- Opowiadanie: khamulek - Nocni Wędrowcy

Nocni Wędrowcy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nocni Wędrowcy

Nastała mroźna zima w Nowym Yorku. Pada bezustannie, ani żywej duszy na mieście. Każdy siedzi przed oknem i ogrzewa się w ciepłym pomieszczeniu. Jedną z tych osób jest detektyw John Smith. Popijając gorącą kawę na posterunku policji, wspomina swoje lata pełnienia służby. Próbuje nacieszyć się ostatnimi chwilami za własnym biurkiem z pięknym widokiem na miasto.

Jego miłe wspomnienia nagle ktoś przerywa łapiąc go za bark.

-Chodź John mamy zlecenie, pora ruszać.– usłyszał znajomy głos.

To był jego partner i najlepszy przyjaciel Barry. Teraz odchodząc na emeryturę będzie mu brakować wspólnych śledztw z kumplem. Jednak przyjaźń zostanie, a może i czasem będzie trzeba pomóc w śledztwie. Emerytura nie kończy wszystkiego.

-Dobra, tylko dopiję kawę– odezwał się do partnera.

-Jak się czujesz z tym że to twój ostatni dzień służby?– zapytał Johna.

-Dobrze, choć będę tęsknił za tym miejscem.

Po tych słowach poczuł wielką pustkę w sobie. Służba w wydziale śledczym było jego niemal wszystkim co miał. Jednak poczuł że pora zająć się domem i rodziną. Żona wiele razy narzekała na jego zawód i bała się o niego, ale John widział w tej pracy przyszłość swego istnienia, można by rzec że poczuł powołanie.

– Dobra, nie wzruszaj mi się tu, tylko wsiadamy do radiowozu i jedziemy– powiedział stanowczo widząc jak Smith się rozmyśla.

 

 

Mężczyźni wsiedli do pojazdu i ruszyli w stronę skąd było wezwanie. Gdyby nie ogrzewanie w samochodzie, to dawno by zamarzli. Na dworze widać jedynie bezdomnych, szukających ciepłego schronienia. Każdy zdrowy na umyśle człowiek nie wyszedł w tak śnieżną zawieruchę. Nikt nie spodziewał się że teraz w 2009 roku będzie taka sroga zima.

Po długiej jeździe w ciszy, John postanowił się odezwać.

– Na czym polega nasze zadanie Barry?– zapytał.

– Szczegółów to nie znam, ale wiem że jakaś roztrzęsiona kobieta zadzwoniła i majaczyła, że była na imprezie i pojechała z jakimś mężczyzną do opustoszałego domu, w którym było więcej osób i chcieli ją zabić.

-Kolejne nudne zlecenie, gdzie osoba się naćpała i gada głupoty. A na jaką ulicę się wybieramy?

-Powiedziano mi że na Grand St.

Obaj nie wiedzieli co dokładnie ich tam czeka. Każde wezwanie zazwyczaj jest inne, lecz często spotykali się z narkomanami, którzy widzieli niespotykane zjawiska.

 

 

Po 20 minutach w końcu dotarli na miejsce. Dzielnica wyglądała na opustoszałą, a budynek skąd dzwoniono był zabity deskami i nie zamieszkany od lat. Mężczyźni wysiedli z pojazdu i skierowali się powoli ku mieszkaniu.

-John czy sądzisz to co ja, że ktoś tu sobie robi głupie żarty?

-Owszem, zgodzę się z tobą. Banda chuliganów nudzących się po nocy.

Jednak ich przypuszczenia przerwał głośny krzyk kobiety dobiegający z tego budynku do którego zmierzali.

Bez chwili wahania złapali za broń i podeszli pod drzwi.

-Tu policja, proszę otworzyć drzwi!- wykrzyknął Barry.

Gdy próba pukania do ciężkiego masywnego wejścia od mieszkania nie wychodziła skutecznie, John postanowił je wywarzyć.

-Ale tu ciemno, zapał światło.– powiedział do partnera.

-Nie działa, pewnie prąd jest wyłączony.

-Dobra, to pora się rozdzielić. Ja pójdę do kuchni i sypialni, a ty sprawdź piwnicę– Skierował kumplowi ręką zejście na dół.

John choć przez te lata pracy stał się twardym i odpornym na stres facetem, a każde ciemne pomieszczenie nie budziło w nim lęku. Tak teraz czuł się jak królik w pułapce. Skierował swoje stopy do kuchni powolnym krokiem, przeczuwał że coś złego stało się w tym miejscu. Miał wrażenie jakby ktoś za nim szedł, ale przecież nikt go nie śledził.

-Coś tutaj jest za czysto– westchnął.

Kuchnia wyglądała na starą nie używaną, widać że nie zaglądali tu bezdomni. Panoszył się kurz, a szczury biegały sobie swobodnie. Nie było widać żadnych śladów walki. No nic, pozostała mu jedynie sypialnia. Był ciekaw jak idzie partnerowi, czy odnalazł tą kobietę.

Pomieszczenie znajdowało się na piętrze. Schody, które były jedyną drogą do tego miejsca bardzo skrzypiały. To odkrywało pozycje Johna, jednak nie potrafił nic poradzić na to że drzewo, po którym stąpa jest spróchniałe.

-Cholera co tu się wydarzyło– powiedział cichym tonem by nikt go nie usłyszał.

Sypialnia była cała we krwi, tak jakby ktoś zrobił tutaj masakrę kilku osób. Łóżko było przesiąknięte czerwona cieczą, a dywan tym bardziej. Mężczyzna założył rękawiczki i postanowił poszukać jakiś poszlak. Jedynie co ujrzał w tym pomieszczeniu to zakrwawiona sukienka kobiety. Była cała rozdarta, więc na pewno coś się tu wydarzyło i nie są to żarty.

W tym samym pokoju mieścił się drugi, będący toaletą. Drzwi były uchylone i nagle dobiegał cichy kobiecy odgłos.

Znajdowała się tam młoda, naga płci żeńskiej osoba z licznymi ranami na ciele. Była skulona i w pełni spanikowana.

-Co się tu stało? Czy to pani dzwoniła?– zapytał John.

Kobieta nie chciała nic opowiedzieć, tak jakby by traumy dostała. Jedynie mówiła coś do siebie, lecz nie były to wyraźne słowa.

-Proszę pani? Proszę mi pomóc z tą sprawą.-Postanowił spróbować jeszcze raz porozumieć się z nią.

– Demony, ich czerwone oczy. To są demony.– wyksztusiła.

John zamyślony o co jej chodzi, pomyślał że po prostu majaczy ze strachu. Przecież demony nie istnieją, to są jedynie bajki opowiadane dzieciom by się bały.

Wiedząc że nic nie wyciągnie z tej kobiety, postanowił zejść do radiowozu i wezwać pogotowie.

 

 

Smith po dostaniu się na parter, był zamartwiony swym partnerem jednak sądził że czeka na niego w radiowozie. Gdy złapał za klamkę tych mosiężnych drzwi z różnorodnymi wzorami kwiatów, usłyszał donośny głos dobiegający z piwnicy.

– Hey, John. Zatrzymałem podejrzanych, choć mi tu pomóc!- wykrzyknął głośno

Z latarką w ręce, zbiegł szybko na dół. Ku swemu zdziwieniu nie była to zwykła piwnica, wyglądała jak ogromny labirynt, lecz bez Minotaura. Nie był pewien skąd dokładnie dobiegł głos jego kumpla dlatego zaczął przeszukiwać wszelkie zakamarki.

Biegnąc przez ciemność podziemnego kompleksu, nagle upadł na ziemię potykając się o coś.

Gdy podniósł się na proste nogi, zauważył krew na swoich dłoniach, skierował latarkę ku miejscu, w którym upadł.

– O cholera jasna– zaczął przeklinać łapiąc się o głowę.

Tuż koło niego leżał Barry, jego najbardziej oddany kumpel. Był cały wypatroszony i leżał w kałuży krwi. Mężczyzna będąc w szoku co ujrzał, postanowił jak najszybciej uciec z tego piekielnego miejsca.

Gdy postawił swoją lewą stopę na pierwszym stopniu schodów nagle poczuł jak dostał czymś twardym w głowę. Z braku sił upadł i miał uczucie odpływania w nieznane.

 

Po czasie, John ocknął się, lecz tym razem nie był przy wyjściu z piwnicy.

-Co się stało? Gdzie jestem?– Zaczął pytać sam siebie.

Nic nie pamiętał, czuł że jest w pozycji leżącej i ma przywiązane ręce, oraz nogi. Miejsce, w którym się znajdował było ciemne, a także chłodne.

Po chwili bezmyślnego rozumowania, usłyszał szepty i syczenia w oddali. Wiedział że ktoś nadchodzi, dlatego postanowił spróbować rozwiązać te supły.

Po kilku próbach udało mu się to zrobić, lecz wtedy nagle zrobiło się jasno w pomieszczeniu, a koło niego stały 3 masywne i zakapturzone sylwetki osób.

– Co chcecie ze mną zrobić?– Zapytał ze strachu nie wiedząc co robić.

Po tych słowach nieznani sprawcy ściągnęli kaptury i rozpoczęli rozmowę między sobą w niezrozumiałym dla niego języku. Byli to trzej mężczyźni i wyglądali jak normalni ludzie, gdyby nie dwa szczegóły. Kobieta, z którą starał się rozmawiać, mówiła prawdę. Ci osobnicy mieli ciemno czerwone oczy. Z ich ust ociekała krew, dodatkowo posiadali kły jak z tych opowiadań o wampirach.

-Czyżby to była prawda że wampiry istnieją? Nie wierzę– zaprzątał głowę pytaniami.

Przecież opowiastki o wampirach to zwykła wymyślona bajka, nikt nigdy w to nie wierzył. Wiele pytań go nurtowało jednak nie miał teraz na to czasu. Musi się jakoś stąd wydostać.

Jakiś metr od niego stał stolik, a na nim broń, która wyleciała mu przy ciele partnera. Postanowił jakoś odwrócić ich uwagę by zdołał sięgnąć po gnata. Niespodziewanie jeden z napastników został uderzony w głowę przez tą samą kobietę, która była skulona w toalecie.

Teraz gdy zauważył że ma okazję, wstał i błyskawicznie sięgnął po broń.

-Stać, bo będę strzelał!- krzyknął mężczyzna.

Gdy durne regułki policyjne nie zadziałały, nie zostało mu nic innego jak strzelić do tych postrachów nocy.

Postrzelił dwie osoby, trzecia leżała na ziemi powalona przez osobę, która mu pomogła. Złapał ją za rękę i ciągnął ku wyjściu. Po parominutowym biegu w ciemności, oboje ujrzeli światło dobiegające z góry. Byli blisko wyjścia, lecz po chwili poczuł jak coś złapało ich. Był to jeden z tych monstrów. Ugryzł dziewczynę w szyję, po czym porwał w mroczną nicość.

Wiedząc że ją nie uratuje, nie pozostało mu nic innego jak wyjść z tego miejsca. Pędem wybiegł z budynku. Nim zdołał się rozpędzić, został zatrzymany przez swoich kolegów z komisariatu.

– John jakaś kobieta zadzwoniła że potrzebujecie pomocy, to przyjechaliśmy. Co się tu stało?– zapytał komisarz.

– Muszę iść do domu– powiedział.

Ledwo potrafił mówić. Jego lęk przewyższał wszystko. To co tam zobaczył zostawi trwały ślad w umyśle. Wie że nie może powiedzieć prawdy szefowi, bo nie uwierzy mu i posadzi w wariatkowie.

 

 

Policja weszła zabezpieczyć teren, lecz nie było sprawców. A John Smith detektyw odchodzący na emeryturę wykonał swoje ostatnie zadanie.

Wlecze się powolnym krokiem do własnego domu, do rodziny. Cały we krwi partnera, idąc po nie odśnieżonej ścieżce, czuje jakby stracił cząstkę siebie. Jedyne co mu pozostało to rodzina, musi ją chronić przed stworami z ciemności. Bajki opowiadane przez jego córkę są prawdą i zawsze nią były.

Koniec

Komentarze

Dopiero zaczynam swoją zabawę w pisanie opowiadań, tak więc proszę o zrozumienie. Mogłem pominąć trochę błędów (zdarza się nie zauważyć), do tego nie mam własnego korektora, więc proszę sie nie dziwić że są błędy. Mam nadzieję że zaciekawie was tym opowiadaniem i będą jakieś pozytywne oceny.

Kipesko. Fabuła prosta jak drut, język przeciętny.

Mieszasz czasy. Jeśli zdecydowałeś się na używanie teraźniejszego to nie możesz dowolnie przeskakiwać na przeszły. Musisz konsekwentnie trzymać się jedegi.  Przykład:

"Nastała mroźna zima w Nowym Yorku. Pada bezustannie"

"Jego miłe wspomnienia nagle ktoś przerywa łapiąc go za bark.
 -Chodź John mamy zlecenie, pora ruszać.- usłyszał znajomy głos."

W dialogach po myślniku powinna być spacja.

Dużo powtórzeń, w dialogiach kilkakrotnie powtarzasz słowo "Dobra" w różnych odmianach."

" Znajdowała się tam młoda, naga płci żeńskiej osoba z licznymi ranami na ciele" - naga płci żeńskiej osoba? Proszę cię, to brzmi jak wyciąg z akt i jeszcze niepiprawny szyk zdania.

"nie odśnieżonej" nie z przymiotnikami piszemy razem.

Dużo pracy przez tobą. Czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj.

 

 

PS. To, że nie masz własnego korektora cię nie usprawiedliwia. Nikt z nas, albo prawie nikt nie ma. Jednak są znajomi, którym możesz dać tekst do przeczytania. Ja wykorzystywałem nauczycielkę od polskiego, dobry sposób na podciągnięcie oceny;)

więc proszę sie nie dziwić że są błędy.
Błąd to błąd. I tyle, niepotrzebnie się tłumaczysz. 
 Próbuje nacieszyć się ostatnimi chwilami za własnym biurkiem z pięknym widokiem na miasto.
Biurko z pięknym widokiem na? Nieźle. Pomijam fakt, że Autor jest niekonsekwentny- to brzydko i szarzyzna, czy ładny widok? 
 -Chodź John mamy zlecenie, pora ruszać.- usłyszał znajomy głos.
Naprawdę, zapis dialogów nie jest trudny do opanowania... Podstawówka? Chyba tak. 
Służba w wydziale śledczym było jego niemal wszystkim co miał. 
???
  Żona wiele razy narzekała na jego zawód i bała się o niego, ale John widział w tej pracy przyszłość swego istnienia, można by rzec że poczuł powołanie.
Przyszłość swego istnienia... 
 Każdy zdrowy na umyśle człowiek nie wyszedł w tak śnieżną zawieruchę.
Czyli, że według Autora bezdomni są psychicznie chorzy?
 Kolejne nudne zlecenie, gdzie osoba się naćpała i gada głupoty. A na jaką ulicę się wybieramy?
Pisałeś tekst ze słownikiem synonimów MCO?
 Obaj nie wiedzieli co dokładnie ich tam czeka.
Czyli nie byli jasnowidzami... Super. 
Schody, które były jedyną drogą do tego miejsca bardzo skrzypiały. To odkrywało pozycje Johna, jednak nie potrafił nic poradzić na to że drzewo, po którym stąpa jest spróchniałe. 
Co Autor miał na myśli? Schody zmieniły się w drzewo?
 Sypialnia była cała we krwi, tak jakby ktoś zrobił tutaj masakrę kilku osób.
Styl siada i płacze. 
 Łóżko było przesiąknięte czerwona cieczą, a dywan tym bardziej.
A czemu dywan TYM BARDZIEJ? Czy Autor wie co oznacza ,,tym bardziej"? 
 Jedynie co ujrzał w tym pomieszczeniu to zakrwawiona sukienka kobiety. Była cała rozdarta, więc na pewno coś się tu wydarzyło i nie są to żarty.
To w końcu było tam to łóżko i dywan, czy li sukienka. Zapomniałem, że z podartymi sukienkami nie ma żartów. 

Można tak w nieskończoność. Tekst usiany jest błędami składniowymi, zaimkozą, brakiem interpunkcji, Autor nie umie też zapisywać dialogów. Fabuła jak z taniego horroru klasy B z lat 60. Musiałem się zmusić, żeby doczytać do końca. Nie wspomnę o tym, że właściwie koniec nie posiada większego sensu i można zadać pytanie: ale o szoo choszi?  

Jeśli masz mniej niż piętnaście lat to ok, po prostu dużo pracy przed Tobą. W przeciwnym razie możesz zacząć się martwić.

Kurcze, co tu napisać, żeby nie dołować jeszcze bardziej autora...

Powiem tyle, że koledzy mają racje i nic tego nie zmieni. Opowiadanie jest słabe, ale się nie poddawaj i nie zniechęcaj, bo jeśli chcesz pisać opowiadania to pisz.

Gdzieś w końcu trzeba szlifować swój kunszt :)  

Gdy próba pukania do ciężkiego masywnego wejścia od mieszkania nie wychodziła skutecznie, John postanowił je wywarzyć.

Ja po tym zdaniu odpadłem.

Cóż, od czegos trzeba zacząć. Życzę autorowi, żeby kolejny tekst był lepszy od tego i gorszy od następnego.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka