- Opowiadanie: Taves - Viaggio Mondo - Part I

Viaggio Mondo - Part I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Viaggio Mondo - Part I

*

– Nie masz pojęcia gdzie jesteś. Coś znalazłeś. Ile to warte – syczał starzec, przykuty do tronu. – Niby skąd możesz wiedzieć? Jesteś jak kundel uwiązany do drzewa… Szamoczesz się, wierzgasz i ujadasz. Obnażasz zębami i kąsasz. Po co?

– Stul pysk zaszczuty tchórzu! Wiem wszystko! Ta noc, to miejsce, to koniec! Twój koniec! Precz z tronu! – wrzeszczał mężczyzna. – Nic mi przed tym nie powstrzyma! Nic!

Starzec zarechotał. Potem zachrypiał, zakaszlał i zaczął rzęzić. Pierś unosiła się, daremnie łapiąc oddech. Powykrzywiane palce wbijały się w sczerniałe podłokietniki. Drobne ciało miotało się na tronie, z bólem wymalowanym na pomarszczonej twarzy. Nagle wszystko ustało; za jednym mrugnięciem powiek. Z zadartego nosa spłynęła stróżka krwi.

– Żyjesz pod kloszem, w bajce, poronionej opowieści – wyseplenił po chwili starzec w kolczastej koronie. – Nie masz o niczym pojęcia. Jak wszyscy. I skończysz jak oni. Na próbach… Zapomniany. Pod rozsypującym się kurhanem marzeń swojego snu.

– Zdychaj w końcu! Już najwyższy czas! Twój blask zszedł pod ziemię! Teraz kolej na moje słońce! Nie masz niczego! Niczego, słyszysz! – wykrzykiwał mężczyzna. – To moja krew będzie tętnić w żyłach Zapomnianej Sali! Tylko moja! Precz z tronu pokraczny dziadygo! Moja kolej na… !

– Na co? – zacharczał starzec. – Czego chcesz? Do czego lgniesz?

– Do tego, co trzymasz w swoich stetryczałych dłoniach! Chcę miejsca na tronie życia!

– Miejsca!? Więc chodź i weź je! Zajmij się tym koślawym tronem! Tą lepianką cudzych marzeń i snów! Bierz swoje piekło i władaj nim! I pogódź się z ogniem wszystkich serc!

Starzec zamilkł w jednej chwili. Spazmatyczny atak cisnął go na oparcie tronu. Stetryczałe ciało dziko wierzgało i tylko więzy utrzymywały je w miejscu. Kruche kończyny tłukły z furią o tron, brocząc go krwią. Trwało to tylko chwilę, aż starzec zamarł w bezruchu. Zwiotczałe ręce zastygły w kajdanach, a głowa opadła na pierś.

Mężczyzna stał jak posąg.

A potem zaśmiał się serdecznie…

 

*

– Jesteśmy – mruknął Galahad. – Viaggio Mondo – zamek króla Rybaka. Cóż – powiedział po chwili – wyobrażałem go sobie inaczej. Bardziej… potężnie.

– Pluć na to. Tylko byś się zachwycał i zdobywał. Dajże sobie spokój, skoro idzie gładko. Po co mieszać – burczał pod nosem Parsifal.

– Ale nie powinno iść – żachnął się złotowłosy rycerz. – To nie łowy czy turniej. Wiesz doskonale co tam jest. Co powinno być – dodał Galahad.

– Będę wiedział, gdy to znajdziemy. Teraz mam przed sobą pokraczne dworzyszcze w środku chędożonego boru. Oby były tam jakieś służki, kuchareczki czy inne księżniczki – zarechotał ciemnowłosy paladyn.

– Zachowuj się jakoś – warknął Galahad. – Spójrz dalej, niż na czubek swojego… nosa.

– A tam! Są w końcu rzeczy ważne i przyjemnie. Zresztą, do kogo ja mówię. Bors, co myślisz – spytał Parsifal.

– O twoich zachciankach czy o tym co mam przed twarzą? – odburknął jadący na końcu mężczyzna, z rudymi włosami.

– Oczywiście, że o zabawie! Czymże byłoby życie, bez przyjemności!

– Byłoby dojrzałe – cedził Galahad, podjeżdżając pod wrota – Skończ to zawodzenie, bo jesteś głośniejszy, niż okoliczne psy. Oczywiście, że o Viaggio Mondo – zwrócił się do Borsa. – Tym dworze, pałacu, zamku, czy czymkolwiek to jest.

– A więc, w życiu nie widziałem czegoś podobnego – wydukał rudy wojownik. – Nigdzie.

– No właśnie – wyszeptał złotowłosy rycerz. – Kto to zbudował? Jak? Kiedy?

– Tylko się głupio pytać umiesz? Chcesz wiedzieć, to rusz zad do środka. Tak tylko stoimy pod bramą i marźniemy na tym zakichanym przeciągu – westchnął Parsifal. – Może nawet trafi się taka dzieweczka, co pokaże nam swe sekretne norki…

– Jak śmiesz tak mówić! – oburzył się Galahad. – Tak gwarzą wieśniacy, a myślą zwierzęta! Królewskiemu namiestnikowi to nie przystoi! Opanuj się!

– Jeśli masz coś między nogami, co jednocześnie umie stać i jest dłuższe od twojego kciuka, to musisz tak myśleć – odburknął ciemnowłosy wojownik.

Parsifal popatrzył na swojego przyjaciela i westchnął. Uderzył piętami boki konia, a gdy dowlekł się do niego, to cicho przeprosił.

– Bors! Ruszże się wreszcie! – krzyknął złotowłosy mężczyzna. – Ile mamy czekać!?

Rudy rycerz wyprostował się w siodle, kręcąc głową. Jego spojrzenie jeszcze raz powędrowało na przednią ścianę Viaggio Mondo.

Dziesiątki płaskorzeźb przedstawiały demony, rycerzy, smoki i nagie kobiety; wiły się po burych ścianach, pokrywając je praktycznie w całości. Reszta należała do okien. Nie tych małych, klasztornych szpar, ale prawdziwych połaci szkła. Strzeliste ramy obejmowały kruche arcydzieła i aż dziw, że jeszcze się nie rozpadły, pomyślał młody wojownik. Gzymsy, zdobione kunsztowniej niż obrazy czy księgi, oplatały okna, oddzielały płaskorzeźby, sunęły pod krawędzią dachu i zapełniały całą resztę. Nie było tu ani jednego gołego kawałka ściany. Wszystko było doskonale widoczne; puste, kamienne spojrzenia i najdelikatniejsze wykończenia. Bors zadarł głowę, aż poczuł ostry ból, a i tak nie dostrzegał czubków iglic. Kto to zbudował, myślał gorączkowo, to nie ma prawa stać…

– Jedziesz? – krzyknął Galahad spod wrót – Czy zostajesz pilnować koni?

– Już – odparł rudzielec, poganiając konia. – Już jadę!

Rudy wojownik dojechał do swych towarzyszy i mimowolnie się wzdrygnął.

Stali tuż przed skrzydłami wrót prowadzącymi w głąb zamku. Wciśnięte w potężne, żelazne ramy, obite guzami i grube na kilkanaście cali; wrota do największego skarbu świata stały otworem.

– Nie podoba mi się to – mruknął Galahad, rozglądając się – coraz bardziej. Te wrota powinny być zamknięte.

– Ależ jesteś odkrywczy – odparł Parsifal. – Jak ci tak bardzo źle, to je zamknij, wtedy będzie dobrze. Możesz też wyciągnąć swoje przeklęte ostrze i nim pomachać, ale nie wiem czy to ci polepszy humor.

– Czepiłeś się jak dziecko – odwarknął jego złotowłosy kompan. – Dalej mi zazdrościsz? Ileż można ci mówić to samo.

– Nawet się nie tłumacz – bąknął Parsifal. – Nie obchodzi mnie ten bełkot. Każdy w pojedynkę odpowiada za własne losy, a nie jakiś kuglarz z cyrku.

– Parsifalu! Jak śmiesz tak mówić!? Myśleć!? Gdzie są twoje wszystkie cnoty i przysięgi!?

– Poszły się chędożyć ze skurwysyństwem tego świata.

– Skończcie to, obaj – syknął Bors. – Ileż można. Słucham tego od tygodni i mam dość. Pogódźcie się, albo zamknijcie. Chodźmy wreszcie dalej, bo zrobiło się potwornie zimno. I jeszcze ten wiatr… – Zadrżał.

Nie czekając na odpowiedź, rudzielec zsiadł z wierzchowca i podszedł do uchylonych wrót. Zajrzał za nie i prychnął.

– Nic tam nie ma – powiedział, odwracając się. – Wchodzimy, bo wrośniemy w tę gnijącą ziemię. Zresztą, obejrzyjcie się. Idzie mgła.

Dwójka wojowników odwróciła się i skamieniała. Kłęby burobiałego dymu sunęły po ziemi, zmierzając wprost pod kamienne ściany. Przysłaniały ziemię grubą warstwą falującego morza, które pochłaniało wszystko pod sobą. Jednocześnie zsiadli z koni i ruszyli do wrót.

– Otwieramy jedno skrzydło, wchodzimy i zamykamy – polecił Galahad. – Nie mam ochoty zetknąć się z tą mgłą.

– Panikujesz – rzucił Parsifal – nic nam się nie stanie. Jest noc, to jest chędożony, ciemny bór i musi tu być taka mgła. Myślisz, że cię zje?

– Zamknij się i pchaj – odburknęła złotowłosa postać.

Trójka wojowników chwyciła potężne pierścienie i pociągnęła. Ich buty ślizgały się na wytartych kamieniach, ale skrzydło wrót otwierało się. Cal po calu, odsłaniało swe skąpane w mroku wnętrze. Po chwili stali przed długim tunelem, prowadzącym na wewnętrzny dziedziniec. Piął się niezauważalnie do góry i zwężał do wylotu.

Rycerze błyskawicznie weszli do środka, prowadząc za sobą wierzchowce.

– Bors, bierz wodze. Zamkniemy wrota – syknął złotowłosy paladyn.

– Jak chcecie – odparł, wzruszając ramionami. – Idę na dziedziniec.

– Poczekaj! – krzyknął za nim Galahad.

– Daj mu spokój, nic mu się nie stanie – sapał Parsifal – ciągnij lepiej, bo nas ta twoja mgła zje i zostaną same kosteczki.

Bors ruszył przed siebie, nie zważając na nawoływania. Po bokach brukowanego podejścia na dziedziniec tkwiły żeliwne uchwyty na pochodnie i lampiony. Wszystkie były puste, ale za to obrośnięte gęstymi pajęczynami. Rudy wojownik nie zwolnił kroku, nawet gdy usłyszał za sobą trzask wrót i kolejne okrzyki. Stanął dopiero na dziedzińcu, wprowadzając za sobą konie.

– Nie mogłeś na nas poczekać, co? – syknął Galahad, przeciskając się do Borsa. – Dumy by ci nie ubyło. Honoru i męskości też nie.

– Zamiast pieprzyć o niczym, lepiej spójrz na to – odparł, wskazując palcem na środek placu.

Celował w twarz posągu anioła. Monumentalnego, wyrzeźbionego w czarnym marmurze tworu, który wysokością przewyższał wrota. Rozłożone skrzydła praktycznie stykały się ze ścianami, a elewacje były tam w najlepszym stanie. Jego ręce były wyciągnięte do nieba, jakby chciał uchwycić gwiazdy. Stał na wysokim piedestale, obrośniętym bluszczem; na dziedzińcu wszystko było nim zarośnięte, poza statuą anioła

– I co ty na to – warknął Bors. – Gdzie my jesteśmy, do stada demonów, wielki Galahadzie?

– To Viaggio Mondo, zamek Rybaka. To on był ostatnim spadkobiercą spuścizny z Jerozolimy. Nie wiem nic, więc po co się pytasz?

– Hej, zobaczcie – powiedział Parsifal. – Jakaś mała ta wypukłość na szacie. Taka nieproporcjonalna. No chyba, że to tak za karę. Może umarł i po śmierci został dobrze doceniony? Więc dali mu pałę eunucha – skończył, dziko się uśmiechając.

– Zamknij się! Nie waż się tak bluźnić! – wydarł się Galahad. – Co się z wami dzieje! Nie rozumiecie gdzie jesteśmy!? Musimy się mieć na baczności, a nie zachowywać jak błazny na przyjęciu! Myślałem, że wiecie czego szukamy! A okazało się, że przyjechaliście tu za kobiecymi dziurami!

– Jasne, że rozumiemy, gdzie jesteśmy – odwarknął ciemnowłosy mężczyzna. – W jakimś zasranym pałacyku, który od środka się rozpada i porasta bluszczem, gdzie stoi posąg anioła – eunucha i nie ma żywej duszy! Galahadzie, ty wybrańcu pełen cnót! Otwórz oczy i patrz na świat takim jaki jest!

– Chodźcie – rzekł Bors przez ramie. – Koniom nic się nie stanie, uciec nie mają dokąd, a do środka i tak nie wejdą. Za statuą są drzwi. Nie ma co tu stać – mówiąc to, szedł już przed siebie.

– Zatrzymaj się na miłość boską! – krzyknął Galahad.

– Daj mu spokój – warknął mu na ucho Parsifal. – Dobrze robi. Nie ma co tu stać i się modlić, aż sami porośniemy bluszczem. Rusz się lepiej, bo twoje umiłowane przeznaczenie i nagroda ze snów, przejdą bokiem.

– Nie masz pojęcia co się tu dzieje – odszczeknął złotowłosy paladyn. – Nikt nie ma, a wy pchacie się w środek tego wszystkiego! Zastanów się zanim…

– Zostań jeśli chcesz– przerwał mu Parsifal. – Idę z Borsem. Galahadzie, ja nie boje się duchów – powiedział odchodząc.

Złotowłosy rycerz został sam. Stał u wylotu tunelu, na skraju dziedzińca i nie wiedział jak ich zatrzymać. Jego potężnie zbudowany, wieloletni kompan, wymijał posąg i szedł w ślad za Borsem. Ten ostatni wchodził na stopnie prowadzące do czarnych drzwi, z mosiężnymi ramami i ozdobami. Galahad jeszcze raz spojrzał na marmurową twarz statuy. Wpatrywał się w te puste oczy i wykrzywione usta. We włosy spadające na czoło, trójkątną twarz i potężne przedramiona.

Gdzieś w oddali huknął grom. Białe świtało zalało dziedziniec na ułamek sekundy, rzucając nieliczne cienie; najwięcej ich było na marmurowej twarzy.

Jakiś lodowaty głosik, gdzieś zza kurtyny jego myśli, sączył niezrozumiałe słowa, które kołatały się mu w głowie. Był jak echo, odległe i stłumione. Inne od wszystkiego.

To nie był zwykły anioł, uświadomił sobie czując pierścień ściskający jego żołądek. To Sammael, zrodzony z jadu boskich ran. Potępiony i wygnany za bunt wobec świata zywych. Galahad jęknął w duchu i zamknął oczy.

A potem postawił pierwszy krok na zmurszałym dziedzińcu…

 

*
Koniec

Komentarze

Zamieszczam po raz drugi, bo nie mam szczęścia z "wycelowaniem" w odpowiednią godzinę.
Może tym razem będzie lepiej... <marzy>

Wiesz co -- jak zamieścisz 40 sztuk za jednym zamachem, to zajebiesz całą stronę główną i siłą rzeczy ktoś kliknie.
pozdrawiam

I po co to było?

Ale jak już kliknie, a zobaczy, że jest zamieszczone po raz drugi dla komentarzy...
To mądrego komentarza nie zostawi.
Przynajmniej ja. ^^

Godzina zamieszczenia niewiele ma do powiedzenia. (Rym niezamierzony.)
Zamieszczasz po raz drugi, a nie przyjrzałeś się temu, co napisałeś. Sam początek, pierwsze zdania. Brak przecinka to jeszcze nic. 'Nie masz pojęcia' odnosi się do następnych wypowiedzi starca, bo dalej mówi on, że adresat jego słów nie może wiedzieć, gdzie się znajduje, co znalazł i ile jest warte znalezisko. Niedługo potem mamy nieśmiertelną dozorczynię krwi...
Zaczynasz domyślać się, dlaczego brak komentarzy?

A moim zdaniem, autor całkiem niezasłużenie został skopany.
Przyznam się, że nie przeczytałem całego tekstu i niezbyt go rozumiem (może to z powodu niedostatecznej znajomości legend arturiańskich- ignorancja chyba grzechem nie jest, ale chwalić też się nie ma czym:() ale za to mogę z czystym sumieniem stwierdzić- styl jest przyjemny i najzwyczajniej w świecie dobry.

(...) wrota do największego skarbu świata stały otworem.
- Nie podoba mi się to - mruknął Galahad, rozglądając się - coraz bardziej. Te wrota powinny być zamknięte.

Nieco dalej:
- Otwieramy jedno skrzydło, wchodzimy i zamykamy - polecił Galahad. [...]
Trójka wojowników chwyciła potężne pierścienie i pociągnęła.

To też jest OK?

Nikt nie jest doskonały... A poza tym oceniałem ogół tekstu, nie błędy.

Znaczy, mamy lustrzaną optykę.
Skoro Autor sam nie wie, czy wrota otwarte, czy zamknięte, to mi to odbiera przyjemność czytania i zainteresowanie spada praktycznie do zera.
Rozumiem, że w długim opowiadaniu mozna się rąbnąć, zakałapućkać; ale w setce zdań?

Nowa Fantastyka