- Opowiadanie: wisniak777 - Opowieść Darmonda

Opowieść Darmonda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieść Darmonda

Był sam. Wokół niego szumiał wiatr , ogień szalał na dachach budynków , a za nim szła śmierć. Śledziła go , zabierając ze sobą wszystkich , których napotkał na swojej drodze. On , nie myślał teraz o tym , że zabija małe dzieci i kobiety. Zabijał. To było silniejsze od niego , to nim kierowało. Żądza krwi , i wściekłość , w połączeniu z alkoholem , który krążył w jego krwi. Nic już go nie obchodziło. Nie obchodziło go kogo zabija , nie obchodziło go , że może zginąć. Szedł swoją drogą , a za nim krążyła śmierć. Obok niego domy , budynki z białego kamienia i drewna. To była zimna , listopadowa noc. Wiatr przygrywał smutną melodię śmierci. Stanął w końcu przed budynkiem , który znał. Przed budynkiem , w którym spędził nie jedną radosną chwilę swojego życia. One wydawały się teraz tak odległe… Chwile , które spędzał razem ze swoim najlepszym przyjacielem. Chwile , które spędził z nią. Ale to już nie wróci. Zważył w dłoni miecz.– Czas zabijać.– pomyślał. Wyważył drzwi. Znalazł się w miejscu , które dobrze pamiętał. Ten sam stół , te same kamienne ściany. Tylko teraz widział wszystko jakby w krzywym zwierciadle. Wszystko to wydawało mu się szare, i ponure. Nawet czerwone zasłony okien , i obrazy na ścianach. Na wszystkich obrazach widział ją. Postąpił krok naprzód. Usłyszał stłumiony krzyk.

 

– Nadchodzi , przygotujcie się.– Krzykowi towarzyszył szczęk żelaza. Po chwili zobaczył czterech bandytów , z mieczami i tarczami w rękach. To byli jego dawni poddani. Przysięgali mu wierność , lecz teraz zdradzili go. Krew w nim zawrzała, podniósł wyżej miecz , i czekał. Czekał spokojnie , gdy spadł na niego pierwszy cios zablokował z łatwością. Kopniakiem odrzucił przeciwnika , i nim ten zdążył zareagować , szybkim cięciem miecza przeciął tętnicę. Krew pobrudziła zasłony. Kolejni dwaj przeciwnicy , zaatakowali równocześnie , Darmond ominął ich obu , i sprowadził na nich śmierć. Ostatni miał strach w oczach. Nerwowo cofał się do tyłu zasłaniając się tarczą. Człowiek w czarnym stroju podniósł nieco wyżej ostrze miecza , tak , że czubek był na poziomie twarzy przeciwnika. Tamten zamachnął się , próbował odtrącić ostrze , ale czarny wyczuł to , i ciął z półobrotu. Głowa bandyty leżała na podłodze. Był młody , miał najwyżej 20 lat , ale to nie miało teraz znaczenia. Jego cel był bliżej. On znalazł się już na schodach , szedł ku górze. Znalazł się w wąskim korytarzu , był już bardzo blisko. Widział drzwi , ostatni przystanek. Otworzył je. Przed sobą widział jego. Swojego byłego przyjaciela , teraz zaś jego cel. Ofiara próbowała uciec przez okno znajdujące się koło dwuosobowego łóżka , ale Darmond złapał mężczyznę za poły płaszcza , i zrzucił na podłogę. Oto leżał przed nim teraz wynędzniały , sparaliżowany ze strachu człowiek. Człowiek , którego jeszcze wczoraj nazywał przyjacielem. Miał brązową , krzaczastą brodę , i mały nos. A jego oczy były niebieskie. Ale to nie miało teraz znaczenia. Spojrzał mu w oczy. Tamten krzyczał , ale słowa były niezrozumiałe. Darmond , człowiek w czerni odrzucił miecz , i wyjął sztylet. Zatopił go w szyi swojej ofiary. A potem jeszcze raz , i kolejny. Robił to , dopóki jego twarzy nie pokryła krew. -Śmierć , za śmierć.– powiedział. Ale nie słuchał go nikt , nikt oprócz wiatru wpadającego do pokoju przez otwarte okno…

* * *

Nikłe światło świecy oświetlało twarz Darmonda. Twarz zdominowaną przez ból i żal. Gra cieni nadawała jej upiornego wyglądu , jakby był pół człowiekiem , pół duchem. Jorgen poruszył się niespokojnie na krześle.

– Dobrze , ale co skłoniło cię do zabicia swego najlepszego przyjaciela ? Domyślam się , że nie była to poważna sprawa…. Skoro przy okazji spaliłeś pół miasta.

– Skurwysyn mnie zdradził. Chciał przejąć całą władzę.– Darmond zdjął łokieć ze stołu , wyprostował się i spojrzał Jorgenowi prosto w oczy.– Pozwól , że ci opowiem.

* * *

Słońce paliło nieznośnie. Paliło wszystkich , którzy właśnie szli ulicą Aben'Duru . A wśród tych ludzi znajdował się Darmond. Podążał do rezydencji swojego przyjaciela , Grega. Miał już cholernie dosyć słońca. Słońca , i nie tylko. Miał już dość ludzi , chodzących obok niego , szczurów które umykały przed jego butami , i budynków. Wszystkie budynki przy ulicy były prawie identyczne. Wszystkie zbudowane były z białego kamienia , często podniszczone , i uzupełniane deskami. Stawiał kolejny krok na wyłożonej kamieniami ulicy , z każdym krokiem czując coraz więcej złości. Czasem miał ochotę odejść jak najdalej od ciasnego , stłoczonego miasta. Rozmyślając o metropolii nawet nie zauważył kiedy doszedł już do domu przyjaciela. Dom ten był a jakże z białego kamienia oraz drewna. Był jednak większy od innych, a w środku bogatszy. Przystrojony czerwonym dywanem , oraz wieloma obrazami. Darmond zapukał do drzwi. Nikt nie reagował. Odczekał chwilę , po czym zapukał ponownie.

– Kurwa , zawsze nie w czasie. Poczekaj chwilę złotko. Zaraz wracam.– Darmond usłyszał ruch w domu. Przestąpił z nogi na nogę , i poprawił strój. Drzwi otworzyły się , i ujrzał w nich Grega.

Ubrany był jedynie w skórzane spodnie , i płaszcz , którym owinął całe ciało. Darmond ujrzał ponownie twarz przyjaciela , i uśmiechnął się. Nikt kogo znał nie wyglądał jak Greg. Miał on duże , niebieskie oczy , mały nos , usta które wydawały się ciągle rozciągnięte w uśmiechu , no i gęstą brązową brodę , Włosów prawie nie miał. Na szczycie głowy lśniła potężna łysina.

-Darmond , mój przyjacielu. Nie spodziewałem się ciebie. Mówiłeś , że będziesz o zachodzie.

-Mówiłem , że będę o południu. Chyba przesadziłeś ostatnio z gorzałką.

– A właśnie , kurwa właśnie. O południu. Hmmm.– Greg zaczął mierzwić swą brodę , co czynił zawsze gdy nad czymś myślał . -Wejdź. Mam tu mały bałagan.– Darmond przekroczył próg domu , i pomyślał , że mały bałagan , to o wiele za mało powiedziane. Nazwać to „małym bałaganem" to tak jak nazwać tornado , lekkim wiaterkiem. Wszędzie na podłodze leżały puste butelki , ciuchy leżały porozwalane na łożu , stół opierał się o ścianę , a krzesła leżały z powyłamywanymi nogami. Darmond usiadł na łożu. Greg postawił sobie jedyne ocalałe krzesło , i usiadł na nim.

– Mały bałagan. Dobre sobie.-rzucił Darmond.-To tak jak nazwać kurwę relaksacyjną terapeutką.

– No , może i tak. Po co przyszedłeś ?

– Ładnie to tak? Ledwie przyszedłem , a ty już mnie wyganiasz…

– Hej , kto powiedział że cię wyganiam ? Po prostu przyszedłeś nie w czas.– Darmond usłyszał hałas na schodach , i zrozumiał dlaczego przyszedł nie w czas. Ze schodów zeszła kobieta. Była to najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek widział. Miała piękne ciało. Wiedział , bo ubrana była tylko w bieliznę. Jej twarz była piękna , niczym najwspanialszy obraz. Miała długie , sięgające do ramion , proste , czarne włosy. Jej oczy były jak dwa wielkie diamenty , a usta miały kolor płatków różu. Mały nos dodawał jej twarzy uroku. No i miała piękne , długie nogi.

Spojrzał jej prosto w oczy , a ona odwzajemniła spojrzenie . Darmond poczuł coś dziwnego , wiedział że chce ją mieć. A zwykle dostawał to co chciał. Greg troszkę się zmieszał. Kobieta podeszła do niego.

– Christine pyta , kiedy wrócisz panie.– Greg zignorował ją , i odezwał się najpierw do Darmonda.

– To moja niewolnica . Chcesz , to możesz pomacać , ale nie przesadzaj.– Po czym zwrócił się do kobiety.– Odejdź kurwo , mówiłem wam żebyście się nie pokazywały.

– Christine się niecierpliwi panie…– Dodała z pięknym uśmiechem , po czym poszła z powrotem na drugie piętro. – Widzę , że ci się nie nudzi.– powiedział Darmond z uśmiechem.

– Nie mogę narzekać. Mam stałe towarzystwo.– odparł Greg.

– Słuchaj , kupię od ciebie tę niewolnicę.– Gregowi zrzedła mina.

– Maria to moja ulubiona kochanka…– Darmond wstał.

-Myślę , że mnie nie rozumiesz.-odrzekł Darmond. – Kupię ją od ciebie , albo ją sobie wezmę. Proszę , nie zmuszaj mnie do tej drugiej opcji.

– No cóż , skoro tak sprawiasz sprawę. Jest twoja za 60 złotych monet.– 60 złotych monet to dużo , pomyślał Darmond. Ale ona warta jest każdej ceny.

-Dobrze. Każ jej się ubrać. Przyniosę pieniądze jutro.– Greg poszedł na górę , i wrócił po chwili w towarzystwie Marii. Dziewczyna wyglądała na zadowoloną , czego nie można było powiedzieć o Gregu. Usiadła na łóżku koło Darmonda , lecz do końca rozmowy zachowała milczenie.

– No to po co przyszedłeś ?– na twarzy Darmonda pojawił się paskudny uśmiech. -W sprawie interesów… Naprawdę myślę , że powinieneś sobie zrobić przerwę od alkoholu. Rozmawialiśmy o tym wczoraj. Specjalne źródło.

– Ah tak , właśnie sobie przypomniałem. No cóż , myślę , że po uruchomieniu naszych kontaktów , powinno nam się udać. Ale to nie będzie łatwa sprawa. Tyle różnych rzeczy może pójść nie tak…

– Mimo to myślę , że powinniśmy spróbować. Nie , musimy spróbować.– Darmond wstał. -Myślę , że nie będę ci już zawracał głowy. W końcu masz inne sprawy na głowie…– Ruszył w kierunku drzwi , po drodze nieomal potykając się o połamane krzesło. Maria ruszyła za nim.

– Bywaj Darmondzie. Pamiętaj , o kontaktach.– Darmond już na progu obrócił się i spojrzał na Grega.

– Bywaj przyjacielu.

 

 

* * *

 

 

No tak.– Powiedział Jorgen.– Więc tu chodzi o miłość.

– Nie nazwałbym tego miłością. Raczej pożądaniem. W każdym razie nie będę ci opowiadał o czasie spędzonym ze mną i Marią. To moja prywatna sprawa. Spędziłem z nią wiele pięknych chwil. Tyle mogę ci powiedzieć. Kontynuuję opowieść dwa tygodnie od tej pamiętnej wizyty u Grega.– Darmond spojrzał w okno.

– Nalej więcej gorzałki dobra? Na sucho nie sposób mówić o poważnych sprawach.

– Rzeczywiście , nie sposób.– Przyznał Jorgen.

 

* * *

 

 

Ten dzień nie miał być zwyczajnym dniem. Przeciwnie , miał być tak niezwyczajny jak to tylko możliwe. Dziś , 3 listopada miał zmienić miasto na zawsze. Jego plan był doskonały , wszystko miało wypalić. Ale jedna rzecz zniszczyła jego plan , plan przygotowywany przez lata. Jedno bardzo ludzkie uczucie– zazdrość , i jedna bardzo ludzka rzecz-zdrada.

Darmond siedział na krześle z mahoniu , wśród czterech ścian jego pokoju. Ostrzył broń. Miecz , który już dziś miał utopić się w błękitnej krwi. Ostrze , które było przygotowane specjalnie na tą okazję. Ale coś zakłóciło jego spokój. Ktoś łomotał we drzwi. Darmond zszedł na dolne piętro swojego domu , i po chwili dotarł do drzwi. Otworzył je , i zobaczył Hernandeza , jednego z jego najlepszych ludzi. Hernandez wyglądał na dziwnie przestraszonego , co było o tyle dziwne , że uchodził za odważnego męszczyznę.

– Co się stało ? Coś poszło nie tak ? Ktoś się wycofał ?– Już od progu zasypał go pytaniami Darmond.

– Gorzej , panie. – Hernandez spuścił wzrok.– Stało się coś znacznie gorszego…

– Mów , szybko. Nie szczędź słów.

– Słowa tego nie oddadzą , panie , najlepiej będzie jak sam to zobaczysz. Chodźmy , na plac spotkań.– Darmond był nieco zdziwiony , ale przystał na propozycję Hernandeza.

– Tylko pójdę po miecz, Zaczekaj tu.– Darmond wbiegł po schodach do góry , i przypasał sobie ostrze. Po drodze narzucił na siebie swój czarny płaszcz. Razem z Hernandezem ruszyli w kierunku placu. Darmonda zaskoczyła pustka na ulicach Dotarli na plac po pięciu minutach , i Darmond zauważył dlaczego ulice były puste. To była egzekucja. Gang wymierzał sprawiedliwość w mieście , gdzie sprawiedliwość praktycznie nie istnieje. W mieście , gdzie przetrwają najsilniejsi , lub najbogatsi. A słabi idą na dno. Darnmond zdziwił się trochę , ponieważ zwykle wiedział o egzekucjach. W dodatku wszyscy jego ludzie mieli być na umówionych stanowiskach. Zaczął się przedzierać przez tłum.

– Z drogi skurwysyny! – kiedy członkowie gangu usłyszeli jego głos , rozstąpili się. A wtedy Darmond ujrzał widok , który odmienił jego życie. Poczuł się jakby dostał obuchem w skroń , jego świat rozpadł się na miliony małych części. Zobaczył ją. I zobaczył , jak ją zabijają. Na początku nie czuł nic , była tylko pustka. Potem przyszła rozpacz , ale dominowała tylko przez krótką chwilę. Następny przyszedł gniew. Podszedł do niej , i ujął ją w ramiona. Zdołał usłyszeć jej ostatnie słowa.

* * *

– Jej ostatnie słowa brzmiały: Żegnaj , ukochany.– Potem odeszła.– Jorgen ujrzał dziwny grymas na twarzy Darmonda , i przez chwilę zdawało mu się że widzi łzę szklącą się w jego zielonych oczach. Mrugnął , i łza zniknęła. Darmond po raz kolejny uniósł butelkę do ust , i zaciągnął potężny łyk. Podał flaszkę Jorgenowi , i ten również skosztował trunku. Gorzałka spływała w głąb gardła , i przynosiła ukojenie. – Domyślam się , że tych którzy to zrobili spotkał nieciekawy los.– rzekł Jorgen.

– Oni byli tylko marionetkami , w rękach lalkarza. Musiałem dowiedzieć się kto pociągał za sznurki…

* * *

Darmond wciąż patrzył w jej twarz. Ten widok wciągał go , pragnął do końca świata oglądać jej piękne oczy , dotykać jej pięknych ust. Chciał byś z nią , chciał Położył jej ciało na ziemi , wstał i obrócił się powoli. Widział teraz przed sobą ludzi , którym ufał. Ludzi , którym dowodził. Szybko wypatrzył tego z zakrwawionym mieczem. Wyciągnął ostrze, i jednym płynnym ruchem przebił mu pierś. Tłum cofnął się, lecz znalazł się jeden odważny , który był gotów do rozmowy.

– Co jest przyjaciele , boicie się tego skurwysyna ? Jest sam , a nas jest stu. Zabić go , zabić zdrajcę chędożonego.– Darmond wyciągnął miecz z trupa , i spojrzał temu człowiekowi prosto w oczy.

– Nie będę się pytał dlaczego ją zabiliście. Doskonale wiem dlaczego . Pytam się tylko , kto ?– Nagle Hernandez pojawił się u jego boku.

– Panie , to Greg. Dziś rano zwołał nas wszystkich , i oznajmił nam , że masz żonę. Więcej , oznajmił nam , że masz z nią dziecko. Wiedział , że w ten sposób doprowadzi cię do upadku. W dodatku to on porwał Marię z twojego domu , i ją przyprowadził. Rozkazał nam zabić cię jak przyjdziesz.– Dla Darmonda to był kolejny wstrząs. Nie wiedział , że ma dziecko z Marią. Ale zachował siłę. Najpierw zemsta , później opłakiwanie.-powiedział do siebie.

– No dobrze , który z was skurwysyny spróbuje się ze mną mierzyć. A który stanie po mojej stronie ? Wybierać możecie tylko raz.– Darmond miał w tej chwili taką moc przekonywania , że przekonałby kota do zostania psem. Lecz mimo to , około 60 osób zamierzało go zabić. Reszta z Hernandezem na czele stanęła za nim.

– Więc dopadnie nas bratobójcza walka. To , czego zawsze chciałem uniknąć.– Po tych słowach rzucił się w tłum przeciwników, a jego ludzie podążyli za nim. W bitwie dał upust swojego gniewu , ciął i rąbał kogo popadnie , bez litości. Był w szaleńczym tańcu śmierci , a jego partnerem było ostrze. I wszędzie gdzie uderzał nadchodziła śmierć. Za każdym razem gdy kogoś zabił , śmiał się. Śmiał się opętańczym śmiechem szaleńca. Po chwili zabrakło mu przeciwników.

Z jego ludzi przeżyło trzydziestu najlepszych. Z wrogów nie przeżył nikt. Po chwili odezwał się do Hernandeza. – Musimy go dorwać. Idź do niego , i powiedz mu , że nie żyję. Niech poczuje się bezpiecznie. Dziś wieczorem złożę mu przyjacielską wizytę.

– Tak jest , panie.– Hernandez zebrał swoich ludzi , i ruszyli. Darmond wziął ciało Marii , i ruszył do domu. Zamierzał spędzić wieczór sam.

 

* * *

Hernandez ruszył pewnym krokiem przez ulicę. Towarzyszyli mu jego ludzie. Uwielbiał to uczucie , kiedy podążał ulicą , i nikt nie śmiał stanąć na jego drodze. Podziwiał miasto skąpane w blasku słońca. Czuł , że kocha to miejsce , i wiedział że nie mógłby żyć nigdzie indziej. Miasto , to miejsce gdzie wystarczy wejść w zły zaułek , lub zadawać się ze złymi ludźmi , by narazić siebie i swoją rodzinę na śmierć. Miasto , w którym wiecznie lśniło słońce. Miasto , gdzie szczury biegały ulicami , a w każdym zakątku czaiła się śmierć. Z zamyślenia wyrwał go jeden z jego ludzi.

– Hernandezie , dotarliśmy na miejsce.– Hernandez zatrzymał pochód , i odwrócił się do swoich ludzi.

– Pamiętajcie , że Darmond nie żyje. Greg musi uwierzyć.– Po tych słowach zapukał do drzwi. Drzwi z mahoniu otworzyły się , i ujrzał w nich twarz Grega.

– Tak panie , on już nie żyje. Ona też. Wszystko jest tak jak zaplanowałeś. – Na twarzy Grega pojawił się uśmiech , szyderczy uśmiech zdrajcy.

– Wspaniale. Doprawdy wyśmienicie. Ale co się stało z resztą ludzi ? Czemu tu stoi tylko ta garstka.– Hernandez błyskawicznie odpowiedział.

– Około sześćdziesięciu zginęło , reszta jest na umówionych stanowiskach.

– No cóż , to była konieczna strata. Ale radujcie się , przyjaciele , albowiem ja zaprowadzę nowy porządek.– Greg wyszedł przed dom , by spotkać się ze swoimi ludźmi.

– Dziś nadszedł historyczny moment , dla nas , dla ludzi z Aben D'uru ! Oto ja staję się nowym władcą tego miejsca. Chędożyć króla , i zafajdanych szlachciców , niech sobie żyją w tym swoim pałacu. A jak odetniemy im dostawy żywności , to z pewnością podzielą się z nami swoim złotem. I to my , ludzie z plebsu , staniemy się bogaci.– członkowie gangu dość optymistycznie zareagowali na przemowę Grega.

– Hernandez , mianuję cię moim zastępcą. Od dziś my sprawujemy tu władzę.

* * *

– Ehh , paskudna sprawa.– skomentował Jorgen.

– Rzeczywiście , podła intryga. Właśnie w dniu , w którym planowałem zaatakować króla , i przejąć władzę nad miastem.

– Chciałeś zostać królem?– zdumiał się Jorgen. – Nie , źle mnie zrozumiałeś.– Darmond upił łyk gorzały.– Zamierzałem zrównać plebs i szlachtę , i posadzić na tronie kogoś odpowiedniego. Aktualny król , to pieprzony kretyn , który dba tylko o ilość gotówki w skarbcu.– Darmond podał butelkę Jorgenowi , i ten wypił resztę.

– Gorzała się skończyła.– Zauważył. Wyrzucił pustą butelkę za siebie.

-Nie szkodzi , to już koniec opowieści. No , prawie koniec…

 

* * *

Darmond spojrzał na trupa. Usłyszał jak ktoś wchodzi po schodach. Po chwili do pokoju wszedł Hernandez. Spojrzał na trupa , trącił go lekko nogą i zagadał Darmonda.

– Więc to koniec. Trzydzieści lat , naszego gangu , i to koniec. Koniec tradycji , upadek plebsu.

– Nie , to wcale nie koniec.– odrzekł Darmond.– Zostaniesz szefem , pozbierasz resztę naszych , i pod twoim przywództwem urośniemy w siłę. Huan może zostać twoim zastępcą.– Darmond usiadł.

– Naprawdę myślisz , że się uda? Wielu zginęło w tej bratobójczej walce z Gregiem. Biliśmy się też pod rezydencją , w czasie kiedy ty go zabijałeś. Nas było trzystu , ich dwustu. Zostało nas ogólnie pięciuset ludzi. To dwukrotnie miej , niż mieliśmy u szczytu potęgi.

– Nie myślę , wierzę. Szczerze wierzę , że się uda. W końcu uda nam się , i nie będzie pierdolonego wyzysku , tylko równość. Szlachta będzie nas respektować.

– Doprawdy , twój optymizm napawa mnie nadzieją. Spróbuję , ale nie wiem co z tego wyjdzie. Za dużo krwi dziś przelano. I pomyśleć , że to przez jednego człowieka…– Hernandez usiadł koło Darmonda.

– Taak , przedtem nie wiedziałem , że skurwysyństwo jest tak głęboko zakorzenione w ludzkiej naturze. Dzisiaj już wiem.

– Mam jeszcze jedno pytanie. Możliwe , że jest zbyt osobiste , ale myślę że dziś to już nie ma znaczenia,

-Pytaj. Rzeczywiście , to już nie ma znaczenia.

– Co zrobiłeś z jej ciałem ?– Darmond poruszył się niespokojnie.

-Spaliłem. Spaliłem wszystko , co łączy mnie z tym życiem. Oprócz miecza. Wyruszam w drogę przyjacielu. Poszukać odkupienia.

 

* * *

– To co zrobiłeś było złe.– zaczął Jorgen.– Ale doskonale cię rozumiem. I co więcej , uważam że każdy ma prawo do odkupienia swoich win.

– Masz rację , każdy…

Koniec
Nowa Fantastyka