
Jest to jedynie szybki draft, napisanego przed wielu laty tekstu. Może jakiś prolog, może tylko próba napisania czegoś pod wpływem chwili.
Jest to jedynie szybki draft, napisanego przed wielu laty tekstu. Może jakiś prolog, może tylko próba napisania czegoś pod wpływem chwili.
Tłum szalał. W kierunku szafotu leciały jabłka, stare jajka, nieświeże pomidory.
– Wyrokiem Trybunału Do Spraw Wojny na Zachodnim Brzegu rzeki Veldy – grzmiał herold, stojąc na wyeksponowanym miejscu, pośród już nieco zniecierpliwionego i rozzłoszczonego tłumu. – Alck Boreas – kontynuował herold – grasant i zbój, za dopuszczenie się zdrady, liczne gwałty oraz akty nieprawości, zostaje skazany na śmierć przez rozczłonkowanie.
Z tarasu nieodległej zamkowej wieży wszystkiemu przyglądali się członkowie Trybunału i towarzyszący im urzędnicy ze stolicy.
Zbierało się na deszcz. Chmury zaczęły nachodzić nad dziedziniec i w przeciągu kilku minut zrobiło się bardzo ciemno, niemal jak w nocy. Czerwonawo– żółtą poświatę dawały pochodnie licznie palące się wkoło miejskich murów. Zerwał się wiatr.
– Ciągle uważam, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. – zapytał najwyższy z członków Trybunału, Arcymistrz Spaar. – Ten człowiek mógłby nam jeszcze wiele opowiedzieć o swojej kompanii i o tym jak cała sprawa wyglądała z drugiej strony. Nie wiemy co było po zasadzce pod Vanis. Nie wiemy co się stało ze zbuntowanymi komandami. Nie wiemy gdzie uciekli ich przywódcy. Nie wiemy co się stało z Lukashem Gro-Boldem, z Walterem Brumbantem, z Ishakiem Groomem.
– Skończ ględzić – przerwał Archibald Pendrose, jeden z głównych dowódców garnizonu – ten patałach, uciekł w podskokach jak tylko sprawy zaczęły się komplikować. On nie ma pojęcia co się działo. W podartych portkach chciał się przedrzeć na drugą stronę, udając uchodźcę. Dobrze, że ci co ich spotkał mieli z nim wcześniej do czynienia. Poznali go i zatrzymali.
– Wydaje mi się że za wcześnie jeszcze jest na to, żeby całą sprawę uciąć i wyciszyć. – Kontynuował Spaar. – Za dużo pytań, na które nie znamy odpowiedzi, a Boreas jest kluczem do zrozumienia tego wszystkiego. Był w to zamieszany niemal od początku. Czy nie uważasz że mam rację Lambercie? – zwrócił się do młodzieńca siedzącego lekko na uboczu i przysłuchującego się rozmowie.
Zapadła cisza.
Na zewnątrz zaczęło kropić, najpierw nieśmiało, lecz z czasem coraz mocniej. Grube krople rozbijały się o naramienniki strażników pilnujących porządku na palcu. Ogień pochodni zaczynał coraz śmielej tańczyć, rzucając cienie na ciemne ściany kasztelu. Tłum był coraz bardziej niespokojny.
– Buntownicy zostali rozgromieni nie stanowią teraz zagrożenia. – odezwał się Gaspaar Stran, emisariusz cesarski. – Król Roegner zaprowadził pokój, zdrajcy zostali skazani, rozproszyli się albo uszli poza Cesarstwo. Rada i Cesarz chcą jak najszybciej zakończyć sprawę. Nie po to Rada naciskała rok temu na króla Roegnera żeby utworzył ten Trybunał, nie po to sam Cesarz nie dalej jak przed tygodniem przesłał wyraźne wytyczne dotyczące jak najszybszego zakończenia tego całego zamieszania. Ziemie na zachód od Isenbergu dostatecznie nasiąkły w międzyczasie krwią, abyśmy z czystym sercem mogli zakończyć wszystkie dochodzenia. Wydane zostały najważniejsze wyroki, zdrajcy: zawiśli, gniją w lochach albo jak ten tam zostali pozbawieni wszystkich członków. Na zachodnim brzegu Veldy od teraz zapanuje miłość i przyjaźń, nikt na drugiego człowieka ręki nie podniesie, nikomu nie spadnie włos z głowy. Młody, zdolny król przy pomocy swoich wiernych doradców, w tym was Arcymistrzu Spaar, zaprowadzi nowe porządki.
Młody, jak wy to określiliście, Panie Stran, zdolny król, nie zawsze chce słuchać rad swoich zaufanych doradców. Coraz częściej robi to co chce robić nie zwracając uwagi na innych. – odparł Archidiakon Spaar.
W tym czasie, przyszła ofiara kata,to jest Pan Alk Boreras, były pułkownik, teraz zbój i złoczyńca czuł strach. W czasie swojej długiej i często niebezpiecznej służby bardzo często czuł strach. Tym razem jednak było to coś innego, stał na szafocie oczekując na wykonanie wyroku. Tym razem nie było przypadku, wyciągającego z opałów w ostatniej chwili. Teraz, będąc związanym, dotkliwie pobitym, bez jednego oka i z połamanymi rekami Alk Boreas czuł się bezradny i bezsilny, wiedział, czuł że koniec jest bliski. Ocalałym okiem widział pień na którym miał pożegnać się najpierw z kończynami a później z życiem. Myśli kłębiły się w głowie i jak stado koni dudniły przeraźliwie.
Alk miał świadomość że wie bardzo dużo i za te informacje być może kupi sobie życie, ale wiedział tez że za sprzedanie tych informacji może zapłacić czymś o wiele gorszym niż śmierć. Miał w pamięci co działo się ze zdrajcami po tamtej stronie. Trudno było zapomnieć o tym ZŁYM, o jego czarnej, kościstej dłoni wyciąganej pazernie po życie i duszę.
ZŁY był demonem, czy też upiorem, albo uporami, nie miał postaci, kłębił się niczym złowrogi, ciężki i tłusty dym. I ta ręka, wielka, koścista z czarnymi pazurami.
Jeżeli powie wszytko co wie, kupi sobie co najwyżej kilka chwil życia. Ryzykowałby o wiele więcej. Śmierć wydawał się nieunikniona.
Zbliżył się Kat. Śmierdział potem i moczem, piwem i czosnkiem. Pachniał też czymś dziwnym, słodkim i metalicznym, była to chyba śmierć. Ujął delikatnie za brodę podtrzymywanego za ramiona przez strażników Alka i zapytał – Czy masz jakieś życzenia??
– Żebyś zdechł skurwysynu! – odwarknął Alk i chciał plunąć mu w twarz, jednak świeży ubytek w przednich zębach skutecznie mu to uniemożliwił. Gęsta, spieniona ślina pomieszana z krwią popłynęła mu po brodzie. Chciał wyglądać na odważnego ale nogi się pod nim uginały, nie miał siły nawet się podnieść, cały dygotał. Deszcz rozmazywał mu krew na czole, zalewał oczy.
– Nie dzisiaj, chłoptasiu, nie dzisiaj. – uśmiechnął się obleśnie i wyszczerzył krzywe, żółte zęby.
Kat ułożył lewą nogę na pniaku i przymocował ją dokładnie i ściśle rzemykami. Po czym odwrócił się i z rąk swojego chuderlawego pomocnika, może piętnastoletniego wziął szeroki tasak, i wzniósł go nad głowę, mierząc tuż ponad kostkę Alka.
Tasak spadł ze świstem, stopa spadła dudniąc o deski szafotu. Alk zemdlał, doznał szoku, znalazł się z stanie półtrwania. Połowicznie świadomy, czuł spazmy bólu i drgawki, ale ból i cały świat znalazły się dziwnie poza nim. Obrazy w jego głowie wirowały z coraz większą prędkością. Nie wiedział co się z nim dzieje, stracił nawet poczucie tego gdzie jest.
Kat nachylił się nad nim i wcisnął mu w usta szmatę nasączoną jakimś odrażającym płynem. W jednej chwili Alk odzyskał świadomość. Wrócił na ziemię. Znalazł się z powrotem na szafocie maltretowany przez zakapturzonego kata. Brudna i śmierdząca szmata wypadła mu z ust.
– Będę mówił!! – usłyszał obcy bulgoczący głos wydobywający się gdzieś z głębi. – Powiem wszystko co wiem, tylko mnie nie zabijajcie – Łkał. – Błagam!!
– Za późno, Koteczku – zaśmiał się kat, odwracając skrępowane ciało tak, żeby możliwa była amputacja kolejnej kończyny – prawej ręki.
Zagrzmiało i rozpętała się straszna burza. Z okienka poniżej tarasu rozległo się szybkie i rytmiczne bicie małego dzwonka – oznaczające w tym konkretnym przypadku – zgodnie ze zwyczajem – przerwanie wykonywania kary. Arcymistrz Spaar, przyglądający się całemu widowisku uśmiechną się i wykonał ręką szybki gest oznaczający wstrzymanie egzekucji. Tłum zawył.
W tej samej chwili w szczyt wieży kasztelu uderzył piorun. Odłamki gruzu i drewniane drzazgi posypały się w dół na tłum, strażników i szafot. Jeden z większych odłamków minął o kilka cali stojącego na tarasie Arcymistrza, trafiając z głowę strażnika.
Alk, leżąc na wznak z oczami zalewanymi deszczem widział, jak kłębiące się w górze chmury zaczynają wirować coraz szybciej i szybciej. Nie był pewien czy to wiruje mu w głowie i czy nie zawodzi go pozostałe oko. Chmura jednak nie zwalniała, tworzył się coraz większy cyklon. po placu zaczęły fruwać drewniane klepki, siano, fragmenty ubrań.
Naraz, ogromny huk zagłuszył całą burzę, ogromy grom, na kształt przerośniętej ręki dosięgnął Alka. Na ułamek sekundy przed uderzeniem przybrał postać ręki ZŁEGO i poraził skazańca.
Oko wybuchło. W jednej chwili pogoda się zmieniła. Wypogodziło się.
Ciało wyprężone do tyłu przyjęło kształt podkowy.
Niesamowity smród, spalonego ciała bardzo szybko rozszedł się po całym placu. Tłum się rozbiegł nieskładnie. Każdy obecny mógłby przysiąc, że świdrujący pisk bólu rozlegał się na długo po tym jak burza się skończyła a ciało już dymiło na szafocie.
Mógłbyś podać tytuł tekstu...
Z tak krótiego "prologu" nie za wiele można wywnioskować. Jedno, czy dwa niezręczne wyrażenia - nic konkretnego.
Opinię wyrażę po publikacji dalszego ciągu. Na razie powiem:
Pozdrawiam i Powodzenia
Komanda były jednostkami organizacyjnymi w niemieckich obozach koncentracyjnych, więc skąd wzięły się w tekście o średniowieczu?
Gdzieś od połowy tekstu, w opisie stanu emocjonalnego skazańca, masz kupę powtórzeń.
O fabule z tak krótkiego fragmentu cięzko coś powiedzieć, więc jak kolega wyżej, poczekam na dalszy fragment.
W dialogu użyłeś kilku kosmicznie długich zdań, które wartoby podzielić na krótsze. Z resztą ciężko to nazwać dialogiem - w zasadzie są to dwa przydługie monologi. Lepiej byłoby, gdyby rozmówcy wypowiadali się na zmianę. Wtedy czytelnik przyswoiłby informacje w sposób bardziej naturalny. Dylemty więźnia też są jakieś dziwne. Wie, że za chwilę go poćwiartują, a nie chce sypać bo co? Boi się, że kumple go zabiją? Na razie takie sobie. Zobaczymy co będzie dalej.
Wprowadziłem kilka poprawek, wedlug waszych sugestii, pomyślę nad kontynuacją, na razie nie miałem pomysłu na jakiś chwytliwy tytuł, może następny wpis opatrzę czyms ciekawym.
Ale fajny tytuł. W ogóle nie ograny ani nic.