- Opowiadanie: Pan Cyjanek - Wieczność chwili - Maska

Wieczność chwili - Maska

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wieczność chwili - Maska

Piękna, smukła kobieta, o złotych, lśniących włosach, stała tyłem do drzwi, wyglądając leniwie za okno. Trwała tak w zamyśleniu, wpatrując się w ciemne, ponure obłoki, ciężko zwisające nad ziemią, wieszczące bliski deszcz.

Czuła mieszaninę smutku i melancholii, ten stan jednak nagle ustąpił uczuciu głębokiego niepokoju. Odwróciła się i ujrzała, jak do pokoju wchodzi jej mąż, czerwony na twarzy, wypalony alkoholem.

Powietrze wokół nich zgęstniało, kiedy tylko zrobił krok w jej kierunku. Powoli podniósł rękę, jakby próbując złapać ją za ramię, po chwili jednak cofnął się gwałtownie.

Następnie wiele rzeczy zdarzyło się w jednej chwili, jak gdyby w przyspieszonym tempie. Widziała ruch i poczuła ciepło ciała drugiego człowieka, gdy ten zamachnął się nad nią. Po chwili wszystko to rozpłynęło się jak we mgle, w świetle i ciemnościach.

Kobieta wbiła smutny wzrok, w pełną przerażenia twarz mężczyzny, on zaś niepewnie rozejrzał się po pokoju, jak gdyby szukając czegoś, czym mógłby się przed nim zasłonić. Wieczorne światło lśniło w jej falujących włosach, tworzyło w okół nich aureolę nieziemskiego blasku, który jednocześnie skrywał jej twarz w głębokim cieniu.

Mężczyzna wybiegł z pokoju.

– Rod, gdzie idziesz? – zawołała za nim kobieta, ale on jakby jej nie słyszał.

***

Rod Hawakarian błądził wiele godzin w gęstej i lepkiej ciemności otaczającej go przestrzeni. Czuł się pijany, nawet wtedy, kiedy alkohol, wedle rozsądku, powinien już wywietrzeć z jego umysłu. Był zagubiony i nie wiedział dokąd zmierza, mimo to szedł dalej, wytrwale i po omacku szukając drogi przez gęste, splątane zarośla.

Świt zastał go na skraju lasu, gdy zmęczony i otumaniony doczołgał się do jakiejś drogi. Runął wtedy na płask i w rowie przydrożnym spał do południa.

Gdy wstał nie czuł się wcale lepiej. Otumaniony ruszył wzdłuż drogi, w kierunku, który wydawał mu się w tym momencie słuszny.

Było cicho, pusto i spokojnie, co było dość dziwne, zważywszy na porę dnia. Mężczyzna szedł w blasku słońca, czując instynktownie, że oddala się od tego, co tak go przerażało. Nie wiedział co to, nie mógł tego określić. Czuł jakby jego głowę rozsadzały dwie sprzeczne siły, dwie sprzeczne emocje. Czuł się rozerwany, rozedrgany, nie był w stanie trzeźwo ocenić otaczającego go świata. Nie wiedział co się z nim dzieje.

– Muszę znaleźć starca… Nhiv… jak on się nazywał… Kto… Gdzie on mieszka…? – mamrotał sam do siebie, idąc jakby w gorączce, zataczając się.

Szedł tak długi czas, zanim się nie przewrócił i nie stracił przytomności.

 

***

– Chyba się budzi…

– Tak. Szybko, podaj wody! Na pewno jest spragniony.

Głosy zanikały i pojawiały się, stawały się jednak coraz wyraźniejsze, stopniowo zamazana, blada rzeczywistość wyostrzała się, nabierała barw. Świat zyskiwał na realności, głuchy szum w uszach ustępował. Ból głowy trwał.

– Ooo, kolego, chyba się nieźle spiliśmy co nie? Ciesz się, że trafiłeś na dobrych ludzi, którzy nie zostawią samotnego na drodze. Ale delikatnie mówiąc, chyba powinieneś przystopować.

Rod z irytacją spojrzał na człowieka, wypowiadającego te słowa, średniego wzrostu trzydziestolatka, krótko obciętego, nieco otyłego.

– Słuchajcie. Dzięki, że mnie położyliście spać, ale kim wy właściwie jesteście i co to za miejsce? – Rod podniósł się na ramieniu do pozycji półsiedzącej, co spowodowało, że głowa rozbolała go jeszcze bardziej. Mężczyzna czuł, że wciąż jest otumaniony, może już nie tak jak wcześniej, ale nadal nie do końca zdawał sobie sprawę, z tego co się dzieje wokół niego.

– To nie był mój pomysł – rzucił w odpowiedzi gruby – Jak dla mnie pijaków należy zostawiać w rowie żeby zdechli. Ale Will uparł się, że powinniśmy ci pomóc.

W tym momencie Rod rozejrzał się i zauważył drugiego mężczyznę, chudego, o kręconych, krótko ściętych włosach. Człowiek ten – zwany Willem – nerwowo się uśmiechał, przestępując z nogi na nogę.

– Witaj kolego. – zaczął – Jestem Will a to mój przyjaciel Ben. Podróżowaliśmy do miasta i idąc wczoraj drogą dostrzegliśmy twoje ciało, bezwładnie spoczywające na obrzeżach drogi. Uznałem, że to bardzo dziwne i niezdrowe, tak sypiać na piasku i kamieniach, dlatego namówiłem Bena, by pomógł mi cię zabrać do zajazdu, gdzie położyliśmy cię do prawdziwego łóżka.

– W takim razie jestem wdzięczny za waszą troskę – odparł Rod powoli siadając na łóżku – Jestem Rod, tak na marginesie. I nie jestem pijany, tylko chory.

Will niespodziewanie wydał z siebie krótkie, pełne satysfakcji „ha!". Spojrzał na Bena i rzekł z uśmiechem.

– Widzisz? A nie mówiłem? A ty zawsze wszystko demonizujesz, nawet nie wziąłeś pod uwagę, że może być chory!

– I nadal nie biorę. – odparł Ben w dość irytujący, pogardliwy sposób – Widzisz mój przyjacielu, jesteś niesamowicie naiwny, niczym dziecko. Zawsze starasz się znajdować w ludziach dobro, gdy tymczasem, tym co nas najbardziej motywuje jest pragnienie zła…

– Ok, ok, nie lubisz mnie – warknął Rod – ja ciebie też, wystarczy? Jednakże nadal wam jestem wdzięczny za pomoc, mimo iż nie pamiętam co się działo przez… właściwie nie pamiętam niemal niczego, jakby moje życie było snem. Wiem tylko jak mam na imię, ale nie jestem już pewien kim jestem…

Rod złapał się za głowę. Poczuł charakterystyczne pulsujące ciepło w okolicach żołądka. Strach i bezradność towarzyszyły mu, gdy wgłębiając się w zakamarki swojej pamięci nie dostrzegał nic oprócz zamglonych, nieokreślonych form-wspomnień. Jego samoświadomość kończyła się na imieniu i na świadomości swojego wyglądu, poza tym nie wiedział kim jest, czym się zajmuje, co go bawi, kogo zna, gdzie mieszka. Pamiętał twarz kobiety, lecz nie pamiętał jej imienia, ani tego kim jest. Na dodatek wiedział dokąd ma iść i czego szukać. Nie wiedział po co, ale znał cel, do którego najwyraźniej dążył, nim stracił pamięć.

– Muszę iść do miasta… muszę znaleźć starca… – zamruczał pod nosem, na co Will zareagował entuzjastycznie.

– Idziesz do miasta! Fantastycznie, też tam zmierzamy. Możesz nam towarzyszyć, wyruszymy jak tylko zjemy co nieco.

– Och, na rany, Williamie – Ben przewrócił oczyma – nie dość, że pomagasz obcemu pijakowi i stawiasz mu nocleg a zapewnię także i śniadanie, to jeszcze proponujesz mu, żeby nam towarzyszył. Co się z tobą dzieje? Szukasz nowych przyjaciół wśród przegranej warstwy społeczeństwa?

– Po prostu uważam, iż fakt, że udajemy się w tą samą stronę jest bardzo miłym zbiegiem okoliczności, który można by wykorzystać, podróżując razem.

Rod starał się wyłączyć, aby nie musieć słuchać rozmowy tych dwóch, na swój sposób irytujących typów. W tym momencie jednak dopadł go ból tak potworny, jak gdyby ktoś rozrywał jego czaszkę na dwie części. Trzymając się oburącz za głowę wydał z siebie mimowolny jęk bólu.

– Kac to bardzo nieprzyjemna sprawa – zauważył złośliwie Ben.

– Niech cie cholera… – były to jedyne słowa, które Rod był w tym momencie w stanie wypowiedzieć. Znów położył się na łóżku i zwinął w kłębek

– Jestem pewien, że gdy zjesz i napijesz się czegoś, ból minie – stwierdził Will.

– Tak… – rzekł Rod – Muszę iść do miasta. Muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – dodał, najwyraźniej nie słuchając Williama – Dlaczego czuje się, jakbym żył dwoma życiami. Jakbym zrobił coś strasznego i jednocześnie tego nie zrobił. Muszę znaleźć Nehi… jak on się nazywa?! Neh… uvi… Cholera! Dlaczego nic nie pamiętam! Nie wiem nawet co zrobiłem złego? Lub nie zrobiłem, nie wiem!

– On majaczy! – zawołał Will

– Ciekaw jestem, czy nas też widzi podwójnie, cokolwiek ma na myśli – odparł Ben.

Rod podniósł wzrok i spojrzał na dwójkę która nad nim stała. Wyglądali normalnie, ale cały pokój, wszystkie sprzęty były zamazane i dziwne, jakby obce i dalekie. Jakby były jakąś halucynacją, złudzeniem.

– Naprawdę jestem chory – jęknął Rod – chodźmy coś zjeść, może mi to pomoże.

Wstał i zatoczył się. Will chwycił go pod ramię i pomógł mu iść.

– Jesteś pewien kolego, że dasz radę dojść do miasta? To całkiem spory kawał drogi.

– No chyba, że ten KTOŚ, kogo szukasz jest lekarzem. Wtedy byłoby całkiem rozsądnie się do niego udać – dodał gdy Rod nie odpowiedział.

– Po prostu idźmy – rzekł Rod trzymając się za głowę.

Wyszli z małego pokoju na korytarz, a następnie zeszli po schodach do głównej sali. Tam usiedli przy stoliku i zamówili jedzenie.

– Masz – Rod wyjął jakieś pieniądze i podał je Willowi – To wszystko co mam, pewnie niewiele, ale nic na to nie poradzę. Za opiekę i wydatki.

– Ooch, nie! Nie trzeba – zawołał Will

– Czyś ty zidiociał doszczętnie? – zapytał Ben

– Twój towarzysz ma niestety racje. Trzymaj forsę, jestem twoim dłużnikiem.

Will przyjął forsę, lekko się krzywiąc.

– Nie lubię takich sytuacji. – rzekł – Pomogłem ci z dobrej woli, a teraz czuje się jak czyjś pracownik.

– Słuchaj – rzekł Rod masując obolałe czoło – oddaje ci pieniądze, które na mnie wydałeś, ok? Nie mówmy już o tym.

– Williamie, po raz kolejny stwierdzam, że jesteś chory na altruizm – oznajmił Ben wsadzając sobie chustę za kołnierz – I jest to choroba, która, jak mniemam, zgubi cię już wkrótce.

– To twój cynizm jest zgubny… – odparł Will, co rozpoczęło kolejną ożywioną dyskusję między dwoma towarzyszami. Rod zaś siedział, trzymając się za głowę i powoli jadł swoją porcję, starając się nie myśleć o swoich wybawcach.

Po skończonym posiłku ruszyli w drogę. Rod czuł się nieco lepiej, ból głowy zelżał, ale zawroty i ogólne otumanienie pozostało. Ciężko mu było iść, prześladowały go nudności, niemniej nie dawał za wygraną, ze wszystkich sił starał się dotrzymać kroku Willowi i Benowi.

Szli piaszczystą drogą wśród pól i lasów, nie minęli jednak żadnych zabudowań. Ruch był niewielki, podczas podróży nie spotkali zbyt wielu ludzi, skazani więc byli tylko na swoje towarzystwo.

Will i Ben gadali głównie między sobą. Rod starał się mówić jak najmniej, często jednak Will nie dawał mu wyboru. Pytał o samopoczucie, o to jak mógł stracić pamięć i wiele innych rzeczy, o których Rod nie miał wcale ochoty rozmawiać. Ben swoim zwyczajem wtrącał od czasu do czasu złośliwy, lub pogardliwy komentarz co było jego jedynym kontaktem z Rodem.

Wieczorem doszli do wielkiego, metalowego mostu, rozciągającego się nad szeroką rzeką. Przeszli na drugi brzeg i znaleźli się na wielkim równinnym pustkowiu. Nieopodal drogi rozłożyli obóz i zjedli kolacje przy ognisku, rozpalonym z drewna, które zebrali wcześniej.

W pewnym momencie Rod postanowił przerwać milczenie:

– Jak daleko mamy do miasta?

– Ooo, niedaleko! – odparł wesoło Will – Jesteśmy bardzo blisko. Jutro przed południem powinniśmy być, o ile wstaniemy dostatecznie wcześnie.

– Po co tam zmierzacie? – zapytał Rod, głównie z tego powodu, żeby zająć czymś umysł i przestać myśleć o bólu i zawrotach głowy.

– Szukamy człowieka, który idzie do starca – odparł Will.

– Co? – Rod spojrzał na nich zaskoczony – Ja idę do starca.

– Tak, wiemy. To ciebie szukamy.

– To bez sensu! Żarty sobie stroicie? Mówiliście, że szliście do miasta gdy mnie znaleźliście nieprzytomnego. Po co mnie szukacie, skoro z wami podróżuje, czego chcecie i czemu od razu nie powiedzieliście, że coś do mnie macie?

– Och, mieliśmy powód – rzekł Ben – Chcieliśmy zaprowadzić cię do miejsca gdzie nic nie ma. Zauważyłeś, że oprócz naszej trójki i tego małego ogniska nie ma tu absolutnie niczego?

Rod rozejrzał się. Rzeczywiście ciemność, która ich otaczała stwarzała wrażenie, jak gdyby byli zawieszeni w pustce. Nie było księżyca ani gwiazd, jedynym źródłem światła było ognisko i świat zdawał się istnieć jedynie w kręgu rzucanego przezeń blasku.

– Co masz na myśli mówiąc „nic nie ma"? – zapytał niepewnie Rod – Jest ciemno i po prostu nic nie widać.

– Jeżeli czegoś nie widać, to znaczy, że równie dobrze może nie istnieć. – rzekł z uśmiechem Will – A jeżeli nie musi istnieć, to nie musi być też tworzone. Jedyną istotą, która aktualnie istnieje w tym świecie jesteś ty, ten którego szukasz oraz ta, która was wymyśliła i stara się ciebie kontrolować. Jest teraz skupiona tylko na tobie, dlatego jest dla nas osiągalna. My jako istoty się nie liczymy, gdyż nie pochodzimy z tego świata.

– Co to za brednie? Czy wyście powariowali? Albo to może ja straciłem zmysły? Nic nie rozumiem z tego co mówicie! – ryknął Rod łapiąc się za głowę i gapiąc się wytrzeszczonymi oczami na dwóch towarzyszy.

– W takim razie pozwól, że ci się przedstawimy. – rzekł Will

Skłonił się elegancko i wskazał otwartą dłonią na Bena.

– To jest Ben. Ben jest złośliwy, arogancki, zły, egoistyczny, przemądrzały, racjonalny, cyniczny i materialistyczny. On uważa, że zabiłeś swoją żonę i symbolizuje tą część ciebie która również tak myśli.

– To zaś jest Will – rzekł Ben wykonując taki sam ukłon i ruch dłonią – Will jest poczciwy, dobry, naiwny, lekkomyślny, altruistyczny oraz pełen wzniosłych ideałów. On jest przekonany, że twoja żona żyje, a ty ją bardzo kochasz, uosabiając tym samym analogiczne przeświadczenie w twoim umyśle.

Rod stał z opuszczoną szczęką, wgapiając się w dwóch mężczyzn. W tym momencie coś w jego głowie jakby eksplodowało, on zaś poczuł jak część z zamglonych wspomnień wraca. W końcu zrozumiał, czym jest to uczucie rozdarcia, które czuł w sobie przez cały dzień. Miał w głowie dwie sceny, obie równie realne. W jednej pobił na śmierć swoją żonę, w drugiej pożegnał się z nią pocałunkiem i poszedł do pracy. I jedna i druga była dla Roda tak prawdziwa, że nie był w stanie zanegować którejkolwiek. Jakby obie wydarzyły się naprawdę jednocześnie.

– To szaleństwo! Czy ja zwariowałem? Wy naprawdę istniejecie? – pytał zdezorientowany Rod.

– Ooo tak, w większym stopniu niż ty.

– Zabiłem ja, czy nie? Odpowiedzcie!

– I tak i nie. – odparli równocześnie – A wiesz co wynika z połączenia tych dwóch prawd?

Po tym pytaniu Will i Ben odwrócili się twarzami do siebie i ruszyli naprzód. Zamiast jednak się zderzyć złączyli się i zmienili.

– Pustka i absolut – dobył się głos – A ja jestem ich wysłannikiem.

Teraz stał przed Rodem wysoki na dwa metry potwór, o ciele zbliżonym wyglądem do bardzo chudego człowieka. Nogi i ręce miał nienaturalnie długie i cienkie, twarz zaś przypominała bardziej owadzią. Stwór miał dwoje wielkich, czerwonych oczu i ssawkę, czy też trąbkę w miejscu ust.

– Pustka? – spytał Rod cofając się do tyłu.

– Życie i śmierć, dobro i zło, to przeciwieństwa – odparł potwór – Gdy złączą się w jedno tworzą nieskończoność a także stają się nieistotne. A pustka to stan, gdzie nic nie jest istotne. Czas odejść Rodzie Hawakarian. Ten świat chyli się ku upadkowi, niszczeje. Wchłonę cię by dostać się do tej, która cie stworzyła i włożyła w ciebie wszystkie swoje siły. Gdy ty znikniesz, znikną też wszystkie mury i umocnienia, którymi nieświadomie się ode mnie odgrodziła. A wtedy nastąpi koniec tego świata.

– Czym jesteś? – spytał Rod.

– Już powiedziałem.

Potwór podszedł do Roda wyciągając swoje straszliwe szpony, gdy ten, sparaliżowany strachem, stał bez ruchu, wytrzeszczając w przerażeniu oczy. W tej chwili jednak wszystko wokół nagle pojaśniało, jakby cały świat został objęty jakimś niesamowitym blaskiem. Potwór zatrzymał się i zastygł.

– Wygląda na to, że jest za wcześnie. Jest zbyt silna, bym mógł cię teraz zniszczyć. Trudno. Jestem cierpliwy. Czas nie ma znaczenia.

Wtedy też stwór odwrócił się i zniknął, Rod zaś padł bez przytomności.

 

***

 

Obudził się nazajutrz. Leżał na ziemi nieopodal drogi, był jednak w zupełnie innym miejscu, niż wcześniej. Zamiast pustkowia leżał w świerkowym lesie, zaś po ognisku i rzeczach Bena i Willa nie było śladu. „To był sen?" zamyślił się Rod „Niemożliwe, żeby wszystko to co przeżyłem dotychczas było snem.". Rod wstał i ruszył dalej, w kierunku, który o ile był tego świadom, prowadził do miasta. Nie wiedząc co się z nim dzieje, otumaniony, slaby, rozdarty i oszalały zmierzał na poszukiwanie starca, którego imienia nawet nie znał.

„Chyba oszalałem" stwierdził „A Will i Ben to wytwór mojego umysłu. W zasadzie obudziłem się w tym samym miejscu, w którym straciłem przytomność nim ich spotkałem. Musieli mi się śnić."

Rod szedł drogą w środku ciemnego lasu wyczuwając zewsząd strach i niepokój. Widział i czuł jak leśne stworzenia skryte na skraju drogi, wpatrują się w niego błyszczącymi ślepiami, niektóre zaś podchodziły blisko jego nóg i szły za nim. Rod sam był przerażony i niepewny, teraz jednak zdał sobie sprawę, że nie tylko on się boi. Coś się działo z tym lasem, jak gdyby jego zbiorowy umysł przeczuwał jakąś straszną katastrofę.

Po kilku godzinach wędrówki wyszedł z lasu i drogą prowadzącą w dół zbocza szedł w stronę zabudowań. Zbliżał się do miasta.

Gdy wszedł między budynki, na już dotychczas zachmurzonym niebie pojawiły się ciemne, burzowe obłoki. Wiatr ustał i jakby cały świat zastygł w oczekiwaniu na kataklizm.

Ulice były puste, ale Rod bez przerwy słyszał głosy i wołania jakiejś dużej grupy ludzi, dobiegające jakby z niedaleka. Zaczął zmierzać w tamtym kierunku, mając nadzieje, że być może tam znajdzie starca. Wiedział, że musi go znaleźć, nie był w stanie stłumić w sobie tego przymusu.

W końcu Rod znalazł się na dużym, wyłożonym szachownicą placu. Większą jego część zajmowały dwie, stojące naprzeciw siebie wielkie grupy ludzi. Obie niosły ze sobą transparenty, jedna z napisami „Umarła!", druga zaś z „Żyje!". Na czele obu zbiorowisk stało dwóch brodatych mężczyzn, wyglądających jak prorocy, bądź kapłani. Przekrzykiwali się nawzajem:

– Zabił ją, a ona umarła! W związku z tym my również nie żyjemy i jesteśmy iluzją!

– Nie zabił i my też żyjemy! Jakbyśmy mogli nie żyć, skoro rozmawiamy!

– Skąd wiesz, że kiedykolwiek żyliśmy!

– Skąd wiemy, czym się różni życie od śmierci!

Nagle zapanowało poruszenie. Ludzie rozstąpili się przed Rodem, który zbliżył się do dwóch proroków.

– Jest! – zawołał jeden – On nam odpowie! Zabiłeś, czy nie zabiłeś?

– Skąd o tym wiecie? – Rod spojrzał na nich przerażony – Nie wiem co jest prawdą. Zwariowałem. Jesteście moją halucynacją i tak jak ja nie możecie się zdecydować, czy jestem mordercą, czy nie.

– Co ci się wydaje bardziej prawdziwe?! – zawołał drugi z proroków.

– Obie wersje są równie prawdziwe. Muszę znaleźć starca, on może zna odpowiedź.

– Czy to starzec, którego imię zaczyna się na N…? – spytał jeden z kapłanów.

– Tak. Wiecie gdzie on mieszka?

– Zaprowadzimy cię – odpowiedzieli kapłani. W tym momencie obie grupy się zmieszały i porwały Roda ze sobą. Szli chwilę szerokimi, brukowanymi ulicami miasta, aż w końcu dotarli do niewielkiego, murowanego domu, ogrodzonego drewnianym płotem.

– To tu. – powiedział jeden z proroków.

Rod przeszedł przez furtkę i wszedł po schodkach na werandę. Tam zapukał do frontowych drzwi i czekał na odpowiedź.

Po chwili drzwi się otworzyły i ukazał się w nich siwy mężczyzna z brodą, w wieku około sześćdziesięciu lat. Poprawił okulary na nosie i spytał.

– Co się stało?

– Potrzebuje twojej pomocy. – odparł Rod – chyba wariuje, nie wiem co jest prawdą a co nie. Wiem, że tylko ty znasz odpowiedzi!

– Więc proszę pytać.

Rod zawahał się. Właściwie nie miał prawa przypuszczać, że ów człowiek – mimo iż z jakiś względów wyglądający znajomo, to jednak zupełnie obcy – będzie mógł mu w czymkolwiek pomóc. Z drugiej strony multum dziwnych zdarzeń, które go ostatnio spotkały, utrwaliły go w przekonaniu, że wszystko jest możliwe, zaś on sam nie ma wyboru. Tylko ten starzec może odpowiedzieć na jego pytania.

– Powiedz mi – rzekł wreszcie – Czy zabiłem swoją żonę? Pamiętam jak ją zabijam i pamiętam że tego nie zrobiłem. Mam pewność, że żyje i jednocześnie wiem, że nie żyje. Oprócz tego nic nie pamiętam i nic nie wiem. Nic oprócz tego rozdarcia i ciebie, gdyż wiem, że na pewno ty jesteś w stanie mi pomóc. Powiedz mi, kim jestem.

Starzec spojrzał uważnie na Roda.

– Czułem, że przybędziesz i czekałem na ciebie. – odparł w końcu – Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie, ale chce byś zabrał mnie do swojego domu. Tam dowiemy się, czy twoja żona żyje, czy też jest martwa.

Rod zaniemówił z przerażenia.

– Ja nie mogłem tam wrócić! Nie pamiętałem jak tam dojść! – Rod złapał się za głowę – Pamiętałem tylko, że miałem znaleźć ciebie.

– Znałem kiedyś twoją żonę. -rzekł starzec – jako małą dziewczynkę. Wiem gdzie mieszkała. I sądzę, że teraz również tam ją znajdziemy.

Mężczyzna zamknął drzwi i rzucił do Roda:

– Ruszajmy.

Przeszli przez furtkę. Tłum ludzi zniknął, zamiast tego ulica roiła się od szczurów, które wspinały się jedne na drugie, jakby chciały mieć lepszy widok. Gdy zobaczyły Roda i starca rozpierzchły się na wszystkie strony i zaczęły uciekać, tak jakby opuszczały tonący statek. W tym samym momencie błyskawica rozdarła niebo i momentalnie rozpętała się ulewa.

 

***

 

Szli ulicami miasta, nie spotykając po drodze żadnej żywej duszy. Budynki nie tylko wyglądały na opuszczone, lecz jakby nikt w nich nigdy nie mieszkał. Idąc ulicą Rod miał wrażenie jakby otaczała go dekoracja, jakby fasady budynków zbudowane były z tektury i wystarczy jedno pchnięcie, by runęły jak domek z kart.

Gdy jednak wrócili na plac z szachownicą dostrzegli zupełnie realną postać siedzącą na samym jego środku. Postanowili do niej podejść.

Człowiek ten ubrany był w czarny płaszcz z kapturem i białą maskę. W ręku trzymał tabliczkę z napisem:

„Człowiek, Który Wie, Że Nie Istnieje"

Gdy się zbliżyli zakapturzony odwrócił doń głowę i rzekł.

– Witajcie. Czy chcecie posłuchać historii?

Rod się zawahał.

– Kim jesteś? – spytał – Gdzie się podziali inni ludzie?

– Uciekli. Lub zniknęli na dobre. Ale mi to nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się do pustki i samotności.

Starzec wtrącił się w rozmowę:

– Chciałeś nam coś opowiedzieć. Co takiego?

– Czekaj! – zawołał Rod – Mieliśmy iść! Nie mamy czasu.

– Zawsze jest czas na opowieść – odparł staruszek i nie zważając na ulewny deszcz usiadł na ziemi.

Człowiek, Który Wie, Że Nie Istnieje uczynił podobnie i zaczął mówić:

 

„Dane mi było, w dawnych dniach, chodzić po łez padole i smakować owoce z ogrodu życia. Trwałem tak w tym świecie, pełnym wyrzeczeń i dławiącej pustki, niczym więzień, który nie może uciec. W nocy sypiałem, w dzień pracowałem, na tym polegała cała moja egzystencja. Lecz ciągle wierzyłem, że wszystko się zmieni i los w końcu zadośćuczyni mym marzeniom. Uciekłem w kłamstwo, przywdziałem maskę.

Lecz moja maska nie była mną. Była jedynie moim odbiciem, lub raczej tym, co pragnąłem uważać za swoje odbicie. Widziałem w niej siebie szczęśliwego, wielkiego, silnego, takiego jakim zawsze chciałem być. I wierzyłem, szczerze wierzyłem, że kiedyś tak będzie, że to tylko kwestia czasu, nim będę taki naprawdę.

Lecz w końcu następuje taki czas, gdy człowiek musi stanąć twarzą w twarz z prawdą. W końcu musi znaleźć się na szarym posępnym pustkowiu, na skraju przepaści. Tak było ze mną. I co wtedy zrobiłem? Co się stało?

Nie runąłem. Ziemia przyciągnęła mnie do siebie, lecz w drugą stronę. Padłem na plecy, na szary pył. Straciłem świadomość.

Obudziłem się czując strach i pragnienie. Miałem pod sobą miękką powierzchnie piasku, wyczuwałem obecność przepaści tuż obok mnie, lecz nie było to dla mnie ważne. Wyraźnie słyszałem głosy nawołujące moje imię – były słodkie i nęcące:

– Eva!

– Co się stało mamo, dobrze się czujesz?

– Na Boga, skarbie, wstawaj (załóż Maskę)!

– Oddycha… jest tylko nieprzytomna! Ale, co jej się stało (niech założy Maskę)?

– (MASKA!)

Te głosy mnie przyciągały. Znałem je. Znałem je dobrze. Jakże bym mógł odmówić głosom, które tak dobrze znam? Wyciągnąłem z kieszeni bezkształtny lepki przedmiot i przyłożyłem go do twarzy, a on wszedł we mnie i stał się mną. Ja zaś stałem się nim i utraciłem siebie. I znikła przepaść nad którą stałem i odeszło pustkowie na którym byłem. Powróciłem do mojej maski.

Niekiedy człowiek musi wybrać, czy pragnie, żyć w kłamstwie, czy woli zmierzyć się z prawdą. Lecz bywa i tak, że żyje w kłamstwie i nie zdaje sobie z tego sprawy. Prawda zdaje się być wtedy stokroć dziwniejsza i bardziej przerażająca od nawet najbardziej wymyślnego fałszu."

 

Człowiek zamilkł i opuścił głowę.

– O co ci chodzi? – zawołał w końcu Rod – Czemu mi to opowiedziałeś, co to znaczy?

– Ta historia nie jest przeznaczona dla ciebie. To wiadomość, dla osoby której ty już nie pamiętasz, ale ona wciąż w tobie trwa i słucha. – Człowiek, Który Wie patrzył na Roda – Być może ją zrozumie, być może nie. Opowieść jest na tyle konkretna na ile może być w tym świecie, pozbawionym stałego punktu odniesienia.

– Jesteś kobietą? – zapytał starzec – Użyłeś w swojej opowieści formy żeńskiej? Czemu?

– Jestem jedynie naczyniem, które przechowuje słowa. Nie wyjaśniam ich. Nie dotyczą mnie. Jestem posłańcem.

– Jak ktoś może być we mnie i słyszeć to co do mnie mówisz? – zapytał Rod – Co tu się dzieje? Co się dzieje? – Rod złapał się za głowę i zaczął się chwiać i jęczeć – Co się dzieje w mojej głowie?

Człowiek, zdawał się nie zwracać uwagi na Roda, po raz kolejny zwrócił się do starca.

– Ten świat się sypie, i wszystko to spada na jego głowę. Ale on na to zasługuje, nawet jeśli jest jedynie iluzją. Oszczędź JEJ cierpień. Idź.

Wtedy też odszedł i szybko zniknął z pola widzenia. Starzec stał z otwartymi ustami i niepewnie spojrzał na swoją rękę, jakby sprawdzał czy istnieje naprawdę. Spojrzał wokół siebie, pochylił się, i dotknął kamiennego podłoża. Było twarde i zupełnie realne.

Wtedy jednak Rod padł na kolana i trzymając się za głowę zaczął jęczeć i krzyczeć słowa pozbawione sensu. Starzec pochylił się nad nim i złapał go za ramię.

– Wstawaj Rodzie Hawakarian. Musimy iść do niej.

Rod posłusznie wstał i spojrzał na staruszka. Uśmiechnął się i rzekł zupełnie innym głosem.

– Tak. Do mojej kochanej, wiernej żony. Tęsknie za nią. Nigdy jej nie okazywałem jak bardzo ją kocham, jak bardzo jej potrzebuje. Ale ona wie, że tak jest.

– Musimy sprawdzić, czy żyje Rodzie. Czy jej nie zabiłeś, jak sam twierdziłeś. – przypomniał sucho starszy mężczyzna.

Rod zmarkotniał po raz kolejny.

– Tak. Tak. Muszę się tego dowiedzieć.

Ruszyli przed siebie i po niedługim czasie opuścili zabudowania. Nie spotkali już nikogo więcej, ani ludzi, ani zwierząt. Gdy wyszli z miasta deszcz ustał a zamiast chmur niebo przesłoniły obłoki brunatnoszarego pyłu. Osiadał on na ziemi i drzewach, nie oszczędził także dwóch podróżnych, którzy z trudem oddychali w gęstym, zanieczyszczonym powietrzu.

Gdy wdrapali się na wzniesienie, górujące nad miastem, usłyszeli rumor i zgiełk. Odwróciwszy się, ujrzeli z przerażeniem, jak potężne budowle rozsypują się, zmieniając w sterty kamieni i cegieł, te zaś w morze pyłu i piasku. Wkrótce po mieście nie było śladu.

– Musimy się pospieszyć – rzekł starzec.

 

***

 

Starzec i Rod szli przez wiele godzin przez skalne pustynie i piaszczyste pustkowia. Rod nie poznawał drogi, którą, szli, był pewien, że nie była to ta sama, którą dotarł do miasta. Z drugiej strony świat wyglądał teraz inaczej – pola zmieniły się w pustynie, lasy w kolumnady uschniętych, drewnianych kikutów. Wszystko wokół było martwe.

Wkrótce jednak ich wędrówka dobiegła końca i ku zaskoczeniu starca, miejsce do którego dotarli nie było szarym, ponurym i martwym pustkowiem. Stojąc na krawędzi wysokiego zbocza ujrzeli w dole zieloną, piękną, tętniącą życiem dolinę, oświetloną światłem słońca, które właśnie nad nią, wychodziło zza chmur.

Gdy zeszli ze zbocza po raz kolejny wkroczyli do innego świata.

 

***

 

W milczeniu minęli wysoki, starożytny dąb, rosnący tuż przy polnej drodze, którą zmierzali w stronę wiejskich zabudowań. Dróżka biegła wzdłuż rzeki, po której obu stronach roiło się od pól i pastwisk. Niebo nad nimi było błękitne i czyste a góry wznoszące się w oddali mieniły się szarością i bielą skał, oraz zielenią lasów. Zbocze z którego zeszli zarośnięte było świerkami i sosnami. Znikło gdzieś pokryte pyłem pustkowie, cmentarzyska drzew i nagie, czarne skały.

Starzec zdawał się nie dziwić niczemu, a w każdym razie nie okazywał żadnych uczuć. Rod zaś, tonąc już w otchłani swojego szaleństwa, nie do końca rozumiał gdzie się znajduje i co się z nim dzieje. Szedł zgięty w pół i mamrotał coś pod nosem, a piana ściekała mu strumieniami z wykrzywionej twarzy.

Przy drodze spotkali dwójkę ludzi. Stali zgięci w pół tyłem do podróżnych, najwyraźniej doglądając roślin. Starzec postanowił się do nich zbliżyć.

– Przepraszam państwa, czy to w tamtym domu mieszka Eva Hawakarian? – spytał, wskazując na chatę wznoszącą się na wzgórzu nieopodal.

– Zabił ją! Widzieliśmy jak ją zabił! Ale ona wciąż żyje! – usłyszał w odpowiedzi.

Ludzie odwrócili się do starca i dopiero teraz miał okazje by się im dokładnie przyjrzeć. Oboje pozbawieni byli twarzy, lub raczej nie tyle ich nie mieli, co starzec nie był w stanie ich dostrzec. Były zamazane i niewyraźne, jakby widziane przez grubą, mleczną szybę.

Ujrzawszy najwyraźniej to samo, Rod wydał z siebie wrzask przerażenia i bólu po czym pognał niczym zwierze do domku na wzgórzu. Starzec wzdrygając się na widok przerażających postaci, ruszył za nim, tak szybko jak tylko był w stanie.

Wkrótce dopadł do drzwi chatki, przez które parę chwil wcześniej wpadł oszalały Rod. Spojrzał za siebie i zobaczył, że ludzie bez twarzy stoją w tym samym miejscu co wtedy, odwróceni w jego stronę.

Wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę przed sobą. Drzwi się otworzyły, a on powoli wszedł do środka, zamykając je za sobą.

Znalazł się w ciemnym wąskim korytarzu, na którego końcu widać było przejście do innego pokoju, oświetlonego jasnym, dziennym światłem. Ruszył w tamtym kierunku i zatrzymał się przy wejściu do pomieszczenia.

W głębi pokoju, na niewielkiej, futrzanej kanapie siedziała kobieta, o jasnych, długich włosach. Na rękach trzymała małe dziecko do którego uśmiechała się radośnie i najwyraźniej coś szeptem mówiła. Obok niej siedział Rod. Obejmował ją ramieniem i delikatnie całował w policzek. Wyglądał na zdrowego, normalnego i szczęśliwego człowieka.

Na podłodze, dwoje nieco starszych dzieci bawiło się ze szczeniakiem rzucając mu piłeczkę. Obok nich klęczała starsza kobieta, o łagodnej twarzy, zaś przy oknie, na bujanym fotelu, siedział uśmiechnięty dziadek z fajką.

Starzec wszedł powoli do pokoju. Rozejrzał się uważnie i zobaczył coś jeszcze. W samym kącie pokoju, jak gdyby ukryte i zapomniane, leżało ciało kobiety, z rozwaloną głową.

– Och, tak się cieszę Rod. – usłyszał nagle głos kobiety – Udało ci się nareszcie skończyć z alkoholem. Jesteś wspaniały.

– Dla ciebie wszystko skarbie. Przepraszam, że wcześniej cie nie słuchałem – rzekł Rod.

– Najważniejsze, że to rzuciłeś. – odparła Eva – Ale czekaj widzę, że mamy gości. Potrzymaj Tima. – wręczyła mężowi dziecko, po czym podeszła do starca – Dzień dobry. Chyba skądś pana znam, prawda?

– Poznaliśmy się, gdy była pani mała.

– Pamiętam pana… skądś pana pamiętam… Brał mnie pan na kolana, gdy byłam dzieckiem! – kobieta wyraźnie się ucieszyła – W tym pokoju, w tym domu. Tak, na pewno, często pan przychodził do mojego taty. Świetnie się pan trzyma. Proszę, niech pan pozna moją rodzinę. To jest Rod, mój mąż, który właśnie postanowił skończyć z alkoholem i przyrzekł mi, że już nigdy mnie nie uderzy – powiedziała wskazując na mężczyznę – To moi rodzice, którzy jak się okazało jedynie wyjechali na bardzo długo, a teraz już wrócili i na zawsze ze mną zostaną. A to są moje dzieci, Tim, Ernie i Lisa. Zawsze chciałam mieć dzieci, dwóch chłopców i dziewczynkę, ale Rod nigdy się nie zgadzał. Na szczęście zmienił zdanie i wszystko już jest w porządku. – kobieta schowała twarz w dłoniach i roześmiała się radośnie. – Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa.

– A to? – starzec wskazał na ciało leżące przy ścianie – Co to jest?

W tym momencie pokój jakby zatonął w półmroku, a ciała Roda i całej rodziny Evy zastygły w bezruchu, niczym posągi. Kobieta zmarkotniała, opuściła głowę i z niepokojem w głosie odpowiedziała:

– Ach, to… Starałam się o tym nie myśleć, uprzątnąć to, zakryć. Ale to nie chciało zniknąć – kobieta podniosła wzrok i przegryzła wargę – Ciągle było tu i mimo tego, że byłam tak bardzo szczęśliwa, nie mogłam o tym zapomnieć.

– To pani ciało?

– Tak.

– Więc żyje pani, czy umarła?

Kobieta spojrzała na starca dziwnym, nieobecnym wzrokiem, po czym rzekła z pasją.

– Są na tym świecie takie zjawiska, takie POJĘCIA, które będąc ze sobą nierozerwalnie zespolone, są postrzegane jako przeciwstawne. Ludzie widzą życie i śmierć jako istnienie i brak istnienia, ponieważ nie są w stanie dostrzec ich w inny sposób. Ja zaistniałam jednocześnie w obu sferach, żyje i umarłam, wciąż istnieje, a jednak leży tu przecież moje martwe ciało. Świat poszedł dwoma torami, dwoma równorzędnymi odnogami, i wszyscy to widzą, każdy to czuje. Mój mąż, który przecież zabił mnie i nie zabił równocześnie… wyruszył w podróż aby dowiedzieć się jak było naprawdę. Widziałam to wszystko… Słyszałam głosy sąsiadów, którzy widzą i nie widzą jednocześnie. Może pan to wytłumaczyć panie Nehiriam… Nhuriam…? – kobieta po raz kolejny zamyśliła się, jak gdyby imię starca było dla niej niezwykle istotne.

– Rzeczywistość podąża naraz w nieskończoną ilość odnóg, zawsze jednak my, ludzie, jesteśmy w stanie pójść tylko w jednym kierunku. Pani idzie równorzędnie oboma ścieżkami, my zaś równocześnie widzimy oba pani istnienia. – starzec zamyślił się głęboko – Nie jesteśmy zdolni tego ogarnąć. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć co to znaczy. – starzec zamknął oczy – Teraz to wszystko wydaje mi się snem…

Kobieta wybuchnęła śmiechem.

– Chce pan wiedzieć co to oznacza? Powiem panu. Ja i mój biedny mąż staliśmy się anomalią, jesteśmy ofiarami. Świat się rozpada, nie widział pan tego, gdy tu pan szedł? Dla was to niepojęte, ja to już wszystko rozumiem! Ludzie! Ludzie, którzy zmieniają się w szczury i znikają. Miasto, które zmienia się w pustkowie! Ludzie z rozmazanymi twarzami! Pan to widział?! Osoby które znałam… znał pan… nie widzi pan ich twarzy! Więzy spajające rzeczywistość rozpadają się! Mój mąż… on jednak mnie kochał, nie mogąc uwierzyć w to co zrobił… – kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie – on zwariował, prawda? Cały czas widział mnie martwą i żywą jednocześnie, jego życie biegło dwoma torami, tak jak moje, ale inaczej… on to wszystko widział w umyśle, nie mógł pozostać zdrowym, nie mógł… To straszne… Ale on wrócił i wróciła moja rodzina. I moje dzieci, zawsze chciałam mieć dzieci. Z nimi to przetrwam. Ale Panie Nahriuam… to świat się kończy. Oto ostatnia wielka zagłada – zagłada rzeczywistości którą znamy. Rozpadamy się, coś odkształca nasz świat. Jest pan to w stanie wyjaśnić…?

– Pani rodzina… – odrzekł na to starzec.

– Co? – kobieta rozejrzała po pokoju i zobaczyła jak nieruchome postacie jej dzieci, rodziców i męża powoli nikną, jak lód, który roztapia się na słońcu.

Eva zakryła w przerażeniu usta i wydała cichy jęk.

– Nie…

Spojrzała ze strachem na starca.

– Jak to jest po śmierci? – zapytał nagle tamten.

– Słucham? – Eva zdawała się być zaskoczona tym pytaniem. Spojrzała z jeszcze większym niepokojem na stojącego przed nią człowieka i rozejrzała się po pokoju, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego gdzie się znajduje.

– Cały czas widzę i rozmawiam jedynie z pani żywą postacią. Czy czuje i widzi pani stan śmierci? Czy to martwe ciało istnieje w ogóle w jakiejś sferze rzeczywistości?

– Panie Nehurian… Nahivrian… ja… czemu pan nie powie jak się nazywa, nie jestem w stanie… przypomnieć sobie pana imienia…

Starzec wstał, coś, jakby na granicy pola widzenia zapłonęło białym światłem i poszybowało w przestrzeń. Kobieta usłyszała głos odzianej na czarno, zakapturzonej istoty stojącej teraz przed nią.

– Nie żyjesz. Zabił cię Rod Hawakarian, twój mąż. Musisz to zrozumieć, musisz zrozumieć, że wszystko co tu widzisz jest jedynie twoim pośmiertnym snem. Twój umysł umiera, a to są resztki wspomnień, resztki marzeń, pragnień, snów i strachów, które pozostały w twoim umyśle i ziściły się w tak chaotyczny sposób, w ostatnich setnych sekundach, dzielących twoje życie od śmierci. Podświadomie stworzyłaś imitację świata, ze strzępów wspomnień, które ci pozostały i pragnęłaś by był idealny, ale nie mogłaś zapobiec jego rozpadowi. Powołałaś do życia imitacje ludzi, których niegdyś znałaś, bądź jedynie widziałaś i dałaś im swoistą egzystencje. Rzeczywistość, której nieświadomie stałaś się twórcą zaczęła żyć własnym życiem, lecz jej rozkład i rozdarcie było nieuchronne. Starałaś się bronić wyobrażenia swego męża, w którego włożyłaś najwięcej z siebie. Pragnęłaś kierować go w odpowiednim kierunku, ale nie mogłaś go kontrolować, mimo iż w rzeczywistości był on jedynie cząstką ciebie, tak samo jak wszystko inne w twoim świecie. Człowiek, Który Wie, Że Nie Istnieje próbował ci powiedzieć, że się okłamujesz, zakładając maskę swoich marzeń i fałszywych nadziei. Tak samo Will/Ben pragnęli dotrzeć do ciebie, chcąc zniszczyć wspomnienie twojego ukochanego męża, którego wędrówka odciągała cię od prawdy, dawała nadzieje. Czas by wrócić na piaszczyste pustkowie i znów stanąć nad krawędzią przepaści. Ja jestem Willem, Benem i Człowiekiem, Który Wie. Zaś ten, którego darzyłaś tak wielkim uczuciem, jest twoim mordercą.

Kobieta odwróciła się tyłem do przybysza. Wyjrzała przez okno ale nie dostrzegła tam niczego nowego. Na zewnątrz widziała tylko to co zawsze, te same kwiaty, lasy i pola, tą samą pustkę i ciemność, która towarzyszyła jej od chwili gdy zaczęła ją odczuwać. Zdawało jej się, że było to niedawno, z drugiej jednak strony była to cała wieczność, gdyż nie pamiętała już niczego wcześniej.

– A więc rzeczywistość się rozpada? A czy potem znów wszystko się scali? – spytała.

Odpowiedziała jej cisza.

Koniec

Komentarze

Mój debiut tutaj, zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam
 

o. Trochę mnie zatkało. Powiem tak. Na początku mi się nie podobało, bo coś zgrzytało. Aż do momentu, jak Will i Ben powiedzieli, kim są. I wtedy spojrzałam sobie na opowiadanie drugi raz od początku i zmieniłam zdanie, bo dotarło do mnie, że ma zgrzytać i musi zgrzytać. Ja pierniczę. Psychodeliczno-oniryczny nastrój, aż wywołuje dreszcze. Im dalej tym lepiej. Nic nie jest dosłowne i mam wrażenie, że po jednym czytaniu można ogarnąć tylko maleńki wycinek tego, co się pojawia w tym świecie... Niesamowite krajobrazy, ludzie z zamazanymi twarzami, szczury... Już sama nawet nie wiem, co jeszcze napisać. Po prostu zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Jakieś tam drobne literówki i przecinki, ale mało istotne.
W sumie jedyne, do czego mogę się przyczepić, to zakończenie - że trochę za bardzo "kawa na ławę", ale z drugiej strony - wiem, że ciężko byłoby przedstawić wyjaśnienie jakoś inaczej, bo i tak łatwo się w tym pogubić i mogłoby być niejasne. A tak - jest niejasne, ale tylko w takim stopniu, w jakim być powinno.
Jednym słowem - daję 6 i czekam na następne Twoje teksty. Debiut w wielkim stylu ;) Pozdrawiam!

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Wielkie dzięki za komentarz i cieszę się, że się podobało :)
Co do zakończenia - masz racje, też mam wrażenie, że być może za dużo wyjaśniłem, ale uznałem, że sama treść może być na tyle niezrozumiała, że musze wszystko wytłumaczyć. Pewnie mogłem to zrobić lepiej, ale ciężko było mi to idealnie wyczuć.
Pozdrawiam 

Właśnie najlepsze jest to, że niby powinno być inaczej, a chyba inaczej się nie da... Czyli jest ok ;) Poza tym - wydaje mi się, że to nie kwestia za dużej ilości wyjaśnień, tylko, że wszystko jest wyjaśniane naraz... Ale to kosmetyka, całość jest naprawdę dobra :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Podobało mi się. Klimaty rozpadu rzeczywistości, oniryzmu i rozdwojenia jaźni są mi bardzo bliskie, bo właśnie pochłaniam kolejną powieść Murakamiego ;) więc twoje opowiadanie bardzo wpisało mi się w ogólny nastrój. świetnie opisany proces destrukcji rzeczywistości, z jednej strony po śmierci, z drugiej po morderstwie. W czyjej wyobraźni dzieje się ta akcja, albo na którym poziomie rzeczywistości? Momentami styl mi zgrzytał, ale czytałam szybko i z napięciem, więc nie potrafię nawet przypomnieć sobie błędów. Wadą jest niestety wyjaśniające wszystko zakończenie - z drugiej strony podejrzewam, że gdyby takiego nie było, to zostałbyś zaatakowany za zakończenie otwarte :) Ale może lepiej było chociaż ten końcowy monolog rozbić na dwa albo na dialog, w którym wszystko byłoby wyjaśniane stopniowo, zamiast bach! kawa na ławę. Ale jak AubreyBeardsley wspomniała, nie umniejsza to zbytnio wartości opowiadania.
Niezły debiut. Ode mnie 5 z plusem ;)

Dzięki za komentarz 
Na pewno pomoże mi to lepiej przemyśleć zakończenie przy następnym opowiadaniu. ;)

Nawet mi sie podobało, mimo że ja nie za bardzo lubię takie filozoficzno-oniryczne klimaty . Ale u Ciebie nie ma na szczęście przegięcia i ma to wszystko sens. Całość nawet mnie zaciekawiła i nie znudziła. Były jakieś lekkie zgrzyty, ale raczej niewielkie. Nawet ich nie potrafiłabym chyba znaleźć tutaj, bo na czytniku czytałam ;) Do tego nie jestem w tym dobra ;) Poza tym styl niezły jak dla mnie.
Miejscami jest chyba nieprawidłowy zapis dialogów był. Np. tu: "- To tu. - powiedział jeden z proroków."  albo - Znałem kiedyś twoją żonę. -rzekł starzec - jako małą dziewczynkę.
Pozdrawiam

Nowa Fantastyka