- Opowiadanie: lbastro - Karma

Karma

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Karma

Karma

1.

 

Głęboki wdech wypełniający płuca aż do samego dna. Potem zatrzymanie oddechu i powolny wydech. Najpierw z głębi gardła, potem z ust, a na koniec poprzez nos. Wydech, któremu towarzyszy wibrujący dźwięk odczuwalny od podbrzusza aż do sahasrary na czubku głowy.

 

– Aaaauuuuummmmmm…

 

W polu widzenia, na tle absolutnej czerni, majaczy tylko jednostajnie migający płomień, wyświetlany przez WPM. Po kilkunastu minutach automatycznie napływa melodia i w rytm oddechu wpasowują się słowa.

 

Om bhur bhuwa swaha

Tat sawitur warenjam

Bhargo dewasja dhimahi

Dijo jonah praćodajat (*)

 

Gayatri mantra jeszcze brzmi w pustej przestrzeni, gdy rozplata ręce z mudry dhyana i włącza interfejs graficzny Wspomagania Procesów Myślowych. Anu Deshpande wraca do rzeczywistości.

 

Obraz stopniowo rozjaśnia się, a w rogu pola widzenia pojawia się czerwona liczba. Anu z zadowoleniem stwierdza, że wzrosła o przeszło dwadzieścia i w tej chwili stan jej karmy znajduje się na poziomie 7530 powyżej zera. To nieco mniej niż wartość, która mógłby wprowadzić oprogramowanie Centrum Zliczania w stan podwyższonej aktywności, związanej z jej osobą. Trzy mniejsze parametry, obrazujące uśredniony poziom wiedzy, iloraz inteligencji i wskaźnik zaangażowania społecznego, zwany mądrością społeczną, nie zmieniły się od wczoraj, a niewielkie strzałki wskazujące tendencje w okresie inkarnacji , czyli stu ośmiu dni rozliczeniowych, zajmują poziome położenie. Anu uśmiecha się zadowolona, bo tak właśnie powinno być. Odkąd dowiedziała się, że medytacje i modlitwy skutecznie pozwalają podwyższać poziom karmy, stosuje tę metodę często. Dodatkowym atutem jest spokój, jaki odczuwa po medytacji.

 

Wreszcie, odzyskawszy wigor w pełni, zauważa migającą na obrzeżach pola widzenia małą ikonkę wiadomości. Otwiera list, najpierw uaktywniając bloker, całkiem dobry program, dający przez dwie minuty izolację i względne bezpieczeństwo. Niestety, tylko dwie minuty, po takim bowiem czasie centrum zliczania mogłoby zapisać brak połączenia w jej logu. Niby niczym to nie skutkuje, ale lepiej mieć zupełnie czysty plik logu i niczym nie zakłóconą karmę.

 

Plik jest zabezpieczony jej algorytmami, dlatego natychmiast wie, że nadał go jeden z kilku zaufanych pośredników. W polu widzenia pojawia się sylwetka fantomu wiernie odzwierciedlającego Johna Scalzi.

 

– Witaj Anu. Jutro o dziesiątej rano pojawi się u ciebie niejaki Jaye Ruiz. Żonaty, trójka dzieci; urzędnik niskiego stopnia w ministerstwie rozliczeń karmy. Potrzebuje selektywnego blokera bodźców związanego z jakąś osobą, pewnie kochanką. – Uśmiechnął się ukazując krzywe zęby. – Standard. Już zapłacił połowę, jak zwykle reszta po robocie.

 

Postać rozpływa się. Anu zerka tylko na zdjęcia klienta i kasuje wszystkie ślady, jakie wiadomość zostawiła w WPM.

 

Urzędnik z ministerstwa, pomyślała Anu Deshpande, to przecież tacy jak on zmienili NetVir w dzisiejszy koszmar. Naszły ją wspomnienia, bo mimo, że skończyła ledwie trzydzieści sześć lat, to była świadkiem sankcji, a potem wprowadzenia karmy po kilku latach zwanych Anarchią Netową.

 

System Wspomagania Procesów Myślowych był rewolucją i na początku niczym ponad to, co sugeruje nazwa. Wyspecjalizowany mikrokomputer zintegrowany z kresomózgowiem, zapewniał wszystko to, co NetVir, ale nie trzeba było gogli i implantów słuchowych. Wszystkie informacje, odbierane z NetVir, przetwarzane były bezpośrednio w impulsy wplatane we wrażenia. Najpierw wzrokowe i słuchowe. Po niecałym roku okazało się, że można zasymulować w mózgu także smak i węch oraz zmysły somatyczne.

 

Anu miała siedem lat, gdy rodzice wyposażyli ją w WPM, wtedy zwany popularnie duchem, ze względu na wygląd domyślnego awatara pomocy. Zestaw i jego montaż były na tyle tanie, że w zasadzie wszyscy mogli sobie na niego pozwolić, tak jak kilkadziesiąt lat wcześniej na spełniający podobną rolę komputer. Zresztą najbiedniejszych i tak wspomagały rządy, fundując najprostsze modele duchów.

 

System stał się powszechny, obejmując blisko czterdzieści procent ludzi na Ziemi, a jego możliwości wywołały zupełnie nowe i niespodziewane reperkusje społeczne. Wirtualne grupy przestępcze, nielegalnie rozprowadzane bodźce odurzające. Ciągłe przebywanie w wirtualnych obszarach NetVir już wcześniej określano jako wirtuholizm. Wiele osób umierało z wycieńczenia podczas trwających setki godzin sesji. Gdy WPMy dały możliwość stymulowania nie tylko wzroku i słuchu, sytuacja stała się krytyczna dla gigantycznej rzeszy ludzi, którzy wpadli w sidła sieci perfekcyjnie udającej rzeczywistość. Gospodarki zaczęły się załamywać, spadła konsumpcja w świecie realnym, za to trzy czwarte obrotów przeniosło się do świata wirtualnego.

 

Życie toczyło się na dwóch płaszczyznach, przy czym kwitło na tej wirtualnej. Tak, jak niegdyś realem, tak teraz siecią zawładnęły grupy wpływów. Polityka, rządy i pojęcie przynależności państwowej przestawały mieć znaczenie. W ciągu zaledwie kilku lat ludzkość stanęła na skraju przepaści i dlatego otwartość NetVir stanęła pod znakiem zapytania. Ten okres, a wtedy właśnie Anu Deshpande dorastała, to czas Anarchii Netowej.

 

Sytuacja stała się krytyczna i dlatego w nadzwyczajnym tempie opracowano specjalne, inwazyjne oprogramowanie na WPMy, zwane licznikiem karmy i wprowadzono prosty, i jak się na początku wydawało sprawiedliwy, system kontroli społeczeństwa.

 

Miało to miejsce osiemnaście lat temu.

 

Po siedmiomiesięcznym okresie przejściowym nastał czas karmy.

 

 

2.

 

Jaye Ruiz był nieprzyzwoicie wręcz punktualny. Przed drzwiami Anu pojawił się kilka sekund przed czasem. Gdy, specjalnie rzecz jasna zwlekając, otworzyła mu wreszcie, zrobił na jej widok bardzo dziwną minę, wyrażająca najpewniej zaskoczenie.

 

– Czyżby spodziewał się pan białego chłopca, a zamiast tego zastał czarną dziewczynkę? – wypaliła na powitanie Anu, w głosie której wyraźna była nuta sarkazmu.

 

– Ależ skąd – powaga natychmiast wróciła na śniadą twarz. – Nie spodziewałem się, że taka piękna kobieta może być kaka.

 

– Och te stereotypy – odrzekła uśmiechając się. – Ktoś powie kobieta-fizyk albo kobieta-karma kraker, a już w myślach powstaje wizerunek rozczochranego potworka.

 

– Przepraszam – Ruiz zmieszał się nieco.

 

– Daj spokój, Jaye. Mogę mówić do ciebie po imieniu?

 

– Oczywiście.

 

– Zatem chodź za mną, Jaye.

 

Poprowadziła go korytarzem o ścianach zapełnionych starymi fotografiami i hologramami w drewnianych ramkach. Minąwszy dwoje drzwi po prawej i tyleż samo po lewej, trafili do niewielkiego, prawie zupełnie pustego pokoju o białych ścianach. Oprócz lampy i dwóch prostych krzeseł, Jaye zobaczył tylko niewielka skrzynkę, zawieszoną na jednej ze ścian. Ze skrzynki wystawało kilka przewodów.

 

Jaye Ruiz dopiero teraz, gdy Anu zamknęła drzwi, zauważył wyraźny, migający w polu widzenia napis informujący o braku połączenia. Z niedowierzaniem wywołał serwer wiadomości. Bezskutecznie. Jego rozbiegane oczy powoli zaczęły wyrażać panikę. Anu widząc to pozwiedzała wyraźnie i głośno:

 

– Jesteśmy w klatce Faradaya. Żadne impulsy nie przenikają ani do tego pomieszczenia, ani z niego nie wychodzą. Uspokój się. Wiem, że to dla ciebie nowe doświadczenie, ale nie mogłam cię uprzedzić, żeby Centrum Zliczania nic nie odnotowało.

 

– Ok – odparł Jaye mrużąc oczy. Anu znała tę reakcję, podobną do nagłego odcięcia powietrza, dlatego kontynuowała, jakby mówiła do kogoś niedorozwiniętego umysłowo.

 

– Teraz podłączę się do twojego gniazda serwisowego i zacznę generować sztuczny sygnał, który będzie naśladował twoją aktywność. Inaczej po stu dwudziestu sekundach system zacznie reagować na przerwę w zapisie logu. – Mówiąc to wsunęła mu do małego otworu ponad lewym uchem cienką dwucalową sondę. Drugą, taką samą, Anu umieściła sobie. Po kilku sekundach powiedziała: – Teraz mamy jakiś kwadrans dla siebie – zaśmiała się – w zasadzie dla ciebie. Opowiedz krótko, jaki masz problem z karmą.

 

Gdy opowiadał o swym uczuciu do koleżanki z pracy, o swej żądzy, z która zawzięcie walczył i o tym, że jego myśli, a ostatnio wymiana informacji powodują drastyczny spadek wartości karmy, Anu poprzez pulpit techniczny zaczęła analizę jego WPMa. Niezbyt było to skomplikowane i dlatego po mniej niż pięciu minutach miała dokładną mapę filtra, a po kolejnych kilkunastu sekundach zakończyła instalację blokera. Zauważyła kilka dziwnych procesów, dosyć sprytnie ukrytych, ale zignorowała to. Widziała też w oknie diagnostycznym obecność dosyć spory moduł rozpraszania i rejestracji danych. Zignorowała to wszystko.

 

Jaye wciąż gadał, kiedy Anu wyciągnęła sondę ze swojej głowy, a potem z gniazda Ruiza.

 

– Już.

 

– Jak to już? – Był wyraźnie zdziwiony. Jednak nie protestował, gdy Anu delikatnie dała mu do zrozumienia, że powinni już wyjść z pokoju. W dwie sekundy później powróciło połączenie, a z nim wszystkie funkcje ducha.

 

– Wiesz jak działa System zliczania karmy? – zapytała. – No musisz wiedzieć, przecież pracujesz na rzecz tego Systemu – zaśmiała się głośno.

 

– Oczywiście, że wiem, ale nie powinniśmy o tym rozmawiać. Nie powinienem nawet o tym myśleć. Bo akurat w tej materii krytyczne odniesienia są punktowane ujemnie i krama może maleć.

 

– Spokojnie, Jaye. Masz teraz w swoim duchu przyzwoitego blokera, ukierunkowanego oczywiście na tę twoją Lucynę. Jednak w prezencie dałam ci mój pakiet filtracyjny i możesz rozmawiać bezkarnie o wielu sprawach. No więc, jak to działa?

 

– No tak. Czyli… – zaczął bardzo niepewnie, chociaż samo mówienie o Systemie, bez krytyki rzecz jasna, nie jest punktowane ujemnie. Jeśli już to raczej dodatnio, bo działa na rzecz zwiększania świadomości karmicznej. – System opiera się na integracji WPMa i kresomózgowia. Sam mikrokontroler może nie tylko stymulować ale także rejestrować wszystkie wrażenia oraz częściowo sposób ich interpretacji. W zasadzie to rejestruje nasze reakcje na bodźce. Cykl pracy trwa czterdzieści mikrosekund, a pliki przesyłane są co pół sekundy do centrum zliczania karmy. Po czasie nie dłuższym niż pięć sekunda wraca nowy stan licznika. Jednocześnie duch zaopatrzony jest w analizatory współczynnika inteligencji, mądrości społecznej i wiedzy, które aktualizowane są raz na dobę, a weryfikowane co sto osiem dni, okres zwany inkarnacją. Punkty karmy naliczane są w oparciu o dokument zwany Katalogiem Trzydziestu Tysięcy…

 

– Tak naprawdę jest w nim tylko dwadzieścia sześć tysięcy wzorców powiązanych z pierwowzorami moralnymi, religijnymi, prawnymi i tymi opartymi o społeczne konsultacje w NetVir – dopowiedziała Anu Deshpande. – Uważasz, że system jest dobry?

 

– Jest z założenia sprawiedliwy i obiektywny.

 

– Pytam, czy dobry.

 

– No… Chyba tak. – Jaye Ruiz zawahał się.

 

– To po co przyszedłeś do mnie?

 

– No wiesz. Istnieją takie chwile w życiu, gdzie normy społeczne i religijne nie sprawdzają sie zbyt dobrze. Szczególnie tam, gdzie w grę wchodzą uczucia, takie bezduszne traktowanie zachowania nie jest do końca poprawne. To niekoniecznie uwzględnia indywidualizm.

 

– Czyżbyś krytykował System, Jaye?

 

– Nie, ja staram się tylko.

 

– Wiesz, że krytyka Systemu jest bardzo źle widziana przez System? – zaakcentowała ostatnie słowo.

 

– Wiem.

 

– A jak się mają twoje punkty karmy?

 

– Poziom karmy nie zmienił się.

 

– I tak już będzie, panie Ruiz. Możesz krytykować System, przeklinać… Chociaż pewnie nie potrafisz, bo System zabił tę piękną sztukę – Anu machnęła z rezygnacją prawą ręką, ale jej twarz szybko pokrył szczery uśmiech. – No i możesz myśleć o tej swojej Lucynie ile chcesz. Blokery będą skutecznie filtrować wszystko, co będzie się z nią wiązało. Nie używaj jednak NetVir do kontaktu, bo programy Systemu mogą coś wywnioskować. To dosyć sprytne AI o bardzo wysokim poziomie.

 

Jaye Ruiz wskazał palcem swoja głowę i powiedział:

 

– To znaczy, że wszystko co zrobiłaś dotyczy tylko ducha w mojej głowie. Nie zmieniałaś nic w serwerze.

 

Ana zaśmiała się głośno.

 

– Nie żartuj. Serwery centrum zliczania są tak zabezpieczone, że nawet ja nie zdołam zalogować się na nie bez odpowiedniej autoryzacji, nie mówiąc nawet o próbie namieszania. Znakomite wielopoziomowe firewalle i kwantowa kryptografia powodują, że tylko ograniczona liczba osób z Rady Zaufanych ma dostęp do serwerów. A uwierz, drogi chłopcze – spojrzała swojemu klientowi poważnie w oczy – jestem cholernie dobrą krakerką karmy.

 

– Jak dobrą?

 

– Tak dobrą, że nawet najwyżej postawieni członkowie Rady zwracali się do mnie po, nazwijmy to, pomoc – uśmiechnęła się szeroko.

 

 

3.

 

Kilka dni później, jak każdego ranka, Anu oddawała się półgodzinnym ćwiczeniom jogi, po których kwadrans lub dwa, zależnie od czasu, spędzała na medytacji. Zazwyczaj tylko po zakończeniu takiej sesji, włączała na moment licznik karmy. Była pewna swoich usprawnień, które utrzymywać miały stan karmy na zadanym poziomie. I od trzech lat wszystko było w idealnym, zamierzonym wcześniej porządku. Jednak tego dnia, gdy w zasięgu wzroku pojawiła się czerwona liczba, Anu Deshpande zamarła. Stan licznika wynosił 5722.

 

Pierwszym odruchem, kiedy po kilku sekundach opanowała odrętwienie, było zamkniecie się w klatce Faradaya i przeprowadzenie dokładnej diagnozy WPMa. Wpięła się do systemu, wywołała ekran diagnostyczny zaprojektowanego przez siebie oprogramowania i rozpoczęła analizę.

 

Po dwóch kwadransach wyszła jeszcze bardziej skonsternowana tym, co działo się ze stanem jej karmy. Sprawdziła i zdiagnozowała wszystkie komponenty programowania ducha, zarówno te legalnie działające, jak i te skrakowane i uzupełnione o systemy blokerów, i nie zauważyła nic, co powinno ją niepokoić.

 

Załamała się jednak dopiero wtedy, gdy gorliwa modlitwa i datki na sierociniec w Bombaju zamiast znacząco podnieść stan karmy, nie spowodowały nic, ponad obserwowany od rana powolny spadek licznika. Mniej więcej o jeden punkt na minutę.

 

Wzięła z lodówki butelkę Imperial pale ale i siedziała przez ponad godzinę, sącząc piwo i obserwując jednostajnie malejącą liczbę unoszącą się gdzieś pomiędzy przeciwległą ścianą, a klonową ławą.

 

Po latach wypełnionych pewnością siebie, nagle poczuła się bezradna i zagubiona. Jakiś impuls sprawił, że postanowiła wysłać wiadomość do Vikasa. Chciała spotkać się z nim jak najszybciej. Ufała mu i mogła opowiedzieć mu o wszystkim. Ale teraz, gdy poczuła wielka pustkę i samotność, najbardziej chyba potrzebowała po prosty nieco ciepła kogoś bliskiego.

 

Vikas Sachdevi nie był zaskoczony. Ani wtedy, gdy się z nim kontaktowała, ani godzinę później, gdy przekraczała próg jego luksusowego apartamentu.

 

– Witaj – powiedział i nie czekając pocałował dziewczynę w usta. Nie broniła się i nie protestowała, gdy położył ją na miękkiej otomanie przykrytej puchatymi narzutami, imitującymi skóry. Pozwoliła wpiąć sobie przewód, którego drugi koniec znalazł się w gnieździe WPMa Vikasa. Pozwoliła swym odczuciom, myślom i emocjom powędrować gdzieś na granicę pomiędzy rzeczywistością, a wirtualnymi urojeniami. Te dwa kwadranse, które przyniosły zmęczenie ciału, ale ukojenie zmysłom, pozwoliły jej na spojrzenie z zupełnie innej perspektywy na problem, z jakim przyszło się jej borykać.

 

Tuląc swą hebanową nagość do ciepłego włosia sztucznych futer i ramienia Vikasa, opowiedziała mu wszystko. Sama zaskoczona była tym, że mówi bez emocji. Vikas słuchał uważnie, z przejęciem, siorbiąc białe, słodkie wino. Jednak nie skomentował rewelacji Anu. Powiedział tylko, gdy milczenie przeciągało się ponad miarę:

 

– Uruchomię swoje kontakty i zobaczę co da się zrobić. To może być błąd w Systemie, albo celowe działanie.

 

Potem odpłynął na kilka minut, zanurzając się w czeluściach NetVir, a gdy znowu spoglądał widzącym wzrokiem, Anu, już ubrana szykowała się do wyjścia. Przytulił ją mocno. Pocałował, jednak nie tak, jak robią to kochankowie. To był pocałunek kogoś zatroskanego jej losem.

 

– Wiesz, że możesz mi ufać – powiedział łagodnie Vikas.

 

– Mam nadzieję – odrzekła niepewnie opuszczając wzrok.

 

– Wiesz, że możesz mi ufać – powtórzył mocniejszym głosem i dodał: – I dlatego powinnaś udać się do pana Manu Kikały.

 

Anu wytrzeszczyła oczy. Z wahaniem w głosie powiedziała tylko:

 

– Ale to jest…

 

– Tak – przerwał jej Vikas – to minister rozwoju technologii w Radzie Zaufanych. To dla niego pisałaś kiedyś blokery, rzecz jasna wcześniej nie mówiłem ci nic, bo nie było potrzeby zdradzać jego zaufania.

 

– O Boże. Wiedziałam, że robię to dla kogoś z Rady Zaufanych, ale… – Anu Deshpande zbladła na moment przykładając smukłą dłoń do ust. Po sekundzie zapytała tylko: – Cóż on może poradzić?

 

– To dobry człowiek, kryształ w brudnym szlamie na powierzchni oceanu karmy. Myślę, że najmniej co może zrobić, to pokazać ci jak działa System od strony Rady. Być może to nakieruje cię, droga Anu, na jakiś trop i pomoże rozwiązać problem.

 

– Jak mogę umówić się i spotkać z kimś takim? Przecież to Rada Zaufanych, to minister Rady. Na audiencję będę czekać pewnie całą inkarnację. A do stanu zerowego zostały mi trzy dni, potem jeszcze trzy do alertu! – Prawie wykrzyczała ostatnie zdanie, ale dodała już spokojniej, ukrywając szkliste, przerażone oczy w dłoniach. – Nawet nie chcę o tym myśleć .

 

Vikas Sachdevi stał przez chwilę w zupełnym bezruchu. Tylko szybki ruch gałek ocznych i delikatne ruchy dłoni i palców świadczyły o aktywności w NetVir. Zaczął bezdźwięcznie ruszać ustami. Anu uśmiechnęła się lekko. Cały Vikas, pomyślała. Nigdy nie nauczy się rozmowy w NetVir bez odruchu poruszania ustami.

 

Połączenie Vikasa trwało mniej niż dwie minuty. Spojrzał w stronę Anu, uśmiechnął się i rzekł:

 

– Dziś o dziewiątej wieczorem jesteś umówiona na kolacje z panem Manu Kikała w Nichibotsu. – Popatrzył na zegarek. – Powinnaś zdążyć, jeśli złapiesz najbliższy samolot, tam jest dopiero wpół do drugiej po południu.

 

– Ależ to jest na samym szczycie Taiyo Samitto. Tam nie wpuszczają byle kogo.

 

– Będziesz na liście gości pana Kikały. – Tym razem uśmiechnął się szeroko i bardzo szczerze. – Tylko ubierz się w coś ładnego, bo taki strój – popatrzył z uśmiechem na złote legginsy, opinające zgrabne biodra i równie obcisły top z napisem 'odpust zupełny' – jakkolwiek miły dla oka, nie przysporzy ci sympatii obsługi Nichibotsu. To straszni sztywniacy.

 

Anu Deshpande nie było jednak do śmiechu, bo zerknąwszy na licznik karmy zauważyła, że nic się nie zmieniło. Poziom karmy spadał jednostajnie. Jednak właśnie w tym momencie coś podkusiło ją, by sprawdzić inne, wydawać by się mogło stabilne, współczynniki zliczane przez WPM. Nogi ugięły się pod nią, gdy spostrzegła, ze współczynnik inteligencji, poziom wiedzy i mądrości społecznej są o jedną trzecią niższe niż normalnie.

 

 

4.

 

Podróż z Dehli do Hong Kongu zajęła Anu pięć godzin, wliczając dojazd z oddalonego o kilka mil portu lotniczego Czep Lat Kok. Wieżowiec Taiyo Samitto, Słoneczny Szczyt, był imponujący i górował ponad pozostałymi budynkami gęsto porastającymi, dawne tereny Central and Western w północnej część wyspy Hong Kong. Wzniesiony przez japoński koncern Kaika, na placu po dawnym budynku klubu bankierów, liczył sobie przeszło pół kilometra wysokości. Na samym szczycie znajdowała się jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji w tej części świata, zwana Nichibotsu, rzekomo z racji możliwości obserwowania najcudowniejszych zachodów słońca.

 

Przy stoliku, zarezerwowanym na nazwisko pana Kikały, pojawiła się kwadrans przed czasem, nie zatrzymywana przez obsługę. Usunęła z zasięgu wzroku wszystkie wirtuale, reklamy i nieszczęsny licznik karmy, by móc w zupełnym spokoju rozkoszować się wspaniałym widokiem, rozciągającym się na całą zatokę Wiktoria. Po lewej stronie dostrzegła wyspę Lantau, gdzie ze sztucznego przylądka Czep Lat Kok startowały punkciki stratosferycznych samolotów, zaś dalej widziała odległe o czterdzieści mil Makau, majaczące niemalże na horyzoncie. W dole, skąd wyrastał smukły Taiyo Samitto, milionami świateł błyszczały niższe budynki i ulice, zatopione już w cieniu wzgórz.

 

Pan Manu Kikała przybył punktualnie o dwudziestej pierwszej. Starszy, niski Japończyk, ubrany w gustowny, szary garnitur, podszedł ukłonił się lekko. Wciągnął drobną rękę w stronę Anu. Uwagę przyciągnął dosyć masywny, złoty zegarek. NetVir pomógł zidentyfikować go jako Louis Moinet Magistralis.

 

– Cieszy mnie to spotkanie, droga panno Deshpande – powiedział prawie szeptem, a widząc ruch dodał szybko: – Proszę nie wstawać.

 

– Jestem zaszczycona, panie ministrze.

 

– Droga Anu, przylatuję z Tokio do Hong Kongu raz na tydzień, żeby przestać być ministrem na kilka godzin; żeby przez krótki czas być znowu tylko szefem niewielkiego przedsiębiorstwa.

 

Niewielkiego przedsiębiorstwa, Anu pomyślała z przekąsem o produkującej modemy do WPMów globalnej korporacji Kaika, głośno zaś powiedziała: – Przepraszam bardzo. Nie chciałam zakłócać tych nielicznych zapewne chwil wytchnienia.

 

– Ależ niepotrzebnie pani przeprasza. Jestem w końcu pani dłużnikiemi z największą przyjemnością spełniam prośbę pana Vikasa Sachdevi.

 

– Moim dłużnikiem? – zdziwiła się.

 

– Jestem w takiej sytuacji, a moja karma jest na takim poziomie, że mogę pozwolić sobie na szczerość. Zresztą stworzone przez panią programy cały czas działają – popukał się w skroń. – Kilka lat temu miałem pilną potrzebę usunięcia ze świata żywych pewnego podłego człowieka. Nawiasem mówiąc nie robił sobie wiele z Systemu, a jego wpływy pozwalały na zupełne ignorowanie licznika karmy. Jak pani zapewne wie, samo podjęcie takiej decyzji, a duchy są bardzo czułe i znakomicie wychwytują różnicę między fantazją i rzeczywistymi zamiarami, pociąga za sobą utratę wielkiej liczby punktów karmy. Dlatego, poprzez pani przyjaciela, pana Sachdevi, chociaż także nie bezpośrednio, poprosiłem o odpowiednie modyfikacje oprogramowania. I właśnie pani dokonała tego. Zresztą pana Vikasa poznałem później osobiście, gdy został wysoko postawioną osobą w kaście handlowej New Dehli. Oto i cała historia wspomnianego długu.

 

– Z tego, co pamiętam, otrzymałam stosowne wynagrodzenie. Całkiem zresztą wysokie.

 

– Proszę nie mieszać ekonomii finansowej z ekonomią duszy i honoru. My, Japończycy, jesteśmy bardziej przywiązani do tej drugiej, co jest efektem tysiącletniej tradycji.

 

W międzyczasie smukła Chinka podała herbatę i czekała kilka kroków od stolika, gotowa w każdej chwili przyjąć zamówienie. Pan Kikała zamowił sałatkę z liczi, granatu i melona, natomiast Anu poprosiła o syczuański gongbao jiding i czosnkowe bakłażany.

 

Popijając zieloną herbatę pan Kikała zachęcił wreszcie:

 

– Niech pani opowie o swoim problemie. Pan Vikas przekazał pewne informacje, wolę jednak usłyszeć to od pani.

 

I Anu Deshpande opowiedziała o nagłym spadku wartości swego licznika karmy. Gdy skończyła, Manu Kikała przez moment milczał, po czym niezwykle sprawnie operując pałeczkami, chwycił świeżo obrany, pozbawiony pestki owoc liczi i umieścił go w ustach. Delektował się chwilę smakiem, mrużąc oczy, po czym rzekł:

 

– Droga Anu, pani fach pociąga za sobą ryzyko, tym większe, że pani wiedza o Systemie jest, albo raczej była do teraz, jak przypuszczam, bardzo powierzchowna. Prawie wszyscy ludzie żyjący w obrębie Systemu myślą, że Rada nie ingeruje w puszczoną wiele lat temu w ruch machinę karmiczną. Prawie wszyscy patrzą na centrum zliczania karmy, przez pryzmat wyidealizowanej wiedzy o sprawiedliwości i czystości Systemu, dostrzegając tylko drobne karmiczne nadużycia związane z działalnością podobnych pani osób. Takie małe, niewinne wręcz próby czitowania w oceanie prawości. Jednak aby System był dobry, dobrzy muszą być jego zarządcy. Rada Zaufanych liczy sobie przeszło siedem tysięcy osób ze wszystkich stron świata. A Jak trafia się do Rady? – Znienacka rzucił pytanie w kierunku Anu, która właśnie miała włożyć w usta kawałek pikantnego kurczaka.

 

– Najwyższy poziom karmy i pozostałych parametrów oraz poparcie społeczności NetVir. Stan Rady odtwarza się podczas każdej inkarnacji, czyli co 108 dni – wyrecytowała nieco onieśmielona Anu.

 

– A czy wie pani, że w ciągu ostatnich dwudziestu inkarnacji, a tyle w Radzie zasiadam, zmieniło się zaledwie trzydzieści osób, z czego dwadzieścia sześć w związku ze śmiercią poprzedników, a pozostałe w skutek rezygnacji z przekazaniem mandatu.

 

– Jest taka procedura?!

 

– Oficjalnie nie. – Manu Kikała uśmiechnął się. – Droga pani, Rada, a szczególnie najwyżej postawieni jej członkowie, maja nieograniczony dostęp zarówno do Systemu, jak i do pewnych mechanizmów represji absolutnie nie będących wynikiem działania szczytnych idei. Można w każdej chwili, u każdej osoby zmienić parametry tak, by włączyć do działania urzędników. Aby móc kogoś awansować, albo skierować na inwazyjną reinkarnację, która równa się wykluczeniu ze społeczeństwa. Widzę, że robi pani wielkie oczy i z pewnością już rozumie pani swoją sytuacje. Jednak to nie wszystko. Byłoby niewielką ujma dla Systemu, gdyby Rada wykorzystywała go dla siebie i w swoim gronie. Jest jednak wiele grup wpływów, które załatwiają interesy poprzez swoich ludzi w Radzie Zaufanych.

 

Manu Kikała zrobił smutną minę. Upił nieco herbaty z niewielkiej czarki i rzekł do milczącej Anu, która przestała zupełnie interesować się kolorowym jedzeniem:

 

– Teraz, gdy wie pani już, jak wygląda System i jak naprawdę działa centrum zliczania karmy, proszę pomyśleć, komu nadepnęła pani na odcisk. A może jest pani tylko elementem jakiejś większej akcji… Może to echo jakiejś gry, w której tryby jest pani wciągana. Jest coś jeszcze. Coś, co niepokoi wielu i jest bardziej bezduszne i bardziej groźne niż nieuczciwi i podli ludzie. Tych można okiełznać, zaś to… – Ostatnie zdanie powiedział tak cicho, że Anu ledwie usłyszała szeptane słowa. Pan Kikała spojrzał na dziewczynę i dodał już głośno i wyraźnie: – Czuję, że nie upłynie wiele czasu, a dowie się pani więcej niż wiem teraz ja i odegra pani role większą, niż ja mogę sobie wyobrazić.

 

Z nieco tylko mniej poważną miną zaczął powoli zjadać owoce. Przez następną godzinę rozmawiali na temat sztuki, głównie poezji. Okazało się, że pan Klikała zna wiele pięknych haiku, które recytował po japońsku, a potem przekładał i wyjaśniał znaczenie.

 

Na zakończenie spotkania zaproponował nie tylko auto, ale także prywatny samolot, jeden z wielu pozostających do dyspozycji korporacji Kaika.

 

 

5.

 

Gdy siedziała już w wygodnym fotelu powrotnego samolotu, trzydzieści sześć kilometrów nad ziemią, przypomniała sobie słowa pana Manu Kikały: może jest pani tylko elementem jakiejś większej akcji. Może to echo jakiejś gry, w której tryby jest pani wciągana.

 

Połączyła się z NetVir i zaczęła szukać informacji. Najpierw przypadkowo, a potem skupiła się na poszukiwaniu krakerów. Przeraziła się widząc, że kilka znanych jej nazwisk zostało skierowanych na inwazyjną reinkarnację. Pod każdym wnioskiem, jaki znalazła w NetVir, podpisana była Michelle Mogdoya.

 

Idąc tym tropem, odnalazła pewne dokumenty, częściowo sygnowane przez tę samą członkinię Rady Zaufanych, gdzie uwypuklone były jasne wytyczne związane z tropieniem i neutralizacją krakerów karmy. To było dla Anu bardziej niż niepokojące. Wybrała adres.

 

– Witaj Frank – powiedziała, gdy przed oczami pojawił się fantom siwowłosego, białego mężczyzny o wyraźnych rysach twarzy. Był starym przyjacielem i tym, który prowadził Anu na samym początku krakerskiej przygody. Nauczył ją wiele, prawie wszystkiego co sam potrafił, jednak ich drogi rozeszły się kilka lat temu, gdy Anu poznała Vikasa. Teraz, kiedy sytuacja stawała się poważniejsza niż przypuszczała, postanowiła skontaktować się z nim.

 

– To ty Anu? – jego głos i mina wyrażały zdumienie. – Wybacz, ale dzieje się coś niedobrego i nie mam czasu na pogawędki. Nawet w pilnych sprawach.

 

– U ciebie też spada karma?! – Niemal wykrzyczała to pytanie.

 

– Widzę, że plaga dotyczy nie tylko Europy, ale także Azji -boleśnie gorzki uśmiech skrzywił twarz Franka.

 

Anu przesłała mu kilka dokumentów, które wyszperała w NetVir. W odpowiedzi po kilku sekundach otrzymała zapis wideo z wystąpieniem pani Mogdoya. Niska, pulchna kobieta o różowej twarzy, nawoływała z gniewem na twarzy do uzdrowienia Systemu, obiecała ukrócenie nielegalnych praktyk związanych ze zmianą oprogramowania WPMów, co według niej było plagą i występowało we wszystkich środowiskach, aż do samej Rady Zaufanych.

 

– Ta małpa świadomie poluje na krakerów karmy, wykorzystując rzesze agentów udających zwykłych ludzi w potrzebie. Ma do dyspozycji tajne służby związane z centrum zliczania karmy.

 

– To niedorzeczne. Ludzie są kierowani na reinkarnację inwazyjną bez procesów. To niedozwolone, bezprawne!

 

– Chyba bez dowodów nie mogą nic zrobić, a jednak to się dzieje. Ktoś musiał cię wsypać. Na mnie złożono donos. Wiem o tym, bo na początku przez znajomych sprawdziłem co się dzieje w centrum zliczania. Okazuje się, że jeśli służby otrzymają nie podlegające dyskusji dowody, uruchamiana jest pewna procedura. Może nie jest to zgodne z prawem, ale pozwala praktycznie bezkarnie reinkarnować podejrzanych.

 

– No i co można zrobić?

 

– Ja lecę dziś wieczorem do Pragi. Mam umówione spotkanie z bogiem.

 

– Oj… – Anu wiedziała co to oznacza. Bogami nazywano specjalistów od zmiany całego oprogramowania ducha, co wiązało się z dużym ryzykiem. Nawet bardzo dużym. Przed rozłączeniem powiedziała tylko: – Powodzenia.

 

Mając sporo czasu podczas lotu, Anu przejrzała zapisy swojego WPMa. Szczególnie zaniepokoiły ją pewne, zaobserwowane, ale zignorowane wcześniej fakty, związane z duchem Jaye Ruza. Dokładnie przeanalizowała wszystkie zdarzenia od chwili jego wizyty i była pewna, że to właśnie Ruiz odpowiadał za donos i wszystko, co nastąpiło później. Anu Deshpande zacisnęła pięści. Czemu nie przyjrzała się bliżej dziwnym procesom w duchu Ruiza. Teraz miała pewność, że były to programy do analizy i rejestracja wszystkich zdarzeń. W odruchu nagłej desperacji postanowiła wysłać do Jaye Ruiza wiadomość.

 

Rejestrując krótki tekst, nie spodziewała się, że niedawny klient, połączy się ledwie kilka sekund później. Gdy zobaczyła twarz jego fantoma, stuprocentowe odzwierciedlenie prawdziwego wizerunku, powtórzyła wcześniej napisane pytanie:

 

– Dlaczego mnie zadenuncjowałeś? Przecież tak naprawdę nie robiłam nic złego.

 

– Nie usprawiedliwiaj się – mówił głośno i bardzo teatralnie. – Cóż mogę rzec, droga Anu, krakerzy to zakała Systemu. Tobie się wydaje, że nie robisz nic złego, że pomagasz ludziom rzekomo omotanym Systemem, który niszczy wolność i indywidualizm. Jednak wasza działalność jest absolutnie nielegalna i chyba nie dziwi cię to, że z przestępcami trzeba walczyć. Kiedyś tacy jak wy ledwie podrabiali proste programy. Teraz blokując WPMy sprawiacie, że można kraść, cudzołożyć albo nawet zabijać bez konsekwencji karmicznej!

 

Anu milczała, a jej rozmówca powiedział jeszcze:

 

– O twojego pośrednika, Johna Scalzi, nie musisz się martwić – Ruiz uśmiechnął się dziwnie ciepło. – Poszedł na ugodę i teraz jest po dobrej stronie. – Zanim przerwał połączenie rzekłł jeszcze puszczając zagadkowo oko: – Bądź mądra Anu i nie szarp się. Rób wszystko, co ci każą. Wszystko, co będzie mówił ci głos wewnętrzny, gdy wszystko inne zamilknie. Zmiana będzie dobra dla ciebie i dla nas.

 

 

6.

 

Dostrzegła ich prawie natychmiast, gdy wyszła z chłodu rękawa na teren słabo klimatyzowanego terminalu dla prywatnych lotów portu lotniczego Indira Gandhi. Było ich trzech i stali blisko siebie. Widocznie byli pewni swej przewagi wobec kraterki karmy. Dwóch ciemnowłosych hindusów o ciemnej, oliwkowej cerze i wysoki blondyn. Ruszyli wolno naprzeciw dziewczynie poruszającej się w potoku spieszących się ludzi. Wreszcie zagrodzili jej drogę.

 

– Panna Anu Deshpande, konto karmiczne numer ADDE 256709? – Blondyn zapytał głosem beznamiętnym, chociaż tak zachrypłym, jakby życie strawił na piciu whiskey z lodem.

 

– Tak. O co chodzi?

 

– Pani pozwoli z nami.

 

– To chyba pomyłka… W jakiej sprawie? – Anu spanikowała, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że właśnie takiego obrotu wydarzeń prędzej czy później powinna się spodziewać.

 

Nie bardzo wiedziała co robić. Czuła ciężar w nogach. Nagle, pod wpływem jakiegoś dziwnego odruchu, odepchnęła najbliższego napastnika, kolejnemu wymierzyła precyzyjny cios w ucho i pobiegła w stronę wejścia do sporego sklepu z ubraniami. Była oszołomiona tym co się dzieje. Przed jej oczami pojawił się kursor wskazujący kierunek. Nie wywoływała go! To się działo poza jej kontrolą. Mimo przerażenia, które normalnie sparaliżowałoby Anu, biegła dalej, jak sterowana marionetka.

 

W środku sklepu wyszukała drogę na zaplecze i po kilkunastu sekundach, przepychając się przez wąskie, zastawione towarem korytarze, znalazła się w wąskim przejściu na zapleczu. Pobiegła w lewo i odetchnęła, bo dwadzieścia metrów dalej znajdował się postój motoriksz. Wskoczyła do najbliższej krzycząc: – Kasturba Gandhi! Szybko!

 

Odetchnęła, gdy riksza ruszyła i dopiero wtedy hologram rikszarza, wzorowany na Anuj Coolu, bollywoodzkim gwiazdorze, od którego przedsiębiorstwo przewozowe odkupiono prawa do wizerunku za bajońską sumę, zapytał grzecznie:

 

– Jaki numer na Kasturba Gandhi Marg?

 

– Numer dwadzieścia dwa, apartamentowiec Janpath.

 

– Przyjąłem, życzy sobie pani rozmowę?

 

– Nie! Wyłącz się.

 

Odetchnęła z ulgą. Gdy obrazy na zewnątrz pojazdu zmieniały się szybko, Anu ustabilizowała oddech i zaczęła myśleć o tym, co spotkało ją na lotnisku. Czy to jakaś nieznana cecha WPMa, który przejmuje kontrolę w momentach zagrożenia. Przecież nikt z zewnątrz nie może włamać się do czyjegoś ducha. To niedorzeczne. Ale prawdziwa paranoja dopiero się zaczęła. Usłyszała bowiem dziwny głos, który niezwykle sztucznie rozbrzmiewał w głowie:

 

– Wybacz, że tak cie potraktowałem. Obserwuję cie od dwóch dni. Musiałem wkroczyć. Inaczej służby zajęłyby się tobą. Skutecznie i ostatecznie. A jesteś nam potrzebna.

 

– Kim jesteś? Jak możliwe jest przejecie całkowitej kontroli? Do czego jestem potrzebna? – wystrzeliła serią pytań, ale nie czuła już ani niepokoju, ani zdenerwowania. Pomyślała, że skoro ktoś może nią kierować zdalnie poprzez ducha, to z pewnością może aplikować także sygnały uspokajające i relaksujące.

 

– Na odpowiedzi przyjdzie czas, gdy się spotkamy. Na razie musisz uciec. Oni wiedza, gdzie jesteś. Postępuj zgodnie z instrukcją i bądź gotowa na to, że w razie potrzeby znowu wkroczę do akcji. Tak, poddałem cię lekkiej stymulacji uspokajającej.

 

Nie miała czasu na przemyślenia, bo przed oczami pojawiły się plany centrum New Delhi, a głos objaśniał, że powinna zmienić zamówienie i udać się do stacji kolejki Shadipur. Nie sprzeciwiała się i uczyniła co nakazano.

 

Myślała, że agenci zostali na lotnisku, ale myliła się. Chyba rzeczywiście znali każdy jej krok. WPM pomagał nie tylko jej, ale i tym wszystkim, którzy chcieli wiedzieć co robi i gdzie dokładnie się znajduje. Zauważyła po prawej stronie dwóch agentów, ubranych podobnie jak ci z lotniska, w krótkie, szare churidhar. Kilkanaście metrów dalej było wejście na stację metra. Wyraźnie wiedzieli, skąd nadjedzie i chcieli zablokować jej tę możliwość ucieczki. Ruszyła biegiem w przeciwna stronę i upewniwszy się, że podążają za nią, zrobiła wielkie koło wokół budynku Ashra Ibfratech. Lekko już zasapana, wybiegła w kolorowy tłum na parkingu przez stacją. Liczyła, że pociąg, który nadjechał pół minuty wcześniej, zaczeka jeszcze kilkanaście sekund. Z impetem wpadła na peron i wskoczyła na stopnie wagonu, który nabierał już prędkości.

 

Zanim zdążyła wepchać się dostatecznie daleko od rozwartych drzwi, w bezpieczne rejony wagonika, przed oczami Anu wyświetlił się prosty tekst z instrukcjami. Zgodnie z nimi powinna zmienić pociąg na stacji Connaught Place i udać się na północ, a następnie po pięciu przystankach ponownie zmienić kolejkę na stacji Kashmere Gate. Na stacji Pitampura powinna złapać autobus do Chandigarh. Tekst informował też, że po dziesięciu sekundach jej modem zostanie wyłączony, jednak WPM poprowadzi ją do celu.

 

Wykonała wszystko, co jej podpowiedziano i po dwóch godzinach siedziała już w przepełnionym autobusie. Na szczęście dla Anu, która wciąż nie miała dostępu do NetVir, większość pasażerów zmysły ulokowała w wirtualnych przestrzeniach, dlatego jej uszu nie drażniły hałasy rozmów i krzyków, a jedynie skrzypienie foteli i brzęczenie elektrycznego silnika.

 

Łączność wróciła tylko na chwilę, by Anu mogła dowiedzieć się z niewielkiego dokumentu, że z parkingu na tyłach centrum handlowego sieci Ramaya, przy rozgałęzieniu dróg 21 i 22 w Chandigarh, odjeżdżać będzie stara, spalinowa ciężarówka, i że kierowca już wie o pasażerce. Obejrzała zdjęcie samochodu, który pochodził najpewniej z czasów, gdy nie było jeszcze NetVir, po czym pogrążyła się w swych myślach, a nie były to myśli różowe.

 

Brzęczyk nawigatora obudził Anu trzy godziny później. Autobus zatrzymał się kilkaset metrów od planowanego przystanku, bo drogę zablokowało spore stado krów. Anu postanowiła nie czekać i przejść na umówione miejsce pieszo, tym bardziej, że kolorowe, pstrokato zdobione mury centrum handlowego Ramaya rzucały się w oczy z daleka na tle szarych klocków udających domy.

 

Połączenie uaktywniło się ponownie na kilka chwil, ale Anu zupełnie nie widziała co z tym zrobić, poza sprawdzeniem stanu karmy. Koszmar okazał się trwać, ale to już zupełnie nie poruszyło dziewczyny. Sprawdziła jeszcze kilka serwisów na okoliczność informacji o sobie. W końcu była ścigana. Media w NetVir nie interesowały się nią jednak. Interesował się za to chyba ktoś inny, zapewne potężniejszy, bo zniknęły wszystkie anonse, sprytnie – jak dotąd myślała – zakamuflowane, prowadzące do niej jako kraterki karmy.

 

 

7.

 

Cztery godziny w kabinie śmierdzącej piżmem, kurkumą i starymi skórami minęłyby zapewne znośnie, gdyby nie fakt, że po pewnym czasie znowu i już na dobre straciła sygnał NetVir, a wszystkie pliki z bodźcami miała zapisane w zewnętrznej pamięci rozproszonej, dzięki stu terowemu abonamentowi w lokalnej firmie Smrti z New Delhi. Kiedyś wściekałaby się i starała szukać sygnału skanując pasmo dostępne jej modemowi, ale teraz zmęczenie spowodowało zupełną obojętność. Obserwowała tylko mijane krajobrazy, które szybko przeistoczyły się z równin we wzgórza, a wreszcie w strome, wysokie góry. Wreszcie kierowca poinformował Anu, że znajdują się na trasie numer pięćdziesiąt osiemdziesiąt i zbliżają się do celu. Po prawej i lewej stronie wznosiły się wysokie, ośnieżone szczyty, które kierowca zidentyfikował jako masyw Hathi Parvat. Uraczył przy tym Anu opowieścią o mnichu, który przez dwanaście lat medytował w jaskinio na zboczu świętej góry Nanda Devi, aż doznał oświecenia i założył niedaleko aśram, który rzekomo jest do dziś, ale nikt nie wie gdzie. Wreszcie auto zatrzymało się z sykiem i łomotem. Anu wysiadła i wolnym krokiem poszła we wskazanym przez kierowcę kierunku; wąską drogą wzdłuż strumienia, w stronę doliny wrzynającej się pomiędzy dwa górskie pasma.

 

Brak dostępu do sygnału NetVir nie wykluczał działania nawigatora ducha, który całkiem dobrze sobie radził, analizując sygnały systemów satelitarnych i prowadząc Anu do zadanego współrzędnymi celu. Niestety, nie wyświetlała się mapa ze szczegółami, a tylko strzałka kierunku, w którym musiała iść.

 

Było już prawie zupełnie ciemno, zapanował przenikliwy chłód, mimo braku wiatru. Wysoko na czystym niebie gwiazdy święciły tak wyraźnie, jak jeszcze nie widziała nigdy w życiu. Anu zaczęła odczuwać panikę. Zupełne odludzie, a do tego ciemność, zimno i dokuczające zmęczenie. Brnęła potykając się o ostre kamienie na czymś przypominającym od biedy ścieżkę. Na domiar złego, zaczęło dokuczać jej pragnienie, a nie miała przy sobie ani kropli wody. Na szczęście, na nogach miała całkiem wygodne reeboki, a gdzieś niedaleko szemrała rzeka. Czyżby przyszło mi spędzić tu noc, pomyślała i dokładnie w tym samym momencie zobaczyła światło, majaczące na prawo, nieco powyżej ścieżki.

 

– Panno Deshpande, proszę iść za nami. Czeka nas jeszcze kilka mil wspinaczki – odezwał jeden z trzech mnichów, którzy podeszli do Anu z jasnymi lampionami oświetlonymi płomieniami świec. Powiedział to w taki sposób, że Anu nie zdobyła się na żadne pytania ani protesty. Bez słowa przyjęła bukłak z osłodzoną wodą, a potem karnie szła w środku pochodu. Mogła przyjrzeć się czerwonym amsom, w jakie ubrani byli mnisi i solidnym, skórzanym sandałom na nogach. Mnisi milczeli, a Anu nie kwapiła się do przerywania ciszy mąconej stąpaniem. Zegar jej WPMa wskazywał pierwszą, gdy w całkowitej ciemności, nie czując już nóg i prawie mdlejąc z wysiłku, dotarła do jakichś zabudowań.

 

Obudziła się obolała, na twardym materacu, w niewielkim pokoju. Czuła się fatalnie, lecz gdy wyszła na mały taras z drewnianą, rzeźbioną balustradą, oniemiała. Balkonik zawieszony był na zboczu góry, a w dole, pod stopami miała co najmniej dwustumetrową przepaść z rzadka porośnięta strzelistymi sosnami i jodłami. Rozejrzała się naokoło, kurczowo trzymając barierkę. Otaczał ją kompleks różnej wielkości bogato zdobionych, białych budynków, przytulonych do siebie nawzajem oraz do niemal pionowego zbocza góry.

 

– Czy jest pani już ubrana? – wyraźny głos dochodził zza drzwi.

 

– Tak, proszę wejść. – Była ubrana, bo nocą wcale nie zdjęła ubrań. Zasnęła w chwili, gdy się kładła.

 

– Nie wolno mi, proszę udać się za mną. – Anu uśmiechnęła się.

 

Szli mijając kilka sal i korytarzy o kolorowych ścianach, zdobionych malowidłami i gobelinami. Wreszcie doszli sporego, i o dziwo całkiem nowocześnie urządzonego gabinetu.

 

– Witam, droga Anu. – Śniady mężczyzna nie przypominał spotkanych wcześniej mnichów. Ubrany w luźną, lnianą koszulę i sztruksowe spodnie wyglądał raczej na biznesmena spędzającego urlop w zapomnianym klasztorze.

 

– Drogi panie – Anu zrobiła groźną minę mówiąc lekko podniesionym głosem. – Od pewnego czasu żyję w straszliwym stresie. Szaleństwo ogarnęło moją karmę, która pewnie jest juz na ujemnym poziomie. Szukam odpowiedzi. Uciekam przed agentami. Zmęczyło mnie to, a na dodatek jestem głodna.

 

– Temu akurat możemy zaradzić natychmiast, chociaż pora śniadania już minęła.

 

Gdy Anu Deshpande pałaszowała z drewnianej miski ryż z warzywami, myśląc, że ta prosta potrawa, smakuje jak najlepsze i najbardziej wyszukane danie, mężczyzna zaczął mówić powoli:

 

– Nazywam się George Crass i kiedyś byłem krakerem karmy, jak ty. Potem zajmowałem się przeprogramowaniem duchów, a teraz nadzoruję prace pewnego zespołu. I właśnie ciebie do zespołu chcemy włączyć.

 

– Jakiego zespołu? O co chodzi?! – Anu była zaskoczona tak bardzo, że zaczęła mówić mając pełne usta.

 

– Za chwilę wszystko się wyjaśni.

 

Nagle połączenie wróciło na moment, po czym modem WPMa przełączył się w tryb intranetu. Jednocześnie pojawił się sygnalizator przychodzącej wiadomości. Anu popatrzyła pytająco na Grega; ten przytaknął.

 

– Z przykrością stwierdziliśmy, że System, jakkolwiek działa według zakładanych założeń, przerósł Radę Zaufanych. – To był plik z wypowiedzą Michelle Mogdoya. Anu kolejny raz doznała uczucia niezwykłego zaskoczenia połączonego z ciarkami na plecach. – Już kilka inkarnacji temu straciliśmy możliwość logowania na serwery Systemu, który zaczął wykazywać coś na kształt samoświadomości.

 

Udało się nam wydzielić kanały intranetowe, które System, poprzez skomplikowane symulatory, widzi jako osoby i nie jest w stanie kontrolować całego ruchu za serwerem takiej wydzielonej podsieci. Naszej grupie udało się także zainfekować System kilkoma programami, wprowadzonymi poprzez indywidualne WPMy, ale jeszcze daleka droga do odzyskania kontroli. System uczy się szybko i na każdy nasz atak odpowiada modyfikacjami i nowymi zabezpieczeniami. Nie ma możliwości przewidzenia, jak System zachowa się w przyszłości, dlatego trzeba działać jak najszybciej. Zaangażowanych jest wielu członków Rady Zaufanych, a teraz chcielibyśmy zaufać także tobie. Zmierzając do meritum, potrzebni są nam ludzie znający System, by tworzyć narzędzia pozwalające na odzyskanie pełnej kontroli. Dlatego tu jesteś. Jeszcze nie jesteś z nami, ale pomyśl o przyłączeniu się. To nasza wspólna i jedyna szansa.

 

Przekaz skończył się i Anu zaczęła zastanawiać się, o co w tym wszystkim chodzi. Czyli ta nagonka na kaka, prowadzona przez Mogdoya, była tylko zakamuflowanym werbunkiem, pomyślała.

 

– Skoro System stał się niebezpieczny, to wystarczy go wyłączyć, zamiast się ceckać! – wypaliła, ale napotkawszy zrezygnowany wzrok Georga Crassa zmitygowała się: – No fakt, serwery rozsiane są po całym świecie, a System zintegrowany z NetVir. Tak się nie da, bez wywołania paniki u połowy, bogu ducha winnych, ludzi na świecie.

 

– Zastanawia mnie jednak, jak mnie tu ściągnęliście. – Starała się rozproszyć swe wątpliwości po kilku chwilach milczenia. – Wobec tego, co usłyszałam przed chwilą o Systemie to dosyć niezwykłe.

 

– Cóż – zaczął George – jesteśmy potężni i mamy swego rodzaju władzę, ale niestety nie taką, by ingerować w System globalnie. Potrafimy przechytrzyć oprogramowanie serwerów w przypadku pojedynczych osób, ale to też nie jest pewne. Właśnie dlatego kilka inkarnacji temu zaczęliśmy zbierać informacje o nielegalnych ingerencjach w Systemie. Nasza intencją było wyłowienie najzdolniejszych. Zostałaś wybrana. Resztę już wiesz. Ruiz udając klienta zainstalował ci trojana, który dał nam dostęp do twojego ducha. Kikała nie był pewny, czy już w Hong Kongu może próbować cię werbować, bo nasze programy kolidowały z twoimi blokerami. Stąd stały spadek parametrów. Tak naprawdę jednak, System notował wiele innych niepokojących parametrów, dlatego zaczęliśmy działać i dlatego zaczęli ścigać cię agenci. Akurat byłem w tym klasztorze. W Sai Devi Aśram, gdzie nikt nie będzie nas na pewno ścigał.

 

Wiesz Anu – zrobił zamyśloną minę – to wszystko jest dosyć trudne, bo działamy na różnych płaszczyznach i gramy wiele ról, niezrozumiałych dla kogoś z zewnątrz.

 

– Dlaczego akurat tutaj? To jakaś centrala?

 

– Nie – George zaśmiał się. – Jesteśmy zwyczajnie daleko od cywilizacji, co w momencie pościgu jest pożądane, ale tak naprawdę to przypadek. Przyjeżdżam tu co jakiś czas odpocząć wśród przyjaciół. Oczywiście jest tu niezbędny sprzęt, by przeprogramować twojego ducha i byś mogła zacząć bezpiecznie pracować dla naszej sprawy, pod samym nosem Systemu. O ile zechcesz, rzecz jasna.

 

– Daj mi trochę czasu. Muszę to przemyśleć

 

Anu wyszła na spory taras, łączący dwa kompleksy budynków. Teraz, w promieniach słońca, widziała dokładnie złote zdobienia strzelistych dachów i drewniane, wystające okna na tle białych ścian. Pod rosochatą sosną, wyrastającą wprost ze skały w głębi tarasu, opodal złotego posągu Buddy, zauważyła mnicha, grabiącego piasek cienkim patykiem z czterema zębami. Mimo, że wydawał się bez reszty zajęty ową śamadhą, spojrzał na Anu wiekowymi, ale wciąż żywo błyszczącymi oczami.

 

– Tak naprawdę liczy się tylko pięć cech charakteryzujących istoty ludzkie. Prema, miłość, którą masz w sercu zawsze, ale nie zawsze wydobywasz; Śanti, spokój, o którego osiągnięcie wokół siebie trzeba się postarać, odrzucając pragnienia; Satya, prawda, która musi nam zawsze towarzyszyć; Dharma, właściwe postępowanie oraz Ahinsa, czyli niekrzywdzenie, co dotyczy nie tylko ludzi, ale i wszystkiego, co nas otacza. Nasza zaś karma jest tylko prostą konsekwencją sumienia i stosowania albo niestosowania owych pięciu elementów. Jednak tylko istoty są właścicielami własnej karmy, spadkobiercami własnej karmy, ich karma jest łonem z którego się odradzają, ich karma jest ich przyjacielem, ich schronieniem. Jakąkolwiek karmę wytwarzamy – złą czy też dobrą – tylko my jesteśmy jej spadkobiercami. Nie jest właściwe rozpatrywanie karmy z dala od sumienia, bo myśląc o karmie, zapominamy o niej.

 

Mnich popatrzył jeszcze przez moment, po czym wrócił do medytacji. Anu Deshpande nie wypowiedziała ani jednego słowa, ale już wiedziała, a w zasadzie była pewna, że pomoże w dokonaniu zmian. W próbie opanowania i ulepszenia Systemu.

 

 

8.

 

Vikas Sachdevi oddychał ciężko, leżąc na wznak i uśmiechając się błogo. Obok niego miejsce na obszernym łożu zajmowała odwrócona plecami dziewczyna. Jej krągłe, hebanowe pośladki, zdawały się wciąż zapraszać chwilowo sytego kochanka. Nie mogąc się jednak oprzeć, Vikas pogładził wilgotną, jedwabistą skórę mówiąc:

 

– Czyli moja droga Anu jest teraz w antykarmicznej konspiracji.

 

– Nie Anu, lecz Revina. Revina Duarez-Lagoyo. Zapamiętaj. Tylko ciało i umysł mam to samo, moją duszę wymieniono. Otrzymałam zupełnie nową osobowość w Systemie. – Mówiąc te słowa odwróciła się pokazując pełne piersi, falujące niczym wypełnione wodą balony, udekorowane sporymi sutkami o dwa tony ciemniejszymi od napiętej skóry. – I rzeczywiście walczę. Nie jest to jednak konspiracja przeciwko karmie, to jest walka z Systemem. Musimy przejąć pełna kontrolę i zacząć stopniowo liberalizować naliczanie karmy.

 

– To, co mi opowiedziałaś, nie przedstawia wesołego obrazu – rzekł filozoficznie Vikas.

 

– Bo i obraz nie jest wesoły – powiedziała pewnym tonem. Po chwili, uśmiechając się, położyła się na nagim i strasznie przy niej bladym ciele kochanka. Vikas nie był już nastolatkiem, ale czując ciepło bijące od jej skóry wiedział, że bez żadnej dodatkowej stymulacji za kilka chwil znowu będzie gotowy. Revina zaśmiała się.

 

– Jednak teraz jestem w pełni świadoma sytuacji i wiem, że już niedługo System wróci w ręce ludzi, a niebawem pojęcie karmy będzie znaczyło to samo co kiedyś, sto czy tysiąc lat temu. Bo cóż to za chory system, który nie premiuje miłości. – Zatopiła wargi w ustach Vikasa.

 

 

 

KONIEC

 

 

 

 

(*) Medytujemy (dimahi) o duchowym świetle (bhargo) tej godnej czci (warenjam) boskiej rzeczywistości (dewasja), źródle (sawitur) fizycznej (bhur), astralnej (bhuwa) i niebiańskiej (swaha) sfery egzystencji. Niech ta (tat) boskość oświeci (praćodajat) nasz (jo nah) intelekt (dijo). Tłum. Kazimierz M. Borkowski

Koniec

Komentarze

Przeczytałem na razie tylko początek ,ale chciałem napisać taką ciekawostę. Przed sekundą słuchałem płyty zespołu Dream Theater. Może ktoś słyszał, mieli parę dni temu koncert w Spotku. Pierwszy utwór to właśnie coś takiego, jak w tym tekście. Hipnoza, wdech, wydech, odliczanie. Ciekawy zbieg okoliczności, o to chodzi.
Czytam dalej, zapowiada się ciekawie!

Długi i dobry tekst, choć widzę w nim pewne wady (o czym niżej). Pomysł skwantyfikowania karmy rewelacyjny. Czytając zastanawiałem się , jak sam bym go rozwinął, co na pewno wpłynęło na mój odbiór. Jak dla mnie trochę za słabo powiązałeś nowoczesne rozumienie karmy z tradycyjnym. Tzn wydaje mi się, że tekst byłby bardziej spójny gdyby występowało konsekwentnie albo tylko jedno z nich, albo - co na pewno trudniejsze - gdyby czytelnik mógł jakoś ściślej dostrzec relację między nimi. Od karmy w sensie religijnym zależą kolejne inkarnacje, od karmy "społecznej" chyba tylko dostęp do internetu. W zasadzie to zupełnie różne zjawiska, różne ciężary gatunkowe, a na końcu próbujesz jakoś sprowadzić je do wspólnego mianownika, co jest dla mnie trochę jednak nieprzekonujące, no bo jakie znaczenie ma dostęp do internetu w perspektywie karmicznego cyklu śmierci i narodzin, czymże jest internet wobec wieczności... Gdyby ten internet (znaczy NetVir) miał jakiś wymiar duchowy, metafizyczny, był drogą na skróty do nirwany albo coś w tym rodzaju... ale nic o tym nie ma w tekście.
Drugi "zarzut" fabularny mam taki, że (uwaga SPOILER!!!) wrogiem okazuje się system. Ja generalnie nie lubię tego rodzaju stereotypicznego konfliktu człowiek kontra maszyna a la matrix, uważam, że człowiek kontra człowiek albo człowiek kontra natura są ciekawsze.
A, i na końcu zbyt niespodziewanie się robi  love story, przecież wcześniej niewiele wskazywało, że będzie to tekst o miłości erotycznej. Przez to całość wygląda trochę niespójnie.
Te moje minusy są trochę subiektywne. Natomiast bardzo fajnie wyszedł Ci mariaż klimatów orientalnych z wirtualnymi. No i powtórzę - pomysł skwantyfikowanej karmy  bardzo fajny, może jestem mało oczytany ale pierwszy raz się z nim spotkałem.

Dziekuję za komentarze! Zarzuty burnett & cooper w znacznej cześci słuszne :)
Wrzuciłem tekst i wyjechałem z Rodziną na wakacje. Liczyłem na troszkę wiecej uwag, nad którymi mógłbym sie pochylić po powrocie. Tym czasem płynie ze stanu dyskusji nad tym tekstem morał: trzeba zamieszczać teksty krótsze... Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka