- Opowiadanie: peri - Bajania znad Eyellyn cz.1

Bajania znad Eyellyn cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bajania znad Eyellyn cz.1

***

 

Osnuwająca jezioro mgła posuwała się powoli do przodu. Niczym mlecznobiała dama-upiór zabierała powoli kawałki zielonkawej jeszcze trawy, także różnokolorowe liście klonów i brzóz. Perliste postaci biegały wkoło śpiewając nieznaną nikomu pieśń – pieśń wyzwolenia i klęski. Tajemniczy jeździec obserwował wszystko z nadbrzeżnych traw. Skradał się cicho jak Indianin. W jego oczach odbijały się blaski zielonego ognia pływającego po tafli jeziora gładkiej niczym lustro. Postaci iście kobiece tańczyły coraz szybciej i namiętniej, oddając tańcu całą swoją kobiecą naturę. Wywijały ciałami młynki, by po chwili gibko skakać i bić pokłony przed niewidzialną jakąś siłą. Włosy targał tancerz jedyny w tym przedstawieniu. Wiatr chwytał je za ręce i muskał delikatnie ich lica. Okręcał się, ocierał i pląsał; momentami jakby grał na fletni pana. Ta dziwna muzyka wwiercała się w głowę jeźdźca, który stawał się zahipnotyzowany. Nagle mgła dosłownie zmaterializowała się w srebrno-płynną postać o przejrzystych oczach. Każdy, kto w nie wejrzał widział przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jednak niedługo tą świadomością mógł się cieszyć. Legenda głosiła krótko i dobitnie, że każdy taki wybraniec Losu najbliższej pełni księżyca nie dożyje.

Jeździec analizował wszystko jeszcze raz. Przyszłość odkryje przed nim swoje arkana, a on będzie miał kolejne 29 dni do następnej pełni. Zginie okryty chwałą, w końcu tyle czasu ją śledził. Odetchnął głęboko i ostrożnie próbował postawić stopę w grząskim mule. Zachwiał się i niechybnie zdradziłby swoją obecność głośnym chlupotem, gdyby nie suche trawy, które wyciągnęły drobniutkie dłonie i pochwyciły go łagodnie w swoje ramiona. W podzięce posłał im uśmiech. Kolejny krok stawiał zdecydowanie bardziej rozsądnie. W ten sposób brodząc w trzydziesto centymetrowej przybrzeżnej niecce zbliżył się do Mgły o jakiś metr. Nie zdążył podjąć żadnej konkretnej decyzji co do ujawnienia się, gdy złośliwie przeleciał nad nim czarny jak węgiel kruk, który przeraźliwie skrzeczał kołując nad jego głową. "Zatem Los zdecydował" – pomyślał. Odetchnął głęboko i zawołał:

– Jam jest Isma syn Sasina z …

Pani z jeziora wyciągnęła rękę i jednym gestem uciszyła jego oraz zakończyła dzikie pląsy. Zakręciła palcem wskazującym lewej ręki i już stąpał ciężko ku niej po toni. Z pewnym przerażeniem szykował się na to spotkanie. Może zbyt pochopnie ślubował poświęcenie w nie swojej sprawie? Gdy znalazł się naprzeciw boginki, spotkało go nie małe zdziwienie. Całe jej ciało falowało dziwnie jakby było srebrnym płomieniem żyjącym, natomiast po oczach czy innych elementach twarzy śladu nie było. Gładka jak szkło, twarz bez wyrazu. Przerażająca obojętność i pustka.

– Jesteś pewny? – zapytała.

Na moment w tej pustce pojawił się zarys całkiem uroczych ust. Chwilę zajęło zanim otrząsł się ze zdumienia. W odpowiedzi padło krótkie, sztywne: tak. Wtedy wyrocznia powoli jęła otwierać swoje przejrzyste oczy. Cisza nastała jak makiem zasiał. Nikt z obecnych nie śmiał się nawet poruszyć. Jeździec zaś myślał, że serce wyrwie mu się z piersi i ogłuszy go swoim przenikliwym, szybkim biciem. I stało się… Wytrzymał do samego końca trzymany nieludzkimi siłami, a zaraz potem stracił przytomność.

Pierwsze promienie poranka przedzierały się między zielonymi, soczystymi liśćmi. Leżał skulony na brzegu jeziora przy tlącym się ognisku, a obudził go pocałunek? Otworzył powoli oczy zastanawiając się cóż to za piękność może być. Tak… pocałunek ukochanej kobyłki. Tuż nad nim stała i rżała z zadowolenia jego kara Llyvia.

 

***

 

Z mgły wyłaniała się postać niesamowicie smukłej kobiety. Włosy spowijały ją całkowicie aż do kostek, jednak nawet niezbyt spostrzegawczy obserwator mógł wyłowić każde zaokrąglenie ciała. Miejscami prześwitywała perłowa skóra, która skrzyła się w porannych promieniach słonecznych. Soczyście zielone tęczówki ze złotymi cętkami wpatrywały się w pewien punkt na brzegu, tuż na granicy ze smreczyną. Turkusowa toń za jej plecami lekko się marszczyła jakby oddawała hołd Pani Jeziora. Nowej Pani Jeziora.

Rycerz przyklęknął jak nakazywał obyczaj. Spuścił również wzrok.

 

– Przyjmę z Twych rąk miecz i będę walczył w twoim i sprawiedliwości imieniu.

– Ty już wiesz… – urwała czarodziejka rozwścieczona. – Ty już wszystko wiesz! Nie, nie dostaniesz Chwyrbbarwu!

Dzielny rycerz ani przez chwilę się nie przestraszył.

– Wstań! – rozkazała Pani Jeziora.

I wtedy pierwszy raz, choć niejeden bój miał za sobą i niejedno ciężkie zadanie, zadrżał. Stał przed istną harpią. Włosy rozpostarły się wokół jej ciała jakby węże żywe, oczy błyszczały nienawiścią a usta wykrzywiał grymas wściekłości.

– Od teraz będziesz się błąkał między mgłą a tą smreczyną dopóty, dopóki dzielna niewiasta nie pochwyci Chwyrbbarwu i sama nie przełamie koła czasu.

 

"Jestem zgubiony" – pomyślał jeździec odchodząc ze swoją Llyvią. Usłyszał jeszcze tylko ciężki chlupot wody. To Pani Jeziora zatopiła miecz.

 

***

 

– Opowieść ta skrywa wiele niewiadomego. Jednak… – brzdąkał na lutni i nucił pewien bard z północnych krain.

Znudzona jego bzdurnymi opowieściami, rozejrzała się po sali pełnej białogłowych i dzielnych rycerzy. Prawda była taka, że ci szlachetni panowie wcale szlachetni nie byli, a na dodatek ten siedzący obok niej wciąż zaglądał jej za dekolt i bekał po każdym ogryzionym skrzydełku kurczaka. Z grymasem na niego popatrzyła, ale natychmiast jęła się słodko uśmiechać. Tą zmianę wywołał surowy wzrok jej ojca, który liczył na to, że tym razem wybranego rycerza nie zrazi fakt, że o jej rękę będzie musiał walczyć… z nią samą. Wychował potwora w spódnicy. Tylko tak o niej myślał. I kto by pomyślał, że ta chorobliwie blada blondynka o oczach jak morze daje do wiwatu każdemu rycerzowi? Ten, to jakiś osławiony z krainy zwanej Bagna Milczącej Nocy, położonej daleko na północy.

– Jak mówiłeś, cię zwą, panie? – Słodko zaszczebiotała.

Srebrzyste hafty na jego tunice lśniły w blasku świec. Gdy się obracał w jej stronę znów skierował swój wzrok najpierw na dekolt a potem dopiero na twarz, z ust ściekał mu tłuszcz.

– Silvano z Dindaer. Doprawdy nie wiem jak to się stało, że nigdy o mnie nie słyszeliście.

Pokiwał głową i znów zajął się obgryzaną nogą kurczaka. Nawet nie zauważył, że fuknęła podwójnie znudzona.

 

***

 

Przyłbica opadła ze szczękiem. Nie wybaczyła ojcu, że powiedział Silvanowi, iż walczyć będzie z dzielnym rycerzem. Naprawiła jego błąd zaraz po tym, jak oboje wdrapali się na konie. Tylko na sekundę uniosła kawałek metalu, ale od razu wiedział, jak z niego zakpiono. Cóż to za dziki kraj, by w bój posyłać kobietę? Przygotował się do łatwej potyczki. Myślami był już w jej łożu. Już ściągał te aksamity i lny, a potem batystowe koszule i halki. Już dotykał tego ślicznego alabastrowego ciała, które kusiło zaokrągleniami w odpowiednich miejscach. Już… zatrąbili giermkowie na rozpoczęcie pojedynku.

Tym razem mieli kruszyć kopie. Konie ruszyły z początku powoli. Z chwili na chwilę nabierając rozpędu, by lada moment jeźdźcy mogli celować kopiami. Trzymała pewnie swój oręż. Wiedziała, że dobra technika mogła dużo zdziałać. Skupiła się, wycelowała. Silvano zachwiał się w siodle, a jego spłoszony koń szarpnął i rycerz wylądował w błocie. Białogłowa natychmiast zeskoczyła ze swojej ryżej klaczy i dobyła miecza. Zanim oszołomiony przeciwnik się połapał, poczuł na szyi zimną stal klingi.

– Nie tylko ty myślałeś już o nocy poślubnej – syknęła i odeszła ze szczękiem zbroi.

 

***

 

Ojciec dłużej nie mógł jej ścierpieć. Piękność córki raziła go nie mniej niż jej upór. Zbyt przypominała matkę. Nie chciał patrzeć, jak w tym swoim uporze, więdnie bez męskiej opieki. Był już stary. A jak długo rycerze będą posłuszni niewieście? Ile potrzeba będzie pieniędzy, by ich przekupić? Po co obiecywał Cecylei, że wychowa córkę jak syna i pozostawi jej wolność wyboru? Jakiś czas temu miało to jeszcze sens. Miało to sens póki walczyli według starych zasad, a kobiety były równe mężczyznom. Jednak czasy się zmieniają. Dla wszystkich.

 

***

 

– Musisz być silna – mówił do niej teraz stary król. Stary, słaby i schorowany władca Meandrii. Jego długa siwa broda spływała aż do kolan. Wysuszona klatka piersiowa unosiła się i opadała, a oddech przeciągle świszczał. – Musisz nauczyć się panować nad sobą i zrozumieć, że potrzebujesz męża.

– Dość! – Skarciła ojca blond włosa i natychmiast pożałowała spoglądając w jego oczy.

Klęczała u jego stóp w sali tronowej. Staruszek wciąż się upierał, by odbywać audiencje z rana, a popołudnia spędzać z nią. Wiedziała, że jej los jest przesądzony. Jeśli teraz nie zrobi tego rozmową kochający ją ojciec, to zrobi to któryś ze zbrojnych z tylko im znaną brutalnością… Nadeszły nowe czasy i spódnica liczyła się tyle, co kości po obiedzie, a służyła jedynie chędożeniu. Nie potrafiła się z tym pogodzić, ona z dumnego rodu Merygwidów.

– Nie pozwoliłaś mi skończyć. Będę mówił, nie uciszysz mnie. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że to jest ci potrzebne, wtedy wrócisz i obejmiesz tron. Sądzę, że będzie to zbrojny odbiór tronu, ale zawsze słuszny.

 

***

 

Przybyła do Meandrii zaledwie kilka dni wcześniej niż się spodziewali. A dokładnie w dniu, w którym postanowili ją zaprosić. Pani Jeziora zawsze była kapryśna i żartobliwa. W całym zamku wywołała, delikatnie mówiąc, popłoch. Majestatycznie wkroczyła do sali tronowej. Ruchem ręki wyprosiła wszystkich paziów, giermków, bohaterów i białogłowe towarzyszących królowi przy audiencjach. Zasiadła niedbale na pierwszym z brzegu krześle. Jej ciało okrywała tunika z szafirowego jedwabiu haftowana złotą nicią. Ubiór zaznaczał bogactwo, ale był delikatny i szykowny.

– Tak więc zdecydowaliście…

 

***

 

Jeździec i jego kobyłka Llyvia wędrowali wiele dni. Zobaczył samą Wyrocznię Mgieł i spotkał Panią Jeziora… I nie mógł wrócić do swoich, by przekazać im wieści o rychłym zwycięstwie. Miał im dać nadzieję, miał dowieść męstwa i pokazać, że nie jest bezużyteczny. Obyczaj bronił mu walczyć, ale nie bronił dokonywać heroicznych czynów.

Zmrużył oczy koloru ochry. W migotliwej wodzie, która oślepiała odbitymi promieniami słońca, dopatrzył się tańczących nimf. Dlaczego w tym wszystkim, co zobaczył w przejrzystych oczach wyroczni, nie było ani sceny z tego co mu się przydarzyło nad turkusową tonią jeziora koło smreczyny? Wyraźnie widział jak odbierał Chwyrbbarw z rąk długowłosej blondynki na piaszczystym brzegu. Jej gniew był dla niego niezrozumiały. Panie z Jeziora zawsze były w balladach dobrymi i uprzejmymi czarodziejkami. Widział kto waleczną dziewicę? Czegoś takiego w świecie nikt nie widział i pewnikiem on przez wieczność nie ujrzy. Siadł ciężko na trawie.

 

***

 

– Liliana Anna ferch Racibor. To moje pełne imię i nazwisko, moja droga. Wspominam, bo rzadko kto o tym wie.

– Tak pani.

– I wspominam tylko ten jeden raz. Zapamiętaj dobrze. Jednakowoż nie lubię formułek, mów do mnie LilyAn, tak wystarczy. – Posłała w jej stronę szczery uśmiech.

 

Dziewczyna czuła się dziwnie. Jechały karocą zaledwie chwilę. Pożegnanie z ojcem przyniosło więcej bólu niż się spodziewała, oboje rzewnie płakali. Pakowanie zajęło ledwie kilka dni z pomocą czarodziejki. Nie była ona urażona wykorzystaniem w ten sposób swoich mocy. LilyAn sama nie czuła się za dobrze poza swoim przyjemnym siedliskiem – Eyellyn. Zastanawiała się czy spodoba się nowe lokum jej podopiecznej. W końcu nie każdy lubi fikuśne koronki z kamienia…

 

***

 

Przebudził ją stukot podków na kamieniu. Monotonna jazda po traktach i bagnistych leśnych ścieżkach uśpiły skutecznie. Teraz powoli otwierała oczy i przecierała je rękami zwiniętymi w pięści. Trochę przygładziła włosy, ziewnęła. Żadna z tych rzeczy nie powinna zdarzyć się damie, ale ona konwenanse miała w "poważaniu". Konwenanse zezwalały na głęboki ukłon przed królem, wbite spojrzenie w podłogę, jak również na pójście nocą do tegoż samego władcy i szeptanie ostrych słówek patrząc bezczelnie prosto w oczy… Postanowiła zatem już dawno nie przejmować się etykietą i tymiż samymi bzdurami. Czasy się zmieniały, ale ona jest silną kobietą. Wyjrzała przez okienko i oniemiała…

 

***

 

Jechały mostem z szarego kamienia. Wokół unosiły się kłęby mgły i tuliły wszystko. W dali majaczyła smreczyna i grabina. Popołudniowe słońce miękko kładło się na moczarach i wodzie jeziora Eyellyn. Migotliwe fale odbijały się z cichym chlupotem od podpór mostu. Zdawały się szeptać jakieś zaklęcia. Postanowiła się wychylić i wtedy z oddali pokiwała jej srebrzysta postać.

– To Wyrocznia – prawie bezgłośnie szepnęła LilyAn, która z lekkim uśmiechem obserwowała ją od paru chwil.

Dziewczyna nieznacznie kiwnęła głową w podziękowaniu i dalej chłonęła widoki. Takie, o jakich tylko bardowie dotąd śpiewali. Zmierzali w stronę budowli z szarego kamienia, takiego jak most. Brama nagle wyłoniła się z mgły. Wielki łuk zakończony w środku metalowymi zębami. Oczywiście te zęby to krata z kutego metalu. Same krasnoludy – mistrzowie kowalstwa – podarowali tę bramę Pani Jeziora wieki temu. W murach umiejscowiono także czarne kamienie, które układały się w mozaikę mistycznych znaków. Następny most był zwodzony. Nim właśnie wjechały na główny dziedziniec zamku.

 

***

 

Llyvia rżała niespokojnie. Wyczuwała coś. Jeźdźcowi udzielał się niepokój, mimo iż nic podejrzanego nie dostrzegał. Puścił wodze kobyłki, szła spokojnie. Przeciągnął przed głowę łuk, ściągając go z pleców. Sięgnął jeszcze po strzałę. Wsłuchiwał się w szum liści i bardzo powoli naciągał cięciwę. Zmrużył oczy dla lepszej koncentracji. Najpierw przeszukał wzrokiem lewą, potem prawą stronę. Wciąż nic. Opuścił oręż. To musiał być wpływ tej tajemniczej grabiny. Gładka kora, szum liści i magiczne refleksy. Brakowało tylko polany z buchającym ogniskiem i tańczących nago czarodziejek. Wszakże to noc Beltain. Księżyc już wspiął się na niebo, choć z drugiej strony wciąż górowało słońce. Jego blada tarcza wyraźnie odznaczała się na tle różnokolorowych chmur.

Zainteresowanie księżycem przerwała nadjeżdżająca kareta. Zeskoczył z konia i pociągnął Llyvię za lejce w kierunku przydrożnych krzaków. Wychylił się delikatnie i obserwował. Oto jego oczom ukazał się widok nieziemski. Piękność o alabastrowej skórze z delikatnymi dłońmi zaciskającymi palce na purpurowej zasłonce. Oniemiał na chwil parę odprowadzając powóz wzrokiem. Dopiero po kilku minutach do niego dotarło, że była to ta sama, która go zaklęła. Wskoczył na klacz i popędził śladem pojazdu, ale ten rozpłynął się gdzieś we mgle.

 

***

 

Kolacja przeciągała się. Usługiwał im mały skrzat z czerwoną zakrzywioną czapeczką na czubku głowy o imieniu Czerwony Nosek. Krzątał się szybko i zwinnie nosząc puchary pełne wina i tace pełne najwyborniejszego jadła. LilyAn była zachwycona nową podopieczną. Wykazywała cechy odpowiednie dla czarodziejek, a do tego miały podobny gust. Praktycznie już się zaprzyjaźniły.

 

– Zaraz położymy się spać, a koło północy Czerwony Nosek zbudzi cię. Dziś Beltain. Będziemy świętować inaczej niż w Meandrii, ale myślę, że ci się spodoba.

 

***

 

Zajechał do wsi położonej na skraju grabiny. Wieczór oplótł już ciemnością wszystko jak okiem sięgnąć. Gwiazdy lśniły na czarnym niebie. Z lasu dochodziły dzikie pohukiwania sów, a od strony stodół radosne pokrzykiwania i muzyka. Pomiędzy zabudowaniami widać było pomarańczową łunę, jakby plac przed domem sołtysa płonął. Jednakże ten wieczór to wieczór Beltain i tam w tle święte ognisko pięło się wysoko ku boskiemu nieboskłonowi. Słup ognia wysoki na co najmniej sześć stóp wesoło trzaskał. Cała wieś bawiła się już na całego, choć do północy było jeszcze sporo czasu. Z boku przygrywało dwóch chłopów na gęślach. Matki z córkami rozkładały na trawie płachty płótna i ustawiały na nich jadło. Kawały mięsa ociekały tłuszczem. Mali chłopcy w lnianych koszulach biegali boso i przygrywali na prymitywnych fujarkach. Jedna rzecz przykuwała wzrok. W centralnym miejscu stał drewniany tron okryty białą materią i przybrany kwiatami. Obok stał mniejszy, tak samo przygotowany. Ogólna atmosfera przesiąknięta już magią opanowywała powoli i jeźdźca. Zsiadł z kobyłki, przywiązał ją z dala od oczu mieszkańców tam, gdzie stał. Podszedł powoli skradając się i chowając. Widząc, że rozbawieni mieszkańcy świętują tak, jak należy, sam przysiadł koło ognia. Tradycja kazała gościć przybyszy. Kiedy ludzie przestali na niego podejrzliwie spoglądać, zaczepił jednego chłopca.

– Dla kogo ten tron?

 

***

 

Czerwony Nosek wpadł do komnaty z hałasem. Skrzat uwielbiał trzaskać drzwiami i nikt nigdy nie wiedział czy to z nieuwagi, czy czystej złośliwości. Przynajmniej od razu się obudziła. Stanął przy łożu z suknią trzymaną w dłoniach.

– Święto Wielkiej Bogini to ważna uroczystość. – Mówił dziwnie, piskliwie. Wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić. – Panienka założy tę sukienkę, samą. A to… – Gmerał intensywnie po swojej szacie. – O! A to jaśnie pani założy na głowę.

Po tym wyszedł.

Dziewczyna wygramoliła się z łoża. Przeszedł ją dreszcz. Opłukała twarz zimną wodą i zaczęła przyglądać się otrzymanym przedmiotom. Tajemnicze "coś" było praktycznie przezroczystą woalką, a właściwie welonem skutecznie osłaniającym twarz przed obcymi. Kiedy wzięła do ręki suknię, zdjęło ją przerażenie. Wytwornie haftowaną srebrną nicią tunikę uszyto z tego samego woalu, co welon. Chciała iść do LilyAn i protestować, jednak szybko się zreflektowała. Ona – dzielna, w bojach zaprawiona – boi się przejrzystej sukni?

 

***

 

Zdziwiony chłopiec uśmiał się w głos, gdy usłyszał pytanie. Jak ktoś mógł nie wiedzieć dla kogo ten tron?! Jednak zbita z tropu mina przybysza kazała mu odpowiedzieć.

– Naprawdę nie wiesz, panie? Dla Smoczycy z Bagien. – Szybko odpowiedział i poszedł pośmiać się z kolegami.

Wszyscy mieszkańcy sporo już wypili. Trunki lały się litrami, obcemu też nie żałowano. Dziewice w wiankach na głowach i białych koszulach zaczęły pląsać wokół trzaskającego ognia. Nastała pora kolacji i jedna z rodzin pokazała nieznajomemu miejsce. Dziś wszyscy byli jednością.

 

***

 

Północ zbliżała się szybciej niż się spodziewała. Odziana w przezroczystą szatę i welon zeszła do sali biesiadnej, by spotkać się z LilyAn. Gdy ją zobaczyła, ulżyło jej, była w identycznym stroju. Tak przygotowane udały się szerokimi schodami do korytarza, a potem na dziedziniec. Tam czekały dwa rumaki, najbielsze jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Czerwony Nosek człapał za nimi. Teraz podał im aksamitne peleryny. Owinęły się nimi, spięły złotymi zapinkami i wsiadły na konie. "Nie było się czego bać" – przemknęło jej przez myśl.

 

***

 

Jedna z wiedźm (tak nazywano stare, samotne zielarki) puściła w ruch puchar z zaczarowanym napojem. Jeździec wiedział doskonale, że to jakiś narkotyk pobudzający zmysły i przytępiający zdrowy rozsądek. Wszyscy już tańczyli wokół ognia. Puchar przechodził z rąk do rąk. On też się napił. Zawirowało mu w głowie i poczuł przyjemne mrowienie w całym ciele. Spojrzał w niebo. Na bezchmurnym nieboskłonie świeciły jasno gwiazdy, a wysoko tuż nad nimi połyskiwała żółta tarcza księżyca. Nagle usłyszeli rżenie. Spomiędzy drzew wyjechały dwie niewiasty na białych klaczach. W końcu znalazły się w kręgu światła. Chłopi pomogli im zsiąść z koni bezceremonialnie łapiąc je w taliach i stawiając na ziemi. Ludzie posłusznie rozstąpili się, torując przybyłym drogę. Spuścili także wzrok. Jeździec nie chciał się wyróżniać, ale kątem oka obserwował obie damy. Ci sami chłopi prowadzili je za ręce do samych tronów. One zasiadły, a oni padli na kolana. Wyższa z nich klasnęła w smukłe dłonie.

Jeździec usłyszał jak Llyvia grzebie kopytami i rży. Słuch miał dobry, jego wierna kobyłka próbowała go ostrzec, jak nie raz już to czyniła. Poczuł, że coś go uciska wokół twarzy. Sięgnął ręką na wysokość oczu i wyczuł palcami coś chropowatego. Obmacał dokładnie dziwny twór, bowiem nadal widział. Wyglądało na to, że tylko on jest tym zdziwiony. Rozejrzał się zaintrygowany i pojął, że wszyscy młodzi i nieżonaci mężczyźni zostali tak zaczarowani. Pół twarzy zakrywało im coś w rodzaju maski. Było to na tyle skuteczne, że nie można było nikogo rozpoznać. Nawet on nie wyróżniał się spośród całej grupy "wybrańców". Powoli domyślał się o co chodzi…

 

***

 

Smoczyca z Bagien zgrabnie siadła na tronie. Pani z Jeziora miała tego roku wiele smacznych kąsków przed sobą. Jak każda czarodziejka dostrzegała w zbliżeniach cielesnych nie tylko potrzebę uwolnienia szalonej mocy magicznej, ale także wiele rozkoszy. To było pierwsze Beltain za jej panowania. Musiało być niezapomniane. Przyjemne myśli rozwiewało tylko jedno, drażniło ją określenie używane przez wieśniaków – Smoczyca z Bagien. Cóż… sama sobie je zawdzięczała.

 

***

Skinieniem ręki wszyscy wybrańcy zostali przywołani przed oblicze czarodziejki. Jedni podchodzili z pełnymi niepohamowanych żądzy oczyma, inni nieśmiało zerkając na boki na swe ukochane, on z pełną obojętnością. Los sprawił, że po coś się tu znalazł, los też rozstrzygnie. Pani Jeziora poprosiła młodą adeptkę o drobną pomoc. Zmiarkowawszy jednak, że oglądana zaraz scena może nieco uczennicę wyprowadzić z równowagi i speszyć, postanowiła podać i jej wyciąg z makowych główek. Pomoc owa miała polegać na wejściu w tłum rozemocjonowanych młodzieńców i przyprowadzenie pierwszego, który wyda się jej odpowiedni. Bez sensu było ją informować w jakim to celu czyni.

Dziewczyna szybko znalazła się pod wpływem narkotyku. Rzuciła się w tłum z błyszczącymi oczyma. Wirowała w nim jak oszalała. Muzyka szybko przyśpieszała rytmy. Piszczałki i gęśle wydobywały niesłychane dźwięki. Wszystko stało się ostre i przerysowane. Pozwalała na lubieżne spojrzenia, poklepywania i dotyki. Sama wręcz czyniła rzeczy, o których nie miała pojęcia. Coś kierowało jej ciałem, jakaś wewnętrzna siła. Wirował świat, wirował, wirował… i nagle stanął. W jednym momencie wszystko ustało. Wszystko dookoła stało się nieważne, ich wzrok szczepiła niewidzialna siła. Atomy wszechrzeczy rozpalone do białości ciągnęły myśli i usta. W dwóch sarnich skokach znalazła się tuż przy nim. Otarła się ciałem o jego ciało, pożądliwie zbliżyła wargi… Poddany takiej próbie złamał się. Sięgnął dłonią do jej twarzy, gotowy spełnić pocałunek. Jednakże ona, wiedziona nagłym instynktem, zgrabnie wywinęła młynka omijając jego wyciągniętą dłoń i pociągnęła go w stronę tronów.

– Dla ciebie pani – pokłoniła się i usiadła na swoim miejscu.

Zdawało się, iż wie, co zaraz nastąpi…

 

***

 

Legendy do tej pory wieść o tej nocy noszą. Hołd Wielkiej Bogini złożono wielokrotnie. Dziewice zaczęły tańczyć wokół ognia, paląc święte rośliny. Dopiero białym świtem wszyscy zasnęli tam, gdzie leżeli. Jednak nie to do mitów się przekradło, a wydarzenie, które pod koniec miejsce miało. Naoczni świadkowie niedowierzali.

 

"Oto z dwu dusz pełniących puchary woli Białej Bogini trysnęły dwa strumienie niby ognia. Jeden błękitny z mężczyzny, drugi czerwony z kobiety. Tedy czerwony w smoka się zmienił, a błękitny ciasną jakby szarfą go oplótł. W takim uścisku ku ziemi szybowali, a tam niby morskie wody rozpryśli się na wsze końce świata. Potem znów pięknie sobie wygodzili on jej, jak ona jemu."

 

fragment Legend z Puszcz Bethani

w opracowaniu Aepshangera

 

***

 

Jeździec jak przez mgłę pamiętał wydarzenia poprzedniego wieczora. W głowie mu się kręciło, w uszach kołatało, a obraz przed oczami wesoło tańcował. Wstał zataczając się lekko i potykając o chłopa leżącego obok. Nie wiedział, gdzie jest. Dogasające ognisko, cała wieś leżąca pokotem (ubrana na biało) i ten dziwny nieuchwytny zapach. I w tem uderzyła go seria wspomnień tak nieobliczalnych, tak szybkich, że musiał oburącz złapać się za głowę. Pokonywał w zastraszającym tempie każdą minutę. Usta, blondynka, namiętne westchnienia, krzyk i magia…Wdzierająca się do świadomości rzeczywistość nie była mu niemiła, a jednak przerażająca. Złożył śluby Białej Bogini, a teraz w hołdzie dla niej złamał je… Szybko ogarnął myśli – los tak chciał. Przecież Wyrocznia mu to pokazała.

 

***

 

Napojona przez Czerwonego Noska specjalnym naparem łagodzącym objawy dnia następnego, kładła się do łoża. Jeśli pierwszy dzień był taki, to jakie będą następne? Z taką myślą zasypiała znużona…

 

***

– Moja droga, mężczyźni są prości. Czasy się zmieniają? Niech im się tak wydaje. Nauczę cię manipulować nimi do własnych celów. Kobieta, nawet zwykła, może omamić ich tak, że zrobią dla niej wszystko.

– Wszystko? Nie pojmuję, LilyAn.

– Pojmiesz, ale wszystko w swoim czasie – Pani Jeziora zrobiła stosowną pauzę i ścisnęła piętami konia.

Rącza klacz wystrzeliła jak strzała w leśne ostępy. Adeptka nie chciała być gorsza. Pocwałowała za swoją nauczycielką ponaglając konia okrzykami. Dogoniła ją nad piaszczystym brzegiem jeziora. Dalej w tle majaczyła osnuta mgłą sylwetka kamiennej wieży. Zmrużyła oczy i zobaczyła witraże w oknach, kamienne łuki i koronkowe blanki. Zaniemówiła.

– Przecież to Eyellyn! – Wykrzyknęła w końcu.

– Tu wszystko jest możliwe, jeśli chcesz. Ale nie daj się zwieść – rzekła poważnie czarodziejka.

Dziewczyna ruszyła szarymi komórkami. Myślała szybko. To przecież niemożliwe. Wyjechałyśmy kamiennym mostem i jechałyśmy prosto przed siebie. Wysiliła umysł i mimowolnie pokonała iluzję stworzoną przez LilyAn. Turkusowe wody rozwiały się z powiewem wiatru, a wokół została tylko woniejąca smreczyna.

– Brawo! Pamiętaj, to lekcja druga: Nic nie jest tym, na co wygląda.

– A lekcja pierwsza?

– Wkrótce.

Koniec

Komentarze

Rada dla ciebie, nie zamieszczaj długich opowiadań, powieści w częściach. Najwidoczniej nikomu się nie chce czytac i stawiac komentarzy - mam tak samo jak ty: zero ocen i zero komentarzy.

Nowa Fantastyka