- Opowiadanie: Emelkali - Wilk

Wilk

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilk

Rozdziały I-V

 

Rozdział VI

Wilk

 

Ból przyszedł w środku snu.

Miodowowłosa piękność płynęła przez salę wsparta na ramionach braci.

Doskonała.

Absolutnie doskonała.

Nieobecne spojrzenie błękitnych oczu wolno przesuwało się po zamkowych gościach, a delikatną alabastrowo bladą twarz nie szpecił żaden grymas. Wydawała się obojętna na szepty zachwyconych mężczyzn, niezainteresowana nikim i niczym. Daleka, tajemnicza. Nie potrafił oderwać od niej spojrzenia, mimo, że nawet na niego nie zerknęła. Kiedy wreszcie na dźwięk głosu brata uniosła wzrok, utkwiła go w Dorenie.

I uśmiechnęła się.

A on myślał, że kona.

Tamten ból i rzeczywiste cierpienie zlały się w jedno. Wyrwały wilka z magii wspomnień. Uniosły sierść na karku i obnażyły kły. Zawył rozpaczliwie zrywając się z posłania. Miliony drobnych igiełek wbiły się pod skórę i wwiercały w kręgosłup. Potrząsnął łbem zdezorientowany…

Ból znikł równie szybko, jak się pojawił.

I tylko cichy, niczym westchnienie, szept przemknął przez jego myśli.

– Ardin…

Oddychając szybko rozejrzał się wokół. Onna spała. Przez moment próbował skupić na niej wzrok. Nie udało się. Echo szeptu wciąż drżało na granicy jaźni nie pozwalając myśleć o niczym innym.

Powinien trwać przy królewnie. Chronić ją. Nie opuszczać.

Obiecał to bratu.

Seirin potrzebowała jego pomocy. Wzywała go.

Obiecał bratu chronić Onnę.

Odwrócił się od śpiącej.

Potrzebowała go. Tylko to się liczyło.

Ruszył pędem za zapachem nieumarłej.

 

Znalazł ją na leśnej ścieżce. Leżała twarzą do ziemi, z rozpostartymi ramionami i włosami rozsypanymi wokół ciała. W ostrych promieniach słońca rude loki płonęły krwistą plamą na tle ciemnej zieleni leśnego poszycia. Zatrzymał się gwałtownie. Raz jeden, tylko raz, widział pijawkę po dokonanym rytuale. Nie tęsknił do tego widoku, a myśl o Seirin w takim stanie rozrywała mu duszę. Wolniutko, ruszył ku leżącej zastanawiając się kto. Kto i jak? Nie, nie Doren. Gdyby chciał ją zabić, nie żyłaby od wielu dni. Wiec kto? Jak, już się domyślił. Dojrzał refleksy światła odbijające się od srebrnej klingi sztyletu. Jego sztyletu. Tego samego, który brat nosił od pięciu lat u pasa. Sztylet Serbithów, jedyna broń zdolna zabić pijawkę wystawała spomiędzy łopatek rudowłosej piękności. Podszedł jeszcze bliżej i naraz odetchnął z ulgą. Wiatr igrający między liśćmi uniósł kilka kosmyków osłaniających twarz leżącej. Była biała i pokryta siateczką czarnych żyłek, ale poza tym pozostała niezmieniona. Nie odprawiono rytuału.

Skoczył szybko. Wsparł się przednimi łapami na ramionach dziewczyny, chwycił wystającą z jej ciała broń w zęby i pociągnął z całej siły. Musiał powtórzyć całą operację trzy razy nim zdołał wyrwać ostrze. Odrzucił je za siebie i usiadł wpatrując się w twarz Seirin. Pozostawała białą maską rysowaną czarną pajęczyną. Nie wiedział ile trwa powrót nieumarłego. Przestąpił na łapach. Może powinna już wrócić? Może jeszcze nie?

Nie wiedział.

Pewien był jednak, że musi wracać. Onna została sama. Obiecał Dorenowi strzec jej. Obiecał…

Wydawało mu się…? Nie, naprawdę żyłki na czole dziewczyny zaczęły niknąć. Powoli, nieskończenie powoli, jedna po drugiej. Gdyby nie wpatrywał się w nie tak intensywnie, zapewne nawet by tego nie zauważył. Teraz jednak w napięciu przyglądał się w każdej blednącej kresce, usuwając w niepamięć wspomnienie królewny. Wyciągnął łapy i położył na nich srebrny łeb.

Czekał.

Zapragnął przysunąć się do leżącej, dotknąć jej. Kudłate potężne wilcze łapy poruszyły się nerwowo, ale sam Ardin nie drgnął, łakomie wbijając bursztynowe tęczówki w nieprzytomną.

Pragnął jej.

Od tamtej chwili w jaskini, gdy uleczyła go karmiąc własną krwią, nie mógł przestać myśleć, jak mogłoby być… jak by smakowała, jak pachniała, jak…. Dawno nie czuł takiego pożądania. Pożądania zmieszanego z gniewem i niepewnością. Sam nie wiedział czy to czary? Magia łączenia krwi? Sądził, że to już minęło, ale skoro zdołała go wezwać… może więc to jej magia przyspiesza mu tętno i prowadzi myśli? Może, tak jak Zyrdile…?

Potrząsnął gwałtownie łbem.

Zyrdile. Nie wypowiedział jej imienia od pięciu lat. Ani on ani Doren, nigdy o niej nie mówili. Była pierwszą pijawką, jaką spotkali. Wtedy jednak jeszcze nie wiedzieli czym jest miodowowłosa piękność, której obaj zapragnęli od pierwszego spojrzenia.

Wtedy….

Cały wieczór nie mógł znaleźć sobie miejsca. Pragnienie szarpało mu wnętrzności. Każdy uśmiech księżniczki skierowany do brata na nowo rozpalał pożogę zazdrości. Gorące wyuzdane obrazy tańczyły tuż pod zmrużeniem powiek. Próbował je odrzucać, ale bez powodzenia. Dziewczyna wzięła we władanie jego podświadomość i grała na jego emocjach jak prawdziwy wirtuoz. Jednocześnie ani razu nie spojrzała w jego kierunku, jakby w ogóle dla niej nie istniał. Uśmiechała się tylko do Dorena. Kładła mu na ramieniu delikatną dłoń. Przekrzywiała główkę i wpatrywała się lodowo niebieskimi tęczówkami w poważną twarz młodzieńca. Wszystkich innych, prócz własnych braci, ignorowała. Nim minął wieczór, Ardin wiedział, że jego starszy brat bez pamięci zakochał się w kobiecie, której on sam pragnął do szaleństwa. I, co gorsza, że kobieta ta sprzyja Dorenowi, a braciom jej, zwłaszcza Wertenowi, taki układ również wydaje się bardzo odpowiadać. Wrzący gniew targnął mężczyzną. On, który, mimo wrodzonej dzikości i niefrasobliwości, kochał swoje rodzeństwo, teraz naprawdę źle życzył starszemu bratu. Jednocześnie nie rozumiejąc sprzecznych uczuć trawiących jego umysł bezskutecznie próbował je zwalczyć.

Wreszcie wściekły i obolały, wymknął się z sali balowej na taras. Przez chwilę obserwował zza szyby tańczących, a każdy ruch pięknej księżniczki przyspieszał mu oddech. Potem odwrócił się gwałtownie i ruszył na skały.

Chłodne powietrze smagało mu policzki, gdy biegł wąską ścieżką przez ciemną noc. Zmrużył oczy i przyspieszył krok. Zazdrość toczyła żyły i dodawała sił. Z doświadczeniem przeskakiwał niewidoczne w ciemności przeszkody, omijał wystające korzenie. Znał drogę. Poprzedniego lata często biegał na skały by zakosztować odrobiny szaleństwa, odrobiny wolności i całkiem sporej dawki niebezpieczeństwa. Raz zabrał nawet Thierre, ale wtedy znalazł ich Doren i wyprawa skończyła się długim wykładem o odpowiedzialności, a w końcu ostrą awanturą.

Wspomnienie brata mocniej ścisnęło szczęki młodzieńca. Przeskoczył ostatnie dwa kamienie i zatrzymał się na szczycie ścieżki. Spojrzał w dół. U jego stóp szemrało niewidoczne w ciemności Jezioro Łkającego Kochanka. Roześmiał się gorzko nad ironią tej nazwy.

I skoczył.

Jak zwykle zdało mu się, że spada nieskończenie długo. Tym razem jednak nie czuł radości, wszechogarniającego szczęścia z lotu wprost w objęcia jeziora. Wiedział, że powinien, ale władała nim zazdrość i rozpaczliwe pożądanie.

Wszedł gładko w lodowatą wodę, a kiedy ciemna toń zamknęła się nad nim, odcinając od powietrza i zewnętrznego świata, urok księżniczki znikł w jednej chwili. Znikł żal, pożądanie, gniew i zazdrość. Ardin zamrugał zaskoczony i roześmiał się niemal dławiąc przy tym wodą. Naturalna mu radość życia rozbłysła w bursztynowych tęczówkach. Wyrzucił ramiona przecinając głębię. Potężne ciało z niezwykłą gracją płynęło tuż przy dnie głębokiego zbiornika. Ani zimno ani mokre odzienie nie spowolniało jego ruchów. Płynął póki oddechu starczyło w płucach. Kiedy go zabrakło, wynurzył się gwałtownie. Złe emocje wróciły wraz z haustem zimnego nocnego powietrza, jakby zawierało truciznę, albo specjalny rodzaj czaru. Potrząsnął głową, strzepując krople wody z długich jasnych włosów. Gniew nie mijał, więc ponownie wsunął się pod powierzchnię. I tym razem, jak poprzednio, napięcie natychmiast znikło.

Pływał długo, a za każdym razem, gdy wysunął głowę ponad powierzchnię, zimna trucizna wciskała się porami skóry wprost do jego duszy, gdy zaś nurkował, pojawiał się spokój. Wreszcie, niestety, siły go opuściły i musiał wyjść z wody. Zmęczony usiadł na brzegu. Chłodny wiatr przyklejał mokrą koszulę do zziębniętego ciała. Zadrżał i z ociąganiem wstał. wolno ruszył w stronę zamku.

W połowie drogi, już zmarznięty i szczękający zębami, przyspieszył kroku. Zamek pogrążony był już w ciszy. Bal się skończył, a goście zapewne posnęli.

Ona pewnie też.

Przed oczyma stanął mu obraz miodowych włosów rozsypanych na poduszce. Ciała okrytego jedynie jedwabną pościelą. Rozchylonych w regularnym oddechu pełnych warg….

Chłód spłonął rozgrzany marzeniami.

Wyobraził sobie, że wchodzi do jej komnaty, zamyka za sobą drzwi, wsuwa się w pościel, obok śpiącej…

Zadrżał, lecz już nie z zimna.

Wolno wszedł po długich krętych schodach prowadzących do jego sypialni. Nim otworzył drzwi, zatrzymał się długo patrząc w głąb korytarza. Tak, pewnie już spała. Piękna i nieosiągalna. Może nawet w ramionach Dorena… Zacisnął pięści i pchnął wrota komnaty.

Siedziała na jego łożu. Światło płonących pochodni rozświetlało miodowe włosy kaskadami opadające na ramiona i piersi okryte niemal przezroczystą długą tuniką. Przyglądała mu się bez uśmiechu. Kiedy wreszcie zamknął za sobą drzwi, wstała. Nie podeszła do niego, nie cofnęła się. Stała bez ruchu, obojętnie patrząc na mężczyznę.

– Co tu robicie, pani? – ledwie rozpoznał własny głos chrapliwie wychodzący z zaciśniętego gardła.

W odpowiedzi zmysłowymi leniwymi ruchami rozwiązała troczki tuniki pozwalając jej opaść. Miękko odrzuciła włosy na ramiona odsłaniając piersi. Przechyliła głowę, wciąż w ciszy i bez śladu uśmiechu. Miała doskonałe ciało; alabastrową jasną skórę, szczupłe długie nogi, miękko zaokrąglone biodra, płaski brzuch i pełne krągłe piersi, od których nie potrafił oderwać wzroku. Jasne różowe sutki stwardniały pod tym spojrzeniem.

– Zyrdile – wyszeptał wyciągając ręce. Nie drgnęła, więc ruszył ku niej. Zamknął w ramionach szczupłe piękne lecz dziwnie zimne ciało, ustami szukając pełnych warg. Pocałował dziewczynę zachłannie, rozpaczliwie. Nie oddała pocałunku, ale też nie wyrywała się. Przez chwilę poddawała się pieszczotom kompletnie obojętnie, aż naraz zaczęła ocierać się biodrami o biodra mężczyzny, a palcami szukać wiązań jego spodni. Jęknął czując tą pieszczotę. Zamknął w dłoniach pośladki dziewczyny przyciskając ją do siebie. Odsunęła się. Na moment. Potem sięgnęła ku torsowi Ardina i jednym szarpnięciem rozerwała mokrą koszulę na całej długości. Nim zdołał zareagować, to samo zrobiła z jego spodniami. Gdy opadły do kostek, krępując stopy, wreszcie się uśmiechnęła. Zimno, drapieżnie.

Po czym mocno pchnęła go na łoże.

I błyskawicznie go dosiadła.

Jęknął głośno, gdy się poruszyła. Niezdolny myśleć, przeżywał przyjemność, jakiej nie doświadczył nigdy w życiu. Kiedy spróbował dosięgnąć pełnych piersi, odepchnęła jego dłonie przyspieszając rytm.

Doszli niemal równocześnie.

Mężczyzna krzycząc, kobieta w całkowitej ciszy.

Poczuł zaciskające się mięśnie jej łona, w tej samej chwili, gdy dojrzał jej oczy.

Czarne, bezlitosne, śmiertelne.

Twarz, którą tak się zachwycał zmieniła się w bladą maskę, z dziąseł wysunęły się długie ostre kły.

Pijawka zaatakowała.

Wgryzła się w pierś mężczyzny. Wysysała go szczytując jednocześnie.

Nie próbował walczyć. Pogrążony w przyjemności, na równi z magią Zyrdile, pozwalał, by go zabijała.

Było mu dobrze… tak dobrze…

Naraz potężna siła oderwała pijawkę od Ardina i rzuciła ją na ścianę.

– Mówiłem, że chcę ich żywych!

Nie poznał Wertena, póki ten nie pochylił się nad nim i delikatnie nie dotknął szyi szukając pulsu. Brat Zyrdile usiadł na łożu nawet nie zerknąwszy na siostrę. Spojrzał na ranę na piersi leżącego i skrzywił się lekko.

– Wybacz, panie, mojej siostrze. Często się zapomina. Niestety, wypiła was za dużo – błyskawicznie nadgryzł własny nadgarstek i przytknął go do siniejących ust mężczyzny – bez mojej krwi nie przeżyjecie.

Kolejne cierpkie krople spływały między wargami Ardina, po języku, w głąb gardła, a każda z nich wracała siły. Wreszcie Werten cofnął rękę. Uśmiechnął się miękko, po czym wstał.

– Teraz was opuścimy, panie. Odpocznijcie. Nasza wizyta zda się wam jutro snem. Trochę miłym trochę przerażającym, ale snem. Śpijcie. – Jego głos, miękki i ciepły, łagodnie zmuszał do uległości. Nim posłusznie przymknął powieki zobaczył, jak rodzeństwo trzymając się za ręce wychodzi z jego sypialni.

Rankiem rzeczywiście wierzył, że śnił mu się koszmar. Tym bardziej, że, z własnej woli, czy na polecenie brata, Zyrdile zniosła czar zauroczenia.

Dopiero stając się wilkiem, zrozumiał, że to co zdawało mu się snem, było rzeczywistością, a pijawka magią zmusiła go do namiętności.

– Ja nie używam przeciw tobie magii.

Poderwał łeb wpatrując się w Seirin. Usiadła powoli wspierając się o konar wysokiego drzewa. Była blada, ale na skórze nie został ślad czarnych żyłek. Wpatrywała się w niego niespokojnie. Turkus tęczówek czerniał na brzegach.

Dobrze się czujesz? – zignorował, że czyta jego myśli.

– Co za niesłychanie głupie pytanie, mój drogi. – Przymknęła powieki. – Idź sobie. – Wyszeptała zaciskając usta

- Seirin…?

– Nie panuję nad głodem po powstaniu. Uciekaj.

Wstał niepewnie, nie bardzo wiedząc co robić.

Nieumarła otworzyła oczy. Turkus znikł całkowicie. Czerń rozlewała się poza tęczówki. Długie śmiertelnie ostre kły wysunęły się z dziąseł, a twarz pobielała i wydłużyła się. Wyprostowała się i poderwała tuż ponad ziemię.

Wilk zamarł. Sierść na jego karku uniosła się, a za nią fafle. Położył uszy po sobie, opuścił łeb, rozstawił łapy i warknął głucho, gotując się do odparcia ataku.

Zawisła nad nim. Wiatr rozwiewał rude loki. Rozcapierzone palce o długich szponach, gotowe rozedrzeć go na strzępy lekko drżały, a spod czerni oczu przebłyskiwał turkus. Naraz odbiła się od podłoża i poszybowała w niebo. Zadarł głowę, lecz dojrzał tylko cień błękitnej sukni znikającej wśród koron drzew.

Jeszcze jakiś czas stał gotów do ataku, nim uznał, że Seirin poszukała innej ofiary. Dopiero wtedy rozluźnił mięśnie i siadł.

Powinien ruszyć do Onny. Pewnie już wstała i zastanawia się co się stało.

Tak powinien.

Ale poczeka na Seirin.

Upewni się, że….

– Wszystko w porządku – przerwała mu rozmyślania wychodząc spośród drzew. Wierzchem dłoni otarła wargi. – Następnym razem, jednak, kiedy proszę, żebyś uciekał, uciekaj.

Poradziłbym sobie

– Taaaa – uśmiechnęła się krzywo – na pewno.

Co się stało? – nie tłumaczył ale i tak zrozumiała.

– Twój brat wsłuchał się w syrenią pieśń, mi się to nie spodobało, a siostrzyczkom nie spodobałam się ja. Tak w skrócie.

Dlaczego?

– Pewnie z zazdrości – znów się uśmiechnęła. Poruszyła powoli głową, roztarła ramiona i usiadła obok wilka. Milczał, więc spojrzała w bursztynowe tęczówki. – Nie o to pytałeś, prawda? Nie mogły mnie zabić. Nie potrafiły. Nie każdy kto dzierży sztylet Serbithów, potrafi unicestwić nieumarłego.

- Doren mógłby.

– Tak, gdyby miały więcej czasu, pewnie by to zrobił. Śpiewa mu pieśń. Dla Wodnych Sióstr zrobi wszystko.

Nie Doren.

– Mój drogi, Doren jest mężczyzną, a jak już ustaliliśmy, żaden mężczyzna nie oprze się syrenie.

Ja też?

Uniosła jedną brew, miękko wsunęła dłoń w sierść wilka, ale nie odpowiedziała. Długie szczupłe palce wolniutko pieściły skórę tuż za uchem drapieżnika. Zmrużył oczy wszystkimi zmysłami chłonąc przyjemność. Cichy pomruk wydobył się z zaciśniętego wilczego gardła. Kobieta również przymknęła powieki i wolno wtuliła twarz w srebrzyste futro. Mężczyzna w zwierzęcym ciele jęknął cicho. Wilk zaskowyczał żałośnie. Nie odsunęła się, ale zaprzestała pieszczot.

– Dziękuję, Ardinie – wyszeptała. – Dziękuję, że mnie obudziłeś.

Odetchnął głęboko.

Nie tylko syrenom trudno się oprzeć.

Roześmiała się nisko, zmysłowo.

– Pijawki tak mają – dodała czytając w jego myślach. Pochylił łeb, ale nie przeprosił. Trudno było nie porównywać jej z tamtą.

– Masz rację, – przytaknęła chłodno – trudno się oprzeć pijawce. Nawet twemu bratu. I to, jeśli dobrze rozumiem, przynajmniej dwukrotnie.

Zacisnął szczęki, ale zmilczał. Hrabina odsunęła się. Odwróciła głowę, by nie widział jej twarzy. Uniosła głowę wpatrując się w szarzejące niebo. Milczała. Jej umysł, obraz za obrazem odtwarzał wspomnienie Ardina. Tęczówki znów mieniły się czernią. Tym razem jednak nie z głodu. Gniew z zazdrością walczyły o pierwszeństwo. Wściekła nienawiść do miodowowłosej przybocznej Wertena połyskiwała na brzegach turkusu.

Seirin…

Nim spojrzała na wilka, naciągnęła maskę obojętności.

Zastanawiał się co powiedzieć.

– Nie męcz się, Ardinie, nie musisz przepraszać.

Nie zamierzałem…

Roześmiała się chłodno.

– Czytam w myślach, zapomniałeś? – wstała i delikatnie poprawiła suknię. – Chodźmy już do tej waszej królewny.

Zawinęła dłoń w rąbek sukni i sięgnęła po leżący wśród poszycia sztylet. Nawet przez materiał srebro paliło żywym ogniem. Skrzywiła się i oderwawszy kawałek jedwabiu, owinęła nim ostrze. Dopiero wtedy wcisnęła je za pasek.

Wilk obserwował każdy jej ruch.

Myślałem, że srebro rani pi… nieumarłych tylko w bajkach.

– Dobrze myślałeś, ale to nie jest zwykłe srebro, jak wiesz. – Uśmiechnęła się zimno i uniosła ponad ziemię. Lekki wietrzyk zatańczył w rudych włosach. – Na co czekasz?

Bez słowa ruszył w stronę obozowiska, gdzie zostawił Onnę. Hrabina poczekała chwilę, potem opadła na trawę i pobiegła za wilkiem.

 

Namiot był pusty.

Wilk węszył wokół, ale nie wyczuł królewny. Nie wyczuł niczego, prócz rosy kładącej się na trawie, wilgoci zmierzchu i chłodu nadchodzącej zimy. Uniósł łeb i spojrzał na nieumarłą. Stała przy namiocie wyprostowana i obojętna, Nie wyglądała na zaskoczoną.

– Bo nie jestem zaskoczona.

– Mogłabyś nie czytać w moich myślach?

– Mogłabym. – Wzruszyła ramionami.

Westchnął ciężko.

– Dlaczego nie jesteś zaskoczona?

– Doren zapewne powiedział siostrom, gdzie znaleźć dziewczynę.

Nie.

– Na pewno. Inaczej nie trafiły by tutaj.

Skąd wiesz, że tu były?

– Śmierdzi morzem.

On tak bardzo chciał ją chronić, nie naraziłby jej.

– Śpiewa mu pieśń. Nie myśli głową, przynajmniej nie tą.

Warknął cicho.

Więc musimy ich ratować – odwrócił się by biec bratu na pomoc… I nie ruszył z miejsca. Rozglądał się bezradnie nie wiedząc dokąd iść. Węszył rozpaczliwie, wciąż nic nie czując. Kobieta za nim nie drgnęła, obojętnie przyglądając się nieudolnym próbom drapieżnika. Wreszcie spojrzał na nią.

- Seirin? Dokąd mam iść?

Kiedy nie odpowiedziała powtórzył:

– Seirin?

– Nie będziemy ich ścigać. Jeszcze nie.

Słuchaj, wiem, że nie potraficie dogadać się z Dorenem, a ty i Onna co najmniej się nie lubicie, ale musimy im pomóc. Bogowie wiedzą, co te szalone syreny chcą im zrobić.

– Ją zabrać w toń, a z nim się chędożyć – wzruszyła ramionami siadając. W odpowiedzi na jego zdumione myśli wyjaśniła: – Przeznaczeniem małej jest morze, po to się urodziła, zaś twój brat, jak i ty, macie potężne geny. Da syrenom silne dzieci. Może nawet przezwycięży klątwę i da morskich braci. Och, wiem, on nie… – roześmiała się zimno naśladując jego ton. – Oj tak, tak, Ardinie. Pieśń syreny uwiedzie każdego mężczyznę. Jak widzisz, nie spieszy się, niech się chłopak zabawi.

Warknął wściekle. Złapał zębami ramię dziewczyny i pociągnął. Odepchnęła go miękko, jednak z taką siłą, że przekoziołkował. Na mgnienie powieki, czerń stłumiła turkus tęczówek, a spod warg nieumarłej wysunęły się kły. Zaraz jednak chłodna maska wróciła na piękne oblicze.

– Nie możemy za nimi ruszyć – Powiedziała, kiedy wilk podniósł się i otrząsnął. – Nie zdołam pokonać trzech syren i dwóch wilczych braci.

Dwóch?

– Pod tą sierścią nadal jesteś mężczyzną. Usłyszysz zew i – poruszyła miękko dłonią – przepadło.

Gniew opadł. Siadł obok rudowłosej.

- Więc jaki mamy plan?

– Taki jak poprzednio. Zdejmiemy z ciebie czar. Potem ich dogonimy i zakończymy igraszki twojego braciszka nim zachędoży się na śmierć.

- Zdążymy?

– Syreny poruszają się wolno. Często się zatrzymują, my zaś w nocy będziemy już w… – zawahała się – moim domu. Dogonimy ich przed rankiem.

- Skąd wiesz, że często się zatrzymują?

Spojrzała na niego z chłodnym rozbawieniem.

– Bo jadąc nie da się tego robić.

Pochylił łeb, kiedy zrozumiał co chciała powiedzieć. Kobieta patrzyła na niego wciąż się uśmiechając.

– Mówiłam ci, że syreny to wymierający gatunek. Wymierający, bardzo zmysłowy gatunek. Nie marnują okazji. Nie stać ich na to.

Nie rozumiem…

– Mam ci wytłumaczyć? – Uniosła brwi.

Nie! Nie rozumiem, dlaczego sądzisz, że przemiana coś zmieni i będąc człowiekiem nie posłucham syreniej pieśni?

– Zaufaj mi. – Wstała. – Czas na nas.

Patrzył za nią, gdy wbiegła między drzewa. Chciała, żeby jej zaufał… Pragnął jej, to prawda, ale była pijawką. Wszystkie pijawki są takie same, tego uczył go ojciec i dziad, to wciąż powtarzał Doren. Nie powinno się ufać pijawkom. NIGDY.

A jednak pobiegł za nią.

Nie wiedział tylko dlaczego.

 

Zmrok nadszedł wcześnie. Chłód później jesieni szronił drzewa, kładąc się drobnymi lodowymi sopelkami na trawie. Biegli w milczeniu, Hrabina pierwsza, wilk zaraz za nią, w napięciu wpatrując się w uciekającą biel drobnych stóp. Świat wokół pochłonęła szarość zmierzchu, kontury drzew i krzewów rozmywały się zlewając w jednolitą ścianę mijaną przez biegnących. Spieszyli się. Ona się spieszyła. Ledwie mógł za nią nadążyć, mimo iż wiedział, że zwalnia z jego powodu. Widział już jak szybko potrafi się poruszać. Teraz zwalniała, a mimo to Ardin ciężko dyszał biegnąc za nią. Przyszło mu do głowy, że zaraz padnie i nie zdążą uwolnić Dorena, gdy naraz Seirin zatrzymała się. Wpadł na nią nie zdoławszy wyhamować. Uderzył z rozpędu całym ciałem w długie nogi kobiety, ale ta nawet nie drgnęła. Stała z uniesioną głową, wpatrzona w ciemność ponad nimi. Kiedy otrzepawszy się, stanął obok niej i przesunął wzrokiem od zaciśniętych w pięści szczupłych dłoni, po spiętą w lodową maskę piękną twarz, spojrzał tam gdzie ona. Dojrzał tylko ciemny niewyraźny zarys skał.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała cicho. Rozluźniła dłoń i trzasnęła palcami.

Setki pochodni rozjaśniły mrok. Jarzyły się wokół nich, niczym złocisto-białe gwiazdy, drżącym w nocnym wietrze światłem oświetlając okolicę. Oczarowany nie mógł oderwać od nich wzroku. Jak żywe wcielenia magii tańczyły na różnych wysokościach, a lekkie ruchy powietrza sprawiały wrażenie płynności świetlistego ruchu.

– Chodź, Ardinie. – Ponagliła go. Potrząsnął łbem i spojrzał pomiędzy pochodniami.

To co wcześniej wydało mu się skałkami, było w istocie ruinami olbrzymiego zamku. Strzeliste niegdyś wieżyczki, teraz wyciągały ku niebu jedynie porozrywane stosy kamieni niczym biedak żebrzący zmiłowania. Puste okiennice patrzyły z poszarzałych ścian czarnymi oczodołami. W mury zamku zwolna wchodził las, drzewa i krzewy wrastały w główny dziedziniec. Jeszcze kilkadziesiąt lat i zamek zniknie skryty wśród zarośli i wysokich sosen. Już teraz to co dawniej było fosą, zarosło gęstą trawą i wysokimi krzewami, spełniającymi jej zadanie niemal równie dobrze jak kiedyś rów. Most zwodzony spłonął przed wiekami i tylko jego kikuty straszyły w ciemności.

- To jest twój dom? -Zapytał zaskoczony wilk.

– To był mój dom. Dawno, dawno temu. – Szepnęła.

- A kiedy byłaś tu ostatnio?

– Dawno. Idziesz?

Jak chcesz tam wejść?

W odpowiedzi odwróciła się. Nim zdołał zareagować, objęła go mocno i poderwała w górę. Przerażony poruszył łapami i gwałtownie zaskamlał.

– Nie ruszaj się – szepnęła mu do ucha mknąc ponad murami.

Zamarł przymykając oczy. Zaraz je jednak otworzył, bo nieumarła postawiła go na ziemi. Przywarł do niej oddychając szybko.

– Spokojnie. – Nie śmiała się z niego. Nawet się nie uśmiechała. – Nie upuściłabym cię.

Drżał jeszcze, ale podniósł się powoli. Wciąż jednak milczał. Twardemu mężczyźnie w srebrzystej sierści wstyd było słabości. Nie nawykł by ją czuć, nie nawykł okazywać.

– Możesz tego więcej nie robić?

Wzruszyła ramionami. Nadal jednak się nie uśmiechała.

– Chodź. Potem się powściekasz. – Odwróciła się i skierowała do pozostałości jednej z wież. Wilk warknął wściekle, ale posłusznie ruszył za kobietą. Szła szybko, przeskakując po dwa stopnie. Nie widział jej twarzy, ale coś w jej postawie, w uniesieniu głowy, w napięciu ramion, sprawiło, że nie mógł oderwać od niej oczu.

Była przejęta.

Raz już widział ją przejętą. W jaskini, gdy znów stał się wilkiem. Wtedy, zbyt poruszony płonącym w jego ciele pożądaniem, ledwie to zauważył. Jednak tam było inaczej: była przestraszona, podniecona i spragniona tak jak on.

Teraz zaś była smutna.

Naprawdę smutna i wstrząśnięta.

Widział to w sztywnych ramionach i lekko drżących dłoniach, w szybkości z jaką pokonywała rozpadające się kamienne schody i zniecierpliwieniu, gdy spoglądała za siebie. Tylko za siebie. Na boki nawet nie zerknęła, jakby bała się tego co może zobaczyć.

Miał rację.

Uciekała demonom.

Przeszłości, którą bezskutecznie starała się zapomnieć.

– Biegnij, Seirin, szybko, maleńka.

– Nie mogę, już nie mogę. Te schody są takie wysokie.

– Leniuch – śmiał się zawracając. Złapał ją w pół i przerzucił przez ramię – Mój leniuszek.

– Nie tak się traktuje damę!

– Och, tego co zrobię z tobą na górze, też nie powinno robić się z damami!

Śmiech, wciąż słyszała jego radosny niski śmiech.

Tak bardzo za nim tęskniła.

- Seirin?

Odwróciła się.

Bursztynowe oczy przyglądały się jej z napięciem.

- Wszystko dobrze?

– Dlaczego pytasz?

- Stoisz przez tymi drzwiami od dłuższego czasu…

Spojrzała przed siebie i powoli pchnęła ciężkie drzwi.

Biblioteka w wieży nie wiele się zmieniła.

Strach powstrzymał okolicznych mieszkańców przed grabieżami, tuż po jej śmierci. Strach przed jego zemstą i jej duchem. Nawet jednak, gdy przestali się bać, w okolicy urosło przekonanie, że nie ma w zamku nic, czym można byłoby się wzbogacić. Postarała się o to, odwiedzając wioski co kilka lat. Dlatego też w komnacie, na regałach, wciąż leżały książki. Grube i cienkie oprawione w skóry lub ciężkie drewniane oprawy. Podeszła do nich i delikatnie przesunęła palcami po ozdobnych tłoczeniach.

– Kupiłeś wszystkie książki świata?

– Och, nie, maleńka, część dostałem w darze.

Skórę pokrywała gruba warstwa kurzu i delikatna sieć pajęczyn. Nikt nie odkurzał tu od 120 lat.

Stu dwudziestu lat, czterech miesięcy i dwóch dni.

Wtedy była tu ostatni raz, ale ból był zbyt potężny więc obiecała sobie więcej nie wracać.

I właśnie złamała obietnicę.

A ból wciąż nie chciał odejść.

Nawet nie zmalał.

Seirin – cichy głos wyrwał ją z zadumy, więc spojrzała w zaniepokojone bursztynowe tęczówki – ten zamek… powiesz mi co się stało?

Uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.

– Może potem. Wkrótce północ, czas obudzić magię.

Która z nich zawiera przeciwzaklęcia? – zapytał patrząc na książki.

– Żadna. – Miękko przeszła przez komnatę i stanęła przy poszarzałej ścianie. Przesunęła po niej opuszkami i delikatnie nacisnęła. Ukryte drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Stanęła w progu patrząc w ciemność. Długo. Wreszcie strzeliła palcami i setki świec rozświetliły pomieszczenie. Niewielki pokoik usłany był skórami i miękkimi dywanami z różnych krain. Niemal w całości zajmowało go duże łoże z mnóstwem poduszek i wieloma warstwami jedwabnej pościeli. Mimo mijających stuleci jedwab wciąż lśnił i, była tego pewna, wciąż był zmysłowo chłodny i śliski w dotyku. Płomienie świec odbijały się w nim lustrzanym blaskiem, drżąc i połyskując migotliwie. Seirin westchnęła i weszła do środka. Tuż pod powiekami zamajaczył jej obraz splątanych ciał i szybkich oddechów. Odrzucała go zaciskając zęby, lecz mimo to nie chciał odejść. Podeszła szybko i uklęknęła przy łożu. Potem sięgnęła pod spód. Wyczuła zamknięcie skrytki i otworzyła je bez trudu.

Ciężki, okryty czarną skórą, zeszyt wpadł w jej dłonie.

Przez chwilę wpatrywała się w niego w skupieniu.

Ukradła go Wertenowi odchodząc od niego. Był jej zabezpieczeniem, ale też pamiątką. Wspomnieniem czasów, gdy była jeszcze niewinna.

I naiwna, do bólu.

Przesunęła palcami po skórze uśmiechając się lodowato.

Dawne czasy. Minione.

Odwróciła się i minąwszy wilka, weszła z powrotem do biblioteki. Położyła zeszyt na ciężkim hebanowym stole. Otworzyła go zamaszystym ruchem i zaczęła kartkować. Kiedyś go przeglądała. Dawno temu, gdy jeszcze sądziła, że jej miejsce jest przy ojcu. Gdzieś widziała przeciwzaklęcie, którego potrzebowali. Przerzucała dalej kartki…

Wreszcie znalazła to, czego szukała.

Przeczytała i uśmiechnęła się. Tak, dobrze pamiętała. Spojrzała za siebie, na wilka. Stał dalej w wejściu do sypialni wpatrując się w szerokie łoże. Nie widziała jego oczu, ale czytała myśli. Zazdrosne, bolesne i gniewne.

– Chodź, Ardinie. – Powiedziała miękko.

Odwrócił się powoli. Bursztynowe oczy płonęły.

Bał się.

To też wyczytała z błyszczących tęczówek. Strach przed rozczarowaniem, ale i przed zmianami. Trwał w wilczej skórze już pięć lat i myśl, że znów stanie na dwóch nogach, że będzie mógł mówić i być słyszanym, że będzie mógł tańczyć, śpiewać i kochać się z kobietami… uszczęśliwiała go aż po przerażenie.

Podszedł do niej bez słowa. Skinęła mu głową i sięgnęła za pasek, po serbithowski sztylet. Ważyła go w dłoniach przez chwilę, nie rozwijając z płótna. Rozgrzewał zimną skórę nawet tak grubo owinięty.

Będzie bolało – pomyślała zaciskając palce. Przymknęła oczy i skupiła się. Kiedy je otworzyła, turkus pokrywała czarna pajęczyna. Mroczne plamki rozbłyskiwały i tonęły w kolorze tęczówek.

– Searre – wyszeptała.

Drobne płomyki rozbłysły w komnacie. Lśniły chybotliwym blaskiem, wolno tańcząc wokół wilka i nieumarłej. Jeden za drugim, niczym majestatyczny leniwy korowód, otaczały stojących. Każdy kolejny zatrzymywał się, wtulał się w poprzedni i potężniał, coraz mocniej i mocniej. Zapalał się i płonął intensywnym, jaśniejącym światłem. Wkrótce wokół Ardina i Seirin zapłonął czerwono złoty mur, świetlisty i gorący, zamykając ich w idealnym okręgu. Kiedy krąg się domknął z cichym syknięciem, Hrabina rozsupłała zawiniątko i wyjęła sztylet. Skrzywiła się, gdy chłodna skóra zetknęła się ze srebrem. Miejsca styku paliły żywym ogniem. Zagryzła zęby i znów przymknęła powieki. Tym razem, gdy je uniosła, czerń niemal pochłonęła kolor. Uśmiechnęła się. Lodowatym, dzikim uśmiechem.

A potem uniosła sztylet…

Wilk cofnął się.

– Oderema preome, oderema lupe, oderema!!! – krzyknęła i przeciągnęła ostrzem przez nadgarstek. Przerzuciła broń do drugiej ręki i przecięła drugą dłoń.

Krew spłynęła na podłogę.

Ogień pojaśniał uderzając pod sufit.

Seirin! – Ardin krzyknął rzucając się ku dziewczynie.

Powstrzymała go szybkim gestem.

– Oderema lupe, – powtórzyła głośno – oderema preome, oderema!!!

Kałuża krwi potężniała. Płomienie w kręgu tańczyły.

Ostrze wypadło ze słabnących dłoni i z brzękiem uderzyło w kamienną posadzkę. Nieumarła powoli opadła na kolana.

– Pij, Ardinie. Musisz pić – wyszeptała. Słodki, uwodzący głos brzmiał w jego myślach, zmuszając do uległości. Posłuchał go po chwili wahania. Liznął krzepnącą kałużę. I jeszcze raz i jeszcze. Zlizywał krew Seirin słuchając jej nakazujących myśli. Wreszcie krew przestała płynąć, a dziewczyna nieprzytomnapadła na podłogę.

I zaczęła się przemiana.

Gwałtowna, brutalna, gorsza i boleśniejsza niż ta w nocy Serbithów. Rzuciła drapieżnika na posadzkę. Kości rozciągały się, stawy trzeszczały, a wilk wył półprzytomny z bólu. Rozcapierzone pazury przednich łap darły kamienie w zapamiętaniu, a tylne dygotały próbując powstrzymać rozdzierającą mięśnie siłę. Kręgi w rozciągniętym kręgosłupie, przemieszczały się jeden po drugim z grzechoczącym jękiem.

Ogień uniósł się aż pod sufit i zamknął nad leżącymi płonącą kopułą. Mimo to jednak, pośrodku płonącej altany, nastał chłód. Mroził kamienie, na których w drgawkach wił się konający wilk. Umierał powoli, komórka po komórce. Wkrótce ból stał się tak nieznośny, że wycie ucichło i pozostał tylko świszczący oddech.

I właśnie wtedy ostatnia wilcza komórka skonała.

Kurtyna ognia opadła odsłaniając leżącego przy nieumarłej nagiego mężczyznę. Pot zraszał mu ciało, ciężki oddech unosił szeroką pierś, a oczy pozostały zamknięte. Ardin zemdlał.

Seirin poruszyła się. Długie rzęsy zadrżały i uniosły powoli. Mocno przymglony turkus połyskiwał pod nimi, przytomniejąc z chwili na chwilę. Wreszcie Hrabina usiadła wspierając się na łokciach, a potem przysunęła do nieprzytomnego mężczyzny. Powiodła miękko opuszkami po wilgotnym potężnym ramieniu i wtuliwszy się w szerokie plecy ponownie przymknęła powieki. Gdyby potrafiła zasnąć, pewnie by to zrobiła, a tak jedynie trwała przytulona do spoconego Ardina, słaba jak dziecko. Martwe ciało odzyskiwało moc. Powoli. Wreszcie siły wróciły. Położyła dłoń na biodrze mężczyzny i wyszeptała zaklęcie.

Ciężki, świszczący oddech nieprzytomnego zmienił się i wyrównał. Ardin zasnął.

Otworzyła oczy, uklękła, bez większego trudu podniosła śpiącego i zaniosła go do łoża okrytego jedwabiami. Obłoczek jasnego kurzu uniósł się ponad pościelą, w której zagłębił się człowiek. Uśmiechnęła się ponuro. No tak, sto dwadzieścia lat, cztery miesiące i dwa dni. Delikatnie odsunęła splątane jasne włosy z urodziwej twarzy leżącego i pogładziła wciąż jeszcze spocony policzek. Był gładki i miękki. Taki podobny… niesłychanie podobny. Nie zauważyła tego w jaskini. Cóż, była wtedy człowiekiem, a ludzka pamięć nie jest doskonała.

Jej była.

Doskonała.

Przykryła śpiącego nie odrywając od niego oczu.

Był podobny. Inaczej niż Doren. Wilczy Pan był potężniejszy, rysy miał ostrzejsze, bardziej ponure, usta węższe, oczy głębiej osadzone. Jego brat był łagodniejszy, delikatniejszy, zaś jego wargi…, lekko rozchylone, pełne, jakby stworzone do śmiechu i pocałunków.

Jak Ariusa.

Westchnęła odsuwając się od łoża. Przez długi czas stała w drzwiach sypialni, wpatrywała się w jedwabie i dobrze jej znane oblicze leżące wśród nich, bezskutecznie próbując oczyścić umysł ze wspomnień. Gdy napłynęły kolejną falą, odwróciła się i ruszyła schodami w dół. Spłynęła po nich szybko niczym zjawa. Mijała korytarze, komnaty, w których serce, gdyby żyło, łkałoby z bólu i dotarła do głównego zamku, do sali balowej.

Wciąż tam był.

Pokryty warstwą kurzu, wielki i, chociaż przyblakły, wciąż robiący wrażenie.

- Popatrz, Seirin. Jesteś prawie tak piękna jak w rzeczywistości. Całkiem nieźle, prawda? A ja, czyż nie wyglądam dostojnie? No powiedz, maleńka, czyż nie jestem dostojnym panem?

Przesunęła palcami po olejnej fakturze obrazu.

– Tak, kochany, jesteś bardzo dostojny – wyszeptała do portretu.

Wyczuła jego obecność, nim się odezwał i odwróciła się gwałtownie.

Zawinięty w prześcieradło, Ardin zszokowany wpatrywał się w wieli obraz.

Jasnowłosy potężny mężczyzna, poważny, chociaż z lekkim uśmiechem igrającym w kącikach ust, obejmował na nim rudowłosą, drobną piękność gestem posiadacza. W bursztynowych oczach szlachcica płonęła duma i miłość, a w turkusowych kobiety absolutne oddanie.

Znał tą kobietę. Unosiła się w powietrzu tuż obok swojej podobizny.

Mężczyzna zaś był jego wiernym odbiciem.

– Co to? – wyszeptał wreszcie – Kim on jest? Kim ty jesteś?!

Seirin opadła na kamienną posadzkę. Wyprostowana z wysoko uniesioną głową, nie szła lecz kroczyła. Zatrzymała się przed Ardinem i uśmiechnęła się wyniośle.

– Jestem Seirin Dreghe-Liaer Gardhehare, wnuczka księcia Dreghe, szlachetnego elfa, żona Ariusa, młodszego syna Serbitha III – ostatniego króla Serbithów i twojego przodka Ardinie Gardhehare.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przykro mi bardzo drogi Autorze, ale nie udało mi się przełknąć tego tekstu, chodź bardzo się starałem. Może takie cukierkowe opowiadania to nie dla mnie, sam nie wiem. 
Już na pierwszy rzut oka wyłapałem kilka literówek, powtórzeń i jakieś błędy ze składnią, których nie będę wymieniać, gdyż musiałbym podjąć ponowną próbę zagłębienia się w lekturze. 
Liczę na to, że następny tekst będzie z ikrą i pozdrawiam ;) 

Nowa Fantastyka