- Opowiadanie: bury_wilk - Mercedes

Mercedes

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mercedes

Mercedes to nie było jej prawdziwe imię, a właściwie było, bo wybrała je na bierzmowanie, a i już wcześniej, w dzieciństwie przylgnęło do niej jako pseudonim, jednak w dowodzie i wszystkich innych dokumentach zapisane było co innego. Po prostu chciała, by tak do niej mówiono, tak się przedstawiała i we wszystkich nieoficjalnych sprawach używała właśnie tego imienia. Gdy ktoś pytał o nazwisko, ze śmiechem dodawała – Benz – i nie kwapiła się, by tą wersję zmieniać. Prawdziwe imię i nazwisko znało niewiele osób. Czy było coś do ukrycia? Zależy z jakiego punktu widzenia, jednakoż były powody, dla których wolała pozostać tajemnicza.

*

Mercedes Benz, zamieszkała w Warszawie przy ulicy Grzegorzewskiej, miała prawo mieć sporo pretensji do życia, czy też losu. Nikt by się pewnie nie zdziwił gdyby chodziła ponura i grzmiąca jak gradowa chmura lub gdyby co drugie wypowiadane przez nią zdanie nosiło znamiona narzekania na podłość przeznaczenia albo wadliwość boskiego planu. Jednak, na przekór wszystkim faktom, okolicznościom i pozorom, Mercedes była kobietą pogodną, pełną energii i wiary, że kiedyś wyjdzie dla niej słońce, a nawet jeśli nie, to wiatr w oczy i śnieg z deszczem są pełne ukrytego uroku.

Dnia dwudziestego pierwszego sierpnia, w czwartek, o godzinie siódmej rano zadzwonił budzik. Wczesna godzina, środek tygodnia i jazgotliwy, wibrujący dźwięk pobudki nie należą do czynników, które nastrajają ludzi optymistycznie, jednak dla Mercedes była to kolejna wspaniała chwila. Usiadła na swoim łóżku, lekko nieprzytomnym wzrokiem omiotła pokój i na jej twarz wypłynął błogi uśmiech. Koszmarny sen, który męczył ją ostatnio każdej nocy, urwał się, a zamiast niego nastąpił kolejny dzień…

*

Wyszła na plażę bladym świtem. Lubiła tę porę. Cisza, spokój, pustka. Rozebrała się do kostiumu kąpielowego i powoli weszła do morza. Woda był zimna, ale jej to nie przeszkadzało. Schlapała się i zanurzyła. Kilka ruchów rękami rozgrzało ją na tyle, że chłód wody zupełnie przestał przeszkadzać. Fali nie było prawie wcale, więc pływało się niemal jak w basenie. Oddaliła się trochę w morze, potem zawróciła niespiesznie w stronę brzegu. Wyszła z wody, wytarła się ręcznikiem i z błogością zaległa na piasku. Jeszcze ze dwie godziny i zaczną pojawiać się ludzie. Najpierw trenujący jogging, spacerowicze i wyprowadzający psy, niedługo potem pierwsi plażowicze. Koło południa będzie już dziki tłum. Teraz jednak nie ma się czym przejmować, teraz jest cudownie, teraz jest czas relaksu, czas dla niej.

Najpierw usłyszała narastający hałas silnika, potem, kiedy otworzyła oczy, zauważyła zniżający lot helikopter. Zatoczył łuk bardzo nisko, tuż nad plażą i wzniecając swoimi wirnikami małą piaskową burzę wylądował kilkanaście metrów po lewej. Na burcie widniał napis „GREENPEACE". Nim zdążyła cokolwiek pomyśleć, z helikoptera wysypali się ludzie. Krzyczeli coś do siebie, pokazywali ją palcami, wreszcie całą gromadą ruszyli w jej stronę. Niemal jednocześnie druga banda pojawiła się na wydmie i popędziła w stronę morza.

– Tu jest panowie, szybciej, szybciej! – komenderował wysoki i chudy jak patyk brodacz w wełnianym swetrze.

Zanim zrozumiała, co się dzieje, lunęły na nią kubły wody.

– Dajcie mokre koce i więcej wody, więcej wody!!! Chyba mamy szanse ją uratować!

Była tak zaskoczona i przerażona, że nie mogła protestować. Polewano ją coraz mocniej, ktoś szturchał, ktoś coś pod nią wsadzał. Chwilę później helikopter wystartował, ale nie odleciał, lecz zawisł nad nią jak gigantyczna ważka. Spuszczono jakieś liny, zaczepiono je i już po chwili poczuła, że unosi się w powietrze. Jeszcze moment i ponownie trafiła do morza. Ludzie na plaży wiwatowali…

*

Jeszcze kilka takich nocy i gotowa była zupełnie zrezygnować ze spania, ale teraz nie chciała o tym myśleć. Przeciwnie, jak najszybciej zapomnieć, wstać, umyć się i iść do pracy. Dzień na pewno przyniesie coś miłego, a do koszmarów nocy lepiej nie wracać.

Terapia okazała się dość skuteczna. Chłodna woda z kranu szybko dobudziła, potem dwie parówki z cebulą, serem, oliwkami i kajzerką, herbata. Perspektywy rysowały się już całkiem przyzwoicie.

Słońce za oknami świeciło jasno, niebo było błękitne i wszystko wydawało się pełne życia. Mercedes nabrała ochoty na spacer z psem. Nie musiała się tym zajmować, bo wyprowadzanie Benka – ogromnego doga niemieckiego – należało do obowiązków służącej, Wioletty, ale czasem, zwłaszcza w tak piękne dni jak dzisiejszy, brała to na siebie.

Zwabiony poruszeniem w przedpokoju Benek zjawił się, jakby podejrzewał, że może liczyć na przechadzką. Nie przepadał za grubą kolczatką, ale nie protestował, gdy Mercedes założyła mu ją na szyję.

Przeszli przez osiedle i obok kilkudziesięciu drzewek, szumnie nazywanych laskiem, wspięli się na lokalną górkę. Mercedes spuściła psa, a ten pogalopował przez wysoką trawę niczym źrebak. Rozgonił grupkę gawronów, potem załatwił swoje potrzeby fizjologiczne i zaczął rozglądać się za innymi psami. Pani, która czekała do tej pory w spokoju stojąc na szczycie wzniesienia, teraz zagwizdała ostro, przywołując Benka do siebie. Dobrze wiedziała, że wystarczy chwila nieuwagi i jej pupilek pogoni za jakąś suką, wszystko jedno, czy byłaby to panienka jego gabarytów, czy na przykład jamniczka.

Wrócili do domu. Mercedes przebrała się w coś względnie eleganckiego, wydała Wioletcie dyspozycje, co ma być przygotowane na obiad i zrobione w mieszkaniu, a następnie wyszła do pracy.

Autobus linii 136 spóźniał się albo może już uciekł, więc Mercedes przeszła jeszcze kawałek na stację metra. Na peronie stacji Imielin kłębił się tłum poirytowanych ludzi spieszących do pracy. Jeden ze składów popsuł się i właśnie tu wysadził podróżnych jadących z Kabat i Natolina, następny, miał przejazd techniczny i nie zabierał pasażerów. Tłum gęstniał, jego niezadowolenie graniczące już z wściekłością było niemal namacalne, a metro nie przyjeżdżało.

Wreszcie w tunelu pojawiła się poświata, a chwilę później coraz bliższe reflektory kolejki. Ludzka masa zafalowała i ruszyła w kierunku krawędzi peronu. Mercedes została porwana z nurtem tej rzeki ciał i prawie bez własnego udziału stanęła naprzeciw drzwi jednego z wagonów. W środku już było pełno i nie było szans, by wszyscy stojący na stacji zdołali się wepchnąć, ale Mercedes dała radę. Drzwi zamknęły się i metro ruszyło.

„Dobrze, że to tylko kilka stacji."

Z trudem łapała powietrze. Zewsząd naciskano ją, ugniatano i prasowano. Jakoś wytrzymała do stacji Stokłosy, gdzie okazało się, że wypełniony już dawno limit pojemności podziemnej kolejki można jeszcze rozciągnąć, bo udało się wepchnąć jeszcze przynajmniej kolejnych kilkudziesięciu pasażerom. Na Ursynowie sytuacja się powtórzyła, choć teraz zdecydowana większość chętnych pozostała na peronie. Ścisk w wagonach był już niemalże absurdalny.

Ktoś macał ją po tyłku. Niby w takim tłoku mogło jej się wydawać, albo też ten fakt mógł mieć całkowicie przypadkowe podłoże, jednak Mercedes nie miała wątpliwości, że tak nie jest. Ktoś macał ją po tyłku absolutnie celowo, z premedytacją i wyrafinowaniem. Żeby to chociaż było przyjemne, ale niestety, nie było nawet w najmniejszym stopniu. Potem uszczypnięcie. Gdyby miała taką możliwość, Mercedes podskoczyłaby do góry najwyżej, jak tylko potrafi, a potem pewnie zabiłaby bezczelnego typa, a w każdym razie zrobiłaby mu taką awanturę, jakieś świat nie widział. Tymczasem nie mogła nawet się poruszyć, a napierający tłum powodował, że czuła tak silne duszenie, że nawet z mówieniem miałaby problem. A ten ktoś z tyłu ciągle szczypał i macał i szczypał i macał i ugniatał…

Nie wytrzymała. Nadludzkim wysiłkiem odwróciła się i z mordem w oczach zaczęła szukać wzrokiem swojego prześladowcy. Najpierw ze zdziwieniem zauważyła mur ludzkich pleców, potem, gdy wydawało się, że nie odnajdzie winowajcy, przypadkiem zerknęła w dół.

– Stała mi pani na nodze. – Mały pyzaty blondynek był trochę speszony, ale czuł, że ma prawo mieć pretensje.

– Przepraszam, nie wiedziałam. – Mercedes była zbita z tropu i gotowa kajać się dalej, gdy tuż przy niej, z boku, trochę od tyłu, ktoś pisnął.

Szybki ruch głową pozwolił Mercedes zauważyć, jak drugi dzieciak pośpiesznie wyciąga rękę z jej torebki.

– A widzisz, pokarało cię złodziejaszku, trzymam tam igły specjalnie dla takich jak ty!

– Ty głupia jędzo! – odciął się chłopiec i nie czekając na jej reakcję zanurkował pomiędzy nogi podróżnych.

Mercedes szarpnęła się i jakimś cudem zdołała złapać chłystka za kołnierz. Chwyt był silny i pewny. Złodziej na pewno by nie uciekł, ale wtedy poczuła ostry, pulsujący ból w kostce. Blondynek, który szczypał ją w tyłek, teraz posunął się do drastyczniejszych metod i z całej siły kopnął.

– Puść mojego kolegę, gruba babo! – wrzasnął chłopak i zwinnie jak piskorz przecisnął się między milczącym tłumem ludzi.

Oczywiście, korzystając z okazji, ten od grzebania w torebce też uciekł.

Z niemałym trudem Mercedes wysiadła na stacji Służew. Przebiła się jakoś do schodów, przecisnęła przez bramki i wydostała na powierzchnię. Słońce świeciło jasno i wesoło, a z przystanku właśnie odjeżdżał autobus 401. Przez chwilę myślała, żeby go gonić, ale to nie miałoby sensu. Cóż, dzień, jak co dzień. Droga do pracy i tysiące małych przeciwności losu… Ech, najwidoczniej tak musi być.

Nieszczęsne 401 musiało być ostatnim z wilczego stada. Mercedes na własny użytek tak nazwała głupi system funkcjonowania miejskiej komunikacji. Na przystanek, mniej więcej w tym samym czasie, przyjeżdżały wszystkie możliwe autobusy, a potem następowała przerwa, kiedy nie jechało zupełnie nic. Jeśli ktoś miał tyle pecha, co Mercedes, za każdym razem trafiał właśnie na tą przerwę. Teraz było podobnie. Czas mijał, dziewiąta zbliżała się nieubłaganie, a na przystanku zrobiło się nie mniej ciasno, niż jeszcze przed chwilą w metrze.

Wreszcie pojawił się autobus. 189 było tak niemiłosiernie zapchane, że, realnie patrząc, nie było szansy się do niego dostać, ale ludzie, w tym Mercedes, byli już na tyle zdesperowani, że bez namysłu rzucili się ku otwartym drzwiom. Udało się długowłosemu studentowi i dwóm starszym paniom. Wyelegantowana panienka o mało nie połamała diabelsko wysokich szpilek, ale także zdołała się wepchnąć.

Mercedes była następna. Pomiędzy udem jakiegoś mężczyzny w garniturze, a ponętnym pośladkiem wymuskanej laluni dojrzała kawałek poręczy. Pewny chwyt i dała radę. Przyczółek został zdobyty. Podciągnięcie do góry, na stopień i silne parcie na masę z przodu. Uda się, uda!

Drzwi zastękały, zajęczały i zgrzytając drgnęły. I na drgnięciu się skończyło. Pupa Mercedes, wystająca wciąż poza autobus, okazała się przeszkodą nie do pokonania. Kobieta starała się, wciągała powietrze, parła do przodu, ale nie było mocnych. Drzwi zamknąć się nie chciały.

– Wyłaź kolubryno, przecież przez ciebie nigdy nie pojedziemy!

– Spadaj kaszalocie, zaraz będzie następny, to może się zmieścisz!

Z wnętrza autobusu sypały się wątpliwe przejawy sympatii. Mercedes zagryzła zęby, powalczyła jeszcze chwilę, ale musiała się poddać. Wysiadła, a na miejsce po niej natychmiast wskoczyły dwie nastolatki. Najgorsze, że drzwi zamknęły się bez problemu i 189 odjechał.

„A żebyście się zesrali."

*

Mercedes wbrew swojej woli zmuszona była przepuścić jeszcze jeden autobus, ale wreszcie i jej udało się załapać na transport do pracy. Niedaleko za przystankiem Bełdan minęli zepsute 189 i wysypującą się z niego zirytowaną masę pasażerów. Mercedes kątem oka dostrzegła nawet dwie nastolatki, które wpakowały się na jej miejsce i teraz rzucały nienawistne spojrzenia za mijającym je autobusem. Nie odczuwała jednak czegoś takiego, jak mściwa satysfakcja. O chwili, kiedy to została na przystanku, już zdążyła zapomnieć. Teraz zbliżała się do swojego biura i myślała tylko o tym, że na pewno będzie to miły i efektywny dzień.

*

Pracowała w dużej firmie ubezpieczeniowej, mającej swoją siedzibę na warszawskim Służewcu. Nowy budynek firmy, do którego przeprowadzili się raptem kilka miesięcy wcześniej, choć z pewnością nowoczesny, miał jeszcze trochę felerów. Ot, na przykład przy windach kończono właśnie montaż bramek z czytnikami kart. Bramki jeszcze nie działały, ale z punktu widzenia Mercedes, były założone źle, albo wręcz bardzo źle. Jakoś nikt nie przewidział, że w biurowcu może pracować ktoś jej gabarytów, no i na efekt nie trzeba było czekać. Utknęła.

Szamotała się jak zając schwytany we wnyki dobrych kilkanaście minut, wreszcie z pomocą ochrony udało jej się wydostać. Pobrudziła się, w jednym miejscu rozpruła bluzkę, ale zagryzła zęby i nawet posłała uśmiech gronu ciekawskich, którzy już zdążyli się zebrać.

– Słusznie, ktoś dba o moją formę i chce mi dać do zrozumienia, że przydałoby się, żebym wchodziła schodami…

Niewielki tłumek przyjął to stwierdzenie z sympatią. Pewien wysoki, jasno i długowłosy informatyk otworzył jej nawet drzwi. Mercedes, tknięta nagłym, trudnym do określenia impulsem, przyjrzała mu się zaciekawiona. Śnieżnobiała bluzka kontrastowała z dużym, wytatuowanym na przedramieniu napisem „My sweet 666". To z pewnością musiał być ciekawy człowiek.

Kolejną sprawą, która w tym biurowcu wymagała wciąż dopracowania, było działanie wind. Niby było ich więcej, niż w poprzednim budynku, ale oczekiwanie trwało znacznie dłużej, a kiedy już się wsiadło, winda objaśniała rozkosznie „jazda na dół" i mknęła na niższe poziomy. Wreszcie, kiedy nie mogła już zjechać niżej, zaczynała mozolną wędrówkę ku górze, zatrzymując się dokładnie na każdym piętrze, bez względu na to, czy ktoś wcisnął przycisk, czy nie.

*

Mercedes tak zagapiła się na młodego informatyka, że zamiast wysiąść na ósmym, pojechała razem z nim na dziewiąte piętro. Chłopak wyglądał sympatycznie, ale nie to tak przykuło jej uwagę. Nie mogła się oprzeć dwóm wrażeniom. Po pierwsze: nie dawał jej spokoju ów nieokreślony, niemal magiczny impuls, po drugie: była przekonana, że z nim, lub kimś podobnym, miała już do czynienia…

*

Kolegom z pracy jakoś trudno było przyzwyczaić się do faktu, że Mercedes zatrudnia służbę, dlatego raczej nikomu się tym nie chwaliła. Jednak w jakiś sposób ta wiadomość została rozpowszechniona. Żeby rzeczywiście mieszkała w jakimś pałacu, lub choćby dworku, byłoby łatwiej zrozumieć taką fanaberię, ale małe mieszkanko na Ursynowie i służba jakoś do siebie nie pasowały. Ona jednak twierdziła kategorycznie, że posiadanie kogoś do pomocy jest jej absolutnie niezbędne.

Karolina pewnego dnia zniknęła. Lepszego określenia nie można tu użyć. Ot była, a potem już nie. Służyła u Mercedes dwa lata i któregoś zimowego dnia jej pokoik i łóżko po prostu okazały się puste. Nikt jej więcej nie widział.

Mercedes, cokolwiek by o tym nie myślała, od razu zabrała się za poszukiwanie kogoś innego. Wbrew temu, co radził zdrowy rozsądek i usłużne koleżanki, zamieściła ogłoszenie w prasie. Już pierwszego dnia po publikacji miała masę telefonów, ale umówiła się tylko z dwoma osobami.

Pierwsza była śliczna Ukrainka o imieniu Lena. Dziewczyna nie chciała dużo pieniędzy. Twierdziła, że się sprawdzi, że już tak pracowała, że nie zabraknie jej zaangażowania i dokładności. I generalnie Mercedes była skłonna w to wszystko uwierzyć, bo Lenie dobrze z oczu patrzyło, wyglądała na uczciwą i pracowitą. Tym, co powodowało, że Mercedes się wahała, był wiek dziewczyny. Z całą pewnością nie miała jeszcze dwudziestu lat, doświadczenia za dużego mieć więc nie mogła, a co ważniejsze, powinna chyba zająć się nauką, a nie służbą.

Potem przyszedł trzydziestodwuletni Bernard. Mężczyzna też był młodszy, niż większość chętnych do tego typu pracy, ale za to miał niezłe referencje i kilka lat pracy na takiej samej posadzie u jakiejś Lady w Londynie. Przez telefon jego osoba wydawała się bardzo interesująca, ale gdy Mercedes otworzyła drzwi, stanął w nich przystojny – i owszem – ale potwornie bufonowaty gość. Już na sam widok ewentualnej pracodawczyni roześmiał się nieprzyjemnie i oświadczył, że to pomyłka:

– Służyć u kobiety mogę, czemu nie, nawet chętnie, ale nie u każdej. Cenię się, a żeby pracować u… pani… to musiałbym być nie wiem jak wielkim i zdesperowanym psem na baby…

Po takim expose dalsza rozmowa straciła jakikolwiek sens.

Ostatecznie zatrudniła Wiolettę, kobietę po czterdziestce, którą poleciła znajoma i tej decyzji nie żałowała. Wiola doskonale wiedziała w czym rzecz, nie zadawała zbędnych pytań, nie przeszkadzała, kiedy nie powinna, a ze swoich obowiązków wywiązywała się co najmniej przyzwoicie. Można psioczyć, na załatwianie pracy „po znajomości", ale czasem, dla obu stron to najlepsze wyjście. Znajoma najlepiej wiedziała, kogo Mercedes potrzebuje, a i Wioletta od samego początku zdawała sobie sprawę, na co się pisze.

*

Tak, ten informatyk miał twarz niemal taką samą jak Bernard. Brakowało mu na szczęście kpiącego spojrzenia, miał długie włosy i uśmiechał się, a nie wyszydzał, ale rysy były łudząco podobne. Może to jego brat?

– Pracujesz tu?

– Tak, właśnie się spóźniam – odpowiedział głosem brzmiącym trochę jak głośniejszy szept.

Na tym pogawędka się skończyła. Mercedes zapamiętała sobie przyjemne oblicze chłopaka, pomyślała – miło by było, gdybyśmy się bliżej poznali – i tyle.

Zreflektowała się wreszcie, że pojechała za wysoko, ale nieplanowana wycieczka na dziewiąte piętro może i nie była zbędną stratą czasu, bo tutaj stacjonował co rano sprzedawca kanapek, a ona zrobiła się głodna. Niestety, kanapki się skończyły…

*

Od samego rana kocioł był niesamowity. Co chwilę ktoś dzwonił, co chwilę trzeba było dzwonić do kogoś. Spotkania z kilkoma mądrymi ludźmi i z kilkunastoma głupszymi. Istny armagedon.

Mercedes nie narzekała. Wkręciła się w robotę, jak w wielki wir, gnała na oślep, załatwiała, kombinowała, układała strategię, dopracowywała pomysły. Odpowiedzialna była za organizację imprez oraz innych działań promocyjnych i była w tym niezła. Po południu opuszczała biuro z poczuciem dobrze wykonanej pracy i szczerym uśmiechem na twarzy.

Uśmiech ten miał jeszcze jeden powód. Zbliżało się wydarzenie, na które Mercedes czekała od dawna. To z jego powodu pełna była optymizmu, to z myślą o nim wesoło szła przed siebie mimo wszelkich przeciwności losu. Jeszcze tylko kilka godzin…

*

Powrót do domu zajął prawie godzinę. Odległość nie należała do największych, właściwie, to jak na warunki warszawskie, było całkiem blisko, ale korki na Służewcu i drogach prowadzących na Ursynów, to był prawdziwy koszmar. Na szczęście tłok w 136 był nieporównanie mniejszy niż w porannych środkach transportu. Udało się nawet przeczytać kilkanaście stron „Mistrza i Małgorzaty". Kochała tę książkę i nieskończoną ilość razy, z niezmiennym uwielbieniem, oddawała się jej lekturze. Czytając zapominała o wszystkim, co było obok. Nie przejmowała się przeciwnościami losu, ani złośliwościami ludzi. Znikała w świecie zamkniętym między okładkami i czuła się z tym wspaniale.

Nierówność krawężnika na przystanku nie była duża i do tej pory nikomu nie zaszkodziła, ale Mercedes miała wyjątkowe zdolności w przyciąganiu pecha. Stanęła jakoś dziwnie, zachwiała się, usiłowała utrzymać równowagę… Coś pękło pod jej lewą nogą i już po chwili leżała jak długa. Ludzie patrzyli osłupiali i nikomu nie przyszło do głowy, że fajnie by było, gdyby ktoś ruszył się i pomógł zbierać drobiazgi, które powypadały z torebki. By pomóc wstać kobiecie, która nieszczęśliwie złamała obcas, też oczywiście nikt się nie kwapił. Usłyszała za to kąśliwy komentarz dobiegający gdzieś z tyłu:

– Tłusta wiedźma nawaliła się jak stodoła… Żenujące.

„Nie ma mowy, nic mi tego dnia nie zepsuje, już niedługo…"

Tuż pod blokiem, w poprzek chodnika przebiegł czarny kot, a ściślej mówiąc kotka. Mercedes uśmiechnęła się na ten widok. Nie zwykła przywiązywać wagi do zdarzeń, którym inni często przypisywali irracjonalne znaczenia.

– Zapraszam, maleńka.

Otworzyła drzwi na klatkę schodową. Zwierzę wyjrzało ostrożnie spomiędzy niskiego żywopłotu, po czym niby czarna błyskawica, omijając zygzakiem nogi Mercedes, wpadło do budynku.

*

Zupa z soczewicy na boczku i świeży chleb, a potem mocno nacierane lubczykiem, rumiankiem i jałowcem przepiórki i kasza jęczmienna, wypełniły całe mieszkanie niepowtarzalnym aromatem. Smakowały równie dobrze, jak pachniały, a na dodatek można było przysiąc, że miały jakieś magiczne zdolności, bo patrząc na Mercedes widziało się, jak promienieje dziwną energią, jak błyszczą jej oczy, a każdy gest zdradza wewnętrzną siłę. Do tego wszystkiego wspaniałe wino, dodające szczyptę własnej magii i posiłek, choć samotny, stał się prawdziwie wykwintny.

Czarna kotka, w swoim kąciku pod kaloryferem, delektowała się tym, co przypadło jej w udziale i zupełnie ignorowała Benka, który już dawno uporał się ze swoją porcją i czatował na dokładkę.

*

Zaczęło się ściemniać. Rysiek szedł jak śnięty, ale jakaś siła prowadziła go prosto do celu i nie pozwalała, by w swoim zamroczeniu gdzieś zbłądził. Dwóch miejscowych, o niezbyt miłych obliczach i zdecydowanym przeroście masy mięśniowej, zastąpiło mu drogę, zmuszając, by przystanął i choć odrobinę powrócił do rzeczywistości.

Nie był u siebie, nie znał tu nikogo, kim można by się podeprzeć w słownej wymianie, a w wymianie ciosów raczej miałby marne szanse. Na ucieczkę było już za późno. Wziął głęboki oddech przygotowując się na to, co ma nastąpić. Wyższy z miejscowych skłonił się lekko i zagadnął:

– Przepraszam uprzejmie, czy mógłby nas pan poczęstować papierosem?

– Niestety, jestem niepalący.

– Och, wielka szkoda. No nic, nie zatrzymujemy zatem i życzymy miłego wieczora.

Odeszli, a Rysiek stał nadal, nie mogąc pojąć absurdu tego, co się właśnie wydarzyło. Powinien już leżeć na ziemi z rozwalonym nosem i pustymi kieszeniami, a tymczasem…

Przestał się zastanawiać. Powinien być w pewnym miejscu i nie miał czasu na rozważania nad złożonością behawioryzmu osiedlowych żulików.

*

Tej nocy żaden koszmar jej się nie przyśni! Tej nocy złe myśli nie będą miały dostępu do jej podświadomości! Tej nocy nie będzie spała, bo ta noc będzie wyjątkowa!!!

Jeszcze raz pociągnęła tuszem po rzęsach, nałożyła na usta ciemną pomadkę i zadowolona z efektu przejrzała się w lustrze. Szkarłatna, jedwabna, luźna szata spływała z ramion, aż do stóp kryjąc niemałe ciało. Może i nie była miss, może i żadna z niej modelka, ale teraz czuła się piękna i przede wszystkim czuła, jak wypełnia ją jakaś potężna siła, jakaś nieogarniona, dzika moc.

Usłyszała dzwonek do drzwi, stukot obcasów Wioletty i cichą wymianę zdań. Ktoś wszedł, drzwi się zamknęły.

Czarna kotka wślizgnęła się do łazienki. Otarła się o nogi swojej pani i zamruczała przymilnie.

– Tak, tak, moja droga. Już czas. Mówiłam ci, że powinnaś się uczyć i dziś zaczniemy poważniejszy etap twojej edukacji…

*

Kiedy Mercedes wyszła z łazienki, wszystko było prawie gotowe. Odziana w zwiewną, czarną szatę Wioletta kończyła zakładać Benkowi specjalną uprząż. Dog stał spokojnie i cierpliwie znosił zakładanie wędzidła i zaprzęganie do sporej dwukółki.

– Waruj! – Pies posłusznie położył się, a Mercedes podeszła bliżej. Położyła bosą stopę na wielkim łbie i tarmosiła go chwilę. – Widzisz, jednak będziesz mi służył. Dziś przysłużysz mi się jak możesz najlepiej. Mój wielki psie, wierzę w ciebie.

Czarna kotka była już w pojeździe. Mercedes podniosła ją, sama zajęła miejsce i usadziła sobie zwierzę na kolanach.

– Wiolu, podaj jeszcze Karolinę i przyprowadź mojego towarzysza.

Służąca posłusznie skłoniła głowę i podniosła torebkę swojej mentorki. Niemal natychmiast, z wnętrza na jej dłoń wyszedł wielki, czarny i włochaty pająk. Mercedes z uśmiechem przejęła tarantulę. Cóż, Karolina zapowiadała się na niezłą wiedźmę, zgłębiała kolejne tajniki wiedzy, ale, niestety, jej ciekawość obejmowała też prywatne rzeczy Mercedes, a tego nie wolno było puścić płazem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jako pajęczyca niedawna akolitka świetnie sprawdzała się w roli strażnika torebki. Natychmiast wróciło wspomnienie, jak młody złodziej chciał okraść Mercedes w metrze i coś go ukłuło. Powiedziała, że nosi tam igły…

Tymczasem Wioletta przyprowadziła Ryśka. Ubrany w jaśniejące bielą lniane szaty, miał nieprzytomny wzrok, ale szedł pewnie, całkowicie ufając prowadzącej go kobiecie.

– Pani, jest gotów.

– Usiądź obok mnie, chłopcze. – Mercedes uśmiechnęła się i przesunęła kawałek, robiąc miejsce dla swojego towarzysza.

Wioletta otworzyła na oścież drzwi balkonowe, zasiadła na koźle i strzeliła batem. Benek poderwał się, skoczył do przodu i w górę. Już po chwili, ciągnąc za sobą dwukółkę, gnał przez skąpane w mroku przestworza.

*

Już z daleka widzieli wielkie ogniska rozpalone na kamienistym zboczu góry, a gdy przybliżyli się nieco, dostrzegli dziesiątki postaci wirujących wokół ognia w opętańczych pląsach.

Wylądowali na niewielkiej polanie. Drzewa zasłaniały ogień i tylko łuna nad ich czubkami oraz hałas zdradzały, że coś niesamowitego odbywa się w pobliżu.

– Ależ wspaniały orszak, moja droga. Sama też prezentujesz się bardzo godnie. – Na powitanie wyszła im wysoka i przeraźliwie chuda kobieta o rzadkich, siwiejących włosach i wielkim, haczykowatym nosie. – Od razu widać, że to twoja noc.

– Dziękuję, Erwino. To również, w pewnym sensie, dzięki tobie, bo przygotowaniami zajmowała się Wioletta, a jej wychowanie to twoja zasługa.

– Och, cieszę się, że jesteś z niej zadowolona… Ale widzę, że przywiodłaś więcej osób. Nie dręcz mnie, pokaż, kogo tam masz…

– A, tak. Pies, jak pies, nie wart większej uwagi, Karolinę znałaś, to zaś Lena, moje odkrycie i nadzieja na przyszłość. Jest bardzo obiecująca. – Mercedes pstryknęła palcami i w miejscu kotki zmaterializowała się młodziutka, zgrabna dziewczyna o skrzących się, błękitnych oczach i jasnych włosach.

– Nie wiem, czy obiecująca, ale na pewno śliczna. Aż by się chciało ją schrupać. – Erwina roześmiała się głośno, nieprzyjemnie skrzekliwym głosem.

– A to mój wybranek. Jak widzisz, jest idealny.

Chuda wiedźma zmierzyła młodzieńca krytycznym spojrzeniem, jednak nie raczyła skomentować, jedynie z akceptacją skinęła głową.

*

Czarownice i czarownicy tańczyli w rytm wybijany na małych bębenkach, wygrywany na fletniach i dudach. Śpiewano i pito. Kłębowisko nagich lub tylko trochę zakrytych tunikami ciał wiło się w nie mającej końca orgii, w ekstazie i zapomnieniu. Magia nie była tu konieczna, choć z całą pewnością jej nie brakowało. Szaleństwo do utraty przytomności, radość i wiara, że świat nadprzyrodzony ma właśnie swoją chwilę wystarczały, były tu bardziej na miejscu niż spektakularne hokus pokus, czy halucynogenne napary. Ta noc i ta moc potrzebowały spełnienia.

*

Jakiż to był cudowny dzień! Jeszcze lepszy niż miał być! Co tam przyziemne dokuczliwości, co tam banalne przypadłości i zwykły pech? Mercedes miała swoją wielką chwilę, tą, której wyczekiwała od dawna. Szykowała się na sabat, na swoje święto i swoją rodzinną rocznicę, które jak zawsze miały stanowić duchową strawę, źródło radości i siły, a tymczasem na jej drodze pojawił się wybranek. Kiedy zobaczyła go w windzie, spłynęło na nią jakby olśnienie, jakby dusza świata mówiła do niej, że oto jest ten, który jest dla niej przygotowany. Patrzyła w jego oczy i była pewna, że się nie myli. Większego szczęścia nie mogła od losu oczekiwać.

Wioletta i Lena, trzymając Ryśka za ręce, poprowadziły go na środek wypalonego do gołej ziemi okręgu i czarnymi, aksamitnymi wstęgami przywiązały do wbitego tam pala. Nie opierał się, nie protestował. Był tak otumaniony, tak ufny, że mogły z nim zrobić dosłownie wszystko. Nie musiał być świadomy, co się dzieje. To, do czego był przeznaczony, dotyczyło jedynie jego fizycznej powłoki.

– To zadanie dla ciebie. – Wiola podała Lenie srebrny sztylet i kryształowy kielich.

Dziewczyna nabożnie uniosła je do góry, po czym nacięła żyły na nadgarstku młodzieńca. Nadstawiła naczynie i poczekała, aż wypełni się szkarłatnym płynem. Potem podaną wiązką ziół potarła ranę, a ta niemal natychmiast się zabliźniła.

– Pij proszę.

Lena zbliżyła puchar do ust mężczyzny i pozwoliła, by napił się własnej krwi. Stąpając dostojnie i lekko, zupełnie, jakby była rusałką, a nie tęgą kobietą, Mercedes podeszła teraz bliżej i również napiła się z uświęconego kielicha.

– Stanie się!

Akolitki odwiązały Ryśka i ułożyły jego ciało na ziemi. Zaintonowały pieśń, a reszta zebranych podchwyciła ją i wzmocniła. Mercedes zrzuciła z siebie szatę i posiadła wybranka.

*

Erwina osobiście rzuciła żagiew na największy stos, będący właściwie zbudowaną na podeście drewnianą bramą, pod którą z obu stron prowadziły szerokie schody. Podsycane magią płomienie szybko objęły całą konstrukcję i wystrzeliły wysoko ku niebu. Ustały tańce i śpiewy. Wszyscy zebrali się wokół i w skupieniu obserwowali misterium.

Mercedes odczekała jeszcze chwilę i dokładnie w momencie, w którym nad horyzont wyprysnął pierwszy promień słońca, wstąpiła na objęte ogniem schody…

*

Rysiek obudził się na ławce pod własnym blokiem na Targówku. Było już całkiem widno, ludzie szli do pracy, a on nie był w stanie przypomnieć sobie, co się z nim działo. Aż dziwne, że do tej pory nikt nie zadzwonił po policję, żeby zabrano go do izby wytrzeźwień. Głowa bolała tak, jak chyba jeszcze nigdy. Podobnie, jak jeszcze nigdy nie miał takich problemów z utrzymaniem równowagi. O jechaniu do pracy nie mogło być mowy.

– Więcej nie piję… – Jęknął przeciągle i z trudem zmusił się, żeby pójść do domu.

*

Mercedes nawet nie myślała o pracy. Teraz była ponad wszystko, co przyziemne. Teraz był jej czas.

Mercedes to nie było jej prawdziwe imię. Nazywała się Barbara Zdunk, tak, jak jej matka, babka, prababka i kolejne trzy pokolenia kobiet. Tak, jak one wszystkie, była wiedźmą, tak, jak one przeszła przez oczyszczający ogień by wyzwolić się, by osiągnąć pełnię mocy. Nazywała się Barbara Zdunk, tak samo, jak będzie się nazywała jej dopiero co poczęta córka…

 

LCF

06.2008

Koniec

Komentarze

Takie, trochę inne...
Zapraszam

Mercedes to nie było jej prawdziwe imię, a właściwie było, bo wybrała je na bierzmowanie, a i już wcześniej, w dzieciństwie przylgnęło do niej jako pseudonim, jednak w dowodzie i wszystkich innych dokumentach zapisane było co innego.
Już pierwsze zdanie jest wysoce przekombinowane- to nie było jej imię, ale było, a i wcześniej było, ale w sumie nie było. Po co?
Mercedes Benz, zamieszkała w Warszawie przy ulicy Grzegorzewskiej
Marii Grzegorzewskiej. Nazwy ulic podajemy pełne. 
Dajcie mokre koce i więcej wody, więcej wody!!! 
Wystarczy jeden !. Naprawdę. 
 - Ty głupia jędzo! - odciął się chłopiec i nie czekając na jej reakcję zanurkował pomiędzy nogi podróżnych.
To wysoce nierealne. Tak mógł odpowiedzieć dzieciak jeszcze we wczesnych latach 80. Teraz odpowiedziałby spierdalaj szmato, albo odpierdol się dziwko. Po co daleko szukać? Miesiąc temu złapałem takiego za rękę, kiedy próbował okraść jakiegoś faceta. Już nawet nie chce mi się wymieniać bogatego arsenału przekleństw tego 10-latka. 
Scena z metrem też jest trochę mało wiarygodna, bo bo składy metra odchodzą na wewnętrzne linnie awaryje, są dosyć szybko zastępowane przez następne, a stosunek składów do pasażerów jest taki, że składów jest więcej, zatem naprawdę problem z komunikacją pojawia się wtedy, kiedy zanika napięcie, albo ktoś wejdzie na tory, zostanie rozjechany itp. Skład w jedną, czy w drugą, nie wywołuje aż takich anomalii, jak wymieniłeś, Autorze:). 
Pracowała w dużej firmie ubezpieczeniowej, mającej swoją siedzibę na warszawskim Służewcu
TO już WIEMY. 
doświadczenia za dużego mieć więc nie mogła, a co ważniejsze, powinna chyba zająć się nauką, a nie służbą.
Postać staje się trochę niewiarygodna. Tak bardzo jest obeznana z kwestiami pomocy domowych, że nie wie, iż istnieje coś takiego jak list referencyjny i że dzisiaj jest normą? 
Dwóch miejscowych, o niezbyt miłych obliczach i zdecydowanym przeroście masy mięśniowej, zastąpiło mu drogę, zmuszając, by przystanął i choć odrobinę powrócił do rzeczywistości.
 Mowa o dresach. Potem nazywasz ich żulikami. Dres to nie żul. Żul to nie żulik, szczególnie w gwarze warszawskiej, a w Warszawie dzieje się rzecz. 
 Aż dziwne, że do tej pory nikt nie zadzwonił po policję, żeby zabrano go do izby wytrzeźwień.
Generalnie, to nie tak się robi:). 
Ok, wiem kim była Barbara Zdunk. Pomijając fakt, że w zasadzie nie była ona oskarżona o czary, a o podpalenie i drobne kradzieże, jak to ma się do tekstu? Jak mają się pierwsze fragmenty o snach z Greenpeace? Jak ma się cała podróż Mercedes? Po co zmieniła to imię i nazwisko? Przecież 98% Polaków nie wie kim była Zdunk. To był ten jej problem? Piszesz o problemach Mercedes, a potem ani słowem. Co to za problemy, po co o nich wspominasz? Co do za tajemniczy informatyk? O co chodzi z Bernardem? 
Tekst jest pełen niejasności i wodolejstwa. Nie wiem o co chodziło. 
Pojawia się kilka zbędnych zaimków, pojawiają się mało atrakcyjnie skonstruowane zdania, co do interpunkcji, to generalnie nei ma z nią problemu- częściej pojawiają się zbędne przecinki, niż ich brak, jeśli chodzi o błędy.  

Nazywała się Barbara Zdunk1
Jedynka się wkradła.;)
Co do problemu Mercedes, ja stawiam na wygląd. Przynajmniej tak z tekstu wynika.;)
Śmiałam się, gdy Mercedes jeździła autobusem i metrem. Powinna mieć conajmniej e-klasę, żeby się do niej zmieściła. Przejaskrawienie przygód w podróży, cóż, no w sumie może nie do końca potrzebne, ale nawet zabawne.
Generalnie nawet mi się podobało, ładnie napisane.


Cholera, bury wilku, przyzwyczaiłem się, że twoje teksty czyta się jednym tchem i z wyszczerzem na ustach. A ten jest mierniutki. Niektóre zdania sa tak pogmatwane, że nie wiadomo o co w nich biega. Poczucie humoru też raczej średnich lotów, a fabuła nudna jak flaki z olejem. Zamiast się śmiać, ziewałem.
Mam nadzieje, że był to jednorazowy wybryk ;)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Niestety, tym razem nie wyszło.
Zaczęłam czytać z zainteresowaniem, tym bardziej, że miałam nazywać się Mercedes (na szczęście dla mnie stało się inaczej :D). Stopniowe odkrywanie "problemu" Mercedes nawet interesujące, ale cały czas dręczyło mnie pytanie - do czego to zmierza? A zmierza właściwie ku niczemu. Nie wiem jak ma się ten rozbudowany opis dnia do końcówki, która, powiedzmy to delikatnie, nie zachwyca.

Zastanawia mnie jeszcze: a) po co jej służąca i b) jak osobę, która dojeżdża do pracy autobusem i metrem przez pół miasta stać na utrzymanie służącej...

Zastanawia mnie jeszcze: a) po co jej służąca i b) jak osobę, która dojeżdża do pracy autobusem i metrem przez pół miasta stać na utrzymanie służącej...
Tu śpieszę z wyjaśnieniem: jest szybciej. W warszawskiej komunikacji miejskiej można spotkać wiele znanych osób- nie raz zdarzyło mi się jechać z Waldemarem Pawlakiem, czy Hanną Gronkiewicz. Poza tym, obecnie trwa moda na wchłanianie tkanki miejskiej  czyli rowery, komunikację miejską, przesiadywanie w podrzędnych pubach, ciucholandy i czytanie gazet z drugiego obiegu. 
Także tutaj Autora bym bronił;D 

Albo może po prostu nie ma prawa jazdy i jakoś nie po drodze jej zrobić. ^^

Ja mam wrażenie, że albo nie doczytaliście tego opowiadania, albo go nie zrozumieliście :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Heh
Już daaawno nie dostałem takiego łomotu :) Może to i dobrze, bo człowiek schodzi na ziemię ;)
Opowiadanie było w sumie dość eksperymentalne, co jak widać niekoniecznie wyszło mu na plus.
Może następne podejdzie bardziej :)

Przeczytałem jeszcze dwa Twoje inne opowiadania bury_wilku i faktycznie, na ich tle ,,Mercedes" wygląda jak pomyłka:). 

...
No dobra, rzeczywiście nie wyszło. Zgadzam się z przedmówcami - strasznie nudne i mocno przegadane. Zdecydowanie poniżej Twojego poziomu, wilku. ;)

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka