
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Opuszczone magazyny na peryferiach Nowej Warszawy, były doskonałym miejscem na podejrzane spotkania. Zwłaszcza, kiedy należało zachować pełną dyskrecję i autonomię myśli. W starych, izolowanych hangarach składowano niegdyś jakieś paskudztwa. Broń albo odpady radioaktywne, a może zupełnie coś innego, co nigdy nie powinno wydostać się na zewnątrz. Chodziły na ten temat różne pogłoski i coś rzeczywiście musiało być na rzeczy, gdyż nawet bezdomnym nie przychodziło na myśl by się tam osiedlić, a bezużyteczne magazyny niszczały już od dobrych dwudziestu lat.
Kiedy Warszawa przeżywała upadek, a na jej miejscu powstawała Nowa Warszawa, wszędzie stało mnóstwo takich składów. Teraz, na szczęście dla całego miasta, pozostały już tylko nieliczne – te, których nie zdążono rozebrać, a później zwyczajnie o nich zapomniano.
Nie istniały doskonalsze miejsca dla ludzi, którzy nie chcieli zostać wykryci.
Tej nocy jeden z kontenerów nie był pusty. Przy prowizorycznym stole, ułożonym z drewnianych skrzyń, siedział mężczyzna w czarnym garniturze i kominiarce naciągniętej na twarz.
Czekał.
Chwilę później ktoś załomotał w ciężkie, metalowe drzwi. Zamaskowany człowiek drgnął, jakby nagle wyrwany z głębokiego zamyślenia. Nieśpiesznie wstał.
– Kto? – spytał znalazłszy się przy wejściu.
Przezornie nie ustawił się na wprost drzwi, a nieco z boku, na wypadek, gdyby to nie był ten, na kogo oczekuje. Nie miał zamiaru zostać podziurawiony nie mając nawet szansy ujrzeć twarzy napastnika.
– Czerwony – przedstawił się przybysz i bez słowa zajął miejsce na jednej z sześciu skrzyń, ustawionych wokół stołu. Wyglądał identycznie jak tamten. Ubrany w taki sam garnitur i kominiarkę, jedyną różnicę stanowił czerwony krawat, w przeciwieństwie do czarnego krawatu tamtego.
Po jakimś czasie zjawił się kolejny, dokładnie tak samo ubrany człowiek, tyle, że z niebieskim krawatem, a w kilkuminutowych odstępach czasu dołączyli pozostali: Zielony, Żółty i Biały.
Teraz był już komplet.
Cała szóstka spotkała się tu z jednego powodu. Ludzie ci, wyjęci spod prawa, pragnęli ujawnić system gnębiący nie tylko Nową Warszawę ale i całe państwo, a może nawet świat. Dostęp do informacji był tak ograniczony, że w gruncie rzeczy nie dało się zorientować co dzieję się poza granicami kraju. Lecz skoro z taką łatwością doszło do przejęcia władzy tutaj, to logiczne wydawało się, że mogło to nastąpić wszędzie. Nie została nałożona blokada informacyjna w dosłownym sensie; również granic kraju nie zamknięto. Zadziałano bardziej subtelnie: wyidealizowano niewolniczy system, nazywając go opiekuńczym i jednocześnie zohydzono wszystko co pochodziło z zewnątrz. Zagranica stała się w ludzkim wyobrażeniu straszliwym światem, gdzie ludzie byli na wskroś zepsuci, gnębieni przez władzę, nieszczęśliwi i zacofani. Takie działania przyniosły nadzwyczaj dobre rezultaty. Wkrótce zaczęto zastanawiać się po co opuszczać krainę szczęśliwości, mlekiem i miodem płynącą. Po co narażać się na brutalność świata, skoro tu jest tak bezpiecznie. Z biegiem czasu przestano już się nawet nad tym zastanawiać. Jaki sens był w słuchaniu informacji ze świata, samych złych wiadomości o morderstwach, gwałtach, wojnach, przekrętach, klęskach i katastrofach? Tu w Polsce nic się takiego nigdy nie wydarzało. Media bardzo szybko zauważyły, że nikogo sytuacja poza polskim rajem i przestano nadawać międzynarodowe informacje. Nawet prognozy pogody podawano tylko lokalne. Ludzi przestało obchodzić co się dzieje poza czubkiem ich własnego nosa.
Ci, którzy się nie poddali zdradzieckiej propagandzie i zachowali czyste umysły, widzieli w tych działaniach zwierzęcą brutalność. Podobnie jak kobra hipnotyzuje ofiarę nim ją pożre, tak nieświadomi niczego ludzie stali się zdobyczą drapieżników XXI wieku – mentalistów.
Nikt nie wiedział skąd wzięły się te psychiczne pijawki. Większość społeczeństwa nie miała nawet pojęcia o ich istnieniu. Czy byli skutkiem ewolucji człowieka, przybyli z kosmosu, czy może istnieli od zawsze i w ukryciu knuli misterny plan zniewolenia ludzkości. Po prostu pojawili się, zrobili to swoje hokus-pokus i zmienili wszystko. Sprawili, że ludzie stali się pozornie szczęśliwi, nienaturalnie, jak w narkotycznym transie. Wyeliminowano przestępczość prawie do zera, ponieważ przyszłość nie stanowiła dla nich niewiadomej. Potrafili przewidzieć z dużym wyprzedzeniem ruchy kryminalistów. Umysły poddawane ciągłym sugestiom stały się słabe i podatne na wpływy. Wolny rynek i handel zastąpiono równym podziałem dóbr ze względu na poziom sklasyfikowania przydatności. Ludzie stali się pionkami w rękach istot rozgrywających jakąś wielką i tajemniczą partię szachów. A co najgorsze, nikt nie widział w tym nic złego. Nikt poza garstką odpornych na psychiczną manipulację.
Ci, być może jedni z ostatnich wolnych ludzi, spotkali się tu i teraz – tylko raz – by od razu po omówieniu szczegółów wykonać akcję sabotażową. Atak musieli przeprowadzić natychmiast, by nie ryzykować, że jakiś niepokojący sygnał dotrze do któregoś z bardziej wyczulonych obserwatorów bezustannie skanujących ludzkie mózgi.
Mężczyźni nie znali się wcześniej. Skład grupy został dobrany w taki sposób, aby nie było pomiędzy nimi żadnych powiązań. Musieli być zamaskowani, by w razie wpadki jednego, nie pociągnąć za sobą całej reszty. Nawet gdyby próbowano im czytać w myślach nie wyciągnięto by z żadnego z nich szczegółów dotyczących personaliów pozostałych. Nawet Czarny, będący liderem grupy, nie wiedział z kim pracuje. To zadanie wykonał ktoś inny, równie tajemniczy co reszta.
***
Tomasz Wolnicz, pseudonim operacyjny „Senny", zmęczonym wzrokiem spoglądał na stalowo-błękitne wieżowce, migające zza przyciemnianych szyb. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to co widzi na zewnątrz, to tylko wyświetlany na taflach szkła, niemy film ze starodawnego projektora. Takiego, jakich już się nie spotyka, chyba że w muzeum kinematografii. Zestawienie w niepokojący sposób kłóciło się ze sobą – obraz wysoko rozwiniętej metropolii na projektorze z najwyżej połowy XX wieku.
Zmysły Sennego nie były przyzwyczajone do tego typu rzeczywistości i wariowały teraz, przestawiając się na odbieranie sensoryczne, co było wyjątkowo nieprzyjemne. Wolnicz, kiedy go o to pytano, tłumaczył, że trzeba nauczyć się wszystkiego odwrotnie. To tak jakby człowiek musiał chodzić na rękach i do tyłu.
Zawsze, kiedy opuszczał bezpieczny domek na terenach niezurbanizowanych i musiał pojawić się w prawdziwym świecie, opanowywało go zdumienie, w jakim tempie Nowa Warszawa rozrastała się do rozmiarów gigantycznej metropolii. Owszem, często wędrował tędy w nadświadomości, miał tu swój ulubiony bar (w tym wymiarze nieistniejący już od ponad trzydziestu lat), gdzie serwowano najlepsze zapiekanki w całej Warszawie. Stary barman nigdy nie poznał pojęcia Nowej Warszawy, gdyż ta miała powstać dopiero wiele lat po jego śmierci. Tomasz miał również dziewczynę, która tutaj miała własne życie i rodzinę, lecz tam, gdzie on żył, Ewelina należała tylko do niego. Dla niej Tomasz Wolnicz stanowił tylko senną erotyczną fantazję, w którą zatapiała się co noc, leżąc u boku męża. Lecz dla Sennego to była rzeczywistość. Metafizycznie przeżywał nie tylko to co będzie, ale i to, co mogłoby być.
Jego umysł istniał w zupełnie innym wymiarze postrzegania. Bywało, że czasy przeszły i przyszły mieszały się w sposób niemożliwy do rozróżnienia. Senny widywał budowle, które już dawno zastąpiono innymi; ulice, które zniknęły z map. Ale także wiele z tego, co dopiero miało powstać. Wiele czasu zajęło mu, aby nauczyć się rozróżniać przeszłość od przyszłości i podróżować pomiędzy wymiarami. Jednak uchwycenie teraźniejszości w takiej formie, jaka przedstawiała się tu i teraz, było możliwe jedynie po przebudzeniu. Dlatego mimo niedogodności w postrzeganiu zmysłowym, zawsze gdy musiał zjawić się w Wydziale, wykorzystywał każdą chwilę, by podejrzeć jak w tej ulotnej chwili, świat wygląda naprawdę.
Przed wyjazdem nafaszerował się całą baterią przeróżnych stymulantów i silnych, pobudzających narkotyków, by zyskać pewność, że nie zaśnie przynajmniej przez najbliższe kilkanaście godzin. Kosztem własnego zdrowia utrzymywał się w stanie zwyczajnej, ludzkiej świadomości, mogąc przynajmniej na chwilę wyrwać się z objęć dręczących go od pewnego czasu koszmarów.
Choć starał się zapanować nad emocjami, nie mógł powstrzymać się od nerwowego spoglądania przez tylną szybę. Mimo, iż wiedział, że to nic nie da, wypatrywał podejrzanych zjawisk mogących potwierdzić jego domysły. Jednak jeśli rzeczywiście ktoś go podglądał, to z pewnością nie robiłby tego w tak prostacki sposób, a umysłowej inwigilacji, w tym stanie przytomności i tak nie mógłby wykryć.
Przydałby się teraz jakiś bloker do towarzystwa – pomyślał. Ale takiego mógł otrzymać dopiero gdy dotrze na miejsce. O ile w ogóle okaże się potrzebny.
Nagle zdał sobie sprawę, że przeoczył coś ważnego. Skupiony na obserwacji pojedynczych podejrzanych incydentów, nie zauważył całości. Najpierw zorientował się, że limuzyna skręciła nie tam gdzie należy. Zamiast trzymać się głównej arterii, kierowca kluczył po jakichś bocznych ulicach. Kierunek nadal zdawał się prawidłowy, jednak droga z pewnością nie ta. Na dodatek panował tu nienaturalnie wzmożony ruch, jakby nagle wszyscy kierowcy jednocześnie postanowili zmienić trasę. Jeszcze bardziej zaniepokoiło go to, że dopatrzył się wyraźnych symptomów paniki. Czegoś takiego nie obserwowało się na co dzień – Nowa Warszawa, ostoja spokoju i zorganizowania nagle zagotowała się jak wrząca zupa.
Kabina limuzyny została dokładnie wyciszona, toteż, dopiero gdy Tomasz uchylił, okno usłyszał dziesiątki klaksonów i przekrzykiwania, a co chwilę dochodziły odgłosy licznych stłuczek. Przestraszony natychmiast zasunął okno. Co takiego mogło się wydarzyć?
Włączył wideofon. Na malutkim ekranie wbudowanym w przednią ściankę działową, ukazała się poważna twarz szofera.
– Hej szofer, co się tu dzieje!? – spytał rozdrażniony.
– Nie słucha pan radia? – kierowca na moment zwrócił wzrok na wyświetlacz.
– Jakoś nie mam na to ochoty – odburknął Wolnicz.
– Terroryści w metrze. Wzięli zakładników. Całe centrum zostało zamknięte.
– Terroryści!? – Wolnicz zachłysnął się powietrzem – W Nowej Warszawie? Kiedy? Dlaczego nie zostałem poinformowany!?
– Jakieś dwadzieścia minut temu. Dostałem wyraźne instrukcje, że mam pana bezpiecznie dowieść na miejsce i nie kontaktować się bez wyraźnej potrzeby. Powiedziano mi, że może być pan zmęczony i zechcieć się zdrzemnąć podczas drogi.
– A to, czy to nie jest wyraźna potrzeba?
– To nie nasza sprawa – szofer wzruszył ramionami i zakłopotany spojrzał w wizjer. – Wydział nie ochrania metra.
Ochrania, ty durniu. Wydział ochrania wszystko – pomyślał wściekły.
– Okej. Na drugi raz informuj mnie o wszystkim. Nie śpię. Za ile będziemy na miejscu?
– Nie powinno to zająć dłużej niż pół godziny, ale wszystko zależy od sytuacji na drodze.
– Od czego masz sygnały? Włączaj koguty i jedź.
– To nic nie da. Spowodujemy tylko jeszcze większe zamieszanie. Nie widzi pan, że nie ma się gdzie usunąć? Musielibyśmy mieć skrzydła.
– Dobra. Jedź – warknął zirytowany i wyłączył wideofon.
Cholerne procedury bezpieczeństwa – pomyślał – cały personel niższy jest utrzymywany w przeświadczeniu, że pracują dla zwykłych urzędasów, a ten kretyn zachodzi pewnie teraz w głowę, o co się tak wściekam. Gdybym wiedział, że to nastąpi tak szybko, kazałbym po siebie wysłać kogoś kompetentnego. Zresztą zamówiłbym śmigłowiec. Ale nie jest jeszcze za późno, trzeba tylko szybko dotrzeć do Wydziału.
Wybrał na wideofonie służbowy numer Szefa. Jak zwykle odebrała sekretarka.
Całe szczęście ta sama co ostatnio – odetchnął z ulgą. Widać sprawdzała się w swojej roli.
– Senny, witaj wśród żywych – uśmiechnęła się życzliwie, lecz na twarzy przebijało zdenerwowanie.
Co jak co, ale Szef miał nosa w wyborze pracowników. Sekretarka nie dość, że piękna, to jeszcze całkiem inteligentna. Wolnicz chętnie by z nią poflirtował, ale nie tym razem.
– Cześć Lil, połącz mnie z Szefem.
– Jest bardzo zajęty, mamy tu niezłe poruszenie przez ten atak.
– Lil, skarbie, czy sądzisz, że zawracałbym Szefowi dupę, gdybym nie miał ważnego powodu?
– Ważniejszego niż terroryści w metrze?
– O wiele.
Lilianna zastanawiając się chwilę, przygryzała ołówek.
– Dobra, poczekaj sekundę, już cię łączę.
– Dzięki.
Czekając na połączenie, zastanawiał się nad tym, co powinien teraz zrobić. Sądził, że miał dużo więcej czasu. Co się takiego stało, że jego wizja była na tyle niedokładna, że nie potrafił określić kiedy nastąpi atak. I kim byli ludzie, którzy chcieli go zabić? Dotąd nie spotkał się z tak jawnym zamachem na własne życie. Jego dom był doskonale chroniony przed intruzami, ale nieznajomi wdarli się wprost do jego umysłu. Było ich tylko dwóch, a posiadali taką siłę, że ledwie udało mu się uciec. Azjaci. Pieprzone ninja. Mogli działać z drugiego końca świata, albo gdzieś z pobliskich osiedli, ustalenie tego było praktycznie niemożliwe. Zaraz po tym incydencie umówił się na wizytę w Wydziale Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Musiał o tym porozmawiać z Szefem. A teraz jeszcze to.
Zastanawiał się czy te dwa wydarzenia mogły mieć ze sobą jakiś związek. Raczej wątpliwe, by Azjaci mieli coś wspólnego z przejęciem metra, to już prędzej spuściliby na nie bombę, a potem przedstawiali żądania – to bardziej w ich stylu. Zresztą po co i w jakim celu? To się nie trzymało kupy.
– Słucham – odezwał się zsyntezowany głos, a na ekranie pojawiła się wizualizacja wykresu mowy. Szef nigdy nie pokazywał twarzy w rozmowach zewnętrznych, a tylko agenci klasy M-1 i nieliczni z M-2 wiedzieli, jak Szef wygląda na prawdę. Wszystko to aby zachować maksymalne bezpieczeństwo i dyskrecję.
– Witam Szefie, tu Senny. Właśnie jadę…
– Spóźniłeś się. Już wszystko wiemy, w tej chwili staramy się jakoś temu zaradzić.
– Nie wszystko, to dopiero początek. Właśnie w tej sprawie…
– Mów co wiesz – Szef miał niemiłą manierę przerywania wypowiedzi w środku jej trwania.
– Czy znane są już jakieś szczegóły ataku na metro? Wysunęli jakieś żądania?
– Na razie tylko tyle, że jest ich sześciu, zamaskowani. Wykrzykują brednie o mentalistach i te swoje propagandowe teoryjki o spiskach. Nie wiem, co chcą tym osiągnąć.
– Ale ja wiem. Czy to są Azjaci?
– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? Europejczycy, Polacy.
Wolnicz odetchnął z ulgą.
– Jakie jest stanowisko rządu?
– Rząd jeszcze nie wydał oświadczenia.
– To dobrze. Należy natychmiast ostrzec Prezydenta, nie może osobiście uczestniczyć w negocjacjach.
– Po co Prezydent miałby negocjować? To nasze zajęcie.
– Bo oni się mylą. Prezydent jest w niebezpieczeństwie, to nasze główne zmartwienie. Resztę powiem na miejscu. Mogę być podsłuchiwany.
Wyłączywszy się, Wolnicz opadł zmęczony na kanapę.
Limuzyna zaparkowała przed niepozornym, oszklonym budynkiem Wydziału Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Biurowiec nie wyróżniał się niczym. Taki sam jak pozostałe w jego otoczeniu, nawet nieco mniejszy, bo zaledwie dziesięciopiętrowy. Jednak to była tylko przykrywka, a cała potęga Wydziału kryła się pod ziemią. Wiele kondygnacji w dół i setki rozmaitych pomieszczeń sprawiały, że WBW był prawie autonomicznym podziemnym miastem. Niektórzy nigdy nie wychodzili na zewnątrz.
Wolnicz wolał życie na powierzchni. Powietrze było lepsze. Większość czasu przebywał w nadświadomości, ale kiedy się budził, lubił wyjść na taras i rozkoszować się widokami. Nic tak nie umilało życia jak świeża kawa na łonie natury. Dlatego też nie mieszkał w Nowej Warszawie, lecz daleko poza nią, tam gdzie wysokie wieżowce ledwie rysowały się na horyzoncie. Szczęśliwie nie musiał zbyt często pojawiać się osobiście w Wydziale. Tym razem jednak sytuacja wyglądała krytycznie.
Tomasz Wolnicz pokazując strażnikom przepustkę przeszedł przez pancerne drzwi, ominął kontrolę, której agentów klasy M-1 nie poddawano i zjechał do podziemi. Winda zaprojektowana była tak, że potencjalnie każdy mógł do niej wejść, ale wyjść już tylko upoważnieni. Każdy niepowołany gość zostałby zamknięty w tym miniaturowym więzieniu. Taki system miał tę zaletę, że przy próbie włamania nie było możliwości ucieczki. Wystukawszy na klawiaturze kod i poddawszy się analizie siatkówki, znalazł się w innym świecie.
Lilianna od razu pokierowała go do gabinetu. Szef już na niego czekał i wyraźnie nie był zadowolony. Zawsze trzymał pieczę nad wszystkim co działo się w Nowej Warszawie, jego podwładni nieustannie monitorowali przyszłość i donosili o najdrobniejszych niebezpieczeństwach. A tu nagle coś takiego! Nie dość, że został zaskoczony, to jeszcze, najwyraźniej nie bardzo wiedział, jak z tej sytuacji wybrnąć. Tak jawny atak na system bezpieczeństwa Nowej Warszawy nie zdarzył się jeszcze nigdy.
– Melduj – przeszedł od razu do rzeczy.
– Przewidziałem przejęcie metra, właśnie w tej sprawie tu jechałem, nie przypuszczałem jednak, że to się stanie tak szybko. Siedmiu ludzi bez twarzy, wkraczają na stację Centrum, blokują wejście i tunel. Są uzbrojeni, mają do dyspozycji bomby, których jednak nie chcą używać. W ogóle liczą na minimalne straty w ludności…
– Zaraz – przerwał – siedmiu? Jest ich sześciu.
– Siódmy jest gdzieś na górze i to on stanowi największe niebezpieczeństwo. Zaraz do tego dojdę. Cel to zburzyć panujący system, uważają, że siłą przejęliśmy kontrolę nad ich życiem.
– Co za bzdura – warknął. – Ale czego spodziewać się po tak ograniczonych umysłach.
– Jeśli jeszcze nie wysunęli żądań, niedługo to zrobią. Będą chcieli rozmowy z Prezydentem. Ma się pojawić osobiście i potwierdzić istnienie hmm… spisku. Chcą go zmusić do przyznania, że ludzie zostali zniewoleni, żeby się obudzili i tego typu bzdury. Prezydent oczywiście nie ulegnie kierując się wyższym dobrem. Wtedy dojdzie do zamachu.
– Jaki będzie wynik?
– To jeszcze nie rozstrzygnięte, ale jest duża szansa, że pozytywny. Dla nich.
Szef wstał z fotela. Podszedł do ekranu imitującego okno z wyjściem na rozległą polanę. Przez chwilę wpatrywał się w ten ujmujący krajobraz, oazę spokoju, po czym odwrócił się w stronę Sennego. Wyglądał na potwornie zmęczonego i w porównaniu do niego, Wolnicz mógłby uchodzić za fontannę tryskającą energią.
Nagle stało się coś niespodziewanego, co Wolnicza wbiło w osłupienie. Jego mocodawca, zwykle opanowany, twardy i nieukazujący emocji, klapnął na fotel i wyrzucił z siebie potok słów.
– Dlaczego w każdym, nawet najsprawniej działającym systemie muszą się zdarzać takie zgrzyty? Kiedy Polska znajdowała się na skraju upadku z tą swoją śmieszną, karykaturalną demokracją, ludzie domagali się zmian. Polska… wtedy zupełnie nieliczące się państewko na międzynarodowej arenie. Zadłużona, zapadła dziura, którą i Rosjanie, i Amerykanie trzymali za jaja.
Zamknął oczy, przypominając sobie tamte wydarzenia.
Wszystkie wysokorozwinięte państwa już wtedy korzystały z usług mentalistów. Już podczas Zimnej Wojny zarówno CIA, jak i KGB równolegle prowadziły tajne badania nad energią PSI. Niektóre nawet całkiem udane, ale dopiero kilkanaście lat później zaczęto na poważnie brać tego typu naukę, oczywiście nadal niejawnie.
Kiedy Polska była już tak zadłużona, że jedyną możliwością czerpania większych funduszy było składowanie odpadów radioaktywnych, a cały kraj zmienił się w jedno wielkie atomowe wysypisko, pojawił się Prezydent wraz ze swoim rządem – kilku mentalistów, którzy zmienili wszystko. Wprowadzili konieczne zmiany, wyciągnęli kraj z długów, zamienili Polskę w prawdziwą potęgę. Fakt, że dużym kosztem i za cenę zmiany ustroju z demokratycznego na totalitarny, lecz była to usprawiedliwiona strata. Powołał do ochrony kraju agentów obdarzonych specjalnymi zdolnościami, aby w dzień i w nocy strzegli bezpieczeństwa obywateli i monitorowali granice przed wrogiem. Prezydent był świadomy, że tak agresywne zmiany i gwałtowna zmiana światopoglądu byłaby nie do przyjęcia przez obywateli kraju, który w swojej historii tyle wycierpiał. Zabory, wojny, komunizm. Ludzie po prostu by się na to nie zgodzili, więc wszystko musiało zostać wykonane po cichu. Dlatego właśnie mentaliści pozostają w ukryciu, a społeczeństwo jest dezinformowane. Ale czy za to nie są szczęśliwi? Czy nie mają wszystkiego czego zapragną? Czy już zapomnieli jak jeszcze niedawno strach był wyjść na ulicę? Nie pamiętają o śmiertelnym zagrożeniu, jakim groziło składowanie odpadów radioaktywnych?
– Wszystkim żyje się teraz lepiej – mruknął – prawie doskonale, poza garstką kretynów, chcących wbrew logice zniszczyć ten wspaniały ustrój. Nie, nie możemy na to pozwolić! – niespodziewanie uderzył pięścią w stół.
– Nie możemy – powtórzył Wolnicz zmieszany nagłym wywodem historii najnowszej. Uczył się o tym na szkoleniach, ale żaden wykładowca nie opowiadał tych wydarzeń z taką pasją. Szef rzeczywiście musiał być wielkim patriotą. Senny nigdy w to nie wątpił, lecz czasami nasuwały mu się pytania o słuszność postępowania. Szef, jak mało kto, potrafił tchnąć w człowieka wojowniczego ducha. – Jest jeszcze coś o czym powinien pan wiedzieć. Dziś próbowano mnie zabić. W nadświadomości. Dwóch Azjatów, doskonale wyszkolonych, ledwie udało mi się uciec. Nie wiem czy to ma jakikolwiek związek, lecz jest to niepokojące.
– Azjaci? – zdziwił się – A co Azjaci mogą mieć do nas?
– Nie mam pojęcia. Może jest to jakaś prywata, ale nie przypominam sobie, żebym z kimkolwiek mógł mieć na pieńku, a już na pewno nie z nimi. Chciałbym dostać ochronę, jeśli to możliwe. Spróbuję się temu dokładniej przyjrzeć, gdy tylko rozwiążemy bieżący problem.
– Dobrze, oczywiście. Dostaniesz ochronę, ale póki co postaraj się nie zasypiać, teraz muszę mieć wszystkich w mobilizacji.
W tym samym momencie odezwał się brzęczyk wideofonu. Na ekranie pojawiła się sekretarka.
– Mamy problem – odezwała się Lil – terroryści żądają spotkania z Prezydentem.
– Zaczęło się – westchnął Senny.
***
Czarny spoglądał na kilkudziesięciu ludzi zebranych w jednym kącie podziemnej stacji metra. Spod kominiarki nie sposób było odczytać emocji, lecz sama postawa wystarczyła, by wiedzieć, że jest zadowolony z przebiegu wydarzeń. Mówił spokojnie, z wyższością w głosie. Wiedział, że jest panem sytuacji i podobało mu się to. Z całą pewnością nie było w nim zdenerwowania, jakiego można było dopatrzyć się w nadpobudliwych ruchach Zielonego i Białego.
Rozłożył na peronie sprzęt audiowizualny tak, by nakierować kamerę na zakładników, następnie podpiął pod laptopa i połączył się z Internetem.
Czas na reality show – pomyślał.
Jednym kliknięciem aktywował specjalnie przygotowany na tę okazję wirus, potajemnie rozsyłany już od dawna do wszystkich użytkowników sieci. Na monitorach milionów komputerów, wideofonów, konsol, telebimów, a nawet inteligentnych pralek, lodówek i kuchenek ściągających aktualizacje on-line, wyświetlił się ten sam, niemożliwy do zamknięcia program.
– Drodzy obywatele zniewolonej Polski – rozpoczął Czarny, przemawiając na tle kłębiących się sylwetek zakładników. – Zostaliśmy zmuszeni do tak radykalnego kroku. Siłą wtargnęliśmy do waszych mieszkań, samochodów, biur, czy gdziekolwiek się teraz znajdujecie, ponieważ musimy wyjawić wam prawdę. Prawdę, którą skrupulatnie od wielu lat skrywa nasz rząd. Nie mamy złych zamiarów i jeśli nikt nam nie przeszkodzi, obejdzie się bez ofiar. Nie chcemy zabijać. W ogóle nie chcemy używać przemocy, pragniemy tylko żebyście nas wysłuchali i zrozumieli. Wszyscy jesteśmy zniewoleni. Grupa terrorystów, która nazywa się rządem, z Prezydentem na czele brutalnie zawładnęła naszym życiem. Ci ludzie są niebezp…
Sygnał został przerwany. Czarnego to nie zdziwiło, był przygotowany, że zostaną odcięci dużo szybciej. Ale to go nie ruszyło, bo już po kilkunastu sekundach przywrócono połączenie. Tym razem nic nie mogło im już przeszkodzić. Przyjaciele, kimkolwiek byli, czuwali nad spokojnym przebiegiem transmisji.
– Ci ludzie są niebezpieczni – podjął – wydaje wam się, że żyjecie w spokojnym, idealnym społeczeństwie, ale to nie prawda. Ktoś zawładnął waszymi umysłami, ktoś patrzy na was gdy chodzicie do pracy, uczycie się, jeździcie samochodami, spotykacie się na randkach, a nawet gdy uprawiacie seks. Tak jest, jesteście inwigilowani. Oni czytają w waszych myślach, manipulują wami, wszczepiają wam swoje własne myśli; przewidują każdy wasz krok i skutecznie uniemożliwiają jakiekolwiek posunięcia przeciwko władzy; każą wam robić to co chcą, skaczecie jak pajacyki na sznurkach i wysysają z was energię, byście nie mieli siły się przeciwstawić. Omamiono was wizją lepszego świata, a tymczasem staliście się niewolnikami. To taka sama niewola jak w obozach pracy, tyle, że lepiej ukryta. Czy nie zdziwiło was, że odkąd Prezydent został prezydentem przestępczość drastycznie zmalała? Idealna policja? Nie! Przestępczość nie istnieje, bo morderców, złodziei, gwałcicieli eliminuje się, zanim jeszcze przejdzie im przez myśl by dokonać zbrodni. Ale oni już to wiedzą. Czy to jest wolne społeczeństwo? A czy reklamy w telewizji nie są dokładnymi odpowiedziami na wasze pragnienia? Nie macie czasami wrażenia, że moglibyście porozmawiać z prezenterem, bo odpowiada dokładnie na wasze pytania? Otóż to nie są wasze pytania, to są ich odpowiedzi! A czy szliście kiedyś gdzieś, w jakimś celu, ale zupełnie nie wiecie po co? Nie macie luk w pamięci? Wiem, że tak. Wreszcie Prezydent. Czy nie zdziwiło was, że Prezydent nie ma imienia i nazwiska? Jest po prostu Prezydentem. Otóż to jeden z nich, ich ojciec, dyktator!
Jesteśmy przedstawicielami ostatnich wolnych ludzi w tym państwie, a może i na całym świecie. Widzimy, co się dzieje i chcemy wam pokazać, co się stało naprawdę. Apelujemy do was – otwórzcie oczy! Nie dajcie się omamić. Mentaliści nie mogą kontrolować naszego życia! Nie mają takiego prawa! Tylko Bóg może wiedzieć wszystko i ingerować w nasze życie. Panie Prezydencie, czy jest pan bogiem?
Zrobił chwilę przerwy, by oglądający mogli zastanowić się nad postawionymi pytaniami.
– Żądamy aby Prezydent wyszedł do ludzi, stanął na placu przed tą stacją metra i wygłosił oświadczenie, w którym przyzna się do istnienia mentalistów. Niech opowie o manipulacji społeczeństwem i zniewoleniu, które trwa już dwadzieścia lat. To są nasze żądania, jeśli nie zostaną spełnione, będziemy zabijać jednego zakładnika co dziesięć minut. Ma pan, panie Prezydencie, około siedmiu godzin dopóki ta stacja nie zamieni się w masowy grób. Czy weźmie pan na siebie krew tych ludzi? Dajemy panu pół godziny na zastanowienie i dotarcie w to miejsce, w przeciwnym razie zaczniemy zabijać. I bez sztuczek, jesteśmy dobrze chronieni i uzbrojeni. Jeśli spróbujecie nas zlikwidować, ci ludzie zginą. Zegar zaczyna odliczanie.
Na wszystkich monitorach pojawił się ten sam cyfrowy licznik odliczający od trzydziestu minut w dół.
Jeden z zakładników nieoczekiwanie wstał. Nie zważając na wycelowane w niego lufy karabinów postąpił kilka kroków, wyszedł z tłumu. Czarny poznał, że ten człowiek nie jest sobą. Zdradzały go zamglone, nieobecne oczy.
– Nie macie szans, poddajcie się. Cenimy was za odwagę, więc nie zabijemy was. Otrzymacie pracę, dużo pieniędzy. Czy nie o to wam chodzi? Nie tego pragniecie? Po co wam to – chcecie zniszczyć system, który tak wiele zrobił dla obywateli? Nie ma bardziej idealnego i wydolnego systemu.
– Zamknij się – warknął Czarny.
– To ty będziesz miał krew tych ludzi na rękach. Daliśmy wam tak wiele, pomyśl czym byłby teraz twój ukochany kraj? Nie istniałby, zostałby zrównany z ziemią. Polska przestałaby istnieć już dawno temu, gdyby nie my. Uratowaliśmy…
Więcej nie zdołał powiedzieć. Strzał prosto w głowę powalił go z nóg.
***
– Kim są ci idioci!? – Szef warknął spoglądając na dziesiątkę swoich najlepszych pracowników. Na tyle wymownie, że Senny miał wątpliwości, kogo Szef tak naprawdę wyzywa od idiotów. – Prezydent domaga się wyjaśnień. Pytam więc, jak to się stało?
Nikt z zebranych nie potrafił udzielić odpowiedzi. Zachodzili w głowę, w jaki sposób udało się wymknąć spod kontroli i dlaczego nikt w niczym się nie zorientował, dopóki nie było już za późno. Wolnomyślącymi nie dało się sterować, ale nawet oni emitowali fale, które powinny zostać wychwycone przez gęsto uplecioną sieć umysłów agentów. Dokładny przebieg zamachu i możliwe alternatywy powinny być już znane wiele dni temu. Wtedy był czas na opracowanie planu i zniszczenie buntu w zarodku. A jednak Wolnicz się spóźnił, a oprócz niego nikt inny nie miał nawet skrawka wizji.
Akcja była zbyt dobrze zaplanowana, by choćby przypuszczać, że coś takiego nagle wpadło bandytom do głowy i bez żadnego przygotowania sterroryzowali metro. Nie, to nie wchodziło w grę. Wniosek nasuwał się sam: Ktoś z nich musiał władać potężną siłą PSI.
Hipokryci. Sami korzystali z usług mentalistów.
– Kiedy zrobiliśmy to, co zrobiliśmy – Szef podjął – zobowiązaliśmy się bronić kraju za wszelką cenę. Doskonale wiecie, że nie było innego sposobu na ratunek. Tylko tak radykalne posunięcie mogło uchronić Polskę od całkowitej katastrofy. W ciągu następnych dwóch dekad Nowa Warszawa, a z nią cały kraj, stały się prawdziwą potęgą. W dążeniu do ideału nie poświęciliśmy ani jednego zbędnego życia, a ograniczenie pewnych swobód, zduszenie agresji w ludziach, odizolowanie od innych, całkowicie zdegenerowanych państw, to przyznacie niewielka cena. Powtarzam wam to, byście byli pewni słuszności swoich działań. Nie wolno wam się teraz zawahać ani na moment.
Biorący udział w odprawie nie odzywali się ani słowem. W napięciu wyczekiwali rozkazów. Szef zapewne wcześniej z każdym z nich przeprowadził indywidualne rozmowy i teraz nie było już nic do dodania. Senny znał tylko trzech spośród tej dziesiątki, ale nie było w tym nic dziwnego, gdyż agenci o najwyższym współczynniku energii zazwyczaj pracowali indywidualnie.
– Prezydent podjął już decyzję. Nie będziemy ryzykować ofiar, to byłoby najgorsze z możliwych wyjść. Podejmie dialog z terrorystami i postara się osiągnąć kompromis. Ujawnienie nas może przynieść sporo kłopotów, z destabilizacją włącznie, dlatego to ostateczność. Jesteśmy pewni, że istnieje cena, za którą da się kupić tych błaznów. A wy – nachylił się nad stołem – macie się skupić na ochronie Prezydenta i ministrów, i macie odnaleźć tego siódmego. Będziecie pracować wspólnie z rządem, razem siedemnastu najlepszych mentalistów w Nowej Warszawie. Takiej siły nie powstrzyma nikt, nawet najlepszy bloker. Macie zdjąć tego siódmego, a jeśli uda wam się w sposób niepostrzeżony przejąć kontrolę nad tą szóstką, to macie zielone światło. Ale musi obejść się bez ofiar.
– Prezydent podejmie takie ryzyko wiedząc, że może skończyć się to jego śmiercią? – zdziwił się Senny – właściwie to cały sabotaż przeprowadzony jest właśnie po to, by go zdjąć.
– Tak – odpowiedział twardo. – Ponieważ tylko w ten sposób można znaleźć sposób na rozwiązanie bez rozlewu krwi. Poza tym Prezydent nie jest niezastąpiony, to tylko człowiek. System natomiast… system jest konieczny i to jego musimy bronić za wszelką cenę. Jesteśmy potrzebni ludziom. Skoro celowe okaże się by nas ujawnić, trudno. Niech tak będzie. Czeka was trudne zadanie, ale wiem, że sobie poradzicie.
– A jeśli coś się wymknie spod kontroli? – spytał. – Jeśli coś pójdzie nie tak? Mam nieodparte wrażenie, że tu dzieje się coś więcej i póki co, nic nie jest tak, jak byśmy tego chcieli, a będzie jeszcze gorzej.
– To będziemy w dupie – Szef zamknął powieki, a szklanka z wodą niespodziewanie, nabierając straszliwego impetu przeleciała nad stołem, rozbijając się o ścianę, tuż obok głowy jednego z agentów. Ten mały, niekontrolowany odruch utwierdził Sennego w przekonaniu, że dowódca jest o wiele bardziej zdenerwowany, niż chciałby pokazać. – Jeśli zginą ludzie, to dojdzie do buntu. Nie możemy w sposób ciągły i całkowity kontrolować wszystkich. Jeśli ludzie zobaczą, że coś jest źle, jeśli uznają, że są zniewoleni, to rząd upadnie, a z rządem my. Rozpocznie się polowanie na czarownice. Dlatego nie ma miejsca na błędy!
Brakowało czasu na dalsze dyskusje, należało podjąć jak najszybciej wszelkie kroki, by chronić Prezydenta, który właśnie szykował się do opuszczenia pałacu. W tej chwili myśli wszystkich mentalistów skupiały się na dwóch ludziach – najważniejszej osobie w kraju i zamachowcu, którego należało namierzyć i zlikwidować.
Prezydent, w towarzystwie ochroniarzy, tych zwyczajnych – fizycznych i tych mentalnych przejeżdżali kolumną opancerzonych limuzyn na wyznaczone miejsce. Nad nimi leciały dwa śmigłowce. Snajperzy zdążyli już zająć pozycje, a setki kamer monitorowały wszystko co działo się dookoła. Oddziały specjalne, zmobilizowane już w pierwszych chwilach, nim jeszcze terroryści wysunęli żądania, szczelnie otaczały stacje i przyległe budynki oraz ulice. Najbliższa okolica została dokładnie wyczyszczona z wszystkich cywilów. W pobliże nie dopuszczono nawet mediów, chyba że były to media rządowe, ale i tak nie puszczono relacji na żywo.
***
Senny wyciągnął z teczki skórzane etui, mieszczące kilka ampułek i strzykawkę z igłą. To były leki znoszące działanie narkotyków krążących w tej chwili po jego organizmie. Usiadł wygodnie na fotelu i odchylił oparcie mocno w tył. Siódemka towarzyszących mu mentalistów już zajmowała się swoją robotą. Większość nadal siedziała przy stole, w sali konferencyjnej, ale ich zdolności w zasadzie nie ograniczała przestrzeń. Mogli czytać w myślach i sterować ludźmi z odległości dziesiątek kilometrów. Dwóch jednak musiało udać się osobiście na miejsce, by w razie ataku zatrzymać lot pocisku.
Gdy tylko Tomasz Wolnicz wstrzyknął sobie do żyły zawartość ampułek, poczuł senność. Organizm wyczerpany zabójczym działaniem narkotyków, nareszcie mógł powrócić do fizjologicznej pracy. Serce stopniowo zwalniało, oddech się wyrównywał, mięśnie rozluźniały, a powieki stawały się ciężkie jak z ołowiu.
Wkrótce ogarnęła go ciemność.
Nad Nową Warszawą kłębiły się gęste, ciemne chmury. Błyskało i grzmiało. Burza zawsze oznaczała nadciągające kłopoty, ale coś t a k i e g o Wolnicz widział po raz pierwszy. To nie była zwykła niepogoda – zbliżało się tornado. Zaniepokojony opuścił teren WBW i już na parkingu natknął się na kolejną niespodziankę. Jeszcze gdy przechodził przez plac, wszystko wydawało się w porządku, lecz gdy tylko znalazł się na chodniku, budynek efektownie zmienił wygląd. Zapadł się, postarzał i teraz bardziej przypominał ruiny zamczyska, niż siedzibę tajnej organizacji. Górne piętra w ogóle przestały istnieć, a dolne ledwie trzymały się na resztkach konstrukcji. Gruz i metalowe elementy leżały wszędzie w około, z części okien buchały płomienie, a w murach straszyły wielkie wyrwy, niczym przejścia do innych wymiarów. W jakim stanie utrzymały się podziemne bunkry, Senny nie miał czasu sprawdzać. Wiedział, że tak gwałtowne zmiany są spowodowane przez właśnie podejmowane decyzje i wydarzenia. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość, to coś co wywołuje ten stan odbywa się dokładnie w tej chwili. To mogły być bardzo subtelne rzeczy, choćby słowa, które jednak nieuchronnie prowadziły do takiej wizji przyszłości. Ale w takim razie terroryści zostali całkowicie niedocenieni, kto mógłby przypuszczać, że niespodziewany atak na stację metra może w przyszłości spowodować aż takie konsekwencje? Zniszczenie siedziby Wydziału Bezpieczeństwa Wewnętrznego!? To nie mieściło się w głowie. Powinien o tym natychmiast zameldować. Jednak było coś ważniejszego do zrobienia. To co obserwował, to tylko efekt, który może ujawnić się za tydzień, miesiąc, albo za całe lata. Priorytetem natomiast było odkrycie i zlikwidowanie przyczyny.
Mimo iż w tym stanie świadomości mógł przemieszczać się w mgnieniu oka na ogromne odległości, zaledwie skupiając się na miejscu, w którym chciał się znaleźć, postanowił przejść kawałek pieszo. Chciał przekonać się, jakie jeszcze zmiany zaszły w najbliższym otoczeniu Wydziału. Można było z tego wywnioskować, jaki charakter będzie miał przyszły atak – czy będzie to bomba o szerokim zasięgu, czy może wewnętrzna detonacja w obrębie samego budynku. Jego wizje najczęściej właśnie tak wyglądały. Mając do dyspozycji jedynie obraz, bywało, że luźno powiązany z przyszłością, musiał bawić się w detektywa. Obserwował szczegóły, a na ich podstawie dedukował przyszłe wydarzenia. Nie miał łatwego zadania, jednak wyjątkowo rzadko się mylił. Wiedział, że po prostu jest w tym cholernie dobry.
Pozornie nic się nie zmieniło, jednak Wolnicz wyczuwał w powietrzu napięcie podobne do tego, jakie gromadzi się przed długo wyczekiwaną złą wiadomością. Musi nadejść, lecz nikt nie wie kiedy. Może już? Za moment? A może to jeszcze nie dziś?
Na ulicach nie było ludzi – ani jednego, a przecież normalnie roiło się od ich psychicznych odbić. Tym razem pustka.
Pozamykane drzwi, zakratowane lub zabite deskami okna… ale przecież tego jeszcze przed chwilą nie było. Wizja ewoluuje.
Nagle niepokojącą ciszę, brutalnie rozerwała syrena alarmowa. Długi, modulowany dźwięk, którego źródła Wolnicz nie potrafił zidentyfikować. Po dwóch, może trzech minutach, w trakcie których Senny jedyne, co mógł zrobić, to skryć się gdzieś w bramie i zatykać uszy, dźwięk ucichł.
Zastanowił się co to mogło oznaczać, jakieś ostrzeżenie?
Natknął się na targaną wiatrem stronę gazety. Jeszcze nim zdążył się po nią schylić, dostrzegł wielki krzykliwy nagłówek:
„Kto zabił Prezydenta?"
Czyżby w tym skrawku papieru mógł odnaleźć odpowiedź na to pytanie? Niemożliwe, żeby to było aż takie proste. I gdy tylko się schylił po gazetę, tekst rozmył się i pojawił się nowy napis:
„Ujawniamy spisek: Mentaliści są wśród nas!"
Już chciał przeczytać cały artykuł, gdy nagłówek znów zmienił treść:
„Siatka zdrajców narodu rozbita. Ciemiężyciele umysłów obaleni"
To chyba o nas – pomyślał Wolnicz – zdrajcy narodu? Ciemiężyciele umysłów? To tak nas zapamięta historia za to, co zrobiliśmy? Taką nagrodę otrzymamy za uratowanie kraju? Okrzykną nas zdrajcami narodu?
Następne tytuły jednak były daleko bardziej niepokojące, pod Sennym aż ugięły się nogi:
„Europa w stanie wojny" i „Azjatycki wróg u bram"
Azjatycki wróg? Azjaci… O co tu chodziło, jaki mieliby cel? Zabicie głowy państwa nie spowodowałoby znaczącej straty w sile mentalistów. Prezydenci, dyktatorzy, despoci czy nawet tyrani umierali, lecz z rzadka oznaczało to całkowitą klęskę kraju. Chyba że… „Siatka zdrajców narodu rozbita" przypomniał sobie. Prezydent to dopiero początek, tu chodzi o nas wszystkich!
Poczuł nagłe ukłucie strachu. Zrozumiał dlaczego dotąd wszystko było przed nim ukryte. To ma ogromny, niewyobrażalny rozmiar i musi za tym stać ktoś o wiele potężniejszy niż siódemka bojowników o wolność. Ci są tylko pionkami; wydaje im się, że działają w dobrej wierze, lecz w rzeczywistości biorą udział w realizacji wielkiego planu. Po wyjawieniu tajemnicy i zamachu na Prezydenta, wydarzenia potoczyłyby się lawinowo – bunt, obalenie systemu, osłabienie kraju, wojna. To co nie udało się dwadzieścia lat temu Rosjanom, teraz Azjaci zdobędą bez trudu. Czy w takim razie Polska jest pierwszym krajem, czy to zaczęło się już wcześniej?
Musiał natychmiast zameldować. Zrobić wszystko by nie dopuścić do zamachu i co ważniejsze do ujawnienia prawdy. Mogło być tylko jedno rozwiązanie – zabić bandytów, co do jednego, nie pozostawić nikogo, kto mógłby wyjawić tajne informacje dotyczące bezpieczeństwa kraju, a potem zlokalizować tę dwójkę Azjatów i ich też zlikwidować.
W pewien sposób podobała mu się ta sytuacja. Przywykł do tego, że zna przyszłość i każdy problem potrafił rozwiązać jeszcze przed jego powstaniem. Tym razem było inaczej – strasznie, niepewnie i, choć wstydził się przyznać przed sobą samym – podniecająco. Czuł prawdziwe zagrożenie ze strony nieznanego, a to mobilizowało do działania.
Zebrał wszystkie siły, by uzyskać stan półświadomości, tak by nie obudzić się i nie stracić sprzed oczu wizji a równocześnie móc przekazać krótki komunikat do realnego świata.
Kontakt, ważne, natychmiast – powtarzał w myślach – kontakt, ważne, natychmiast. Z każdym słowem coraz głośniej, aż myśli przeszły w słowa, a słowa z umysłu zaczęły płynąć do ust.
Kontakt, ważne, natychmiast.
Kontakt, ważne, natychmiast.
Kontakt, ważne, natychmiast.
– Kontakt, ważne, natychmiast! – udało mu się wreszcie wypowiedzieć.
W świecie jego wizji zmaterializował się duch. Najpierw obłok pary, przybierający coraz wyraźniejsze kształty, przezroczyste widmo, aż w końcu udało mu się dostroić do fal mózgowych Sennego.
– Melduj! – duch powiedział natychmiast, ze zgrozą rozglądając się po przerażającym świecie rozpadających się domów. Eskalacja zjawiska nabierała tempa. Budynki zaczęły się walić począwszy od centrum, z każdą chwilą obejmując coraz dalsze ulice. Burzowe chmury zaćmiły całe niebo i miasto utonęło w mroku. Na ulicach pojawiły się trupy, ogień pożerał niewyburzone jeszcze wieżowce, nieco rozświetlając makabryczną scenerię.
Rozpadał się cały świat, ulice zaczęły pękać, budowle zapadały się pod ziemię, słońce zgasło, wszystko wokół wymarło, co do ostatniego stworzenia, nie uratowały się nawet zwierzęta. To nie była już wizja przyszłości, oto nadchodziła śmierć.
Moja własna śmierć – pomyślał Senny.
Nie chcąc tracić ani chwili dłużej, złożył zwięzły meldunek.
– Zagrożenie należy zlikwidować. Całkowicie. Większą groźbą będzie ujawnienie informacji o istnieniu mentalistów, niż uśmiercenie kilkudziesięciu ludzi. To drugie da się wytłumaczyć, spreparować dowody, zmienić na naszą korzyść. Cokolwiek. To da nam szansę. Ludzie mają pozostać w niewiedzy. A my musimy za wszelką cenę ochronić Prezydenta. Zabierzcie go stamtąd, a potem zabijcie wszystkich, najlepiej zawalcie całą stację i przyległe też na wszelki wypadek. Jeśli nie, dojdzie do wojny w całej Europie. To Azjaci, Szef będzie wiedział. Metro, zamach na Prezydenta to tylko pierwszy krok, celem są mentaliści. Wiesz co się stanie jak nas zabiją? – wskazał na walące się budynki. – Polska zostanie bezbronna. A zabiją. Widziałem to.
-Postradałeś zmysły? Wiesz czego żądasz? Chcesz mieć tych wszystkich ludzi na sumieniu? Pamiętasz przysięgę? – duch jęknął z niedowierzaniem.
– Zlikwidować zagrożenie, za wszelką cenę. Wezmę na siebie te kilkadziesiąt istnień, bo ratuję miliony. Zrozumiałeś?
– Tak. Przekażę Szefowi, ale nie wiem czy…
– Idź już, nie trać czasu. – Senny wyparł go z umysłu. – Ja mam jeszcze coś do zrobienia.
Duch zniknął równie efektownie jak się pojawił, a Wolnicz został sam na sam z gruzami Nowej Warszawy i dwoma ocalałymi, zupełnie nienaruszonymi obiektami – stacją metra i Pałacem Prezydenckim. Te dwa miejsca stanowiły epicentra, tam rozegra się przyszłość.
Senny koniecznie musiał się tam dostać. Świat ulegał rozpadowi, proces nabierał tempa. Właśnie w tej chwili działo się coś nieodwracalnego, coś, co gdy się dokona nie będzie ratunku. I nawet już nie chodziło o niepodległość kraju, ani o tę kontynentalną wojnę – teraz Wolnicz musiał ratować własną skórę.
Niestety szybko przekonał się, że to nie będzie takie proste. Nie mógł wykonać przeskoku. Normalnie podróże w nadświadomości nie sprawiają żadnych kłopotów, można było za pomocą siły woli poruszać się wszędzie – przeniknąć, polecieć, pobiec z niewiarygodną prędkością, lecz nagle okazało się to niemożliwe. Tak jakby jakaś tajemnicza siła blokowała go z zewnątrz.
Podjął próbę kontaktu ze światem realnym – nic z tego. Blokada. Został odcięty, nie mógł się obudzić, nie mógł zrobić nic! Jedyne co mu pozostało to obserwować. Czuł się jak rozbrojony jeniec w rękach wroga – całkowicie unieszkodliwiony. Wroga na tyle sadystycznego, że ten usadził go w miejscu widokowym i powiedział „patrz!".
Przerażony, oszołomiony i całkowicie skołowany pobiegł, by przynajmniej obejrzeć co się wydarzy. Mijał skrzyżowanie za skrzyżowaniem, gruzowiska i resztki ocalałych budowli, przeskakiwał nad tektonicznymi pęknięciami, lub wymijał, gdy okazywały się zbyt rozległe, tracąc przy tym bezcenne minuty. Wydawało mu się, że nigdy nie dotrze na miejsce. Ulice jakby się wydłużały, plac przed stacją metra zamiast przybliżać się – oddalał. Senny tracił już nadzieję, że kiedykolwiek tam dotrze. Jeszcze raz spróbował wykonać przeskok, tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że wciąż jest blokowany. Boże, cóż to musiała być za piekielna siła. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkał. Nie miał pojęcia, że ktoś może wpływać na wizje.
Mentaliści widzący przyszłość są jak pływacy w spokojnym strumieniu czasu. Mogą płynąć z prądem i wyprzedzić w ten sposób bieg wydarzeń; mogą zawrócić i płynąć pod prąd, ale nie sądził, że istnieje ktoś, kto zatrzymałby pływaka w miejscu… A może… To nie człowiek, tylko jakaś siła – wir, czy coś w tym stylu? To by miało nawet sens – wir czasoprzestrzenny. Anomalia. Nie mógł wykonać żadnego ruchu, tylko kręcić się i kręcić w kółko, aż w końcu ta sama siła wessie go pod powierzchnię i zniszczy.
Czy w takim razie nie ma sposobu, by się z niego uwolnić?
W tym samym momencie wir z głośnym siorbnięciem wessał go i natychmiast, jak gdyby pozbywając się jakiegoś niestrawnego kawałka rzeczywistości, wypluł w sam środek wydarzeń. Ale nie przed stację metra, tylko wprost do Pałacu Prezydenckiego.
Zmuszono go, by oglądał przerażającą scenę. Tak jak mordercy przymuszający męża by oglądał, jak najpierw bestialsko gwałcą jego żonę, a potem ją zabijają.
Czy to była sprawka jakiegoś wszechpotężnego mentalisty, czy rzeczywiście anomalia, tego nie wiedział. Oba rozwiązania były jednakowo pozbawione nadziei.
Kazano mu patrzeć…
***
Pozostali na posterunku strażnicy nie będą mieli najmniejszych szans. Napastnicy przejdą przez nich jak burza, nie pozostawiając przy życiu nikogo. Mentaliści zajęci ochroną Prezydenta nie od razu się zorientują, ale i tak będzie już stanowczo za późno.
Kim będą napastnicy? Azjaci – ci sami, którzy stoją za całą mistyfikacją. Wszystko zostało rozegrane tylko po to, by wywabić większość ochrony z pałacu. Atak terrorystyczny i zamach, to tylko blef. Przynęta, za którą posłusznie podążyli wszyscy mogący stanowić przeszkodę, jak głupie kociaki za kawałkiem sznurka. Pozostawiając bezbronnych towarzyszy uwolnili drogę prawdziwym drapieżnikom. Od samego początku wszystko zostało dokładnie zaplanowane, by odwrócić uwagę od rzeczy naprawdę istotnej – dostępu do najbardziej strzeżonych informacji w kraju – akt osobowych z danymi wszystkich mentalistów, informacji o ich mocach i słabościach; lokalizacjach ośrodków wywiadowczych i zabezpieczeń; rozkładu sił, kompetencji każdego z osobna i innych danych zbieranych przez dziesiątki lat. Jakże prosty sposób. Teraz wystarczy tylko sięgnąć po nie ręką. Za kilka sekund, najwyżej minut, Azjaci wkroczą do Pałacu Prezydenckiego.
I nie ma już znaczenia, czy terroryści zabiją zakładników w metrze, czy to służby specjalne zlikwidują terrorystów. Nie ma nawet znaczenia czy sam Prezydent zginie.
Nic tego nie zmieni – za chwilę rozpocznie się wojna.
Bardzo dobre opowiadanie. Ciekawie skonstruowana intryga, pomysł z mentalistammi też przypadł mi do gustu. Czytałem kiedys o eksperymentach prowadzonych przez USA i ZSRR na ludziach posiadających tego typu zdolności o próbach uczynienia z nich broni. A Ty wykorzystałeś ten motyw kapitalnie.
Technicznie jak dla mnie też bez zarzutu. Jakas tam literówka mignęła, ale nie ma sensu się czepiać.
Jedno z ciekawszych opowiadań jakie ostatnio czytałem.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Uczył się o tym na szkoleniach, ale żaden wykładowca nie opowiadał tych wydarzeń z taką pasją.
Za dużo zaimków.
To by miało nawet sens - wir czasoprzestrzenny. Anomalia. Nie mógł wykonać żadnego ruchu, tylko kręcić się i kręcić w kółko, aż w końcu ta sama siła wessie go pod powierzchnię i zniszczy.
Biedny wir czasoprzestrzenny...
Opowiadanie faktycznie jest ciekawe, przedstawia ciekawą wizję przyszłości, nie ma owodlejstwa, opisywane elementy czemuś służą: czy to budują klimat, czy są wykorzystywane.
Jeśli chodzi o błędy i styl, wyłapałem trzy kategorie błędów:
- miejscami pojawia się zaimkoza. Nie ma jej drastycznie dużo, czy nawet dużo, ale pojawia się na tyle często, że zwróciłem na nią uwagę. To psuje wrażenia czytelnicze.
- błędy interpunkcyjne również się pojawiają.
- porównania. Jest ich za dużo, a niekiedy są zwyczajnie absurdalne, czy też stanowią porównanie do scenek rodzajowych, które nijka nie pasują do opisywanego elementu. Np:
Tak jak mordercy przymuszający męża by oglądał, jak najpierw bestialsko gwałcą jego żonę, a potem ją zabijają.
Takjaki zdarzają Ci się zdecydowanie za często, nawet nie są dyssymulowane, li wprost.
Dialogi są żywe, postacie wiarygodne, choć czasami nużył mnie sposób narracji, w którym to narrator zamienia się w wyjaśniacza. Nadużywasz tego, moim zdaniem.
Mimo błędów, uważam, że opowiadanie jest ciekawe, zainteresowało mnie. Nie zmienia to faktu, że owe błędy utrudniały mi odbiór.
Dzięki wielkie za opinie i cieszę się, że mój pierwszy tekst tutaj został tak pozytywnie przyjęty.
"Czytałem kiedys o eksperymentach prowadzonych przez USA i ZSRR na ludziach posiadających tego typu zdolności o próbach uczynienia z nich broni." - właśnie też o tym czytałem i to mnie zainicjowało do napisania opowiadania.
Interpunkcja to niestety moja pięta ahillesowa ale staram się nad tym pracować. Podoba mi się, że tu ocenia się teksty konstruktywnie a nie tylko "fajne/do kitu" albo, jak gdzieniegdzie, wytykają błędy dla samego wytykania, byle się do czegoś doczepić. Niedługo puszczę coś kolejnego
Pozdrawiam
wytykają błędy dla samego wytykania, byle się do czegoś doczepić. - Niemiłe doświadczenia z Fahrenheitem? :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Nie, z Fahrenheitem akurat mam pozytywne doświadczenia, w końcu puścili nawet jeden mój tekst, więc nie wypada narzekać :P Ale jak się poprzegląda fora literackie to jest tam sporo ludzi lubiących się powyżywać nad tekstami. Nie piszę, że to źle bo czasem takie wyżywanie jest na wysokim poziomie (patrz F.W Kres "Galeria złamachych piór" - którą uwielbiam), jednak IMHO fora rzadko kiedy utrzymują ten poziom.
Z Forum Fahrenheit różnie bywa, generalnie prezentowana tam krytyka jest na wysokim poziomie, same teksty w e-zinie również najczęściej ciekawe. Co do samej krytyki, to najgorszą rzeczą jest tam fakt, iż czasem krytyka przeradza się w krytykanctwo, wytykane są rzeczy, które błędami wcale nie są. Nie zmienia to faktu, że na FF wiele się nauczyłem.
Ciekawy tekst, wciąga, ale jest parę "ale". O błędach już wcześniej było, więc nie będę się powtarzać. Dwie rzeczy jednak mi mocno zgrzytają. Niby ci mentaliści stworzyli z Polski mocarstwo, a równocześnie w porównaniu do Azjatów wydają się dziećmi bawiącymi się w piaskownicy. Coś tu jest nie tak. Kompletnie się odizolowali od reszty świata, więc tylko wydawało im się, że są tacy dobrzy? Gospodarczo to chyba niemożliwe. No i po jaką jasną ciasną Azjaci się tu pchają? Mają przeludnienie i szukają lebensraum? Z rozmowy Sennego z Szefem wynika, że to nie są wrogowie, w końcu oboje zastanawiają się, czego chcieli zabić Sennego. Coś mi tu po prostu nie pasuje.
"Niby ci mentaliści stworzyli z Polski mocarstwo, a równocześnie w porównaniu do Azjatów wydają się dziećmi bawiącymi się w piaskownicy. Coś tu jest nie tak." - Nie widzę sprzeczności. To, że stworzyli mocarstwo nie oznacza, że inne państwa nie mogły stworzyć większych mocarstw. Przecież na samym początku tekstu napisałem, że "...pragnęli ujawnić system gnębiący nie tylko Nową Warszawę ale i całe państwo, a może nawet świat."
"Kompletnie się odizolowali od reszty świata, więc tylko wydawało im się, że są tacy dobrzy? Gospodarczo to chyba niemożliwe" - znów nietrafiony zarzut, kompletnie odizolowani od społeczeństwa są ludzie, a nie mentaliści. W czasach PRLu (choć niewiele o nich wiem) zwykli, szarzy ludzie byli mocno odizolowani od reszty świata, ale rządzący nie.
"No i po jaką jasną ciasną Azjaci się tu pchają? Mają przeludnienie i szukają lebensraum? Z rozmowy Sennego z Szefem wynika, że to nie są wrogowie, w końcu oboje zastanawiają się, czego chcieli zabić Sennego. " - wojna. Mógłbyś zapytać po jaką cholerę w ogóle ktokolwiek wywołuje wojny a przecież odpowiedzi są proste: terytorium, wpływy, pieniądze... To, że ani Senny ani Szef nie wiedzieli, że Azjaci to wrogowie też o niczym nie świadczy. W końcu mądry napastnik nie ogłasza wszem i w obec, że cię zaatakuje. Wręcz przeciwnie mądry udaje przyjaciela i potem atakuje z zaskoczenia.
Mam nadzieję, że wyjaśniłem wszystkie twoje "ale" ;)
Przepraszam, w poprzednim poście miało być "odizolowani od świata" a nie od społeczeństwa.
Nie do końca. Mocarstwo otoczone przez większe mocarstwa nie jest mocarstwem. I jak sam piszesz - izolacja obywateli, ale nie mentalistów - więc gdzie wywiad? PRL nie jest tu najlepszym przykładem, bo właśnie wtedy mieliśmy świetny. Nawet jakiś uciekinier z KGB do Ameryki miał powiedzieć, że był "samotnym wilkiem" wśród wywiadów krajów Układu Warszawskiego.
No i zawsze są jakieś przyczyny. Wystarczy spojrzeć na najbliższą historię - każdy mógł się domyślić, że dojdzie do ataku na Afganistan i Irak po wcześniejszych wydarzeniach. Tutaj brakuje tego impulsu. To już nie czasy plemienne, gdzie wódź podbija jak najwięcej ziemi, by później rozdzielić między synów czy najlepszych wojowników albo tylko dlatego, że jest wojownikiem i musi walczyć, bo inaczej co z niego byłby za wojownik? O terytorium możnaby mówić, gdyby Polska sąsiadowała z owymi Azjatami. Wpływy, pieniądze? Na wojnie zarabiają producenci broni albo ci, którzy np. wejdą na rynek na miejsce pokonanego. W opowiadaniu nic nie ma o tym, by Polska posiadała coś, czego inni mogliby pożądać. A próba rządzenia Polakami wiedzącymi o istnieniu mentalistów mogłaby być interesująca ;-)
Może się czepiam, ale po prostu brakuje mi tego wyjaśnienia :-)
Jedni piszą, że zamieniam narratora w wyjaśniacza, drudzy dopominają się więcej wyjaśnień... jeszcze się taki nie narodził co by wszystkim dogodził ;) To jest krótkie opowiadanie, które (przynajmniej moim zdaniem) może być niejako "wyrwane" z kontekstu polityczno-militarno-gospodarczo-społeczno-religijno-socjologicznego etc etc.. Gdybym pisał książkę to co innego, wtedy takie rzeczy oczywiście uwzględnione muszą być, ale nie koniecznie w opowiadaniu - co nie znaczy, ze tworząc plan tekstu nie myślałem nad tym.
W każdym razie wezmę twoje sugestię pod uwagę.