- Opowiadanie: gwaihir - Bajka RPG

Bajka RPG

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bajka RPG

Za górami, za lasami, w głębokiej i ciemnej krainie zwanej…Zadupiem, mieszkał sobie poczciwy chłopina, Travmund mu było na imię. Chociaż w okolicy znany był bardziej pod przydomkiem Stolcomiota. I chyba nie muszę tłumaczyć znaczenia tego przezwiska. Miał na karku ledwie dwadzieścia wiosen, a w wielkiej głowie puste marzenia. Ehm, zaraz, zaraz – to powinno być chyba odwrotnie. A tak, tak, już wiem. Liczył sobie ledwie dwadzieścia wiosen, a w pustej głowie miał wielkie marzenia. Pragnął zdobyć nieśmiertelną sławę, wzdychać do dworskich panien i wyzwolić krainę spod rządów okrutnego czarnoksiężnika, Varixa, który zabił mu ukochanego ojca. Jednym słowem, u progu dorosłości szlachetny Travmund ruszył w świat, by pomścić śmierć rodziciela.

– Eee, aż tak tego nie musisz cenzurować. Przecież wiesz, że wyruszyłem w świat dlatego, że ojciec wygnał mnie z domu, po tym jak nakrył mnie pewnej nocy w łóżku ze służącą. Mógłbyś też dodać, że wiodłem awanturnicze życie obrabiając ludzi, którym ciążył grosz w mieszku albo że pędziłem żywot rozpustnika, wędrując od miasta do miast, nie omieszkawszy ominąć żadnego zamtuza.

– Owszem mógłbym tak powiedzieć, ale pozwolisz, że to ja jestem narratorem, a ty tylko głównym bohaterem. Co zaś się tyczy prawdy, będę musiał ją nieco zmienić.

– Dlaczego?

– Ponieważ ludzie muszą się z tobą utożsamiać. Musisz świecić dla nich przykładem.

– Po co?

– Nie wiem. Takie są przepisy.

– No dobrze, niech tak będzie. Ale może o tych zamtuzach mógłbyś wspomnieć.

– W porządku.

Jednym słowem, po śmierci ojca nasz dzielny Travmund wędrował przez Zadupie, wiodąc życie rozpustnika, a cały świat stał dla niego otworem. Otworem? A no tak, tak, rzeczywiście coś w tym jest. Pewnego bowiem razu w karczmie…

– Zaczekaj! Chyba wiem, co chcesz dalej powiedzieć. Może lepiej nie kończ. To była jednorazowa pomyłka i niech to zostanie między nami.

– O czym ty mówisz Travmundzie?

– O tym incydencie w gospodzie pod Drągiem. Byłem wtedy mocno zalany i ten karczmarz wydał mi się kobietą.

– Haha! Niemal zapomniałem o tym. To było niezłe.

– No co? Miała takie jędrne cycki.

– Głupcze, to były kurzajki, na jego wielkiej, podłej gębie.

– A tam, pomylić się nie można.

– Może zatem wrócę do opowiadania.

Jednym słowem po śmierci ojca nasz dzielny Travmund wyruszył w świat, zamierzając pokonać czarnoksiężnika i uwolnić piękną księżniczkę – Ergh! No, może nie tylko uwolnić. Przy tym przeżył wiele rozmaitych przygód, które do końca życia zapadły mu w pamięć – o ile jego głowa była w stanie cokolwiek pomieścić.

– Przepraszam, że znowu się wtrącam, ale jeśli już tak bardzo chcesz opowiadać o mnie, to przyspiesz fabułę, bo nie zamierzam sterczeć w tym lesie cały dzień.

– Może i masz rację. Ech, chyba się starzeję, bo znowu ulegam twojej sugestii.

– Tak działa mój urok osobisty.

– Tak wiem, karczmarz też się nie mógł oprzeć.

Tym samym Stolcomiot został błędnym rycerzem i wędrownym obrońcą wdów, sierot oraz dziewic – z naciskiem na „dziewic". – Po długiej wędrówce trafił wreszcie do wielkiego lasu, co się zwał…Wielki Las.

– Wielki las? Co za głupia nazwa. Nie mogłeś wymyślić nic lepszego?

– Dziwi cię taka zwyczajna nazwa? Otóż nie ja ją wymyśliłem, lecz tak mam zapisane w sceniariuszu. Poza tym myślę, że idealnie pasuje do rozmiarów tej puszczy. A wracając do naszej historii:

Gdy Travmund znalazł się już w lesie, szedł i szedł i szedł i szedł – o matko i jeszcze raz – szedł. Szedł tak, nie zatrzymawszy się przez trzy dni.

– Człowieku, co ty Korzeniowskiego chcesz ze mnie zrobić?

– No rzeczywiście, może tutaj trochę przesadziłem.

Szedł tak, nie zatrzymawszy się przez dwa i pół dnia. Aż w końcu przystanął

– No co ty nie powiesz.

…bo drogę zastąpił mu potężny, szczerzący ostre jak brzytwa kły, czerwonooki, biały wilk.

– Czy ja się przesłyszałem?

– Nie rozumiem?

– Pytam, czy się przesłyszałem, bo widzę tu schorowanego, ledwie trzymającego się na nogach starego, siwego wilka, który jest ślepy na jedno oko i w dodatku szczerbaty.

– Powiedzmy, że to zignoruję.

Wilk tedy przemówił: – Nie przejdziesz!

– Czy ja znowu wypiłem? Kto na trzeźwo widzi gadającego wilka?

Travmund natychmiast odparł – Przejdę! Na co wilk znów odpowiedział – Nie przejdziesz! Z kolei Travmund zawołał – Przejdę…no cóż ta rozmowa do niczego nie prowadzi. – Zdenerwowawszy się, wilk zaatakował bezbronnego wędrowca. Jednak nasz dzielny, błędny rycerz z gołymi pięściami rzucił się do ślepi krwiożerczej bestii.

– Co? Wysyłasz mnie do walki bez żadnej broni? To niesprawiedliwe.

– Ale nie masz się czego obawiać, przecież ten wilk jest stary, ślepy i szczerbaty. No widzisz, jakie to proste? Jeden cios i po nim. Po długiej i męczącej walce Travmund pokonał w końcu stwora i ruszył dalej przed siebie. -Co to był za dźwięk?

– Jaki dźwięk?

– Przed chwilą usłyszałem jakby gong i wtedy otoczyła cię na chwilę jasna poświata.

– A, to o tym mówisz. Właśnie awansowałem na kolejny poziom. Zwiększyła mi się inteligencja.

– No to trafiło się ślepej kurze ziarno. Zaraz, zaraz, a co ty właściwie robisz?

– Rozcinam wilka.

– A skąd masz nóż?

– To scyzoryk. Miałem go schowanego w skarpecie.

– No to już wiem skąd czuję ten swąd.

Zanim Travmund wyruszył przed siebie, znalezionym przed chwilą nożem rozciął ciało zwierza i znalazł…i znalazł dwuręczny pokryty runami topór?

– I co w tym dziwnego? To normalne, że jak zabijesz potwora to wypadają z niego różne rzeczy: zbroje, miecze, ubrania, monety, czasami nawet drogocenna biżuteria. Kiedyś zabiłem królika, a w środku była szabla hełm i dwa nagolenniki. Różne rzeczy są w zwierzętach, bo gdy zabijają wędrowców, to zjadają ich razem z rynsztunkiem.

– W takim razie ten królik musiał być wielkim drapieżnikiem. A swoją drogą to gdzie masz ten hełm, nagolenniki i szablę?

– No cóż, ciężkie czasy przyszły, to je musiałem spieniężyć.

– A tak, rozumiem. Wobec tego powtórzę:

Znalezionym przed chwilą nożem Travmund rozciął ciało zwierza i wydobył dwuręczny, pokryty runami topór i krasnoludzką kolczugę?

– Ooo! Zobacz, jest jeszcze jadeitowy naszyjnik i kolejna zbroja. Ale mam szczęście – oryginalna płytowa zbroja orków.

– Nie mów, że ją też weźmiesz?

– A jakże. Włożę ją do plecaka.

– Przecież kolczuga krasnoludów waży co najmniej trzydzieści kilo, a orkowa zbroja dwa razy tyle. Musisz mieć bardzo pojemny plecak i mocne plecy.

– W plecaku zmieści się więcej rzeczy niż możesz to sobie wyobrazić. Słyszałem, że da się włożyć ponad pięćset kilogramów. Sam tego nie sprawdzałem, ale bywało, że miałem na plecach trzysta kilo.

– Głupi ma szczęście. Jeszcze raz zatem:

Znalezionym przed chwilą nożem Travmund rozciął ciało zwierza i wydobył dwuręczny, pokryty runami topór jadeitowy naszyjnik, krasnoludzką kolczugę, którą włożył na siebie oraz orkową zbroję płytową, którą natychmiast schował do plecaka, nie chcąc by ktoś inny położył na niej swoje ręce. Tak zaopatrzony ruszył dalej przed siebie…

– Hola, hola, nie tak szybko. Nie widzisz, że jestem ranny. Wilk zabrał mi połowę życia.

– Przecież to tylko małe zadrapanie.

– Nie, to poważna rana. Mogę umrzeć. Chyba nie chcesz, by tak się zakończyła ta historia.

Dzielny rycerz Travmund, zwany Stolcomiotem, zginął w starciu ze starym, schorowanym wilkiem. – Brzmi nieźle.

– To nie jest śmieszne. Nie mam przy sobie żadnego potiona.

– Potio-czego?

– To taki flakonik z miksturą, który przywraca siły życiowe. Nie posiadam żadnego, więc muszę poczekać, aż zregeneruje się moje zdrowie.

– To pewnie potrwa parę tygodni.

– Nie, skądże znowu. Raptem parę chwil. Przecież to normalna szybkość odzyskiwania sił życiowych. O widzisz, już jestem zdrów jak byk.

– Zatem pójdę dalej z opowieścią:

Wyszedłszy w końcu z lasu, na jego drodze znalazła się sięgająca do chmur Wieża Czarnoksiężnika Varixa.

– No masz, większej nie było?

– Podobno czarnoksiężnicy zawsze mieszkają w wysokiej wieży.

– Ale jesteśmy w Zadupiu, tutaj wszyscy mają niskie chatki.

– Nie marudź Travmundzie. Nie każdego stać na luksus.

Stolcomiot bezszelestnie przekradł się przez bramę i zaczął mozolną wspinaczkę po tysiącach stopni.

– Co za katorga, tysiąc stopni – nie mogłeś zmniejszyć o jedno zero? Tak wiem, takie są przepisy.

– Nie trzeba było wkładać na siebie tego żelastwa.

Dotarłszy wreszcie na sam szczyt, zatrzymał się przed drzwiami i usłyszał piskliwe wołanie: Na pomoc! Ratujcie mnie od tej poczwary? – Hmn, to chyba nie jest głos księżniczki?

– To pewnie czarnoksiężnik. Ale czemu wzywa pomocy? I co się stało z jego głosem?

Nie czekając ani chwili Travmund rozbił w perzynę drzwi i wpadł do środka.

– Ała! Chyba złamałem sobie paznokieć.

Jego oczom ukazał się straszny widok. Do ściany był przykuty łańcuchami na wpół nagi Varix, a nad jego ciałem pastwiła się Księżniczka, z której ust toczyła się piana. Jej rozmierzwione, rude włosy otaczały okrągłą, rumianą twarz, a potężne, wielorybie cielsko górowało nad czarnoksiężnikiem, niczym wielka baszta.

– O matko! To przecież Gertruda.

– Księżniczka Gertruda? Znasz ją?

– Jaka tam księżniczka, chodziliśmy kiedyś razem do szkółki niedzielnej. Wszyscy się jej wtedy bali.

– Bali się jej? Dlaczego?

– Gdy była mała urwała coś pewnemu orkowi.

– Co, mianowicie?

– Nie wiem, w wiosce różnie gadali. Ale podobno ten ork już nigdy nie przemówił basem. Ach, biedny Varix. Dobrze, że założyłem kolczugę. Nic tu po mnie. To ja chyba spadam.

– Czekaj, czekaj, fabuła musi toczyć się dalej.

Na widok Travmunda, który z impetem wtargnął do komnaty, księżniczka Gertruda rzuciła się na niego.

– Nie możesz mi tego zrobić! Zatrzymaj akcję! Ja nie chcę umierać! Tyle jeszcze zamtuzów czeka na mojego…

– Nie mogę zatrzymać biegu wydarzeń. Nie mam takiej mocy.

– No i znowu muszę sobie radzić sam.

W odpowiedzi nasz dzielny Travmund zatrzymał… czas, otwierając plecak?

– To ty nic nie wiesz? Zawsze jak otwierasz plecak, to przeciwnik cię nie atakuje. Właśnie przyszło mi coś do głowy. No cóż, będzie mi go szkoda, ale raz kozie śmierć. Gertrudo! Zobacz, co mam dla ciebie!

Wyjąwszy z plecaka jadeitowy naszyjnik, Travmund pomachał nim przed nosem księżniczki. A kiedy ta wyciągnęła pulchne rączęta, wyrzucił go przez okno. Gertruda natychmiast zanurkowała za błyskotką, dopełniając życie na skałach. – Coś ty narobił! To księżniczkę miałeś uratować przed Varixem, a nie na odwrót!

– Widocznie zaszły zmiany w scenariuszu. Nie słyszysz? To Varix jest ofiarą Gertrudy, tak samo jak tamten ork.

– Zatem, nie uratowałeś świata przed okrutnym czarnoksiężnikiem.

– Świata może i nie, ale mężczyzn przed Gertrudą, tak.

– W porządku. Zatem:

Zabiwszy księżniczkę Gertrudę i uratowawszy wszystkich mężczyzn, Travmund udał się w świat, by pędzić życie w samotności.

– Słowo pędzić kojarzy mi się raczej z czymś innym, jeśli wiesz co mam na myśli. A poza tym nie zamierzam być do końca życia samotnikiem. I jeszcze jedno, uratowałem mężczyzn, ale przede wszystkim Varixa.

– Dobrze już dobrze. To były twoje ostatnie poprawki?

– Tak, już się więcej nie odezwę.

Zabiwszy księżniczkę, Travmund uratował Varixa i żyli razem długo i szczęśliwie. KONIEC

– Nie!!!

Koniec

Komentarze

Czekam na komentarz, dlaczego opowiadanie jest dobre albo dlaczego jest słabe.

Za górami, za lasami, w głębokiej i ciemnej krainie zwanej...Zadupiem, mieszkał sobie poczciwy chłopina
To miało być zabawne?  
 Otworem? A no tak, tak, rzeczywiście coś w tym jest.
To też miało być zabawne? Jeśli nie, czemu narrator zadumał się nad tym słowem? 
 
 
Tekst męczy. Męczy z dwóch powodów: jest nudny i jest zapisany dialogiem bez żadnych wyjaśnień dialogowych, co również powoduje zmęczenie i zamienia dłuższy dialog w drewno. Oczywiście, są takie teksty w któych sam dialog jest konceptem i to czemuś służy, ale nie tu, nie tu. 
Czemu uważam, że tekst jest nudny? No bo o czym on jest? Miał być zabawnym potraktowaniem tematyki RPG. Po pierwsze nie rozbaił mnie. Docipasy strzelasz to tu, to tam, ale co z tego? Mnie to nie bawi. Po drugie, nie wiem gdzie tutaj fantastyka? No, chyba, że mówi o metanormie, to wtedy. Po trzecie nie wiem jakie RPG miałeś na myśli, ale to, co opisałeś, nie jest sesją RPG. Co najwyżej jakimś przedziwnym larpem. Ale nie wchodząc w dyskusję czy larp to rodzaj RPG, czy nie też, samo opowiadanie bazowało na ukazaniu w sposób humorystyczny  i przerysowany sesji RPG. Perzerysowanie miało zapewne służyć temu, żeby było śmiesznie. Moim zdaniem nie było śmiesznie. Było nudno. Dowcip bazujący na śmiesznych, używanych po raz enty nazwach własnych i wyświechtanych porównaniach, tak bezpośrednich, że zęby bolą, mnie nie bawi.  

No i wreszcie się ktoś odezwał, a myślałem że wszyscy na wakacjach.

"Miał na karku ledwie dwadzieścia wiosen, a w wielkiej głowie puste marzenia. Ehm, zaraz, zaraz - to powinno być chyba odwrotnie."- eee, tu mnie nawet rozśmieszyłeś:).
"Jednym słowem, po śmierci ojca nasz dzielny Travmund wędrował przez Zadupie, wiodąc życie rozpustnika, a cały świat stał dla niego otworem."-
a nie przed nim? Chyba że to specjalnie było:).
Hehe... różne rzeczy można znaleść w trzewiach wilka (chce wyrazić uznanie bez spoilowania):).
6Orson6- o grę chodziło, o grę! W życiu nie grałeś w żadnego RPG?
Jak dla mnie sprawnie napisany, humorystyczny tekst. Przynajmniej mnie szczerze rozbawił, chociaż sądzę że gdyby był dłuższy po pewnym czasie zacząłby mnie irytować. Sądzę, że wisi gdzieś pomiędzy 4 a 5, ale że wprawił mnie w dobry humor, dam 5.


Lasser, grałem i gram nadal. Tyle, że gram w RPG, a nie w to, co dosyć chaotycznie w moim odczuciu opisał Autor. 
 

Tak nawiasem mówią- czemu wszyscy przekręcają mój nick? Aż tak perfidny jest, cy cu?

Kajam się:P. 

Taka sobie gadka-szmatka, przeplatana siermiężnymi dowcipasami. Nic ciekawego.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka