
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Bitwa nad Pilicą z relacji Michałki– wzorowane na "Potopie" H. Sienkiewicza
Słońce wychylało się nad drzewa, tak więc nasunąłem kapelusz na oczy i chyłkiem spoglądałem na żołnierzy. Choć idziem na pogrzeb, można by rzec, czy to nasz– czy to Szweda– jeszcze nie wiadomo– lecz odziani jesteśmy jak na weselisko jakie. W strojnych czapach, skórzanych ciżmach, jaskrawych żupanach i kontuszach, co aż po oczach rażą, jak słońce promieniste. I te stroje współgrały jakowoś z nastrojami wśród ludu. Zdać by się mogło, że mnie jedynemu coś doskwiera. Chociaż był ranek, ogarniał mnie zaduch, niezdrowy, bo od żołądka idący. Co chwila spluwałem w trawę, targany jakowymiś dziwacznymi konwulsjami. Ku szczęściu memu, nikt na mnie nie spoglądał. Zdało mi się nawet, że żołnierstwo mnie nie dostrzega, pochłonięte w swych hulaszczych niemalże nastrojach. Choć szliśmy w równych rzędach, to nie raz szereg ścieśniał się i czyjaś zbroja ocierała mi skórę przez strój. Kilka razy o mało co nie upadłem. Czułem odrętwienie po kilkugodzinnym marszu na swej żwawej szkapie. I choć dobrotliwy Pan Czarniecki oddał mnie w dobre ręce po bitwie ostatniej, to wciąż dawne rany mi doskwierały. I gdy na plebanii mnie kurowano, przekazano mi słowo w słowo, jako nasz mistrz żołnierski się wyraził, gdy już świadomość straciłem; „Ja w tym, że na pierwszym sejmie równy on będzie wszystkim waszmością będzie stanem, jako duszą już dziś równy". Ano, walczyłem. I krew pierwszą w swym życiu wtedy przelałem. Teraz nad tą rzeką, nad Pilicą, przyszło mi znów kilku Szwedów posłać na tamten świat. A choćbym i ja miał tam trafić… Bóg skaże!
Nagle jakowyś ruch zadziwienia niejakiego wśród żołnierstwa przeszedł. Mieścinę mijaliśmy. Czy raczej– zgliszcza spalonego doszczętnie miasta.
-Cóż to za kurhany?– spytałem młodzieńca, który truchtał obok na swym gniadoszu.
-Warka, chłopcze– odparł i odwrócił spojrzenie, potrząsając starannie ułożonymi lokami.
Ziemia drżała. Miarowo, uchylając się pod ciężarem chorągwi, które to z lasu wychodziły, to ze stron wszelakich. Aż wreszcie wszyscy żeśmy wyszli na łąkę, otoczoną blaskiem słońca, które dopiero co ze snu się zbudziło.
-Cóż to, mości żołnierzu?– spytałem znów tego samego jegomościa po mojej prawicy.
-Chłopcze!- zakrzyknął.– Oto u Szwedów popłoch się wzmaga.
-A dlaczegóż to?
-Ano, nie spodziewali się, ci okrutni swawolnicy, że także wiele nas tutaj z lasów się wydobędzie. I tera, to całe oddziały rajtarii, to pojedynczy oficerowie przebiegają między pułkami. Jak mrówki się szamoczą bezładnie, gdy ktoś wdepnie w mrowisko, chłopcze. Popatrz!
Popatrzeć bym chciał, alem za niski, pomyślałem, jednakże głośno tegom nie wyrzekł. I tak niejeden junak traktował mnie niczym dzieciaka jakiego, co to pierwszy raz na krew spoglądać mu przyjdzie. Jeszcze zobaczą, jak Szweda ciąć będę! Słońce zabłysło mocnym blaskiem i odbiło się od srebra husarii idącej za pułkiem jazdy. Wszak, jak na sygnał jaki rozległy się krzyki nieludzkie, przerywane wrzaskiem trąb, kotłów, bębnów i czego tam jeszcze by można było. Stanęliśmy bowiem nad rzeką. A Pilica jak mór jaki oddzielała nasze wojska. Krzywuły zabrzmiały ochoczo i ruszyliśmy biegiem ku mostowi. Ziemia nieustawicznie drżała, z ust wydobywało się pragnienie walki. Zeskoczyło paru z konia i ja takżem to uczynił. Ruszyłem przed siebie, ciągnąc zwierze za sobą, przepchawszy się przez rzędy żołnierzy. Chwyciłem za rękojeść szabli. Poczułem ciepło od niej bijące. Nie myśląc wiele wyciągnąłem ją z pochwy i przyjrzałem w blasku słońca. Na czubku jeszcze lśniły zakrzepłe krople krwi.
Ruszyłem ku rzece, nad którą wciąż złowrogo unosiła się poranna mgła, zwiastująca śmierć. Zewsząd rozległy się okrzyki.
-Na Szweda! Bij! Zabij!
Usiadłem na kulbace i podjechałem mu mostowi. Drewniany, wąski. Bronić go łatwo, ale jakże zdobyć?
-Ejże!- zakrzyknął na mnie pewien mąż.
-Tak, panie?
-Takiś młody, a do bitki ci spieszno, hę?
-Tą szablą już niejednego usiekłem, panie. I ku chwale ojczyzny, dla chwały Najświętszej Marii, co klasztor wybroniła, dalej walczyć będę, póki tchu nie zbraknie.
-Mężny jesteś, synu mój. Bóg cię wybroni i szabelkę twą poprowadzi, boś możny. Lecz, cóż to? Szwedzi do armat się garną i strzelać poczynają! Cofnijmy się, bo nas ustrzelą, zanim szablami zamachamy.
Tak też uczyniliśmy. Pociski runęły w wojsko.
-Śmierć! Śmierć! Śmierć!- szept mego kompana zamienił się w krzyk ociekający upojną myślą o zemście.
Całe wojsko zrównało się jak na komendę w jeden szereg. Czarniecki wysunął się przed wojsko. Dumny, wyprostowany w siodle, wymachiwał swą szablą, niczym łowczy, który z namiętną myślą o polowaniu czeka, aż przyjdzie mu wytropić i zabić zwierza. Przenikliwym spojrzeniem lustrował wojsko. Jego twarz przybierała to biały, to ciemny kolor, poprzez owe plamy, które pojawiały się u naszego wodza w chwilach wzruszenia i zdenerwowania. Ciekawym, co teraz nad nim panuje; strach, li też nadzieja? Cwałował przed linią armii, by wszyscy go słyszeć mogli. A co kto nie usłyszał, wnet od kompana się wywiedział.
-Mości panowie! Rzeką się nieprzyjaciel zastawił i drwi z nas! Morze przepłynął na pognębienie nam ojczyzny, a myśli, że my w jej obronie tej rzeki nie przepłyniem.
Pan cisnął czapkę w ziemię i wskazał szablą ku wodzie.
-Komu Bóg! komu wiara! komu ojczyzna miła! za mną!
I jak rzekł, tak też ściągnął ostrogami i rzucił się w wodną otchłań, by ukazać się po chwili w swym majestacie.
-Za moim panem!- zakrzyknąłem, ściśnięty jakimś żarem, co serce mi oplótł niczym cierń raniący.
I skoczyłem w wodę.
-Za mną!
-Jezusie, Mario!
Wokół rozległ się chlupot wody, ogłuszający bezładne majaczenia. Otoczył wojsko szał straszliwy, który– co poczułem nagle i mocno– był już zapowiedzią zguby. To krzyczałem, to znów zaciskałem usta, spinając ostrogi. Rozejrzałem się. Rzeka zapełniła się łbami końskimi. Ludziska szamotali się i płynęli przed siebie, z nienawiścią na ustach. I pewnością zwycięstwa w zatęchłych sercach. Duma przedwczesna ogarnęła wszystkich niechybnie.
-W skok! bij! W nich!- słyszałem okrzyki, gdy już wydostawałem się z topieli.
-Boże, Boże, dopomóż– szeptałem, cały drżący, w dłoni dzierżąc szabelkę krwi spragnioną.
Wpierw poczułem strach, choć żal się przyznać do tej racyi. Końskie kopyta tonące w odmętach walki. Dzidy zatapiające się w nieosłoniętych zbrojami ciałach szlachciców. Wszyscy Szwedzi przeistoczyli się w herosów, których nie da się pokonać. Nieśmiertelne potwory rozpleniły się naokoło, tak więc uniosłem szablę i czekałem na ciosy, chyłkiem poszukując mostu. Był już zajęty. „Nie zdołam uciec"– przemknęło mi przez myśl. I tak szybko, jak to strwożenie przeszło przez mą skołataną głowę, tak szybko je stłamsiłem. Wszak jestem żołnierzem.
Ruszyłem na Szweda.
Spotkały się nasze spojrzenia. Żołnierz żwawo uniósł szablę i zamachnął się na mnie. Z trudem odparłem atak. „Jest za silny, za silny, za silny"– kołatało się w mojej głowie. Parowałem cios za ciosem. Jego szabla cięła powietrze, które syczało niczym jadowity wąż. Po paru uderzeniach dzidą począłem się cofać, choć pragnąłem z całej duszy uniknąć tak parszywego położenia. Już przegrałem. Nie byłem w stanie wyprowadzić chociażby jednego ciosu. Cofałem się coraz dalej. Końskie kopyta już zanurzały się powoli w rzece. Cały ubiór miałem mokry. Pot ściekał z policzków i z czoła. Zdyszany, zeskoczyłem z konia i cudem uchroniwszy się od śmiertelnej dzidy, obiegłem konia przeciwnika. Lecz gdy byłem gotowy uderzyć, Szwed zbombardował mnie silnymi ciosami wyprowadzonymi z góry. Kapelusz spadł mi z głowy. Z ramienia buchnęła krew, a szabla wypadła z drętwiejącej dłoni. Krzyknąłem i wstałem z przemożnym trudem, chwiejąc się jak pijanica. Szwed zaśmiał się gardłowo i ruszył na mnie, z szablą wyciągniętą chwacko. Przeżegnałem się lewą ręką i czekałem na śmierć.
Lecz Szwed upadł. Jakieś dziarskie żołnierzysko w plecy wbiło mu miecz. Odetchnąłem z ulgą i odwróciłem się, wrogów szukać, którzy o śmierć się napraszają. Wtem poczułem rozdzierający ból. Spojrzałem w dół. Ostrze dzidy wystawało z mojego brzucha. Zachłysnąłem się krwią.
Boże, Boże.
Kości się łamią, płynie krew.
Dzidy już nie ma. Ból– jest.
Boże.
Ziemia. I ból. Krew, mój mecz.
-Bóg cię wybroni i szabelkę twą poprowadzi, boś możny– szepnął ktoś.
Ból, ból.
Boże, daj mi umrzeć. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Lecz wciąż żyję. Tratują mnie konie. Nie mam siły krzyczeć, nie mam siły myśleć.
Tylko Bóg. Moja szabla. Hańba śmierci.
-Chłopcze, chłopcze!- szepnął ten sam głos.– Z ręki samego Wittenberga śmierć ci przyszło ponieść. A kto na polu walki w imię Boże zginie, tego wieczna szczęśliwość czeka.
Zachłysnąłem się krwią. Panuje chaos. Odór śmierci. Naszych mało. Słyszę, czuję, wiem.
-Prze.. prze… gra..
-Nie rozumiem.
-Przegramy tę bitwę– wykrztusiłem.– W imię Ojca i Syna!
Co chwila spluwałem w trawę, targany jakowymiś dziwacznymi konwulsjami.
konwulsje - W czasie konwulsji chory jest zazwyczaj nieprzytomny, czasami występują przerwy w oddychaniu, zdarzają się wymioty. Chory podczas napadu może oddawać mocz i stolec.
Przeczytaj tę definicję konwulsji i powiedz sama, czy w takim stanie koleś byłby zdolny do marszu?
Czułem odrętwienie po kilkugodzinnym marszu na swej żwawej szkapie. – To co on, chodził po grzbiecie tego konia? I porównanie niezbyt trafione. Szkapa, to wychudzony, przegłodzony, zaniedbany koń. Raczej mała szansa, żeby był żwawy.
przerywane wrzaskiem trąb, kotłów, bębnów i czego tam jeszcze by można było. – trąby, kotły i bębny wrzeszczą?
Ziemia nieustawicznie drżała, z ust wydobywało się pragnienie walki. – Boginia Nike rzygali :P
Zeskoczyło paru z konia i ja takżem to uczynił. – model kombi? :P
Bóg cię wybroni i szabelkę twą poprowadzi, boś możny. – Bóg pomagał tylko bogatym?
Ciekawym, co teraz nad nim panuje; strach, li też nadzieja?
LI - 1. przestarzale: wyłącznie, jedynie;
Sprawdź co oznacza wyraz, którego zamierzasz użyć…
Tak kilka najzabawniejszych kwiatków wyłapałem.
Sienkiewicz się w grobie przewraca.
Dziewczyno, nie wiem ile masz lat, ale naucz sie najpierw pisać po prostemu polskiemu, a dopiero potem bierz się za stylizację tekstu na szlachecką modłę...
To jeden to ode mnie. Za porywanie się z motyką na słońce i bezczeszczenie świetnej powieści.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
"A kto na polu walki w imię Boże zginie, tego wieczna szczęśliwość czeka" - epoka krucjat już dawno się skończyła:)
a oprócz paru wpadek, które dokładnie wychwycił przedmówca to tekst sympatyczny i trzyma się faktów historycznych, tak że chwała za to. Nie zmienia to jednak faktu, że ryzykowne jest wspominanie Sienkiewicza, bo nie wiem czy tekst jest bardziej Twój, czy na fali uniesiony "Potopem"?
Tekst, jak dla mnie, czyta się dobrze. Nie ustrzegłaś się byków. Każdy je popełnia, bo gdyby nie one nie bylibyśmy ludźmi. Ale ja nie o nich chcę mówić, bo ja nie z tych co spedalenie zawodowe mają na punkcie przecinków. Bardzo dobrze oddalaś klimat i w większości zachowałaś te stare zwroty. Tylko pytanie czemu akurat "Potop"? Zakladam, że nie spędziłaś w bibliotece dni, wyszukując wszelkich informacji o tamtych dziejach, podobnie jak to robił sam Sienkiewicz. Powinnaś go zostawić i dać życie czemuś nowemu. Piszesz bowiem bardzo ładnie, spójnie, na temat, to czemu sie ograniczasz do podrabiania powieści historycznej? Zostaw ją historii a sama pujdź o krok naprzód. Bądź orginalna, zastąp postaci wykreowane w tym opowiadaniu na osoby bardziej niezwykłe. Zabaw się. Podrużowanie w czasie, wspomnienia z poprzednich żywotów, które bohater musi odegrać by móc wybudzić sie ze śpiączki. Masa różnorakich pomysłów, które pewnie już tam gdzieś były, ale lepsze to niż próba, swego rodzaju, podrobienia "Potopu".
Z drugiej strony możesz wcale nie lubić takich fantastycznych tematów, więc jeśli tak jest i moje pomysły są dla ciebie niczym to weź sobie do serca tylko to. Nie poddawaj się choćby cały świat był przeciw tobie. Sam jestem przykładem. Moje teksty dzięki takim konstruktywnym krytykom stały sie lepsze. Ciężko to jednak powiedzieć, bo z 4 zamieszczonych tylko jeden był komentowany, a cała reszta całkowicie niezauważona.
Witajcie,
jeśli tutaj jeszcze zajrzycie, to przyjmijcie moje wielkie podziękowania za komentarze.
Solon, obiecuję, że zajrzę do twoich tekstów w najbliższym czasie. Wcześniejszy mój tekst został dobitnie i mocno złośliwie skomentowany, wobec czego podpisuję się innym loginem. I może dlatego, Solonie, sięgnęłam po "Potop". Chociaż prawdziwym powodem było przede wszystkim to, że właśnie go przerabiałam w szkole.
Sauronie88, tekst jest mój, bodajże tylko zdanie wypowiedziane przez Czarnieckiego ściągnęłam z książki.
Fasoletti, tobie dziękuję za krytykę, chociaż szkoda, że mówisz o bezczeszczeniu. Przecież nie parafrazowałam całej powieści, ale dopisałam swoją historię, wspomagając się opisem Sienkiewicza. Być może masz rację mówiąc, że porywam się z motyką na słońce ale chciałam wypróbować się w takim języku. A że się nie udało- cóż, z tego co piszesz wnioskuję, że dotrwałeś do końca opowiadania, więc i tak nie jest chyba aż tak tragicznie.
Pozdrawiam.
Hmmm... w bardzo ciekawy sposób przerabiasz lekture. To ci się chwali, pisząc coś na podstawie czytanej powieści chyba szybciej się zapamiętuje istotne fakty. Szczerze to sam bym tak nie potrafił zrobić czegoś podobnego z powieścią historyczną. Inaczej z fantasy. Mam kilka historyjek o zmyślonych postaciąch zamieszkujących świat Tolkiena. Z mojej strony brawa dla ciebie. Każdy nauczyciel w szkole powinien coś takiego robić w ramach sprawdzaniu z lektury.
Nieudolna stylizacja sprawia, że opowiadanie czyta się jak słabą parodię, a nie opowiadanie "wzorowane" na Sienkiewiczu. Porwałaś się z motyką na słońce. Nie wyszło ponieważ nie miało prawa wyjść. Archaizacja nie jest prostą sprawą. Zanim zaczniesz biegać musisz najpierw nauczyć się chodzić. Napisz coś prostszego, bez kombinowania.