Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Był sam. Wokół niego szumiał wiatr , ogień szalał na dachach budynków , a za nim szła śmierć. Śledziła go , zabierając ze sobą wszystkich , których napotkał na swojej drodze. On , nie myślał teraz o tym , że zabija małe dzieci i kobiety. Zabijał. To było silniejsze od niego , to nim kierowało. Żądza krwi , i wściekłość , w połączeniu z alkoholem , który krążył w jego krwi. Nic już go nie obchodziło. Nie obchodziło go kogo zabija , nie obchodziło go , że może zginąć. Szedł swoją drogą , a za nim krążyła śmierć. Obok niego domy , budynki z białego kamienia i drewna. To była zimna , listopadowa noc. Wiatr przygrywał smutną melodię śmierci. Stanął w końcu przed budynkiem , który znał. Przed budynkiem , w którym spędził nie jedną radosną chwilę swojego życia. One wydawały się teraz tak odległe… Chwile , które spędzał razem ze swoim najlepszym przyjacielem. Chwile , które spędził z nią. Ale to już nie wróci. Zważył w dłoni miecz.– Czas zabijać.– pomyślał. Wyważył drzwi. Znalazł się w miejscu , które dobrze pamiętał. Ten sam stół , te same kamienne ściany. Tylko teraz widział wszystko jakby w krzywym zwierciadle. Wszystko to wydawało mu się szare, i ponure. Nawet czerwone zasłony okien , i obrazy na ścianach. Na wszystkich obrazach widział ją. Postąpił krok naprzód. Usłyszał stłumiony krzyk.
– Nadchodzi , przygotujcie się.– Krzykowi towarzyszył szczęk żelaza. Po chwili zobaczył czterech bandytów , z mieczami i tarczami w rękach. To byli jego dawni poddani. Przysięgali mu wierność , lecz teraz zdradzili go. Krew w nim zawrzała, podniósł wyżej miecz , i czekał. Czekał spokojnie , gdy spadł na niego pierwszy cios zablokował z łatwością. Kopniakiem odrzucił przeciwnika , i nim ten zdążył zareagować , szybkim cięciem miecza przeciął tętnicę. Krew pobrudziła zasłony. Kolejni dwaj przeciwnicy , zaatakowali równocześnie , Darmond ominął ich obu , i sprowadził na nich śmierć. Ostatni miał strach w oczach. Nerwowo cofał się do tyłu zasłaniając się tarczą. Człowiek w czarnym stroju podniósł nieco wyżej ostrze miecza , tak , że czubek był na poziomie twarzy przeciwnika. Tamten zamachnął się , próbował odtrącić ostrze , ale czarny wyczuł to , i ciął z półobrotu. Głowa bandyty leżała na podłodze. Był młody , miał najwyżej 20 lat , ale to nie miało teraz znaczenia. Jego cel był bliżej. On znalazł się już na schodach , szedł ku górze. Znalazł się w wąskim korytarzu , był już bardzo blisko. Widział drzwi , ostatni przystanek. Otworzył je. Przed sobą widział jego. Swojego byłego przyjaciela , teraz zaś jego cel. Ofiara próbowała uciec przez okno znajdujące się koło dwuosobowego łóżka , ale Darmond złapał mężczyznę za poły płaszcza , i zrzucił na podłogę. Oto leżał przed nim teraz wynędzniały , sparaliżowany ze strachu człowiek. Człowiek , którego jeszcze wczoraj nazywał przyjacielem. Miał brązową , krzaczastą brodę , i mały nos. A jego oczy były niebieskie. Ale to nie miało teraz znaczenia. Spojrzał mu w oczy. Tamten krzyczał , ale słowa były niezrozumiałe. Darmond , człowiek w czerni odrzucił miecz , i wyjął sztylet. Zatopił go w szyi swojej ofiary. A potem jeszcze raz , i kolejny. Robił to , dopóki jego twarzy nie pokryła krew. -Śmierć , za śmierć.– powiedział. Ale nie słuchał go nikt , nikt oprócz wiatru wpadającego do pokoju przez otwarte okno…
* * *
Nikłe światło świecy oświetlało twarz Darmonda. Twarz zdominowaną przez ból i żal. Gra cieni nadawała jej upiornego wyglądu , jakby był pół człowiekiem , pół duchem. Jorgen poruszył się niespokojnie na krześle.
– Dobrze , ale co skłoniło cię do zabicia swego najlepszego przyjaciela ? Domyślam się , że nie była to poważna sprawa…. Skoro przy okazji spaliłeś pół miasta.
– Skurwysyn mnie zdradził. Chciał przejąć całą władzę.– Darmond zdjął łokieć ze stołu , wyprostował się i spojrzał Jorgenowi prosto w oczy.– Pozwól , że ci opowiem.
* * *
Słońce paliło nieznośnie. Paliło wszystkich , którzy właśnie szli ulicą Aben'Duru . A wśród tych ludzi znajdował się Darmond. Podążał do rezydencji swojego przyjaciela , Grega. Miał już cholernie dosyć słońca. Słońca , i nie tylko. Miał już dość ludzi , chodzących obok niego , szczurów które umykały przed jego butami , i budynków. Wszystkie budynki przy ulicy były prawie identyczne. Wszystkie zbudowane były z białego kamienia , często podniszczone , i uzupełniane deskami. Stawiał kolejny krok na wyłożonej kamieniami ulicy , z każdym krokiem czując coraz więcej złości. Czasem miał ochotę odejść jak najdalej od ciasnego , stłoczonego miasta. Rozmyślając o metropolii nawet nie zauważył kiedy doszedł już do domu przyjaciela. Dom ten był a jakże z białego kamienia oraz drewna. Był jednak większy od innych, a w środku bogatszy. Przystrojony czerwonym dywanem , oraz wieloma obrazami. Darmond zapukał do drzwi. Nikt nie reagował. Odczekał chwilę , po czym zapukał ponownie.
– Kurwa , zawsze nie w czasie. Poczekaj chwilę złotko. Zaraz wracam.– Darmond usłyszał ruch w domu. Przestąpił z nogi na nogę , i poprawił strój. Drzwi otworzyły się , i ujrzał w nich Grega.
Ubrany był jedynie w skórzane spodnie , i płaszcz , którym owinął całe ciało. Darmond ujrzał ponownie twarz przyjaciela , i uśmiechnął się. Nikt kogo znał nie wyglądał jak Greg. Miał on duże , niebieskie oczy , mały nos , usta które wydawały się ciągle rozciągnięte w uśmiechu , no i gęstą brązową brodę , Włosów prawie nie miał. Na szczycie głowy lśniła potężna łysina.
-Darmond , mój przyjacielu. Nie spodziewałem się ciebie. Mówiłeś , że będziesz o zachodzie.
-Mówiłem , że będę o południu. Chyba przesadziłeś ostatnio z gorzałką.
– A właśnie , kurwa właśnie. O południu. Hmmm.– Greg zaczął mierzwić swą brodę , co czynił zawsze gdy nad czymś myślał . -Wejdź. Mam tu mały bałagan.– Darmond przekroczył próg domu , i pomyślał , że mały bałagan , to o wiele za mało powiedziane. Nazwać to „małym bałaganem" to tak jak nazwać tornado , lekkim wiaterkiem. Wszędzie na podłodze leżały puste butelki , ciuchy leżały porozwalane na łożu , stół opierał się o ścianę , a krzesła leżały z powyłamywanymi nogami. Darmond usiadł na łożu. Greg postawił sobie jedyne ocalałe krzesło , i usiadł na nim.
– Mały bałagan. Dobre sobie.-rzucił Darmond.-To tak jak nazwać kurwę relaksacyjną terapeutką.
– No , może i tak. Po co przyszedłeś ?
– Ładnie to tak? Ledwie przyszedłem , a ty już mnie wyganiasz…
– Hej , kto powiedział że cię wyganiam ? Po prostu przyszedłeś nie w czas.– Darmond usłyszał hałas na schodach , i zrozumiał dlaczego przyszedł nie w czas. Ze schodów zeszła kobieta. Była to najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widział. Miała piękne ciało. Wiedział , bo ubrana była tylko w bieliznę. Jej twarz była piękna , niczym najwspanialszy obraz. Miała długie , sięgające do ramion , proste , czarne włosy. Jej oczy były jak dwa wielkie diamenty , a usta miały kolor płatków różu. Mały nos dodawał jej twarzy uroku. No i miała piękne , długie nogi.
Spojrzał jej prosto w oczy , a ona odwzajemniła spojrzenie . Darmond poczuł coś dziwnego , wiedział że chce ją mieć. A zwykle dostawał to co chciał. Greg troszkę się zmieszał. Kobieta podeszła do niego.
– Christine pyta , kiedy wrócisz panie.– Greg zignorował ją , i odezwał się najpierw do Darmonda.
– To moja niewolnica . Chcesz , to możesz pomacać , ale nie przesadzaj.– Po czym zwrócił się do kobiety.– Odejdź kurwo , mówiłem wam żebyście się nie pokazywały.
– Christine się niecierpliwi panie…– Dodała z pięknym uśmiechem , po czym poszła z powrotem na drugie piętro. – Widzę , że ci się nie nudzi.– powiedział Darmond z uśmiechem.
– Nie mogę narzekać. Mam stałe towarzystwo.– odparł Greg.
– Słuchaj , kupię od ciebie tę niewolnicę.– Gregowi zrzedła mina.
– Maria to moja ulubiona kochanka…– Darmond wstał.
-Myślę , że mnie nie rozumiesz.-odrzekł Darmond. – Kupię ją od ciebie , albo ją sobie wezmę. Proszę , nie zmuszaj mnie do tej drugiej opcji.
– No cóż , skoro tak sprawiasz sprawę. Jest twoja za 60 złotych monet.– 60 złotych monet to dużo , pomyślał Darmond. Ale ona warta jest każdej ceny.
-Dobrze. Każ jej się ubrać. Przyniosę pieniądze jutro.– Greg poszedł na górę , i wrócił po chwili w towarzystwie Marii. Dziewczyna wyglądała na zadowoloną , czego nie można było powiedzieć o Gregu. Usiadła na łóżku koło Darmonda , lecz do końca rozmowy zachowała milczenie.
– No to po co przyszedłeś ?– na twarzy Darmonda pojawił się paskudny uśmiech. -W sprawie interesów… Naprawdę myślę , że powinieneś sobie zrobić przerwę od alkoholu. Rozmawialiśmy o tym wczoraj. Specjalne źródło.
– Ah tak , właśnie sobie przypomniałem. No cóż , myślę , że po uruchomieniu naszych kontaktów , powinno nam się udać. Ale to nie będzie łatwa sprawa. Tyle różnych rzeczy może pójść nie tak…
– Mimo to myślę , że powinniśmy spróbować. Nie , musimy spróbować.– Darmond wstał. -Myślę , że nie będę ci już zawracał głowy. W końcu masz inne sprawy na głowie…– Ruszył w kierunku drzwi , po drodze nieomal potykając się o połamane krzesło. Maria ruszyła za nim.
– Bywaj Darmondzie. Pamiętaj , o kontaktach.– Darmond już na progu obrócił się i spojrzał na Grega.
– Bywaj przyjacielu.
* * *
No tak.– Powiedział Jorgen.– Więc tu chodzi o miłość.
– Nie nazwałbym tego miłością. Raczej pożądaniem. W każdym razie nie będę ci opowiadał o czasie spędzonym ze mną i Marią. To moja prywatna sprawa. Spędziłem z nią wiele pięknych chwil. Tyle mogę ci powiedzieć. Kontynuuję opowieść dwa tygodnie od tej pamiętnej wizyty u Grega.– Darmond spojrzał w okno.
– Nalej więcej gorzałki dobra? Na sucho nie sposób mówić o poważnych sprawach.
– Rzeczywiście , nie sposób.– Przyznał Jorgen.
* * *
Ten dzień nie miał być zwyczajnym dniem. Przeciwnie , miał być tak niezwyczajny jak to tylko możliwe. Dziś , 3 listopada miał zmienić miasto na zawsze. Jego plan był doskonały , wszystko miało wypalić. Ale jedna rzecz zniszczyła jego plan , plan przygotowywany przez lata. Jedno bardzo ludzkie uczucie– zazdrość , i jedna bardzo ludzka rzecz-zdrada.
Darmond siedział na krześle z mahoniu , wśród czterech ścian jego pokoju. Ostrzył broń. Miecz , który już dziś miał utopić się w błękitnej krwi. Ostrze , które było przygotowane specjalnie na tą okazję. Ale coś zakłóciło jego spokój. Ktoś łomotał we drzwi. Darmond zszedł na dolne piętro swojego domu , i po chwili dotarł do drzwi. Otworzył je , i zobaczył Hernandeza , jednego z jego najlepszych ludzi. Hernandez wyglądał na dziwnie przestraszonego , co było o tyle dziwne , że uchodził za odważnego męszczyznę.
– Co się stało ? Coś poszło nie tak ? Ktoś się wycofał ?– Już od progu zasypał go pytaniami Darmond.
– Gorzej , panie. – Hernandez spuścił wzrok.– Stało się coś znacznie gorszego…
– Mów , szybko. Nie szczędź słów.
– Słowa tego nie oddadzą , panie , najlepiej będzie jak sam to zobaczysz. Chodźmy , na plac spotkań.– Darmond był nieco zdziwiony , ale przystał na propozycję Hernandeza.
– Tylko pójdę po miecz, Zaczekaj tu.– Darmond wbiegł po schodach do góry , i przypasał sobie ostrze. Po drodze narzucił na siebie swój czarny płaszcz. Razem z Hernandezem ruszyli w kierunku placu. Darmonda zaskoczyła pustka na ulicach Dotarli na plac po pięciu minutach , i Darmond zauważył dlaczego ulice były puste. To była egzekucja. Gang wymierzał sprawiedliwość w mieście , gdzie sprawiedliwość praktycznie nie istnieje. W mieście , gdzie przetrwają najsilniejsi , lub najbogatsi. A słabi idą na dno. Darnmond zdziwił się trochę , ponieważ zwykle wiedział o egzekucjach. W dodatku wszyscy jego ludzie mieli być na umówionych stanowiskach. Zaczął się przedzierać przez tłum.
– Z drogi skurwysyny! – kiedy członkowie gangu usłyszeli jego głos , rozstąpili się. A wtedy Darmond ujrzał widok , który odmienił jego życie. Poczuł się jakby dostał obuchem w skroń , jego świat rozpadł się na miliony małych części. Zobaczył ją. I zobaczył , jak ją zabijają. Na początku nie czuł nic , była tylko pustka. Potem przyszła rozpacz , ale dominowała tylko przez krótką chwilę. Następny przyszedł gniew. Podszedł do niej , i ujął ją w ramiona. Zdołał usłyszeć jej ostatnie słowa.
* * *
– Jej ostatnie słowa brzmiały: Żegnaj , ukochany.– Potem odeszła.– Jorgen ujrzał dziwny grymas na twarzy Darmonda , i przez chwilę zdawało mu się że widzi łzę szklącą się w jego zielonych oczach. Mrugnął , i łza zniknęła. Darmond po raz kolejny uniósł butelkę do ust , i zaciągnął potężny łyk. Podał flaszkę Jorgenowi , i ten również skosztował trunku. Gorzałka spływała w głąb gardła , i przynosiła ukojenie. – Domyślam się , że tych którzy to zrobili spotkał nieciekawy los.– rzekł Jorgen.
– Oni byli tylko marionetkami , w rękach lalkarza. Musiałem dowiedzieć się kto pociągał za sznurki…
* * *
Darmond wciąż patrzył w jej twarz. Ten widok wciągał go , pragnął do końca świata oglądać jej piękne oczy , dotykać jej pięknych ust. Chciał byś z nią , chciał Położył jej ciało na ziemi , wstał i obrócił się powoli. Widział teraz przed sobą ludzi , którym ufał. Ludzi , którym dowodził. Szybko wypatrzył tego z zakrwawionym mieczem. Wyciągnął ostrze, i jednym płynnym ruchem przebił mu pierś. Tłum cofnął się, lecz znalazł się jeden odważny , który był gotów do rozmowy.
– Co jest przyjaciele , boicie się tego skurwysyna ? Jest sam , a nas jest stu. Zabić go , zabić zdrajcę chędożonego.– Darmond wyciągnął miecz z trupa , i spojrzał temu człowiekowi prosto w oczy.
– Nie będę się pytał dlaczego ją zabiliście. Doskonale wiem dlaczego . Pytam się tylko , kto ?– Nagle Hernandez pojawił się u jego boku.
– Panie , to Greg. Dziś rano zwołał nas wszystkich , i oznajmił nam , że masz żonę. Więcej , oznajmił nam , że masz z nią dziecko. Wiedział , że w ten sposób doprowadzi cię do upadku. W dodatku to on porwał Marię z twojego domu , i ją przyprowadził. Rozkazał nam zabić cię jak przyjdziesz.– Dla Darmonda to był kolejny wstrząs. Nie wiedział , że ma dziecko z Marią. Ale zachował siłę. Najpierw zemsta , później opłakiwanie.-powiedział do siebie.
– No dobrze , który z was skurwysyny spróbuje się ze mną mierzyć. A który stanie po mojej stronie ? Wybierać możecie tylko raz.– Darmond miał w tej chwili taką moc przekonywania , że przekonałby kota do zostania psem. Lecz mimo to , około 60 osób zamierzało go zabić. Reszta z Hernandezem na czele stanęła za nim.
– Więc dopadnie nas bratobójcza walka. To , czego zawsze chciałem uniknąć.– Po tych słowach rzucił się w tłum przeciwników, a jego ludzie podążyli za nim. W bitwie dał upust swojego gniewu , ciął i rąbał kogo popadnie , bez litości. Był w szaleńczym tańcu śmierci , a jego partnerem było ostrze. I wszędzie gdzie uderzał nadchodziła śmierć. Za każdym razem gdy kogoś zabił , śmiał się. Śmiał się opętańczym śmiechem szaleńca. Po chwili zabrakło mu przeciwników.
Z jego ludzi przeżyło trzydziestu najlepszych. Z wrogów nie przeżył nikt. Po chwili odezwał się do Hernandeza. – Musimy go dorwać. Idź do niego , i powiedz mu , że nie żyję. Niech poczuje się bezpiecznie. Dziś wieczorem złożę mu przyjacielską wizytę.
– Tak jest , panie.– Hernandez zebrał swoich ludzi , i ruszyli. Darmond wziął ciało Marii , i ruszył do domu. Zamierzał spędzić wieczór sam.
* * *
Hernandez ruszył pewnym krokiem przez ulicę. Towarzyszyli mu jego ludzie. Uwielbiał to uczucie , kiedy podążał ulicą , i nikt nie śmiał stanąć na jego drodze. Podziwiał miasto skąpane w blasku słońca. Czuł , że kocha to miejsce , i wiedział że nie mógłby żyć nigdzie indziej. Miasto , to miejsce gdzie wystarczy wejść w zły zaułek , lub zadawać się ze złymi ludźmi , by narazić siebie i swoją rodzinę na śmierć. Miasto , w którym wiecznie lśniło słońce. Miasto , gdzie szczury biegały ulicami , a w każdym zakątku czaiła się śmierć. Z zamyślenia wyrwał go jeden z jego ludzi.
– Hernandezie , dotarliśmy na miejsce.– Hernandez zatrzymał pochód , i odwrócił się do swoich ludzi.
– Pamiętajcie , że Darmond nie żyje. Greg musi uwierzyć.– Po tych słowach zapukał do drzwi. Drzwi z mahoniu otworzyły się , i ujrzał w nich twarz Grega.
– Tak panie , on już nie żyje. Ona też. Wszystko jest tak jak zaplanowałeś. – Na twarzy Grega pojawił się uśmiech , szyderczy uśmiech zdrajcy.
– Wspaniale. Doprawdy wyśmienicie. Ale co się stało z resztą ludzi ? Czemu tu stoi tylko ta garstka.– Hernandez błyskawicznie odpowiedział.
– Około sześćdziesięciu zginęło , reszta jest na umówionych stanowiskach.
– No cóż , to była konieczna strata. Ale radujcie się , przyjaciele , albowiem ja zaprowadzę nowy porządek.– Greg wyszedł przed dom , by spotkać się ze swoimi ludźmi.
– Dziś nadszedł historyczny moment , dla nas , dla ludzi z Aben D'uru ! Oto ja staję się nowym władcą tego miejsca. Chędożyć króla , i zafajdanych szlachciców , niech sobie żyją w tym swoim pałacu. A jak odetniemy im dostawy żywności , to z pewnością podzielą się z nami swoim złotem. I to my , ludzie z plebsu , staniemy się bogaci.– członkowie gangu dość optymistycznie zareagowali na przemowę Grega.
– Hernandez , mianuję cię moim zastępcą. Od dziś my sprawujemy tu władzę.
* * *
– Ehh , paskudna sprawa.– skomentował Jorgen.
– Rzeczywiście , podła intryga. Właśnie w dniu , w którym planowałem zaatakować króla , i przejąć władzę nad miastem.
– Chciałeś zostać królem?– zdumiał się Jorgen. – Nie , źle mnie zrozumiałeś.– Darmond upił łyk gorzały.– Zamierzałem zrównać plebs i szlachtę , i posadzić na tronie kogoś odpowiedniego. Aktualny król , to pieprzony kretyn , który dba tylko o ilość gotówki w skarbcu.– Darmond podał butelkę Jorgenowi , i ten wypił resztę.
– Gorzała się skończyła.– Zauważył. Wyrzucił pustą butelkę za siebie.
-Nie szkodzi , to już koniec opowieści. No , prawie koniec…
* * *
Darmond spojrzał na trupa. Usłyszał jak ktoś wchodzi po schodach. Po chwili do pokoju wszedł Hernandez. Spojrzał na trupa , trącił go lekko nogą i zagadał Darmonda.
– Więc to koniec. Trzydzieści lat , naszego gangu , i to koniec. Koniec tradycji , upadek plebsu.
– Nie , to wcale nie koniec.– odrzekł Darmond.– Zostaniesz szefem , pozbierasz resztę naszych , i pod twoim przywództwem urośniemy w siłę. Huan może zostać twoim zastępcą.– Darmond usiadł.
– Naprawdę myślisz , że się uda? Wielu zginęło w tej bratobójczej walce z Gregiem. Biliśmy się też pod rezydencją , w czasie kiedy ty go zabijałeś. Nas było trzystu , ich dwustu. Zostało nas ogólnie pięciuset ludzi. To dwukrotnie miej , niż mieliśmy u szczytu potęgi.
– Nie myślę , wierzę. Szczerze wierzę , że się uda. W końcu uda nam się , i nie będzie pierdolonego wyzysku , tylko równość. Szlachta będzie nas respektować.
– Doprawdy , twój optymizm napawa mnie nadzieją. Spróbuję , ale nie wiem co z tego wyjdzie. Za dużo krwi dziś przelano. I pomyśleć , że to przez jednego człowieka…– Hernandez usiadł koło Darmonda.
– Taak , przedtem nie wiedziałem , że skurwysyństwo jest tak głęboko zakorzenione w ludzkiej naturze. Dzisiaj już wiem.
– Mam jeszcze jedno pytanie. Możliwe , że jest zbyt osobiste , ale myślę że dziś to już nie ma znaczenia,
-Pytaj. Rzeczywiście , to już nie ma znaczenia.
– Co zrobiłeś z jej ciałem ?– Darmond poruszył się niespokojnie.
-Spaliłem. Spaliłem wszystko , co łączy mnie z tym życiem. Oprócz miecza. Wyruszam w drogę przyjacielu. Poszukać odkupienia.
* * *
– To co zrobiłeś było złe.– zaczął Jorgen.– Ale doskonale cię rozumiem. I co więcej , uważam że każdy ma prawo do odkupienia swoich win.
– Masz rację , każdy…