- Opowiadanie: clayman - Gdy wiosna uderza do głowy (HAREM 2011)

Gdy wiosna uderza do głowy (HAREM 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdy wiosna uderza do głowy (HAREM 2011)

Zero

 

Ostatni cios w tej nierównej walce zadano niedaleko od skrzyżowania Wołoskiej i Racławickiej, tuż obok samotnego przystanku. Tak jak zawsze w podobnych chwilach, nie było żadnych świadków.

Tylko my.

Spójrz jak światło latarni miga resztką mocy, a języczki wody ściekają do studzienki, zaczynając swą długą podróż. Tak właśnie toczy się koło życia.

Nie słyszysz? Lepiej nadstaw uszu. Tak, teraz lepiej.

Wysłuchaj odgłosów spadających kropel deszczu i ciepłego pomruku wiatru. Czy słyszysz jak zmieniła się jego nuta? Nie jest już ostra i przenikliwa. Jest rozlazła i ciężka niczym uścisk grubej ciotki. Czujesz ten delikatny zapach? Czujesz jak słodka woń żonkilu i hiacyntu wypełnia ci nozdrza? Zastanawiasz się jak to możliwe? Ten zapach to jej pieśń zwycięstwa.

Cieszysz się? Lepiej pomyśl jeszcze raz. Ona nadeszła, mamiąc nas ciepłym muśnięciem słońca i obezwładniającymi pieszczotami. Nie mamy przed nią żadnej tarczy.

Jesteśmy bezbronni.

Na rogu Wołoskiej i Racławickiej stopniała ostatnia bryłka śniegu.

Zima odeszła w zapomnienie. Wiosna zajęła jej miejsce.

Umarł zdrowy rozsądek.

 

Jeden

 

Kuba odruchowo oblizał suche wargi, gdy pierwsza kreska pojawiła się na gładkim papierze. Wiosna na dobre rozgościła się w Warszawie, a Pola Mokotowskie wypełniał południowy harmider i zapach kwitnących drzew. Bladoniebieskie chmury płynęły leniwie wraz ze wschodnim wiatrem, który zlewał się z odgłosem przejeżdżających w oddali samochodów w kojący niczym błękit szum.

Wiedział, że wygląda dziwnie, siedząc w niewygodnej pozycji pod obdrapanym jesionem, gdzie trawa była rzadka i wydeptana. Jeszcze tydzień temu rozglądałby się nerwowo na przechodzących ludzi, gdy tylko poczułby na sobie ich oceniające spojrzenia. Nic dziwnego. Całkiem niedaleko było kilka wolnych miejsc, przy których jego przypominało zapomniany przez Boga skrawek rajskiego ogrodu. Mimo to, nie zamieniłby się z nikim za żadne skarby świata. Najchętniej przez resztę życia tkwiłby w tej niewygodnej pozycji, ze sztywniejącym karkiem, obcierając plecy o szorstką korę drzewa. Reszta świata mogłaby zniknąć lub zapaść się pod ziemie. Zostałby tylko on, jego szkicownik, ołówek…i Ona.

Siedziała na ławce kilkanaście kroków na wprost od niego. Gęste, rude loki opadały na jej opuszczoną twarz. Miała posągową figurę modelki i mlecznobladą skórę. Zwykle podobały mu się nieco niższe dziewczyny z większą ilością ciałka, koniecznie o prostych blond włosach i naturalnej, brązowej opaleniźnie. Jednak im dłużej wlepiał w nią wzrok, wiedział, że takie jak Ona nie dotyczą żałosne męskie gusta i kategorie. Dziś nałożyła na siebie zwiewną sukienkę koloru trawy, która idealnie pasowała do niemal czerwonych włosów. Kuba oddałby obie ręce, by tylko ta sukienka była odrobinę krótsza.

Wiosna musiała uderzyć mi do głowy – powiedział sobie po raz kolejny. Za każdym razem robił to z coraz mniejszym przekonaniem. Już gdzieś w jego umyśle tańczyła ta myśl, ta mała iskierka świadomości. Na razie robiła to nieśmiało jak nastolatka na swoim pierwszym balu. Powoli jednak nabierała odwagi i zapraszała do swego tańca inne myśli. Już niedługo ten rytm opanuje go w całości.

To miłość. Jestem zakochany.

Ostrożnym ruchem dokończył delikatny obrys nosa. Zawsze od niego zaczynał. Był ostry i leciutko podniesiony. Pięknie się marszczył, gdy robiła tę swoją skupioną minę, czytając opasłą książkę. Następnie przychodził czas na oczy – wielkie i jasnoszare jak tarcza księżyca zza rzadkich chmur. Czasem nieświadomie nagradzała jego cierpliwość i uśmiechała się leciutko do czytanego tekstu. Tymi uśmiechami można by odmierzać czas – pomyślał, kreśląc kości policzkowe i cienie w okół oczu.

Po godzinie portret był gotowy. Obejrzał go krytycznie i przeklął w myślach swój mizerny talent. Nawet w promilu nie potrafił uchwycić tego piękna…nie…tej doskonałości. Każdy z jego rysunków przedstawiał po prostu jeszcze jedną ładną dziewczynę.

Kuba nie pojmował jak inni mężczyźni potrafili przejść obok niej tak obojętnie. Tylko nieliczni posyłali jej ukradkowe spojrzenia. W ich oczach nie było podziwu, lecz jedynie ten sam, prymitywny i zwierzęcy błysk pożądania. Niczym nie różnili się od tych wszędobylskich psów, które biegają luzem po parku. Miał ochotę złapać tych zboczonych drani za kołnierze i wytrząsnąć z nich każdą nieczystą myśl. Na szczęście potrafił się powstrzymać. Jakby to, do cholery, wyglądało? Miał już przecież dwadzieścia pięć lat.

Lecz to niedojrzałe, wiosenne zauroczenie było tylko pierwszą zapałką w szalejącym pożarze jego problemów. Od tygodnia nie pojawiał się na uczelni i przegapił już dwa zaliczenia. Naprawdę niewiele już brakowało, by koło nosa przeszedł mu wyjazd do Peru w wakacje i stypendium doktoranckie – jego życiowa szansa. No i przecież był już od roku zaręczony z Natalką.

Spójrz na siebie, idioto! Masz zamiar w ten sposób przegrać sobie życie? To co robisz niczym się nie różni od zdrady. Głos rozsądku był dziś wyjątkowo cichy i przypominał raczej szept umierającego starca niż stanowczą naganę.

Chwilę później, piękna dziewczyna odłożyła książkę na ławkę. Zamknęła oczy i przeciągnęła się leniwie, wykrzywiając plecy w łagodny łuk. Kuba z trudem powstrzymywał ślinotok, gdy zielona sukienka opięła ciasno jej drobne piersi, a włosy rozwiały się na delikatnym wietrze. Wstając, wygładziła materiał wyuczonym ruchem. Spakowała lekturę do torebki i ruszyła w jego stronę.

Kuba nawet przez sekundę nie łudził się, że ta rudowłosa piękność idzie właśnie do niego. Minęła go zupełnie jakby był niewidzialny, a następnie skręciła w jedną z parkowych uliczek, która biegła w stronę Alei Niepodległości. Kuba od tygodnia był świadkiem tego samego rytuału. Popatrzył z podziwem na zegarek. Punktualnie jak zawsze. Co dzień, równo z wybiciem godziny piętnastej przerywała czytanie i spokojnym krokiem udawała się na stacje metra. Zdumiewające było to, że przez cały czas, który spędziła pogrążona w lekturze, ani razu nie zerknęła nawet na zegarek lub komórkę.

Odczekał dziesięć uderzeń serca, po czym niedbale schował szkicownik do torby i żwawo podążył za nią. Stąpała lekko i nieśpiesznie jak leśny jelonek. Nie rozglądała się na boki ani za siebie. Wydawała się płynąć w powietrzu, a jej sukienka szeleściła na wietrze jak żagiel. Jego nozdrza wypełniły się piżmową wonią perfum. Kuba poczuł jak żołądek wypełnia mu delikatne mrowienie, a nogi zrobiły się dziwnie miękkie. To było jak masaż dla jego duszy.

Nawet nie zorientował się kiedy pokonali całą drogę do metra. Kupiła bilet, a po chwili zniknęła w drzwiach pociągu. Kuba starał się nie mrugać, jakby mógł sprawić, że ten widok zostanie z nim na zawsze. Z całych sił pragnął pobyć z nią choć odrobinę dłużej. Chciał stać obok niej w ciasnym wagonie, czuć dotyk miękkiej skóry i słodki zapach włosów. Mógłby pojechać z nią aż na koniec świata.

Pociąg metra odjechał z głośnym piskiem. Ten dźwięk, ten krzyk samej rzeczywistości sprowadził go z powrotem na ziemię . O tej porze peron roił się od ludzi, mimo to Kuba czuł się samotny i opuszczony. Próbował oczami wyobraźni przywołać jej twarz, talie i te piękne, drobne piersi, lecz obrazy wymykały mu się, przeciekały przez mózg jak woda przez sitko. Gdyby mógł wyryłby sobie pod powiekami jej twarz. Mógłby wtedy na nią patrzeć, gdy tylko miałby na to ochotę. Wystarczyłoby jedynie zamknąć oczy.

No cóż – pomyślał, samemu kierując się do następnego pociągu. Przynajmniej mam rysunki. Powinny wystarczyć do jutra.

Dwa

 

Nie ma nic boleśniejszego niż zderzenie z rzeczywistością.

Popołudniowy deszcz zerwał się bez najmniejszego ostrzeżenia, akurat gdy wyszedł ze stacji. Ludzie pospiesznie czmychali do autobusów lub swoich mieszkań niczym myszy przestraszone nagłym błyskiem światła. Kuba parł do przodu skrzywiony jak staruszek. Nad głową trzymał swoją torbę, lecz ta służyła za parasolkę równie dobrze, co dziurawe wiadro.

Czuł się jak jałowa, wypalona do cna ziemia, na której nic już więcej nie urośnie. Chłodne ukłucie beznadziejności ryło mu dziurę w piersi. Ta całkowita pewność, że dzisiaj już nic dobrego go nie spotka doprowadzała go do rozpaczy. Już tęsknił do jej rudych włosów, zamyślonych oczu i rzadkich uśmiechów. Świat emanował szarością i przeciętnością – wszystko w porównaniu z nią wydawało się takie. Czy dam rade wytrzymać tyle czasu? – zapytał się w duchu. Dwadzieścia pozostałych godzin wydały mu się nagle przeraźliwie długie. A co, jak jutro nie przyjdzie? A jeśli ulewa utrzyma się do jutra? O tym wolał nawet nie myśleć.

Kilka minut później był już na miejscu. Wraz z narzeczoną wynajmował mieszkanie na jednym z większych osiedli na Ursynowie. W tej części dzielnicy jakiś mądrala postanowił ponazywać ulicę nawiązując do terminologii muzycznych. Im w udziale przypadł zaszczyt mieszkania w dwupokojowej norze na Wiolinowej. Musiał przyznać, że sąsiedzi zza ściany dopasowali się lepiej i dostarczali mu masę muzycznej edukacji. Niemal co noc słyszał przez ścianę łomotanie basu, pulsującego w rytm jego serca.

Nareszcie Kuba dotarł pod daszek klatki schodowej. Wystukał mokrymi palcami kod w domofonie i wgramolił się do środka.

W windzie zrobił dla pewności błyskawiczny rachunek dzisiejszego dnia. Wiedział, że Natalka powinna od godziny być w domu. W środy miała tylko dwa wykłady, a jego narzeczona nie była osobą, która w tygodniu spędzała czas poza domem. Na pewno mocno się zainteresuje, dlaczego sam wrócił tak wcześnie. Nie tak dawno skrzywiłby się na samą myśl okłamania Natalki. Wizja oszukiwania osoby, z którą miał spędzić całe życie wydawała się po prostu obrzydliwa.

– Zaufanie jest jak jednorazowy bilet, synu – często powtarzał mu ojciec. – Gdy raz się przejdziesz, lepiej natychmiast wysiądź.

Kiedy aż tak się zmieniłem?

Jeszcze przed drzwiami jego mieszkania kwaśny zapach gotującej się zupy uderzył go w twarz. Natalka była drobną, nieco pulchną blondynką o energii małego reaktora jądrowego. Czuła w sobie potrzebę wypełnienia każdego pomieszczenia. Nawet gotując zwykłą pomidorówkę, starała się, by cały blok o tym wiedział. To była jedna z tych wielu uroczych cech, w których Kuba się zakochał. Dziś wydawała mu się po prostu żenująca.

Zastał ją w kuchni. Obracała się jak małe tornado między stołem z pokrojonymi warzywami, a niewielką kuchenką. Włosy miała spięte w ciasny kok, a obfity biust niemal wylewał się z przymałej bluzki na ramiączkach. Jej skóra wydawała się karmić światłem. Słońce porządnie grzało dopiero od kilku dni, ale już zdążyła opalić się na ciemny brąz. Na powitanie zarzuciła mu ramiona na szyję i podarowała mokry pocałunek w policzek.

– Zmokłeś? – zapytała tym swoim niewinnym, piszczącym głosikiem, który idealnie pasował do tak oczywistych uwag.

– Trochę – odburknął Kuba, delikatnie uwalniając się z jej ciężkiego uścisku. Nie potrafił nawet zmusić się do okazania iskierki dobrego humoru. Jedyne czego pragnął, to zamknąć się samemu w pokoju wraz ze swoimi rysunkami i jakoś przetrwać resztkę tego dnia.

– Jesteś głodny? Zaraz będzie zupa.

Mojego głodu nie zaspokoi głupia zupa – pomyślał z rezygnacją.

– Nie, dziękuje. Jakoś nie mam apetytu. – Zdjął buty i udał się do łazienki. Swoją torbę odłożył delikatnie, niemal nabożnie tuż obok pralki. Za chwilę miał zamiar zrobić z niej pewny użytek. Włosy i twarz wytarł niedbale ręcznikiem, a mokre ciuchy wrzucił do kosza z praniem, zostając w samym bokserkach. Pech sprawił, że mimowolnie spojrzał w lustro.

Nie był to widok, który mógł się komukolwiek podobać. Twarz miał poszarzałą, wychudzoną i chaotycznie porośniętą przez miękki jak puch rdzawy meszek. Zwykle pozwalał sobie jedynie na stylową bródkę. Sam już nie pamiętał kiedy ostatnio poczuł na skórze metaliczny dotyk żyletki. Oczy, które wpatrywały się w niego z niesmakiem miał wyraźnie zaczerwienione i przygaszone, wydawały się tracić jasnoniebieski blask. Tragedii dopełniał wielki i nieco garbaty nochal. Dotknął palcami swoich wystających żeber. Kiedy tak się zapuściłem? – zastanowił się. Żadna dziewczyna nawet nie zwróci na mnie uwagi. A już na pewno nie Ona. Odpłynął w swoje myśli na poszukiwanie tej pięknej twarzy, zagubionej gdzieś w zakamarkach jego umysłu.

Jego narzeczona podkradła się do łazienki z gracją niewielkiego hipopotama. Nawet przez zamknięte drzwi słyszał jej ciężkie kroki. Przypominały mu one nocne tortury dudniącym basem zza ściany ich sypialni.

– Wszystko w porządku? – usłyszał jej zaniepokojony głos.

Nie. Dlaczego nie dasz mi choć chwili spokoju? Niestety nie potrafiła czytać w myślach. Weszła do środka i objęła go w pasie. Wzdrygnął się, gdy poczuł muśnięcie policzka na plecach i gorący powiew oddechu na karku. Niewyraźny obraz anielskiej twarzy o rudych lokach po raz kolejny wymknął mu się i rozwiał jak pył na wietrze.

– Co się stało? – Natalka wciąż nie ustępowała. – Miałeś ciężki dzień?

Ciężki dzień? Miałem wspaniały dzień…aż do teraz. Wiedział, że powinien odwzajemnić uścisk. Pogładzić jej rzadkie włosy, popatrzeć prosto w oczy i zapewnić z uśmiechem, że wszystko w porządku. Nie odnalazł w sobie nawet odwagi, by się odwrócić i stanąć z nią twarzą w twarz. Odbicie czubka jej blond głowy w lustrze było wystarczającą torturą.

Dlaczego nie możesz być choć trochę taka jak Ona? – Kuba bił się ze swoimi myślami. Wszystko byłoby łatwiejsze. Przedwczoraj, niby od niechcenia, napomknął Natalce, że całkiem do twarzy byłoby, gdyby ufarbowała się na rudo. Roześmiała się jakby znów opowiedział jej dowcip o zającu i niedźwiedziu.

– Rude włosy przy mojej cerze? Chyba żartujesz. A co, spodobała ci się jakaś ruda laska? – droczyła się z nim. – Chyba muszę sprawdzić historię w przeglądarce.

Kuba uznał, że lepiej już nie wracać do tego tematu.

Nagle jej ręce zawędrowały niebezpiecznie blisko jego majtek. Wspięła się na palce i szepnęła mu do ucha:

– Może poprawię ci nieco humor, co?

Kuba uniósł zaskoczony brwi. Do diabła! Tylko nie to, błagam.

– To…to zły pomysł – wyjąkał. Cóż miał jej powiedzieć? Wszystko w jego myślach brzmiało tak beznadziejnie. – Zupa się przypali…

– Och, pieprzyć tę głupią zupę. – Wśliznęła się przed niego. Ich usta połączyły się z mokrym mlaśnięciem, które przypominało odgłos buciora depczącego świeże błoto. Źle odczytała jego całkowite osłupienie. Do tej pory uwielbiał jak przejmowała inicjatywę. Chwyciła go więc za nadgarstek i zaprowadziła jego dłoń pod swoją bluzkę. Była tam ciepła i miękka, a serce waliło jej jak oszalałe.

Kuba przeklął swoją bezdenną głupotę. Jak mógł nie zauważyć tak oczywistych znaków? Odsłonięty pępek, piersi niemal wywalone na wierzch i spodnie od piżamy. Nic dziwnego, że nie zauważyła jego wcześniejszego powrotu. Nadciągająca miesięczna krew kompletnie zawróciła jej w głowie. Próbował obudzić w sobie malutki płomyk pożądania, utonąć w jej objęciach i pocałunkach, zatracić się w miłosnym akcie.

Nic z tego. Jego ciało wydawało się należeć do kogoś innego. Umysł także spłatał mu figla. Pierwszy raz w życiu czuł taką mentalną blokadę. Wszystkie obrazy, które chciał przywołać wydawały się zasłonięte białym, nieprzeniknionym całunem. Za to inne wypełzały z najdalszych otchłani, wypełniając jego myśli niepowstrzymana falą. Jej język był tłusta pijawką, wijącą się obrzydliwie w jego ustach. Palce wbijały mu się bezlitośnie w plecy niczym powykręcane szpony sępa, a jej piersi przypominały w dotyku ropiejące pęcherze – dwa tłuste worki mięsa i żółci, które eksplodują jak tylko ściśnie je nieco mocniej. Oderwała od niego swe robaczywe wargi i wykrzywiła je w szerokim uśmiechu. Miała krzywe i lekko pożółkłe zęby. Jego umysł wciąż brnął głębiej w ten odrażający zaułek. Starał się ze wszystkich sił, ale nie odnalazł w głowie żadnego hamulca. Przeskakiwał z jednego obrazu w kolejny jakby biegł myślami po rozgrzanych węglach.

Co się ze mną dzieje?

– Wiesz co? – mruknęła zalotnie. Zapach jej dziecinnych, kwiatowych perfum nie dał rady zamaskować kwaśnego odoru potu i nieświeżego oddechu. – Chyba jeszcze nie robiliśmy tego w łazience.

Zorientowała się dopiero, gdy postanowiła przejść do rzeczy i wyprowadziła go na zewnątrz. Był mały, wiotki i żałośnie skurczony. Na widok jej zaskoczonej twarzy Kuba miał ochotę schować się w jakieś ciemnej norze. Dłonie mu zwilgotniały, a policzki zapłonęły czerwonym ogniem wstydu.

– Kuba, co się dzieje? – zapytała w końcu.

Kocham inną, to chcesz usłyszeć?! – wydzierał się w myślach. Przy niej jesteś gruba i paskudna! Na twój widok nawet nie potrafi mi stanąć! Uciekł przed jej spojrzeniem zbitego psa. Nie potrafił skłamać, patrząc swojej narzeczonej prosto w oczy.

– To przez stres. Mam naprawdę sporo na głowie.

– Martwię się. Ostatnio nie jesteś sobą.

Szybko – ponaglił się. Musisz ją jakoś udobruchać.

– To nic takiego, skarbie. Po prostu na uczelni mam istny młyn. – starał się by głos rozbrzmiewał skruszoną nutą. – Wiesz co? Wezmę szybki prysznic i zjemy obiad. A jak się rozpogodzi, to wieczorem pójdziemy nawet na mały spacer, co ty na to?

Natalka mogła mu tylko przytaknąć i zostawić samego. Jego słowa i szczere zakłopotanie nieco ją uspokoiły. Wciąż była podirytowana i w jej sercu kiełkowały już nasiona podejrzliwości, lecz daleko im było do kobiecej paranoi. Pewnie dlatego nie zauważyła, że Kuba zamknął się w łazience wraz ze swoją torbą, a jego prysznice z dnia na dzień trwają coraz dłużej.

 

 

 

Trzy

 

Nie wypogodziło się ani wieczorem, ani w nocy. Krople deszczu uderzały w blaszany parapet za oknem niczym małe, uciążliwe młoteczki. To, i ciche chrapanie u jego boku, nie pozwalały mu na nic więcej niż płytki, niespokojny sen.

Przynajmniej nie słychać muzyki – Kuba pocieszył się w duchu. Na szczęście Natalka już więcej nie próbowała dobierać się mu do majtek. Zdawał sobie sprawę, że jego narzeczona jest wyrozumiała, cierpliwa, a swoje wątpliwości trzyma głęboko ukryte, ale dla pewności zamówił na kolacje dużą pizze z szynką, oliwkami i dodatkowym serem. Zwykle z pełnym brzuchem robiła się leniwa, senna i, co najważniejsze, mało chętna do miłosnych igraszek. Gdyby ktokolwiek, jeszcze przed niecałym tygodniem, powiedział mu, że napcha swoją dziewczynę do syta żarciem by uniknąć seksu, ze śmiechu pogubiłby wszystkie zęby.

Ranek długo kazał na siebie czekać, ale było warto. Słońce powróciło nad Warszawę w pełnej krasie, z naddatkiem nadrabiając popołudniową nieobecność. A więc jest szansa – pomyślał Kuba. Może dzisiaj także się zjawi.

Zwlókł się z łóżka najciszej jak potrafił i na paluszkach, niczym złodziej zakradł się do łazienki. Postanowił nie budzić Natalki, nawet po to, by zrobiła mu śniadanie. Dzisiaj zajęcia zaczynał dopiero o czternastej i wolał uniknąć kłopotliwych pytań. Zresztą kto wie, co jej strzeli do tej kobiecej główki z samego rana?

Wyszedł z mieszkania jeszcze przed dziewiątą i dzięki błogosławieństwom podziemnej komunikacji miejskiej był na Polach Mokotowskich w niecałe dwadzieścia minut, ponad dwie godziny przed czasem. Nie zamierzał jednak rozglądać się nerwowo jak bezradny idiota i odliczać pozostałe mu minuty. O nie. Czekała go masa przygotowań. Dzisiejszego dnia nie mógł zostawić tak po prostu przypadkowi. Jeśli Ona przyjdzie – pomyślał. Nie..gdy Ona przyjdzie, usiądzie, jak co dzień, na tej samej ławce, w tej samej idealnej pozie z opuszczoną głową, rozwianymi włosami i książką na kolanach. Ja już o to zadbam.

– Tak, zadbam o to – wyszeptał dla pewności, jakby wypowiedzenie tych słów na głos, czyniło je prawdziwymi. Przechodzący obok staruszek zerknął na niego podejrzliwe, ale Kuba tego nie zauważył. Wyjął z kieszeni paczkę chusteczek higienicznych i wziął się do pracy.

Wytarł dokładnie ławkę z wody, liści, zielonych nasion, igieł i innych śmieci, które spadły z okolicznych drzew i które wiatr wywiał z przepełnionych śmietników. Potem pozbierał walające się obok papierki po fastfoodach oraz dwie puszki po piwie, a potem wyrzucił je do kosza. Ignorował spacerujących obok ludzi. Mogą go nawet wziąć za jakiegoś czubka, miał to gdzieś.

Następne pół godziny spędził, kręcąc się w najbliższej okolicy i szukając odpowiedniego miejsca do rysowania. Nie mógł usiąść tam gdzie zawsze. Koło jego ulubionego drzewa, ziemia zamieniła się w czarne błoto, a przy każdym lekkim podmuchu wiatru spadłby na niego deszcz osiadających na liściach kropelek. Zdecydował się więc zając spory samotny głaz, leżący na równym trawniku wielkości małego boiska. Kąt był niezbyt fortunny i jeśli Ona usiądzie tak jak zawsze, będzie musiał zadowolić się jej profilem. Światło z tej perspektywy także nie było najlepsze – słońce schowało się za biurowcami w oddali na południu, ale przecież za dwie godziny wzejdzie wyżej, żaden problem. Wiedział, że siedzenie na kamieniu będzie tak niewygodne, że poprzednie siedzisko będzie przypominało mu podróż samolotem w pierwszej klasie. Ale to nie zdrętwiałe mięśnie martwiły Kubę najbardziej. Na głazie będzie się wyróżniał jak kolor różowy na Woodstocku. Kiedy wyjmie swój szkicownik formatu A4 i będzie zerkał co chwilę na ławkę, tylko ślepiec nie zorientuje się kogo tak naprawdę rysuje.

A może tego właśnie chcę? – powiedział sobie. Chcę, by wszyscy wiedzieli o mojej miłości. Takiego uczucia nie powinno się chować głęboko. Cały świat powinien wiedzieć. Przecież nie ma się czego wstydzić, prawda?

Jego serce przeszyło ostre, ciepłe ukłucie. Coś pomiędzy strachem, a nadzieją.

Ona także powinna mnie w końcu zauważyć – uznał Kuba. Zobaczy mnie i zaciekawi się, czy to nie ją przypadkiem rysuje. Może się zarumieni? Gdy to zrobi, podejdę do niej. Podejdę i oczaruję. Pokaże jej swój szkic i powiem, że jest najpiękniejszą kobietą jaką widziałem w życiu. Tak zrobię.

Kuba usiadł na kamieniu i czekał. W końcu to tylko godzina.

***
Obudziło ją przenikliwe wycie syreny karetki. Natalka obróciła się zdezorientowana na pustym łóżku. Zwykle rano, zwłaszcza gdy spała za długo, była po prostu do niczego. Ale nawet w tym stanie niektóre rzeczy nie potrafiły umknąć jej zaspanym oczom.

Gdzie jest Kuba?

Wczorajsza pizza ciążyła jej w żołądku jak kupka żwiru. Mimo to wstała i w łazience doprowadziła się do stanu używalności.

Nie rozumiała nieobecności Kuby. Przecież czwartkowe poranki były zawsze ich małym skrawkiem czasu, który poświęcali tylko sobie. Natalka dzisiejszego dnia nie miała żadnych zajęć, tylko po południu obiecała dwóm licealistom korepetycje z rosyjskiego. Zwykle w czwartek, gdy tylko ona i Kuba się budzili, kochali się w łóżku, a potem jeszcze raz pod prysznicem. Jeśli nie zajmowało im to całego ranka (co zdarzało się niezwykle rzadko), wychodzili na śniadanie do pobliskiego chińczyka. Więc dlaczego Kuby nie było teraz w mieszkaniu i dlaczego jej nie obudził jak wychodził? To do niego tak nie podobne.

Może coś wypadło mu na uczelni? – pomyślała. Przecież mówił mi wczoraj, że ma naprawdę ciężko. To wytłumaczenie nie do końca ją przekonało. Choćby niebo waliło im się na głowy, za oknem padał deszcz ognia, a do drzwi mieszkania zapukało Czterech Jeźdźców Apokalipsy, czwartkowy poranek wciąż należałby do nich. Na pewno nie zmieniła tego chwilowa trudność na uczelni. Więc co?

Inna kobieta.

Wyprostowała się porażona własna myślą. Nagle w mieszkaniu zrobiło się bardzo duszno. Zlała się zimnym potem, ale nie czuła strachu. Jeszcze nie. Tylko tępy spokój. Jakby znalazła tykającą bombę i nie do końca zrozumiała, co właśnie trzyma w ręku.

– Nie – powiedziała w końcu. Kuba, by tego nie zrobił. Przecież mamy się pobrać, gdy tylko skończymy studia. Wszystko mamy zaplanowane. Nie mógłby mi tego zrobić, nie teraz. Nie mój słodki Kuba.

Nawet sama nie potrafiła się przekonać. Kolejne pytania pojawiały jej się w głowie, dołączając swój głos do coraz głośniejszego chóru wątpliwości:

Więc dlaczego nie chciał się wczoraj z tobą kochać? Dlaczego zachowywał się ostatnio tak dziwnie? Dlaczego wyszedł i cię nie obudził? Gdzie jest teraz? Co takiego przed tobą ukrywa?

Co takiego ukrywa?

Niczym zahipnotyzowana wróciła do sypialni i podeszła do biurka Kuby. Było to proste czarne biurko z taniego drewna z trzema niewielkimi szufladami po lewej i jedną większą pod samym blatem, zamykaną na klucz. IKEA sprzedaje tysiące takich każdego roku. Tak jak zawsze panował na nim nieskazitelny porządek. Na blacie obok klawiatury i jednostki centralnej komputera leżały zegarek z budzikiem, równiutko poukładany stos notatek, dwie książki z biblioteki o geologii i archeologii oraz mały piórnik. Nic niezwykłego, ale kto trzyma coś podejrzanego na samym widoku? Szarpnęła największą szufladę. Zamknięta. Serce podeszło jej do gardła. Więc miała racje. Coś przed nią chował.

Uspokój się – zganiła się w myślach. Znów poczuła się jak mała, głupiutka nastolatka z pryszczatym czołem i aparatem na zębach. Była już dorosłą kobietą i nawet taka sytuacja wymagała od niej pewnego poziomu. Przecież nigdy wcześniej nie przeszukiwała jego biurka. Może ta szuflada zawsze była zamknięta? Nie podobało jej się takie zachowanie swego narzeczonego, ale każdy miał prawo do odrobiny prywatności. Po krótkiej walce ze swoim sumieniem sprawdziła trzy pozostałe szuflady. Te na szczęście nie miały zamka i przeszukanie ich zajęło jej tylko minutę. Znalazła tam więcej książek, zeszytów i żółty segregator z notatkami. Wątpliwości powróciły jak stado bumerangów.

Jeśli poszedł na uczelnie, to dlaczego zostawił zeszyty i notatki? – pytała się w duchu. A jeśli nie poszedł na uczelnie…to gdzie?

***
Żar lejący się z nieba był niczym w porównaniu do ognia, który zapłonął w jego sercu. Ona przyszła! – ucieszył się Kuba. Nareszcie jest tutaj!

Wydawała się jeszcze piękniejsza niż dotychczas. Podcięła włosy i teraz sięgały jej tylko do ramion. Zamiast zieleni, przywdziała na siebie biel. Ten kolor pasował do niej równie wspaniale. To chyba nie była kwestia koloru. Kuba był przekonany, że w każdym wyglądałaby równie doskonale. Dzisiejsza sukienka była nieprzyzwoicie krótka i ledwo zasłaniała jej uda. Włożyła do niej czarny pasek i buty na niewielkim obcasie tego samego koloru. Na jej widok nawet najbardziej zatwardziały ateista uwierzyłby w anioły. Usiadła na swojej ulubionej ławce i otworzyła książkę. Tak jak zawsze.

Język miał suchy jak pieprz. Na czole i karku pojawiły się kropelki potu. Nie wiedział na czym skupić wzrok. Czy powinien patrzeć na jej gładkie łydki, na oświetlony w słońcu dekolt, czy na tą cudowną twarz i ogniste włosy? Po raz pierwszy raz w życiu czuł, że jedna para oczu to zdecydowanie za mało.

Kuba otrząsnął się. To przypominało nagłe wyrwanie z głębokiego snu. Zdał sobie sprawę, że przez chwilę zapomniał o wszystkim. Dosłownie wszystkim. O upale i bolącym jak piekło tyłku. Natalka i zbliżający się ślub także wydawał się czekać kogoś innego, wcale nie jego. Kłopoty na uczelni? Przepraszam bardzo, ale jakie kłopoty?

Kim jest dziewczyna, która potrafi coś takiego? – pomyślał z podziwem.

Wyjął z torby szkicownik i ołówek. Zaczął od nosa.

Tak jak zawsze.

***
Natalka podniosła z kosza pogniecione i wciąż wilgotne spodnie i koszule. Dokładnie sprawdziła kieszenie i powąchała bawełniany materiał. Żadnych ukrytych liścików, tajemniczych numerów telefonu lub wizytówek. Ubrania pachniały jedynie potem i wczorajszym deszczem. A więc brak dowodów zdrady na ubraniach, chyba, że Kuba zdradzał ją ze spoconym, mokrym kurczakiem. Zdążyła już sprawdzić wszystkie jego ciuchy. Wywaliła je z ich wspólnej szafy na łóżko i przeczesała tę stertę tak dokładnie jak dzik ryjący ziemię w poszukiwaniu pożywienia.

To nic nie znaczy – usłyszała w głowie głos. Do złudzenia przypominał głos jej zmarłej matki. Wciąż nie otworzyłaś tej szuflady.

Bała się to zrobić. Taki sam strach czuje małe dziecko, gdy wie, że jedyne co znajdzie pod łóżkiem to włochaty potwór, który tylko tam czeka by je pożreć. Co jeśli w szufladzie znajdzie jakiś dowód, coś dzięki czemu podejrzenie zmieni się w pewność? Czy będzie potrafiła z tym żyć?

Więc zadzwoń do niego. Zobaczymy co ma do powiedzenia. Może będzie miał jakieś sensowne wytłumaczenie?

Pacnęła się ręką w czoło. Jak mogła być taka głupia? Wyobraziła sobie niemal wszystko – od zdrady, aż po jakieś ciemne interesy, a nawet handel prochami. Ale jakoś w tym małym móżdżku nie zrodził się pomysł, by po prostu go zapytać. Dowcipy o blondynkach wydały jej się nagle niezwykle trafne.

Chwyciła komórkę i wybrała numer.

***
Niemal spadł, gdy kieszeń jego spodni ożyła i wybuchła ogłuszającym hukiem. Minęło dobrych kilka sekund nim się zorientował, że dzwoni telefon. Kuba zaklął szpetnie pod nosem. Dlaczego nie wyłączyłem tego zasranego kawałka złomu? Do teraz szło mu tak dobrze. Dziś rysował jak natchniony i wiedział, że na papierze rodziło się dzieło jego życia. Osiągnął niezbędny twórczy trans i udało mu się przelać na papier mała iskierkę doskonałości. Kto śmiał mu przeszkodzić w czymś tak ważnym?

Przełknął głośno ślinę, gdy ekran komórki oznajmił mu, że dzwoni jego „Kochanie", czyli Natalka. Czego ona ode mnie chce? – pomyślał wściekle. Skończyło się jedzenie w lodówce?

– Słucham? – Jego głos brzmiał szorstko, niemal grubiańsko. – O co chodzi?

– Kuba? – odezwał się głos w słuchawce. – Tu Natalka.

Przekręcił oczami i zacisnął pięść. Ołówek zaprotestował z cichym trzaskiem drewna i grafitu. Przecież umiem czytać, wiem kto dzwoni.

– Tak, skarbie? Co się stało? Jestem naprawdę bardzo zajęty.

– Chciałam tylko zapytać gdzie jesteś. Obudziłam się rano i ciebie już nie było.

– Musiałem się z kimś spotkać na uczelni, drobiazg – powiedział jej Kuba. – Wrócę wieczorem. Wybacz, ale naprawdę muszę kończyć. Pa.

Co za głupia, tłusta krowa!

***
Dolna warga zadrżała, gdy usłyszała rytmiczny sygnał odłożonej słuchawki. Klatkę piersiową przeszył nagły jak strzał pistoletu ból. Czuła jak łzy powoli napływają jej do oczu. Natalka wiedziała, że zaraz poryczy się jak bóbr.

Okłamał mnie. Wytarła dłonią pierwsze krople, spływające po policzkach. Po prostu mnie okłamał. Przecież nie mógł pójść na uczelnie, zostawiając w domu wszystkie swoje notatki. Wpadł w jej prostą pułapkę. Punkt, set i mecz. Przyłapała go ze ściągniętymi spodniami. A o to jej chodziło, prawda? Chciała uzyskać pewność.

Tylko co teraz? Przecież nie mogła bezczynnie czekać na niego przy drzwiach z wielkim wałkiem do ciasta. Musi coś zrobić albo oszaleje.

Spojrzała jeszcze raz na czarne biurko. Obraz rozlał się przez zapłakane oczy. Wielka szuflada wydawała się wołać zachęcająco:

Otwórz mnie, Natalio. Skrywam w sobie sekrety o jakich ci się nie śniło. Zaszłaś już tak daleko. Czemu nie zrobisz jeszcze jednego, małego kroczku? Otwórz mnie, a wszystko stanie się jasne.

Łkając poszła do kuchni poszukać jakiegoś kawałka drutu.

***
Dlaczego musiała mi przeszkodzić? – wściekał się Kuba. Nie mogła siedzieć cicho na tym swoim wielkim tyłku? Dlaczego wszędzie musi się wtrącać z tą swoją nigdy niezamykającą się jadaczką?

Wiedział, że nie da rady kontynuować swojego dzieła. Jego natchnienie przypominało niewielkie stadko gruchoczących wesoło gołębi. Natalka wbiegła w nie, płosząc je na wszystkie strony. Miną dni, może nawet tygodnie, zanim znów odważą się zebrać w tym samym miejscu.

Bezradnie ściskał komórkę i wpatrywał się tępym wzrokiem w niedokończony szkic. Nawet nie zauważył kiedy przesłonił go cień.

– To ja? – odezwał się głos. Był czysty i zmysłowo głęboki. Kuba poczuł się jakby ktoś włożył mu rękę w pierś i poruszył leciutko strunę jego serca. Oniemiały spojrzał w górę.

Stała tuż nad nim, tak blisko, że mógłby ją dotknąć gdyby tylko odrobinę wyciągnął rękę. Miała nieodgadnięty wyraz twarzy – mogła być równie dobrze wściekła jak i zaintrygowana. Nachyliła się lekko, przyglądając się dokładniej. Tysiąc zapachów zatańczyło w jego nozdrzach. Miał największą erekcję w swoim życiu. Jego członek napinał materiał spodni jakby próbował wyrwać się na zewnątrz, krzycząc: „Ja też! Ja też chcę popatrzeć!".

– To mój portret? – cudowna melodia znów wypełniła mu uszy.

Kuba spanikował. Przecież może mnie wziąć za jakiegoś niebezpiecznego świra. Nawet tak bardzo by się nie pomyliła. Gdzieś w tej bezkresnej otchłani zaskoczenia odnalazł odwagę. Postanowił zaryzykować.

– Tak – wymamrotał. Tylko na tyle było go stać. Rudowłosa zmarszczyła brwi.

– Dlaczego mnie rysujesz?

No dalej, idioto! – wrzasnął na siebie w myślach. Powiedz to, ty pieprzony tchórzu!

– Lubię rysować piękne rzeczy – odpowiedział. Zdobył się nawet na lekkie wzruszenie ramion.

Odgarnęła grzywkę z czoła i uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając białe, równe zęby. Ach, cóż to był za uśmiech. Swoim ciepłem, potrafiłby zawstydzić nawet słońce. Jeśli istniały na świecie rzeczy, za które warto było umrzeć, był nim właśnie ten uśmiech. Wzięła szkicownik w delikatne ręce. Przez ułamek sekundy poczuł dotknięcie skóry jej dłoni niczym muśnięcie jedwabiem.

O ile to możliwe, stanął mu jeszcze mocniej.

– Oho, chyba muszę uważać na twój język – rzekła wesoło. Przygryzła dolną wargę i usiadła obok niego. Ich kolana złączyły się. – Masz talent. Pięknie rysujesz. – Przerzuciła kilka kartek, oglądając jego pejzaże, rysunki wieżowców i obrazy zrodzone w jego głowie. Kuba dziękował niebiosom, że resztę jej portretów zamknął na klucz w swoim biurku, gdzie skrywał je bezpiecznie przed całym światem. Gdyby zobaczyła więcej szkiców swojej twarzy na pewno wezwałaby policję. – Założę się, że studiujesz na ASP.

– Nie, archeologię. To po prostu takie małe hobby – rzucił skromnie. – Cieszę się, że ci się podoba.

Wydawała się go nie słyszeć. Rysunki pochłonęły ją jak paszcza wieloryba.

– Co to jest? – Wskazała paznokciem jeden z pejzaży.

– To narysowałem w parku w Podkowie Leśnej. Mój wujek Mateusz zaprosił mnie raz do siebie na długi weekend.

Bez wysiłku wydobywała z niego podobne strzępki informacji. Zanim się obejrzał powiedział jej wszystko o sobie (oczywiście przemilczał zaręczyny z Natalką). Jak mu idzie na studiach, o możliwym stypendium i wyjeździe na wykopaliska do Peru. W jej oczach ujrzał coś, co wziął za podziw.

Sam za to nie dowiedział się praktycznie niczego. Nazywała się Eliza (Cóż za piękne imię…), miała dwadzieścia trzy lata i pochodziła Nie-stąd. Często podróżowała, bo tego wymagała jej praca. Kuba pragnął zapytać czym się zajmuje, ale powstrzymał się. Takie pytanie wprost mogło wszystko zrujnować. Podejrzewał, że Eliza nie pochodzi z Polski. Świadczyła o tym nutka obcego akcentu, która wyłapał dopiero po kilku minutach rozmowy. Nawet, gdyby ktoś przystawił mu nóż do gardła, nie potrafiłby powiedzieć co to za akcent. Na pewno nie wschodni, a przecież nie miała południowej urody. Ta cała tajemniczość intrygowała go i wydała mu się równie podniecająca jak sama Eliza.

Nagle wsunęła mu w ręce jego szkicownik. Wstała, wygładziła falbanki sukienki i nałożyła torebkę na ramię.

– Muszę już iść, Kuba – oznajmiła mu. Nawet nie pamiętał, kiedy się jej przedstawił, ale musiał to zrobić, prawda? Przecież przed chwilą opowiedział jej historię swojego życia, gdzieś musiał wtrącić jak się nazywa. Zresztą, to nie było istotne.

– Już? – nie udało mu się ukryć rozczarowania. Niech mnie diabli, to nie czas na sztuczne pozy. – Zobaczę cię jeszcze?

Uniosła zaskoczona brwi.

– No wiesz – dopowiedział szybko i uśmiechnął się głupkowato, podnosząc szkicownik jak tarczę. – Musisz dać mi szansę dokończyć portret.

– Na pewno jeszcze będziesz miał okazję – zapewniła go. – Na razie nigdzie się nie wybieram. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. – Odwróciła się i odpłynęła w dal, stukając obcasami o chodnik. Gdy była kilkanaście metrów od niego, rzuciła mu krótkie spojrzenie, jakby chciała sprawdzić czy on również na nią patrzy. Gdy ich oczy się spotkały roześmiała się, a Kuba wiedział, że zrobi wszystko, by znów z nią porozmawiać.

Był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nic, absolutnie nic, nawet najgorszy kataklizm nie mógł zepsuć dzisiejszego dnia.

 

Cztery

 

Północ wybiła posępną nutą, gdy Kuba wymacał w ciemnościach kwadratowy guzik dzwonka. Rozległ się uciążliwy grzechot, przypominający brzdęk drobniaków w puszcze. Musiał zadzwonić jeszcze trzy razy, nim usłyszał znajomy głos.

– No już, już! Przecież idę, nie? Przestań dzwonić! Chryste!

Drzwi otworzył mu niski, przysadzisty facet o dziecinnych pucołowatych policzkach i nieco szeroko rozstawionych oczach. O tym, że mężczyzna przekroczył jakiś czas temu trzydziestkę, świadczyły pierwsze pasemka siwizny na ciemnych, ulizanych włosach i głębokie bruzdy na coraz wyższym czole. Twarz mężczyzny szpecił ten sam brzydki nochal, który Kuba na co dzień widział w lustrze – to było jedyne podobieństwo jakie ich łączyło. Jego starszy brat ubrany był w błękitną koszulę i spodnie od garnituru. Taki elegancki strój zupełnie nie pasuje do tej zdziwionej gęby – pomyślał Kuba.

– Co ty tutaj robisz? – zapytał go Mariusz.

– Ciebie też miło widzieć, braciszku – odciął się bratu. – Może pokażesz wszystkim, że nasi rodzice jednak porządnie cię wychowali i zaprosisz mnie do środka?

– Tak, oczywiście, wchodź. Chryste!

W jednopokojowej kawalerce (Mariusz był zatwardziałym kawalerem i starał się to podkreślić na każdym kroku) panował nieprzyjemny półmrok. Jedynym źródłem światła był niewielki telewizor marki Sony i transmisja walki bokserskiej. W powietrzu unosił się apetyczny zapach smażonego boczku i jajek. Żołądek Kuby wykręcił się na lewą stronę. Zdał sobie sprawę, że przez cały dzień nic nie jadł.

– Kuba, stało się coś? Masz jakieś kłopoty? – Mariusz wydawał się raczej poirytowany niż zatroskany. – Dlaczego wcześniej nie zadzwoniłeś?

Żebyś kazał mi iść do diabła? – chciał powiedzieć Kuba. Jego brat był także stuprocentowym tchórzem i tylko przez telefon potrafiłby go zbyć jak jakiegoś Świadka Jehowy lub innego domokrążce. Kawaler i tchórz. Kto by pomyślał, że tak chętnie pójdę jego śladem. To musi być rodzinne.

– Musisz mnie przenocować – oznajmił mu. – Pokłóciłem się z Natalką.

– Co? Jak to się stało?

Kuba mógł tylko wzruszyć ramionami. Klasyczna historia – odpowiedział w duchu. Wiesz jak to jest, bracie. Nieszkodliwa fascynacja nagle zmieniła się w obsesje. Jeszcze przed chwilą wydaje ci się, że trzymasz wszystko w garści i masz wszystko pod kontrolą, a gdy otwierasz oczy widzisz przed sobą jedynie płonące zgliszcza, które niecałą sekundkę temu były twoim życiem. Klasyczna historia. Wiesz jak to jest.

Kłótnia była straszliwa i gwałtowna niczym letni, biały szkwał. Zachował się jak ostatni drań, wiedział o tym doskonale. Nikt nie musiał mu o tym przypominać. Czego się spodziewałeś, kretynie? – pytał siebie raz po raz, mknąc bez celu uliczkami Ursynowa. Znalazła szkice innej kobiety. Co miała zrobić? Ucieszyć się i zaproponować trójkącik? Jak mogłeś ją tak potraktować? Słowa Natalki wciąż rozbrzmiewały mu w czaszce jak niekończące się echo:

– Kim ona jest, Kuba? – krzyczała, machając przed nim plikiem pogniecionych kartek. Oczy miała zaczerwienione i spuchnięte. Musiała płakać, i to co najmniej kilka razy. – Kim jest ta wywłoka?

Powinien paść przed nią na kolana. Wytłumaczyć, że nic nie zaszło, że posunął się tylko do niewinnych rysunków i jednej krótkiej rozmowy. Powinien błagać o wybaczenie i jeszcze jedną szanse. Zamiast tego wściekł się. Piekielny ogień bezkresnej furii rozpalił do białości każdą komórkę jego ciała. Naruszyła jego prywatność. Szpiegowała go. Włamała się do jego szuflady. Pogniotła szkice.

Nazwała ją wywłoką.

Cała dzielnica musiała go usłyszeć. Nawet sam nie wiedział, że potrafi wydobyć z siebie tak głośny krzyk. Wiolinowa zadrżała pod wpływem jego ryku.

– Oszalałaś?! Spójrz ,do kurwy nędzy, co najlepszego wyprawiasz! Włamałaś się do mojego biurka! I nie nazywaj jej tak! Nie znasz jej, do cholery! Nie masz zasranego prawa! Nie zdradziłem ciebie, wbij to do tej swojej tępej główki!

Oraz:

– Dlaczego zawsze musisz być tak przeraźliwie głupia?!

Nie pamiętał, co dokładnie powiedział potem, ale Natalka znów się poryczała i wbiegła do łazienki, zamykając drzwi na zamek. Zrozumiał jak niewiele brakowało, by ją uderzył. Miał ochotę zebrać wszystkie jej plugawe słowa w garści i wepchnąć je z powrotem do tego jadowitego gardła. Gdy został sam ze swoimi myślami, przestraszył się. Nie mógł powstrzymać drżenia rąk i kolan. Wiedział jak bardzo było blisko…

Mało brakowało, a po prostu by ją zabił, zatłukł, skatował, rozerwał na strzępy…O Boże!

Wybiegł z mieszkania w mrok ulicy. Wziął ze sobą tylko swoją torbę i szkicownik. Jedyny majątek jaki mu pozostał, jaki był mu potrzebny. Torba, szkicownik, ołówek i jeden niedokończony rysunek.

Teraz, gdy emocje opadły jak radioaktywny kurz po eksplozji atomowej, wiedział, że to koniec (Klasyczna historia, w której marnuję swoje życie. Wiesz jak to jest, bracie). Natalka nigdy mu nie wybaczy, nie po tym co zrobił. Sam nawet nie ośmieliłby się ją o to prosić. A co, jeśli następnym razem się nie powstrzyma? Jeśli ona nie zdąży popłakać się i wbiec do łazienki?

– Kuba, słyszysz mnie?

– Hę?

Mariusz stał krok przed nim i machał mu dłonią przed oczami.

– O co się pokłóciliście? Co się stało? Chryste, Kuba! Jesteś tu?

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać – odpowiedział mu Kuba, przypominając sobie gdzie właśnie się znajduje. – Teraz jedyne, czego tak naprawdę pragnę, to wlać w siebie kilka litrów alkoholu i choć na chwilę zapomnieć o tym parszywym świecie. Niedaleko stąd widziałem małą knajpę. Pójdziesz ze mną?

Mariusz zamrugał zaskoczony, po czym pokręcił głową.

– Zgłupiałeś? Nie ma mowy.

– No dajże spokój. Wyciągnij kijek z tyłka i bądź choć raz starszym bratem jak należy. – Bóg jeden wie, że do tej pory nie wychodziło ci to zbyt dobrze.

– Chryste, nie rozumiesz. Zaraz muszę wyjechać.

Kuba dopiero teraz zauważył przy lustrze wielką, do połowy wypchaną ciuchami walizkę na kółkach.

– Za pół godziny mam pociąg do Białegostoku – ciągnął Mariusz, a w jego głos wypełniała duma. Sam wydawał się wyższy o kilka centymetrów. – Zdobyliśmy kontrakt na budowę obwodnicy. Mam tam wszystkim pokierować na miejscu jako główny inżynier. Wyobrażasz sobie?

Kuba wymamrotał zdawkowe gratulacje i pomógł bratu dokończyć pakowanie walizki. Uprzejmie zadał kilka pytań o szczegółach tej wielkiej budowy, lecz nie słuchał odpowiedzi. Mało co obchodziło go równie mało jak obwodnica w Białymstoku.

– Słuchaj, Kuba. – Mariusz poprowadził walizkę w stronę drzwi. Kółka zastukały rytmicznie na kafelkach. – Możesz zostać tak długo jak tylko zechcesz. Zapasowe klucze masz w szufladzie, a w lodówce na pewno znajdziesz coś, co nadaje się jeszcze do zjedzenia. Czuj się jak u siebie. Możesz nawet trochę posprzątać i opłacić rachunki – zażartował i zaśmiał się przypominającym kaszel chichotem. Kuba nie dołączył do niego, tylko ponuro pokiwał głową, udając, że wciąż słucha.

Mariusz otworzył drzwi i przeniósł walizkę przez próg. Zastękał przy tym z wysiłku jak ciężarowiec. Odwrócił głowę w stronę młodszego brata.

– Tylko żadnego alkoholu, rozumiesz? Chryste, przecież to żadne rozwiązanie.

– Dobrze – obiecał Kuba. – Żadnego alkoholu.

 

Pięć

 

Drugie piwo smakowało lepiej niż pierwsze, a trzecie było najpyszniejszym napojem, jaki kiedykolwiek wlał sobie do gardła. Kuba z czasem ucieszył się, że Mariuszowi wypadł ten wyjazd do Białegostoku. Podejrzewał, że nie zniósłby jego ciągłego „chrystusowania" nad uchem i po chwili chlusnąłby mu spienionym piwskiem prosto w twarz. Wtedy zapewne drugi raz w ciągu doby zostałby bezdomnym.

Zajął jedyny wolny stolik, schowany daleko w kącie knajpy. Widać było, że dostawiono go na doczepkę, ale jemu wydał się idealny. Ta część sali przeznaczona była dla palącej części klienteli, a wentylacja pracowała równie kiepsko, co obsługa, lecz Kuba uznał to jedynie za niewielką niedogodność. W tym humorze, piwo za pięć złotych (Cóż za przemiła niespodzianka!) wypiłby ze smakiem, wdychając nawet całą chmurę samochodowych spalin.

Widmo piątkowego poranka postanowiło wziąć sobie wolne i nie straszyło dzisiejszej nocy. W pubie zebrał się zadziwiająco spory tłumek, który najwyraźniej ostro ćwiczył gardła i hartował wątroby przed zbliżającym się weekendem. Z początku zlewające się w ogłuszającą falę dźwięku głosy wydały się Kubie uciążliwe jak bzyczenie much, dobiegające gdzieś ze środka jego czaszki, lecz po chwili zauważył, że hałas skutecznie zagłuszał mu myśli. Gdy nieco zapuścił się w głąb alkoholowej mgiełki, udało mu wyobrazić sobie, że wcale nie upija się w samotności. Wbił mętny wzrok w telewizor i powtórkę meczu piłkarskiego na migającym ekranie.

Już niemal zorientował się, który z migoczących punkcików to piłka, gdy z cienia wyłoniła się przed nim jedna z tych leniwych barmanek w czarnej, obcisłej bluzce, która chyba miała zachęcić klientów do rzucenia paru groszy napiwku. Trzymała w małej dłoni wysoką szklankę, wypełnioną ciemnoczerwoną cieczą. Dwie kostki lodu pływały w niej niczym góry lodowe w morzu pełnym krwi…ze słomką.

– To od dziewczyny przy barze – powiedziała jak na amerykańskich filmach. Kuba natychmiast spojrzał w tamtą stronę.

Nie. To nie możliwe.

Eliza stała przy barze, opierając się swobodnie barkiem o jego kant. Najpierw wziął to za iluzje, projekcje jego pijanego umysłu. Przetarł oczy, aż wzrok trochę się wyostrzył. Tak, to ona, nie było wątpliwości. Znów miała na sobie sukienkę – tym razem żółtą w niewielkie, białe kwiatki, jeszcze odrobinę krótszą niż poprzednio. Uśmiechała się łobuzersko, jakby właśnie wykręciła mu niesamowicie śmieszny żart.

To nie może być przypadek – pomyślał Kuba. Znaleźliśmy się tutaj, w anonimowym barze na Bemowie. Dwa miliony ludzi, a ja spotykam ją właśnie tutaj. To nie może być przypadek.

Wyrzuty sumienia pękły jak balon w upalny dzień. Czemu miał się przejmować kłótnią z Natalką? Samo przeznaczenie chciało inaczej, prowadziło go w inną uliczkę, wysyłało tak oczywiste znaki. Los chciał, by był z tą piękną dziewczyną przy barze. Dlaczego miałby nie popłynąć z tym prądem? Dlaczego nie miałby być szczęśliwy?

Eliza podniosła swoją szklankę i kiwnęła drinkiem w jego stronę, przesyłając nieme pozdrowienie. Zrobił to samo i wychylił duży łyk. Na języku zagrała mu cała symfonia smaków. Czuł słodką melodie mango, świeżych pomarańczy i agrestu, a nawet subtelną, acz wysoką nutkę cynamonu. Gdy przełknął, poczuł ostre palenie w gardle. Drink rozgrzał go jak ognisko zimową nocą, a oczy przykryła przyjemna, kojąca mgiełka. Chciał już iść do niej, lecz ona była szybsza. Podeszła do jego stolika, leciutko kiwając się na boki.

Jest równie pijana jak ja – zrozumiał Kuba.

– Czyż to nie mój artysta z parku? – zapytała, siadając obok niego. Jej głos potrafiłby topić lodowce i gasić wulkany. Potrafił działać cuda. Pokręciła palcem jeden z loków. – Śledzisz mnie?

– Miałem właśnie zapytać cię o to samo. – Musiał znów zanurzyć usta w krwistym drinku. Każda sekunda, gdy siedziała tak blisko wysuszała jego gardło jakby ktoś bez chwili przerwy wsypywał mu tam wiaderko piasku. Alkohol, o ile to możliwe, jeszcze bardziej dodał jej uroku. Szare oczy błyszczały jak dwa pozłacane klejnoty, a rumieniec na policzkach był równie różowy. co jej uśmiechnięte usta.

– Wyglądałeś na strasznie przybitego – powiedziała, jakby chciała wytłumaczyć swoją obecność przy jego stoliku i darmowego drinka. – Tylko proszę, nie mów mi, że przeżywasz kryzys twórczy. To byłaby katastrofa.

– Uwierz mi. Wszystko teraz jest w najlepszym porządku. Powiedziałbym nawet, że nigdy nie było lepiej.

– Oj, uważaj – ostrzegła go. – Jeszcze postanowię poddać twoje słowa próbie.

Jestem gotów w każdej chwili. Kuba wcale nie myślał o kolejnym portrecie. Z każdą sekundą nabierał przekonania, o jakiej próbie mówiła Eliza. Tak, nie było mowy o pomyłce. Jej dłoń regularnie muskała jego palce, a ich biodra ocierały się o siebie delikatnie jak nosy szczeniaczków, które zapragnęły się ze sobą zaprzyjaźnić. No i bez przerwy bawiła się swoimi włosami. Nawet najbardziej głucha dziewica na świecie w mig pojęłaby skąd gra muzyka. Kuba był pewien, że za chwilę zabierze ją do siebie (Do siebie, do brata…Kto by się tym teraz, do diabła, przejmował?) i będą się kochać jak parka szalonych królików.

– No tak – wtrącił, gdy osuszył szklankę z ostatniej kropli. – Przecież obiecałaś mi, że będę mógł dokończyć twój portret.

– Naprawdę? – zdziwiła się Eliza. Nachyliła się do jego ucha. Była tak blisko, że czuł przez ubranie jej drobną pierś i bicie serca. – Wiesz? To nie na pozowanie mam teraz ochotę. – Jej szept wprawił w ruch ciarki podniecenia na całym jego ciele, a wnętrzności wydawały się płonąć żywym ogniem.

Kuba zdążył tylko pomyśleć o odpowiedzi i otworzyć usta, gdy zamknęła mu je swoimi.

Smakowała miętą, bzem i miłością.

Smakowała wiosną.

***
Wpadli w mrok mieszkania, spleceni w uścisku i pocałunkach. Drzwi trzasnęły, klucze spadły z brzękiem na podłogę, ich ubrania szeleściły, a serca tłukły o siebie jak dwa werble perkusji. Te dźwięki złożyły się w najsłodszą muzykę jaką Kuba kiedykolwiek słyszał.

Pomogła mu wydostać się z tych krępujących ruchy spodni i koszulki. Czuł się jakby właśnie zamiast z ubrań, uwolniła go z ciężkich łańcuchów. Wbiła palce w jego włosy i wtuliła twarz do swojej szyi. Jęknęła cichutko. A może to on jęknął?

Kuba rozpaczliwie szukał dłońmi na jej plecach jakiegoś, zamka, guzika, sznureczka…czegokolwiek.

Jak zdjąć tę przeklętą sukienkę? – pomyślał. Mam za mało rąk! Zdecydowanie za mało rąk!

Ktoś się roześmiał. Ona. Pchnęła go bez wysiłku na rozkładany tapczan (Kiedy przeszli te kilka metrów?). Światło księżyca rozlało się do mieszkania przez odsłonięte żaluzje, oświetlając Elizę prążkami jasnego światła. Jej sukienka sama zsunęła się z ramion, opadając na ziemię niczym płachta materiału przy odsłonięciu posągu bogini piękna. Piersi wcale nie wydały mu się wcale tak drobne. Były idealnie proporcjonalne do jej szczupłej sylwetki oraz gładkiego płaskiego brzucha. Jej sutki były tylko o odcień ciemniejsze od skóry. Przykrył je drżącymi dłońmi, gdy usiadła mu na kolanach.

– Kocham cię – wyszeptał.

– Wiem – powiedziała. Kuba nie zauważył, że ona wciąż się śmieje.

 

 

Sześć

 

– Niech piekło pochłonie czwartki – mamrotała Marta, zmywając mopem kolejną śmierdzącą kałużę rzygowin. Za godzinę kończyła nocną zmianę, ale wciąż zostało mnóstwo pracy i pewnie będzie musiała zostać po ósmej. Jej ręce na pewno nie były stworzone do babrania się w takim brudzie. To Andżelika powinna sprzątać sale, ale udało jej się wyłgać bolącym krzyżem i teraz sprzątała bar i wycierała kufle. – Niech piekło pochłonie tych brudzących, rzygających po kątach wieprzy.

Według niej cały męski rodzaj niedawno podpisał sojusz, który miał na celu zatruć jej spokojne życie. Tylko by pili, hałasowali, brudzili i narzekali:

Czemu tak długo? Gdzie moje frytki? Ej, to piwo jest rozwodnione! Kto cię uczył robić wściekłe psy? Więcej sosu tabasco, do cholery! To musi palić w gardle, wiem co mówię. Jeszcze złotówka reszty. Hej patrzcie, chłopaki! Ta mała chciała mnie oszukać. Sami liczymy sobie napiwki, co?

Nienawidziła każdego z nich. Brudne, pijane, kłamliwe świnie!

Kiedy zerwała z chłopakiem (a raczej, kiedy zerwała z tym zakłamanym sukinsynem), z przerażeniem zauważyła, że nie stać ją było na co tygodniowe wypady do kina, kolacje w restauracjach i na te pyszne niebieskie drinki z parasolką. To on wcześniej płacił za wszystko. Ten nadziany szmalem drań uzależnił ją od siebie. Nie potrafiła tak po prostu wrócić do szarej, nudnej egzystencji. Potrzebowała pieniędzy. Potrzebowała pracy. Mała, osiedlowa knajpka na północnym krańcu Bemowa wydawała się w opowieściach Andżeliki idealnym miejscem do dorobienia kilku złotych na drobne przyjemności.

– W nocy płacą naprawdę nieźle – mówiła jej „najlepsza przyjaciółka". – Spokojne miejsce i pracy jest naprawdę niewiele. Czasem można nawet zanudzić się na śmierć. A kiedy przychodzą ludzie, to napiwki lecą strumieniami. Klienci są naprawdę na poziomie. Akurat szukają tam dodatkowej barmanki na noc. Będziemy pracować razem. Co ty na to? Co powiesz?

Powiem, że mnie oszukałaś, ty jędzo! Bywały noce, gdy Marta nie widziała ani grosza, z tych słynnych napiwków. Co innego Andżelika. Ocierała się o tych szympansów i niby przypadkiem nachylała się przy ich stolikach. Lekki uśmiech, mały żarcik, niewinny filtr. Z napiwkami zarabiała ponad trzy razy więcej od Marty.

Niczym nie różnisz się od dziwki – miała ochotę jej powiedzieć, gdy wczorajszej nocy znów wydekoltowana niczym ladacznica latała po sali. Plecy miała wtedy jeszcze całkiem zdrowe. – To takie puszczalskie cipy jak ty powinny urabiać się po łokciach w rzygowinach, nie ja.

Sprzątała pod ostatnim stolikiem, gdy zawadziła mopem o coś twardego. To coś natychmiast przewróciło się na podłogę z cichym plaśnięciem. Tą małą przeszkodą okazała się niewielka, zabrudzona torba na dokumenty. Podeszła do baru, oglądając ją z każdej strony. Andżelika obsługiwała wczoraj tamtą cześć knajpy, na pewno będzie wiedziała coś o właścicielu.

– Gdzie ją znalazłaś? – zapytała Martę. Nawet nie udawała, że wciąż wyciera szklanki.

– Tam w kącie – wskazała palcem.

– Aaa, no to wiem do kogo należy. Musiał zostawić ją taki facet z wielkim nochalem. – Twarz Andżeliki wyraźnie pociemniała. – Mówię ci, straszny gbur. Nie zostawił mi napiwku.

Marta nie miała pojęcia o kim ona mówiła, ale w myślach przyznała „facetowi z wielkim nochalem" kilka punktów. Każdy, kto odmawiał napiwku tej taniej kurwie, zasługiwał wyłącznie na uznanie.

– Może sprawdzimy co jest w środku? – zaproponowała. – Wiesz, może jest tam jakiś adres, lub numer telefonu. Właściciel na pewno będzie chciał ją odzyskać.

– Jak sobie chcesz – Andżelika wzruszyła ramionami, lecz kątem oka wciąż obserwowała swoją przyjaciółkę. Gdy Marta wyjęła coś w rodzaju sporego zeszytu, mimowolnie zapytała: – Co to jest?

– Nie wiem, chyba jakiś szkicownik. Zobacz, jakie piękne rysunki!

– No, są nawet niezłe – przyznała Andżelika, tylko na chwilę rzucając okiem. – Ale i tak nie zmienia to faktu, że koleś jest biedakiem i gburem. Mówię ci, ani grosza, wyobrażasz sobie? Nawet na mnie nie spojrzał.

Marta nie słuchała. Utonęła w kolejnych szkicach. Zapragnęła poznać ich autora. Ktoś kto tak pięknie rysował musiał być wspaniałym człowiekiem. Takiego faceta właśnie potrzebowała. Kogoś z artystyczną duszą, dla którego byłaby czymś więcej niż dziurą między nogami. Mógł mieć nawet nochal wielki jak Giewont. Pięknie rysował i umiał poznać się na ludziach.

Andżelika odgadła jej myśli. Roześmiała się wysokim piskiem.

– Daj sobie spokój. Ten facet to biedak, gbur i w dodatku świr. Głowę ma słabą jak niemowlę. Upił się tylko trzema piwami. Gdy wychodził mamrotał do siebie, jakby z kimś rozmawiał.

– Oj tam – Marta przewróciła kolejną stronę. Co o ludziach mógł wiedzieć taki głupi babsztyl? – Na pewno sobie wyobraziłaś.

***
Kuba maszerował beztrosko niczym nastolatek na wagarach, kiedy wkroczył na teren pchlego targu. Dzisiejszy dzień był pochmurny i nieco wietrzny, można nawet by rzec, odświeżający. Taki właśnie czuł się Kuba. Świeży. Jeszcze dzisiaj miał zamiar naprawić swoje życie. Musiał tylko kupić trzy rzeczy rzeczy. Jedną z nich trzymał schowaną w kieszeni, a drugą miał nadzieje znaleźć właśnie na tym targowisku. Podobno można było kupić tu wszystko. Na pewno nie zajmie mu to wiele czasu. Wyrobi się ze wszystkim.

O czym ty mówisz? Dlaczego? Dlaczego nie możemy być razem?

Tak musi być. Przecież wiesz, że nigdy nie zostaje długo w tym samym miejscu – taką mam pracę. Muszę niedługo wyjechać.

Kuba zdążył wykonać już dwa telefony. Wszystko było zaaranżowane, zapięte na ostatni guzik. Dwa spotkania jedno po drugim. Najpierw odbierze ostatnią przesyłkę, a potem spotka się z Natalką. Za skruchę we własnym głosie miał ochotę sam przyznać sobie Oscara.

Ale przecież się kochamy, prawda?

Prawda, Kuba.

Zanurzył się w gęstym tłumie. Przemykanie pomiędzy ludźmi przypominało mu podróż przez niezwykle wysoką trawę. Tym właśnie byli inni. Każdy z nich liczył się mniej więcej tak samo jak źdźbło trawy. Rozglądał się gorączkowo na boki. Gdzieś tu przecież musi być takie stoisko. Na każdym pchlim targu można takie znaleźć.

Nie rozumiem. Więc w czym problem? Dlaczego nie możesz ze mną zostać? Nie wytrzymam bez ciebie. Nie zniosę samotności.

Och mój ty, słodki, głupiutki artysto. Przecież wcale nie musisz być sam.

Tak, nie musiał. Nigdy już nie będzie sam, nie po dzisiejszym dniu. Naprawi wszystko i znów będą razem tak jak należy.

W końcu odnalazł upragnione stoisko. Ledwo powstrzymał się przed pełnym biegiem. Uważne obejrzał wystawione towary. Wybór był taki ogromny. Wszystkie były piękne i błyszczące, lecz także nieco za szerokie. Potrzebował czegoś dużo bardziej precyzyjnego. Robota musi zostać wykonana perfekcyjnie tak jak jego rysunki.

Wiesz dobrze, co powinieneś zrobić, prawda?

Prawda.

– Szuka pan ostrza? – zapytał starzec, obsługujący stoisko z nożami. – Proszę się nie śpieszyć. Niech pan obejrzy każde, zważy je w dłoni. Według mnie nóż trzeba wybierać sobie jeszcze uważniej niż żonę. – Starzec zaniósł się śmiechem, po czym zacharczał i zakaszlał obrzydliwie, wypluwając do chusteczki gęstą flegmę. Gdy przestał na chwilkę umierać na raka, zapytał uprzejmie: – A może szuka pan czegoś konkretnego? Wiele towaru schowane mam w furgonetce.

– Czy ma pan skalpel? – zapytał Kuba z szerokim, promiennym uśmiechem.

Starzec później zeznał na policji, że z tym uśmiechem było coś cholernie nie w porządku.

 

 

Siedem

 

Natalia podniosła głowę z poduszki, budząc się z nagłym strachem.

Co się stało? – pytała się w myślach. Co ja tutaj robię? O rany, moja głowa. Dlaczego tak bardzo boli mnie głowa?

Obudziła się jak co dzień po lewej stronie własnego łóżka, w tym samym mieszkaniu, mniej więcej o tej samej porze co zawsze. Zwykle rano zakopana w ciepłej pościeli czuła się bezpiecznie jak w niezdobytej twierdzy. To uczucie tym razem jej nie towarzyszyło, tylko pewność. Coś było nie tak. Wydarzyło się, lub za chwilę wydarzy się coś strasznego.

Dlaczego nie pamiętam wczorajszego wieczora? – pomyślała, opuszczając bose stopy na chłodną podłogę.

Wczorajszy telefon od Kuby odebrała z mieszanką strachu i nadziei. Wiele ton ciężaru opadło jej z serca, gdy usłyszała jego słowa:

– Przepraszam cię za wczoraj, kochanie. Proszę cię spotkaj się ze mną i daj mi jeszcze szansę. Nie chcę cię stracić. Kocham cię, Natalko.

Już wtedy chciała mu wybaczyć, lecz przypomniała sobie te rysunki. Tę kobietę. Inną, piękną kobietę. Nie mogła tego tak zostawić. Powiedziała mu to.

– Wytłumaczę ci wszystko – obiecał Kuba. – Spotkajmy się i zjedzmy razem kolacje. Proszę, daj mi choć małą szansę by wszystko naprawić. Błagam cię.

Zgodziła się. Przynajmniej tyle była mu winna. Byli w końcu ze sobą tak długo, mieli takie wielkie plany. Mogła mu dać tę małą szanse. Ona także chciała uratować ten związek, chciała dawnego Kubę, tego samego, w którym się zakochała.

Ubrała najlepszą sukienkę, wymalowała się i wyszła z mieszkania. A potem…

Co było potem? – pomyślała, a serce przyspieszyło jej do stu dwudziestu uderzeń na minutę. Co się wczoraj wydarzyło? Boże, dlaczego nic nie pamiętam?

Ból głowy wydawał się bezgłośnie odpowiadać na to pytanie.

Czy się upiłam? Urwał mi się film na kolacji z narzeczonym? Tak to musiało być to. Jak mogła być tak głupia? Co sobie o niej pomyślą ludzie? Co sobie pomyśli Kuba? Chodziła wzdłuż korytarza wrzeszcząc na siebie w myślach:

Ty beznadziejna idiotko! Jak mogłaś na to pozwolić? Wiesz ile wstydu narobiłaś sobie i jemu? Ty głupia, rudowłosa, blondynko!

Zatrzymała się i porażona spojrzała w lustro.

– Co do licha?

Jej włosy były zafarbowane na niemal czerwony kolor. Wyciągnęła ostrożnie rękę i chwyciła palcami kosmyk przy lewym uchu. Przyjrzała mu się dokładnie, jakby obraz z lustra potrafił ją oszukać.

– Co się dzieje? Dlaczego mam czerwone włosy?

Odpowiedziała jej tylko cisza. Kątem oka zauważyła swój telefon na szafce. Chwyciła go i odnalazła numer Kuby. Niemal podskoczyła, gdy metaliczny trzask zamka przerwał ciężką ciszę mieszkania. Do środka wszedł Kuba. W ręku trzymał małą siatkę z zakupami. Uśmiechnął się na jej widok?

– O już wstałaś? Świetnie – ucieszył się. – Na pewno jesteś głodna. Kupiłem jajka.

– Kuba, o co chodzi? – Natalka była bliska łez. – Dlaczego mam ufarbowane włosy?

– Są piękne, prawda? Teraz ty też jesteś piękna – upuścił reklamówkę, która wylądowała z głośnym trzaskiem tłuczonych skorupek. – Jak skończymy będziesz idealna.

Zbliżył się o krok.

– O czym ty mówisz? – Natalko odruchowo się cofnęła. Uniosła wysoko brwi. – Co trzymasz w ręku?

Kuba zdziwiony obejrzał dłoń. Jego oczy wydawały się pytać: „A skąd to się wzięło?". W ręku trzymał chirurgiczny skalpel.

– Tylko drobiazg – mruknął. Muszę jeszcze poprawić kilka rzeczy. – Nie zajmie mi to dużo czasu. Potem zjemy śniadanie.

Kolejny krok.

– Przestań! Cofnij się, albo wezwę policję! – wrzasnęła Natalka.

Jeszcze jeden krok.

Odwróciła się, wbiegła do łazienki i natychmiast zatrzasnęła zamek. Ułamek sekundy później białe drzwi zahuczały od przeraźliwego uderzenia. Natalia przewróciła się na kafelki.

– Otwieraj mi, ty tłusta świnio! Przecież próbuję ci tylko pomóc. Jak możesz być taką idiotką?

– Dziewięć, dziewięć, siedem – powtarzała jak modlitwę, próbując wystukać numer na klawiaturze telefonu. Zdążyła dopiero uzyskać połączenie, gdy zamek poddał się i złamał z suchym trzaskiem. Drzwi stanęły otworem. Twarz Kuby była czerwoną maską czystej, pierwotnej wściekłości. Zamachnął się skalpelem w jej dłoń. Natalia poczuła błyskawicę bólu i przerażenia. Krew opryskała kafelki, wannę i powierzchnie lustra. Komórka wypadła jej z dłoni.

Kuba złapał ją za nadgarstki i przysunął skalpel tępą stroną do jej policzka. Strach sparaliżował ją. Strach i jej odbicie w jego płonących wściekłością oczach. Krzyknęła, gdy kolejna fala bólu zalała jej zakrwawioną dłoń.

– Zaczniemy od nosa – zdecydował Kuba, głaszcząc ją zimnym płazem ostrza. – Zawsze od niego zaczynam.

Koniec

Komentarze

Tekst trochę przekacza dozwoloną ilość znaków. Mam nadzieje, że Jakub akurat będzie jadł cytrynę, skrzywi się nieco i przymknie oko. 

Łoj, ta zupa za słona chyba była??

Clayman, tekst jest bardzo dobry, przeczytałam jednym tchem.  
Mam jednak kilka małych "ale":
- psychika bohatera - dla mnie nieprzekonująca, za dużo sprzeczności, zbyt szybko następuje przemiana z normalnego chłopaka w... SPOILER,
- scena łazienkowa z Natalką - trochę za bardzo przerysowałeś, wcześniej ta dziewczyna chyba mu się podobała?
- ciekawe językowo, ale nadmiar porównań i niektóre zestawienia wyrazów trącą parodią.

To tyle narzekań. Opowiadanie mimo wszystko jest naprawdę ciekawe, inne od wszystkich, wciagające. No i mamy pierwszą "antyscenę" łóżkową. Mógłbyś jeszcze polikwidować literówki, brak ogonków i wymienić "tą" na "tę" tam, gdzie jest to konieczne.

Zostawiam 5.

 

Ja czytając wogóle nie zwracałam uwagi na błędy, tak mnie wciągnęło. REWELACJA! Tyle mogę powiedziec na gorąco. A na spokojnie to powtórzę za Seleną, że troszkę za dużo porównań i ten Kuba najpierw takie ciepłe kluchy, a potem demon zła. Co do jego stosunku do Natalki to nie mam tu nic do zarzucenia, wszyscy tak mamy, ze najpierw ktoś jest dla nas cudowny i idealny, a potem zastanawiamy sie, pod wpływem jakiegoś wydarzenia " kurcze, co ja w nim/niej widziałam/em" tu mieliśmy to w wersji hard. 
Strasznie mi się podobało. Pozdrawiam autora. :) 

OK, do konkursu.

Zdarzają się czasami takie historie, które nie pozwalają oderwać się do ostatniej kropki. To się stało. Gratulacje.

Ojej... przez takie opowiadania można dostać anoreksji ;) A serio: bardzo mi się podobało, choć ciężko powiedzieć, gdzie w tym tekście kończą się urojenia, a zaczyna fantastyka. Bardzo wciągajce i dobrze napisane :) 5

Dzięki za komentarze. Mam mocno ograniczony dostęp do internetu i nie zdążyłem poprawić przez 24 h wszystkiego, co chciałem. Nie ważne ile samemu będę czytał swój tekt i tak to nawet w promilu nie ma porównania do przeczytania przez kogoś innego.
Najważniejsze, że wciaga. To dla mnie ważne, bo nie potrafię płodzić krótszych tekstów.

@Selena: No cóż, szkoda, że psychika mojego Kuby nie podpasowała ci do końca. Chciałem pokazać od początku, że coś z nim jest nie tak i to jego szaleństwo tylko czeka, by wybuchnąć. Wcale nie miałem zamiaru pokazywać jego przemiany z miłego gamonia w demona. A co do ilości porównań na pewno masz racje. Niektóre faktycznie wydają się na siłę. Znów wyszło brak przeczytania przez osobą trzecią przed puszczeniem tekstu na stronę.

@Ranferiel: Miałem nadzieje, że przeczytasz :) Co do tego, czy to aby na pewno fantastyka, głównie taki był mój cel. Chciałem, by czytelnik nie do końca był pewny, czy to zwykłe szaleństwo, czy może zagrały siły nadprzyrodzone. 

 

Było miło ale się skończyło. To znaczy wcale miło się nie skończyło, a może mi się tylko wydawało, że coś czytam. Może to tylko złudzenie wykreowane przez zdefektowany umysł psychola marzącego o karierze pisarza. Wracając do opka facet musiał mieć strasznie niską samoocenę żeby tak sfiksować. No i oczywiście musiał się na kimś wyżyć. Na nieszczęście dla dziewczyny to był cholerny artysta a tacy są najgorsi. Niezła historia. Pozdrawiam.

Hmm... Po zerknięciu na komentarze znowu wychodzi na to, że jestem tutaj jednym z bardziej krytycznych (może zbyt bardzo). Przyglądając się poziomowi własnej twórczości, który, jak sądze, jest raczej na razie poniżej tego co krytykuję wychodzi na to, że mam zadatki na krytyka. Z gatunku tych co sami nie potrafią, ale o błędach innych potrafia pisac tyrady. Dla własnej wygody przyjmę po prostu, że mam bardzo wysublimowany gust.

Najpierw marudzenie.

Rozumiem zamysł, jednak moim zdaniem efekt nie spełnia oczekiwań (moich rzecz jasna). Temat szaleństwa bardzo mi odpowiada, ale w Twoim wydaniu raczej rozczarował. Niestety za dużo tu czarno-białego. Ot chłopak dzieli życie z ogrem, co powoduje u niego urojenie sobie anioła w roli miłości życia. Rozumiem, że ogądamy Natalkę oczami Kuby ale mimo to kwiecistych porównań miałem już dość na długo przed końcem tekstu.

Opowiadanie nijak ma się do temtu konkursu bo erotyki nie zauważyłem. Chyba, że uznamy wstawki o "stawaniu" lub "nie stawaniu" za erotyczne. Bardzo skrótowo opisana scena łóżkowa to za mało.

Z rzeczy które sobie wypisałem:
Natalka - brakowało mi przynajmniej w kilku miejscach (zwłąszcza gdy nie były to myśli Kuby) wersji "Natalia"
"a jej sukienka szeleściła na wietrze jak żagiel" - nie spotkałem jeszcze dziewczyny, która idąc w wietrzny dzień generowała by takie dźwięki jak łopot żagli (łopot własnie a nie szelest bo żagle chyba nie szeleszczą)
"Sam już nie pamiętał kiedy ostatnio poczuł na skórze metaliczny dotyk żyletki" - jeden z przykładów denerwujących porównań; słowo "metaliczny" jest zbędne i psuje zdanie
"Jego członek napinał materiał spodni jakby próbował wyrwać się na zewnątrz, krzycząc: „Ja też! Ja też chcę popatrzeć!". - bardzo mnie to rozbawiło i gdyby opowiadanie miało być jakąs groteską/komedią to byłby to duży plus a tak tylko niepotrzebnie zaniżyłeś sobie poziom
"Piekielny ogień bezkresnej furii rozpalił do białości każdą komórkę jego ciała" - inny przykład zbyt kwiecistej, moim zdaniem, konstrukcji. Podpada pod grafomanię.

Domyslam się, że takie a nie inne stosowanie środków stylistycznych wynika z tego, że:
- masz bogate słownictwo i talent do plastycznego opisywania rzeczywistości
- chciałeś podkreślić pewne fakty - jak np. to, że zdenerwowanie nie było normalne tylko było właśnie furią szaleńca.

To Twoje bogactwo językowe nie wyszło Ci jednak tym razem na zdrowie. Niemniej jednak lepiej mieć i szlifować niż nie mieć.

Z innych spraw chciałbym mocno podkreślić
- masz dobry warsztat i przez to dobrze czyta się Twój tekst, nie ma zgrzytów gramatycznych, stylistycznych czy broń Boże ortograficznych
- fabuła jakoś bardzo mnie nie zachwuciła, ale prowadziła mnie krok po kroku coraz głębiej, cały czas zaintrygowanego i nie znudzonego; doskonale rozumiem dlaczego inni komentujący
- zakończenie nie tylko było zaskakujące ale i miało kilka mocnych punktów (o czym niżej);
- historia jest kompletna i dobrze opowiedziana

W samym zakończeniu spodobało mi się:
"Starzec później zeznał na policji, że z tym uśmiechem było coś cholernie nie w porządku." -  zastanawiałem się czy Kuba chce wrócić do Natalki czy zatrzymać jakoś Elizę; myslałem, że szuka pierścionka i nawet fakt, że szuka skalpela nie sprawił, że rozwiązanie od razu przyszło mi na myśl; zdanie o policji wprowadziło dużo niepokoju nie wyjaśniając jaki bedzie finał (morderstwo, samobójstwo?)

"- Zaczniemy od nosa - zdecydował Kuba, głaszcząc ją zimnym płazem ostrza. - Zawsze od niego zaczynam." - rewelacyjny finał podnoszący jakość całego opowiadania o jeden punkt wyżej; zwłaszcza, że dwukrotnie wcześniej wspomniałeś już o zaczynaniu od nosa i świetnie puentuje to całość.

Jeśli dotrwałeś do końca komentarza to gratuluję cierpliwości i mam nadzieję, że coś z niego wyniesiesz (przy czym nie chodzi mi o dopasowanie Twojego stylu do mojego gustu ;) )

Wow, Yelonek. Super, dzięki za komentarz. Szkoda, że nie miałem cię pod ręką jeszcze przed wstawieniem tekstu na stronę.

Znakomite opowiadanie. Pod względem psychologicznym postacie, a Kuba w szczególności, są skonstruowane bardzo przekonująco. Za to wielki plus. Wciągnęło mnie od samego początku i nie mogłem się oderwać do ostatniej linijki.

Jeden fragment mi tylko zgrzytnął, a mianowicie scena gdy Natalka chce poprawić Kubie humor.. Moim zdaniem trochę się zagalopowałeś w tych aseksualnych (choć napisanych z polotem) porównaniach, podkreślających "brzydotę" dziewczyny. Za bardzo to przerysowałeś - rozumiem, że Kuba nie był w stanie wykrzesać z siebie namiętności, mając wciąż przed oczyma tę drugą, ale to, że narzeczona nagle wydała mu się aż tak ochydna, wydało mi się przesadą.

Opowiadanie jest bardzo dobre, ale erotyki rzeczywiście trochę tu mało, no i z tym limitem znaków to pojechałeś po bandzie. ;)

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka