- Opowiadanie: Czarwonik - Kaprys losu

Kaprys losu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kaprys losu

http://www.fantastyka.pl/4,4938.htm

 

II Kaprys losu

 

Zbudził go dotyk czyjejś dłoni. Dotyk ten był łagodny i ciepły, kojący ból. Otworzył ostrożnie oczy. Jasne światło słonecznego poranka zaatakowała je brutalnie ze wszystkich możliwych stron, a na jego tle zamajaczył czarny kształt czyjegoś ciała. Przez moment myślał, że dalej śni, lecz wszelkie jego domysły zostało rozwiane po krótkiej chwili. Rozległ się huk. Okropny huk, który przegonił marzenia senne, zalegające jeszcze w jego głowie.

 

Całkowicie rozbudzony i przerażony, zerwał się z łóżka, na którym dotychczas dane mu było spoczywać, obok niego nie przesiadywał jednak nikt inny prócz krzesełka. Zajrzał przez małe okienko, które znaleźć można było niedaleko miejsca, gdzie akurat siedział. Oczom jego ukazała się wioska skąpana w świetle słonecznego jesiennego poranka. Ludzie, którzy przechadzali się wokół gospodarstwa cerę mieli niezwykle bladą, podobną do nieboszczyków leżących zapewne wtenczas kilka metrów pod ziemią. Jednak nie to było w tym wszystkim najdziwniejsze. Najdziwniejsze w ich wyglądzie, jeśli na to patrzeć, były włosy, a u mężczyzn i zarost. Zamiast nich, na twarzach oraz głowach, rosła pszenica. U dzieci małe kłosy, które iskrzyły się pięknie w promieniach słońca, natomiast u nieco starszych były to bujne wodospady zbóż okrywające nie tylko ich wyniosłe, pełne smutku twarze, ale też wysokie ciała, którymi się chlubili. Inaczej miała się sprawa z godzącymi się już ze swym odejściem – na ich głowach osiadły poczerniałe, rzadkie kłosy, w niektórych miejscach występowały chwasty.

 

Podszedł do stolika nocnego, którego przedtem, w strachu i zaskoczeniu, nie zauważył. Na jego blacie leżała mała koperta z czerwoną pieczęcią i ładnym, czytelnym podpisem. Szybko ją otworzył. Był pewien, że treść zawarta w liście, w której za moment miał się zanurzyć, jest niezaprzeczalnie zaadresowana do niego. Świadczyło o tym głównie jego imię wypisane kursywą w prawym dolnym rogu koperty.

 

 

DOM SOŁTYSIAKA, WIOSKA ZBÓŻ

23 październik, roku 1224

Drogi Aberadzie!

Znalazłszy Cię pod bramami Wioski Zbóż, śpiącego i owładniętego koszmarami sennymi, postanowiłem sam ponieść Twe ciało prosto w jej ciepłe objęcia. Po przeczytaniu listu kieruj swe kroki w stronę tutejszej karczmy, tli się we mnie nadzieja żeś już nieraz tu bywał i odnalezienie jej nie wyrządzi Ci większej trudności. Pytaj tam o mnie karczmarza, w którego domy właśnie przebywasz.

Vemir

 

Szedł powoli, napawając się tutejszym pięknem natury, którym wciąż nie mógł się nasycić. Za główny budulec tutejszych domów robiło drewno. Dachy ubrane były w grę barw rozbudzonych przez jesienne słońce. Gdy górowało, dachy lśniły złotem, gdy wschodziło, srebrem, gdy zachodziło, brązem, a gdy znikało za powałą czarnych jak smoła chmur, szarością. Niektóre dachy przysłaniały liście drzew, przybierały one wtedy kolor ciemnej zieleni. Szkło, z którego je wykonywano pochodziło najprawdopodobniej z głębin mórz Oceanii. Drogi w wiosce wyściełano sianem, które wymieniano po każdym deszczu, ponieważ szybko gniło. Za małymi płotkami, zaraz obok domów, biegały małe prosiaki wydając wesołe: chrum, chrum.

 

Aberad znalazł się na dziedzińcu. Nie było to trudne ze względu na olbrzymie znaki, które doń wiodły. Szyld karczmy od razu rzucił mu się w oczy. Dość duży, z wymalowaną kopułą nieba i napisem: „Pod Chmurką” wyróżniał się.

 

Jego dłoń pochwyciła małą, srebrną klamkę i pchnęła drzwi. Aberad poczuł nagle na twarzy lekki powiew ciepłego powietrza, które swe źródło miało w budynku. Zagłębiając się we wnętrzu karczmy czuł coraz większą duchotę. Pomiędzy kłębami gęstego dymu udało się mu w końcu dostrzec korpulentną postać karczmarza, której dłonie trzymały postrzępioną szmatkę i energicznie wycierały wnętrze jednego z kufli; czym prędzej udał się w owym kierunku.

 

Miejsce było zaprawdę czarowne. W kominku wesoło tańcował ogień, zdawać by się mogło, że w rytm wygrywany przez grajków na swych pięknych lutniach; zajęli oni cały możliwy teren pod drugimi drzwiami. Nad kominkiem wisiała wypchana głowa dzika, oczy jego pozostawały na wiecznej straży. Karczma po brzegi wypełniona była gośćmi przeróżnymi. Byli tu trubadurzy, którzy spode łba spoglądali na gwiazdy dzisiejszego wieczoru, elfowie, rozkoszujący się muzyką i popijający pitny miód, podróżni, strudzeni wędrówką, rolnicy, odpoczywający po ciężkim dniu pracy, oraz mała menażeria składającą się z dwóch klatek, w których zamknięte były cztery przedziwne ptaki. Pióra owych zwierząt przypominały te, w które zdobiły się przeważnie kawki, dziób i pazury były imitacją tych jastrzębich, natomiast ich przerażająco duże ślepia pyszniły się odcieniem głębokiej bieli.

 

Aberad zastukał placami o blat, karczmarz rozejrzał się nieco zdezorientowany, lecz po chwili obdarzył go pełnym sympati spojrzeniem.

 

– Zapewne szukasz Vemira, tak? – zapytał egzaltowanym głosem.

– Owszem. Wiesz, gdzie go znajdę?

 

Sołtysiak nie odpowiedział, skinął jedynie głową na mężczyznę siedzącego w ciemnym kącie karczmy.

 

– Jestem wdzięczny – rzucił Aberad, odchodząc.

 

Vemir wpatrywał się ponuro w na pół pusty kufel, do czasy, gdy zoczył mężczyznę kroczącego w jego stronę – w tym momencie na jego twarzy pojawił się pełen radości uśmiech.

 

– Witaj, druhu mój! – krzyknął wstając.

– Witaj i ty, przyjacielu – odparł Aberad.

 

Usiedli. Trwali tak w milczeniu kilka chwil, w tej nieprzebitej ciszy, która nagle nastała dla nich w karczmie.

 

– Mam złe wieści… – przerwał po dłużej chwili Vemir.

– Spodziewałem się ich – mu Aberad.

 

Vemir spojrzał na zmęczoną i strapioną twarz przyjaciela.

 

– Hareb odwołał tegoroczne Łowy, co więcej, nie żyje…

 

Nastało jeszcze głębsze milczenie, dostępne jedynie dla tych dwóch ludzi siedzących w najciemniejszym kącie karczmy.

 

– Przykre… Naprawdę przykre… – westchnął Aberad.

– Zabił go jeden z naszych.

– Kto?

– Navel…

 

Cisza wydawała się być wszystkim.

 

 

Ilendar wpatrywał się spode łba na smukłą sylwetkę Famiry. Kobieta siedziała na bogato zdobionym fotelu uśmiechając się do niego promieniście.

 

– Nic na to nie poradzisz – powiedziała, głos jej wypełnił cały gabinet, był krystalicznie czysty.

– Do tej pory nie obchodziły nas sprawy łowców… – Ilendar przerwał w połowie zdania, zdając sobie z czegoś sprawę.

– Jeśli ginie jeden z łowców, a do tego zabity przez innego łowcę, konsekwencje bywają okropne.

– Kiedy mam wyruszyć?…

– Mamy. Mamy, Ilendardzie. Chyba nie myślałeś, że Rada pozwoli ci podróżować samemu? – przerwała mu Famira.

– Ale…

– Tak, świadoma jest tego, jak zręczny w swym fachu jesteś. Ciemność jednak, jaką będzie ci dane spotkać w drodze do Wioski Zbóż, z łatwością zwab i ukąsi czarodzieja nawet tak sprytnego jak ty. Wyruszamy jeszcze dziś. Wysłałam już list do Aberada i Vemira, aby zabawili jeszcze u tamtejszych istot trochę czasu. Nie wyrządzi to im krzywdy, a jedynie pomoże – we dwóch nie daliby rady dotrzeć nawet do brzegów Narvi.

 

Ilendar zamilkł, wsłuchując się w żałobne zawodzenie wiatru.

Koniec

Komentarze

Zbudził go dotyk czyjejś dłoni. Dotyk ten był łagodny i ciepły, kojący ból. Otworzył ostrożnie oczy. Jasne światło słonecznego poranka zaatakowała je brutalnie ze wszystkich możliwych stron, a na jego tle zamajaczył czarny kształt czyjegoś ciała. Przez moment myślał, że dalej śni, lecz wszelkie jego domysły zostało rozwiane po krótkiej chwili. Rozległ się huk.
Konstrukcja tych zdań jest moim zdaniem fatalna. Dotyk łagodził ból, ale jaki ból? Światło atakuje oczy ze wszystkich stron? To znaczy z jakich ,,wszystkich stron" światło może atakować oczy?
 Całkowicie rozbudzony i przerażony, zerwał się z łóżka, na którym dotychczas dane mu było spoczywać, obok niego nie było jednak nikogo. Zajrzał przez małe okienko, które znaleźć można było niedaleko miejsca, gdzie teraz siedział. Oczom jego ukazała się wioska skąpana w świetle słonecznego poranka. Ludzie, którzy przechadzali się wokół gospodarstwa cerę mieli niezwykle białą, podobną do nieboszczyków, leżących zapewne wtenczas gdzieś pod zwałami gruzu.
Interpunkcja, zaimkoza i niezwykłe upodobanie do światła. Za dużo, za nudno tego światła. I na Bogów, jakie trupy pod zwałami gruzów, ,,o szoo chosziii?".
 jeśli na to patrzeć
A jeśli na to nie patrzeć, to już nie były dziwne? 
 Nad kominkiem wisiała wypchana głowa dzika, oczy jego, wciąż groźne i czujne, pozostawały cały czas utkwione w dusze ludzi.
???
 Aberad zastukał placami o blat, karczmarz rozejrzał się nieco zdezorientowany, wyglądał tak jakby dopiero przed chwilą opuścił fantastyczny oraz urodziwy świat Morfeusza, po chwili jednak obdarzył go pełnym sympatii spojrzeniem.
Przekombinowane porównanie to raz i dwa, czy to fantasyczny oraz urodziwy świat Morfeusza obdarzył go pełnym symaptii spojrzeniem? 
 - Zapewne szukasz Vemira, tak? - zapytał egzaltowanym głosem.
Karczmarz telepata. 
 Sołtysiak nie odpowiedział, skinął jedynie głową na mężczyznę siedzącego w ciemnym kącie karczmy.
Jaki znowu Sołtysiak? Kto to? Karczmarz? 

Reasumując, o czym jest ten tekst? Kompletnie nie wiem. Facet leży na ziemi, potem huk, potem znowu leży na ziemi, dostaje tajemniczy list, idzie do karczmarza telepaty, autor tajemniczego listu mówi mu, że ktoś tam nie żyje, a potem dwójka ludzi debatuje ,,o czymś tam". Kupy się nie trzyma to opowiadanie. 
Dodam zaimkozę, błędy w interpunkcji, przekombinowane opisy, które są zwyczajnie pokraczne, strasznie infantylnie rozpoetyzowane i nie na miejscu. 
 

6Orson6 - widocznie nie przeczytałeś pierwszego rozdziału i prologu.
Sołtysiak to karczmarz - nawet jest napisane w liście.

List jest zaadresowany do domu Sołtysiaka, w liście nie ma ani słowa o tem, że karczmarz to Sołtysiak. A czy Autor dał mi znać, że jest pierwsza część, że prolog? Gdzieś jest link? Jest tylko jakaś droga, co to się zaczyna u Autora w profilu, ale skąd mam wiedzieć, że jedno z drugim się je? Nie jestem karczmarzem telepatą. Autor niechlujnie się zachował. 
Przeczytałem teraz również ów prolog i częśc pierwszą. Uwagi podobne, jak do tej części, włącznie z mdłymi opisami i retardacją, która niczemu nie służy.  

6Orson6 - oj, gafa. Dziękuje za nadesłanie komentarzu. : ] Już podaję link. A co do tego karczmarza: "Pytaj tam o mnie karczmarza, w którego domu właśnie przebywasz.

Czarowniku, kończąc, dam Ci jedną, ale banlną radę- przecztaj na głos to, co napisałeś jakieś cztery dni po tym, jak napiesz. To wydaje się być (oprócz czytania, najlepiej klasyków) najlepsze lekartwo na nieudane metafory, porównania, rozpoetyzowanie, koślawe (niekoniecznie niepoprawne gramatycznie) zdania.
Życzę powodzenia:).  

Dziękuje jeszcze raz. : ] Na pewno skorzystam z twoich rad.

Nowa Fantastyka