- Opowiadanie: Czarwonik - Dolina Doby

Dolina Doby

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dolina Doby

Zgarbiony staruszek usiadł na stopie Dnia, która wskazywała swój przód, a tył Nocy, ukrył twarz w dłoniach i zaczął rozpaczać nad swą niedolą.

– Oj, jaki ja biedny! Żona mnie zostawiła! Przyjaciel mnie opuścił! Oj biedny ja, biedny! – darł się wniebogłosy.

Nagle coś spadło mu na głowę. Popatrzył w dół, popatrzył w górę, ale nie dostrzegł niczego niepokojącego. Przełknął głośno ślinę i drżącymi rękoma dotknął czubka głowy.

– Niezidentyfikowana m-maź w n-n-niezidentyfikowany s-sposób z-znalazła się n-na m-mojej łepetynie – powiedział do siebie roztrzęsionym głosem – m-maź ta w-wydziela s-specyficzny zapach p-przywodzący na m-myśl – tu wsadził ostrożnie palec do nosa. Trwało do bardzo długo, ponieważ przez cały czas ręce trzęsły mu się niemiłosiernie. Nastąpiła nagle chwila ciszy, po czym kontynuował z rezygnacją. – Ptasie łajno.

Staruszek jęknął cicho i wybuchł płaczem.

Zmagania tego jakże smutnego człowieka podziwiała wiedźma, która zamieszkiwała chatkę w samym centrum lasu. Chrząknęła głośno wychodząc zza krzaków. Oczywiście nie mogło to ujść uwadze takiemu czujnemu staruszkowi, jakim niewątpliwie był staruszek, szybko, więc otarł oczy rękawem, po czym zerknął niby od niechcenia na pryszczatą kobiecinę idącą w jego stronę.

– Co cię ku mię sprowadza, o niewiasto dziewicza? – rzekł do wiedźmy wyniosłym głosem.

– Obrażasz się jak panienka, Janku! – wrzasnęła skrzekliwie.

– Sama się obrażasz! – krzyknął staruszek, wypluwając salwy śliny.

Wiedźma szła powoli w jego stronę.

– Dawaj – wyszeptała złowieszczo.

Jankowi serce zabiło szybciej. Czyżby to teraz? Czyżby to ta chwila?

– O niewiasto dziewicza, a po cóż wstawać mam? – zapytał, głos oscylował mu z podniecenia.

– Przekonasz się – odpowiedziała tajemniczo, ukazując przy tym wszystkie żółte zęby, a raczej pozostałości po nich.

Janek zaczął wstawać powoli ze stopy, nie mógł już dłużej trwać w bezczynności.

– No, chodźże – warknęła cichutko.

Zupełnie jak prosiak, pomyślał staruszek.

Gardło Janka wydało dziwny dźwięk, który przypominał troszeczkę parsknięcie kota, a po części warknięcie tygrysa.

Wiedźmę i staruszka dzieliło od siebie kilka długich (no na oko jeden krok enta) kroków. Staruszek, choć w dłoni trzymał swój Niezniszczalny Kostur Zagłady, bał się wiedźmy, która była bardzo przebiegła i niewątpliwie miała kilka asów w rękawie. Wiedział, że w każdej chwili mogła zaszarżować na miotle lub przemienić go w żabę, włożyć mu do ust czekoladowy knebel lub zatkać nos gumą do żucia. Była groźnym przeciwnikiem, bardzo groźnym.

Janek zaatakował pierwszy. Ze zwieńczenia kostura, w kształcie głowy hobbita, wyprysło kilkaset miętowych dropsów, uformowane w węża pomknęły ku niebu i znikły między koronami drzew, wiedźma krzyknęła triumfalnie, idąc raźno w kierunku przeciwnika. Gdy była już bardzo blisko, Janek stuknął kosturem o ziemię. Kilka rzeczy wydarzyło się wtedy jednocześnie. Wiedźma wydobyła zza pleców Czarną Miotłę, uśmiechnęła się przy tym uwyraźniając przyozdobiony pieprzykami nos. Staruszek natomiast, wrzasnął z całych sił: Dropsie, przybywaj! W tym właśnie momencie z nieba spadła istna ulewa cukierków, w try miga zasypując złowrogo nastawioną kobiecinę. Nastała pełna napięcia cisza, urywana obrzydliwym mlaskaniem. Góra dropsów z każdą chwilą zdawała się być coraz mniejsza i mniejsza, aż w końcu przybrała postać pagórka. Wiedźma nagle wyskoczyła (a raczej wyleciała) z pułapki Janka na Czarnej Miotle. Cisza ustąpiła okropnemu rechotowi, który wydobył się z gardła wiedźmy.

– Niewiasto! – krzyknął staruszek.

Odpowiedział mu dziki śmiech.

Czarna Miotła niosła rączo swoją panią, wywijała szalone pląsy i szyła świątecznymi laseczkami w stronę Janka. On jednak dalej dzielnie stawiał opór. Zaintonował jakąś starą jak świat pieśń, która pomogła mu wznieść wokół siebie barierę ochronną. Wiedźma zaklęła szpetnie i uderzyła całą swoją mocą magiczną. Pomogło. Janek leżał bezruchu w stężałej galaretce.

– Zapomniałeś o Galaretce Wubu-Dubu, staruszku?

Po chwili został brutalnie przywiązany łańcuchami do miotły i, o zgrozo, uciszony kneblem wykonanym z gorzkiej czekolady; Janek nawet nie był pewien, w jaki sposób wiedźmie udało się wsadzić mu ten czarci przyrząd do ust.

Lecieli. Ropucha na miotle, staruszek pod nią. Nieszczęśnik obijał się o wierzchołki drzew, dziwnym trafem samych sosen, ich igły, ostre jak igły, raniły permanentnie zbolałe ciało. Pod staruszkiem malował się wprost cukierkowy krajobraz. Dosłownie. Rzeki iskrzyły się złotem, nie była to bynajmniej zasługa słońca, ponieważ rzeki w krainie Dnia miały swe źródła w powstałych niegdyś na północy, Górach Miodowych. Wiły się one wśród konarów truskawkowych dębów, czekoladowych lip oraz gęsto tu rosnących, śmietankowych jabłoni, których ogromne korony zakrywały gdzieniegdzie koryto rzeczne, czy, jak raczej wypadało je nazwać, miodowe.

Wiedźma popędzała Czarną Miotłę czarnym jak czarna noc biczem, darła się przy tym jak stara baba, chociaż, gdyby tak dłużej nad tym pomyśleć to wychodziło na to, że jednak była tą biedną, starą babuleńką; pluła jak lama i zanosiła się przeraźliwym chichotem dokładnie jak wiedźma; nad tym gdyby również nieco dłużej pomyśleć, to w końcu doszłoby się do wniosku, że wiedźma rzeczywiście była wiedźmą. Staruszek miał już dość. Głupia baba, pomyślał, nawet kostura mi nie zabrała.

W końcu ich oczom ukazała się Dyniowa Chatka, a jeśli już o oczach mowa, to Janek nie miał z nimi większych trudności, ponieważ zatrzymały się w chwili, gdy miał je otworzyć, jedynym skutkiem ubocznym owego otwarcia owych oczu było to, że łzawiły i piekły jakby wtarto w nie kilogramy pieprzu. Wylądowali w ogrodzie. Galaretka zamieniła się w śmierdzącą breje, której zapach udzielił się staruszkowi oraz okolicznym kwiatom. Gdy to nastąpiło, wiedźma błyskawicznie wyrwała kostur z rąk Janka, z taką siłą, że klękajcie narody. Staruszek, nieco zdezorientowany, rozejrzał się dookoła. Tutaj żem jeszcze nie był, powiedział sobie w duchu, no nic, wszystko trzeba zbadać. Zatarł energicznie ręce, uśmiechnął się szeroko, po czym zawołał stanowczym głosem:

– Niewiasto!

Wiedźma spojrzała na niego spode łba.

– Czego dusza pragnie? – warknęła.

– Czy mogę liczyć na suto wyprawiony stół?

– Skuć go! Skuć gnoja! – wrzasnęła. – Co za bezczelność! Warchlak sobie żądania będzie jeszcze stawiał – dodała szeptem.

Drzwi chatki otworzyły się z hukiem, wyszła zza nich smukła dziewczyna oraz zgarbiony gremlin. Gremlin zaniósł się spazmatycznym szlochem, gdy tylko zobaczył staruszka stojącego wśród zwiędłych kwiatów.

– MOJE maaalwy! – zawył.

– Zamknij się, Żabol! – skarciła go panna idąca po jego prawicy.

Wiedźma wskazała skinięciem głowy na bezradnie stojącego Janka.

– Wsadzić go do tych dwóch nowych, Różo – powiedziała łagodnie.

– Taaa jest! – zasalutowała dziewczyna.

Dłonie staruszka zostały skrępowane ciężkimi kajdanami. Brutalnie popychany, posuwał się nieustannie w stronę Dyniowej Chatki. Poprowadzono go korytarzem, po czym schodami, do lochów.

W celi, gdzie się znalazł, znajdowało się już dwóch więźniów. Jeden był małą dziewczynką o blond włosach, drugi natomiast chłopcem o tym samym kolorze czuprynki; oboje wyglądali na nie więcej niż siedem lat. Staruszek uśmiechnął się do nich.

– Jak tam dzieciaki? Wasz też złapały?

Dzieci pokiwały głowami, buzie miały smutne.

– Nie martwcie się, dziadzio coś poradzi! – krzyknął optymistycznie.

– My tylko chcieliśmy skosztować słodyczy – szepnęła smutno dziewczynka.

– Ja jestem Jaś – powiedział chłopczyk – a to moja siostra, Małgosia. Zgubiliśmy się w tym lesie i nie mogliśmy znaleźć drogi powrotnej… – załkał cichutko.

Janek usiadł na wolnym tapczanie i przywołał ich krótkim gestem do siebie.

– Zaraz stąd wychodzimy, za niedługo…

Urwał w połowie zdania i wsłuchał się w rozmowę, która dało się słyszeć z piętra.

– Głodna jestem – mówiła wiedźma – dzieciaczki już gotowe? – zapytała, rozmarzonym głosem.

– Jeszcze kilka dni trzeba poczekać – odparła Róża. – Później urządzimy prawdziwą ucztę!

– Czas kolacji – westchnęła pryszczata – nakarm naszych wszystkich „gości”.

Staruszek słyszał jęki, które dochodziły do jego uszu, z sąsiednich celi. Były wprost okropne!

– Wstawać, śpioszki! – krzyczała Róża – Żarcie niosę!

Rozległ się odgłos obijających się o siebie cukierków. Kiedy dziewczyna znalazła się pod celą staruszka i rodzeństwa, obdarzyła ich szyderczym uśmiechem.

– No, wstawać! – krzyczała dudniąc czarną laseczką po kracie. Jaś i Małgosia podbiegli szybko do niej, uklękli i zaczęli błagać o jedzenie. – O tak, tak, mam tu dla was coś specjalnego. – Zza pazuchy wyciągnęła wielką tabliczkę czekolady, łamiąc ją na kawałki, wrzucała w otwarte usta dzieci.

Gdy Jaś i Małgosia skończyli „ucztować”, wzrok ich stał się nieobecny; po chwili uśmiechnęli się do staruszka.

– Pyszne było, pyszne! – zawołali zgodnym chórem.

 

Nastała noc. Z sąsiednich celi dochodziły ciche pochrapywania, urywane równie cichym powarkiwaniem; staruszek dałby sobie głowę uciąć, że gdzieś tu urzędował wilkołak. Jaś i Małgosia wyglądali dziwnie. A nawet bardzo dziwnie. Z każdą kolejną godziną ich koce zdawały się rosnąć.

Janek kolejny raz oderwał wzrok od spleśniałej, sezamowej powały, wstał powolutku, starając się robić jak najmniej hałasu, po czym podszedł do Jasia. Chłopiec wydawał się być o wiele grubszy, niż był przedtem, a i oddech miał niemiły. Skierował się teraz w stronę Małgosi, ta również była nieco większa. Staruszek legł znów na swoim tapczanie. Zasnął.

 

Pomijając radość z powodu trafnego odgadnięcia pochodzenia swojego sąsiada, Janek wstał tego dnia lewą nogą. Był w okropnym humorze. Znów zaczął się nad sobą użalać i drzeć wniebogłosy; stawał się nie do zniesienia. Przytłaczało go na dodatek to, że Jaś i Małgosia, na wskutek działania jakieś nieznanej mu magii, rzeczywiście stali się grubsi. Miał jeszcze w uszach słowa wiedźmy, które udało mu się uchwycić z samego ranka. Brzmiały mniej więcej tak:

– Dzieciaczki będą już dzisiaj gotowe, zobaczysz! – mówiła triumfalnie. – Wczoraj do czekolady dodałam im ociupinkę mojego tajemniczego eliksiru – tu staruszek usłyszał wyraźne kłapnięcie szczęki.

Wlepił wzrok w kraty zrobione z gorzkiej czekolady. Nie mógł ich przegryźć, ponieważ gorzkiej czekolady po prostu nienawidził, a na próbę pokonania jej mocy, nie był jeszcze gotów. Siedział zgarbiony na swoim tapczanie. Jego żmudne rozmyślania, zostały w końcu przerwane przez Jasia.

– Dlaczego jesteś taki smutny, dziadku? – rzekł, przysiadając się do staruszka.

– Aj, nieważne – odpowiedział.

– Co dzisiaj porobimy?

– A co byście chcieli?

– Pogramy później w Lukrowane Bierki?

– Oczywiście – powiedział skwapliwie. – Najpierw jednak daj dziadziowi odpocząć, dziadzia jest bardzo zmęczony i niewyspany.

– Dobrze. – Jaś uśmiechnął się do niego i odszedł, pozostawiając na pastwę czarnych myśli.

Minęło południe. Janek od rana ustalał plan działania, a raczej starał się to robić, nie szło mu jednak najlepiej – był dopiero przy pierwszym punkcie.

W końcu nastała pora kolacyjna, staruszek patrzył na plan, który spoczywał u jego stóp; nakreślił go palcem, było tam napisane jedno słowo, w którym pokładał wszelkie nadzieje: IMPROWIZACJA.

– Nasze dzieciaczki trzeba przyprawić – szczebiotała wiedźma.

Janek zacisnął pięści i zęby. Czekał.

Róża otworzyła celę. Staruszek zaatakował błyskawicznie. Zaczął pląsać dziko nogami i tańczyć wokół dziewczyny, wykrzykiwał przy tym pełne szaleństwa: Ho! Ho! Hossa! Hop! Udało się! Dziewczyna zemdlała z przerażenia. Skinął głową na Jasia i Małgosie. Dzieci miały jednak niemałe trudności z chodzeniem. Ciała ich obrosły tłuszczem tak bardzo, że łatwiej im by było toczyć się niż iść. Jaś był pierwszy u krat, nie mogąc przez nie przejść, wyważył je swoim wielki brzuszyskiem i dalej pognał razem z nimi. Hmm… Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłem, zapytał się siebie samego Janek.

Staruszek szedł na przedzie, a raczej biegł na złamanie karku krzycząc: Argh! Argh!. U jego boku znalazł się Pan Wilkołak – tak zdążył się przedstawić wilkołak, sąsiad staruszka, który oswobadzał teraz innych więźniów.

Wiedźma zdawała się nie słyszeć tego całego tumultu – pochłonięta była całkowicie poszukiwaniem przypraw; klęła przy tym siarczyście.

Janek sam wszedł do kuchni, innym natomiast kazał siedzieć cicho i zostać na dole. Wiedźma pochyliła się nagle przy kominku, wtedy Janek przypomniał sobie pewną starą baśń traktującą o dziewczynce i chłopczyku o imieniu Jaś i Małgosia; w jego umyśle zakwitł pomysł, który był zapewne pomysłem nad pomysłami. Podbiegł szybko do kobieciny i z okrzykiem: A to tak dla dopełnienia wątku! kopnął ją w wypięty na niego zad. Wiedźma wleciała do środka z mrożącym krew w żyłach wrzaskiem i… znikła. Więźniowie wbiegli do kuchni wrzeszcząc:

– Niech żyje staruszek! Niech żyje staruszek!

Janek wiedział, że to jeszcze nie koniec. Wiedział, że musi podjąć wędrówkę w odległe krainy, krainy Nocy, ze swoim nowym przyjacielem i kompanem, Panem Wilkołakiem oraz Żabolem, z którym zdążył się już przeprosić i również zaprzyjaźnić.

Jaś i Małgosia zostali bezpiecznie dostarczeni do domu, oczywiście ku uciesze swoich rodziców. Wyjście z lasu wskazały im placuszki, które do tej opowieści w większym stopniu nie przynależą, więc nie warto opisywać ich pochodzenia ani zwyczajów. Wspomnę tylko jeszcze o tym, że Jaś i Małgosia musieli przejść na ścisłą dietę.

 

Koniec

Komentarze

Życze miłej lektury i  mam nadzieję, że komuś się spodoba. : ]

No, może by ktoś uraczył konstruktywną krytyką? Jestem początkujący i taka by się sprzydała.

Sympatyczna bajka, kilka razy się uśmiechnąłem. Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuje za komentarz. : ]

Trochę bajka, trochę absurd, a generalnie pomieszanie z poplątaniem, które smakuje jak lody z kiszoną kapustą, czyli niezbyt dobrze. Nie będę ukrywał, że mi się nie podobało. Parę razy w trakcie lektury przewinęła mi się myśl: "Głupie głupoty". Rozumiem zamysł, jaki przyświecał tekstowi, ale jest to eksperyment według mnie zupełnie nieudany.

Parę uwag technicznych:
1. "Zgarbiony staruszek usiadł na stopie Dnia, która wskazywała swój przód, a tył Nocy" - wybacz, ale bez szerszych wyjaśnień, nie wiadomo gdzie, ani na czym usiadł, bo chyba nie na czyjejś części ciała? Chodziło o to, że usiadł u podnóży jakiegoś wzniesienia?

2. "- Niezidentyfikowana m-maź w n-n-niezidentyfikowany s-sposób z-znalazła się n-na m-mojej łepetynie - powiedział do siebie roztrzęsionym głosem - m-maź ta w-wydziela s-specyficzny zapach p-przywodzący na m-myśl - tu wsadził ostrożnie palec do nosa. Trwało do bardzo długo, ponieważ przez cały czas ręce trzęsły mu się niemiłosiernie. Nastąpiła nagle chwila ciszy, po czym kontynuował z rezygnacją. - Ptasie łajno." - nie rozumiem, dlaczego bohater gada do siebie i na dodatek się jąka. Lepiej, żeby to opisać normalnym trybem narracji.

3. "Oczywiście nie mogło to ujść uwadze takiemu czujnemu staruszkowi, jakim niewątpliwie był staruszek, szybko, więc otarł oczy rękawem" - powtórzenie, a po słowie "szybko" nie powinno być przecinka.

4."- Co cię ku mię sprowadza" - bełkot nie po polsku.

5. "Wiedźmę i staruszka dzieliło od siebie kilka długich (no na oko jeden krok enta) kroków." - po co ten wtręt w nawiasie? Nic nie wnosi.

6."Wiedział, że w każdej chwili mogła zaszarżować na miotle(...)Wiedźma wydobyła zza pleców Czarną Miotłę" - po pierwsze, skąd to wiedział, skoro miotła była schowana. Chowanie miotły za plecami, tak by nie było jej widać jest absurdalne.

7. "Po chwili został brutalnie przywiązany łańcuchami do miotły" - jakoś trudno to sobie wyobrazić.

To tylko parę przykładów. Rzeczy do poprawienia  jest znacznie więcej. Dialogi są strasznie sztuczne (nawet jak na bajkę z przymrużeniem oka). Związki przyczynowo-skutkowe w fabule po prostu nie istnieją.

Pozdrawiam.

Właściwie zgadzam się z wszystkim co napisał Eferelin jednak dostrzegam w tekście pewną lekkość i swobodę. Calość jest ewidentnie niedopracowana fabularnie (jest o niczym) a warsztat wymaga jeszcze zncznej poprawy. Niemniej wydaje mi się autorze, że gdybys przysiadł nad kolejnym swoim pomysłem i PRZEMYŚLAŁ skąd dokąd chcesz prowadzić czytelnika nim zaczniesz pisać, efekty mogłyby być niezłe.

Wyobraźnię masz - musisz jeszcze zniszczyć wewnętrznego lenia i nie bać się popracować nad tekstem.

Dziękuje wszystkim za przeczytanie i komentarze. : ] W następnym opowiadaniu postaram się was czymś zaskoczyć bądź zaciekawić. : ]

Aj, zapomniałem dodać, ze niektóre absurdy były po prostu zamierzone, np. "Oczywiście nie mogło to ujść uwadze takiem czujnemu staruszkowi, jaki niewątpliwie był staruszek[...]" Jeśli chodzi o mówienie do siebie... Mogę powiedzieć, że Janek przestaszył się wenętrznie, stąd ten roztrzęsiony głos. ; ]

Nowa Fantastyka