
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rozdział IV
Córki
Srebrzysty wilk stał w progu jaskini.
Doren dojrzał go i zatrzymał się. Biegł przez całą drogę ciągnąc za sobą królewnę. Słyszał jej ciężki oddech za swoimi plecami. Dzielnie starała się dotrzymać mu kroku, ale i tak go spowolniła. Jeszcze nim dotarli do lasu, zobaczył wschodzące słońce. Nieśmiałe promyki przebijające przez nisko zawieszone pierzaste jesienne chmury. Zaparły mu dech, zatrzymały na chwilę serce by zaraz przyspieszyć krok. Dłoń Onny w jego uścisku omdlewała ze zmęczenia. Nie wypuszczał jej. Milczała, łapczywie chwytając powietrze. Nie czytał jej myśli, ale i tak czuł, że traci siły, a nogi nienawykłe do wysiłku plączą się. Nie musiał na nią patrzeć by wiedzieć, że łzy spływają po ślicznych policzkach. Mimo to nie zwolnił.
Nadchodził ranek różowiąc horyzont.
Kajdany pobrzękiwały w kieszeni.
Wciąż miał nadzieję.
W wejściu jaskini stał wilk.
Bursztynowe oczy wpatrywały się w niego spokojnie.
Mężczyzna zatrzymał się nagle. Biegnąca za nim dziewczyna nie zdołała i wpadła na potężne plecy. Siła uderzenie rozerwała złączone dotąd dłonie, a Onna osunęła się na kolana. Wiedział o tym, ale nie odwrócił się.
Patrzył na wilka.
Nie zdążył.
Znowu zawiódł swojego brata.
Nie zdążył.
Drapieżnik wolno ruszył w jego kierunku. Doren nie drgnął. Pragnął płakać, krzyczeć, uderzyć kogoś, a tylko stał i patrzył. Żałość, potężniejsza niż zmęczenie obejmowała wszystkie członki.
To niesprawiedliwe.
Niesprawiedliwe.
– Przepraszam, braciszku.
Ardin milczał. Podszedł do brata, minął go i spojrzał na klęczącą dziewczynę. Uniosła głowę nadal ciężko oddychając i uśmiechnęła się blado.
– Nieźle, malutka, całkiem nieźle. – Mężczyzna w wilczej skórze cmoknął z zachwytu. Potem odwrócił się i popatrzył na brata – Zajmij się królewną, ledwie zipie.
– Ale…
– Czasu nie cofniesz. Przynajmniej z dziewczyną się udało.
Doren odwrócił się do królewny. Rzeczywiście mimo całej urody, wyglądała żałośnie. Rozczochrane włosy kleiły się do spoconej twarzyczki, silne wypieki znaczyły policzki, a rozwarte w biegu usta spękały.
– Nie zdążyliśmy? – wyszeptała.
– Nie.
– Tak mi przykro, to moja wina. – Łzy popłynęły strumieniami.
Nie zaprzeczył. Ostatecznie miała rację. Podał jej rękę w milczeniu pomagając wstać. Podniosła się z trudem i ciężko wsparła na potężnym ramieniu mężczyzny. Zalane łzami ciemne oczy na próżno szukały bursztynowego spojrzenia. Nie patrzył na nią. Obejmował mocno, nie pozwalając upaść, ale unikał wzroku. Spuściła oczy, zaraz jednak je podniosła.
U wejścia jaskini stanęła kobieta.
W długich rudych lokach okalających śliczną twarz igrał wiatr. Ten sam, który unosił poły za dużej męskiej kurtki, jedynego okrycia stojącej. Sięgała dziewczynie do połowy uda odsłaniając niesłychanie długie i piękne nogi. Jasna skóra kobiety zdawała się błyszczeć w porannym słońcu niczym wypolerowana perła.
Onna wpatrywała się w nieznajomą ze ściśniętym sercem.
Nigdy nie widziała tak pięknej istoty.
– To dla niej kajdany? – zapytała wreszcie cichutko.
Doren spojrzał we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Obejmujące szczupłą kibić ramię zesztywniało. Mężczyzna jednym ruchem pchnął królewnę za siebie, stając przed nią niczym tarcza.
– Co ty tu robisz? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
Rudowłosa podeszła lekko kołysząc biodrami.
– Dotrzymuję towarzystwa twojemu bratu. Ty, jak widzę miałeś pilniejsze zajęcia – uśmiechnęła się chłodno.
Warknął gniewnie postępując o krok. Seirin przechyliła głowę nadal się uśmiechając.
– Nie przedstawisz nas?
Onna zerkała niepewnie zza pleców mężczyzny.
Przez chwilę milczeli. Wreszcie wojownik przesunął się trochę, wciąż jednak stał między Hrabiną i królewną gotów bronić tą ostatnią.
– Królewno, pozwól przedstawić sobie Hrabinę Seirin. – W chłodnym głosie i lodowatym spojrzeniu nieumarła wyczytała ostrzeżenie.
Nadal się uśmiechając ukłoniła się dworsko.
– Pani wybacz, że nie podejdę bliżej. Twój obrońca rozerwałby mnie na strzępy, gdybym spróbowała.
Onna nie rozumiejąc wpatrywała się w Dorena. Westchnął ciężko.
– To pijawka.
Seirin skrzywiła się brzydko. Na chwilę w turkusowych tęczówkach mignął mrok. Skryła go zasłoną rzęs.
– Nieumarła – poprawiła miękkim modulowanym głosem.
– Co ty tu robisz? – powtórzył ostro mężczyzna.
– Czyżbyś był zazdrosny, Dorenie? – niski, zmysłowy głos rudowłosej płynął słodyczą, ale oczy były lodowate.
– Seirin…
Wzruszyła ramionami. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo naraz Onna wrzasnęła przeraźliwie. Jeden wysoki śpiewny krzyk. Zaraz potem zamilkła. Drżąc wpatrywała się w leśne poszycie u wejścia jaskini.
– Co się stało? – Wojownik podążył za jej wzrokiem. Bez trudu rozpoznał ciało towarzysza młodego hrabiego.
– Zapomniałem ci powiedzieć, braciszku, rozwiązałem problem zamęścia królewny. Niestety trochę przy tym oberwałem. – Odpowiedział lekko wilk.
– Trochę – parsknęła Hrabina.
Doren przytulił królewnę zasłaniając jej widok. Zaniepokojony spojrzał na brata.
– Ardin?
– Nic mi nie jest. Seirin uratowała mi życie. – Wyjaśnił wilk od niechcenia.
– CO?
Hrabina podeszła do wilka i delikatnie położyła dłoń na kudłatym łbie.
– Twój brat uratował mnie, ja uratowałam jego. Rzec można mieliśmy ciekawą noc. Nie tak ciekawą jak twoja…
– Skończ!
– Dobrze, już dobrze. A teraz bądź tak miły i wyjaśnij królewnie, że to nie ze mnie chciałeś zdjąć czar Serbithowskimi kajdanami, bo jej serduszko prawie krwawi. Wiesz, co jak co, ale na krwawieniu znam się jak nikt.
– Skąd wiesz…?
– Że w twojej kieszeni pobrzękują serbithowskie kajdany, czy że chciałeś cofnąć czar?
Nie odpowiedział.
– Dziwna z ciebie… nieumarła – rzekł wreszcie.
Roześmiała się gorzko.
– Taaa, nie ty pierwszy mi to mówisz.
– Doren? – ciemne tęczówki królewny patrzyły wyczekująco. Mężczyzna odsunął ją delikatnie.
– Hrabina mówi prawdę. Kajdany były dla mojego brata.
– Brata? A gdzie on jest?
Wilk nadal stał u boku Hrabiny lecz bursztynowe ludzkie oczy utkwił w drugiej z kobiet.
Jasnowłosy olbrzym podszedł do niego i kucnął obok.
– Królewno Onno, poznaj mojego brata, lorda Ardina. – powiedział cicho.
Jeleń przeskoczył niski krzak. Zerwał przy tym kilka liści, a drzewa poruszone bokami zwierzęcia zadrżały. Potężne poroże zawadziło o niższe gałęzie. Szarpnął się i biegł dalej. Słońce połyskiwało w złotej sierści i odbijało w spłoszonym spojrzeniu brązowych ślepi. Rwał do przodu uskakując co jakiś czas, próbując zgubić pogoń.
Pozwalała mu się oddalić. Potrzebowała tego. Ucieczki, pościgu, walki. Musiała dać upust targającej nią wściekłości. Gdyby oddychała, gniew zapewne by ją udusił. Zdawał się palić tuż pod perłową skórą. Szarpał myśli, więc przestała myśleć.
Biegła.
Pędziła niemal tak szybko jak olbrzymi złocisty byk. Słyszała błyskawiczne bicie przerażonego serca, krew tętniącą w żyłach, szybki oddech jelenia. Rozdymał jej nozdrza, unosił wargi, czernił tęczówki. Ostre gałęzie smagały piękne nagie ciało. Drobne ranki goiły się natychmiast, znikając bez śladu. Nie zwalniała. Długie nogi niosły ją przez las w szaleńczym pościgu na śmierć i życie.
Wreszcie zapędziła potężnego dwunastaka pomiędzy gęsto rosnące drzewa. Zwierzę świadome, że nie ma miejsca na ucieczkę zatrzymało się. Imponująca klatka piersiowa unosiła się w gwałtownym oddechu. Brązowe oczy spotkały spojrzenie przeciwniczki.
Zaatakował nagle.
Uniósł się na tylnych nogach kopiąc przednimi.
Seirin zrobiła unik.
Racice przecięły powietrze tuż przy jej twarzy. Cofnęła się lekko. Jeleń skoczył ku niej. Potężne kopnięcie odrzuciło nieumarłą. Błysk cierpienia uniósł piękne wargi. Warknęła gniewnie wstając. Uskoczyła przed kolejnym uderzeniem. Naraz dwunastak zmienił taktykę. Opadł na nogi atakując porożem. Długa, ostra odnoga przecięła skórę hrabiny, miękko wchodząc w gładkie ciało tuż przy sercu. Dziewczyna wrzasnęła wierzgając w nieudolnej próbie uwolnienia się. Lodowate ostrze bólu zatańczyło na granicy umysłu.
Dość.
Przeleciała strząśnięta przez byka tuż pod jego kopyta.
Znów uniósł przednie racice…
Zerwała się i jednym susem skoczyła na grzbiet zwierzęcia. Z dziąseł wysunęły się śmiertelnie długie kły. Z impetem wbiły w wielki kark jelenia nieomylnie odnajdując gorącą tętnicę. Ofiara rzuciła się do biegu, ale nieumarła trzymała mocno, szybko wypijając życiodajny płyn. Byk zwolnił, by po chwili, ciężko dysząc, opaść na kolana.
Nie puszczała.
Aż do czasu, gdy ostatnia kropla krwi spłynęła do gardła, a coraz wolniejsze serce zwierzęcia ucichło na wieczność.
Przez kilka sekund leżała wciąż wczepiona w złocistą sierść. Nim wstała przesunęła jeszcze pieszczotliwie po szorstkim włosiu. Turkusowe tęczówki ze smutkiem przyglądały się ofierze.
Nie zwykła polować na zwierzęta.
Nigdy nie potrafiła się zatrzymać, gdy się nimi karmiła. Nigdy nie umiała zostawić ich przy życiu.
Nie miały z nią żadnych szans.
To nie wydawało się jej sprawiedliwe.
Nie wypadało jednak, skoro królewna była tak uprzejma, że zaproponowała jej gościnę i obiecała nowe suknie, karmić się jej poddanymi.
Na wspomnienie słodkiej małej Onny, mrok zamajaczył na obrzeżach tęczówek.
Mała, słodka królewna.
Parsknęła lekko i roześmiała się nagle.
W tej samej chwili wyczuła jego obecność.
Dziki aromat wiatru i wolności.
Tak pachniał tylko jeden wilk.
Sięgnęła po odrzuconą wcześniej kurtkę i powoli, miękkimi zmysłowymi ruchami założyła ją na ramiona.
– Kazał ci mnie pilnować, czy po prostu lubisz na mnie patrzeć? – zapytała modulując głos.
Roześmiał się chrapliwie wychodząc spośród drzew.
– Lubię patrzeć. – Zełgał patrząc prosto w turkusowe oczy – Jesteś cała?
Więc widział. Zawstydzenie niczym mgnienie powieki, pojawiło się i znikło. Rozchyliła poły kurtki. Po długiej poszarpanej ranie poniżej mostka pozostała jasnoróżowa blizna. Przesunęła po niej palcami patrząc jak zmienia się i wolno znika. Bez słowa spojrzała na wilka.
Nie odrywał wzroku od bieli skóry.
Uśmiechnęła się łagodnie.
– Tak, jestem cała.
– Nawet Doren… – przerwał.
– Nawet Doren nie leczy się tak szybko? – dokończyła za niego.
Nie odpowiedział.
– Gdybym nie miała tego szczególnego daru nie rozmawialibyśmy teraz.
– Nie wiedziałem, że pija… nieumarli to potrafią.
– Bo nie potrafią. To szczególny dar mojej rodziny.
Zacisnął gwałtownie szczęki uciekając spojrzeniem.
– Powiedziałaś, że twój ojciec…
– Powiedziałam, że ma na imię Werten.
Obraz pojawił się nagle.
Nie miewała tych wspomnień od lat, dziesiątek lat.
I naraz zjawiły się. Czyste choć ciemne.
Straszne, przeraźliwie rzeczywiste.
Rozbłysły na granicy myśli i potężniały, aż przejęły kontrolę
Nad obojgiem.
To była wysoka wieża. Potężna kamienna budowla na obrzeżach zamczyska. Bieliła się na tle ciemniejącego nieba. Chodziła do niej gdy chciała uciec przed światem. Zamykała się w komnacie na szczycie wieży i stając w oknie marzyła, że któregoś dnia zobaczy z niego pięknego rycerza na białym koniu. I że ten rycerz przybędzie dla niej, tylko dla niej.
Ale rycerz nie przybył.
Krzyk ojca wzmagał się za jej plecami.
Biegła z trudem łapiąc oddech. Zadarła wysoko suknię i długie bose nogi niosły ją ile sił. Strach dodawał im mocy. Pierwsze krople deszczu skropiły twarz. Pochyliła się potrząsając głową.
Jeszcze chwila.
Jeszcze trochę.
Wpadła do budynku nie przestając biec. Stopnie pod zmęczonymi stopami zdawały się rosnąć.
Wrzask księcia zmieszał się z grzmotem i niósł echem w pustce schodów.
Nie odwróciła się. Nie miała czasu.
Teraz na pewno ją zabije.
Musiała uciekać.
Na szczycie będzie bezpieczna.
Naraz potknęła się i runęła na kamienie. Uderzenie pozbawiło ją tchu. Jęknęła odruchowo i zaraz zacisnęła usta. Nie będzie płakać.
Już nigdy nie będzie płakać.
Pozbierała się. Ojciec prawie ją dogonił. Słyszała jego przyspieszony oddech przerywany miotanymi obelgami. Uniosła spódnicę i dalej wspinała się w górę. Szybko, coraz szybciej, mimo, że ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie mogła odpocząć, jeszcze nie.
Komnata u szczytu schodów była otwarta. Wpadła do niej ostatkiem sił. Ledwie myśląc rozejrzała się za skoblem by zablokować wejście.
Nie było go.
Ktoś usunął zasuwę.
Przerażenie odebrało jej siły.
Na chwilę.
Wrzask księcia szybko je przywrócił. Zamknęła wrota i wsparła się o nie z całej siły.
Tak, pewnie ją zabije, ale nie podda się tak łatwo.
Już nigdy nie będzie ofiarą.
Kopnięcie w drzwi odrzuciło ją na środek izby. Książę stanął w wejściu. Potężny ciemnowłosy mężczyzna z pobielałą z wściekłości twarzą.
-Ty durna suko! Czarci pomiocie! – wrzeszczał.
Wstała z trudem. Wyprostowała się powoli.
Nie boi się.
Nie będzie się bała.
– Myślałaś, że nie wiem, że tu się schowasz? Jesteś taką samą głupią krową, jak twoja matka.
Patrzyła prosto w czarne oczy księcia.
Strach minął. Została pewność, świadomość nadchodzącego końca.
– Przestań wgapiać te swoje przeklęte ślepia. Myślisz, że się wystraszę? Nie boję się twoich czarcich sztuczek! Nie boję się twojej czarnej krwi. Przestań!!!
Zaciskał pięści postępując ku niej.
– Zaraz utoczymy tej posoki, ciekawe jaka będzie -jego głos nagle ścichł. Zawsze szeptał przed pierwszym ciosem. Jakby chciał spotęgować jego moc.
Szybko sięgnął po leżący przy kominku długi czarny pogrzebacz.
Pierwsze uderzenie wyrwało krzyk.
Cichy, rozpaczliwy.
Upadła zasłaniając głowę. Zagryzła wargi. Wstrzymała oddech.
Kolejny cios padł w kompletnej ciszy.
I jeszcze jeden.
I jeszcze.
Dusza wyła lecz usta milczały.
Naraz potężna wichura rozwarła okno w komnacie. Piorun rozświetlił pomieszczenie jaskrawym światłem. Bielało, falując wolno, by wreszcie zmienić barwę. W złocistych płomieniach, pośrodku izby, pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna. Pogrzebacz zatrzymał się nad ciałem dziewczyny…
Nadal zaciskając wargi, półprzytomna z bólu, odważyła się unieść wzrok.
Nie widziała twarzy przybyłego. Stanął między nią, a ojcem.
– Ty…? – głos księcia zadrżał.
Gość milczał.
Na krótko czas się zatrzymał. Przysięgłaby, że i świat za oknem stanął bez ruchu. Zupełnie jak na freskach, które widziała ubiegłego lata w starej katedrze.
A potem ruszył.
Szybko.
Książę zaatakował.
Krzyknęła.
Przybyły skoczył. Pchnął przeciwnika na ścianę. Błyskawicznie odsłonił jego kark i wgryzł się w pulsującą strachem żyłę. Przez chwilę ofiara szamotała się w ostatniej rozpaczliwej próbie ocalenia życia.
Nieskutecznej próbie.
Złociste płomienie zadrżały, rozpaliły się czerwienią i zgasły.
Za oknami burza ucichła równie szybko, jak się pojawiła.
Mężczyzna odwrócił się.
– Nie bój się, dziecko. – Powiedział miękko. Miał najpiękniejszy głos, jaki słyszała w życiu. Otulał ją słodką melodią obietnicy i wspaniale harmonizował z niezwykle urodziwym obliczem.
Przebijające się przez chmury promienie zatańczyły w tęczówkach przybyłego, kiedy się nad nią pochylał.
Nie cofnęła się.
Nie wystraszyła.
Znała te oczy.
Patrzyła na nie każdego dnia w lustrze.
Rzeczywistość wróciła, jak uderzenie pioruna, w jednym jaskrawym przebłysku.
Ardin cofnął się o krok. Oddychał ciężko, a pod grubą wilczą skórą mieszanina emocji tańczyła obłędny taniec. Ta wizja… Patrzył oczami Seirin, słyszał jej myśli, czuł jej strach, cierpiał ból. I jednocześnie był sobą. Widok Wertena był jak przejażdżka na nieujeżdżonym dzikim rumaku. Jej nadzieja i poczucie bezpieczeństwa i jego nienawiść. Nic nie było silniejsze, wszystko tańczyło, mieszało się, potężniało.
Potrząsnął łbem. Nie rozumiał. Nigdy nie przeżył niczego podobnego.
– To moja krew – dziewczyna mówiła z wyraźnym trudem. – Jeśli nie będę się pilnowała, póki płynie w twoim ciele, możesz zobaczyć i poczuć to co ja. To minie.
Spojrzał na nią dziwnie.
– Czytasz w myślach?
Skinęła głową.
– Teraz, w twoich, tak. To trudno wyjaśnić. Jakbyśmy byli jednym umysłem w dwóch ciałach… chociaż nie do końca. To…
– Minie, wiem.
Milczeli. Wilk wpatrywał się uporczywie w turkusowe tęczówki, ale Seirin już się kontrolowała i nie zdołał nic z nich wyczytać.
– Chodźmy, czekają na nas. – Ruszyła odwracając wzrok.
– Seirin… – kiedy nie zareagowała powtórzył zniżając głos: – Seirin.
Zatrzymała się.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytała gniewnie – Miałam wtedy czternaście lat. Nie widziałam, że książę nie jest moim ojcem. Często mnie bił i nigdy nie był miły, ale on w ogóle nie był miły, dla nikogo. Matka była w ciąży kiedy dziadkowie ją za niego wydali. Ponoć była piękna. Ja ją pamiętam wiecznie nieszczęśliwą i zawsze posiniaczoną. Była jedynym dzieckiem książęcej pary, więc kiedy zaszła w ciążę, szybko poszukali jej odpowiedniego szlachcica na małżonka i uczynili go następcą. Chcieli dobrze, ale niestety… – zamilkła na chwilę patrząc w ziemię. – Tamtego dnia książę oświadczył, że znalazł mi męża. Swojego stryja. Był stary i obrzydliwy. I miał cuchnący oddech. Więc odmówiłam. Resztę widziałeś.
Zapragnął podejść do niej, przytulić, sprawić by turkusowe oczy rozbłysły, by nie patrzyły w przeszłość takie smutne i zgaszone. By spojrzały na niego.
Dziwne myśli chodziły mu po głowie…
- Więc twój ojciec uratował cię, a potem przemienił?
Uniosła wzrok.
– CO?
– Zmienił cię w pijawkę.
Przez chwilę milczała zaskoczona. Naraz roześmiała się. Głośno i serdecznie.
– Werten? Och, nie, nie zmienił mnie. Nie zrobiłby tego, nie wtedy, nie z własnej woli.
– Jak to?
– On nigdy nie skrzywdziłby dziecka. – Przestała się uśmiechać. Myśli wilka uderzyły w nią ciężką falą. Błyskawiczne i bolesne. Część zrozumiała, część znikła nim zdołała ją przeczytać. Cofnęła się o krok i zmrużyła powieki.
– Ardin?
– Masz rację, chodźmy już.
Kiedy ją mijał otarł się lekko o jej nogę. Srebrzysta sierść niczym wspomnienie pieszczoty przesunęła się po skórze łydki.
Westchnęła i nie pytając więcej ruszyła za nim.
Ciała nie było.
Kucnął przy ścianie, przy której zagryzł starą hrabinę i przesunął po niej palcami. Krzepnąca krew zabarwiła opuszki. Ciężki zapach posoki drażnił bestię. Drapała skórę od środka błagając wyjścia. Odetchnął głęboko. Długie powolne westchnienie i monstrum pozostało w ukryciu. Wciąż kucając rozejrzał się wokół. Krew barwiła ścianę i podłogę. Rozbryzgnęła i ściekła szerokimi i wąskimi ścieżkami. Żaden człowiek nie przeżyłby takiego krwawienia.
A ciała nie było.
Nikt nie mógł tu wejść. Zadbał o to wychodząc z komnaty z królewną. Więc co się stało? I jak? Był pewien, że ją zabił. Dlatego poprosił Onnę by tu na razie nie wchodziła.
Więc jak, do cholery, stara zdołała zniknąć?
Nawet gdyby była jakimś magicznym stworzeniem… to była noc Serbithów. Magia nie działała…
Liznął palce.
Ludzka krew. Żadnych niespodzianek, żadnej magii.
Przymknął powieki. Wolno przekręcił serbithowski pierścień.
Świat otoczył Dorena ciemnymi wstęgami, uwodził, mamił, zachęcał. Kolory znikły, pogrążone w cieniach i grze nocy, ale kontury otoczenia jaśniały jaskrawym światłem. Srebrna szarość objęła olbrzyma i uniosła. Bezcielesny wojownik płynął przez komnatę, a pięć wyostrzonych zmysłów tańczyło wokół niego. Wypatrując, wysłuchują, wyczuwając. Nic nie mogło im umknąć, żaden obraz, zapach, dźwięk, smak czy dotyk. Przeszukiwały każdy fragment izby w poszukiwaniu śladów. Szarości i półcienie igrały wśród mebli. Mimo iż ciężki zapach krwi tłumił pozostałe aromaty, wyczulone zmysły bez trudu odróżniły delikatny aromat różanych perfum Onny, cierpką słodycz wina, które rozlał, gdy upuścił kielich i coraz słabszą woń ich miłości unoszącą się nad pościelą. Nie wyczuły jednak nawet najmniejszego śladu ciała. Jakby krew brocząca ściany i podłogi wzięła się znikąd.
Jakby zło, które unicestwił, nigdy nie istniało.
Wrócił do rzeczywistości cofając czar.
Południe nadal rozświetlało komnatę, a krew nadal zasychała na barwionym złotą farbą murze. Westchnął ciężko.
Skoro nie było ciała, Onna mogła być w niebezpieczeństwie. Zło mogło wrócić. Był odpowiedzialny za dziewczynę.
Zawiódł już siostrę.
Dzisiaj zawiódł brata.
Nie chciał zawieść jeszcze jednej osoby, która powierzyła mu swoją przyszłość.
Był za nią…
– Oczywiście, że jesteś za nią odpowiedzialny.
Podniósł gwałtownie głowę.
Nie usłyszał, kiedy weszła. Nawet jej nie poczuł. Zjawiła się znikąd. Stała tuż obok, już odziana w długą szafirową suknię, łagodnie podkreślającą turkus oczu, miedź włosów i biel skóry. Wstał powoli nie odrywając spojrzenia od pijawki.
– Co ty tu robisz?
– Królewna raczyła mnie zaprosić, zapomniałeś?
– Pamiętam. Pytam co robisz w tej komnacie. Wydałem służbie wyraźny zakaz wpuszczania kogokolwiek.
Roześmiała się. Nisko, zmysłowo.
– Naprawdę myślisz, że to mnie powstrzyma? Zakazy? Ludzie? – słodycz w głosie wibrowała.
Nie chciał tego czuć, naprawdę nie chciał.
– Nie powinnaś teraz ukatrupiać jakiegoś stworzenia?
Zacisnęła usta.
– A ty rozdziewiczać jakiejś królewny?
Warknął wściekle postępując o krok. Nie cofnęła się.
– To cię tak zajęło, że zapomniałeś o bracie? Musiała być niesamowita, skoro aż tak cię pochłonęła. Pewnie nawet lepsza niż ja. Zapomniałeś jaką męką jest dla Ardina wilcza skóra, kiedy tylko panna rozłożyła nogi, co?
Bestia warczała, gniewna niecierpliwa. Targała skórę, szarpała mięśnie. Gotowała się do ataku.
– Nie pomyślałeś o nim, kiedy brałeś to uosobienie cnót? W ogóle o nim nie myślałeś. Co tam on, kiedy można przelecieć królewnę…
Przerwała.
Monstrum wyrwało się spod kontroli.
Czarne włochate i straszne.
Zaatakowało błyskawicznie rzucając Seirin na ścianę.
Odwróciła się w locie, odbiła od muru i uniosła poza zasięg potężnych łap. Nie dość wysoko. Potwór podskoczył wymachując rozcapierzonymi pazurami. Wydobył głuchy pomruk z potężnej gardzieli, kiedy gruby szpon wbił się w skórę dziewczyny. Pociągnął. Wyrwała się z cichym syknięciem. Lepka ciepła stróżka spłynęła po szczupłej łydce pod warstwami sukni i skapnęła na podłogę. Poczuli ją jednocześnie. Podrażniła ich zmysły, wyostrzyła rysy kobiety, poczerniła turkus oczu, a Dorena całkowicie pozbawiła kontroli. Rzucił się na przeciwniczkę z głębokim charkotem. Odskoczyła, odwróciła się w powietrzu i skoczyła na plecy monstrum. Z przerażającą siła wczepiła się w skręconą czarną sierść. Okręcił się próbując zrzucić dziewczynę. Trzymała mocno. Turkus w tęczówkach mienił się z czernią w szaleńczym tańcu. Nie mogąc się pozbyć trzymającej go kobiety, potwór skoczył ku ścianie. W ostatniej chwili odwrócił się. Zderzenie z murem wyrwało z ust Seirin głośny jęk. Nadal jednak trwała wplątana w stwora, przygnieciona jego ciałem do zimnych kamieni. Obłędny pląs barw skończył się i tęczówki rozbłysły turkusem.
– Nie mogłeś go przemienić – wyszeptała do ucha przeciwnika – Nie tej nocy. To nie twoja wina, Dorenie. – Miękki, słodki głos pulsował w jego skroniach, wolno wypędzając bestię. – Gdybyś zdążył i założył kajdany, Ardin skonałby przed rankiem. Byłby odporny na magię. Zabiłaby go trucizna. Nic nie mogłeś zrobić. To nie twoja wina. – Powtarzała cicho, śpiewnie. Rozluźniła nieco palce zmieniając uścisk w pieszczotę.
Głuchy warkot zmienił się w cichy jęk i zamarł.
Potwór zniknął.
Hrabina zsunęła się z pleców mężczyzny i poprawiła suknię. Kiedy uniosła wzrok, napotkała spojrzenie bursztynowych tęczówek. Doren milczał wpatrując się w dziewczynę, jakby widział ją po raz pierwszy. Niepewność i zaskoczenie wyzierały z głębi źrenic.
– Dlaczego? – przerwał wreszcie ciszę.
– Potrzebowałeś tego. – Strzepnęła ze spódnicy niewidoczny pyłek i nie patrząc na mężczyznę dodała: – Oboje tego potrzebowaliśmy.
– To co powiedziałaś…
– To prawda. Nie mogłeś przemienić Ardina tej nocy. Potrzebował mojej magii, żeby przeżyć, a kajdany by go na nią uodporniły. Nawet gdybyś był wcześniej, nie pozwoliłabym ich założyć.
– Twojej magii?
– Mojej krwi.
– Nakarmiłaś go swoją krwią?!
– Dziękuję wystarczy. – Skrzywiła się. – Nie bój się, to go nie przemieni.
Zagryzł wargi nie wiedząc co powiedzieć. Przyglądał się dziewczynie dociekliwie. Uśmiechała się. Turkusowe oczy dzielnie wytrzymywały badanie. Odsunęła się od mężczyzny i wolnym krokiem podeszła do krwistej plamy na ścianie. Oglądała ją z zainteresowaniem.
– Nie potrafię cię zrozumieć. – westchnął Doren
– Nawet nie próbuj – roześmiała się chłodno. Potem ruchem głowy wskazała plamy. – Kogo tu zaszlachtowałeś?
Podszedł.
– Rzecz w tym, że nie wiem. Byłem pewien, że Beathe, ale znikła.
Pokiwała głową. Przysunęła się do muru i powąchała.
– Ludzka.
– Ludzka. – przytaknął.
– Ktoś wyniósł ciało…
– Straż pilnowała komnatę.
– Przez okno – dokończyła.
Zmarszczył brwi i podszedł do parapetu. Spojrzał na zewnątrz, a potem na Serin.
– Niemożliwe, to strasznie wysoko.
– Cóż, dla niego to nie jest problem.
Przez moment nie wiedział o co jej chodzi, a potem gwałtownie wciągnął powietrze. Zaciśnięte pięści pobielały.
– Jesteś pewna?
– Że wyniósł ją nieumarły? Tak.
Odsunął się szybko od okna.
– Onna jest w niebezpieczeństwie?
– Od chwili, kiedy wyprowadziłeś ją z pałacu.
– Nie…
– Nie rozumiesz? – Przeszła wolno przez komnatę i usiadła na łożu – Nic dziwnego. Nie wyczułeś bariery, prawda?
– Jakiej bariery?
– Nie wyczułeś. Tak sądziłam. Tkwiła w murach pałacu. Nie dziwię się, żywi jej nie czują. Ktoś, zapewne matka królewny, narzucił starożytną barierę ochronną. Dopóki mała była w środku była niewidzialna.
– Ja ją widziałem.
Skrzywiła się
– Nie dla ciebie. Dla Wodnych Sióstr.
– Nadal nie rozumiem.
– Królowa była syreną. – Tłumaczyła cierpliwie. – Gdyby urodziła chłopca, nie byłoby problemów, ale dziewczynka… Miała pewnie z sześć lat, zwykle tyle mają półsyreny, gdy Wodne Siostry upomniały się o nią. Zapewne wtedy królowa dogadała się z czarownicą by chronić córkę. Narzuciły czar brzydoty i barierę by chronić małą. Wodne Siostry nie lubią, gdy robi się z nich żarty, dlatego pozbyły się i matki i czarownicy. Dziewczynki nie wzięły, bo nie mogły przekroczyć bram pałacu i przypuszczalnie też jej nie wyczuły.
– A ja ją stąd zabrałem – wyszeptał Doren.
– A ty nie tylko zdjąłeś czar, jeszcze złamałeś barierę. Więc tak, jest w niebezpieczeństwie i ty jesteś za to odpowiedzialny.
Ciężka cisza zapadła w komnacie.
Mężczyzna wpatrywał się w siedzącą.
– A nieumarły?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Pewnie miał coś wspólnego z Beathe.
– Tak czy inaczej to przez mnie królewna jest zagrożona.
Seirin uśmiechnęła się zjadliwie.
– Chyba w tym też trochę jej winy – spojrzała jednoznacznie na wymiętą pościel. – Jakoś nie widzę w tobie gwałciciela.
Zagryzł wargi nie odpowiadając.
– Zostaniesz z nią? – zapytała cicho.
– Nie mogę. – Zaciskał nerwowo palce. – Nie mogę na razie zostać. Mam… mamy coś do zrobienia.
– Dobrze więc – Wstała i ruszyła ku drzwiom. Zatrzymała się przy nich lekko opierając palce na framudze i odwróciwszy się spojrzała na wojownika – Zabierzemy królewnę ze sobą.
– My?!
– Idę z wami. Pomogę ci odczarować Ardina. Jestem mu coś winna.
Zmarszczył brwi. Zamierzał zaprzeczyć, powiedzieć, że…
– Tak wiem, że to nie jego zamierzaliście teraz ocalić, ale Thierre może trochę poczekać, najpierw Ardin.
Zaskoczony otworzył usta.
Czytała jego myśli.
Cóż, zakazy nie mogły jej powstrzymać.
– Noc Serbithów dopiero za rok. – Wysyczał cicho.
Uśmiechnęła się słodko. Niski, zmysłowy głos spłynął z jej warg niczym jedwabna pieszczota.
– Nie mówiłam ci? Nie, zdaje się że nie. Znam inny sposób. Znacznie szybszy.
No i super :) Jak widzisz śledzę losy Twoich bohaterów na bieżąco. Nie ukrywam, że opowieść coraz bardziej mi się podoba. Co więcej, zauważyłam, że się "rozpisałaś" i stylowo idzie Ci coraz lepiej. Tylko jedna uwaga - w opowiadaniu pojawia się sławetna "stróżka" (popraw!).
Zacisnęła usta.
- A ty rozdziewiczać jakiejś królewny?
Lepiej: - A ty rozdziewiczać jakiejś królewny? - syknęła przez zaciśnięte usta.
W jednym miejscu zauważyłam też Serin.
Wciąga ;-)