- Opowiadanie: AubreyBeardsley - Rekonstrukcja/myślozapis

Rekonstrukcja/myślozapis

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Rekonstrukcja/myślozapis

Rekonstrukcja

myślozapis

 

Co za ból! Nie mogę, nie mogę, co za cierpienie. Zupełnie, jakby ktoś mnie w łeb pałką zdzielił. Hm, macam się po mojej biednej głowie i – cóż za odkrycie – chyba faktycznie ktoś mnie zdzielił pałką. Albo i nie pałką, ale czymś podobnym, bo czerep rozwalony, na palcach czuję krew, moją własną, osobistą krew. Jak ja nie lubię krwi, a zwłaszcza swojej i to na wierzchu, by tak rzec. Najgorsze, że cały czas mam wrażenie, jakby ktoś mi w ten obolały łeb gwoździe wbijał. Łup, łup, ból pulsuje. Nie, to jednak nie jest najgorsze, właśnie uświadomiłem sobie coś znacznie gorszego. Powoli, powoli, bez paniki. Oddychaj. Ta jakaś dziwna pustka między uszami, tam, gdzie zwykle kłębiło się całkiem sporo myśli. Pustka… Nic nie pamiętam. Nic!

 

***

 

Bez paniki, powtórzę to jeszcze raz i będę powtarzać, aż wreszcie do mnie dotrze, bo na razie nie dociera. Pewnie ucieka przez tę wielką dziurę z tyłu głowy. Przynajmniej krew odrobinę wolniej się ze mnie wylewa, to mnie trochę pociesza.

Po kolei, trzeba myśleć logicznie.

Jak ja się, u licha ciężkiego, nazywam? Zaraz. Henry, tak mi matka mówiła. O, matkę pamiętam, trudno jej nie pamiętać, franca jak mało która. Henry Valentine, nie jest źle, tożsamość mam już z powrotem. Niewiele mi to na razie pomoże, ale jakby znienacka ktoś mnie zapytał: „A ty kto?", mogę odpowiedzieć bez zająknięcia. To ważne, jak się mieszka w kolonii w stu procentach kontrolowanej przez policję. A, więc jednak coś pamiętam! Co za ulga. Henry Valentine, zamieszkały… Zamieszkały… Richmond Street? A gdzie to? Nieważne, nazwa ważna. Zdaje się, że mieszkam z babcią. To nie jest śmieszne, wiem, mam już pod czterdziestkę, ale mieszkać z babcią to nie żaden wstyd. Zwłaszcza, że babcia świetnie się trzyma jak na te swoje sto trzydzieści lat. Nadal pracuje jako stewardessa na kosmopromie kursującym do Pasa Oriona, za nic nie da się jej wyperswadować, że to już właściwie nawet nie wypada. Inne w jej wieku już ładne dziesięć lat wcześniej zrezygnowały z pracy, imprez i wolnej miłości, jak to nazywają, a babcia – nie, w życiu. Lata sobie tam i siam na tym kosmopromie i wrzeszczy, żeby dać jej święty spokój.

Pustka w mózgu staje się jakby trochę mniej pusta, przyjemne uczucie, nie powiem. Mniej przyjemne jest, gdy dotykam tej wielkiej rany z tyłu głowy i zlepionych krwią włosów. Nie powinienem tego macać, ale jakoś nie mogę się powstrzymać.

 

***

 

Chyba przysnąłem. Jestem strasznie zmęczony. Tylko czym? A poza tym tu jest jakoś tak ciemno, że aż się prosi, żeby spać. Ciemno… Gdzie ja właściwie jestem?!

Dobre pytanie, zerwałem się nawet na równe nogi, ale tak mi się w głowie zakręciło, że wróciłem znowu do mojej wygodnej pozycji horyzontalnej. Poczekam chwilę, może przejdzie. Leżę na czymś twardym i szorstkim, jakby kamień… Podłoże jest ciepłe. Tutejsze skały zawsze są ciepłe, więc chyba faktycznie leżę na skale. Tutejsze – czyli na Planecie 57356. Dobrze pamiętam numer?

Nie mam pojęcia, jak się tu, w tej ciemności, znalazłem. A przypomnienie sobie tego jest zasadniczo kluczowe w moim obecnym, dość nędznym, przyznaję, położeniu. Bo wtedy wyjaśni się też – gdzie jestem i co mam robić dalej. Myśl, myśl. Co robiłem rano? Kawa. Zawsze zaczynam dzień od kawy, chociaż to syntetyczne gówno z prawdziwą, ziemską kawą wiele wspólnego nie ma. Miną lata, zanim nasza kolonia dorobi się porządnej plantacji, na razie głównie skały, piach i dwa blade słońca na różowym niebie. Jakieś smętne sadzonki dopingowane przez pracowników Instytutu Kontroli Planetarnej. Hm. Znajomo brzmi ta nazwa. Czyżbym tam pracował? To możliwe. Sięgam do dekoltu, własnego zresztą, bo żadnego innego w okolicy chyba nie ma, chociaż – jak mówiłem, ciemno jest. Gdzieś pod koszulą czuję plastikowy identyfikator. Tak, pracuję w Instytucie, jako… jako…

Trochę się zdenerwowałem, przyrżnąłem pięścią w skałę i, cóż, lepiej mi się od tego nie zrobiło, za to rękę też mam teraz poharataną. Co za dzień! Albo noc. To się dopiero okaże. A więc zacząłem dzień od kawy, potem pewnie wyszedłem do pracy… Tak, gdzieś mi tam majaczy wspomnienie chodnika błyszczącego głupawo w różowym świetle, jak rzadko był ładny ranek, bez tego śmierdzącego, siarkowego deszczu. Pada to świństwo co rano, człowiek przychodzi do pracy i od razu na wstępie śmierdzi, jakby diabłu z dupy wyszedł. A tu – piękna pogoda, tak, pamiętam to miłe zaskoczenie. Potem…

 

***

 

Coś się przez chwilę ruszało w ciemności, więc na wszelki wypadek przestałem myśleć. Wiem, że to brzmi głupio, ale tutejsza fauna wykazuje dziwne i dość niepokojące zdolności. Lepiej dmuchać zimne, jak mówi mądrość ludowa. Albo „na zimne"? Podobno są tu szczury, które słyszą nawet myśli. Warto dodać, że tutejsze szczury mają metr długości, są oślizgłe i brunatnozielone. Na początku myślano, że są inteligentne, ale było to mylne przekonanie, zresztą – jak coś tak obrzydliwego mogłoby posiadać jakikolwiek intelekt… Zaraz po rozpoczęciu kolonizacji zaczęły kryć się w podziemiach, na szczęście, dlatego nie widuje się ich zbyt często, o ile, oczywiście, ktoś nie wpadnie na debilny pomysł łażenia po podziemiach. Czyżbym był pod ziemią…? Te potwory jedzą wszystko, co im w zęby wpadnie, ludzi też. Nie chcę być szczurzą karmą. Ale podejrzewam, że to nie był szczur, bo w przeciwnym razie nie myślałbym teraz, tylko byłbym zjadany. Więc co to było?

Fuck!, zakląłem z angielska. Skąd mi się ten angielski wziął? Od kiedy wprowadzono do oficjalnego i powszechnego użytku język ogólnoziemski, mało kto używa tych przestarzałych dialektów. No to dlaczego mi to „fuck" w te i wewte po tej mojej biednej głowinie… Policjanci! Tak, już pamiętam. Dialektami posługują się nadal niektóre szajki… hm, grupy społeczne. Angielski jest zarezerwowany dla glin, że to niby elitarne. Fuck them! He, he. Znikąd mi się ten angielski nie przyplątał – tak, byłem wśród policjantów, tylko co ja tam, do jasnej cholery, robiłem?

Oż, chyba brałem udział w jakimś pościgu.

Moja pamięć wreszcie się odblokowała, nie całkiem, fakt, bo nadal nie pamiętam nic z tego, co było między różowym chodnikiem, a pościgiem, ale zawsze coś.

Ciężarówki policyjne, za mną i przede mną. Jaskrawoniebieskie światła bijące w oczy, ogłuszający wrzask syren z każdej strony. I strach, okropny, zalewający wnętrzności lodowatym odrętwieniem, zmiękczający kolana, nie, w gacie chyba nie narobiłem. Kogo goniłem? Przed kim uciekałem? Wszędzie ta cholerna policja, za przyciemnionymi szybami widać kwadratowe, umięśnione szczęki, ciemne okulary na wielkich nosach. Skąd się tacy biorą? Ktoś mi kiedyś mówił, że są hodowani na specjalnych fermach, a zamiast mózgów mają dysk z zapisanym regulaminem. Podobno nawet sikają przepisowo. Kontrolują wszystko, widzą ruch każdego mieszkańca kolonii, sprawdzają, czy nie trzeba go wyeliminować, i w razie czego – eliminują. Wściekłe psy premiera kolonii, gwarancja porządku.

Czemu ja się tak bałem? Leciałem śmigaczem tuż na ziemią z zawrotną prędkością. Świat wokół rozmazał się w pęk różowo-kolorowych smug. Pamiętam te smugi, były w większości ciemne, więc to noc. Tutaj nawet noc jest różowa. Co za gówniany świat!

Zakręt przy supermarkecie, rozbiegający się w panice ludzie. Pamiętam tę pulsującą potrzebę przyspieszania, stale, bez przerwy. Szybciej, szybciej, żeby zdążyć. Już nawet nie strach, tylko jakieś gorączkowe podniecenie. Wokół mnie nadal chmara przydupcjantów, ale już się nie rozglądam, nie patrzę na nich, tylko czarna wstęga drogi ucieka spod maski śmigacza. Przyśpieszam, choć maszyna zaczyna się buntować. Chyba przejechałem tutejszego kota, ale mi nawet nie żal, paskudny ścierwojad. Wielkie toto, tłuste, łuskowate i sra, gdzie popadnie.

Policjanci jak rozwrzeszczane stado ziemskich wron zostali z tyłu, a mnie zalewa fala triumfalnej radości. Jestem pierwszy! Jestem szybszy! Ergo – jest lepszy! Dopadnę go pierwszy! Tylko… Kogo ja z takim zacięciem goniłem? I czemu tak mnie cieszyło, że dopadnę go pierwszy? Zresztą – kto by to nie był – złapanie przestępcy przed policją jest zawsze trudne, praktycznie awykonalne, dlatego rząd hojną ręką nagradza gorliwego obywatela, który się postara. W efekcie wszyscy polują na wszystkich, rząd jest szczęśliwy, prawo zwycięża, hej!

Bo kogoś goniłem, chyba.

 

***

 

Potrzeba natury czysto fizjologicznej zmusiła mnie do wstania i udania się na stronę. Dobra, spójrzmy prawdzie w oczy – nadal kręci mi się w głowie, więc po prostu odczołgałem się nieco, zrobiłem, co miałem zrobić i wróciłem na poprzednie miejsce, a przynajmniej tak mi się wydaje, że na poprzednie, bo nadal ciemno. Zawsze powtarzam, że z pełnym pęcherzem gorzej się myśli – i co? Miałem rację. Jak się czołgałem z powrotem, nagle mnie olśniło. Już wiem skąd ten pościg.

Jestem tak wzburzony, że aż usiadłem. Chyba zaczynam wracać do siebie, bo zawroty głowy powoli ustępują, przez chwilę myślałem, że się porzygam, ale nie, wytrzymałem. I teraz siedzę, zawsze to jakiś postęp.

Kradzież. To słowo pojawiło się nagle i nie daje mi spokoju. Brzmi przerażająco, jakby to nie była zwykła kradzież, tylko prawdziwa Kradzież. Coś strasznego, co nie oznacza, że ktoś w sposób nielegalny przejmuje czyjąś własność, ale sugeruje wstrząs całej znanej rzeczywistości. Pędząc śmigaczem, mijałem kioski z gazetami, plakaty, wielkie wyświetlacze reklamowe. Wszystko to w kilka sekund po wspomnianej Kradzieży wiedziało o niej i ryczało na wszystkie strony: „Ludzie! Stało się! Kryjcie się, ratujcie, uciekajcie!".

Aż mnie trzepie na samą myśl. Ktoś, jakiś wariat, zbrodniarz, szpieg, nie wiem, ukradł z naszego Instytutu ukryty w podziemiach i zabezpieczony na wszelkie sposoby Główny Sterownik. Zwyczajnie nie dało się go ukraść. A jednak!

Koniec świata, i to całkiem dosłownie. Główny Sterownik jest niezbędny, a już w kolonii policyjnej najbardziej. Każdy policjant ma wszczepiony układ sterowania, który wymusza całkowite, bezwzględne posłuszeństwo. Oprogramowanie zapisane jest właśnie w Głównym Sterowniku, który wydaje polecenia, kieruje, ustala strategie. Kto ma Sterownik – może sterować wszystkimi policjantami. Kurrr…! Ale gówno.

I ja tego drania tak goniłem? Super. Skąd ja się taki dzielny zrobiłem?

Dalej nie wiem, gdzie jestem. Już prawie nie kręci mi się w głowie. Może czas pozwiedzać.

 

***

 

Jestem w jaskini, małej, ciasnej i pustej. Znaczy – była pusta, dopóki nie zapełniłem jej moją skromną osobą. Osiem kroków na pięć, wnętrze w kształcie elipsy, wpadłem tu chyba przez sufit, bo jakieś trzydzieści centymetrów nad głową, pod jedną ze ścian, wymacałem sporą dziurę. Gdzieś na granicy wspomnień majaczy mi obraz przegrzanego śmigacza i szalonego biegu po różowym piasku. A potem chyba się potknąłem i wpadłem tu przez jakiś komin z skale, długi, prosty i – obawiam się, że z gładkimi ścianami. To nie pałką zerwałem, tylko podłogą. Szlag!

Ale skoro tak dzielnie goniłem tego zdrajcę, może ci mili policjanci mnie stąd wyciągną? Przejdę się trochę, co tak będę siedział.

 

***

 

Jezu, Jezu, Jezu! W sumie – dlaczego wzywam Jezusa, skoro jestem ateistą…? Nieważne! Kurwa, to koniec! Już pamiętam! Jak mnie stąd nikt nie wyciągnie – będzie źle. Jak mnie stąd wyciągną – będzie jeszcze gorzej…

Tak. To ja ukradłem Główny Sterownik. Kurrr…! I chyba dostałem za to dużo kasy. Tylko jest jeden, drobny problem – dla kogo ja to, do jasnej cholery, zrobiłem?! Moja pamięć zbuntowała się ostatecznie.

Trzymam w dłoni małą, płaską blaszkę, nawet zobaczyć jej nie mogę. Co ja mam teraz z tym gównem zrobić? Zjeść je?!

 

***

 

***

 

A nie, jednak to nie ja. A właściwie – to skomplikowane, bo ja i nie ja. Przemyślałem sprawę. Chociaż w sumie „przemyślałem" to nie jest dobre słowo, chyba że piętnastominutowe walenie rozbitą głową w podłogę można właśnie tak nazwać. Co by to nie było, poskutkowało. Tylko żeteraz boli jakby bardziej.

To, co mam w ręku, nie jest Głównym Sterownikiem. To kluczyki od mojego ścigacza.

Główny Sterownik to ja. Te poranki z kawą, różowe światło, mieszkanie z babcią, wszystko to było zanim zamknięto mnie w tym pieprzonym sejfie. Od tego czasu przestałem rozróżniać dni. Różowe światło i brak deszczu – tak wyglądał świat, kiedy szedłem do Instytutu po raz ostatni, żeby już z niego więcej nie wyjść. I jeszcze miałem poczucie misji dziejowej, ha! Bo w Instytucie stworzono całą teorię. Że niby ludzki mózg ma najlepsze warunki, żeby wgrać weń za pomocą hipnozy poszczególne psychosterowniki i kierować policjantami, którym z kolei powszczepiano psychoodbiorniki. Czad! Ale nie sądziłem, że zrobią ze mnie kompletną maszynę. Taką teorię sobie mogą w kulkę zwinąć i wsadzić w te swoje genialne, naukowe dupy.

Policjanci gonili mnie, bo pewnie ludzie w Instytucie natychmiast włączyli Sterownik Zapasowy, automat, zwykły komputer, znacznie słabszy ode mnie. A mnie w sumie ten cały pościg bawił, w każdej chwili mogłem go przerwać, ale trochę adrenaliny po tylu miesiącach śmiertelnej nudy… Tylko nie planowałem wpaść do Nory z takim impetem, myślałem, że schody będą.

I już wiem, dla kogo to zrobiłem.

Skontaktowali się ze mną przez przekaz myślowy. Ta cała hipnoza wyczuliła mi mózg, ha, ha, macie za swoje, wy przeintelektualizowane dupki. Tegoście nie przewidzieli, co?

Szczury powinny zaraz przyjść. Czekam na zapłatę.

No, czekam.

Czekam…?

 

 

 

 

Koniec nagrania

 

Myślozapis nr 29796CGN-a z dnia 27/05/2098, Szpital Psychiatryczny w Sunny Hill, izolatka nr 3.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

"...na palcach czuję krew, moją własną, osobistą krew" - czasem mam problem z krwią. Jest moja własna, ale cholerka, nie osobista. Przynależy do większej społeczności ;) Złe zdanie. Opowiadanie jest chaotyczne. Wybacz, ale nie dałem rady przebrnąć przez całość( i tu ludzie dzielą się na 2 typy: jedni drą się obrażeni, że ja też pisać nie umiem a komentuje- co zresztą jest prawdą- drudzy z usmiechem przyznają rację). Poczytaj poradniki. Pisz, trenuj i może coś z tego będzie ;) Pozdrawiam

Oryginalnie napisane, moim zdaniem. Lubisz eksperymenty i bardzo dobrze. Podobał mi się  pomysł oraz sposób realizacji. Nareszcie tekst nie o magach, orkach i innych faworkach. Wlepię Ci piątkę.
Serdecznie pozdrawiam

Mastiff

To nie towarzystwo wzajemnej adoracji. Naprawdę ujełaś mnie stylem. Wspaniałe, barwne i dynamiczne opisy. Doskonale pracująca, na pełnych obrotach wyobrażnia. Po prostu dla mnie świetne. Rzucam liczbę sześć na szalę. I gratuluję.;)))

Bohdan, jahusz - dziękuję :)
songokano - hm, przeczytałam poradniki, przeczytałam całą masę tekstów z teorii literatury, przetrawiłam, potrenowałam, chociaż trenować pewnie będę do końca życia, i staram się pisać tak, żeby nie było stereotypowo i "normalnie" - a chaos jest celowy. Jak ma myśleć ktoś, kto właśnie oberwał w głowę? To nie jest opowiadanie co kto z kim i kiedy. To jest opowiadanie o tym, co ktoś ma w głowie. Gdybyś przeczytał do ostatniego zdania, albo przynajmniej - samo ostatnie zdanie, to byłoby to jasne. Przykro mi, że się nie podoba, ale przyjmuję krytykę, co robić.

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Chaos jest piękny!

Język super. Historia w sumie też. Tylko ta forma... Jakem jęczydusza czepialska, pozwolę sobie jęknąć, że nie luuubięęę. Za dużo gwiazdek, za dużo wielokropków, za dużo wspominania, a za mało opowiadania. Ja to lubię oldschoolową narrację, w której przedstawiany jest ciąg zdarzeń i dialogi. A obecnie peany zbierają chaotyczne zapisy myśli i granie duszy. Za stara na to jestem czy co?

Oh well, w każdym razie gdybym mogła oceniać, sama nie wiem, co bym dała. Bo to w gruncie rzeczy dobre opowiadanie (?), ino wolałabym, żeby formę miało inną (choć zaraz pewnie ktoś mnie - zapewnie słusznie - zgromi, że wtedy cały sens pójdzie w cholerę i tak dalej ;)). Powiedzmy, że 4, za ten język.

Narazie widzę, żę strumień świadomości. Przeczytałem raz, jutro przeczytam po raz drugi i coś naskrobię. Żeby się nie potwrzać, faktycznie osobista krew nie brzmi dobrze. Może w innym kontekście, ale nie tutaj, moim zdaniem. Po prostu powinna zostać własna na i jest ok. 
 Nie, to jednak nie jest najgorsze, właśnie uświadomiłem sobie coś znacznie gorszego. Powoli, powoli, bez paniki. Oddychaj. Ta jakaś dziwna pustka między uszami, tam, gdzie zwykle kłębiło się całkiem sporo myśli. Pustka... Nic nie pamiętam. Nic! 
To uświadomił sobie, czy ma pustkę w głowie? I co ważnego? Zgrzyt.  
Bez paniki, powtórzę to jeszcze raz i będę powtarzać, aż wreszcie do mnie dotrze, bo na razie nie dociera. Pewnie ucieka przez tę wielką dziurę z tyłu głowy.
Co ucieka? Panika? Wmawianie sobie, że ,,bez paniki"? Na mój gust zgubiłaś podmiot. 

Reszta jutro, wybacz, że w częściach, ale jestem dzisiaj zbyt zmęczony. Pozdrawiam.  

w takim razie ja też będę odpowiadać w kawałkach ;) no dobrze, ta "osobista krew" mi nie wyszła...
1. gdyby miał całkowitą pustkę w głowie, nie byłoby opowiadania. To metafora tego, że nic nie pamięta. Może faktycznie niezbyt szczęśliwe określenie, ale z kolei - mówi się "mam pustkę w głowie", a skoro się to mówi, znaczy że najpierw trzeba to było sobie uświadomić, ergo - nie widzę problemu, ale może niesłusznie.
2. "bez paniki, powtórzę to jeszcze raz" - "to" jest podmiotem, zaimek wskazujący, "to" zastępuje "to wyrażenie".
Czekam na dalsze zastrzeżenia :) przynajmniej we własnych oczach się oczyszczę z zarzutów hehe :P

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Zachachmęcenia podmiotu nie jestem pewien, choć zwyczajnie ten fragment ciężko mi się czytało. Może to faktycznie nie kwestia od strony gramatycznej zgubionego podmiotu, ale sama wieloznaczna konstrukcja tych dwóch zdań. W każdym razie, czytając miałem pewną niejasność, o które ,,to" może chodzić, przez co zdanie musiałem przeczytać trzy razy, a przecież nie o to chodzi:). 

Dobre. Najbardziej podobał mi się właśnie ten chaos. Zupełnie przypomina spuszczone ze smyczy myśli. Ten wewnętrzny monolog - myślozapis - wyszedł naprawdę bardzo naturalnie. Zamiary (bo wierzę, żę taki był zamiar) spełniony w 100%.

Tak. To ja ukradłem Główny Sterownik. Kurrr...! 

Nie wiem, czy mamy do czynienia z ocenzurowanym nagraniem, czy bohater naprawdę stłumił przekleństwo w myślach? Nie chce mi się wierzyć, że ktoś w głowie mówi sobie Kurrr, zamiast soczystego, pięknego słowa, określająca szanowaną przez naszą cywilizacje profesje.

Jak dla mnie piątka. 

clayman - bardzo dziękuję :) dokładnie taki był zamiar, dokładnie ;)
wiesz, o tym przekleństwie nie pomyślałam... masz rację :/ powinnam pozwolić mu porządnie zakląć. Jeszcze raz dzięki. Pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Bardzo fajne, ciekawy pomysł i świetne wykonanie. Podoba mi się sposób w jaki przedstawiłaś ciąg myślowy człowieka, który próbuje odzyskać pamięć. Jest chaotyczny i taki właśnie być powinien. Poza tym za język masz dużego plusa. Jest oryginalny, a przy tym autentyczny.
Pozdrawiam 

Fajnie czasem przeczytać coś innego niż klasyczne fantasy z klasyczną narracją ;) Główną wadą tekstów pisanych w formie strumienia świadomości jest zazwyczaj fakt, że ich autorzy wzniecając się formą, zapominają o treści i opowiedzeniu ciekawej historii - u Ciebie jest i forma, i treść, i historia. Podobało mi się.

Pan Cyjanek, Dreammy - dziękuję :) bardzo się cieszę, że się podoba ;)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Mi też się podobało. Oryginalne i nieźle napisane. :-)

Babska logika rządzi!

Finkla – dziękuję :) nawet nie wiesz, jak mi miło przeczytać taki komentarz pod opowiadaniem, o którym myślałam, że wszyscy już o nim zapomnieli :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

:– Na Twoje – i nie tylko Twoje – szczęście Finkla dostała grant z Wydziału Archeologii Literackiej, więc jeszcze nie jeden tekst wydobędzie z mroków przeszłości. :-)

Czy, skoro kliknąłem na “dodaj do Biblioteki”, muszę się rozpisywać?

[…] na kosmopromie kursującym do Pasu Oriona, […]. – khm, khm… Na pewno do Pasu?

Adam, przecież tłumaczyliśmy… Dreammy wygrzebała. ;-)

Babska logika rządzi!

Jak za strumieniami świadomości nie przepadam, opowiadanie bardzo mi się podobało. Intrygująca fabuła i świetny język

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

ooo, dziękuję! naprawdę myślałam, że ten tekst już dawno utknął gdzieś w mrokach dziejów ^^ właśnie motywacja do tego, żeby wreszcie przysiąść i napisać coś nowego, wzrosła mi o 100% :D

 

AdamKB – poprawione natychmiast, nie mogę się przyzwyczaić, że edycja trwa dłużej niż 24h :>

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Sława i chwała grantom Archeologii Literackiej. To jest świetny tekst. Pomysł, wykonanie – mniam mniam. Trochę szkoda, że kończy się sugestią urojeń, ale zaraz sprawdzę, czy wehikuł czasu dla piorek wciąż działa…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Choć to strumień świadomości całkiem celowo zaprawiony chaosem, to jednakowoż nie pozbawiony swoistej logiki.

No cóż, muszę wyznać, że przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka