- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis V

Psychopolis V

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis V

– Wybudzamy ją, proszę państwa – oznajmił lekarz.

Był już wieczór. Operacja trwała cały dzień, była niesamowicie skomplikowana i męcząca. Nie sposób się dziwić. Czegoś takiego nikt nigdy wcześniej nie ośmielił się dokonać. Nikomu wcześniej nawet nie przyszło to do głowy.

Oni mieli do dyspozycji najlepszy sprzęt, dysponowali najświeższymi odkryciami w dziedzinie neurologii, neurochirurgii i psychiatrii, jednak nie było pewności, że wszystko to nie zawiedzie. Operacja na otwartym mózgu wymagała stalowych nerwów i pewnych dłoni. Choć wszystko dokładnie zaplanowano, nie byli pewni ostatecznego efektu. A jeśli się pomylili? Jeżeli przesadzili, może się zdarzyć, że dziewczynka całkowicie straci jakiekolwiek poczucie rzeczywistości i kontakt z otoczeniem, jeśli natomiast zadziałali za słabo, będzie równie, jeśli nie bardziej bezużyteczna.

– Proszę chwilę zaczekać – odezwała się Elena. – Pójdę poszukać Doktora. Sądzę, że jako pomysłodawca całego projektu, powinien być tu z nami.

Otrzymawszy zgodę, udała się do pomieszczeń prywatnych i tam zastała go śpiącego na niedużej sofie. Potrząsnęła nim trochę mocniej, niż to było konieczne.

– Obudź się – powiedziała nerwowo. – Wstawaj.

Usiadł całkowicie rozbudzony, spoglądając na jej bladą, zmęczoną twarz.

– Co… – zaczął, ale nie dała mu dokończyć.

– Wybudzamy dziewczynę – oznajmiła. – Pomyślałam, że chciałbyś przy tym być…Chociaż właściwie nie wiem, skoro ani razu nie pojawiłeś się na sali operacyjnej.

– Nie chciałem przeszkadzać – odparł zupełnie przytomnie. – Nie znam się na tym, poza tym flaki mnie brzydzą.

– To nie były flaki, tylko mózg.

– Tym bardziej. Nie interesuje mnie, co jej zrobiliście…

Znowu mu przerwała.

– Kontrolowane trwałe uszkodzenie płatów czołowych i stymulacja prawej półkuli mózgu. Najprościej mówiąc.

– Powiedziałam, że nie chcę wiedzieć – podniósł nieco głos. – Interesuje mnie efekt.

– No, to zaraz zobaczysz efekt – mruknęła bez szczególnego optymizmu.

Zmierzając razem z nim z powrotem na salę operacyjną czuła się coraz bardziej nieswojo. Za chwilę wszystko się okaże. Za chwile przekonają się, czy te miesiące przygotowań i ciężkiej pracy nie były tylko pielęgnowaniem chorych urojeń. Kiedy uświadomiła to sobie z całą mocą, nagle dotarło do niej, że wcale nie chce na to patrzeć, wcale nie chce tam być. Miała świadomość całkowitej irracjonalności tego odczucia, wiedziała jednak, że nie zdoła ponownie przekroczyć progu sali operacyjnej. Zbyt dużo czasu już tam spędziła, zbyt dużo widziała i zbyt dużo straciła nerwów.

– Idź sam – zwróciła się nagle do Doktora nieco zmienionym głosem.

Wyraźnie go zaskoczyła.

– Dlaczego?

– Bo ja… mam coś innego do roboty – wyjaśniła kulawo.

Tak, jak się spodziewała, nie przekonała go.

– Co niby możesz mieć teraz roboty? – spytał ze złością. – Teraz najważniejsze jest, żeby dowiedzieć się, czy wszystko poszło zgodnie z planem!

– To się zaraz dowiesz – burknęła. – Chyba nie jestem ci do tego niezbędna. Masz tam całą armię lekarzy, więc testujcie sobie dziewczynę do woli. Ja jestem zmęczona i idę odpocząć!

Całkowicie jej nie rozumiał i nie było w tym nic dziwnego, zwłaszcza, że ona sama siebie nie rozumiała. Odwróciła się i odeszła w przeciwnym kierunku, puszczając mimo uszu uwagi Doktora, który choć nie poszedł za nią, nie omieszkał odwróciwszy się przez ramię wywrzeszczeć, co sądzi o stanie jej umysłu.

Nie wiedziała dokąd idzie. Nie patrzyła na drogę i nie rozglądała się dookoła, tym większe było więc jej zdziwienie, gdy przystanąwszy zorientowała się, że stoi tuż pod jednym z budynków, w których wcześniej uwięziono przeznaczonych do zahibernowania ludzi. Nadal nie wiedząc, po co to robi, weszła do środka.

Specjalne ekipy zdążyły już oczyścić pomieszczenie z resztek pyłu usypiającego, mogła więc poruszać się bez przeszkód. Sala była naprawdę duża, a posłania umieszczone bardzo ciasno obok siebie. Prawdopodobnie, gdyby przyszło im faktycznie spędzić tu trochę czasu, oszaleliby w tym ścisku. Niektórzy widocznie zaczęli się już rozpakowywać. Gdzieniegdzie, na rozłożonych kocach i śpiworach, walały się w nieładzie ubrania i inne rzeczy osobiste.

I nagle to zobaczyła. Kolorowa, wzorzysta okładka przyciągnęła jej wzrok, a chwilę później, uświadomiwszy sobie, na co patrzy, poczuła się tak, jakby od początku wiedziała, że chce to znaleźć i że znajdzie to właśnie tutaj. Podeszła wolno i wzięła do ręki zeszyt, należący do dziewczynki, która właśnie przed chwilą przestała być sobą.

Usiadła na najbliższym kocu, oparła się o ścianę i przekartkowała znalezisko. Dziecinne, koślawe pismo pokrywało zaledwie kilka stron…

 

Mam na imię Mona i mam 9 lat. Ja i mój brat wylatujemy właśnie z Ziemi. Będziemy teraz mieszkać na innej planecie! Bardzo się cieszę, bo na Ziemi bardzo źle się nam mieszkało. Rodzice umarli i było mi wtedy bardzo smutno, a Adam nie mógł znaleźć pracy. Adam to mój brat. I byliśmy bardzo biedni. Adam mówi, że na innej planecie zaczniemy wszystko od nowa!

 

Zaczniecie, pomyślała z goryczą Elena. Z całą pewnością zaczniecie…

 

Pokoik, w którym tu mieszkamy jest czysty i ciepły. Jest fajnie. Adam mówi, że będzie jeszcze fajniej, bo to wszystko dopiero początek a jak wybudują tu duże domy, to będziemy mieszkać w aparmatencie. To znaczy w takim wielkim mieszkaniu. Tylko ten pan Doktor, co tu się wszystkim zajmuje jest taki trochę straszny. Adam mówi, że jestem głupol i tak tylko mi się wydaje. Ale ja się boję tego Doktora…

 

I słusznie. Chociaż teraz to już nieważne. Już niczego więcej nie będziesz się bała.

 

Mamy jednak mieszkać gdzie indziej. Adam mówi, że nie ma różnicy, ale ja nie chcę. Po co gdzie indziej? Wcale nie chcę się przeprowadzać. Adam jest zły, bo marudzę. To już mu nic nie powiem, tylko będę pisać w pamiętniku!

 

I na tym ostatnia notatka się urywa.

Nie napisałaś się zbyt dużo, westchnęła Elena w duchu. Ale kto wie, może kiedyś będzie ci dane dokończyć…

Nie czuła się na siłach, by wracać. Chociaż już dawno zapadł zmrok, nie chciała się stąd ruszać. Zwinęła się w kłębek w pierwszym śpiworze z brzegu i zasnęła.

 

– Mogę wiedzieć, gdzie byłaś do tej pory i co robiłaś? – warknął ze złością Doktor, gdy rano wróciła do ich tymczasowej kwatery.

Siedział w głębokim fotelu i patrzył na nią z wystudiowaną odrazą.

– Nic, o czym musiałbyś wiedzieć – odpowiedziała spokojnie, wzruszając ramionami i opadła ciężko na sąsiedni fotel. – Musiałam pobyć trochę sama, odpocząć. Powiedz lepiej, jak operacja.

– Wiedziałabyś, gdybyś przyszła – prychnął.

– Dobrze. Załóżmy, że wolę wiadomości z drugiej ręki. Udało się?

Dopiero teraz się rozpromienił. Widać wyło, że najwyraźniej chciał jej to oznajmić od razu, nie mógł sobie jednak darować okazania dezaprobaty z powodu jej długiej nieobecności.

– Tak – odparł zatem radośnie. – Myślę, że tak. Co prawda jeszcze ją testują, ale ja widziałem już dość, by być dobrej myśli.

– I co? Jaka ona jest?

– Dokładnie taka, jak powinna być. Uśmiechnięta, pozytywnie nastawiona do świata, twórcza…Ma wszelkie predyspozycje do tego, by być szczęśliwa i wieść idealne życie.

– A co z zespołem maniakalnym? – spytała z obawą.

To był bardzo ważny punkt eksperymentu. Gdyby nie udało się sztucznie wywołać go w odpowiednim natężeniu, prawdopodobnie nowo powstające społeczeństwo szybko stanęłoby w miejscu, nie mając niczego, co mogłoby napędzać operacyjnie wyolbrzymione zdolności jego członków.

– Również wszystko zgodnie planem – poinformował Doktor z zadowoleniem. – Mała jest przekonana, że ma specjalną misję i że istnienie świata zależy głównie od niej i jej zdolności.

– A jakie…

– Plastyczne – odpowiedział Doktor, bezbłędnie odgadując pytanie. – Chce rysować, cały czas rysować. Jeśli pozwolimy jej rysować, będzie szczęśliwa. A przecież pozwolimy. Wszystkim im pozwolimy robić dokładnie to, na co będą mieli ochotę. Chociaż ta dziewczyna ma też pewien pociąg do…

– Pisania – dokończyła, zanim zdążyła ugryźć się w język.

– Spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Skąd wiedziałaś?

– Strzelałam.

Nie skomentował i nie wypytywał dalej. Może uwierzył. A może nie. Jednak najwidoczniej nie uznał sprawy za ważną na tyle, by ją dłużej drążyć.

– A poza tym– kontynuował przerwany wątek– widzi świat już zupełnie inaczej, niemal nic nie pamięta z wcześniejszego życia. Wie, jak ma na imię, ale właściwie nic poza tym. Nie wie, że miała brata. On też nie będzie jej pamiętał. Gdy umieścimy ją już w mieście, będzie myślała, że to jedyny znany jej świat. Świat, który zależy od jej zdolności. Każdy z nich będzie tak myślał.

– Nie pozabijają się wzajemnie? – spytała Elena z obawą, mimo, że roztrząsali ten problem już wielokrotnie. – Albo odwrotnie? Znaczy, czy nie zobojętnieją wobec siebie na tyle, by przestać stanowić społeczeństwo?

– Nie powinni – odparł Doktor, chociaż nie musiał.

Znała odpowiedź do dawna, a ta rozmowa była po prostu rytuałem koniecznym po zakończeniu kolejnego etapu projektu.

– Mówiłem – kontynuował, – jest bardzo pozytywnie nastawiona do ludzi. Myślę, że wszyscy tacy będą, a wmówienie im, że praca każdego jest równie ważna nie powinno nastręczać trudności. Będą myśleli, że uzupełniają się wzajemnie, a żadne nie może przestać tworzyć, bo wtedy wszyscy zginą.

Jeszcze tyle pytań kłębiło jej się w głowie. W końcu co innego wiedzieć w teorii, a co innego wreszcie zorientować się, jak wypada to w praktyce. Teraz trochę żałowała, że nie było jej przy testowaniu dziewczynki.

– Co ze zmysłem praktycznym?

– Tak, jak przypuszczaliśmy. Minimalny, ogranicza się do wykonywania prostych, codziennych czynności. W końcu nasi idealni ludzie nie powinni zaprzątać sobie głowy przyziemnymi sprawami. Od tego są inni. A jak już nam się uda sprawić, by tych innych, nie poprawionych zastąpiły maszyny, pozbędziemy się ich, a w tym czasie nasze idealne społeczeństwo będzie kwitło i rozwijało się bez trosk i zmartwień!

– A ty masz zamiar żyć wiecznie i po wsze czasy doglądać swojej trzódki– dopowiedziała Elena ironicznie. – No bo przecież ktoś to będzie musiał robić. Ktoś będzie musiał kontrolować maszyny.

– W ostatecznym rozrachunku nie – stwierdził spokojnie. – Kiedy stworzę…kiedy stworzymy maszynę absolutną, ostateczną, zdolną zarządzać wszystkimi innymi, będzie to oznaczało, że czas nam umierać i pozostawić dalszy los tego społeczeństwa własnemu biegowi.

Elena pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, że Doktor podchodzi do sprawy zdecydowanie optymistycznie. Ona dostrzegała w planie sporo luk. A lista rzeczy, które mogły się nie udać była niepokojąco długa. Ale w końcu był to tylko eksperyment. Nigdzie nie jest powiedziane, że każdy eksperyment musi zakończyć się sukcesem. Ona była przygotowana na porażkę. Doktor nie. Doszła jednak do wniosku, że nie ma sensu omawiać z nim ewentualnych negatywnych konsekwencji teraz, gdy znajdował się w stanie takiej euforii. Powróciła więc do pytań o zoperowaną dziewczynkę.

– Ta mała…mówiła coś w ogóle?

– A tak – uśmiechnął się Doktor. – Zaraz po przebudzeniu usiadła, rozejrzała się i ogłosiła, że…świat jest wielką bańką mydlaną…

 

 

INTERLUDIUM

 

 

Świat jest wielką bańką mydlaną.

Mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Gdyby bańka mydlana nie była kolorowa, nie byłaby bańką mydlaną. Niczym by nie była. Pękłaby. Zniknęła. Świat by zniknął bez kolorów, bo jest bańką. Mydlaną.

Skąd biorą się kolory mydlanej bańki? To proste. Ja je rysuję. Koloruję świat. Bańkę. Jeśli przestanę kolorować, bańka pęknie i wszyscy żyjący w niej ludzie spadną w ciemność. Nie mogę na to pozwolić. Muszę codziennie pokolorować przynajmniej troszkę, troszeczkę. A nasze Miasto ciągle się rozrasta. A bańka się rozszerza. I trzeba kolorować coraz więcej, coraz szybciej…A każdy kolejny dzień jest nagrodą za ciężką pracę

Każdy z nas ma swoje zadanie. Nasze Miasto to Miasto Stwórców Świata. Gdyby nie my, niczego by nie było.

Jesteśmy codziennie bardzo zajęci, dlatego przychodzą do nas krasnoludki. Sprzątają, przynoszą jedzenie…Nie zawsze da się je zobaczyć, ale czasem można. Mi się często udaje. Ale one wcale nie są malutkie, jak w starych bajkach, które słyszałam dawno temu, nie pamiętam kiedy i nie pamiętam gdzie.

Marika, dziewczyna, która ze mną mieszka, mówi, że krasnoludki żyją pod ziemią, a daleko stąd mają pola i hodowle i fabryki, w których wszystko produkują. Całkiem same! Nie wiem, czy w to wierzyć. Ale chciałabym, żeby tak było. I chciałabym to kiedyś zobaczyć. Spytałam o to jednego krasnoludka. Tego, co przychodzi do nas najczęściej. Ale nie odpowiedział. Pewnie był zmęczony pracą.

Chociaż co oni mogą wiedzieć o zmęczeniu? To nie oni są przecież odpowiedzialni za losy świata. To jest dopiero męczące! Ale ile daje radości! To miło wiedzieć, że dzięki mnie świat jeszcze nie pękł i dalej jest kolorowy!

Koniec

Komentarze

Znaczy, kulminacja jeszcze przed nami.

W zasazie to do kulminacji jeszcze dleko. To dopiero koniec początku :)

>joke mode on< Na pióra Qetzalcoatla! Dopiero początku koniec? >joke mode off<
OK., nie ma sprawy, poczekam... Chociażby dla sprawdzenia, czy to, co mi świta jako domysły, będzie tym, co przeczytam.

Widzę, że idziesz w ślady Rinosa i jego "Sztuki..." ;) Może wrzucaj większe fragmenty?

Co do tekstu: w końcu coś się zaczęło dziać... i to całkiem sporo. Jestem ciekawa jak rozwinie się akcja. Bardzo fajne to interludium. To 5 na zachętę i czekam na więcej :)

No, skoro już padło słowo o interludium... Wydaje mi się, że Autorka wyznaczyła nim punkt rozejścia się możliwości --- albo moment, od którego poprowadzi Czytelnków dwiema równoległymi drogami.
(Wolałbym to drugie, ale cyt!, nie ja decyduję...)

Nowa Fantastyka