nie piśniesz o tym nikomu słowem – mówiąc to zrobiła teatralnie groźną minę.

 

– Tak, Shmi. Będę milczała.

 

– Wiesz, poznałam kilka tygodni temu w SimLife mężczyznę. – Widząc pytające spojrzenie Miko dodała: – No, w tej popularnej symulacji VirtuLandowej. I właśnie zaproponowałam mu spotkanie poza VirtuLandem.

 

– Czy to bezpieczne? Czytałam gdzieś ostatnio o tym Czarnym Lotosie…

 

– Oj, moja mała Miko. Oczywiście, że bezpieczne. Zresztą pan Ajurmadal to z pewnością nie jest żaden wirtualny oszust. Wydaje się być niezwykle kulturalny – zaśmiała się kuląc ramiona. – I jest bardzo namiętny.

 

Nagle, w przypływie jakiegoś porywu zerwała z siebie szlafrok i stanęła przed swa służąca prężąc się jak struna. Zaczęła przyjmować rożne pozy, wypinając pośladki.

 

– Co sądzisz o mym ciele? Czy moje piersi nie są zbyt małe? Myślisz, że mam zgrabny tyłek?

 

Miko już miała odpowiedzieć, ale Shmi kontynuowała, jakby wcale nie chciała znać jej opinii.

 

– Wiesz, mój fantom w VirtuLandzie jest niemal identyczny jak ja. Tylko troszkę poprawiłam swe ciało tu i ówdzie. I bardzo podobam się Krishnie. Każde spotkanie jest cudowne, ale z niecierpliwością czekam, by poznać go na żywo. A dziś zrobiliśmy coś zupełnie szalonego… Bardzo chciał i oddałam mu się tak… – Nie dokończyła jednak rumieniąc się.

 

– Jaki on jest? – Miko zapytała nieśmiało, gdy cisza przeciągnęła się zbytnio.

 

– Pochodzi z kasty Kszatrija. – Głos Shmi zabrzmiał donośnie, ale nie zrobiło to wrażenia na Miko, dlatego panna Rajamutra poczuła się w obowiązku wytłumaczyć. – To pradawna kasta, z której wywodzili się władcy. Nie wiem dokładnie czym się zajmuje on i jego ojciec, ale sama przynależność do kasty stawia go bardzo wysoko.

 

– A jeśli on tylko udaje, a w rzeczywistości jest kimś innym? Byłam kiedyś w VirtuLandzie i wiem, że można przybrać dowolną postać.

 

– Postać to jedno, ale kody kastowe to coś zupełnie innego. Nasz domowy komputer identyfikuje go jednoznacznie, a na dodatek on też korzysta z Virta w swej normalnej postaci – znowu zaśmiała się dotykając swych piersi i brzucha. – Jest bardzo przystojny i piękny, i tylko szesnaście lat starszy ode mnie. Jak myślisz, Miko – powiedziała stając przed swą tajską służka w bezwstydnym rozkroku. – Czy powinnam się ogolić zupełnie, czy coś zostawić?

 

Miko patrzyła nieco zaskoczona i powiedziała tylko cicho:

 

– Wszystko zależy od tego, jak woli ten twój pan Krishna Ajurmadal.

 

– Masz racje, moja miła. A teraz podaj mi sari, bo niedługo będzie pora obiadu, a później bądź gotowa na wyjazd do centrum. Zrobimy zakupy.

 

Gdy kilka chwil później zakładała jedwabne sari w kolorze żółtego lotosu, przypomniała sobie moment, gdy poznała Krishnę.

 

***

 

Shmi uwielbiała przechadzać się ulicami New VirDelhi w SimLife. W przeciwieństwie do prawdziwych miast, ich wirtualne odpowiedniki były czyste, pełne zieleni i przede wszystkim wolne od rzeszy nisko– kastowych ludzi. Owszem, żeby otoczenie nie było zbyt sztuczne, serwery zapełniały je sztucznie generowanymi fantomami, ale nie było to odzwierciedleniem prawdziwej ulicy. Gwar był mniejszy i nie czuło się obecnego wszędzie smrodu. Fantomy graczy były piękne i zajęte rozmowami, zakupami do swych simowych pałaców albo seksem. Nikt nie wspominał o tym jawnie, ale gracze SimLife wykupywali pakiety i abonament głównie w celach rozrywkowych. Chociaż próbowano reklamować tez inne zalety Sima.

 

Tego akurat dnia pogoda nie rozpieszczała. Operatorzy zaserwowali okrutny skwar lejący się z błękitnego nieba. Shmi postanowiła zacząć sesję od wypicia mrożonej herbaty. Udała się do Shirdi Baba Cafe, położonego po przeciwnej stronie ruchliwej ulicy. Jej program pozwalał na komfort nie zwracania uwagi na liczne riksze, skutery i wozy zaprzężone w muły; prowadził jej ciało automatycznie w gąszczu trąbiących i dzwoniących pojazdów.

 

Pech chciał, że wszystkie stoliki były już zajęte, mimo wczesnej pory. Rozglądając się zwróciła uwagę na siedzącego samotnie mężczyznę o jasnej cerze, ubranego w bardzo szykowny, biały, lniany garnitur.

 

– Czy mogę przysiąść? – Zapytała podchodząc do jego stolika. – Pragnę ochłodzić się szklanką napoju, a wszystkie stoliki są jak na złość zajęte.

 

Popatrzył na nią, po czym zdjął jasny, słomkowy kapelusz, kryjący czarne loki, wstał i chwytając oparcie sąsiedniego krzesła rzekł:

 

– Naturalnie, zapraszam begum.

 

Shmi uśmiechnęła się, bo nieczęsto zdarzało się, że mężczyźni używali takich słów. Królowa… Program poinformował alertem, że mężczyzna sprawdza jej tożsamość kastową, wiec bez skrupułów zrobiła to samo. Ponad jego głową wyświetlił się napis pokazujący niezastrzeżone dane: Krishna Ajurmadal, kasta: Kszatrija, lat: 37.

– Shmi Rajamutra – wyciągnęła do niego swą smukłą dłoń dzwoniącą niezliczonymi bransoletami. Spojrzał pytająco, więc dodała z uśmiechem.

 

– Sprawdziliśmy się i wiem, że podałeś prawdziwe nazwisko. No wiesz, kod kastowy musi być prawdziwy, ale zwyczaj gracze posługują się nickami. Odwzajemniam się wiec. Shmi Rajamutra to moje prawdziwe imię i nazwisko rodowe.

 

– Nie znam zbyt dobrze zwyczajów w VirtuLandzie. Jestem tu pierwszy raz. Wszyscy chwalą sobie SimLife i inne, rozliczne symulacje, więc kupiłem wczoraj prosta, niezbyt drogą kapsułę i teraz siedzę sobie i obserwuję. Staram się połapać w tym wszystkim.

 

Miał czarujący uśmiech i zafascynował Shmi od samego niemal początku. Mimo, że Shmi planowała spotkanie z koleżanką i miała nadzieje na przygodny seks w którymś z rozlicznych simowych klubów, to zignorowała kilkukrotna próbę kontaktu i spędziła kilka godzin na rozmowie z Krishną. Opowiadał jej o podróżach do dalekich krajów, o swych wielkich i bohaterskich przodkach.

 

Po jakimś czasie ich ręce zetknęły się. Najpierw jakby przypadkowo, ale kilka minut później Shmi poddała się ciepłu mocnych dłoni Krishny. Gdy się żegnali nadstawiła policzek, ale Krishna odszukał jej usta i przywarł do nich na kilka chwil. Była lekko oszołomiona. Prawie natychmiast zgodziła się na kolejne spotkanie.

 

Gdy po sesji wyszła ze swej kapsuły, zauważyła na twarzy wyraźny rumieniec. Poczuła też, że jej serce bije w jej piersi dziwnie mocno. Uśmiechnęła się szeroko do swego odbicia w lustrze.

 

***

 

– Pamiętaj Judu, już raz miałeś kłopoty. – Ojciec nic nie wiedział, ale chyba przeczuwał, że jego syn znowu pakuje się w jakieś niekoniecznie legalne sprawy w VirtuLandzie. – Wiem, że jesteś w takim stanie – machnął ręką w stronę nóg syna. – Ja cały dzień pracuje, a ty musisz siedzieć w domu, ale proszę cię, rób coś pożytecznego korzystając ze swego talentu.

 

– Nie bój się tato – odparł Judu z uśmiechem. – Rok temu byłem jeszcze zielony i dlatego dałem się podejść. Teraz wiem co i jak. I nie narzekaj, bo to właśnie dzięki mnie, a nie twojej ciężkiej pracy, mamy pieniądze na wiele rzeczy. Z samego łowienia ryb w tym bagnie, nie byłoby nas stać nawet na ryż.

 

– No dobrze Judu. Ja nie kwestionuje tego, że pomagasz rodzinie, ale proszę cię, byś robił to rozważnie. Słyszałem, że teraz potrafią namierzyć i wyłapać nawet za niewinne figle.

 

– Nie mnie – Judu wszedł ojcu w słowo. – Jestem lepszy, zdolniejszy i sprytniejszy od tych debili ze służb VirtuLandowych. – Spojrzał na ojca poważnie, lekko marszcząc brwi. – Obiecuje ci tato, że nigdy nie będziesz miał kłopotów przeze mnie.

 

Judu odwrócił się do terminala swojego komputera i zaczął robić coś, co dla jego ojca było zupełnie niezrozumiałe. Ramanianu Rishi popatrzył chwilę smutnym, zmęczonym wzrokiem na połyskujące terminale, pełne tajemniczych znaków i rysunków, wyświetlane przed głową Judu. Westchnął tylko i wyszedł z domku, by udać się na przystań.

 

***

 

– Muszę opowiedzieć ci o pewnej sprawie. – Krishna tym razem siedział w dosyć niedbałej pozie, ubrany w pięknie haftowany churidhar złotego koloru. W jednej ręce trzymał wysoką szklankę pełną zimnego soku z mango, a w drugą delikatnie gładził ramię Shmi. Widząc zainteresowanie, ciągnął temat. – Mam ogrodnika imieniem Gopal. Bardzo miły, a przy tym pracowity i rzetelny, chociaż jest tylko dźati. Dowiedziałem się niedawno od kucharki, że zachorowała mu matka. Chciałem mu pomóc, ale nie zgodził się przyjąć pieniędzy.

 

– Dziwne – Shmi weszła mu w słowo. – Moja pokojówka nie ma skrupułów, gdy daję jej pieniądze.

 

– Jest z Bharatu?

 

– Nie, pochodzi z Bangkoku.

 

– I to wyjaśnia wiele. Honor kastowy jest w Indii niekiedy silniejszy niż możliwość uleczenia chorej matki. – Shmi zrobiła zamyśloną minę, słuchając Krishny. – Ale musze jakoś zapłacić za szpitalne leczenie. Sęk w tym, że jeśli zapłacę ja, to on może się dowiedzieć i będzie to plama na jego honorze… Nie chcę robić mu kłopotów, ale chcę mu pomóc, bo służy wiernie mojej rodzinie od lat, a jego matka kiedyś, gdy byłem mały, sprzątała u nas. – Uśmiechnął się do swych wspomnień. – Raz nawet przegoniła mnie miotłą, gdy plątałem się jej pod nogami w czasie zamiatania patio.

 

– Ja mu przekażę pieniądze – prawie natychmiast powiedziała Shmi.

 

Krishna rozpromienił się. Uściskał Shmi mówiąc załamującym się z wrażenia głosem:

 

– Zdejmujesz mi wielki ciężar z pleców, moja kochana. Podam ci zaraz konto fundacji, która zapłaci za leczenie.

 

– Ile potrzeba?

 

– Może piętnaście, albo lepiej dwadzieścia lakh. I podaj mi swoje konto – dodał pospiesznie – to natychmiast zwrócę ci całą kwotę.

 

– Nie są to duże pieniądze, więc nie musisz się spieszyć.

 

– Jednak nie lubię być niczyim dłużnikiem.

 

Gdy Krishna transmitował dane potrzebne do przekazania pieniędzy, zauważył dziwne przeskoki obrazu VirtuLandu. Niektóre z postaci zamarły w bezruchu, zaś u innych wyraźnie mógł zobaczyć wokselizację. Nie teraz, modlił się w duchu przywołując monitor swoich serwerów. Szybko odciążył je wyłączając zbędne procesy i obraz wirtualnego świata wrócił do normy.

 

– Już przelałam – Shmi uśmiechała się tak promiennie, że sam mimowolnie pokazał swe białe zęby w szerokim uśmiechu.

 

– Wybacz, ale mój bank nie pozwala mi na operacje z poziomu VirtuLandu. Nie wiedziałem, że są takie obostrzenia.

 

– Wiem, też tak miałam, ale założyłam subkonto z niegraniczonym VirtuLandowym dostępem. Nie przejmuj się, już mówiłam, że nie jest to zbyt wielka kwota.

 

– Przejdziemy się do ogrodu – zaproponował po kilku chwilach.

 

Shmi pokręciła przecząco głową i podeszła do niego. Zbliżyła usta do jego ucha i wyszeptała:

 

– Przejdziemy się na pięterko, mój ty dobroczyńco o miękkim serduszku. – Polizała mu ucho sprawiając, że uśmiechnął się i skulił. Odszukała wreszcie jego usta i sprawiła, że luźne białe spodnie sięgająca kolan koszula pokazały wyraźnie jego nastrój. W realnym świecie byłoby to krępujące, ale w VirtuLandzie, a szczególnie w SimLife, nikt nie zwracał na to uwagi.

 

Pozbyli się ubrań, ledwie przekroczyli próg okrągłego pokoju, otoczonego zewsząd kolumnadą otwierająca widok na góry, lasy i łąki. Nie byli jednak w nastroju do podziwiania tych cudownych krajobrazów, wygenerowanych przez potężne serwery. Jedyne czego pragnęli to tantryczne zjednoczenie ich dharmy, ducha, poprzez delikatną grę miłości, kamy.

 

Spędzili na wielkim, miękkim materacu, jedynym meblu w pokoju, wiele godzin. Zatracili się w czasie, chociaż zdawali sobie sprawę, że na zewnątrz zbyt wiele minut nie upłynęło. Siedzieli prawie nieruchomo, patrząc sobie w oczy, albo pogrążając zmysły w głębokim pocałunku i rozkoszując się doznaniami wynikającymi ze skurczów yoni, okalającej jego pulsujący śepas.

 

W pewnej chwili Krishna wszeptał wprost do ucha Shmi nieśmiałe zapytanie o guda maithun.Nie protestowała, tak jak się spodziewał, nie zrobiła zdziwionej miny, tylko oparta na łokciach i szeroko rozstawionych kolanach zachęciła go, ukazując gudańkur, układający sie jak do pocałunku .

 

Wreszcie dotarli na szczyt Abu, przed oblicze samego Śiwy, skąd rozlała się fala ich rozkoszy sprawiając, że zbocza świętej góry pokrył dywan szeroko rozwartych, kremowych płatków lotosu.

 

*

 

– Musze już iść – zakomunikował Krishna, wkładając sandały.

 

– Jak będzie z naszym spotkaniem? – Shmi, wciąż naga, przeciągała się, rozchylając uda.

 

– Jutro. Naturalnie w tej samej kawiarni – odparł, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą w świecie.

 

– No tak. Oczywiście. – Przekręciła się na brzuch i podparła brodę rekami. – Ale chodzi mi o spotkanie naprawdę – Shmi patrzyła na niego wzrokiem o niemal błagalnym wyrazie.

 

– Jasne! – powiedział głośno uśmiechając się. – Oczywiście będzie tak, jak uzgodniliśmy wcześniej. Za tydzień w środę będę w Pune i pojawię się wieczorem na kolacji.

 

– Wiec mogę zaanonsować cię rodzicom?

 

– Naturalnie, begum.

 

Lubiła, gdy tak ją nazywał. Rzuciła się na szyję kochanka i obdarowała go na pożegnanie długim i soczystym pocałunkiem, po którym zastanawiał się czy nie przedłużyć pobytu w VirtuLandzie jeszcze ze dwa kwadranse. Zwyciężył zdrowy rozsądek i pożegnawszy się grzecznie odwrócił się, by opuścić pokój. Dotknął klamki i ogarnęła go wypełniona migotaniem czerń.

 

***

 

Judu powoli wygramolił się z ciężkiego, liczącego sobie przeszło dwanaście wiosen, sarkofagu. Natychmiast uderzyła go fala gorąca, a wraz z nią zapach owoców morza. Wrócił do rzeczywistości, co nie było nigdy zbyt miłe. Zaczął wyszarpywać swe nogi z wnętrza okablowanej trumny i przenosić je na samobieżny wózek. Żałował, że nie było go stać na nowoczesną kapsułę sensoryczną, wypełnioną elektrożelem Lorenziniego. Nie czyłby teraz mrowienia po kontakcie z tysiącami nanoigieł.

 

Spojrzał w kierunku okna, gdzie przy niewielkim stole siedział podparty suchą gałęzią przedramienia Ramanianu Rishi i wpatrywał się w niego swym zmęczonym wzrokiem. Zegar wskazywał trzecią po południu, a więc ojciec niedawno wrócił z połowów.

 

Należeli do kasty Koli, a to wiązało się z jednym zajęciem. Dlatego właśnie ojciec Judu, tak jak wcześniej dziadek, pradziadek i pewnie wszyscy przodkowie, aż do czasów pierwszego wcielenia Wisznu, awatara ryby – Matsya, trudnili się połowem ryb, skorupiaków i mięczaków, czyli wszystkiego, co uda się schwytać w skromne sieci z niewielkiej łodzi. Judu z pewnością podzieliłby los swego ojca, lecz wypadek sprawił, że zmuszony był zapomnieć o miłych i romantycznych chwilach spędzonych na przeciekającej łodzi, w zatoce niedaleko miasta Kakinada, w stanie Anadha Pradesh, na obrzeżu którego stał ich dom. Jeśli można tak nazwać nieduży szałas, stojący w ciasnym szeregu, obok tysięcy podobnych.

 

Po wypadku, kiedy to bogaty kupiec z kasty Bantów, czując zapewne wyrzuty sumienia, dał na utrzymanie Judu jeden kror rupii, a także podarował całkiem wtedy dobry sprzęt komputerowy, Judu zaczął zastanawiać się nad swym losem. Dawniej zajmowały go zabawy z rówieśnikami albo pomoc przy pracy ojca. Po wypadku, gdy paraliż przykuł go do fotela, miał czas na przemyślenia oraz na pracę z komputerem. Ojciec to właśnie nazywał zabawą i stratą czasu. Ale Judu wiedział lepiej i spędzał sporo czasu w VirtuLandzie. Niekoniecznie dla złudnego poczucia pełnej sprawności fizycznej.

 

Z niemałym trudem dotarł do swego terminala i gestem ręki włączył kilka barwnych monitorów, zawieszonych w przestrzeni skromnej chaty. Przejrzał trochę danych, przelatujących szybko prze oczami i zadowolony oparł się ciężko na swym fotelu. Informację, że przekaz dotarł na jedno z jego kont błyszczała na centralnym monitorze. Zaśmiał się w głos widząc, że wzbogacił się o całe dwadzieścia lakh rupii. A więc dwa tygodnie pracy nie poszły na marne, pomyślał. Natychmiast uruchomił przygotowany wcześniej program, dzięki któremu pieniądze zostały rozproszone w sieci setek banków, a potem kierowane na jego oficjalne konto, jako zapłata za fikcyjne usługi konsultingowe.

 

W ciągu ostatnich parunastu dni bardzo zżył się z osobowością pana Krishny Ajurmadala, ale bez żalu wykasował dane z kilku oficjalnych baz z danymi osobowymi, do których miał, niekoniecznie legalny, prawie nieograniczony dostęp. Na koniec, wyciągnął z pełnego migających wskaźników cielska serwera dysk holograficzny z zapisem wszystkich sesji, jakie odbył w VirtuVandzie ze Shmi. Podjechał wózkiem do mizernie wyglądającej półki i ustawił dysk, uprzednio obdarzony etykietą, obok kilkudziesięciu podobnych.

 

Trzeba będzie zamówić kolejny regał, pomyślał uśmiechając się szeroko. Zerknął na wycinek z Baharat Today, gdzie opisali kilka przypadków oszustw wyłudzenia sporych sum w Virtulandzie, nazywając sprawcę Czarnym Lotosem. Mimowolnie uśmiechnął się jeszcze szerzej.

 

 

KONIEC

 

Koniec

Komentarze

Głęboki ukłon, lbastro.
Jeśli zdążysz, powstawiaj przecinki przy imiesłowach. W dobrym tekście nie powinno być takich numerków...

Jedyne, co mi przeszkadza, to "pulsujące krocze". Akurat to wyrażenie widzę ostatnio bardzo często:) No, ale to już chyba moja sprawa, że nie podoba mi się takie określenie.
Kawał dobrego, dopracowanego, oryginalnego tekstu.

W pewnym momencie Krishna szepnęła do ucha Shmi, nieśmiało proponując guda maithun.

Krishna to on, więc chyba szepnął.
A może: > W pewnej chwili Krishna wszeptał wprost do ucha Shmi nieśmiałe zapytanie o guda maithun. <

@AdamKB: dzięki za podpowiedź, propozycja dobra i zaakceptowana poprzez właczenie do tekstu; z przecinkami powalczę jeszcze jutro :)

@Selena: pulsowanie w kroczu rzeczywiscie nie brzmi poetycko ;) jakoś nie zwrócilem na to uwagi wczesniej.  

Bardzo fajny tekst. Podobał mi się. Nie mam chyba uwag do niego. Pozdrawiam.

Bardzo dobre opowiadanie. Czytało się super i jednym tchem. Zreszta, cos podejrzanie dobre te teksty na Harem. To bedzie podwzględem poziomu chyba najbardziej udany konkurs.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bo temat bardzo --- hmm --- ludzki?

Wreszcie ktoś wykorzystał motyw czterech piersi. Opek bardzo przyzwoity. szybko i miło się czyta.

Świetny tekst, który udowadnia, że "diabeł tkwi w szczegółach". Klimat i detale to IMO najmocniejsze strony tego opowiadania. Oczywiście pozostałe też są mocne ;) Ale, detale!... miodzio. Wstawki w hindi oraz hardware do VR (nowsze sarkofagi z żelem, starsza z nanoigłami!) najbardziej rzuciły mi się w oczy. Dodatkowy plus to sam pomysł na osadzenie akcji w Indiach. Ten kraj facynująca mieszanka egzotycznej kultury oraz niesamowity, choć pełen paradoksów rynek (pod względem parytetu siły nabywczej Indie zajmują obecnie 4 miejsce na świecie). Kto wie, co będzie za dwadzieścia lat? 5

Zgadzam się z przedmówcami - czytało sie przyjemnie, a tekst sprawia wrażenie kompletnego i w zasadzie nie widzę dziur ani w świecie ani w fabule. Myślę, że bardzo wprawne posługiwanie się hmm.. "indyjskością" to duży atut. Jeśli chodzi o erotykę to jak dla mnie nie jest zbyt porywająca, ale ten "świat" wydaje mi się bardzo pociągający przez egzotykę. Nie jestem pewny o czym czytałem ponieważ większosci słów w hindi nie zrozumiałem :):) W efekcie pod względem oryginalności erotycznej walczysz z opowiadaniem jahusza - Pasja Mojej Miłości ( Harem 2011) (18+) ( E) (V)

OK, do konkursu.

Każdy Twój kolejny tekst czytam z coraz większą przyjemnością. Bardzo dopracowany świat, i łatwo jest się w nim zanurzyć bez konieczności przedzierania się przez męczącą terminologię. Duży plus za orientalny klimat i znajomość realiów (choć trochę brakło mi w Twoim tekście zapachów - oprócz kwiatowej woni w pewnym momencie nie było chyba nic, a przecież magia Wschodu tkwi w zapachach:)).

Świetny tekst, przesycony orientalnym klimatem i egzotycznym erotyzmem. Barwne, oryginalne i wciągające opowiadanie.

Pozdrawiam.

Witaj!

Hmm... Ciekawe, ciekawe. Sceneria i umiejętnie wykreowany świat robią duże wrażenie. W zasadzie nie mogę przyczepić się do niczego, nawet gdybym chciał, a Twoje opowiadanie jest tak dobre, że i tak nie chcę. Cóż zaplątałem się, ale to chyba wpływ tekstu. I to kolejny komplement! :)

Pozdrawiam
Naviedzony

Zasłużone zwycięstwo! Najszczersze gratulacje;)))

Nowa Fantastyka