- Opowiadanie: smelt - Inkarnacja

Inkarnacja

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Inkarnacja

1.

 

 

– Miriam, Miriam z Betanii, otwieraj! – szorstki, męski głos przedarł się do umysłu na wpół rozbudzonej dziewczyny. Kolejna seria mocnych uderzeń pięścią zadudniła na wierzejach z nieheblowanych desek. – Otwieraj w imię Boga albo rozwalimy tę budę!

 

Wystraszona kobieta usiadła na pryczy, przecierając kułakami zaspane oczy. Wstała z trudem i zataczając się, podążyła w kierunku drzwi. Obfita ilość wypitego w nocy wina nie zdążyła jeszcze wyparować z pękającej od bólu głowy.

 

– Idę już, idę! – wychrypiała sięgając po rygiel. Popchnięte drzwi wpuściły do wnętrza ciemnej izby jaskrawą słoneczną strugę. Przysłoniła oczy łokciem nie mogąc znieść ostrego światła.

 

Przed progiem nędznej chaty stała grupka mężczyzn, którzy wpili w Miriam wyczekujące spojrzenia. Niektórzy z nich byli ubrani w niebieskie i pomarańczowe stroje, znamionujące wysoki status społeczny. Zacięte wargi i ponura twarz znajdującego się najbliżej przybysza nie wróżyły nic dobrego.

 

– Tyś jest Miriam z Betanii? – spytał, upewniając się.

 

– Tak mnie zwą. Czemu zawdzięczam wizytę tak dostojnych gości? – siliła się na ironiczny uśmieszek, choć mroził ją strach. – Zaprosiłabym was do domu, istnieje jednak obawa, że nie pomieści was wszystkich. Może skosztujecie wina?

 

– Pójdziesz z nami. Natychmiast – odparł twardo intruz.

 

– No zaraz, tylko się ogarnę – spojrzała po sobie i widząc, że jej pełne piersi wyglądają spomiędzy fałd tuniki, zaczęła pośpiesznie sznurować szatę.

 

– Nie ma na to czasu, suko! – warknął znienacka mężczyzna i chwyciwszy dziewczynę za włosy, brutalnie wyciągnął ją z budynku, po czym cisnął na kamienisty grunt. Rozległy się głośne okrzyki jego towarzyszy.

 

Miriam poczuła w zaschniętym gardle słodkawy posmak. Była to krew z rozciętego przy upadku języka. Czyjeś ramiona dźwignęły ją z ziemi i mocno pchnęły w kierunku majaczących w oddali zarysów świątyni.

 

– Ruszaj, ladacznico – nienawistne słowa zabrzmiały nad jej uchem. – Gotuj się na śmierć.

 

Szła kuśtykając i zerkała na obłoki płynące po jaśniejącym z wolna niebie.

 

 

2.

 

 

Księżna Ferrary leżała na łożu, rozpalona gorączką i wstrząsana dreszczami. W komnacie nie było nikogo innego prócz starego zakonnika, który przybył przed godziną z olejami świętymi, wyspowiadał chorą i udzielił jej ostatniego namaszczenia. Kobieta wpatrywała się spod wpółprzymkniętych powiek w rozciągające się za szeroko rozwartym oknem rozgwieżdżone niebo. Wyglądało dokładnie jak dwadzieścia parę lat temu, kiedy jako piętnastoletnia dzierlatka o anielskiej urodzie uczęszczała na bale w pałacowych ogrodach swojego ojca – okrytego złą sławą Rodriga. Pałac Borgiów zawsze wibrował śmiechem rozochoconych dworzan i chichotami urokliwych kurtyzan, rozbrzmiewał brzękiem kryształowych kielichów oraz złotych pucharów wysadzanych rubinami. I ona, najpierw pląsająca w rytm wdzięcznej muzyki, później przemykająca wśród cyprysów i magnolii do altanki w sercu ogrodu. W tym oto miejscu, w pobliżu wesoło pluskającego wodotrysku, czekał każdej niemal nocy młody mężczyzna. Jeden z wielu, którym z ochotą oddawała swoje ciało. Jakie miał imię, skąd pochodził? Nie miało to znaczenia. Ważne, że rozsiewał woń orientalnych pachnideł i ziół, miał umięśnione ciało i dysponował niespożytymi zasobami seksualnej energii.

 

- Lukrecjo, jesteś tam? - przyczajony w ciemności młodzian ukazał się w świetle księżyca.

 

- Jestem, czy mogłabym nie przybyć do swego ukochanego? - Jej perlisty śmiech zgrabnie współgrał z odgłosami świerszczy i cykad. Chodź do mnie, tutaj…

Czuła na swoim torsie krzepkie dłonie, stopniowo uwalniające jej wdzięki z ciasnych koronek. Ciepłe usta obejmujące prężące się wierzchołki jej biustu. Okrywające pocałunkami jej brzuch, schodzące wreszcie do łona.

 

Cudownie, nie przestawaj, proszę - błagalnie szeptała, kurczowo ściskając głowę kochanka.

 

Dwa gibkie ciała zespolone w namiętnym uścisku miotały się na wyściełanej atłasem ławce…

 

Takich spotkań były setki w jej życiu. W różnych miejscach, o różnych porach dnia nocy, lecz zawsze po kryjomu, by nie wzbudzać podejrzeń ojca i nie narazić się na zazdrosny, papieski gniew.

 

Księżna Ferrary odwróciła głowę od okna i utkwiła wzrok w wiszącym na ścianie krucyfiksie.

 

 

3.

 

 

 

Tego wieczora zachodzące słońce rzucało na wieś purpurową, jakby krwawą łunę. Stryj Andrzej zauważył

z niepokojem, że to zły omen.

 

– Sen mara, Bóg wiara – odrzekła jego żona, nerwowo zaciskając palce na balustradzie werandy.

 

– Gdzie jest Sabina? – odezwał się mężczyzna po chwili milczenia i zapalił fajkę.– Tyle razy jej mówiłem, żeby nie włóczyła się po wsi wieczorami.

 

– Wiesz, że ostatnio się zmieniła. Już nie…

 

– Dalej, dokończ: już nie sypia z kim popadnie po stodołach!

 

– Nie bądź obcesowy… teraz jest zupełnie inna.

 

– Tak, tak, szkoda tylko, że ta transformacja nie miała miejsca parę lat do tyłu – przerwał dyskusję Andrzej.

 

Ognista kula schowała się w połowie za horyzontem. Czerwonawy blask z wolna tracił na intensywności, wtapiając się w zapadający zmrok.

 

Znienacka na ganek wbiegła dwudziestoletnia dziewczyna.

 

– No, w samą porę – powiedział stary człowiek do przybyłej. Ja i ciotka zaczynaliśmy się obawiać o ciebie.

 

– Przecież wiesz, stryju, że od naszych ludzi nic mi nie grozi. A tamci… mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że tu nie przyjdą.

 

Sabina obserwowała ostatni skrawek gasnącego słońca. Jakby wbrew wyrażonej na głos nadziei, zimny dreszcz przebiegł po jej plecach, niczym zwiastun nadchodzącej klęski.

 

 

4.

 

 

– Ta oto kobieta, pełzająca przed nami jak wąż jadowity, okazała się dość popularną w naszym świętym mieście nierządnicą, godną największego potępienia – obciążające zdanie wdarło się w uszy Miriam, kiedy leżała bezsilna przed okazałym budynkiem nieopodal świątyni. – Są świadkowie utrzymujący, że nie bacząc na zakazy naszej świętej księgi i tradycji, kupczyła swym ciałem – człowiek, który pojmał dziewczynę, oskarżał ją teraz przed dwoma wysoko postawionymi uczonymi w piśmie. – Dzisiejszej zaś nocy zgrzeszyła raz jeszcze: przyjęła kolejnego gościa, a ten oto mąż – wskazał na starego garbusa stojącego pośród gromady gapiów – wyraźnie słyszał miłosne jęki dobywające się przez szpary w drzwiach.

 

– Czy tak faktycznie było? Czy potwierdzasz to, co rzekł Abimelek, niechlubna córko judejska? – indagował pojmaną jeden z żydowskich dostojników.

 

Milczała. Czuła, że rana na języku zasklepiła się, jednak otarcia dłoni i kolan wciąż niesamowicie piekły. Poszarpana suknia z ledwością zakrywała jej ponętne kształty, które pomimo licznych skaleczeń i warstwy pokrywającego je pyłu, budziły pożądanie uczestników przesłuchania.

 

– Masz coś na swoją obronę? Słyszysz, co mówię? – odezwał się drugi faryzeusz bardzo nieprzyjaznym tonem.

 

Kobieta uniosła głowę.

 

– Tak, byłam z jednym tej nocy. Byłam też z wieloma innymi. Brałam od nich pieniądze, ale nie od wszystkich, rozumiesz? – wyszeptała spoglądając szyderczo w pomarszczoną twarz rozmówcy. – Jak któryś mi się spodobał, miał mnie za darmo, słyszysz? Za darmo! – ostatnie wyrazy prawie wykrzyczała, prostując się na klęczkach i spluwając

w stronę Hebrajczyka.Ten wpatrywał się przez moment w oczy dziewczyny, a potem jakby z ociąganiem oznajmił:

 

– Dalsze przesłuchanie jest zbyteczne. Kara może być tylko jedna: śmierć.

 

Chór gniewnych głosów zafalował w powietrzu: – Na śmierć z nią, zgładzić sukę.

 

Ktoś gwałtownie podniósł dziewczynę, a rozerwana do reszty tunika opadła z jej ramion.

 

– Wstrzymajcie się z wykonaniem wyroku do godzin popołudniowych – sędzia spojrzał porozumiewawczo na Abimeleka. Aż on się pojawi…

 

– Tak jest, panie, tymczasem przechowam oskarżoną w piwnicy mojego domu – młody faryzeusz skłonił się

i uśmiechnął pod wąsem, lubieżnie oblizując wargi.

 

 

5.

 

 

 

– Boże, przebacz. Za grzechy moje i mego ojca – szeptała księżna, a z jej szeroko otwartych oczu płynęły strużki łez.

 

– Za grzechy twoje i twego ojca… – kotara rozchyliła się ukazując spowiednika.

 

Otrzymałaś już rozgrzeszenie, córko. Czyżbyś nie ufała mocy świętego sakramentu pojednania?

 

Wobec przedłużającego się braku odpowiedzi, mnich podszedł do wezgłowia i zbliżył ucho do ust leżącej. Po chwili wyprostował się i zamknął jej powieki. Stał nieruchomo, obserwując martwą już księżną, wreszcie postąpił w kierunku wyjścia. Tuż przed opuszczeniem komnaty obrócił się jeszcze i cicho powiedział:

 

– Właściwie, Lukrecjo, nigdy ci nie podziękowałem za ufundowanie naszego klasztoru. Teraz to czynię. Żegnaj.

 

Wyszedł i zamknął drzwi za sobą.

 

 

6.

 

 

– Ludzie, ratunku! – przeciągłe wołanie wyrwało Sabinę ze snu w środku nocy. Usłyszała strzały. Poderwała się

z łóżka i dygocąc podbiegła do wychodzącego na werandę okna, rozświetlonego jaskrawymi refleksami. Na zewnątrz było jasno, prawie jak w dzień. Budynki gospodarcze wokół dworku, podobnie jak rząd położonych kilkaset metrów dalej chat, stały w ogniu. Kilkudziesięciu jeźdźców uwijających się wśród płomieni strzelało z karabinów gdzie popadnie.

 

Drzwi do pokoju otwarły się z hukiem i Sabina ujrzała zdyszanego stryja.

 

– To UPA! Uciekaj, dziecko, skacz na taras przez okno!

 

Dziewczyna w popłochu wspięła się na parapet, ale było już za późno. Trzech Ukraińców wpadło na werandę, zatrzymując zbiegającą po schodach ciotkę. Mocny cios kolbą karabinu strzaskał czaszkę kobiety. Osunęła się na marmurowe stopnie nie wydawszy głosu. W międzyczasie Andrzej ściągnął ze ściany salonu myśliwską strzelbę

i wypalił do napastników. Jeden z nich złapał się za brzuch i upadł, lecz dwóch pozostałych otworzyło ogień

w kierunku gospodarza, kładąc go trupem na miejscu.

 

– Lacka swołocz, kurwa ich mać – wysapał Ukrainiec, ocierając zranioną od rykoszetu dłoń o nogawkę spodni.

 

– Popatrz, kogo tu mamy! – zawołał drugi po chwili, znajdując skuloną w kącie, przerażoną Sabinę. – Ha ha, zabawimy się z tobą porządnie, polska dziwko.

 

Napadnięta szamotała się, desperacko próbując uwolnić się z żelaznego uścisku.

 

– Co, nie podobają ci się bracia Kozacy? No, jeszcze my z tobą zatańczymy. – zarechotali głośno upowcy. Wyprowadzili swą ofiarę na zewnątrz, zostawiając w dworku trzy martwe ciała.

 

Po paru minutach wkroczyli do wsi. Szli nieśpiesznie pośród płomieni, krzyków mordowanych ludzi, strzałów i rżenia koni. Sabina widziała, jak w pobliże grubego klonu przywleczono kilkoro małych dzieci, po czym przybito ich rączki do pnia za pomocą długich ćwieków. Przenikliwe wrzaski torturowanych malców mieszały się z ochrypłym śmiechem ich oprawców.

 

Mały, może trzyletni chłopczyk biegł niezdarnie w poprzek drogi, zanosząc się od płaczu. Jeden z konnych podjechał

i ciął w główkę chłopca szablą, rozbryzgując mózg na boki.

 

Na poboczu siedmiu partyzantów gwałciło córkę szewca, tę samą, z którą Sabina gawędziła poprzedniego wieczora. Obok stał wysoki mężczyzna z pagonami oficera. Można było odnieść wrażenie, że czekał na swoją kolej. Okazało się jednak, że trzymał przytwierdzony do drewnianej rękojeści, rozżarzony pręt.

 

„Pewnie z pobliskiej kuźni" – pomyślała Sabina.

 

Gdy partyzanci zaspokoili swoje żądze, oficer podszedł do leżącej i gwałtownym ruchem wepchnął gorący pręt w jej pochwę. Sabinie zrobiło się słabo od niesamowitego krzyku okaleczonej kobiety. Upadła na czworaki, wstrząsana torsjami.

 

– Toś ty taka wrażliwa? Aaa, jaśnie pani hrabianka… No wstawaj! – warczał Ukrainiec z zadraśniętą ręką.

 

„Miriam z Betanii, ladacznico…"

 

Kto to powiedział? Czy to ten bandyta ze zwierzęcą twarzą?

 

Niespodziewanie partyzant kopnął dziewczynę w usta i wybił jej kilka zębów.

 

– Boże, jeśli istniejesz, spraw, żebym się przebudziła z tego koszmaru – z trudem wymamrotała w trawę.

 

 

 

7.

 

Pogardliwe okrzyki i rechot żołnierzy towarzyszyły rzężeniu wiszącego na krzyżu człowieka. Jego klatka piersiowa unosiła się spazmatycznie w walce o powietrze, a wykrzywione rysy znamionowały straszliwą mękę. Niedaleko krzyża stała Miriam i w piekącym słońcu obserwowała skazańca. Była tu już od godziny i nie mogła oderwać wzroku od tego, który przed dwoma dniami ocalił ją od egzekucji. A już niemal czuła na sobie pierwsze uderzenie kamieniem… Pamiętała, jak wtedy gorączkowo osłaniała się ramionami, wbrew podświadomemu przewidywaniu, że nie na wiele się to zda i grad otoczaków, których obfitość znajdowała się wokół świątyni, zamieni jej ciało w krwawy strzęp. Oby tylko ból trwał jak najkrócej… Przeklęte fizyczne cierpienie wywołujące w niej przez całe życie paniczny strach. Każde drobne stłuczenie, ukąszenie osy bądź skaleczenie palca podczas krojenia chleba napawały ją przerażeniem. Nienawidziła bólu tak, jak nienawidziła swojego ojca, zmuszającego ją do ciężkiej pracy na roli już wtedy, gdy miała osiem lat . Nienawidziła znoju, naciągniętych mięśni oraz warstwy brudu i potu oblepiającej skórę pod wieczór. Nienawidziła modlitw, które musiała klepać z ojcem codziennie przed pójściem spać. Przeklinała swój nędzny los, aż skończywszy czternaście lat, uciekła z domu i znalazła się tutaj – w stolicy dawnego hebrajskiego imperium. Zaczęła oddychać pełną piersią – wtedy, gdy zamroczona alkoholem budziła się przed południem, niejednokrotnie w objęciach kolejnego kochanka, ale też kiedy stała przy straganach i kupowała drogie tkaniny, błyszczące ozdoby i perfumowane wody. Nie dbała o to, co przyniesie następny dzień, nie obchodziło jej czy wybuchnie w kraju powstanie, nie uczęszczała do świątyń ani nie zanosiła modłów. Była sobą, wolna i folgująca zmysłom, nieokiełznana w pożądaniu, pławiąca się w rozkoszach fizycznej miłości, czerpiąca ze wszystkich darów doczesnej egzystencji.

 

I ból nie nadszedł. Owinięta poszarpanymi skrawkami niegdyś strojnej sukni, czekała w napięciu na atak. Jednak cierpienie ją ominęło. Zgromadzeni ludzie wysłuchali w milczeniu słów galilejskiego filozofa, w którego obecności zamierzano z jakichś względów dokonać kaźni, a później rozeszli się. Miriam słyszała ich nienawistne komentarze, ale nie uczynili jej nic złego.

 

Jemu zawdzięczała życie. A teraz jej wybawca umiera w mękach, przybity do drewnianych belek. Miriam spojrzała na ukrzyżowanego, który usiłował odchrząknąć zgromadzoną w krtani ślinę. Jego przekrwione oczy, oślepione skierowanym prosto w twarz słońcem i chmarą kąśliwych moskitów, niewiele już widziały. Krew niemrawo sączyła się

z okaleczonego ciała, formując na drewnianym słupie brunatną wstęgę.

 

Był szczupły, lecz miał dobrze zarysowane mięśnie. Przypominał jej nieco jednego z jej klientów, kupca z dalekich krain. Tamten, w przeciwieństwie do większości kochanków Miriam, nie cuchnął, ale pachniał cedrowym olejkiem i był czysty, a jego skóra była nieskazitelnie gładka i wypielęgnowana. Gładka skóra… A wijący się na krzyżu skazaniec, oszpecony przez liczne rany, sprawiał wrażenie, jakby ktoś próbował zedrzeć jego zewnętrzną powłokę. Miriam nie odczuwała wobec niego współczucia, gdyż wszelkie uczucie litości i empatii było jej obce, jak dla zwierzęcia albo rośliny trzymającej się skrawka oazy na pustyni. Tym niemniej w jej duszy zrodziła się jakaś niezrozumiała więź

z nieznajomym, swoiste poczucie odpowiedzialności za jego los.

 

Dziewczyna niespodziewanie przemknęła obok grupki zajętych grą w kości żołnierzystanęła o krok od krzyża. Jej nozdrza nieprzyjemnie drażniła woń ekskrementów, którymi powalane było stipes. Spojrzała w górę, ale twarz skazańca była zwrócona w bok. Uklękła i objęła okrwawiony słup.

 

– Odejdź w pokoju – szepnęła.

 

 

8.

 

 

 

– Wystarczy, zostawić ją! – ostry rozkaz prowodyra ukraińskiej bandy zadziałał jak bat na jego podwładnych i osadził ich w miejscu. Wysoki drab stał z założonymi do tyłu rękami i przyglądał się leżącej na ziemi Sabinie, usiłującej wypluć krew i odłamki zębów. Kątem oka zauważyła jak trzymał żelazny pręt, który teraz wyglądał na wystudzony.

 

– Bez obaw, włos nie spadnie ci z głowy – podszedł i zaczął głaskać jej włosy. – Żaden z tych pięknych włosów.

 

Ze wstrętem potrząsnęła głową. Starała się głęboko oddychać, bała się zemdleć; coś jej mówiło, że jeśli teraz straci przytomność, to już jej nie odzyska. W wyobraźni wciąż widziała strzaskaną czaszkę swej ciotki oraz przewracającego się stryja. W realnym otoczeniu, parę metrów dalej, krzyczała wniebogłosy córka szewca, nie mogąc znieść strasznego bólu poparzonego krocza.

 

Gdzieś z tyłu rozległ się dźwięk uderzeń, chyba młotka, w coś twardego.

 

– Spójrz mi w oczy – powiedział nagle dowódca do Sabiny. Skierowała na niego wzrok, z trudem wytrzymując widok półzwierzęcego oblicza. – Nikt cię nie zgwałci, nie bój się. Tyś dziedziczka – kontynuował. – Dlatego potraktujemy cię

w szczególny sposób. Spotka cię wielki zaszczyt. Umrzesz jak nasz Zbawiciel, któremu i prawosławni i katolicy jednakową cześć oddają.

 

Obejrzała się za siebie, jakby wiedziona przeczuciem. Ktoś kończył przybijać deskę w poprzek długiego pala, gdzieś na wysokości dwóch i pół metra.

 

– Ukrzyżować ją – zakomenderował upowiec.

 

Z początku nie uwierzyła. Kiedy jednak partyzanci złapali ją za ręce, zaczęła się gwałtownie szamotać i wyrywać. Jej serce waliło jak oszalałe, a żołądek rozbolał od silnego napięcia. Zerwali z dziewczyny nocną koszulę i zmusili ją do położenia się na wznak na krzyżu. Dwóch unieruchomiło jej ręce, a trzeci przyłożył do dłoni ofiary siedmiocalowy gwóźdź z szerokim łebkiem.

 

„ Lukrecjo, jestem tutaj". Boże, już drugi raz słyszy ten dziwny głos.

 

– Celuj w nadgarstek! Nadgarstek ma być przebity, nie dłoń – ryknął oficer.

 

Poczuła silne ukłucie. „Zaraz zaboli naprawdę" .

 

Wyczekiwanie.

 

Uderzenie.

 

Ból.

 

Potworny, upiorny ból, jakiego nigdy nie doświadczyła. Ukrainiec uderzał młotem raz po raz, aż ćwiek zagłębił się w skórze.

 

Tortura pozostawiła silnie stłuczone ścięgna, przebite nerwy i skórę, ale nienaruszone kości. Partyzant niezwłocznie przystąpił do powtórzenia operacji przy drugiej ręce, nie bacząc na przeszywające wycie Sabiny. Potem dwóch upowców mocno chwyciło nogi kobiety, starając się je utrzymać w nieruchomej pozycji.

 

– Nie, błagam, nieee, już wystarczy, wystarczy. Zostawcie mnie skurwysyny, jak boli, jak kurwa cholernie boli – krzyczała do swoich katów, jakby wierząc, że zostawią jej stopy w spokoju. Lecz nie zostawili. Ostry szpikulec uwiązł pomiędzy kośćmi śródstopia, powiększając i tak już niewiarygodną mękę dwudziestolatki.

 

Unieśli drewnianą konstrukcję i ustawili ją pionowo w poprzednio wykopanym dołku.

 

Siła grawitacji okazała się teraz przekleństwem. Szerokie główki tkwiących w nadgarstkach i stopach bretnali zabezpieczały ukrzyżowaną przed oderwaniem się od belek. Przebite części kończyn wyzwalały nieopisaną udrękę Sabiny. Z bólu oddała mocz i kał, co Ukraińcy powitali śmiechem i gwizdami.

 

Ponad wszystko pragnęła umrzeć, ale jej organizm przekornie czynił wszystko, by odwlec moment śmierci. Dziewczyna bezwiednie unosiła się na rękach, pozwalając płucom zaczerpnąć powietrza, potem przenosiła ciężar ciała na stopy. I tak bez ustanku. Już nie krzyczała, bo krzyk marnował cenną energię.

 

Miriam, słodka Miriam". Skąd zna to imię?

 

„Lukrecjo, nie zapomniałaś o mnie, czekałem jak zwykle w altanie".

 

Kłęby gryzącego dymu ze spalonych chat ograniczały dostęp tlenu i drażniły przełyk.

 

Stopniowo zapadła w odrętwienie podobne do narkotycznego snu. Cierpienie było nadal dojmujące, ale zdawało się przechodzić gdzieś na zewnątrz, jakby okaleczone członki poczuły nad nią litość i oddzieliły się od jej tułowia.

 

Gdy zaczęło się rozwidniać, usłyszała strzały z różnych kierunków.

 

– Lachy! Lachy idut! – zawołał ktoś w panice. Pijani partyzanci siedzący przy ogniskach zrywali się na równe nogi

i w popłochu dosiadali koni, jednak te, wystraszone kanonadą, stawały dęba i zderzały się ze sobą nawzajem. Do wsi wkroczył duży oddział AK. Po kilku minutach wszyscy Ukraińcy byli martwi. Przeszukano ocalałe od pożaru chaty i ich pobliże, lecz ze wszystkich mieszkańców przeżyły tylko dzieci przybite do drzewa.

 

– Jasna cholera, spójrzcie tam! – jeden z Polaków wskazał w stronę krzyża z rozpiętą na nim nagą kobietą. Podbiegło do niej kilkudziesięciu żołnierzy.

 

– Położyć krzyż na ziemi! Tylko powoli!

 

„Wreszcie jesteśmy razem".

 

„Czy to słowa tego oficera? Jaki przystojny" – Sabina nie czuła już bólu. Jej gehenna powoli odchodziła w niebyt.

 

Odkopali dół słupa i delikatnie ułożyli krzyż na kamienistej drodze.

 

– Boże dopomóż – młody podporucznik ze zbielałą od grozy twarzą patrzył na okaleczoną dziewczynę. – Poszukajcie piły do metalu, trzeba przeciąć gwoździe między dłonią a deską.

 

Pogładził policzek ukrzyżowanej, która uśmiechnęła się do niego, mimo, że krew płynęła jej z nosa. – Zaraz przyniosą narzędzia, wytrzymaj jeszcze trochę.

 

– Mam, mam piłę, znalazłem w warsztacie! – zawołał w biegu młody chłopak, machając z daleka do kolegów.

 

Gdy był już blisko, zatrzymał się nagle, widząc, że wszyscy żołnierze ściągają z głów czapki.

 

– Mam piłę… – powtórzył i zaczął szlochać.

 

 

KONIEC

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Gratuluję sugestywnego opisu krzyżowania. 

"w kości żołnierzystanęła o krok od" - tu się coś zgubiło.

Bardzo ładnie napisane opowiadanie, ale jest dla mnie niejasne, o czym tak właściwie opowiada ten tekst. Trzy wcielenia tej samej osoby, ale co z tego wynika? I co ma do tego wszystkiego inkarnacja? Nie rozumiem.

Pozdrawiam.

Dziękuję za wasze opinie!

Eferelin: masz doskonały wzrok: rzeczywiście, podczas kopiowania skleił się tekst i umknęło mi "i". Powinno być: "zajętych grą w kości żołnierzy I stanęła o krok od krzyża".

Jeśli chodzi o przekaz czy też ideę opowiadania, pozostawiam interpretację Czytelnikom... :)

Podpowiem tylko, że inkarnację można rozpatrywać osobno z punktu widzenia hinduizmu albo buddyzmu, osobno zaś - chrześcijaństwa.

Znam oba znaczenia inkarnacji, tu chodzi rzecz jasna o chrześcijańskie, ale niestety i tak nie rozumiem. Może mało domyślny jestem. ;)

Pozdrawiam.

No tak... napisałem piękny, długi komentarz, coś zrobiłem, nawet nie wiem co, i całą moją pracę diabli wzieli. Eeech.
Przepraszam więc, że teraz tak krótko: bardzo wysoko, chociaż nie bez zastrzeżeń.
Pozdrawiam.

Interesujący pomysł połączenia inkarnacji i chrześcijaństwa. Zgadzam się z Eferelinem: nie bardzo widzę, co z tego wynika. Że została ukarana za grzechy dopiero za trzecim razem, kiedy akurat ich nie popełniała? Że kobieta w każdym społeczeństwie ma przerąbane, o ile nie jest arystokratką? Że mężczyźni lubią zabijać i zawsze znajdą pretekst?

Tak technicznie – zwykłe deski by wytrzymały? Belki pewniejsze…

W tekście jest zdecydowanie za dużo enterów.

Babska logika rządzi!

Ponieważ zapowiedziałeś, Smelcie, że opowiadanie niebawem zniknie, przeczytałam je. I nawet mi się podobało. Mam nadzieję, że ta wiadomość nie sprawi Ci wielkiej przykrości. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż… Wychodzi na to, że w każdym wcieleniu bohaterka na przerąbane.

Przynoszę radość :)

Cóż… Wychodzi na to, że w każdym wcieleniu bohaterka na przerąbane.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka