- Opowiadanie: gwaihir - Goblin - czyli uciec od przeszłości cz.2: Pierwsza krew

Goblin - czyli uciec od przeszłości cz.2: Pierwsza krew

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Goblin - czyli uciec od przeszłości cz.2: Pierwsza krew

– Masz szablę Ûrlaku? – zapytał szorstko dowódca, potężny stepowy goblin imieniem Agshar.

– Mam – odparł niepewnie niski wojownik, siedzący w najciemniejszym kącie jaskini.

– To dalej, jazda mi z pieczary, kûgbûshtharskie ścierwo! Dziś napadniemy na ludzi i nikt z mojego oddziału nie będzie siedział bezczynnie – rzucił Agshar i kopnął podkomendnego w żołądek.

Ten skulił się z bólu. Mimo to wysyczał przez zęby.

– Nie pójdę.

– Co mówisz psie, nie pójdziesz!? A to niby dlaczego? – zagrzmiał dowódca, wlepiwszy w leżącego swe wielkie, świecące niczym latarnie ślepia.

– Bo ludzie są dobrzy i nie godzi się na nich napadać – zapiszczał Ûrlak. Jego głos, w porównaniu z rykiem Agshara, brzmiał niczym skomlenie szczeniaka, próbującego przekrzyczeć przywódcę sfory. Nic więc dziwnego, że po jaskini rozległ się szyderczy śmiech, dobyty z dziesiątek goblińskich gardeł.

– No jeszcze czego – prychnął Agshar. – Mędrzec się znalazł. Za takie słowa surowo karzemy. Masz jednak szczęście, że dzisiaj zrobię wyjątek. Powiem ci za to, że dobro to pojęcie względne. Nie używaj więc tego słowa zbyt pochopnie. Jeżeli uważasz, że my jesteśmy źli, bo zabijamy drogûnów, zgoda. Cóż jednak można rzec o ludziach, którzy nas z kolei tępią.

Zapadła chwila ciszy. Nikt nie ośmielił się powiedzieć chociażby jednego słowa. Nawet najbardziej zuchwałe gobliny przestały śmiać się i wrzeszczeć. Zdawało się, że sama jaskinia wsłuchała się w niezwykłe, jak na goblina, słowa.

– O nie – ciągnął dalej Agshar. – Ja nigdy nie powiem o białych twarzach, że są dobrzy. I nikt inny w moim oddziale tego nie zrobi – krzyknął potężnie goblin i ponownie kopnął Ûrlaka.

Młody goblin wysłuchał dumnie dowódcy. Nie był przekonany do jego słów, dlatego też z powątpiewaniem spoglądał na Agshara. Doświadczony wojownik w odpowiedzi złapał goblina za fraki, podniósł do góry, jak gdyby był szmacianą laką i przycisnął go do ściany.

– Powinienem cię z miejsca zabić – syknął Agshar, pochylając się tuż nad uchem Ûrlaka. – Ale tego nie zrobię. Szkoda mi czasu na uśmiercanie takich nędznych robaków jak ty. Bo trzeba przyznać, że jesteś tylko zwykłym żołdakiem, którego można zastąpić każdym innym. Żal mi też uszczuplać oddziału. Liczę na to, że wyrośniesz na okrutnego wojownika. Dziś zabijesz swojego pierwszego drogûna. Tylko nie próbuj się z tego wymigać, tak jak ostatnio. A teraz dalej, dołącz do reszty – ryknął potężnie i rzucił goblinem o ścianę. Potem popchnął zataczającego się Ûrlaka do wyjścia.

– Írgish do mnie!

Po chwili przybiegł młody, wysoki Arag-zor, będący zapewne zastępcą dowódcy.

– Pilnuj go – rozkazał Agshar, wskazując na Ûrlaka. – Ma zabić co najmniej jednego człowieka. Jeśli tego nie zrobi, masz go… – urwał i przejechał palcem po szyi w wymownym geście.

– Tak jest – odparł Írgish i zaczął pędzić przed sobą ledwie żywego Ûrlaka.

Młody goblin nie był w stanie skutecznie się przeciwstawić. Był sam przeciwko całemu oddziałowi barbarzyńskich istot. Kolejne próby oporu musiał odłożyć na później. Tymczasem czuł na sobie oddech Írgisha, a niekiedy razy zadawane przezeń nahajką. Bolał go żołądek i głowa. Brutalne ciosy dowódcy nie dawały o sobie zapomnieć. Jednakże większy ból sprawiała myśl, że on Ûrlak z Kûgbûshtharu, który obiecał sobie, że nie skrzywdzi żadnej dobrej istoty, będzie musiał zabić człowieka. Odezwał się w nim dawno utajony gniew. Pomyślał sobie, jakby pięknie było stąd uciec, wyrwać się raz na zawsze od nikczemnych współplemieńców, których tak bardzo się wstydził. A potem odpłacić Agsharowi i Írgishowi za wszystkie doznane krzywdy. To było jego niespełnione, ale jakże piękne marzenie. Kopniak Írgisha sprowadził go jednak szybko na ziemię.

 

Zapadła już na dobre noc. Szli w milczeniu oddziałem liczącym stu wojowników. Zmierzali ku dolinie, gdzie miała nastąpić napaść. Przed pół godziną zwiadowcy donieśli, że będą tamtędy przejeżdżały trzy dziesiątki enlainskich kawalerzystów. Agshar zaplanował zasadzkę. Liczył, że uda mu się doszczętnie rozgromić nieprzyjaciela, ponosząc niewielkie straty.

Po dotarciu na miejsce, dowódca rozstawił swoje wojsko w cieniu skał, ponad wąwozem. Gdy gobliny zajęły swoje stanowiska, nastały chwile nerwowego wyczekiwania.

Ûrlak rozglądał się po okolicy, szukając drogi ucieczki. Za sobą miał prawie pionową ścianę. Jeśli udałoby mu się wspiąć na górę, co było wysoce prawdopodobne, gobliny bowiem świetnie wspinały się po skałach, to i tak nim dotarłby do końca grani, zestrzeliliby go łucznicy Agshara. Skakać w dół też mu się nie uśmiechało. Nie dość, że połamałby kark i nogi, to jeszcze stratowaliby go w wirze bitwy jeźdźcy. Liczyć na błąd Írgisha nie można było. Wysoki goblin cały czas miał go na oku.

To wszystko na nic – pomyślał Ûrlak. – O ucieczce nie ma mowy, przynajmniej na razie. Teraz muszę ratować własną skórę. – Jednak na samą myśl o czekających wydarzeniach, po plecach przebiegł mu dreszcz.

Mijały minuty, a wrogów ani śladu. Żołnierze zaczęli się niecierpliwić. Ktoś rzucił, że zwiadowcy się pomylili. Jeszcze inny dodał, że spostrzeżono zastawioną przez nich zasadzkę. Po całym oddziale przebiegł szmer, grożący wybuchem kłótni. Agshar natychmiast zareagował. Uspokoił swych podkomendnych jednym, krótkim: „Cisza!". I co ciekawe, od razu zapanował spokój. Było to niespotykane, nawet według standardów ludzkich, a jak wiadomo, okiełznać zgraję goblinów, to nie lada sztuka.

Agshar miał niebywały posłuch w oddziale. Swoje wojsko dzierżył żelazną ręką, nierzadko uciekając się do tortur i kar cielesnych, czego na własnej skórze zdążył doświadczyć Ûrlak. Nikt nie śmiał się sprzeciwić potężnemu Arag-zor. Imię Agshara budziło pośród młodszych goblinów strach, a wśród doświadczonych wojaków trwożliwy szacunek. Pomimo rygoru jaki wprowadzał, był znakomitym dowódcą. Oddziały, którymi dowodził wychodziły zwycięsko z licznych potyczek. I tym razem nie mogło być inaczej.

W końcu od wschodu dało się słyszeć dumny stukot końskich kopyt. Zza zakrętu dobiegały beztroskie rozmowy nocnego patrolu, nieświadomego zagrożenia. Piękni, błyszczący srebrem swych pancerzy ludzie, zbliżali się w sidła pułapki, jak nieumyślne zwierzęta. Na czele pochodu jechał mąż wysokiej i dumnej postury, rzekłbyś urodzony dowódca. Poważna twarz, poorana bliznami świadczyła o niezliczonej ilości bitew jakie były jego udziałem. Był to bowiem człowiek nie byle jaki. Zasłynął męstwem w czasie bitwy o brody na Talenie. Wówczas nikomu jeszcze nieznany, zastąpił śmiertelnie rannego dowódcę i sam poprowadził całą jazdę Enlainu, gromiąc Czarne Pułki. Był to kapitan Nervand. Znakomity wojownik i wódz, którego postać tyleż kontrowersyjna co i tajemnicza, była owiana legendą i wzbudzała wiele ożywionych dyskusji. Niemniej jednak nikt nie wątpił w umiejętności, jakimi rozporządzał ten doświadczony taktyk.

Tym razem jednak zawiódł go wojenny instynkt. Czy to przez lenistwo, czy przez niedopatrzenie dość, że zlekceważył groźbę, którą powinien brać pod uwagę – gobliny na Północnych Wzgórzach. Wprawdzie od kilku lat nikt ich tutaj nie spotykał, ale do takich wiadomości trzeba podchodzić z rezerwą. Miał to być jego pierwszy i ostatni błąd w życiu.

Jeźdźcy minęli pierwsze szeregi goblinów zaczajone wysoko, całkowicie niewidoczne z dna doliny. Gdy znaleźli się pośrodku nieszczęsnego odcinka, obsadzonego wojownikami Agshara, dowódca goblinów dał znak do ataku. Żołdacy z krzykiem zbiegli po łagodnych żlebach, na dnie których piętrzyły się stożki usypane z odłamków skalnych. Posypały się strzały. Zaskoczeni, lecz dobrze wyćwiczeni ludzie, na komendę Nervanda sformowali szyk obronny. Nim to zrobili, padło kilku z przebitymi gardłami. Ich szczątki wraz z uzbrojeniem miały odtąd spoczywać tutaj do czasu, aż następne pokolenia nie uczynią im godnego pochówku. Gobliny bowiem nie zdzierały zbroi z ciał ludzkich, gdyż na wielu z nich wyryto złowrogie zaklęcia przeciwko nieprzyjacielowi, z którym walczyło człowiecze plemię jeszcze zanim powstało królestwo Enlain.

Siedzący dotąd za skałą Ûrlak, dostał potężny cios między łopatki. Odwrócił się. Jego wzrok spotkał się z gniewnym spojrzeniem Írgisha. Twarz Araga przybrała srogi wyraz rozkazu. Ûrlakowi nie pozostało nic innego, jak pójść w ślady pozostałych goblinów. Zbiegł na dół, strącając przy okazji kilka kamieni, które spadły wprost na głowy współplemieńców.

Dobrze im tak – pomyślał goblin. – Jeszcze będą gorzko żałować, że zaatakowali ludzi.

Ûrlak był przekonany, że ludzie wyjdą ze starcia z oddziałem Agshara obronną ręką. Ze stanowiska, na którym się znajdował nie widział zbyt wiele. Właściwie to słyszał tylko gwar bitewny. Gdyby zobaczył tę garstkę wojowników Nervanda, pewnie zmieniłby zdanie.

Gdy dotarł na dno doliny, jego oczom ukazał się straszny obraz bitwy. Już tylko połowa nocnego patrolu trzymała się na nogach. Reszta zasłała drogę swoimi ciałami. Sam kapitan Nervand, jako jedyny wyróżniający się dostojniejszym odzieniem i piękniejszą zbroją przestał wydawać rozkazy i skupił się na walce. W jego oczach widniał strach. On zdawał sobie sprawę z błędu jaki popełnił.

Większość z walczących postradała konie. Zostali zapędzeni pod skalną ścianę i otoczeni. Wściekłe gobliny wrzeszczały niemiłosiernie, zacieśniając okrąg. Ich drogę ścieliły trupy ludzi, koni i ich własne. Na tle czarnej zgrai ludzie wydawali się piękni i dumni, niczym legendarni Argonci pośród śmiertelnych. Osaczeni jak dzikie zwierzę przez sforę psów, postanowili bronić się do ostatniego wojownika. Zamierzali wystawić sobie pomnik z własnych ciał. W akcie desperacji zdecydowali przebić się przez gąszcz włóczni i szabli. Natarli. Wielu zginęło od razów pik i lanc. Innym strzaskano hełmy albo odrąbano głowy. Ale i wśród goblinów straty były znaczne. Nie powiódł się w pełni plan Agshara, by stracić jak najmniej wojowników. Co chwilę padał któryś z rozwalonym łbem lub przebitym bokiem. Mimo to nadal mieli trzykrotną przewagę liczebną, a stosunek ich wojska do oddziału Nervanda cały czas zwiększał się na niekorzyść ludzi.

– Idź! – powiedział stanowczo Írgish, popychając stojącego przed nim Ûrlaka. – Zabij drogûna, albo posiekę cię na kawałki!

Ûrlak pomny tych słów podszedł bliżej szarego kłębowiska. Wyjął czarną szablę przytwierdzoną do pasa. Powiódł wzrokiem po walczących wojownikach i spostrzegł, że szereg był zbyt zwarty, by można było przebić się do środka. Z rezygnacją cofnął się o parę kroków i przykucnął, czując na sobie palący wzrok Írgisha. Nie spodziewał się teraz niczego innego, jak śmiertelnego ciosu ze strony Araga. Ten jednak odrzekł spokojnie.

– Widzę, że już wybrałeś. Po bitwie zdecyduję jaką śmiercią zginiesz.

Írgish uśmiechnął się potępieńczo, puszczając wodze brudnym myślom.

Ûrlak pomyślał, że to koniec. Koniec ludzi, ale i kres jego życia: krótkiego i niespełnionego. Z kręgu dochodziło coraz mniej głosów. Młody goblin chciał płakać – po raz drugi w życiu.

Wtem z okrążenia wyrwał się jakiś człowiek. Miał długie, jasne włosy i takiż sam zarost. Widać było, że to już doświadczony rycerz. Rzekłbyś, iż był w najlepszym dla wojownika wieku. Trzymał w ręku miecz, splamiony czarną posoką goblinów. Jego tarcza była spękana. Ze skroni cienką strużką płynęła szkarłatna krew. W ślad za nim ruszyło kilkoro żołdaków Agshara, jednak był od nich szybszy. Widocznie zachował na koniec resztki sił. Tym wojownikiem był Nervand.

Mężczyzna pobiegł w kierunku siedzącego Ûrlaka, ale swój wzrok utkwił w stojącym za nim Írgishu. Gdy zbliżał się, młody goblin widział dokładnie dostojne rysy przedstawiciela jednego z najszlachetniejszych plemion Lin-Agrenestu. Z jego oblicza bił jakiś dziwny, pradawny blask, który powodował, że chciało się ginąć za niego, a nie zabijać. Nic dziwnego, cały oddział był mu posłuszny do ostatniego tchnienia i był gotowy poświęcić własne życie, by uratować chociaż jednego, swego kapitana.

Ûrlak niechybnie zrobiłby to samo, gdyby był człowiekiem. Niestety poczucie tożsamości z plemieniem człowieczym nie było jeszcze zbyt silne i w sercu młodego goblina zbudziła się chęć przeżycia, która w tym momencie przyćmiła wszystkie inne uczucia.

– Wybacz mi – wyszeptał niezwykle cicho Ûrlak.

Kiedy Nervand przebiegał obok przycupniętego Ûrlaka, ten wybiegł nagle i z całych sił rąbnął szablą prosto w głowę, niechronioną hełmem. Doświadczony kapitan był całkowicie zaskoczony. Nie spodziewał się ataku ze strony Ûrlaka, biorąc czuwającego goblina za bitewne zwłoki. Spóźnił się ze sparowaniem ciosu. Wypuścił z ręki miecz. Spadły resztki tarczy. Wojownik miał rozpłataną czaszkę. Osuwając się z wolna, obrócił się w kierunku goblina. Ûrlak ujrzał teraz wyraźniej twarz człowieka. Wlepione weń oblicze wyrażało mnóstwo cierpienia, ale i jakąś dziwną radość i przekonanie o własnym zwycięstwie. Po chwili upadł, a jego oczy zabiegły mgłą.

W tym samym momencie z kręgu dobiegł szyderczy wrzask. Padł ostatni broniący się człowiek. Walka była skończona.

Koniec

Komentarze

(...) Ûrlak z Kûgbûshtharu (...).
Miej litość dla oczu i języka czytających.
Poza tym takie wydumki nie podnoszą wartości tekstu.

Ciekawy zamiar pisarski, niestety, gorsze wykonanie. Zamiar autora odczytałem tak - to miała byc story o tym, jak to każda wojna rządzi  się swoimi prawami i nieubłaganie formatuje ludzi ( a także goblinów), nawet jeżeli niektórzy z nich  tego nie chcą i próbują zachowac swoją tozsamośc. Nakreslenie takiego obrazu w świecie fantatycznym byłoby  ciekawe. Rytual życia żołnierskiego w wykonaniu goblinów,dostosowanie się do reguł rządzących oddziałem, wojną, przyzwyczajanie się do zabijania,do codzienności egzystencji wojownika,  zmiana charakteru na tki, który jest niezbędny do odnoszenia sukcesów i przeżyhcia wojny... Ale tego w opowiadaniu w  ogóle nie ma. a prezentowane reguły wychowawcze sprowadzają się do uderzeń bykowca. Mało.  Bohater, niestety,jest niedokreslony. Mało wyrazisty. Jego rozterki są markowane, a nie wyjaśniane ( chyba przydalaby sie przynajmniej jedna retrospekcja, wyjaśnijąca, czemu uważa ludzi za dobre istoty). Końcowy akt zabicia ostatniego człowieka z tego patrolu nie przekonal mnie. Jak bohater sobie cupnąl pod krzaczkiem i siedzial cicho ( bez konsekwencji), to czemu musial w ostatniej sekwencji jednak uzyć swojej szabli? chyba pomysl został utopiony przez cechującą autora łatwość opisu. Szkoda. Za dobre chęci i pomysł  stawiam ocenę - 2.
Ocena - 2

Już odpowiadam. Jest to częśc, jak widzisz druga, większego utworu i jeśli chodzi o retrospekcje, wyjaśniające postepowanie głównego bohatera, to ukażą się wkrótce (nie chciałem od razu zaśmiecac działu dziesięcioma fragmentami). Co zaś się tyczy końcowego aktu to rzeczywiście, szabla tak nagle wyskakuje, ale musiał jej użyc - inaczej Irgish by go zabił.
Na koniec, w moim zamyśle raczej nie miał byc to utwór o rytuale żołnierskiego żywota, pobyt w oddziale goblinów to jedynie epizod w życiu głównego bohatera.

Tak, rzeczywiście, ten  motyw zabicia ostatniego jeźdzca patrolu ludzi przez głownego bohatera, czyli  strach przed smiercią z ręki wspoltowarzysza, jest podany w tekście. Sorry. Tylko od razu rodzi się pytanie - a co właściwie główny bohater tam robłl, jeżeli  nie mial skłonności do zabijania? Nalepiej pewnie byłoby, gdyby  po prostu zdezerterował. Ale tak to jest z fragmentami  większego tekstu - jak się nie ma obrazu całości, ciężko jest czytelnikowi znależć racjonalne psychologiczne uzasadnienie do opisu zachowania bohatera w jednym krótkim fragmencie tekstu. I do jego losu, ktory może być  logicznie wytłumaczalny, jeżeli  zna się poprzednie fragmenty. Powinienem jednak siegnąć do pierwszej częsci. Nadrobię to niedopatrzenie.   

Nowa Fantastyka