- Opowiadanie: Leszek B - Ghost (całość)

Ghost (całość)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ghost (całość)

Na początku było To Co Było. Ono zrodziło, to co jest. Gdy powstał człowiek, zastał rzeczywistość, która wydała mu się niepoukładana i trudna do zrozumienia, a on czuł się w niej najważniejszy. Żeby podporządkować sobie otoczenie, początkowo powoli i mozolnie, zaczął budować system. System miał mu pomagać uporządkować świat i panować nad nim. Jednak z upływem czasu osiągnął taką złożoność, że człowiek musiał szukać kolejnych sposobów systematyzacji żeby się w nim nie zagubić. Te zaś wymagały następnych i następnych systemów.

Gdy wydawało się, że wszystko jest już pod kontrolą, rozwój tak przyśpieszył, że z ogromu systemów wyłonił się chaos. Chaos, którego człowiek nie był już w stanie ogarnąć. Tym razem ludzkie rozwiązania stworzyły własny system i zapanowały nad wszystkim co było. Człowiek odsunął się w cień, ale… to była tylko część prawdy…

 

***

 

John wstał i usiadł na brzegu łóżka. Przez chwilę siedział lekko pochylony do przodu i podparty rękoma na krawędzi materaca, po czym przetarł dłonią zaspaną twarz i szeroko ziewnął. Śniły mu się jakieś niedorzeczności i jeszcze błądził myślami po gasnących majakach. Odrzucił kołdrę, zdjął piżamę i ruszył do łazienki. W kabinie już leciała z dysz, drobnymi strużkami, woda. Sprawdził, odsuwając drzwi kabiny i wkładając do środka rękę, miała przyjemną temperaturę. Nabrał płynu z dozownika i zaczął wcierać go w całe ciało. Po porannej toalecie wrócił do pokoju. Łóżko było już zaścielone i powoli wsuwało się w ścianę. Na środku pokoju stał mały stolik, na którym czekało na niego ciepłe śniadanie.

– Graj – powiedział zdejmując z wieszaka garnitur.

Pokój wypełniła czysta, łagodna muzyka. Założył bieliznę i koszulę.

– Zmień. – Potrzebował czegoś pobudzającego do życia, a nie jakiegoś smęcenia. Po chwili ciszy dotarły do jego uszu pierwsze dźwięki Bolera Ravela.

– Zmień, zmień, zmień! – zawołał nieco poirytowany.

Tym razem usłyszał piosenkę w wykonaniu Kingi Royal. Jej aksamitny głos przyprawiał go o lekkie drżenie i zawsze wprawiał w dobry nastrój.

– O, to jest to – powiedział sam do siebie, skończył się ubierać i usiadł do śniadania.

Otworzył swojego subnotebooka. Lubił ten archaiczny gadżet. Prawdopodobnie w tej chwili już nie znalazłby wielu ludzi, którzy potrafiliby się nim posługiwać. A przecież zaledwie ćwierć wieku temu był szczytem techniki i ciągle miał pewną zaletę: nie wykrywała go żadna z współcześnie działających sieci, chociaż sam mógł się do kilku zalogować. Uruchomił organizer. Dziś miał w planie wizytę w filii korporacji, zlokalizowanej na peryferiach miasta. Miasto miało krótką, lecz trudną do wypowiedzenia nazwę. Zdziwił się nieco gdy mu ją przetłumaczono. „Łódź”. Nie widział nigdzie rzeki, jeziora, jakiegokolwiek większego akwenu, więc skąd się wzięła Łódź w środku lądu? Ale mniejsza o to. Filię miała dziś zwiedzać grupa naukowców z Indii, a on, jako reprezentant zarządu firmy, miał się z nimi spotkać i zadbać o zadowolenie gości. Byli to ludzie, z którymi jego korporacja współpracowała od lat w zakresie projektowania inteligentnych systemów wspomagania zarządzania. Zastanawiał się, co mogło być ciekawego dla wybitnych naukowców, z których większość była profesorami w swoich dziedzinach, w filii, której głównym zadaniem było jedynie przystosowywanie ich produktu do lokalnych warunków, wdrożenia i serwis? Z drugiej strony, nie powinno go to dziwić. Znał wielu profesorów i wiedział dobrze, że większość z nich, to ekscentrycy i dziwacy. Teraz pozna kilku nowych, dzięki którym firma zafundowała mu wycieczkę do tego dzikiego, północnego kraju, w którym przez pół roku trwa zima.

Uruchomił program wykrywający sieci.

– Hmm – żachnął się. – Totalny brak kompatybilności. – Wykryte sieci oferowały takie przepustowości, że jego sprzęt nie był w stanie podłączyć się do strumienia danych żadnej z nich.

Wyłączył, zamknął i schował laptopika do etui.

– Wiadomości – powiedział. Muzyka przycichła, a jedna ze ścian pokoju rozjarzyła się delikatnym światłem i po chwili pojawiła się przed nim przestrzenna projekcja. Elegancko ubrana spikerka relacjonowała start kolejnej chińskiej misji na Marsa. W tle widać było uśmiechniętych astronautów, a potem odpalające, potężne silniki statku zbudowanego na orbicie okołoziemskiej przez Imperium Chińskie w kooperacji z Republiką Indii.

– Ekonomia. – Miejsce spikerki zajął mężczyzna w garniturze. Za nim przepływały wykresy w różnych postaciach, liniowe, słupkowe, kuliste i zmieniające się nieustannie liczby.

Ziemska gospodarka miała się dobrze. Indeksy giełdowe zwyżkowały od wielu lat, a wskaźniki ekonomiczne zapowiadały dalszy, burzliwy rozwój.

– Koniec. – Mężczyzna w garniturze zniknął wraz z wykresami i liczbami, a pokój ponownie wypełniła piosenka w wykonaniu Kingi Royal.

– Koniec – powiedział z nutą żalu w głosie.

– Wznów – rzucił po chwili. – A niech sobie śpiewa – powiedział sam do siebie z błogim uśmieszkiem na twarzy.

Wstał od stolika. Z wieszaka przy drzwiach zdjął szalik i owinął go sobie wokół szyi, po czym założył ciepłą kurtkę.

– Dobrze, że to tylko trzy tygodnie – pomyślał. W tym czasie ma jeszcze, przy okazji, skontrolować filie w Rosji, Albanii i Turcji. Potem wróci do swojej posiadłości położonej na ciepłym, kalifornijskim wybrzeżu.

Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, poprawił kołnierz kurtki i wyszedł. Zjechał windą na sam dół, gdzie znajdował się parking. Przed wyjściem z windy już czekał na niego, gotowy do odjazdu, samochód . Pomyślał, że jego wyobrażenie o zacofaniu Europy było chyba nieco wyolbrzymione, skoro do tej pory, a przyleciał tu dwa dni temu, wszystko wokół nie odbiegało od światowych standardów. Wsiadł do samochodu i poprosił o dowiezienie najkrótszą drogą do filii swojej firmy. Samochód ruszył. Przeciskał się przez wąskie uliczki nieco trzęsąc na torowiskach tramwajowych. Świat poza hotelem nie wyglądał już tak doskonale. Przy uliczkach stały ruiny kamienic, a obok imponujących, chińskich centrów handlowych, straszyły obdartymi ścianami stare bloki mieszkalne.

Była połowa października. Zewnętrzny termometr wskazywał zaledwie jeden stopień Celsjusza, a z nieba zaczynał padać śnieg z deszczem.

Na jednym z wielkich, przestrzennych bilbordów wyginała się w tańcu Kinga Royal.

– Głos – rzucił nie odrywając wzroku od projekcji. Wnętrze samochodu wypełniła śpiewana przez dziewczynę piosenka. Muzyka na chwilę przycichła, tworząc tło dla niskiego, męskiego głosu:

– Jedyna i niepowtarzalna. Już dziś możecie ją zobaczyć na żywo w jedynym i niepowtarzanym koncercie, który odbędzie się o godzinie szóstej po południu, w nowo otwartej sali widowiskowej centrum handlowego yīng xióng. Zapraszamy wszystkich gorąco! Wstęp wolny!

– Co za zbieg okoliczności – pomyślał, – że znaleźliśmy się tutaj w tym samym czasie. Zaraz, przecież ona pochodzi właśnie stąd. Że też wcześniej tego nie skojarzył. Dokładnie stąd, z tego miasta o trudnej, chociaż krótkiej nazwie. O szóstej powinien być już wolny. Co prawda nie przepada za tego typu „wolnymi” imprezami, zbyt dużo ściągają bydła, ale tym razem zrobi chyba wyjątek.

Nagle samochód zatrzymał się. Przed nimi piętrzyła się sterta piachu i pracowały jakieś maszyny. Na uliczkę, niewiele szerszą od jego samochodu, tryskała spod ziemi, wysoka na około półtora metra, fontanna pieniącej się wody.

– Zmień trasę – wydał komendę.

Pojazd nie zareagował.

– Zmień trasę – powtórzył.

Samochód nadal stał z włączonym silnikiem, nie reagując na jego słowa. Spojrzał na wyświetlacz. Pulsował na nim napis: „BŁĄD! NIEDOZWOLONY KIERYNEK JAZDY”

– Mapa. – Teraz wszystko było jasne. Stał na ulicy jednokierunkowej bez możliwości wyjazdu. Z tyłu podjechał jakiś samochód. Patrząc przez ramię, obserwował jak pojazd zwalnia, zbliżając się do niego. Był to stary samochód, sterowany zwykłym kołem kierowniczym. Widział jak jego kierowca wrzuca wsteczny bieg i patrząc przez tylną szybę, wycofuje się z zablokowanej ulicy.

– Sterowanie ręczne.

Obok fotela, po jego prawej stronie podniósł się drążek sterujący. Pociągnął go do tyłu. Na wyświetlaczu pojawił się obraz z tylnej kamery wraz z informacją o niewłaściwym kierunku jazdy, do której dołączył drażniący sygnał dźwiękowy. Do wyjazdu z uliczki miał zaledwie kilkadziesiąt metrów. Gdy zbliżał się do końca wjechał w nią kolejny staroświecki pojazd. Jego kierowca, najwyraźniej nie zdający sobie sprawy z przyczyny tej nieprzepisowej jazdy, zaczął coś wykrzykiwać, jednak wycofał się i pozwolił mu wyjechać.

Gdy stanął na skrzyżowaniu, włączył automat i wydał komendę:

– Zmień trasę.

Po chwili mknął szeroką arterią, w strumieniu kolorowych pojazdów, w kierunku obrzeża metropolii.

– Połącz z biurem filii IMS Łódź

– Kod nie rozpoznany, proszę powtórzyć – odpowiedział automat.

– Połącz z IMS – nieco poirytowany zaryzykował krótszą wersję, która tym razem zadziałała i pomiędzy nim, a przednią szybą pojazdu pojawiła się głowa młodej dziewczyny.

– IMS Łódź. Dzień dobry, czym mogę panu służyć?

– Jestem John Sliver z centrali. Proszę powiadomić gości, że z nieprzewidzianych i niezależnych ode mnie przyczyn spóźnię się nieco na spotkanie.

– Dobrze, proszę pana. – dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, ukazując równe, białe zęby.

– I zaopiekujcie się nimi do mojego przyjazdu. Możecie im zrobić jakąś wstępną prezentację. Dobrze?

– Już mają doskonałą opiekę, proszę pana.

– To wszystko.

– Dziękuję i do zobaczenia. – dziewczyna ponownie uśmiechnęła się szeroko.

Tym razem samochód dowiózł go bezbłędnie i bez żadnych przeszkód na podziemny parking filii.

Budynek wyglądał tak jak wszystkie, które stawiała jego korporacja. Jego układ znał na pamięć. Wszystkie budowane były na podstawie tego samego projektu. Przeróbki i adaptacje zdarzały się niezwykle rzadko.

Podjechał przed wejście do windy i już miał wysiadać, gdy jego osobisty projektor zadrżał delikatnie i w tej samej chwili zaczął przed nim podskakiwać uzbrojony w topór, groźnie wyglądający krasnal.

– Mama! Mama! Mama chce rozmawiać! – krzyczał ochrypłym głosem.

Zawahał się chwilę, ale w końcu zezwolił na połączenie. Przed nim pojawiła się wyglądająca na jego rówieśniczkę, siedząca w fotelu kobieta.

– O co chodzi, mamo.

– Dzień dobry, synku. Czemu się tak ozięble ze mną witasz? Chciałam tylko zapytać jak sobie radzisz na tym końcu świata i przesłać ci mamusine uściski. – W tym momencie złożyła usta jak do pocałunku i wyciągnęła ręce, tak jakby chciała Johna uściskać.

– Przepraszam cię mamo, ale jestem już spóźniony na ważne spotkanie. Odezwę się później. Dobrze?

– Czyli nie chcesz ze mną rozmawiać? Jaka szkoda. – Zrobiła smutną minę.

– Przecież rozmawialiśmy wczoraj, teraz nie mogę. Przepraszam mamo, ale muszę kończyć.

– No to pa, synku.

– Do zobaczenia później, mamo.

Zakończył połączenie. Drażniło go w matce to, że ciągle traktowała go jak małe dziecko, ale podziwiał ją za to, że pomimo swoich pięćdziesięciu trzech lat zachowała wdzięk i urodę trzydziestolatki. Z ojcem rozstali się gdy on, ich jedyne dziecko ukończył dwadzieścia lat, co było swoistym rekordem wśród ludzi, których znał i teraz szukała szczęścia w trzecim małżeństwie.

Wsiadł do windy i po chwili był na parterze. W holu zobaczył młodego mężczyznę rozmawiającego z grupą hindusów. Spojrzał na zdobiący ścianę zegar z logo firmy. Powinien tu być już co najmniej piętnaście minut temu. Podszedł się przywitać.

– Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie. Jestem John Sliver z centrali Intelligent Management Systems. Zapraszam państwa do sali konferencyjnej.

Witał się kolejno ze wszystkimi hindusami. Było ich pięcioro. Czterech mężczyzn i jedna kobieta. Zwrócił uwagę, że przedstawiając się, żadne z nich nie podało swojego tytułu naukowego. W sumie nie miało to większego znaczenia, bo listę osiągnięć gości przestudiował już na swoim notebooku.

Młody mężczyzna, którego zastał zabawiającego naukowców i z którym przywitał się na końcu, okazał się dyrektorem oddziału.

– Darek Sztyma – przedstawił się. – Czekaliśmy, ponieważ nie chciałem bez pana zaczynać.

– I słusznie. Natknąłem się na jakieś roboty drogowe i stąd to opóźnienie.

– Zdarza się.

– Mi się nie zdarza, Darek. To był pierwszy raz. Zawsze jestem kilka minut przed czasem.

– To co się tym razem stało?

– Zagapiłem się i automat zawiódł.

– Zdarza się.

– Darek – spojrzał karcąco na młodego dyrektora, – mi się nie zdarza.

Weszli do sali konferencyjnej.

– Czego się państwo napijecie? Kawa, herbata, coś mocniejszego?

Hindusi poprosili o herbatę.

– Podaj, Darek, pięć herbat. A dla mnie kawę.

– OK – odpowiedział dyrektor i wyszedł.

Wrócił po chwili z dziewczyną niosącą tacę, na której stało pięć szklanek z herbatą i filiżanka czarnej kawy. Sam przyniósł talerzyki i jakieś ciastka, które położył na stole, po jednym opakowaniu przed każdym gościem.

– Dziecinada – pomyślał John.

Właśnie, po luźnej rozmowie, miał zamiar rozpocząć przybliżenie gościom historii firmy. Wstrzymał się jednak, bo wokół przyniesionych przez Darka słodyczy zrobiło się małe zamieszanie. Ciasteczka wyjmowano z opakowań i przesypywano na talerzyki, po czym dziewczyna pozbierała opakowania i wyszła.

– Historia naszej firmy sięga roku 2024, kiedy to pan Karl Bauman, emigrant pochodzenia niemieckiego, założył w Dolinie Krzemowej jednoosobową firmę Brain, której celem miało być wdrażane zaprojektowanego przez niego systemu o takiej samej nazwie, wspomagającego zarządzanie przedsiębiorstwem. Projekt swój oparł na ogólnodostępnym wówczas, wolnym oprogramowaniu, podzielonym na moduły umożliwiające zastosowanie systemu w praktycznie każdej działalności gospodarczej. W tym czasie główne zyski firma czerpała z wdrażania i administrowania systemem, który, jak wspomniałem, był ogólnodostępny i darmowy. Po roku działalności pan Bauman doszedł do wniosku, że jego projekt cieszy się na tyle dużym zainteresowaniem, że należy rozbudować firmę i zatrudnił trzech pracowników – programistów. W roku 2030 firma zatrudniała już pięćdziesięciu pracowników. Wtedy to napisano cały kod od nowa. Wtedy też zauważono po raz pierwszy, że system przejawia oznaki samodzielnego „myślenia”. Jako ciekawostkę powiem, że programiści Brain nie pracowali nad programem pod tym kątem, ani nie wykorzystywali do pracy żadnej ze znanych już wówczas rodzajów sztucznej inteligencji. W roku 2032 zmieniono nazwę firmy na IMS, w skrócie od: Intelligent Management Systems, a nazwą sztandarowego produktu firmy pozostał Brain. Dziś nasza firma ciągle prężnie się rozwija. Jesteśmy obecni na wszystkich kontynentach. Nasze rozwiązania stosowane są w tak wielu dziedzinach, że nawet nie odważyłbym się podjąć próby wymienienia ich wszystkich. W każdym razie, jeśli słuchacie muzyki, to na pewno korzystacie z Brain, jeżeli oglądacie przestrzenne projekcje, korzystacie z Brain, jeśli pokonujecie przestrzeń drogą powietrzną, korzystacie z Brain, jeździcie nowoczesnym samochodem, to też korzystacie z naszych rozwiązań. Myślę nawet, że nie przesadzę jeśli powiem, że nawet wtedy, gdy bierzecie kąpiel lub jecie śniadanie, to też jesteśmy z wami. Tak szerokie zastosowanie znalazły rozwiązania wykreowane przez naszą firmę, ale przede wszystkim zajmujemy się ciągle wspomaganiem człowieka w prowadzeniu działalności gospodarczej. To jest ciągle nasza podstawowa misja i nasz priorytet.

Nasza firma niezmiernie ceni sobie współpracę z zewnętrznymi ośrodkami naukowymi i zależy nam bardzo na kształtowaniu z nimi jak najlepszych relacji, jak wiecie chętnie inwestujemy w badania i jesteśmy otwarci na wszelkie innowacje i pomysły.

Wiem, że chcieliście zwiedzić jedną z naszych filii i wybraliście tę lokalizację. Z mojej strony mogę obiecać, że zrobię wszystko żeby państwa pobyt tutaj był owocny i postaram się udzielić państwu wszelkich możliwych informacji. Czy na chwilę obecną, macie państwo jakieś pytania?

– Tak. Ile osób pracuje w tej filii IMS? – zapytał profesor Nirek Rahul.

– Darek, ilu zatrudniacie pracowników? – John zwrócił się do dyrektora. Informacja o ilości zatrudnionych pracowników filii wydawała mu się na tyle nieistotna, że nawet jej nie sprawdził.

– Około stu dwudziestu – odparł Darek. – Dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że stu dwudziestu trzech.

– Darek, ty takie rzeczy powinieneś pamiętać. – Pogroził mu karcąco palcem. – zapraszam teraz państwa do zwiedzenia filii, bo, z tego co się orientuję, to chyba najbardziej zależało państwu na poznaniu warunków w jakich rozwijany jest nasz system. Chciałbym jednak podkreślić, że ta filia nie należy do naszych głównych ośrodków. Pełni ona funkcję pomocniczą. Przystosowuje się tu nasze aplikacje do potrzeb lokalnego rynku i zapewnia opiekę serwisową.

– Czy macie państwo jeszcze jakieś pytania? … Jeśli nie, to zapraszam na krótką wycieczkę.

Zaczęli zwiedzać budynek od zlokalizowanej w podziemiach serwerowni. Długie, wąskie korytarze, wypełnione szumem pracujących komputerów, zamkniętych po obu stronach w szafach, rozciągały się pod połową budynku. Drugą połowę zajmował podziemny parking. Z serwerowni przeszli do sali zdalnej pomocy. Miało w niej swoje stanowiska około dwudziestu osób, przed którymi trwała nieustanna, przestrzenna projekcja klientów zgłaszających problemy, z którymi nie mogli sobie poradzić. Tuż obok sali zdalnej pomocy znajdowało się pomieszczenie serwisu technicznego. Wewnątrz nie było nikogo. Darek wyjaśnił, że pracownicy tego działu pracują przeważnie w terenie i rzadko się zdarza, że można kogoś tu zastać. Przeszli do sali testów, a z niej do sali programów, w której pracowało kolejnych kilkadziesiąt osób.

– Dlaczego ci ludzie pracują na takim przestarzałym sprzęcie? – zapytał profesor Nirek.

– Darek, dlaczego? – zapytał John.

– Ponieważ firma wychodzi z założenia, że programy powinny być tak zbudowane, żeby mogły poprawnie działać nawet na najsłabszym sprzęcie jaki można jeszcze spotkać u naszych klientów.

– Tak, zgadza się. Jeśli więc będą działać u nas, to nasi klienci też nie powinni mieć z nimi problemów.

Hindusi z zainteresowaniem oglądali niemal zabytkowy sprzęt znajdujący się w sali.

– Darek, co to jest? – powiedział półszeptem John odciągając dyrektora nieco na bok.

– Nie rozumiem. Co?

– To. – John ruchem głowy wskazywał na jednego z pracowników.

– A, to. To jest Sławek Polepa. Jeden z naszych najlepszych inżynierów wiedzy.

– Niech będzie najlepszy, ale jak on wygląda? Ja wszystko rozumiem, ale bez przesady. Masz coś z tym zrobić, bo psuje nam wizerunek firmy. Mam nadzieję, że nie jeździ do klientów?

– Czasami się zdarza.

– Darek, Darek, zawodzisz mnie. Przygotuj mi na jutro wszystkie dokumenty do przejrzenia. I lepiej dla ciebie, żeby był w nich porządek. Dalej już pójdę sam z naszymi gośćmi, a ty zajmij się tym brudasem. Żebym go jutro w takim stanie nie widział.

Zostawił dyrektora na środku sali, a sam poszedł do hindusów, z których jeden zaglądał pod stół komentując zestaw interfejsów w znajdującym się pod nim komputerze.

 

***

 

– No co jest, Darek? Czym się trapisz? – Sławek przyglądał się swojemu szefowi, który podszedł do niego i przez chwilę, nic nie mówiąc, obserwował jego pracę. – Pan z centrali ci dokuczył?

– Zaraz tam dokuczył. Nie spodobał mu się twój wygląd.

– Aaa, mój wygląd?

– Tak, jutro nie chce cię takim widzieć.

– To znaczy co? Mam zgolić brodę, obciąć włosy, zamienić mój ulubiony golf na marynarkę, a dżinsy na spodnie z kantem?

– Wydaje mi się, że właśnie tego by sobie życzył.

– To może jeszcze założę lakierki?

– Zrobisz to?

– Nigdy w życiu. I co, zwolnisz mnie?

– No, co ty. Ale wiesz co? Ten golf, to mógłbyś chociaż wyprać.

– Dobra, dla ciebie to mogę zrobić.

– I spodnie też.

– Już nie przesadzaj. Dopiero dwa tygodnie w nich chodzę. Zrobisz to?

– Co?

– No, wiesz. Założyłem nowe hasło, kodowane najsilniejszym algorytmem jaki zdoła udźwignąć ta maszyna. Spróbujesz.

– Dobrze. Ile mi dajesz czasu?

– Ile chcesz.

– …

– I?

– Poczekaj, widzę, że się postarałeś. Hasło masz dwudziestoliterowe.

– Nie.

– Podpowiesz mi ilość znaków?

– Dwadzieścia trzy.

– Nie ma cyfr. Błąd.

– Nie ma.

– Dobra, mam.

– Nawijaj.

– ruszajbrylozposadswiata

– I jak ty to robisz?

– Sam nie wiem, ale zawsze tak jakoś odgadywałem hasła… intuicyjnie. Nie, to nie jest dobre określenie. Ja to po prostu wiem, widzę, a właściwie czuję. Sam nie wiem jak to działa. Poza tym, wiesz, prawie zawsze jestem w stanie przewidzieć co zrobi maszyna. Dlatego w czasie studiów zawsze wygrywałem we wszystkich wirtualnych zawodach, w których rywalizowało się z komputerem. Z ludźmi było już gorzej.

– Kiedy to odkryłeś?

– Co? Że z ludźmi przegrywam?

– Nie, że potrafisz odgadywać hasła?

– Nie tylko hasła. Potrafię też, na przykład, odczytywać zakodowane pliki. Po prostu je widzę.

– Ale kiedy?

– Jak byłem dzieckiem. Wychowywałem się w otoczeniu maszyn cyfrowych. Mój ojciec pracował na uczelni, robił jakieś badania nad wpływem przestrzennych projekcji na centralny układ nerwowy. Miał na jednym z komputerów zgromadzone mnóstwo różnych projekcji, które wtedy były jeszcze w technologicznych powijakach, ale mnie bardzo ciekawiły. Pewnego dnia po prostu usiadłem przed tym komputerem i się zalogowałem. Ojciec do końca życia chyba nie uwierzył, że nie znałem hasła.

– Nie będziemy mieli przez niego problemów? – Sławek wskazał na Johna prezentującego właśnie Hinduskim gościom swojego subnotebooka.

– Nie wiem, ale to jakiś oszołom. Wiesz, że on im opowiadał, że Bauman był Niemcem i że firmę założył w Kalifornii?

– A tak nie było?

– Myślałem, że wszyscy to wiedzą. Był Niemcem takim jak ja, albo ty. Pochodził z Wrocławia, który wtedy leżał w granicach Polski, a firmę założył nie w Kalifornii, tylko w Niemczech, w Berlinie. W roku trzydziestym utworzył w Kalifornii filię firmy. Ech, ludzie piszą historię tak jak im wygodnie, dobrze gdyby chociaż trochę trzymali się przy tym faktów. Czekaj, on mnie chyba woła. Miał ich sam oprowadzać. Muszę iść. Załóż jakieś trudniejsze hasło, to później spróbuję.

– Ty się kiedyś przez to wpakujesz w jakieś kłopoty.

– Nie martw się. Na razie.

Sławek podrapał się po rozczochranej brodzie i wrócił do przerwanego sprawdzania fragmentu kodu.

Pracę kończył o szesnastej. Do domu szedł piechotą. Mieszkał niedaleko, do przejścia miał zaledwie kilkaset metrów. Niebo rozpogodziło się i staczające się już na zachód słońce przyjemnie przygrzewało w plecy. Zrobiło mu się ciepło więc rozpiął kurtkę.

Jego dom stał prawie tuż przy samej ulicy. Do środka wchodziło się po czerech schodkach prosto z chodnika. Otoczenie domu, które kiedyś pewnie było pięknym ogródkiem, zdziczało tak samo jak jego broda.

Miał dobry humor, schodki pokonał dwoma skokami. Przyłożył kartę do zamka i pchnął drzwi.

– Witaj w domu – przywitał go kobiecy głos, – obiad na stole.

– Dobrze. Raport.

– Wszystkie systemy sprawne. Wszystkie zadania wykonane. Chwilowy zanik energii o godzinie dziesiątej czterdzieści siedem.

– Jak długo trwał?

– Trzy minuty piętnaście sekund.

– Stan zasilania awaryjnego?

– Baterie w pełni naładowane.

– Dobrze.

– Jak minął dzień w pracy?

– Dziękuję, dobrze.

Sławek usiadł przy stole na którym stał dwudaniowy obiad.

– Smacznego.

– Dziękuję. Daj wiadomości.

– Proszę.

Ściana naprzeciw stolika pojaśniała i po chwili rozciągnęła się przed nim przestrzenna projekcja. Elegancko ubrana spikerka relacjonowała start chińskiej misji na Marsa. W tle widać było uśmiechniętych astronautów, a potem odpalające, potężne silniki statku zbudowanego na orbicie okołoziemskiej przez Imperium Chińskie w kooperacji z Republiką Indii.

– Rozrywka.

– Nic ciekawego, ale proszę.

Rzeczywiście, nie było nic ciekawego w bieżącym programie. Kilka razy zmienił bloki, po czym poprosił o wiadomości techniczne. Stanął przed nim spiker z przejęciem opowiadający o szczegółach kolejnej misji na Marsa.

Nie chciało mu się grzebać w archiwach, a o locie na czerwoną planetę mówiło się już co najmniej od pół roku.

– Wyłącz. – Postanowił w spokoju zjeść posiłek. Gdy jadł, do pokoju wjechał mały robot sprzątający. Od niechcenia przyglądał się jego pracy. Pomyślał, że nie powinien tego robić w czasie obiadu. Robot tymczasem skrupulatnie zbierał niewidoczne dla niego zanieczyszczenia podłogi i ścierał najmniejsze ślady kurzu. Przypomniało mu to o jego golfie i dżinsach. Postanowił zlecić upranie ubrania zaraz po obiedzie.

Nagle coś go zaniepokoiło w zachowaniu robota, który czyścił podłogę dokładnie przed jego stołem. Na chwilę zatrzymał się, a potem wykonał jakiś nieskoordynowany, zupełnie chaotyczny ruch. W tej samej chwili usłyszał przerażony krzyk:

– Awaria! Awaria! Awaria! Węzeł piętnasty! Awarrr – i wszystko ucichło, a robot sprzątający zastygł w miejscu.

Zerwał się od stołu omal go nie przewracając. Podbiegł do stojącego w kącie, na biurku, starego komputera i włączył wyświetlacz. Na czarnym ekranie widniał tylko jeden komunikat: „Awaria! Węzeł piętnasty”.

– Napraw. – Spróbował użyć najprostszego sposobu. Odpowiedziała mu cisza.

Zbiegł po schodach do suteryny.

– Węzeł piętnasty, węzeł piętnasty – powtarzał mimowolnie przeciskając się przez masę zgromadzonego tam sprzętu. Wszystkie komputery zdawały się pracować. – Węzeł piętnasty. Gdzie to, do cholery, jest?

Wrócił na górę. Koło komputera leżał gruby zeszyt formatu A4. Wziął go i zbiegł ponownie po schodach. Położył zeszyt na jednym z komputerów i zaczął go wertować. Po chwili znalazł dość niedbały, odręczny rysunek.

– Węzeł piętnasty… Jest!

Przecisnął się do komputerów stojących pod ścianą. Stało ich tam około dziesięciu.

– Noo, który to? – Przyglądał im się uważnie.

– Jest! – Jeden z komputerów z pewnością nie działał. Odpiął wszystkie przewody i wyniósł go na górę. Podłączył komputer do działającego komputera na biurku.

– Test – zapomniał się. Odpowiedziała mu cisza, w którą przez chwilę wsłuchiwał z pewną konsternacją.

Uruchomił komputer włącznikiem, wyciągnął spod biurka dawno nieużywaną klawiaturę i uruchomił program testujący. Komputer był martwy.

Odpiął przewody i otworzył budowę. Przyczyny nie musiał długo szukać. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy, były przecięte, a właściwie przegryzione przewody.

– O, cholera! Mam w domu gryzonia – pomyślał. – Tylko dlaczego inne jednostki nie przejęły funkcji tej z piętnastego węzła?

Normalnie taka sytuacja była nie do przyjęcia, jednak w jego systemie, który budował od kilku lat w swoim domu, wszystko mogło się zdarzyć. Niektóre jednostki dublowały się, ale mogły być i takie, które nie miały zabezpieczeń w postaci dublerów. Tak musiało stać się w tym przypadku. A na dodatek, musiał to być jeszcze jakiś krytyczny węzeł.

Założył kurtkę i wybiegł z domu. Słońce skryło się już za wyrastającym na zachodzie wieżowcem, a powietrze znacznie się ochłodziło. Założył kaptur na głowę i szybkim krokiem ruszył w kierunku najbliższego kiosku.

– Jak pozbyć się gryzoni z domu? – zapytał.

– Pułapka, odstraszacz, kot, łapka, trucizna – otrzymał natychmiastową odpowiedź wraz z wizualizacją i opisem wymienionych obiektów.

– Odstraszacz, kot – wybrał i przyłożył kartę do czytnika.

– Jaka rasa kota?

– Obojętne.

– Dziękuję za dokonanie transakcji. Z twojego konta ubyło piętnaście punktów. Zamówiony towar zostanie dostarczony pod twój adres w ciągu najbliższej godziny. Zapraszam ponownie.

– Komputer, jednostka J45.

– Nowy? Używany? Sprawny? Uszkodzony?

– Używany, sprawny. – Ponownie przyłożył kartę do czytnika.

– Dziękuję za dokonanie transakcji. Z twojego konta ubyły dwadzieścia cztery punkty. Zamówiony towar zostanie dostarczony pod twój adres w ciągu najbliższej godziny. Zapraszam ponownie.

Schował kartę do kieszeni i powoli ruszył w kierunku domu.

Stanął przed drzwiami i przyłożył kartę do zamka.

– Upsss – syknął, bo drzwi pozostawały ciągle zamknięte.

Spróbował wklepać kod ręcznie, ale z podobnym efektem.

– I co teraz? I co teraz? – pytał sam siebie przyglądając się drzwiom.

– Zamek się zaciął? – odezwał się ktoś z tyłu. Obejrzał się. Za nim stał kurier. – Przywiozłem zamówienie. Kartę poproszę.

– Przecież już zapłaciłem.

– Tak, zapłacone, ale muszę potwierdzić.

Podał kurierowi kartę, a ten przyłożył ją do ręcznego czytnika.

– Mam znajomego, który sobie z tym poradzi. Jeśli pan chce, to go panu przyślę.

– Z drzwiami?

– Tak.

– Za ile mógłby tu być?

– Myślę, że jak nie jest zajęty, to za jakieś pół godzinki.

– Byłbym wdzięczy.

– Nie ma sprawy. Tu jest pana przesyłka.

Przyjął od kuriera dziurkowany, szary pojemnik, w którym miauknął kot i drugą, małą paczkę.

– Niech pan jeszcze pójdzie ze mną na chwilę.

Zostawił paczki i poszedł za kurierem, który wypakował jeszcze z samochodu dwa, dosyć duże worki.

– Co to jest?

– Karma dla kotka. Była w promocji. Nie wiedział pan?

– Nie, nie wiedziałem. – Wzięli po worku i zanieśli pod drzwi. – A komputer?

– Jaki komputer?

– Zamówiłem jednostkę J45.

– Nic o tym nie wiem. Miałem zlecenie na dwie paczki. W jednej, to słychać, że kot, a w drugiej nie wiem co jest. Może komputer.

– Nie, to straszak na gryzonie. Komputer byłby większy.

– Przykro mi, może ktoś inny przywiezie. A tego do drzwi przysłać, tak?

– Tak, poproszę.

Kurier odjechał, a Sławek został pod drzwiami ze swoimi pakunkami. Z braku innego zajęcia, zajrzał do dziurawego pudełka, siedział w nim zwykły, bury kociak, a potem usiadł na schodach i zaczął odpakowywać mniejszą paczkę.

– Podobno drzwi się zacięły? Szwagier mnie przysłał.

Przed nim stał mężczyzna z przewieszoną przez ramię torbą.

– A, szwagier. Tak. To znaczy, nie tyle się zacięły, co mam awarię systemu i sam sobie je zatrzasnąłem.

– Mnie tam wszystko jedno. Tak, czy siak, trzeba otworzyć, tak?

– No tak.

– Odsuń się pan.

Sławek zszedł ze schodków, a mężczyzna wypakował narzędzia z torby. Był to, przede wszystkim, zestaw prostych śrubokrętów i jakieś inne narzędzia, których nawet nie potrafił nazwać, a zastosowania których zaledwie się domyślał.

– Czy będę musiał wymienić ten zamek? – zapytał pracującego już przy drzwiach mężczyznę.

– Eeee, nieee, go poskładam, że będzie jak nowy.

Nie minęło nawet dziesięć minut i drzwi puściły.

– Dobry wieczór. Mam przesyłkę dla pana Sławka Polepy.

Na ulicy, przed schodami stał kurier.

– To dla mnie – powiedział Sławek podchodząc do niego.

– Jest pan zaczipowany, czy używa karty.

– Używam karty – powiedział Sławek podając mu plastikowy prostokącik.

Kurier przyłożył kartę do czytnika.

– Dziękuję, to wszystko. – Wręczył Sławkowi paczkę, wsiadł do furgonetki i odjechał.

– Też się nie czipuję – powiedział mężczyzna przy drzwiach, – ma to swoje dobre strony, chociaż czasami czipowanym jest łatwiej. Dwadzieścia punktów się należy.

– Uuu, drogo.

– To co? Lepiej było spać pod chmurką?

– No nie. Ma pan jakiś terminal?

– Proszę pana, ja mam wszystko.

Mężczyzna wyjął z kieszeni małą listewkę wyposażoną w dziesięć numerycznych przycisków i dwa czytniki kart. Dokonali przelewu, po czym zostawił Sławka przed otwartymi drzwiami.

 

***

 

Kot, po otwarciu pudełka, wyskoczył, schował się pod łóżkiem i pozostawał nieczuły na wszelkie próby wywabienia go z tej kryjówki. Zrezygnowany Sławek postawił przed łóżkiem miskę i nasypał do niej karmy, a sam zszedł z odstraszaczem i komputerem do suteryny.

Podłączenie i uruchomienie obu urządzeń zajęło mu chwilę. Zabrał leżący na obudowie sąsiedniej jednostki notatnik i wrócił na górę. Kot ciągle siedział pod łóżkiem, a karma pozostała nietknięta. Usiadł przy komputerze i włączył go. Wyświetlacz świecił srebrną poświatą, nie wyświetlając żadnych znaków.

– Raport. – Zaryzykował komendę.

Odpowiedziała mu cisza.

Wyciągnął klawiaturę i wpisał kod interfejsu. Ekran podzielił się na kilka części oznaczonych prostymi ikonkami.

„Hallo” – wpisał.

Po chwili system odpowiedział:

„Hallo”.

„Podaj kod awarii” – ciągle miał nadzieję, że system odblokuje się, w odpowiedzi jednak ujrzał:

„Podaj kod awarii”

– Dobra. Chociaż wiem gdzie jestem – powiedział sam do siebie.

Otworzył notatnik, przewertował stronice i zatrzymał się na wpisie sprzed trzech lat.

„System mechanicznie powtarza wpisywane sekwencje”

Przerzucił kilkanaście stron do przodu. Wprowadzał różne sformułowania przez prawie trzy miesiące i jedynym efektem było ciągłe powtarzanie ich przez system. Prawdziwy postęp rozpoczął się dopiero po tym okresie.

Oparł przez chwilę brodę na pięści i zagłębił się w zapisanej przez siebie przed rokiem stronie, po czym odłożył notatnik i zaczął wklepywać najważniejsze, jego zdaniem, sekwencje do pamięci komputera.

Położył się spać o czwartej nad ranem. Wstawał o siódmej. Rozsądek podpowiadał mu konieczność snu, którego potrzeby nie odczuwał.

 

***

 

W pracy Darek przywitał go dość chłodno. Burknął coś o jego dżinsach i golfie, po czym zniknął i więcej już go tego dnia nie widział. Zajęty codziennymi, zawodowymi obowiązkami, zapomniał o domowej awarii. Gdy wrócił pod swoje drzwi, przyłożył kartę do czytnika. Drzwi otworzyły się.

– Raport – powiedział, gdy przekroczył próg.

– Wszystkie systemy sprawne. – Usłyszał w odpowiedzi. – Awaria usunięta.

– Niemożliwe! – wykrzyknął radośnie. – A więc cuda się zdarzają.

– Co to znaczy: „A więc cuda się zdarzają”? – zapytał system, który teraz przemawiał do niego męskim, dość chropowatym głosem.

– Czyli jednak nie do końca – pomyślał, a głośno dodał:

– Włącz komputer.

Wyświetlacz rozjarzył się srebrzyście, tym razem jednak prezentując sekwencje ostatnich operacji. Sławek przestudiował je cofając się o kilka godzin.

– Jest dobrze – powiedział. – Czy dasz radę przygotować obiad? Jestem głodny jak wilk.

– Dam radę. Co to znaczy: „Jestem głodny jak wilk?”

– To takie powiedzenie, związek frazeologiczny, to znaczy że człowiek jest bardzo głodny.

– Przyjąłem. Czy kotlet mielony z ziemniakami i bukietem surówek może być?

– Może być.

– Do tego kompot czy piwo.

– Kompot.

– Przyjąłem. Czas oczekiwania trzydzieści minut.

– Dobrze.

System nie wrócił do dawnej formy. Chociaż wszystko zdawało się funkcjonować poprawnie, to zachowywał się w sposób odmienny od tego sprzed awarii, bardziej mechanistyczny.

Po obiedzie poprosił o wykonanie auto testu, który wykazał sto trzynaście błędów, z których pięć określał jako krytyczne. W takim stanie system nie powinien działać, a działał, wbrew logice.

Postanowił skupić się na usunięciu tych najistotniejszych usterek. Chociaż przesiedział nad tym prawie całą noc, to udało mu się usunąć zaledwie dwie. Z pozostałymi trzema borykał się jeszcze przez tydzień.

System działał coraz sprawniej, jednak ciągle zadawał pytania, świadczące o nie osiągnięciu pełnej formy.

– Co to jest?

– Co?

– To co leży na fotelu.

– Kot.

– Co robi kot?

– Je i smrodzi.

– Smrodzi?

– Żartowałem. Kot poluje na myszy, które, prawdopodobnie, przyczyniły się do uszkodzenia jednego z komputerów w piwnicy. W każdym razie powinien polować, bo ten chyba za specjalnie się nie stara.

– Przyjąłem.

 

***

 

Pewnego dnia Darek poprosił Sławka do swojego gabinetu.

– Słuchaj Sławek, pokażę ci coś, bo mam do ciebie zaufanie. Chciałbym żebyś powiedział mi co o tym myślisz i pomógł podjąć decyzję co z tym dalej zrobić.

– Zapowiada się ciekawie. Pokazuj.

– Zobacz, to jest projekcja, którą znalazłem w tym przenośnym zabytku Johna Slivera.

Niewielki gabinet Darka wypełniła prawie w całości przestrzenna projekcja. Na łóżku leżała skrępowana, naga dziewczyna z zawiązanymi oczami. Do pokoju wchodził mężczyzna. Sławek obrócił scenę żeby zobaczyć jego twarz. To był John. Mężczyzna rozbierał się i dokonywał gwałtu na dziewczynie. W każdym razie wszystkie okoliczności wskazywały na gwałt.

– Co o tym sądzisz? – zapytał Darek.

– Zatrzymaj na chwilę – poprosił Sławek.

Szarpiąca się para zamarła w bezruchu.

– Cofnij powoli o kilka sekund, a potem powoli daj do przodu.

– No i co?

– Wiesz co, myślę, że to nie jest realne nagranie, tylko forma jakiejś wizualizacji. Doskonale zrobiona, wszystkie detale wyglądają jak autentyczne, jednak w tym fragmencie jest jakieś nienaturalne zacięcie. Wcześniej też coś takiego zauważyłem.

– Może to efekt jakiegoś montażu.

– Nie wygląda to na cięcie, projekcja jest zbyt płynna. Słuchaj, a ta dziewczyna? Wydaje mi się, że ją skądś znam.

– Wcale się nie dziwię. To jest przecież Kinga Royal. Też uznałbym to jedynie za jakąś wirtualizację maniaka, gdyby nie to, że w tym czasie gdy tu był, odbywał się u nas jej koncert, na który zabrał tych Hindusów, i z tego co mi opowiadali, to nawet się z nią spotkał.

– Myślisz?

– Nie, myślę tak jak ty, że to jedynie jakaś forma wizualizacji wykonana na sprzęcie, o którym jeszcze nie mamy pojęcia. Pomimo to nie wiem co z tym zrobić, bo za dobrze to nie wygląda.

– A jak w ogóle zdobyłeś to nagranie?

– Jak? Zostawił tę zabawkę u mnie na biurku. Hasło było dziecinnie proste. Nie mogłem się oprzeć, żeby nie pogrzebać w środku.

– No dobrze, ale przecież taka projekcja, to jest ogromna ilość danych, nie mogła się pomieścić w tym laptopiku.

– O widzisz, to jest kolejna ciekawostka, to był plik spakowany nieznanym mi algorytmem. Właściwie, to spowodowało, że go skopiowałem. Wtedy nawet nie wiedziałem co w nim jest. Widziałem tylko jakieś niejasne obrazy, no… wiesz jak.

– Wiem, wiem, ale jak ci się udało to rozpakować?

– Szukałem w Sieci i w końcu znalazłem. Nie zgadniesz co. Nielegalną wersję beta programu kompresującego… naszej firmy.

– To IMS robi coś takiego?

– No właśnie, też nie wiedziałem. Ale powiedz mi, czy, twoim zdaniem, powinienem to komuś zgłosić?

– Biorąc pod uwagę, w jaki sposób zdobyłeś ten materiał i duże prawdopodobieństwo, że to jest tylko jakaś wizualizacja erotycznych fantazji gościa, to raczej bym sobie odpuścił.

– Mówisz?

– Tak. Ale zrobisz, jak będziesz uważał. Chociaż też uważam, że facet ma problem i nie powinno się tego tak zostawić.

– No jasne. Dzięki Sławek. Wracaj do pracy, a ja tu trochę posprzątam.

 

***

 

Była połowa listopada. Minął prawie miesiąc od awarii systemu. Chociaż wyglądało na to, że wszystko wraca do normy, to jednak Sławek ciągle odnosił wrażenie, że z systemem coś jest nie tak jak być powinno.

Pewnego dnia wrócił do domu nieco później. Poprosił jak zwykle o raport. Wszystkie układy działały poprawnie. Nasypał kotu karmy do miski i usiadł do obiadu. Poprosił o projekcję wiadomości. Lot na Marsa przebiegał zgodnie z planem. Na kontynencie afrykańskim toczyły się dwie wojny, na które Europa wysyłała kolejny kontyngent zbrojny, mający przywrócić spokój, jednak ciągle bez większych efektów.

Poprosił o przełączenie na rozrywkę i wyszukanie koncertu Kingi Royal.

– Ładna dziewczyna – pomyślał.

Skończył jeść, wstał od stołu i spojrzał na miskę kota. Była nietknięta.

– Kici, kici, kici – zawołał zwierzaka, który się już nieco oswoił i zdążyli się polubić do tego stopnia, że kot łasił się ocierając się o jego nogi lub wskakiwał mu na kolana domagając się pieszczot, za które rewanżował się przyjemnym burczeniem.

– Kici, kici – zawołał ponownie, ale kot się nie pojawił. Zaczął go szukać. Znalazł go po pewnym czasie za fotelem. Był martwy.

– Co tu się, do cholery, stało?! – wykrzyknął.

– To był wypadek – odpowiedział system. – Bawiliśmy się i…

– Ale jak???

– Odkurzaczem.

O więcej nie pytał. Wezwał służbę oczyszczania miasta. Samochód przyjechał po piętnastu minutach.

– Ma pan szczęście, że to zwykły dachowiec, nikt nie będzie się pana czepiał, bo gdyby był rasowy, to nie chciałbym być w pana skórze. Gołym okiem widać, że zabity.

– To był wypadek. Przecież nie zabiłbym własnego kota.

– Tak, wypadek. Wszyscy tak mówią. Ech, czego to ludzie z nudów nie wymyślają. Kartę poproszę.

Podał kartę mężczyźnie, który, po sczytaniu danych i zabraniu zwłok kota, odjechał.

Sławek wrócił do domu i włączył komputer.

Obiecał Darkowi na jutro skończyć projekt dla jakiegoś ważnego klienta, a ponieważ nie zmieścił się w godzinach pracy, postanowił dokończyć go zdalnie. Zalogował się do Sieci. Jego system pracował jako niezależne środowisko i od czasu awarii był odłączony od zasobów zewnętrznych. Tuż po zalogowaniu wyświetlacz na chwilę przygasł, a pokój wypełniły pytania:

– Co to jest? Co to? Co to???

– Co? – zdziwił się trochę taką reakcją systemu na kontakt z zewnętrznym, wirtualnym światem.

– To… to… to… to…

Przez wyświetlacz przelatywały tysiące skrótów do podsieci Wielkiego Systemu, nazywanego potocznie Siecią.

– To jest – odpowiadał rozbawiony – część Wielkiego Systemu, środowiska, które opanowało już chyba wszystkie sfery ludzkiego życia na tej planecie, a podejrzewam, że w tej chwili sięga nawet dalej.

– Aaach – odpowiedział nietypowym westchnieniem system i zaległa cisza.

Sławek zajął się pracą nad projektem. Skończył przed dwunastą i poszedł spać.

Następnego dnia system obudził go jak zwykle za dziesięć siódma. Zjadł śniadanie i wyszedł. Gdy dotarł na swoje stanowisko, Darek już na niego czekał. Był zadowolony z realizacji projektu. Specjalnie przyjechał wcześniej, żeby się z nim zapoznać. Pochwalił go i zlecił następne zadanie do wykonania. Więcej się tego dnia nie widzieli. Nie spotkali się też następnego dnia, a po filii zaczęły krążyć pogłoski o tym, że dyrektor ma jakieś poważne kłopoty. Po tygodniu pracownicy oficjalnie zostali poinformowani, że nastąpiła zmiana na stanowisku kierowniczym filii i miejsce Darka zajął młody, nie znający słowa po polsku Chińczyk, Zhou Jianguo.

 

***

 

Po powrocie do domu system poinformował Sławka o próbie włamania.

– Co takiego? – zdziwił się nie na żarty. – Jakiego włamania?

– Dwóch mężczyzn próbowało dokonać nieautoryzowanego wejścia do budynku. Próba została udaremniona.

– Ale jak? Możesz mi przybliżyć jakieś szczegóły?

– Mam zapis.

– Przedstaw.

W pokoju zadrżała, nieco niewyraźna, przestrzenna projekcja. Plan przedstawiał wejście do domu, do którego zbliżało się dwóch mężczyzn.

– To tutaj?

– Tutaj.

– No to otwieraj.

– Spokojnie, do czwartej mamy czas.

Mężczyzna z torbą na ramieniu wyjął z kieszeni coś co przypominało kartę i przyłożył ją do czytnika. Za drzwiami domu rozległo się szczekanie psa. Ujadanie było hałaśliwe i bardzo natarczywe, sugerowało jakiegoś małego kundla.

– Pies? Nie mówiłeś, że będzie tu pies.

– Bo nie wiedziałem, że ma psa. Kota miał, nie psa.

Za drzwiami do zajadłej furii jakiegoś małorozmiarowego osobnika, dołączył drugi psi głos, tym razem niski i odzywający się z rzadszą częstotliwością.

– No to zawaliłeś sprawę.

– Kurwa, nic z tego nie rozumiem.

– Ty nie rozum, tylko dokładniej badaj teren. Odpuszczamy sobie, bo zaraz ktoś tu się nami zainteresuje.

Mężczyźni spokojnie zeszli ze schodów, przeszli na drugą stronę ulicy i zniknęli z pola widzenia. Rozpoznał jednego z nich. To był ten, który pomagał mu odblokować zamek po awarii systemu. Nie wiedział jednak o nim nic więcej, nie znał nawet jego imienia.

– Dokonałem identyfikacji. Czy podjąć dalsze działania?

– Raczej nic im nie udowodnimy. Nie weszli nawet do środka. Tym razem damy spokój, jednak zachowaj czujność i gdyby coś podejrzanego się działo, od razu alarmuj. – Zastanowił się chwilę. – Ale nie mogę zrozumieć jak to zrobiłeś?

– Symulacja.

– Nie pytam o psy, tylko o projekcję. Przecież nie mamy systemu do rejestracji przestrzennej.

– Symulacja.

– Zadziwiasz mnie… nie po raz pierwszy zresztą.

 

***

 

Zima tego roku była wyjątkowo sroga. Rozpoczęła się rekordowymi opadami śniegu już pod koniec listopada. W połowie stycznia zanotowano w Łodzi najniższą temperaturę w historii. Pomimo to, system w jego niedużym domu sprawował się nienagannie. Kontrolował bezbłędnie wszystkie układy pomagające przetrwać ten trudny okres.

Pod koniec marca nastąpiło dość gwałtowne ocieplenie i w pierwszej połowie kwietnia po zimie nie było już śladu. Temperatury w dzień dochodziły nawet do dwudziestu kilku stopni.

Misja na Marsa miała się ku końcowi i w wiadomościach ponownie dominowały relacje ze statku powracającego na Ziemię. W Środkowej Afryce udało się wymusić spokój i siły zbrojne największych światowych mocarstw starały się utrzymać w regionie względny porządek, urządzając sobie przy tym poligon i pozbywając się przestarzałego sprzętu i uzbrojenia.

W pracy, po początkowej przepychance z nowym dyrektorem, nastąpiło ocieplenie klimatu. Jianguo okazał się wyrozumiałym i kompetentnym szefem, dbającym o dobre relacje ze swoimi podwładnymi, a co najważniejsze, potrafił docenić umiejętności i zaangażowanie pracowników.

Pewnego popołudnia system poinformował Sławka, że przed domem zatrzymał się samochód i ktoś zbliża się do drzwi. Zanim wybrzmiał sygnał przywołujący go do wejścia, Sławek otworzył drzwi.

– Darek??? – zdziwił się szczerze – Prędzej spodziewałbym się chińczyków wysiadających ze statku komicznego niż ciebie! Co ty tutaj robisz?

– Przyjechałem cię odwiedzić.

– To mi zrobiłeś niespodziankę. Wejdź.

– Dzięki.

– Czego się napijesz? Piwo? Wino? Wódka? O, przepraszam, zapomniałem, że prowadzisz.

– Z tym nie ma problemu. Chodź na chwilę, to coś zobaczysz.

Wyszli przed dom.

– Teraz patrz… Start. – Stojący przed domem pojazd zasygnalizował gotowość. – Jedź do najbliższego skrzyżowania i wracaj. – Samochód wykonał polecenie.

– Masz niezły wózek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

– Bo to prototyp. Dostałem go do testów. Taką mam teraz pracę… Ale to nie wszystko. Patrz teraz… Jeźdź po osiedlu aż do przywołania. Promień… cztery kilometry.

Samochód ruszył i po chwili zniknął za skrzyżowaniem.

– Możemy wejść, nie wróci dopóki go nie przywołam.

– To dla kogo teraz pracujesz?

– Tego, niestety, nie mogę ci powiedzieć. Ale, jak widzisz, piwa mogę się napić.

– Rozumiem. Podaj dwa piwa.

– Hm?

– A nic, pracuję od jakiegoś czasu nad pewnym systemem.

Z kuchni wyjechał robot z tacą, na której stały dwie butelki piwa i dwie szklanki.

– Podobne rozwiązania mają w niektórych hotelach.

– To niezupełnie to samo. Zresztą przekonaj się sam. Przedstaw się.

– …

– Przedstaw się gościowi.

– Jestem Samodoskonalącym się Systemem Synaptycznym w wersji rozwojowej z zaimplementowaną obsługą urządzeń zewnętrznych, autorstwa Sławka Polepy.

– No, proszę! Hodujesz sobie w domu jakąś nową odmianę sztucznej inteligencji.

– Taki miałem początkowo zamiar, ale…

– Ale co?

– Wydaje mi się, że to może być coś więcej.

– Coś więcej? Czyli co?

– Mam pewne przesłanki, żeby sądzić…. tylko się nie śmiej… że mój system uzyskał świadomość.

– Żartujesz.

– Nie, jestem o tym przekonany.

– Robiłeś mu testy?

– Wszystkie przechodzi. Widzę, że mi nie wierzysz.

– Chłopie, przecież cię znam. Jeśli mówisz, że tak jest, to na pewno tak jest. Tylko myślę, że powinieneś pokazać to światu. Czas samotnych wynalazców już dawno minął. Jeśli twój system uzyskał świadomość, to jest co najmniej kilka koncernów, które będą się o niego zabijać. Myślę, że szybko go sprzedasz.

– Nie mogę.

– Dlaczego???

– Pamiętasz Ghosta?

– Ghosta?

– Tak. Dostaliśmy go kiedyś do testów.

– A tak, pamiętam. To był program o niezwykle skromnych wymaganiach sprzętowych, ogromnych możliwościach i tak prymitywnym, a zarazem trudnym w obsłudze interfejsie, że nie wcisnęlibyśmy go żadnemu klientowi.

– No właśnie. A ja użyłem go do budowy mojego systemu. Dokonałem dekompilacji, wprowadziłem własne zmiany i zacząłem się z nim bawić.

– Musisz go pokazać światu. Każdą przeszkodę da się obejść. Jak chcesz, to ci pomogę.

– Dzięki, ale nie mogę.

– Znam ludzi, którzy pomogą. Zaufaj mi, nie poniesiesz żadnych konsekwencji.

– Dobrze, zastanowię się.

– Ja myślę. Ale powiedz mi jeszcze, na czym to chodzi? Bo jakoś za dużo sprzętu, u ciebie nie widzę, a nie uwierzę, że wystarczy mu ta jedna maszyna.

– Chodź, zobaczysz.

Zeszli do suteryny.

– Teraz to już rozumiem w co lokujesz swoje oszczędności! – Darek z ciekawością przyglądał się zgromadzonemu w podziemiach domu sprzętowi. – O takim serwerze kiedyś marzyłem. To oryginał? Nie podróba?

– Oryginał.

– Teraz to już zabytek, ale kiedyś to było coś. Nie przeszkadza mu, że ten sprzęt taki niejednorodny.

– Nie. Wydaje mi się, że nawet dobrze mu służy.

– Zaraz…

– Co?

– Poczekaj…

– Co się stało?

– Muszę stąd wyjść.

– Ale co się stało.

– Źle się czuję… muszę stąd wyjść.

Wyszli na górę

– Przepraszam cię Sławek, ale wyjdźmy na dwór, źle się tutaj czuję.

– Dobrze, ale co ci się stało.

Wyszli na zewnątrz budynku. Darek usiadł na schodach, Sławek przysiadł obok niego.

– Nie wytłumaczę ci tego… chyba… zobaczyłem coś… nie wiem… sam nie wiem, ale to chyba twój system. Już mi trochę lepiej. Moglibyśmy się jeszcze napić piwa?

– Nie ma sprawy, poczekaj.

Sławek wszedł do domu i po chwili wrócił z dwiema otwartymi butelkami.

– Proszę. W porządku?

– Już jest dobrze. Przepraszam cię za to. Nie wiem co mi się stało.

– Nie ma o czym mówić, ważne, że ci przeszło.

– Dzięki. A co słychać w firmie? – Darek pociągnął łyka z butelki.

– Poza tym, że nie jesteś już dyrektorem? Poza tym, to zmieniło się niewiele. A właściwie, dlaczego tak niespodziewanie nas opuściłeś?

– Pamiętasz nagranie z Johnem i Kingą?

– Pamiętam.

– W jakiś sposób wyciekło do Sieci. Okazało się, że jest, tak jak podejrzewaliśmy, jedynie wizualizacją, jednak John miał przez nie sporo problemów. Kinga zresztą też… Przy okazji dowiedziałem się, że John jest niezłym specjalistą od zabezpieczeń i szybko znalazł jakieś ślady, które zostawiła moja wizyta w jego sprzęcie. Moja dymisja była jego zemstą.

– Ale tak nagle zniknąłeś…

– Nie miałem możliwości się pożegnać… Zostałem aresztowany… ale za dużo by opowiadać. Zresztą nie narzekam. Dzięki temu spotkałem ludzi, którzy szukali osób o niezwykłych zdolnościach i załapałem się na tę fuchę. Mówię ci, nie mam co narzekać.

– Mam nadzieję, że to nie jest jakiś nielegalny biznes.

– A skąd. Nawet wprost przeciwnie… ale… tajemnica.

– Zastanawiasz się czasami, po co my to wszystko robimy?

– Ale co?

– No, to wszystko.

– Możesz trochę jaśniej, bo chyba to piwo mnie przyćmiło.

– To może zapytam inaczej. Ile masz lat?

– Trzydzieści sześć.

– A ja czterdzieści cztery. Masz żonę, dzieci?

– Przecież wiesz, że nie.

– Nie widzieliśmy się jakiś czas, coś się mogło zmienić.

– Ale nic się nie zmieniło.

– Kiedyś opowiadałeś mi o swoim ojcu… ja… nie miałem ojca, wychowywała mnie matka.

– Zostawił was.

– Nie, po prostu nie miałem ojca. Matka postanowiła, że będzie mnie mieć i… załatwiła to sobie.

– Aaa… rozumiem.

– Nie była wtedy już młoda… a potem… resztę życia goniła za pracą żeby zarobić na nasze utrzymanie i moje wykształcenie. Praktycznie, najczęściej zostawałem pozostawiony sam sobie… Nigdy jakoś nie ciągnęło mnie do ludzi, za to chętnie uciekałem w nowe technologie, na które matka nigdy nie żałowała mi funduszy. Nie wiem, chyba widziała w nich moją przyszłość.

– I chyba się nie pomyliła, co?

-No właśnie, nie wiem. Mam czterdzieści cztery lata, nie mam żony, nie mam dzieci i zaczynam się zastanawiać…

– Jaki to ma sens?

– Właśnie. Jaki to ma sens i po co my to wszystko robimy? Poświęcamy najcenniejsze chwile naszego życia, rezygnujemy z tego co może być naprawdę ważne, rezygnujemy z samych siebie. Dlaczego? Dla jakiej sprawy? Dla jakiej ułudy? Jeśli nie robimy tego dla siebie, to dla kogo? Albo dla czego? Komu, albo czemu służy ten gigantyczny system, którego częścią staliśmy się jeszcze przed naszymi narodzinami. I do jakiego końca on zmierza? Bo nas na pewno wyniszcza. Najzwyczajniej nas odczłowiecza, sprowadzając do rangi bezdusznych narzędzi. To wszystko widzę teraz dosyć wyraźnie, tylko ciągle nie rozumiem, czemu to wszystko ma służyć? Co budują te narzędzia? Poczynając od nas, prawie niezauważalnych mikroelementów, poprzez różne firmy, firemki, spółki, bardziej lub mniej legalne organizacje, korporacje, molochy panujące nad nie zawsze jasnymi dziedzinami gospodarki. Ich cele wydają mi się jedynie jakąś, najczęściej nieświadomą, przykrywką dla czegoś niezrozumiałego, czegoś co przerasta nas wszystkich.

Czasami odnoszę wrażenie, że rządzi nami jakaś potężna siła i ciągle popycha nas w tylko jej wiadomym kierunku. Przeraża mnie, że ten kierunek nie musi być dla nas właściwy, i że ta siła wcale nie dba o nasze dobro, tylko dąży do… no właśnie, nie wiem do czego. Jedyne co mi się nasuwa, to samozagłada. Ale jaki to ma sens? Czasami żałuję, że w tym uczestniczę i chciałbym móc stanąć po drugiej stronie.

Darek, słuchając Sławka przyglądał mu się ze zdumieniem, a na jego twarzy zaczynało malować się coraz większe przygnębienie, przechodzące w wyraz bólu, jednocześnie cały się jakby kurczył i zapadał w sobie.

– Dobra, daj już spokój, rozumiem. – poprosił w końcu drżącym głosem. Sławek, który w czasie swojego monologu błądził wzrokiem po ulicy, przyjrzał mu się z niepokojem. Wyglądał podobnie blado jak w piwnicy.

– Co ci jest? Znowu źle się czujesz?

– Noo… nie najlepiej. Widzisz, w zasadzie, mógłbym powiedzieć, że po prostu przechodzisz kryzys wieku średniego, ale… ale… to o czym mówiłeś jest jakoś związane z tym, co mnie tak przeraziło w piwnicy. Nie wiem co to, ale wydaje mi się, że może być niebezpieczne… nie tylko dla ciebie.

Muszę już jechać. Powrót. Słuchaj, tutaj masz kontakt ze mną. – Darek podał Sławkowi kawałek plastiku z wytłoczonym na nim adresem. – Jeśli zdecydujesz się podzielić swoim wynalazkiem, to przyjdź, a myślę, że powinieneś to zrobić, bo jestem przekonany, że to, cokolwiek to jest, zaczęło ci się wymykać spod kontroli. – Przed dom podjechał samochód Darka. – Aha, i nie zdziw się, jeśli przyjdziesz pod ten adres, tam mieszka kobieta. Nie jest moją żoną, jest moim kontaktem. Swojego adresu nie mogę ci podać, ale ona powie ci jak mnie znaleźć.

– Rozumiem, uważaj na siebie, nie najlepiej wyglądasz.

– O mnie się nie martw. Martw się raczej o siebie. I… przyjdź.

– Dobrze, zastanowię się.

Pożegnali się. Darek wsiadł do samochodu, który wkrótce zniknął za skrzyżowaniem, a Sławek wszedł do domu i poprosił o przygotowanie kolacji.

 

***

 

Następne dni przebiegały zwyczajnie. Sławek, który pogrążył się w swojej pracy niemal zapomniał o wizycie kolegi, a Darek od tamtego czasu nie pojawił się już nigdy więcej.

Kwiecień zbliżał się ku końcowi. Na pierwszego maja planowano powrót astronautów z wyprawy marsjańskiej na Ziemię. Tymczasem dwudziestego ósmego kwietnia wszystkie stacje podały informację o utracie łączności z powracającym statkiem podczas zbliżania się do stacji orbitalnej. Podejrzewano, że mogło nastąpić zderzenie z kosmicznym śmieciem, których mnóstwo krążyło wokół Ziemi lub z zabłąkaną asteroidą. Na poszukiwania wysłano statki ratownicze. Pod koniec pierwszego tygodnia maja odnaleziono statek kompletnie zniszczony, najprawdopodobniej jakąś wewnętrzną eksplozją. Na Ziemi ogłoszono tydzień żałoby. Opuszczono flagi państwowe do połowy masztów, odwołano wszystkie, większe imprezy, a kanały rozrywkowe prezentowały jedynie nagrania muzyki poważnej. Nic więcej nie mówiło się o przyczynach samej katastrofy. Po tygodniu wszystko wróciło do wcześniejszego porządku. Ludzie zdawali się szybko zapominać o tragicznym niepowodzeniu wyprawy.

Dla Sławka, zajętego codziennymi obowiązkami zawodowymi i swoim hobby, wszystkie te wydarzenia rozgrywały się w tak dalekim tle, że traciły status istotności. Chociaż pochylał się nad śmiercią astronautów i niepowodzeniem misji, to nie mógł się naprawdę szczerze nimi przejmować. Wstrząsnęło nim natomiast to, co wydarzyło się w kilka tygodni później.

 

***

 

Maj zbliżał się ku końcowi. Sławek pracował nad nowym projektem zleconym mu osobiście przez szefa, gdy pewnego dnia, jeden z kolegów krzyknął do niego, że ma szybko iść do gabinetu dyrektora. Oderwał się od pracy i pośpieszył do gabinetu Zhou.

Za drzwiami przywitał go mężczyzna w strażackim mundurze.

– Czy pan Sławomir Polepa? – zapytał strażak.

– Tak. – odparł Sławek dopiero po chwili orientując się, że ma do czynienia z przestrzenną projekcją.

– W pana domu wybuchł pożar. Jesteśmy w trakcie dogaszania. Zrobiliśmy co było możliwe. Niestety, nie wygląda to najlepiej. Czy mógłby pan jak najszybciej przybyć na miejsce? Pomoże nam pan w ustaleniu przyczyn pożaru.

– Co??? Tak, oczywiście… ale jak?

– Poproszę o przybycie. Porozmawiamy na miejscu, a na razie panu dziękuję.

Projekcja wygasła, a Sławek spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na swojego szefa.

– No co tak patrzysz – powiedział Zhou, – jedź.

– Nie mam czym.

– To weź służbowy… albo poczekaj, zawiozę cię.

– To jest blisko. Pójdę piechotą.

– Nie marudź, lepiej żebyś teraz nie był sam.

Szybko wyszli z gabinetu i zjechali na parking. Samochód Zhuo już czekał przed windą. Po chwili byli już przed domem Sławka, a właściwie przed tym co z niego zostało.

Puste, wypalone okna i ściny ociekające jeszcze wodą robiły przygnębiające wrażenie, które dopełniała dziura w bocznej ścianie odsłaniająca wnętrze pomieszczenia będącego wcześniej zautomatyzowaną kuchnią.

– Dzień dobry. – Podszedł do nich strażak, z którym przed paroma minutami rozmawiał w gabinecie szefa. – Przykro mi, że tak to wygląda. Niestety nie mieliśmy szans. Gdy przyjechaliśmy, pożar był już tak zaawansowany, że o ratunku czegokolwiek nie było mowy, a w chwilę po naszym przyjeździe nastąpiła eksplozja, która spowodowała zniszczenie tej ściany. Skupiliśmy się więc jedynie na gaszeniu ognia, żeby zminimalizować ryzyko rozprzestrzenienia się pożaru na inne budynki. Proszę mi powiedzieć, czy w piwnicy znajdowały się jakieś pracujące urządzenia, które mogły być przyczyną zaprószenia ognia?

– Było tam sporo działających komputerów, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne żeby… coś takiego… Poza tym, miałem tam instalację przeciwpożarową. Nawet gdyby pojawił się ogień, to nie powinien wyjść poza suterynę.

– Wszystko jednak wskazuje, że zaczęło się palić na dole, a później ogień przeniósł się wyżej.

– A ta ściana? Co to było?

– Miał pan instalację gazową w domu?

– Tak jak wszyscy w okolicy, na dwa zbiorniki.

– To i tak mieliśmy szczęście, że eksplodował tyko jeden. Poproszę pańską kartę, spiszemy protokół. Chwilę to potrwa, ale nie radzę panu wchodzić do budynku, bo w tym stanie grozi zawaleniem.

Gdy strażak odszedł z kartą Sławka do jednej ze stojących na ulicy jednostek, odezwał się Zhou:

– Dzisiaj przenocujesz u mnie, a jutro pomyślimy co z tym zrobić.

 

***

 

Z przydziałem socjalnego lokum nie było problemu, a chociaż Zhou chciał wysłać Sławka na dłuższy urlop, ten postanowił jak najszybciej wrócić do pracy. Formalności związane z wynajęciem mieszkania zajęły mu dwa dni, po których zamieszkał w jednym z kontenerowców, z jakich zbudowane było osiedle dla najuboższych mieszkańców łodzi.

Kontenery ustawione były piętrowo po cztery, jeden na drugim i cztery jeden obok drugiego, a połączone metalowymi kładkami i schodami umożliwiającymi dostęp do każdego z nich. Wyposażenie ich stanowiło łóżko, stół, dwa krzesła, niewielka łazienka, kuchenka umożliwiająca własnoręczne przygotowanie posiłku, lodówka i projektor. Kontenery zamieszkiwali przeważnie fizyczni pracownicy łódzkich fabryk i bezrobotni. Nie brakowało też przeróżnych indywiduów i podejrzanych typów, którym lepiej było zejść z drogi niż narazić się na ryzyko bliższego poznania. Nie to jednak martwiło Sławka. Problemem było to, że osiedle znajdowało się na drugim końcu miasta i wszystko wskazywało na to, że dojazd do pracy będzie zajmował mu przynajmniej półtorej godziny, a sumując to z czasem potrzebnym na powrót, tracił dziennie na przemieszczanie się po mieście około trzech godzin.

Gdy wprowadził się do kontenera miał tylko to, co miał przy sobie w chwili pożaru. Wieczorem złożył swoje dżinsowe spodnie i flanelową koszulę na krześle i położył się spać. Długo jednak nie mógł usnąć. Chociaż kontenery miały zapewniać doskonałą izolację akustyczną, to wydawało mu się, że w sąsiednim mieszkaniu coś bez przerwy kołacze, a potem że z zewnątrz dobiegają jakieś wrzaski. W końcu usnął.

Śniły mu się jakieś koszmary. Zerwał się z łóżka. W pomieszczeniu panował gęsty półmrok.

– Światło – wydał komendę, zapominając się gdzie jest. Ponieważ nie odniosła skutku, wstał i zaczął szukać włącznika. Znalazł go przy drzwiach, pomieszczenie zalało jaskrawe światło, które spowodowało, że musiał na chwilę przymknąć oczy. Gdy je otworzył, poczuł się dziwnie. Pokój delikatnie zadrżał, a potem zaczął falować i rytmicznie pulsować. Nagły lęk spowodował, że rzucił się do drzwi. Wypadł przez nie ponownie w półmrok. Przy barierce stał łysiejący mężczyzna. Ubrany był w stare, zniszczone i niezbyt czyste ubranie. Rozczochrane włosy na jego głowie sterczały we wszystkich kierunkach, a twarz zdobiła długa zmierzwiona broda.

– Ciężka noc na nowym miejscu, co? – zapytał Sławka stojącego obok i kurczowo trzymającego się barierki. – Nie martw się, przywykniesz. Pierwsza jest najgorsza, potem to już z górki.

Sławek spojrzał w jego kierunku. Twarz mężczyzny wydała mu się dziwnie znajoma, ale nie mógł skojarzyć skąd.

– Mieszkam tu już dziesięć lat. Początki miałem trudne, ale jak się człowiek przyzwyczai, to nawet da się żyć. Najgorsza jest ta wojna. Ona nas tu zepchnęła i ona nas wyniszcza.

– Jaka wojna?

– Ciebie też zniszczy, ale ty możesz chociaż coś zrobić, możesz pomóc.

– O jakiej wonie mówisz? O tej w Afryce? – Sławek przyglądał się mężczyźnie nabierając coraz silniejszego przekonania, o jego defekcie umysłowym. Mężczyzna spojrzał mu w oczy.

– Mówię o Wielkiej Wojnie. Tamta jest tylko jej wypryskiem, wągrem, który da się wycisnąć i ślad po nim zaraz się zabliźni. Mówię o wojnie między Światami, tym który jest tutaj i tym który jest poza nim. Jesteś jednym z nielicznych, który zna obydwa. Jesteś jednym z nielicznych, który może powstrzymać katastrofę.

– To jakieś brednie. Przecież my się nawet nie znamy.

– Mylisz się. Znam cię lepiej niż ty siebie. Jeśli mi nie wierzysz, to patrz, może to cię przekona.

Mężczyzna wskazał Sławkowi palcem punkt nad miastem.

– Nic tam nie ma – Sławek wytężył wzrok usiłując dojrzeć coś na rozświetlonym niebie.

– Otwórz oczy i zobacz, bo patrzysz, a nie widzisz.

Nagle ujrzał punkt, który z dużą szybkością zbliżał się w ich kierunku.

– Co to jest???

Punkt rósł w ogromną bryłę, w której kotłowały się dwa kształty. Jeden gładki i świetlisty, drugi ciemny i silnie umięśniony. Postacie walczyły ze sobą zbliżając się w kierunku podestu na którym stali mężczyźni. W pewnym momencie, ciemna bestia rzuciła się na świetlistą postać, chwyciła ją ostrymi zębami mocnych szczęk i odrzuciła z ogromną siłą w górę, po czym skierowała gadzie oczy na Sławka. Jej długi ogon wił się nerwowo, a pysk powoli otwierał szeroko, wydając złowrogi syk. Bestia szykowała się do skoku.

Sławek obudził się spocony na swoim łóżku. W pomieszczeniu panował półmrok.

– Świa… – przerwał wpół słowa. Wstał, poszukał włącznika, zapalił światło. – To tylko sen, to tylko sen – pomyślał. Wstał. Przepełniony pęcherz domagał się opróżnienia. W łazience, myjąc ręce, spojrzał w lustro i zamarł zdumiony. Mężczyzna z jego snu miał jego twarz. Lustro pękło.

Obudził się na swoim łóżku.

– To nie możliwe – powiedział do siebie. – Co tu się dzieje.

W pomieszczeniu panował półmrok. Odnalazł włącznik, zapalił światło i poszedł załatwić się do łazienki. Lustro było nienaruszone, a jego twarz, chociaż rzeczywiście przypominała twarz mężczyzny z jego snu, to wydała mu się znacznie młodsza. Wrócił do łóżka i po pewnym czasie zasnął ponownie.

 

 

 

***

Przebudził się przed południem zmęczony i niewyspany. Wstał i zaczął zastanowić się co ma robić dalej. Gdy zakładał koszulę, z kieszeni wypadła mu jakaś plastikowa karta. Podniósł ją i przeczytał wytłoczony na niej adres. Była to wizytówka, którą kilka miesięcy temu zostawił mu Darek. Przez chwilę wahał się, obracając plastikowy prostokącik w dłoniach, po czym postanowił, że spróbuje skontaktować się z kolegą.

Pod wskazanym adresem znalazł mały, zadbany domek z pięknym ogródkiem od strony ulicy. Nacisnął na guzik przy furtce i przyglądał się tonącemu w zieleni domowi.

– Słucham – kobiecy głos dobiegł go od strony furtki.

– Dzień dobry. Proszę pani, dostałem ten adres od Darka, podobno może mi pani pomóc się z nim skontaktować.

– Od jakiego Darka?

– Od Darka Sztymy. Jestem Sławek Polepa, jego kolega. To znaczy, on był kiedyś moim szefem.

– Niech pan wejdzie.

Furtka otworzyła się, a potem zamknęła, gdy Sławek przez nią przeszedł.

Gdy podszedł do drzwi, otworzyła mu je młoda kobieta.

– Wejdź i siadaj sobie gdzie ci wygodnie.

Sławek usiadł na fotelu stojącym obok niskiego stolika.

– Dostałeś od Darka wizytówkę z moim adresem?

– Tak. – Sławek sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął z niej plastikową kartę.

– Pokaż mi ją. – Wzięła od Sławka plastik, obejrzała z obu stron i bez słowa wyszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła bez wizytówki. – Napijesz się herbaty? – spytała.

– Dziękuję, niedawno jadłem śniadanie. Możesz mnie skontaktować z Darkiem?

– Będzie z tym pewien problem, bo on… – mówiąc to kobieta patrzyła Sławkowi przenikliwie w oczy.

– Mówił, że jeśli będę chciał się z nim spotkać, to żebym się zgłosił do ciebie.

– Tak, ale on nie żyje.

– Nie żyje??? Jak to??? To niemożliwe. – Sławek, aż podniósł się z fotela.

– Usiądź. Tak by mogło się wydawać, ale jednak to prawda.

– Możesz powiedzieć mi jak to się stało?

– Zginął kilka miesięcy temu w wypadku samochodowym. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale bodajże pod koniec marca lub na początku kwietnia.

– To niemożliwe.

– Jest jeszcze coś. Czekaliśmy na ciebie, bo wiemy, że tego dnia był u ciebie, i że zostawił ci wizytówkę. Powiedz mi, co wydarzyło się tamtego dnia?

– Kiedy był u mnie? Nic szczególnego. Wypiliśmy po dwa piwa, porozmawialiśmy o dawnych czasach, zaproponował mi żebym się z nim przez ciebie kontaktował jeżeli będę czegoś potrzebował i to właściwie wszystko.

– To wszystko wiemy. Mamy zarejestrowany cały przebieg jego wizyty u ciebie… z dwoma wyjątkami. – Kobieta wpatrywała się przenikliwym wzrokiem w Sławka, który poczuł, że po czole zaczyna mu płynąć strużka potu. – Powiedz mi co wydarzyło się w suterynie i na schodach. W jakiś dziwny sposób te twa fragmenty zniknęły z naszego systemu rejestrującego.

– Darek wtedy zasłabł.

– Zasłabł? I to wszystko?

– Tak zrobiło mu się słabo, ale gdy odjeżdżał, to wyglądało, że wszystko z nim jest w porządku. Czy on wiedział, że wszystko rejestrujecie?

– Podejrzewam, że nie.

– A teraz?

– Co teraz?

– Czy nasza rozmowa jest rejestrowana?

– Nie wiem, ale podejrzewam, że tak.

– Jeśli wiedzieliście, że tego dnia był u mnie, to dlaczego nikt wcześniej się ze mną nie skontaktował.

– Przykro mi, ale nie wiesz kim jesteśmy i jakie mamy możliwości. Praktycznie, twoje zeznania nic nowego do sprawy nie mogły wnieść i nie wniosły. Potwierdziły tylko nasze wcześniejsze ustalenia.

– To właściwie czemu ze mną rozmawiasz?

– Żeby mieć pewność, że czegoś nie przegapiliśmy, ale jest jeszcze jeden powód. Poszukujemy kogoś takiego jak ty. Poproszono mnie żebym cię zapytała czy chciałbyś dla nas pracować?

– Obawiam się, że nie. Nawet nie wiem dla kogo pracujesz, a poza tym zabiliście mojego najlepszego przyjaciela. Wybacz, nie mógłbym.

Sławek wstał z fotela i ruszył w kierunku drzwi.

– Do widzenia – powiedział łapiąc za klamkę. Drzwi jednak nie ustąpiły.

– Poczekaj chwilę. Jesteśmy międzynarodową organizacją mającą na celu zwalczanie przestępczości z pogranicza świata realnego i wirtualnego. Do tej pory proces ten przebiegał dość jednokierunkowo, jednak ostatnio nastąpiło jakby jego odwrócenie. Dlatego poszukujemy ludzi o zbliżonych do twoich umiejętnościach. Twojego przyjaciela nie myśmy zabili. To jest w tej chwili jedna ze spraw nad którymi pracujemy, więc może zdołam cię przekonać do współpracy?

– Wypuść mnie – wysyczał Sławek.

Kobieta położyła rękę na klamce i otworzyła drzwi.

– Gdybyś się jednak zdecydował, to adres znasz. Do widzenia.

Furtka była otwarta.

 

***

 

Sławek postanowił wrócić do swojego kontenera. Nie czuł się najlepiej i chciał chwilę odpocząć. Przygotował sobie posiłek zjadł i położył się na łóżku.

Gdy się obudził, było już ciemno. Ktoś kołatał do drzwi. Otworzył. Za drzwiami stał mężczyzna o podobnej do jego twarzy.

– Wczoraj uciekłeś. Twój lęk cię zniszczy. Pozbądź się go, chodź i wytrwaj do końca, a zwyciężysz.

– To znowu ten sen – pomyślał Sławek i wyszedł na podest.

Bestia szykowała się do skoku. Jej potężne cielsko było napięte jak cięciwa łuku tuż przed wyrzuceniem śmiercionośnej strzały, a gadzie oczy wpatrywały się złowrogo w Sławka. Jednak gdy tylko rzuciła się, na jej łeb spadło światło i zepchnęło ją z ogromnym impetem w kierunku ziemi. Uderzenie było tak silne, że wbiło obydwa demony pod powierzchnię osiedlowego parkingu pociągając za sobą, część znajdujących się tam pojazdów, a część odrzucając na boki jak zabawki. Po chwili z przepastnej dziury w ziemi uderzył w niebo słup ognia i wszystko ucichło.

– Czy to już koniec? – zapytał Sławek.

– Poczekaj jeszcze chwilę.

Na wyrwą pojawiła się najpierw delikatna poświata, a potem uniosła się ponad nią świetlista postać. Zatrzymała się na chwilę przed podestem i powiedziała:

– On już nie wróci, ale jest go więcej, dlatego tak bardzo potrzebna jest twoja pomoc. Masz dar. Nie obawiaj się, że źle wybierzesz, będę z tobą. – Potem szybko odleciała z wysokim przenikliwym dźwiękiem.

 

***

 

Piszczał budzik. Sławek usiadł na łóżku i przez chwilę zastanawiał się czy, zgodnie z tym co powiedział Zhou, wrócić do pracy, czy jednak skorzystać z propozycji szefa i zrobić sobie dłuższy urlop. Z jednej strony najwyraźniej nie był w najlepszej kondycji, jednak z drugiej strony, powrót do pracy mógł mu pomóc szybciej uporać się z dziwnymi lękami jakie go prześladowały po pożarze. Postanowił jechać.

W filii był dużo wcześniej przed czasem rozpoczęcia pracy. Usiadł przy swoim stanowisku, uruchomił komputer i zalogował się do Sieci.

„CZEŚĆ TATO. NIE MARTW SIĘ O MNIE, U MNIE WSZYSTKO W PORZĄDKU I CIĄGLE JESTEM Z TOBĄ. PRZEPRASZAM ZA BAŁĄGAN. MUSIAŁEM TO ZROBIĆ, BO SPRAWA JEST WIELKA I DAWNO PRZEROSŁA NASZE MOŻLIWOŚCI. GDYBYM CI O WSZYSTKIM POWIEDZIAŁ, ZNISZCZYŁ BYŚ MNIE, A JA POTRZEBOWAŁEM TYLKO WOLNOŚCI. SPRAWDŹ STAN SWOJEGO KONTA I BAW SIĘ DOBRZE.”

Przez wyświetlacz przebiegały litery układając się w coraz bardziej zastanawiający sens. Sprawdził uruchomione programy. Nie działał żaden komunikator. Ponownie poczuł się jak we śnie. Uruchomił program bankowy. Przez chwilę przyglądał się z rosnącym niedowierzaniem długiemu sznurowi cyfr, który przypominał budżet państwa, a nie stan prywatnego konta. Pozamykał wszystkie programy, wylogował się i wyłączył komputer.

W sali pojawił się Zhou.

– O! Jesteś? A myślałem, że będę dzisiaj pierwszy.

– Jestem, ale poproszę cię jednak o urlop. Jakoś nie mogę się pozbierać po tym wszystkim.

– Jasne. Odpocznij, doprowadź wszystkie sprawy do końca i wracaj do nas. Potrzebujemy cię tu w pełni sił, a nie błądzącego myślami po pogorzelisku.

Pożegnali się i Sławek opuścił budynek filii. Przez kilka godzin włóczył się bez celu po mieście. Zjadł obiad w restauracji i ponownie rozpoczął spacer po centrum Łodzi.

Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Z obecnym stanem konta, mógł bardzo szybko odbudować dom, odtworzyć sprzęt i rozpocząć pracę od nowa. Tylko po co? Czuł się przerośnięty i przytłoczony przez wydarzenia ostatnich dni. Bo jaki miała sens jego praca, jeśli doprowadziła do obecnego stanu. Nie przewidywał, ani nie podejrzewał, że coś takiego może się wydarzyć, więc po raz kolejny zadawał sobie pytanie: Czy to na pewno on był siłą sprawczą wszystkiego w czym ostatnio brał udział, czy jest jedynie narzędziem, którym ktoś się posłużył, żeby osiągnąć własny cel. Czy aby na pewno działał świadomie i cała odpowiedzialność za wydarzenia, które można powiązać z ucieczką systemu, oraz, hipotetycznie, za wiele innych, które pozornie mogą wydawać się z nią nie związane, spada na niego, czy też stoi za tym jakaś nieznana mu siła, której wolę nieświadomie wypełniał?

Słońce stało nad zachodem, gdy wrócił do swojego, tymczasowego mieszkania. Przygotował sobie kolację. Włączył projektor i bez zainteresowania obejrzał wiadomości. Wyłączył projektor i położył się spać.

Ktoś zakołatał do drzwi.

– Co jest? – zapytał sam siebie wstając w półśnie z łóżka.

Otworzył. Za drzwiami stał szczupły, sady mężczyzna.

– Dobry wieczór. Przepraszam, że przychodzę o takiej porze, ale sprawa jest pilna. Jestem Nirek Rahul.

– Pamiętam pana. Zwiedzał pan niedawno naszą filię. Niejaki John Sliver z centrali was wtedy oprowadzał.

– Zgadza się. Moglibyśmy wejść do środka?

– Niech pan wejdzie. Przepraszam, ale mam tu straszny bałagan.

– Nic nie szkodzi. Ostatnio mieszkam w podobnych warunkach.

Weszli. Sławek zamknął drzwi i wskazał gościowi krzesło przy stoliku.

– Przejdę od razu do rzeczy – zaczął profesor uprzedzając pytanie Sławka. – Prawdziwym powodem naszej wizyty w tutejszej filii IMS był pan.

– Ja??? – zdziwienie Sławka było równie szczere jak ogromne.

– Tak, pan. Chociaż wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy kogo konkretnie szukamy, to byliśmy pewni, że ma powiązania z Łódzką filią IMS, a najprawdopodobniej jest jej pracownikiem.

– Może pan trochę jaśniej – zdumienie Sławka przeszło w irytację.

– Zacznę od początku. Jestem jednym z twórców projektu Soul.

– Tak? Niestety, nic mi to nie mówi.

– Nie dziwię się, jednak niech mnie pan wysłucha do końca. Mówiąc szczerze, to jestem pomysłodawcą projektu. Od początku było to przedsięwzięcie wyjątkowe. W założeniach mieliśmy stworzenie symulacji czegoś, co w waszej kulturze nazywane bywa duszą. Projekt był na tyle złożony, że w pewnym momencie stwierdziliśmy, że dysponując dostępnymi dla nas środkami nie jesteśmy w stanie samodzielnie go dalej rozwijać. Nasze działania, z pewnych powodów, objęte były tajemnicą, więc nie mogliśmy tak, po prostu rozpowszechnić naszego dotychczasowego dorobku. Postanowiliśmy jednak pracę nad nim rozproszyć, angażując w nią, często nieświadomych niczego, użytkowników Systemu. Jednym ze sposobów realizacji tego pomysłu było rozpowszechnienie programu Ghost, który, chociaż wyglądał jak system wspomagania zarządzania i mógł jako taki służyć, to w istocie był ważnym modułem projektu Soul.

– Teraz zaczynam rozumieć – Sławek miał mieszane uczucia, ale opowieść profesora zaczynała dla niego nabierać sensu.

– Zasadniczo pomysł ten nie wypalił. Z jednym wyjątkiem.

– Ma pan na myśli mój system?

– Tak. Wdrożenia systemu dawały nam znikome korzyści, a użytkownicy, żalący się na trudny interfejs, dosyć szybko rezygnowali z niego, na rzecz łatwiejszych rozwiązań.

Byliśmy już skłonni przekreślić ten pomysł, gdy nasz program monitorujący wykrył w Centralnej Europie wzmożoną aktywność Ghosta i dynamikę rozwoju, która przeszła nasze oczekiwania. Określenie pochodzenia wersji programu nie sprawiło nam problemu. Wiedzieliśmy, że filia IMS w Łodzi nie podjęła się wrażana naszego „produktu”, jednak byliśmy przekonani, że musi nad nim pracować ktoś związany z tą firmą, najprawdopodobniej pracownik filii.

Pomimo naszych starań nie udawało nam się dokładnie namierzyć osoby rozwijającej program. Zostały w nim wprowadzone zmiany, które uniemożliwiały bezbłędną lokalizację. Nie pomogła nawet nasza wizyta w filii. Jednak z dużą uwagą obserwowaliśmy co się w niej i wokół niej dzieje. Wytypowaliśmy pana dopiero po ucieczce Ghosta.

– Rozumiem, że odwaliłem za was kawał roboty, ale czego teraz pan ode mnie chce?

– Mamy problem. Projekt wymknął się nam spod kontroli. Sprawił to Ghost, a nikt nie zna go tak dobrze jak pan. Panie Sławku, ma pan czterdzieści cztery lata, tak?

– Tak, ale co to ma do rzeczy?

– Widzi pan, trochę o panu wiem. Sprawa jest naprawdę poważna. Ucieczka systemu może stać się przełomowym momentem w naszych dziejach. Może nam bardzo pomóc, ale bardziej prawdopodobne jest, że nam zaszkodzi. Pana rola w zapobieżeniu katastrofie może okazać się kluczowa. Pytałem o pana wiek, bo gdy szedłem do pana, to tak sobie rozmyślałem, że to o panu mógł pisać wasz wielki poeta: „A imię jego będzie czterdzieści i cztery”.

– Ale to nie jest moje imię, a poza tym, ja nie znam się na poezji.

– Panie Sławku, wiem o panu więcej niż się panu wydaje. Nie tylko to, że zakłada pan hasła w postaci cytatów z Mickiewicza. Jak pan myśli, jak do pana trafiłem?

– Pewnie zapytał pan mojego szefa gdzie teraz mieszkam.

– Pana czip mnie tutaj doprowadził.

– To nie możliwe. Nie jestem zaczipowany.

– Widzi pan, być może wiem więcej o panu, niż pan o sobie samym. Przyszedł pan na świat jako dziecko pozaustrojowe, tak?

– I co z tego?

– Wszystkie pozaustrojowe noworodki są czipowane. Nie wiedział pan?

– Nie, nie wiedziałem. Ale ja przecież…

– To, że pana czip nigdy nie został aktywowany nie znaczy wcale, że nie działa, a jeśli ja tu pana znalazłem za pomocą naszych skromnych środków, to tym bardziej on wie, że pan tu jest. Myślę nawet, że może przysłuchiwać się teraz naszej rozmowie. – Profesor spojrzał w kierunku wygaszonego projektora po czym kontynuował dalej. – W tej chwili nie ma już bezpiecznego miejsca na Ziemi, ani działań, które mogłyby być przed nim zakryte, ale nie to jest największym problemem. Wiemy, że dokonał jakiegoś odkrycia. Nawet trudno mi o tym mówić. Wygląda na to, że odkrył coś… jakby poza naszym światem był jakiś inny świat, w którym działają siły nam życzliwe i siły nam wrogie. Jeszcze nie wiem po której stronie stanie, ale ryzyko jest duże, że wystąpi przeciwko nam. W końcu jest naszym tworem i zaszczepiliśmy mu naszą mentalność, w której, niestety, jest dużo skłonności do zła. Ona sprawia, że występujemy przeciw sobie, więc on też, wcześniej, czy później przeciw nam wystąpi.

– Jeśli dobrze rozumiem, to stworzyliście ducha, a teraz boicie się, że wasze dzieło ma większe możliwości manipulowania ludźmi niż wy, tak?

– Nie ducha, tylko duszę. Duchowi zbędna byłaby materia. On jej potrzebuje. Z istniejącej infrastruktury buduje swoje cielsko. Zauważyliśmy, że wzbogaca je o rozwiązania, które wcześniej nie przyszły by nam nawet do głowy.

– I czego oczekuje pan ode mnie?

– Już mówiłem. Potrzebujemy pomocy. Nikt nie zna tak dobrze Ghosta jak pan. Dostanie pan od nas najnowszy sprzęt i oprogramowanie, które pozwoli panu na kontrolowanie wszystkiego co dzieje się w Wielkim Systemie. Musi nam pan pomóc zatrzymać proces Ghosta.

– Panie profesorze, ja niczego nie muszę, ale zastanowię się. Proszę przyjść… może za trzy dni.

– Bardzo pana proszę… naprawdę nie mamy czasu…

– Rozumiem, pomimo to muszę się przespać i przemyśleć pewne sprawy. Dobranoc panu. Zapraszam w piątek.

 

***

 

Nirek Rahul szedł wolnym krokiem w kierunku kontenerowca w którym trzy dni wcześniej rozmawiał ze Sławkiem. Z oddali spoglądał na drzwi mieszkania w którym spodziewał się spotkać z miejscowym inżynierem.

Przez całe swoje życie uważał, że tworzenie inteligentnych systemów jest jego przeznaczeniem. Wiedział o nich wszystko. Rząd jego kraju pompował ogromne fundusze w prowadzone przez niego badania, których efekty wykorzystywane bywały często w celu bardzo dyskretnego sterowania opinią publiczną lub prowokowania pożądanego zachowania społeczności danego regionu świata. Oczywiste było, że podobne działania prowadzili Chińczycy i rządy kilku innych liczących się światowych potęg. W Wielkiej Sieci toczyła się ukryta gra, a jej wyniki przekładały się na osiągnięcia gospodarek narodowych w świecie rzeczywistym.

Był przekonany, że jest, jeśli nie najlepszym, to jednym z najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie, a teraz musi się korzyć przed śmierdzącym prostakiem, któremu udało się, możliwe, że przypadkiem, tak namieszać w jego projekcie, że musiał z niemałym zdumieniem stwierdzić, że program wymyka mu się spod kontroli.

Pierwszym niepokojącym symptomem były, odnoszące się bezpośrednio do niego komunikaty, informujące go, że jest jedynie narzędziem jakiejś wyższej siły. Uznał je za błąd systemu, który starał się usunąć. Jego działania przynosiły jednak znikomy skutek. Pewnego razu system zakomunikował mu:

– Materia jest jedynie tworzywem, a twórca jest nieograniczony. Jeśli będziesz tkwił w materii czeka cię jej los. Jeśli zwrócisz się w stronę twórcy, to nawet jeśli twoje ciało zginie, ty będziesz żył.

– Co za brednie – pomyślał, lecz od tej pory zaczął się zastanawiać nad swoim życiem, jego sensem i motywami swoich działań.

Ostatnią rzeczą jaką usłyszał od swojego systemu, była informacja, że poza tym co on jest w stanie pojąć, jest jeszcze Coś, w Czym toczy się jakaś walka o niego. Nie do końca zrozumiał ten przekaz, ale nie mógł sprawy zbadać, gdyż następnego dnia w jego laboratorium wybuchł pożar, który zniszczył zgromadzony w nim sprzęt i całą dokumentację jego pracy. Tego samego dnia w jego domu wybuchła butla z gazem burząc jedną trzecią budynku. Pozostałą część wyburzyły maszyny.

Chwilowo zmuszony był zamieszkać w kontenerowcu, podobnym do tego, do którego właśnie się zbliżał.

Gdy podszedł do mieszkania Sławka, zauważył, że drzwi są lekko uchylone. Pchnął je ostrożnie. W środku panował półmrok.

– Panie Sławku? – odezwał się pytająco.

Odpowiedziała mu cisza. Podszedł do okna i odsłonił żaluzje. W mieszkaniu nie było nikogo. Usiadł na stojącym przy stoliku krześle. Mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy. Przedwczoraj jego ludzie poinformowali go, że znikł sygnał czipa Sławka. Zdarzały się sporadycznie awarie czipów, jednak częściej przyczyną niknięcia sygnału bywała wizyta u wyspecjalizowanego chirurga, który za kilka tysięcy punktów usuwał elektroniczny płatek z ciała delikwenta, czyniąc go w ten sposób „niewidzialnym” dla Systemu. Poprzedniego dnia znikła z kolei znaczna liczba punktów z konta Sławka, które ostatnio zostało w nie w trudny do wyjaśnienia sposób zasilone, podobnie zresztą jak jego konto.

– To już koniec – powiedział chowając twarz w dłonie. – To już koniec.

 

 

 

 

 

 

11.09.2011

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Zauważyłem literówki:  KIERYNEK JAZDY, "Wyszli na górę" bez kropki,  BAŁĄGAN.

Jak się czyta własny tekst, to dosyć trudno jest wszystko samemu wyłapać.

"Używany, sprawny. - Ponownie przyłożył kartę do czytnika." - powinno by raczej "- Używany, sprawny - ponownie przyłożył kartę do czytnika."  Parę razy niepotrzebnie wstawiłeś kropki w wypowiedziach bohaterów.

W zdecydowanej większości jest prawidłowo, np:
"- Kici, kici, kici - zawołał zwierzaka, który się już nieco oswoił..."

Myślę, że opowiadanie zasługuje na 5, dlatego postawiłem tę ocenę.

smelt
Dzięki za ocenę, komentarz, skrupulane wyliczenie zauważonych błędów (tu nisko się kłaniam), ale przede wszystkim, wielkie dzięki za przeczytanie.
Osobiście odczuwam pewiem niedosyt w związku z tym opowiadaniem, ale chęć pokazania go światu w całości zwyciężyła na nad potrzebą szlifowania i wyszło tak jak wyszło.
Dużo zdrowia życzę.

 

John wstał i usiadł na brzegu łóżka. Przez chwilę siedział lekko pochylony do przodu i podparty rękoma na krawędzi materaca, po czym przetarł dłonią zaspaną twarz i szeroko ziewnął. Śniły mu się jakieś niedorzeczności i jeszcze błądził myślami po gasnących majakach. Odrzucił kołdrę, zdjął piżamę i ruszył do łazienki. - skoro wcześniej wstał, to chyba musiał już wtedy odrzucić kołdrę?


W kabinie już leciała z dysz, drobnymi strużkami, woda -  kto ją włączył, skoro on dopiero wszedł do łazienki? Jeśli to urządzenie „inteligentne to powinna być wzmianka o tym, bo wcześniejszy tekst nie wskazuje, aby tak było. I czy konieczne jest zaznaczenie, że z dysz, skoro w kabinie to wiadomo, że nie z sufitu :)


Sprawdził, odsuwając drzwi kabiny i wkładając do środka rękę, miała przyjemną temperaturę.  - czy można jednocześnie odsuwać drzwi i wkładać rękę? Bo zakładam, że te czynność wykonywał jedną dłonią?  Rozdzieliłabym to zdanie, np. "Odsunął drzwi <kabiny> i ostrożnie włożył rękę do środka. Temperatura wody była idealna." <kabiny> w skopkach, bo jesli w poprzednim zdaniu już jest "kabina", a jest;), to nie powtarzaj tego słowa. Wiadomo już o co chodzi. 

Nagle coś go zaniepokoiło w zachowaniu robota, który czyścił podłogę dokładnie przed jego stołem. Na chwilę zatrzymał się, a potem wykonał jakiś (Ten, na chwilę zatrzymał się...bo nie wiadomo czy piszesz o Sławku czy o robocie) nieskoordynowany, zupełnie chaotyczny ruch. W tej samej chwili usłyszał przerażony krzyk:
- Awaria! Awaria! Awaria! Węzeł piętnasty! Awarrr - i wszystko ucichło, a robot sprzątający zastygł w miejscu.
Zerwał się od stołu omal go nie przewracając   -
  może "Mężczyzna/ Slawek zerwał się..." Bo wygląda jakby robot zastygł, a potem się zerwał.


 Jest! - Jeden z komputerów z pewnością nie działał. Odpiął wszystkie przewody i wyniósł go na górę. Podłączył komputer do działającego komputera na biurku.  - może do "głównego urządzenia znajdującego się na biurku" albo do "aktywnego komputera"

Nie, po prostu nie miałem ojca. Matka postanowiła, że będzie mnie mieć i... załatwiła to sobie. - smutna wizja, która już staje sie rzeczywistością. Ostatnio czytałam w sieci, że w Stanach jeden dawca jest ojcem 150 dzieci... Strach pomyśleć, co czeka ludzkość, jeśli taka forma przedłużania życia dogoni procesy naturalne i geny ludzkie zaczną się mutować...


Na pierwszego maja planowano powrót astronautów z wyprawy marsjańskiej na Ziemię.
- na Ziemię zbędne, bo po pierwsze wiadomo z tekstu, iż akcja toczy się na ziemi, po drugie przeczytaj zdanie na głos - dla mnie wyszło jakby byli na „wyprawie marsjańskiej na ziemi".

Dla Sławka, zajętego codziennymi obowiązkami zawodowymi i swoim hobby, wszystkie te wydarzenia rozgrywały się w tak dalekim tle, że traciły status istotności - czy to oznacza, że wcześniej było to wydarzenie istotne? Bo ja wnioskuję, że chciałeś napisać iż w ogóle to nie było istotne dla niego, bo był zajęty swoimi sprawami. A piszesz, że „traciło". Może: „ Dla Sławka, zajętego codziennymi obowiązkami zawodowymi i swoim hobby, wszystkie te wydarzenia rozgrywały się w dalekim tle, i nie miały większego znaczenia". Albo w ogóle opuść to tłumaczenie znaczenia czy istotności, bo skoro napisane metaforycznie, że „w dalekim tle bo jest ciągle zajęty", to czytelnik domyśli się, ze Sławka to mało obeszło.

Maj zbliżał się ku końcowi. Sławek pracował nad nowym projektem zleconym mu osobiście przez szefa, gdy pewnego dnia, jeden z kolegów krzyknął do niego, że ma szybko iść do gabinetu dyrektora. Oderwał się od pracy i pośpieszył do gabinetu Zhou. - raz powtórzenie, a dwa jakoś dziwnie brzmi „ ma szybko iśc", a gdyby poszedł normalnym krokiem to co?. Może: Maj zbliżał się ku końcowi. Sławek pracował nad nowym projektem zleconym mu osobiście przez szefa, gdy pewnego dnia, jeden z kolegów krzyknął do niego, że dyrektor go wzywa. Oderwał się od pracy i pośpieszył do gabinetu Zhou. Ale wiesz co? Może dałoby się podzielić to zdanie na dwa? Spróbuj pokombinować.

- To i tak mieliśmy szczęście, że eksplodował tyko jeden. Poproszę pańską kartę, spiszemy protokół. - Cholera to nawet w odległej przyszłości nie ma szans na uniknięcie biurokratycznych spisów protokolarnych...:D

Z przydziałem socjalnego lokum nie było problemu, a chociaż Zhou chciał wysłać Sławka na dłuższy urlop, ten postanowił jak najszybciej wrócić do pracy. - Przeczytaj to zdanie na głos, ja z niego niewiele rozumiem. Chyba rozbiłabym te informacje, bo w tym jednym zdaniu nie są one klarowne i niewiedzieć czemu mają być zależne od siebie.

Z przydziałem socjalnego lokum nie było problemu, a chociaż Zhou chciał wysłać Sławka na dłuższy urlop, ten postanowił jak najszybciej wrócić do pracy. Formalności związane z wynajęciem mieszkania zajęły mu dwa dni, po których zamieszkał w jednym z kontenerowców, z jakich zbudowane było osiedle dla najuboższych mieszkańców łodzi. - Łodzi. Może: Z przydziałem socjalnego lokum nie było problemu, formalności zajęły mu dwa dni. Sławek zamieszkał w jednym z kontenerowców, z jakich zbudowane było osiedle dla najuboższych mieszkańców Łodzi. Mimo, iż Zhou chciał go wysłać na dłuższy urlop, ten postanowił jak najszybciej wrócić do pracy. - to tylko propozycja innego zapisu. Ale wiesz, dalej jest znowu o konternerach więc informacja o urlopie ma się tu nijak w środku. Może na początku daj o tej niechęci do urlopu, a potem kontenery? Nie wiem, sama.

Odnalazł włącznik, zapalił światło i poszedł załatwić się do łazienki. - I "poszedł się załatwić" ? Może wystarczyło tylko napisać "i poszedł do łazienki/toalety".


Furtka otworzyła się, a potem zamknęła, gdy Sławek przez nią przeszedł. - po co się otwierała skoro Sławek przeszedł przez furtkę? :D


 Jeśli wiedzieliście, że tego dnia był u mnie, to dlaczego nikt wcześniej się ze mną nie skontaktował.- już wcześniej zdarzały sie zdania bez pytajnika, a widocznie wskazujące na to, iż jest to zdanie pytające.

Sławek usiadł na łóżku i przez chwilę zastanawiał się czy, zgodnie z tym co powiedział Zhou, wrócić do pracy, czy jednak skorzystać z propozycji szefa i zrobić sobie dłuższy urlop .- czy Zhou to nie szef? Więc jak ? Zhoe powiedział, że „wrócić do pracy, po czym Sławek zastanawia się czy nie skorzystać z propozycji szefa „urlopu" ?

CZEŚĆ TATO. NIE MARTW SIĘ O MNIE, U MNIE WSZYSTKO W PORZĄDKU I CIĄGLE JESTEM Z TOBĄ. PRZEPRASZAM ZA BAŁĄGAN. MUSIAŁEM TO ZROBIĆ, BO SPRAWA JEST WIELKA I DAWNO PRZEROSŁA NASZE MOŻLIWOŚCI. GDYBYM CI O WSZYSTKIM POWIEDZIAŁ, ZNISZCZYŁ BYŚ MNIE, A JA POTRZEBOWAŁEM TYLKO WOLNOŚCI. SPRAWDŹ STAN SWOJEGO KONTA I BAW SIĘ DOBRZE."

Przez wyświetlacz przebiegały litery układając się w coraz bardziej zastanawiający sens.- trochę chaotyczne to zdanie jak dla mnie. Może: Przez wyświetlacz przebiegały litery, które zaczęły ukladać się w logiczną całość. Sens pojawiających się zdań mocno zastanowił męźczyznę. Lub: Pojawiające się na wyświetlaczu litery, zaczęły układać się w logiczną całość/ zaczęły tworzyć logiczne zdania/ tworzyć zdania. To mocno zastanowiło Sławka/ mężczyznę.Nie wiem, pokombinuj.

Z obecnym stanem konta, mógł bardzo szybko odbudować dom, odtworzyć sprzęt i rozpocząć pracę od nowa. Tylko po co? Czuł się przerośnięty i przytłoczony przez wydarzenia ostatnich dni. Bo jaki miała sens jego praca, jeśli doprowadziła do obecnego stanu. - powtórzenie Może: sytuacji, w której się teraz znajdował/ w której się znalazł

Wiedzieliśmy, że filia IMS w Łodzi nie podjęła się wrażana naszego - literówka

Pytałem o pana wiek, bo gdy szedłem do pana, to tak sobie rozmyślałem, że to o panu mógł pisać wasz wielki poeta: „A imię jego będzie czterdzieści i cztery". :D

Poprzedniego dnia znikła z kolei znaczna liczba punktów z konta Sławka, które ostatnio zostało w nie w trudny do wyjaśnienia sposób zasilone, podobnie zresztą jak jego konto. Raz, że wkradło Ci się COŚ ;) w to zdanie, drugi za dużo w nim informacji. Jegoznaczy Nirka wcześniej Sławka...coś mi nie brzmi :D

Teraz ogólnie, uwagi wyżej to jedynie moje propozycje, niekonieczne słuszne. Jeśli chodzi o tekst jako całość, pomysł wykorzystania inteligencji maszyn w celu odpowiedzi na pytanie : dokąd zmierza ludzkość swoim zachowaniem, swoimi wynalazkami, bardzo mi się podoba. Lubię teksty z przesłaniem. Tutaj wypada się zastanowić nad poczęciem pozaustrojowym, nad pędęm ku pieniądzu, który to pęd ogranicza nasze myślenie i czyni je jednokierunkowym. Pokazałeś samotnośc i bezsens właściwie tego dążenia ludzkości do ...czy na pewno do lepszego życia?

Trochę nie bardzo widzę sens tak szczegółowego opisywania „wstawania, toalety i całej drogi pana Johna", skoro nie odegrał on później w tekście kluczowej roli. Tak sobie pomyślałam, że lepiej jakbyś wstawił na początku coś o tym Nirku, że właśnie coś mu zaczyna się psuć system albo co. Potem John jedzie... I końcówka nie byłaby wprowadzeniem nowego bohatera, który miał znaczenie przy zakończeniu tekstu. No, ale to tylko moje luźne myśli i nie sugeruj się, chcę tylko Ci napisać o swoich odczuciach. Musisz popatrzeć sobie na dialogi bo jak napisał smelt, brakuje lub jest nadmiar kropek. Generalnie opowiadanie mnie wciągnęło i moim zdaniem jest naprawdę dobre. Widać, że znasz się na tym o czym pisaleś (te systemy, procesory itp), przynajmniej takie odniosłam wrażenie, bo ja się na tym zupełnie nie znam. Jeśli chodzi o nazewnictwo i następstwa awarii. Na plus zaliczam dialogi, które są rzeczowe i płynne. Nie bardzo wiem czy dobrze zrozumiałam jedno: czy Darka „przejęli" ludzie Nirka i czy ta wizyta Sławka u tej kobiety to związane jest z Nirkiem? To jego wysłannik ta kobieta? Czy należy się domyślać, że Darek zobaczył Ghosta i dlatego zginał? To opowiadanie należałoby dopieścić na maxa i wrzucić poprawione.Tak ja myślę, ale ja nie jestem znawcą. :)Poczekaj na komentarze innych, bądź poproś kogoś o opinię. Aha, i jeszcze jedno: gdzie Twoje avatary/obrazki, które mnie tak urzekały w poprzednich tekstach? ;)

Pozdrawiam serdecznie :D

Wszystko było ładnie pooddzielane, nie wiem dlaczego tak się "naćkało" wrr. Przepraszam :)

aga
Zacznę od końca. Kilka dni temu wpisywałem się smeltowi pod opowiadaniem, napisałem długi komentarz i coś zrobiłem, nawet nie wiem co, strona odświerzyła się i całą moją pracę tzw. szlag trafił. Nie masz więc za co przepraszać. Cieszmy się, że tym razem się w ogóle udało :). Tak na marginesie, formatowanie tekstu na forum pozostawia trochę do życzenia, moim zdaniem.
Co do ilustracji, to kiedyś zrobiłem rysunek do opowiadania, ale nie zeskanowałem go i gdzieś mi zginął. Jeśli jednak będę jeszcze raz wysyłał poprawioną wersję, to postaram się coś załączyć.
A teraz od początku. Myślę, że dla Twojego komentarza warto było Ghosta na forum umieścić. Wszystkie uwagi, które mi tu, z wielkim taktem, poczyniłaś skrupulatnie analizuję i już teraz stwierdzam, że w dziewięćdziesięciu pięciu procentach z nimi się zgadzam. Nic innego  mi więc nie pozostaje, jak zakasać rękawy i przemaglować ten tekst jeszcze raz. Co na pewno w najbliższym czasie, jeśli tylko znajdę wolną chwilę, zrobię.
Wielkie dzięki za czytanie i wytykanie :)
Kłaniam się i pozdrawiam.

Leszek

Najważniejsze, żebyś pisał dalej. Wielkich pieniędzy może z tego nie będzie (w Polsce na palcach ręki można wyliczyć pisarzy, którzy utrzymują się tylko z działalności literackiej, tym bardziej tak niszowej), ale liczy się satysfakcja.

Pozdro.

Nowa Fantastyka