- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis VI

Psychopolis VI

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis VI

Nolan nie znosił tego zajęcia. Nie znosił go z całych sił, podobnie, jak innych tego typu zajęć. Nie znosił. Ale wykonywać musiał i to codziennie. Odkąd dziesięć lat temu budowa najważniejszych części miasta została wreszcie ukończona, a Doktor sprowadził tam Wybrańców. Wtedy wszyscy wreszcie dowiedzieli się, jak naprawdę miało wyglądać to społeczeństwo.

Oczywiście niektórzy wiedzieli już wcześniej. Kilkanaścioro swoich najbliższych współpracowników Doktor poinformował niemal natychmiast i zyskał ich akceptację. W końcu jak tu oprzeć się pokusie zostania jedną z najwyżej postawionych osób w nowo powstającym mieście? Poszli na to. Wszyscy.

Resztę najbardziej gorliwych ochotników podzielił na grupy, pozwolił im się zżyć przy pracy, nie szczędził pochwał, a szczegóły planu zdradzał oszczędnie. Powierzył im misję zorganizowania pozostałych ludzi, dał nad nimi sporą władzę, a potem przekonał, że ich podwładni to bezproduktywne, nic nieznaczące jednostki, którymi należy kierować silną ręką i bez skrupułów, inaczej nie będzie efektów. Większości władza uderzyła do głowy a ci, którym nie uderzyła, i tak zostali wciągnięci w machinę terroru.

Pracowali w pocie czoła i wreszcie Miasto powstało. Na kilku jego poziomach stanęły imponujące budowle ze stali i szkła. Głównie były to budynki mieszkalne, zwykle wymyślne apartamentowce. Jedyną instytucję publiczną stanowiło obecnie laboratorium Doktora, z którego zarządzał swoim tworem. Wybrańcy nie potrzebowali tego rodzaju przyziemnych przybytków. I tak nie umieliby z nich korzystać i nie chcieliby się nauczyć. Nie było tu także sklepów, ani punktów, w których by świadczono jakiekolwiek usługi. Były za to wiszące ogrody, ogromne, powszechnie dostępne świetlice z wyposażeniem niezbędnym do uprawiania wszelkich dziedzin twórczości, imponujące sceny do ulicznych występów, galerie sztuki mieszczące się zarówno w budynkach, jak i na zewnątrz– na ulicach, placach, czy w ogrodach.

Na ogół nie widać było nikogo, kto by się tym wszystkim zajmował od strony technicznej, jednak ludzie tacy istnieli. W drugim mieście. Pod ziemią. Tam właśnie zepchnięta została większość tych, którzy nie zostali poddani metamorfozie i to oni właśnie mieli dbać o dobrobyt Wybrańców. Mieszkali w podziemnych korytarzach, specjalnie w tym celu rozbudowanych. W skale wykuto mieszkania, przejścia przystosowano do tego, by mogli się po nich poruszać ludzie, zarówno pieszo, jak i za pomocą pojazdów. Było tam też coś w rodzaju szkoły, gdzie przekazywano sobie wzajemnie podstawową wiedzę dotyczącą rozmaitych sposobów produkcji, obsługi maszyn i uprawy roli. Bardziej ambitni szkolili się w laboratorium Doktora, poznając tajniki szeroko pojętej medycyny, ale także chemii, czy mechaniki i elektroniki.

Kawałek drogi od Miasta, już na powierzchni, znajdowało się skupisko fabryk, w których część ludzi pracowała, dalej uprawne pola i szklarnie. Pozostali pracowali w Górnym Mieście, utrzymując porządek, zarówno na ulicach, jak i w prywatnych apartamentach Wybrańców, dostarczając sprzęty i przedmioty codziennego użytku i starając się zbytnio nie rzucać w oczy. Oczywiście nie dało się tego uniknąć całkowicie, jednak pochłonięci swoją misją Wybrańcy zdawali się nie zwracać uwagi na te dziwne, ponure postacie snujące się to tu, to tam i wykonujące jakieś bezsensowne czynności.

Na przykład te, które Nolan wykonywał teraz. I których nie znosił.

Pokój był przestronny i ładnie umeblowany. Biel i szarość lekkich sprzętów rozpraszały umieszczone tu i ówdzie bibeloty i ozdoby w intensywnych, nasyconych barwach. Od białych ścian odcinały się umieszczone w kolorowych wazonach ozdobne, artystycznie powyginane gałęzie. Na półkach jasnoszarego regału stały kryształy oraz wymyślne, wzorzyste figury. Na również szarej sofie leżały kolorowe poduszki. Takie same poduszki umieszczono na podłodze koło stojącego pod ścianą bardzo niskiego, oczywiście szarego stolika, by pełniły rolę krzeseł. Ogromne okna o pomalowanych na biało ramach zajmowały całe dwie ściany, każde z nich miało wyjście na biały balkon z szarymi poręczami. Firanki również były białe. Zasłony szare. Z obowiązkowymi kolorowymi haftami. Podłogę wyłożono porządnie polakierowanymi klepkami z jasnego drewna.

Tę właśnie podłogę Nolan obecnie pastował.

I nie znosił tego zajęcia.

Było nudne, monotonne i sprzyjało rozmyślaniom. Tyle, że Nolan właśnie nie miał nad czym rozmyślać. Mógł tylko bezustannie od nowa przeżuwać gorycz i wściekłość z powodu własnej bezsilności. Fakt, że dokładnie tę sama podłogę pastował wczoraj o tej samej porze i będzie pastował o tej samej porze jutro, pojutrze i za dziesięć lat doprowadzał go do furii. Miał właściwie jeszcze jedną możliwość, jednak sama myśl, że mógłby z niej skorzystać, wywoływała w nim większe obrzydzenie, niż podłogowe klepki. Wracał więc do pastowania i ponurych myśli.

Zawsze miał nadzieję, że zdąży skończyć sprzątanie, zanim wariatki wrócą ze swoich artystycznych przechadzek, ale rzadko mu się to udawało.

Ta jedna nawet nie przeszkadzała mu tak bardzo. W ogóle nie zwracała na niego uwagi. Kiedy widziała, że sprząta akurat jeden pokój, wychodziła do innego i zajmowała się sobą we względnej ciszy i spokoju. A jemu to bardzo odpowiadało. Za to druga nigdy nie przepuściła okazji, by poobserwować jego pracę, zadać kilka kretyńskich pytań a na koniec rozpieprzyć wszystko, co właśnie poukładał.

Teoretycznie, jako nędzny mieszkaniec Dołu, nie powinien rozmawiać z Wybranymi, jednak od czasu do czasu pozwalał sobie na jadowitą uwagę pod adresem namolnej wariatki. Ona i tak nie rozumiała o co mu chodzi i bynajmniej się nie obrażała, a jemu sprawiało to pewną niezdrową przyjemność. Wiedział oczywiście, że są tu kamery. Jak wszędzie. Szczerze jednak wątpił, żeby przez cały czas ktoś monitorował transmisje ze wszystkich kamer umieszczonych w obu Miastach. W razie potrzeby odszukiwano po prostu potrzebne nagranie. Starał się zatem nie przesadzić z docinkami, żeby nie zrobiła się z tego grubsza afera. Jak do tej pory nikt się go nie czepiał i zdecydowanie chciał, żeby tak zostało. Dzisiaj jednak czuł, że jeśli ta kretynka zacznie swoje bełkotliwe pierdolenie, to trafi go jasny szlag. A jak jeszcze wspomni coś o krasnoludkach…

– O, krasnoludek!

Nie słyszał, jak otworzyła drzwi. Stała teraz w progu, jak zwykle uśmiechnięta od ucha do ucha, w zwiewnej, fioletowo – zielonej sukience, z długimi, potarganymi przez wiatr ciemnoblond włosami. Prócz tego dzierżyła imponujący bukiet jakichś dużych, żółtych kwiatów, które zapewne ukradła z jednego z ogrodowych klombów.

– Jeszcze tu jesteś? – spytała głupawo, nadal z szerokim uśmiechem.

Nie, kurwa, pomyślał, zgrzytając zębami, jednak nic nie powiedział. Skinął tylko odruchowo głową. Ciągle miał problem z całkowitym ignorowaniem jej pytań.

– To dobrze – ciągnęła wesoło. – Przedstawię ci moją przyjaciółkę!

O nie! O, tylko nie to! On tu był od roboty. Od roboty, kurwa! I choć niepomiernie go to irytowało i tak wolał swoje zwykłe zajęcia od konieczności integrowania się z wariatkami. Nikogo nie będzie poznawał, nie ma mowy!

Ale zanim zdążył zaprotestować, ona już ciągnęła swoją czekającą do tej pory w korytarzu towarzyszkę za rękę, zmuszając ją do przekroczenia progu.

– Spotkałyśmy się dzisiaj – oznajmiła radośnie. – Ale czuję, jakbyśmy znały się do wieków! To jest Ailikka. Ailikka, to krasnoludek, o którym ci opowiadałam. Jest bardzo miły, chociaż mało mówi. I nie wiem czemu ciągle układa moje rysunki na jedną kupkę. Właśnie! Moje rysunki! Pokażę ci!

I dokładnie tak, jak Nolan się spodziewał, w jednej chwili rozrzuciła po całym pokoju wszystkie bloki rysunkowe i kartony, które on przed chwilą tak pieczołowicie poukładał. Opanował nagłą chęć rzucenia się jej do gardła i odetchnąwszy głęboko, odnalazł dobrą stronę tej sytuacji. Dziewczyny, zajęte rysunkami, przestały przynajmniej zwracać na niego uwagę. Upewnił się, że oglądane prace zaabsorbowały je na dobre i dopiero wtedy spojrzał na Ailikkę. A jak spojrzał raz, nie mógł już przestać patrzeć.

Tym, co najbardziej rzucało się w oczy, była burza kasztanowych loków z rudymi refleksami. Twarz, którą okalały była blada, na policzkach kwitł jednak lekki rumieniec, być może będący jednak tylko efektem umiejętnego użycia kosmetyków do makijażu. Także jedwabiście gładka cera nie musiała wcale być dziełem natury. Oczy o ciężkich powiekach i butelkowo zielonych tęczówkach spoglądały na prezentowane rysunki z niewzruszoną obojętnością, a wąskich warg nie wykrzywiał najlżejszy nawet grymas. Ailikka wyglądała, jak niepokojąca, porcelanowa lalka a wrażenie nienaturalności pogłębiały jeszcze idealnie wyregulowane i bardzo ciemne brwi. Ubrana była tylko w sięgającą jej do kolan białą, męską koszulę w zielone, pionowe paski, przewiązaną w pasie czerwoną wstążką oraz wysoko wiązane, brązowe sandały. Wokół szyi kilkakrotnie oplotła sobie długi naszyjnik z drewnianymi koralikami.

Dobrą chwilę trwało, zanim Nolan otrząsnął się z wrażenia, które na nim zrobiła. Bo że zrobiła, to musiał przyznać nawet sam przed sobą. Zanim jednak zdążył się na siebie wściec, bo przecież miał nie integrować się z wariatkami, doleciały do niego strzępy rozmowy. Wytężył słuch.

– No, jeśli musisz – mówiła Ailikka.

Głos również miała interesujący. Cichy, niski i matowy, jednak gdzieś na granicy słyszalności, wibrowały mocniejsze nuty, gotowe zabrzmieć, jeśli tylko właścicielka uzna to za stosowne.

– Ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – ciągnęła. – Nie nadaję się na modelkę.

– Oj proszę! – pojękiwała druga wariatka, której imienia Nolan nie pamiętał. – Jak będziesz chciała, też potem dam ci się uwiecznić!

– Nie, Mona! – odparła Ailikka dziwnie ostro.

Mona, przemknęło Nolanowi przez myśl. Aha. Że też zapomniał! Albo może nigdy nie wiedział. Chociaż…Przychodzi tu od tylu lat, musiał kiedyś wiedzieć.

Uznał te rozmyślania za jałowe i ponownie skupił się na rozmowie.

– Nie uwiecznię cię – kontynuowała Ailikka już nieco łagodniejszym tonem. – Nie podobasz mi się wystarczająco.

Nolana zdziwiło to wyznanie. Ludzie byli tu dla siebie zwykle obrzydliwie mili. Każdy podobał się każdemu, wszyscy do wszystkich się uśmiechali, że aż się zbierało na wymioty. Tymczasem ta dziewczyna ot tak sobie rzuciła niepochlebną uwagę w twarz osobie, która zaprosiła ja do własnego domu i traktowała, z tego, co widział, bardziej, niż życzliwie.

– Uwieczniam tylko naprawdę pięknych ludzi – westchnęła po chwili. – A takich trudno znaleźć.

Mona wale się nie obraziła. To zresztą było do przewidzenia. Tu mało kto się obrażał. Stłumiono w tych ludziach część negatywnych emocji, by mogli żyć w zgodzie i pokoju. Posmutniała jednak wyraźnie.

– Trochę szkoda – powiedziała. – Zawsze chciałam, żeby mnie ktoś uwiecznił.

– To poproś o to kogoś – poradziła obojętnie Ailikka.– Gdybym ja cię…uwieczniła, nigdy nie zobaczyłabyś tego dzieła.

Sposób, w jaki dziewczyna wymówiła słowo „uwieczniła” natychmiast zwrócił uwagę Nolana. Jednocześnie z naciskiem i z wahaniem. Jakby nie była pewna, czy to dobre określenie, a innego nie chciała użyć.

Mona oczywiście nie dostrzegła niczego dziwnego w wypowiedzi nowej przyjaciółki. Ta dziewczyna nie zdziwiłaby się prawdopodobnie nawet, gdyby pośrodku salonu zmaterializował jej się fioletowy słoń w baletowej spódniczce.

– Tak bardzo nie lubisz pokazywać swoich prac? – spytała tylko.

Ailikka w zadumie skinęła powoli głową.

– Tak – przyznała niechętnie.– Właśnie coś w tym rodzaju.

To też nie było normalne. Wszyscy mieszkańcy Górnego Miasta z którymi Nolan zetknął się do tej pory, uwielbiali dzielić się z innymi swoją twórczością. Publicznie śpiewali, tańczyli, malowali, rzeźbili, czy grali na instrumentach. Czyżby zatem skryta i tak bardzo różniąca się od pozostałych Ailikka była dowodem na to, że nie wszystkie eksperymenty tego zwyrodnialca, Doktora, udają się w stu procentach? A może takich, jak ona było więcej? Może warto ich szukać i wokół nich zorganizować jakiś ruch oporu? Przecież oni muszą się strasznie męczyć w tym społeczeństwie!

Nolan setki razy oglądał oczyma wyobraźni siebie samego, jak wraz z grupką wiernych przyjaciół, idealistów, walczących w imię wolności, obala ten chory system i zaprowadza porządek znany wszystkim z Ziemi. Oczywiście były to tylko jałowe fantazje. Część ludzi, dla świętego spokoju, zaczęła popierać system. Zaaklimatyzowali się, urządzili i wcale nie chcieliby teraz niczego zmieniać. Część natomiast zbyt bardzo bała się działać. Trudno się dziwić, skoro Doktor i jego pomocnicy egzekwowali posłuszeństwo groźbą i terrorem. Nie raz i nie dwa pokazali, że są zdolni do wszystkiego. W tym momencie Nolan, gdyby nawet bardzo chciał, nie zdołałby zebrać swojej wymarzonej grupki idealistów. Z tego prostego powodu, że wśród znękanej ludności Dołu nie było idealistów. Większość znanych mu osób wyznawała zasadę, że lepiej się nie wychylać. Troszczyli się o siebie i swoich bliskich i trudno było mieć im to za złe. Z drugiej strony jednak Nolan nie mógł powstrzymać się od myślenia o nich, jako o tchórzach i oportunistach, którzy nie zrobią niczego, co mogłoby poprawić ich sytuację. Kim jednak w takim razie był on sam? Co takiego zrobił? W czym był od nich lepszy?

Wmawiał sobie, że tylko czeka na sposobność, że opracowuje plan, a kiedy będzie gotów, znajdzie sposób, by podnieść morale i pozyskać sojuszników. Tak naprawdę nie wierzył jednak, że taka okazja kiedykolwiek się nadarzy. A oto jest!

Trzeba dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziewczynie. Jednak w tym celu będzie musiał…No właśnie. Będzie musiał porozmawiać z ojcem, a to przedsięwzięcie ma wszelkie prawo się nie udać.

Niemal każda rozmowa Nolana z ojcem kończyła się awanturą. Choćby zaczęła się od zdawkowej uwagi o pogodzie i tak dochodziło ostatecznie do wywrzaskiwania wzajemnych pretensji, tłuczenia pięściami w stojące najbliżej meble, trzaskania drzwiami, czy– w ostateczności– do rękoczynów. Nie zgadzali się w absolutnie żadnej kwestii, niezależnie od tego, czy dotyczyła spraw codziennych, przekonań moralnych, czy czysto akademickich dywagacji o naturze wszechrzeczy.

W tym wypadku jednak tylko ojciec mógł mu pomóc. Miał w końcu wgląd w tajniki pracy Doktora i mógł wiedzieć, jeśli coś poszło nie tak. Czy zechce się wiedzą podzielić– to już inna sprawa. Trzeba będzie znaleźć jakiś sposób…

– Obiecuję, że jeszcze przyjdę – głos Ailikki wyrwał go z zamyślenia. – Naprawdę. Wrócę jutro i wtedy dam ci się namalować. Dzisiaj muszę już iść.

Mona nie wyglądała na zachwyconą, ale odprowadziła nową przyjaciółkę do drzwi.

– Teraz będziesz uwieczniać pięknych ludzi? – spytała zaciekawiona.

Mona była trochę jak dziecko. Oni wszyscy tutaj byli trochę jak dzieci, ale ona chyba najbardziej ze tych, których Nolan spotkał do tej pory. Zadawała głupie pytania, przekręcała sens wypowiedzi, nawiązywała do wyrwanych z kontekstu zdań. Zawsze pogodna, uśmiechnięta i bezgranicznie naiwna.

Ailikka zdawała się myśleć tak samo, gdyż uśmiechnęła się pobłażliwie i pokręciła przecząco głową.

– Nie – odpowiedziała. – Mówiłam, trudno znaleźć naprawdę pięknych ludzi.

– Więc teraz będziesz ich szukać? – dopytywała Mona.

– Być może…

Ailikka posłała jej jeszcze jeden odległy uśmiech i wyszła.

Nolan w przypływie impulsu zerwał się i pobiegł za nią. Nie musiał niczego tłumaczyć Monie. Ona i tak miała go za krasnoludka, który wchodzi i wychodzi, kiedy chce. Zatrzasnął drzwi i zbiegł ze schodów, przeskakując po kilka stopni naraz. Kiedy wypadł z budynku dostrzegł ją jeszcze. Szła przed siebie niespiesznym krokiem. Nie sprawiała wrażenia, jakby zmierzała do jakiegoś konkretnego celu. Nolan miał nadzieję, że pójdzie do domu. Gdyby udało mu się wyśledzić, gdzie mieszka, nie potrzebowałby już pomocy ojca. Miałby jakiś punkt zaczepienia, wiedziałby, gdzie jej szukać, gdzie obserwować i sam zająłby się sprawdzeniem, czy ta dziewczyna jest, czy też jednak nie jest normalna. Był w kocu „krasnoludkiem”. Miał dostęp do wszystkich zakątków Górnego Miasta. Musiałby oczywiście bardzo uważać. Tajniacy kręcili się wszędzie, wypatrując czegoś podejrzanego, a wizyta kogoś z Dołu w nieobsługiwanym przez niego rejonie mogła się taka wydać.

Rozważał oczywiście możliwość podejścia do niej ot tak, tu i teraz i rozpoczęcia rozmowy. Zapewne już po kilku minutach wiedziałby, czy jest sens wiązać z nią jakieś nadzieje, jednak ulice były zbyt dobrze monitorowane, zbyt wielu ludzi mogło ich zobaczyć, a to nie skończyłoby się dobrze. Już i tak niemal codziennie musiał wysłuchiwać od ojca, że przynosi wstyd rodzinie, hańbi nazwisko i dopuszcza się karygodnych wybryków.

Nie podszedł zatem, jednak nadal podążał za nią w bezpiecznej odległości czystymi, kolorowymi ulicami. Mimo, że na niebie jak zwykle wisiały ciężkie chmury, Górne Miasto i tak wydawało się promienieć. Nie dało się przejść kilku kroków, by nie natknąć się na uliczną galerię zdjęć, obrazów, rysunków, czy rzeźb. Artyści grali i śpiewali wszędzie, gdzie było im wygodnie, nie tylko na wyznaczonych do tego scenach a ogromne telebimy wyświetlały kręcone przez mieszkańców filmy. Całe to tryskające barwami i dźwiękami uliczne życie kontrastowało z oszczędną, minimalistyczną, stalowo szklaną zabudową, a jednocześnie, w jakiś przedziwny sposób ją uzupełniało.

Ailikka minęła jakiegoś akrobatę, skręciła w wąską uliczkę, która kończyła się schodami, prowadzącymi do jednego z wiszących ogrodów. Wspięła się na nie i zniknęła Nolanowi z pola widzenia. Zamierzał pójść za nią, jednak zanim dotarł do schodów, drogę zagrodziło mu dwóch mężczyzn.

– Dokąd to? – zapytał opryskliwie pierwszy.

Miał odpychającą, szczurzą twarz i nikczemną posturę, dzierżył jednak w dłoni solidnie wyglądającą, drewnianą pałkę, która w widoczny sposób dodawała mu odwagi.

Drugi, chyba dla kontrastu, był przystojny, słusznie zbudowany i nie dzierżył niczego. Założywszy ręce na piersi stał i patrzył.

– Nie powinieneś teraz pracować?

Nolan spojrzał nerwowo na zegarek i niezauważalnie odetchnął z ulgą.

– Nie – odpowiedział, starając się, by jego głos brzmiał w miarę pewnie. – Powinienem wracać do domu.

– No więc? – szczeknął znowu szczurowaty. – Co tu robisz?

– Wracam do domu.

– Którędy wracasz?

– No…tędy.

Szczurowaty nie wydawał się usatysfakcjonowany tą skądinąd oczywistą odpowiedzią. Łypnął na Nolana podejrzliwie.

– Tędy jest dalej – oznajmił odkrywczo. – Wiem, gdzie pracujesz, a gdzie mieszkasz. Tędy jest dalej!

– Zgadza się.

– Więc czemu tędy?

– Bo tędy jest dalej.

Trudno mu było zachować powagę na widok miny szczurowatego. Mógłby jeszcze długo ciągnąć tę idiotyczną, surrealistyczną rozmowę, jak to robił już niejednokrotnie, jednak dzisiaj zależało mu, by nie drażnić ojca. Tego, że natychmiast mu o wszystkim doniosą mógł być pewien, zreflektował się zatem i wyjaśnił:

– Po prostu potrzebowałem dłuższego spaceru, musiałem się przewietrzyć, kiepsko się dzisiaj czuję.

– Co ty znowu kombinujesz, co? – odezwał się po raz pierwszy drugi mężczyzna.

– Ja? – Nolan uśmiechnął się szeroko. – Nic! Oczywiście, że nic, przecież mnie znacie.

– Zmiataj do domu! – zaskrzeczał na to szczurowaty. – Ale już! A jak się dowiem, że coś znowu zmajstrowałeś, to ci nogi z dupy…

Ale Nolan już nie słuchał. Pomachał im ręką i odbiegł. Teraz, kiedy zgubił Ailikkę, nie miał wyjścia. Będzie musiał porozmawiać z ojcem. Nie miał przecież pewności, czy jeszcze kiedykolwiek natknie się na Ailikkę. Mimo, że obiecała ponownie odwiedzić Monę, jej zachowanie pozwalało przypuszczać, że nie zamierza dotrzymać słowa. Nolan miał nadzieję, że uda mu się zadać ojcu kilka pytań, zanim szpicle zdążą donieść o dzisiejszym incydencie, w przeciwnym razie Anton Szajnert zdecydowanie nie będzie w nastroju do konwersacji z synem…

Koniec
Nowa Fantastyka