- Opowiadanie: Enkidu - Spotkanie

Spotkanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spotkanie

Zapadła noc i na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Ognisko paliło się mocno i wysoko. Rozświetlało spory kawałek pustyni dookoła. Roznosił się z niego mocny dym i przykry zapach, ale ludziom i Krakenom to nie przeszkadzało. Ciała w ognisku były już mocno nadpalone, oprócz nóg i rąk, które bezładnie wystawały z ognia. Co jakiś czas jeden z Krakenów poprawiał ognisko, wyrównywał to co wystawało i dorzucał drewno. Ludzie przycupnęli na granicy światła i mroku przyglądając się temu beznamiętnie. Owinięci w swoje szmaty jedli w milczeniu. Tymczasem z mroku dobiegły kroki i po chwili dał się słyszeć krzyk krakeńskiego kapitana:

– Co tu się dzieje? Baczność do cholery.

Krakeńscy żołnierze siedzący wokół ogniska zerwali się na równe nogi i stanęli wyprostowani.

– Ile razy mówiłem wam, żeby nie palić zwłok? Co…?

– Panie kapitanie – odezwał się najstarszy stopniem spośród Krakenów. Melduję posłusznie, że są strasznie napromieniowani. Gonili tamtych – tu wskazał ręką na siedzącą na ziemi grupę ludzi. Dobrze, że natknęli się na nas, inaczej by zginęli pożarci przez tych mutantów. Co mieliśmy zrobić? Zapach spalenizny odstraszy inne grupki jeśli kręcą się w pobliżu, a jakbyśmy ich zakopali, to i tak tamci…

– Dosyć – przerwał kapitan. Co tu w ogóle robicie?

– Wracamy ze stacji przy ruinach w strefie piątej. Byliśmy eskortą zaopatrzenia. Wykonaliśmy zadanie i wracaliśmy do bazy, gdy natknęliśmy się na tych tutaj.

– Co to za jedni?

– Nie wiem. Dzicy. Dwóch samców i samica. Zdrowi. Daliśmy im jeść, trochę leków i szmat. Dziwni jacyś, nie uciekają. Mają ze sobą nawet jakąś broń energetyczną, chyba krakeńską. Ten dziadek…

Kapitan przerwał ruchem ręki żołnierzowi i podszedł powoli w stronę ludzi, nie chcąc ich wystraszyć. To rzadkość spotkać Ludzi spoza Strefy, a starzec wzbudzał w nim sporą ciekawość. Nigdy nie spotkał nikogo kto by miał więcej niż dwadzieścia pięć lat. A ten tutaj wyglądał na siedemdziesiąt.

– Szeń dobni – odezwał się do nich kalecząc strasznie angielszczyznę i pochylając się lekko. Krakeni mieli przeciętnie ponad dwa i pół metra wzrostu i byli silnie zbudowani. Wyglądali na olbrzymów i wcale nie byli podobni do ludzi, oprócz postawy humanoidalnej. Swoją zieloną skórą i szarymi mundurami odstręczali ludzi. Nie strachaj szie, nasz pomoch u was.

Ludzie spojrzeli na niego.

– Nie wysilaj się – powiedział do niego starzec, po krakeńsku. Znam wasz język.

Kapitan wyprostował się całkowicie zaskoczony.

– Jak to? – odezwał się. Skąd? Przecież ludzie…

– Nie znają krakeńskiego? – dokończył za niego starzec. A jednak. Uciekłem kiedyś ze Strefy i tyle.

– Jak to uciekłeś. Kiedy?

– A ile masz lat kapitanie, co?

– Trzydzieści dwa. A dlaczego mówisz mi o tym wszystkim, przyznajesz się?

– A ja mam siedemdziesiąt pięć. Uciekłem ze Strefy jak miałem osiemnaście lat. Od tamtej pory żyję na wolności. Chciałem podziękować twoim żołnierzom za pomoc. Gdyby nie oni, ci mutancie pożarli by nas. Poza tym, jesteście dobrzy. Ty i twoi ludzie. Pomogliście nam więc, uważam, że zasługujesz na prawdę. I dziękuję, raz jeszcze.

– Nie ma za co. Kto jest z Tobą?

– To mój wnuczek i jego żona.

– Jak cię zwą?

– John. A ciebie, kapitanie?

– Nazywam się T’hog Ga syn Uny’ina z Klanu Nooha.

– Witaj zatem T’hog Ga – John wstał ukłonił się i podał rękę Krakenowi.

Kraken uścisnął mu rękę i usiadł na ziemi.

– Chcecie czegoś? Więcej jedzenia, leków, czegokolwiek?

– Dziękujemy. Twoi ludzie już się nami zaopiekowali.

– Strasznie jestem ciekaw. Masz siedemdziesiąt lat. Uciekłeś jak miałeś osiemnaście. Więc ponad pięćdziesiąt lat się tułasz po tym kraju. Pewnie sporo wiesz. No i ciekaw jestem jak zdołałeś uciec.

– To twoja pierwsza tura na Ziemi?

– Nie, druga.

– Twój klan pochodzi z północno-zachodniego kontynentu?

– Tak – odparł zaskoczony kapitan. Skąd tyle o nas wiesz, znasz krakeński, znasz naszą planetę, masz naszą broń? Kim ty jesteś?

– Jesteś więc naukowcem w mundurze piechoty. Hmm… ciekawe dlaczego, ale to twoja sprawa. Zmierzacie do ruin Los Angeles? Przepraszam to znaczy strefy piątej?

– Tak. Przydałby nam się ktoś taki jak ty. Masz sporą wiedzę i doświadczenie, jeśli żyjesz na tej napromieniowanej pustyni i dochowałeś się wnuków.

– Niedużo mi już zostało. I jeśli mam komuś pomóc to chcę pomóc im – powiedział i zrobił ruch głową w stronę wnuka i jego żony. Chyba rozumiesz.

– Zaopiekowalibyśmy się wami.

-Hmm… Ty może i tak. Ale jako kapitanowi została ci jeszcze jedna tura, a potem co?

Stalibyśmy się własnością waszej bazy? Maskotki? Zastanów się T’hog Ga. Twoi żołnierze już dziwnie patrzą na nas.

– Jesteście dzicy. Moglibyście odejść kiedy chcecie. Nie to co ci hodowlani. Przecież wiesz, jakie są nasze prawa. Sam byłeś kiedyś hodowlany.

– No właśnie. Tym gorzej dla mnie. Uciekłem i nie ma dla mnie powrotu. A oni wiedzą gdzie ich miejsce. Młoda chce mieć dzieci. Idę z nimi na północ by im pomóc.

– Ale dzięki tobie wiele byśmy mogli się dowiedzieć. O waszej rasie, zanim…

– Zanim urządziła sobie grilla?

– Masz dziwne podejście, do wojny która zniszczyła waszą rasę i napromieniowała wszystko wokół.

– Dlatego uważam, że tracicie czas grzebiąc w tych ruinach. Nasza rasa… Ale to wasz czas i wasza skóra – machnął ręką.

– Czego chcesz od naszej skóry? – zaśmiał się Kraken. Przecież wiesz, że jesteśmy dziesięć tysięcy razy bardziej odporni na promieniowanie niż wy.

– Wiem. Ja także ale mój wnuk już nie tak bardzo.

– Z której Farmy uciekłeś?

– Tej przy ruinach Bostonu. To chyba strefa siódma?

– Tak. Ale jak to? Jesteś tak odporny na promieniowanie jak my?

– Ano jestem.

– Jak, skąd…? – popatrzył na niego dziwnie.

– Słyszałeś o skandalu profesora Jag’ha Ary.

– Słyszałem. Protestował przeciwko hodowaniu Ludzi.

– Ale wiesz dlaczego musiał opuścić Ziemię?

– Z powodu protestu?

John zaśmiał się. Ciała mutantów, prawie się wypaliły więc ognisko tak nie kopciło i nie było tyle smrodu. Żołnierze dołożyli drewna.

– Profesor prowadził nielegalne, genetyczne badania na Ludziach. Chciał nas ulepszyć. Rozumiesz?

– Jak to? Tyle gadał o tym, żeby nie hodować Ludzi, że jesteście inteligentni i tak dalej, a sam prowadził na was eksperymenty? Jesteś jednym z nich?

– Poniekąd. Ulepszona odporność na promieniowanie, wiedza o waszej rasie, znajomość języka, no i ucieczka. Gdy kazali mu wyjechać, dał nam wszystkim karty dostępu i powiedział, żebyśmy uciekali. I tak czekała nas śmierć. Nie nadawaliśmy się nawet na konserwy jak reszta. On chciał, pokazać, że jesteśmy coś warci. Chciał odblokować w nas genom, ale… Ucieczkę przeżyło pięciu spośród czterdziestu osób. Ja jestem chyba ostatni.

I jak tam? Wiesz może czy profesor żyje jeszcze?

– Tak. Z tego co wiem, to żyje.

– Jak wrócisz na Zarię, możesz go ode mnie pozdrowić. Powiedz mu, że pozdrawia go John Bowls.

– Nie omieszkam. Będzie pewnie mile zaskoczony.

Wnuk z żoną w tym czasie przesunęli się bliżej ogniska i rozłożyli posłania obok Krakenów. Przygotowali też jedno dla dziadka, ale on całą noc przegadał z kapitanem. Nad ranem Krakeni odjechali a John z wnukiem i jego żoną wyruszyli na północ.

 

***

 

 

W oddali zielone słońce, zachodziło na tle żółtego nieba. Kapitan patrzył na nie z werandy i kończył swoje opowiadanie.

– To było niezwykłe spotkanie profesorze . Gadaliśmy całą noc, a potem myśmy odjechali a oni odeszli. Nigdy więcej ich nie spotkałem. Ziemia to dziwna planeta– dodał po chwili. Szara wypalona, pełna ruin.

– Na szczęście wynieśliśmy się z niej. Wszystkie Farmy zamknięte. Mam nadzieję, że Ludzie kiedyś nam to wybaczą.

– Nie wiem czy będą pamiętać. Zanim się pozbierają sporo minie.

– Możliwe. Ale John nie był byle kim. I nie powiedział ci o czymś. Był ostatnim na którym eksperymentowałem i jedynym któremu zdążyłem odblokować pamięć genetyczną. Jego potomkowie, nie będą musieli się uczyć. Będą pamiętać wszystko co nauczyli się i pamiętali ich potomkowie. I nawet jakbyś się zjawił tam za tysiąc lat i spotkał krewnego Johna, nie będziesz o tym wiedział, że jest jego potomkiem, ale on będzie cię znał tak jakby osobiście z tobą rozmawiał.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Ale bez większych emocji. Zastanawiam się, czego mi tu brakowało. Czegoś. Iskry. (Taka metafora.) Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka