- Opowiadanie: Fasoletti - Straszna opowieść o tym, jak Paul swoją przeszłość ratował

Straszna opowieść o tym, jak Paul swoją przeszłość ratował

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Straszna opowieść o tym, jak Paul swoją przeszłość ratował

1.

Paul Leg ostrożnie wyjrzał zza ściany. Upewniwszy się, że korytarz jest pusty, ruszył chyłkiem w kierunku pracowni matematycznej – ostoi, zapewniającej bezpieczeństwo przez kolejne czterdzieści pięć minut. W duchu przeklinał swoją opieszałość. Gdyby rano nie walił konia przed fotografią jednej z koleżanek, zdążyłby na autobus. Wszedłby do szkoły jeszcze podczas przerwy i ukryty w tłumie, miałby o wiele większą szansę niepostrzeżenie dotrzeć do klasy. Teraz, przez głupi poranny wzwód uniemożliwiający oddanie moczu, zmuszony był przekradać się niczym ninja. Powoli, delikatnie stawiając stopy na zaplutej podłodze, posuwał się naprzód. Z każdym krokiem był bliżej celu. Kiedy w końcu dojrzał drzwi pracowni, postanowił zaryzykować. Sprężył się, gotowy do rozpoczęcia sprintu. Jednak nim zdążył wystartować, z łazienki wyskoczył atletycznie zbudowany, łysy młodzieniec i zastąpił mu drogę.

– No, no, no! Patrzta kogo my tu mamy! – mruknął do dwóch wyjątkowo brzydkich przyjaciół. – Gdzie to się, kurwo, wybierasz? Co? – dodał, obrzucając Lega pogardliwym spojrzeniem.

Paul, na widok szkolnego sadysty zwanego Grubym, stanął jak wryty. Ze strachu język uwiązł mu w gardle.

– Pytałem się coś chyba, nie? Głuchy jesteś? Czy mam ci urwać chuja i nim uszy przepchać? – zapytał zirytowany mięśniak, uderzając Lega otwartą dłonią w twarz.

Jego koledzy ryknęli głupkowatym śmiechem.

– Do klaszy… – odburknął Paul.

Miał cichą nadzieję, że nie napatoczy się dzisiaj na Grubego. Teraz musiał jakoś wybrnąć z tej nieciekawej sytuacji.

– Mogę jusz iszcz? – spytał, próbując błyskawicznie wyminąć napastnika.

Ten, zamiast odpowiedzieć, złapał Paula za fraki i zatargał do kibla. Tam, przy wtórze chichotu kolegów, ściągnął portki i nasrał do pisuaru.

– Liż to! – nakazał zszokowanemu chłopcu.

– Nie! Szpierdalaj! – wypalił Leg.

– Żesz ty, kurwa, kutasie jebany! – ryknął rozjuszony Gruby.

Chwycił Paula za włosy, po czym siłą wsadził twarzą w gówno. Puścił dopiero, kiedy nieszczęśnik zwymiotował i zaczął się dławić rzygami. Jeden z brzydali nagrał całe zajście telefonem.

– Jutro będzie na youtube! – stwierdził z satysfakcją.

– A, ty chuju! – dodał drugi, kopiąc krztuszącego się Lega w brzuch.

– Zdupczamy! – rozkazał Gruby, gdy na korytarzu rozbrzmiał dźwięk dzwonka.

 

2.

Paul zamknął się w jednej z kabin. Usiadł na sedesie i zapłakał. Spływające po policzkach łzy ryły koryta w pokrywającej jego twarz warstwie stolca i wymiocin.

– Ża czo, kurwa, ża czo… – łkał, analizując swą nędzną przeszłość.

Odkąd sięgał pamięcią, był ofermą i popychadłem. Już od przedszkola naśmiewano się z niego. A to że sepleni, że krzywo sika i nigdy nie może trafić do ubikacji, że jeszcze nosi pieluchę, bo kiedyś robił kupę pod słupem wysokiego napięcia i doznał porażenia zwieraczy odbytu…

W podstawówce nie miał lepiej. Dziewczyny go biły, nauczyciele gnębili, ojciec po pijaku molestował seksualnie, a koledzy zawsze wbiegali przed nim do szatni żeby mu napluć do butów. Krótko mówiąc, gnoił go każdy. Jak nie znajomi z podwórka, to tępe osiłki grasujące po szkole.

Teraz, w technikum, uwziął się na niego Gruby oraz jego dwaj kumple. Za każdym razem gdy natknęli się na Paula, musieli mu dokuczyć. Gdy był jeszcze w pierwszej klasie, prawie codziennie zmuszali go do jedzenia Whiskasu lub mierzenia fiutem szkolnych gablot. W kolejnych latach, kiedy przestał być „kotem”, znęcali się nad nim na bardziej wymyślne sposoby. Wrzucali mu do zupy tabletki przeczyszczające, wpychali w dupę baterie, przez co regularnie lądował u chirurga, lub kazali kopulować z martwymi zwierzętami. Jednak po dzisiejszym epizodzie, Paul nie wytrzymał psychicznie. W jego umyśle zrodził się plan. Postanowił odebrać sobie życie. Ze wszystkich sposobów na zabicie się jakie znał, wybrał jeden, teoretycznie najszybszy i bezbolesny. Zdecydował, że położy się na torach tak, by pociąg rozjechał mu głowę.

Gotowy na śmierć, uciekł ze szkoły. Szykany i wyzwiska mijanych po drodze, zdjętych obrzydzeniem uczniów, puścił mimo uszu. Skierował się za miasto, w kierunku biegnącego przez las torowiska. Miał nadzieję, że tam nikt nie przeszkodzi mu w popełnieniu samobójstwa.

***

Paul siedział na fragmencie muru pozostałym po starym kościółku i w zamyśleniu wpatrywał się w przejeżdżające pociągi. Miał problem, który musiał bardzo dokładnie przeanalizować. Nie wiedział mianowicie, pod jaki skład się podłożyć. Pospieszne były szybkie, więc teoretycznie i zgon powinien nastąpić błyskawicznie. Za to mozolnie sunące „ruskie” imponowały mu masą. Czuł, że spotkanie z tym kilkutonowym, stalowym potworem oznacza pewną śmierć.

Z zadumy wyrwał go czyjś skrzekliwy głos.

– Naprawdę masz zamiar to zrobić?

Paul podskoczył jak oparzony. Odwrócił się, a ujrzawszy przed sobą ubranego w stare łachmany osobnika o koguciej głowie, tułowiu małpy i kopytach krowy, poszczał się ze strachu.

– Kim… Kim jesztesz? – wydukał.

– Jedni nazywają mnie Kukulkanem, drudzy, Quetzalcoatlem, trzeci Zeusem, czwarci Behemotem, piąci Amonem… A tak po prawdzie, to chuj cię to obchodzi. Liczy się jedynie to, co mam ci do zaoferowania – odparł tajemniczy przybysz.

– A czo masz mi do żaaferowania? – zapytał Paul, nerwowo wycierając chusteczką widniejącą w okolicy rozporka plamę.

– Wiele rzeczy. Mogę na przykład sprawić, że przestaniesz być kompletnym zjebem.

– Ale ja nie jesztem żadnym żjebem! – zaprotestował Leg.

Nieznajomy wykrzywił dziób w pogardliwym uśmiechu.

– Kogo ty chcesz oszukać? Myślisz, że nie wiem coś za jeden? Że nie widziałem, jak pomiatano tobą od dnia narodzin? Nawet pielęgniarki miały cię w dupie, kiedy będąc niemowlęciem, uciekłeś z inkubatora i zacząłeś zlizywać z posadzki kreolinę. Jesteś dla mnie niczym otwarta księga, niczym pamiętnik nieudacznika, marzącego o wyrwaniu się z tego labiryntu nieszczęść, jakim jest dla niego życie. Jeżeli wysłuchasz mojej oferty i przystaniesz na pewne warunki, umożliwię ci zmianę istotnych wydarzeń z przeszłości tak, abyś urodził się normalnym, szanowanym i akceptowanym przez społeczeństwo obywatelem. Mam kontynuować?

Oniemiały Paul potwierdził skinieniem głowy. Od dawna pragnął, by ludzie wreszcie zaczęli traktować go jak należy. Nie mógł przepuścić żadnej okazji, by do tego doprowadzić.

– Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego jesteś takim popierdoleńcem? – zaczął nieznajomy. – Nie odpowiadaj. Wiem, że zadajesz sobie to pytanie codziennie. A odpowiedź jest prosta jak świński ogon. Twojej matce zrobiła się w cipie przetoka do jelit. Zamiast normalnie urodzić, wzięła cię i wysrała. Ale to tylko przyczyna pośrednia. Główna jest taka, że tatuś płodził cię przez telefon i mu żetonów zabrakło. Ja, dzięki swej nieokiełznanej mocy, mogę sprawić, że wrócisz do czasów jego młodości by dostarczyć mu resztę monet. Zapłata za ten cud nie będzie, jak sądzę, zbyt wygórowana. Wystarczy, że mi obciągniesz z połykiem. Ewentualnie możesz jednak skoczyć pod ten pociąg. Decyzja należy do ciebie. – Po tych słowach tajemniczy przybysz opuścił spodnie.

Paul, nie mając innego wyjścia, wziął nabrzmiałe prącie do ust. Rytmicznie poruszając głową masował wargami krwistoczerwoną żołądź. Palcami delikatnie pieścił wielkie jak arbuzy, nadnaturalnie owłosione jądra. Cuchnące moczem łoniaki wchodziły mu między zęby, ale nie zważał na to. Niuplał dalej, aż doprowadził do wytrysku. Gardło wypełniła mu lepka ciecz. Było jej tak wiele, że nie mogąc znaleźć ujścia, poczęła wypływać uszami oraz nosem.

– Tak, o to właśnie chodziło – zamruczał nieznajomy, podciągając portki. – Świetnie się spisałaś, dziwko! Teraz czas na nagrodę. Masz tylko jedną szansę, więc lepiej się postaraj. Kiedy już wylądujesz w przeszłości, wejdziesz do mięsnego na placu Stalina. Zapytasz o wołowinę. Powiesz, że cię przysłał.

– Kto? Woowina? – spytał zdezorientowany Paul.

– Nie, kurwa! – wrzasnął przybysz. – Powiesz, że cię przysłał i chcesz rozmawiać z wołowiną. Tyle. A teraz spierdalaj.

Nim Paul zdążył się zorientować o co chodzi, stracił przytomność.

 

3.

Kiedy Paul się obudził, spostrzegł, że leży na pordzewiałej ławce w parku. Wstał niemrawo, po czym zaczepił jednego z przechodniów.

– Przepaszam. Któendy na placz Sztalina?

– Pójdzie pan tą ścieżką prosto, na pierwszym skrzyżowaniu w lewo, następnie przez pasy w kierunku takiego dużego, szarego budynku. To za nim jest plac Stalina – wytłumaczył sympatyczny, ubrany w szary płaszcz oraz szare spodnie staruszek, niosący przewieszony przez ramię sznurek z papierem toaletowym.

Paul podziękował skinieniem głowy. Nie zwlekając ruszył w drogę. Nim się obejrzał, stanął przed imponujących rozmiarów GS-owskim pawilonem. Przebiegł wzrokiem po szyldach, a kiedy spostrzegł tabliczkę z wszystko mówiącym napisem: „Mięsny”, uśmiechnął się radośnie.

– Jeszt woowina?! – krzyknął, wbiegając do sklepu.

– Czego się tak drze? – mruknęła flegmatycznie spasiona sprzedawczyni, pałaszująca właśnie kanapkę ze smalcem. – Nie widzi, że jem?

– Jeszt woowina? – powtórzył pytanie Paul.

Ekspedientka westchnęła ostentacyjnie.

– A nie widzi, że nie ma? Ślepy, czy jaki? Ocet jest – mruknęła.

– Poczebuje woowine! Przyszłał mie! – wrzasnął zirytowany Leg, zerkając na puste półki.

– Trza było od razu tak mówić – stwierdziła obojętnym głosem kobieta, wstając z krzesła. – Pójdzie za mną, tylko po cichu – dodała.

Wprowadziła Paula do pogrążonego w półmroku, śmierdzącego rozkładem pomieszczenia na zapleczu, po czym wróciła za ladę. Leg rozejrzał się. Poza wiszącymi na ogromnym haku, gnijącymi zwłokami krowy, nie zobaczył nic szczególnego.

– Więc to ty jesteś tym, którego matka wysrała? – zapytała niespodziewanie krasula.

Kiedy mówiła, z jej pyska wypadały glisty. Paul aż podskoczył z wrażenia.

– T… tak – wyjąkał.

– Tak myślałam. Już na pierwszy rzut oka widać, że masz gówno zamiast mózgu. Ja jestem wołowina. Słuchaj uważnie, żebyś wszystko dokładnie zapamiętał. Za jakieś trzydzieści minut auto wiozące żetony telefoniczne do miejscowej poczty zostanie porwane z placu Stalina przez UFO. Jeśli nie powstrzymasz kosmitów, twój ojciec nie da rady cię dorobić i dalej będziesz zjebem. Masz jakieś pytania?

Paul pomyślał chwilę.

– Jak mam pofszczymać koszmitów?

– Zbliż się – rzekła krowa.

Gdy Leg podszedł, wyciągnęła sobie z pomiędzy spleśniałych jelit dwie butelki „Zielonego jabłuszka”.

– Obcych będzie dwóch. Musisz jakoś wlać im to do odbytów. Tylko tak można ich zabić. Potem bierz żetony i biegnij na róg Lenina i Świerczewskiego. Tam ojciec będzie cię płodził.

Paul w milczeniu przyjął trunek, po czym pełen nadziei na lepszą przyszłość wybiegł ze sklepu.

 

 

4.

Przyczajonemu w gęstych krzewach Paulowi czas dłużył się niemiłosiernie. Z nudów odkapturzył mnicha już pięciokrotnie, co teoretycznie powinno trwać o wiele dłużej niż pół godziny. Już miał chwytać sflaczałego fiuta po raz kolejny, by drżącą z przemęczenia dłonią zacząć masować podrapaną żołądź, gdy nagle tuż przed krzakami zaparkował styrany Żuk. Wyskoczył z niego blady jak ściana mężczyzna. Nerwowo grzebiąc przy rozporku podbiegł do krzaków, wyciągnął małego i zaczął szczać wprost na kulącego się Lega. Nim ostatnie krople skapnęły z napletka, kierowcę oświetlił snop białego światła. Paul z przerażeniem patrzył, jak wymachujący panicznie rękoma, przerażony nieszczęśnik zostaje wciągnięty do wiszącego nad drzewami latającego spodka. Po chwili ze srebrzystego talerza spłynęli na ziemię dwaj kosmici. Szeptając coś między sobą w tajemniczym języku podbiegli do samochodu. Pogmerali chwilę przy tylnych drzwiach, a gdy udało im się je otworzyć, zaczęli jeść znajdujące się wewnątrz żetony. Paul, korzystając z okazji, podkradł się do obcych i jednym, błyskawicznym ruchem wpakował im odkorkowane butelki do tyłków. Zaskoczeni kosmici stracili równowagę i padli na twarze. To przesądziło ich los. Zielonkawy trunek wypełnił jelita, paląc je niczym kwas. W kilka chwil przybysze zmienili się w szarobrunatną breję, cuchnącą moczem i starymi ludźmi. Uradowany Paul, nie zważając na tłum gapiów zgromadzonych wokół paziejących zwłok, wypchał wszystkie kieszenie żetonami, po czym biegiem ruszył na róg Lenina i Świerczewskiego. Tam, w budce telefonicznej, dostrzegł młodego mężczyznę wkładającego fiuta do słuchawki. Domyślił się, że to ojciec. Leg Senior właśnie przerwał stosunek. Zakłopotany, przetrzepywał portfel w poszukiwaniu czegoś. Paul z uśmiechem na twarzy rzucił mu pod nogi garść monet i mrugnął porozumiewawczo. Ostatnim co ujrzał nim zemdlał, była radosna mina ojca.

 

EPILOG

Kiedy Paul się ocknął, nieznajomym już przy nim stał.

– Ekhm… – odkaszlnął. – Widzę, że podróż się udała? – zagaił, robiąc niewinną minę.

– Czy jusz jesztem normalny? – zapytał Leg.

– Niestety – mruknął tajemniczy przybysz. – Nasz plan się nie powiódł. Myślałem, że przeszłością da się manipulować na różne sposoby, naginać ją i kształtować wedle uznania. Byłem w błędzie. Ona jest niezmienna. Możesz wyeliminować czynnik powodujący określone zdarzenie, ale zamiast niego pojawi się zaraz następny, doprowadzający w zupełnie inny sposób do tej samej sytuacji. Widzisz, kiedy już dostarczyłeś ojcu żetony i nasienie popłynęło kablami, najebani drwale którzy akurat wracali z dniówki ubzdurali sobie, że słupy telefoniczne to drzewa. Ścięli wszystkie jak leciało. Zdążył się prześlizgnąć tylko jeden plemnik, niosący uszkodzony materiał genetyczny. To zaowocowało spłodzeniem ciebie. Reasumując, dalej będziesz ochujałym, niedorobionym skurwysynem. Przeznaczenia nie można niestety oszukać. Nie miej żalu, że wykorzystałem cię w moim eksperymencie, bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Powiedziałem kilku kolegom, że zajebiście obciągasz. Dobrze płacą za takie usługi, więc może choć na tym polu się wybijesz. A teraz zdupczam. Good bye, my love! – Wypowiedziawszy te słowa, nieznajomy pstryknął palcami, po czym zniknął.

Paul został sam. Załamany i smutny powlókł się do domu, by przed zamieszczonymi na portalach społecznościowych zdjęciami koleżanek z klasy ze zgryzoty walić konia do upadłego.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cuchnące moczem łoniaki wchodziły mu między zęby, ale nie zważał na to. Niuplał dalej, aż doprowadził do wytrysku. Gardło wypełniła mu lepka ciecz. Było jej tak wiele, że nie mogąc znaleźć ujścia, poczęła wypływać uszami oraz nosem. - Fas jesteś okropny :D :D :D

Na początku było śmiesznie, potem mniej. Obciąganie dla Szatana było niedawno w tekście Małeckiego, który ukazał się w SFFiH, więc to nic nowego, widać jednak pewne podobieństwa - jakby autorzy wiedzieli o co chodzi. A to się liczy w opowiadaniu, wiarygodność jest bardzo ważna.
Ogólnie, ten, który śmiał się ostatni, prawdopodobnie nie zrozumiał dowcipu i jest matołem.

od gówna się zaczęło i na gównie skończyło - bo gównem, od samego początku, gówno powyżej było

drogi Autorze.... cóż się dzieje w Twojej chorej głowie?! 

Fasoletti, Fasoletti... Zmiłuj się Waćpan, świńtusz rzadziej nieco, bo mi z wrażenia szczęki na stół lecą...

Ale przynajmniej trudno się oderwać od tekstu, co tutaj rzadkość...

Jeden z brzydali nagrał całe zajście telefonem.
Całe jest zbędne. 
Usiadł na sedesie i zapłakał. Spływające po policzkach łzy ryły koryta w pokrywającej jego twarz warstwie stolca i wymiocin.
To zdanie jest obrzydliwe. I bardzo dobrze. To wiemy nie od dziś, że umiesz oddać masakrę, turpizm i makabreskę. A teraz proszę bardzo i z kaprofagią nie idzie Ci najgorzej;). 
Wrzucali mu do zupy tabletki przeczyszczające, wpychali w dupę baterie, przez co regularnie lądował u chirurga, lub kazali kopulować z martwymi zwierzętami. Jednak po dzisiejszym epizodzie, Paul nie wytrzymał psychicznie.
Ok i tu rodzi się niekonsekwencja. Chcesz mi powiedzieć Fas, że kopulacja z martwymi zwierzętami (jeśli nie jest się zoofilskim nekrofilem) jest łatwiejsza w zniesieniu niż nurkowanie w odchodach? To samo z bateriami w tyłku? Brak konsekwencji, bo bohater wytrzymał znacznie cięższe rzeczy, a ŁAMIE się przy leciutkiej. Jasne, że zawsze można tłumaczyć, że TO WŁAŚNIE TO przelało szalę goryczy, ale nie brzmi to wiarygodnie. Powinieneś dać tutaj coś mocniejszego. 
koguciej głowie, tułowiu małpy i kopytach krowy
Stawiam, że stawiłeś to przypadkiem, ale to autentyczny wizerunek jednej z wizji monoko (Szatana) w chrześcijańskiej odmianie Voodo. 
Nieznajomy wykrzywił dziób w pogardliwym uśmiechu.
Dziób w pogardliwym uśmiechu...?
niczym pamiętnik nieudacznika, marzącego o wyrwaniu się z tego labiryntu nieszczęść, jakim jest dla niego życie.
Dla pamiętnika nieudacznika, czy dla nieudacznika? 
Wiem, że zadajesz sobie to pytanie codziennie. A odpowiedź jest prosta jak świński ogon. Twojej matce zrobiła się w cipie przetoka do jelit. Zamiast normalnie urodzić, wzięła cię i wysrała. Ale to tylko przyczyna pośrednia. Główna jest taka, że tatuś płodził cię przez telefon i mu żetonów zabrakło. Ja, dzięki swej nieokiełznanej mocy, mogę sprawić, że wrócisz do czasów jego młodości by dostarczyć mu resztę monet. Zapłata za ten cud nie będzie, jak sądzę, zbyt wygórowana. Wystarczy, że mi obciągniesz z połykiem. Ewentualnie możesz jednak skoczyć pod ten pociąg. Decyzja należy do ciebie.
Ave, ave versus Christos. Ave Satani:D.
Niuplał dalej, aż doprowadził do wytrysku
???
Było jej tak wiele, że nie mogąc znaleźć ujścia, poczęła wypływać uszami oraz nosem.
Dobra, nosem jeszcze, ale uszami? Fas... Jakim cudem? 
Poza wiszącymi na ogromnym haku, gnijącymi zwłokami krowy, nie zobaczył nic szczególnego.
- Więc to ty jesteś tym, którego matka wysrała? - zapytała niespodziewanie krasula.

:D
styrany Żuk
Styrany oznacza ,,zmęczony" w języku potocznym. Więc błąd. 
paziejących zwłok
Jakich?;D
Wypowiedziawszy te słowa, nieznajomy pstryknął palcami, po czym zniknął.
To nieznajomy miał palce, czy kopyta?
Załamany i smutny powlókł się do domu, by przed zamieszczonymi na portalach społecznościowych zdjęciami koleżanek z klasy ze zgryzoty walić konia do upadłego.
 To zdanie należałoby przeredagować moim zdaniem. 

Reasumując tekst uważam za bardzo dobry. Po pierwsze jest, jak to w Twoim stylu, ociekający turpizmem, sadyzmem, markizmem i makabrą. Dodałeś nowy element, a mianowicie absurd i psychodelę. Tak jak wcześniej potrafisz też operować i manipulować sprawdzonymi powiedzonkami, czy motywami. Wszystko razem daje obrzydliwy, surrealistyczny obrazek, który czyta się z ogromnym zainteresowaniem.
To, czy przekraczasz granice smaku, czy nie, zostawiam etykom. Dla mnie liczy się to, że tekst jest o czymś, oddziałał na mnie, miejscami rozbawił, opowiedział ciekawą historię w ciekawy sposób. Ważne jest co innego: obawiam się, że pewnego dnia, bliskiego dnia, skończysz się, Fas. Przekraczasz coraz to nowe granice obrzydliwości i dobrze, bo robisz to niezmiernie profesjonalnie, zwinnie i stylowo, tyle, że te granice są bardzo małe. W sumie, co poza tym, co zawarłeś w tym tekście można jeszcze wymyślić? Wieczne epatowanie wulgaryzmami i obrzydliwością nic nie da, jeśli nie będzie w tym celu i odrobiony nowatorstwa. Po prostu nadejdzie dzień, w którym nie będziesz mógł przeskoczyć sam siebie i formuła tego typu tekstów się wyczerpie. Nie da się pisać wiecznie o brudnych kutasach, lepkich wargach od szatańskiej spermy i obsranym kikucie ręki. Co dalej?
Reasumując, tekst jest bardzo dobry. Jeśli miałbym coś Ci doradzić to to, żebyś częściej sprawdzał znaczenie słów i czytał tekst na głos, czego, daję sobie odjąć rękę, nie robisz;D. Wtedy może uniknąłbyś tych trzech-czterech nie najlepiej skleconych zdań.  

Mam wrażenie, że tekst pisany na kolanie, a ja chętnie przeczytałbym coś bardziej przemyślanego. Nic do zarzucenia.

Mam wrażenie, że tekst pisany na kolanie
Uzasadnij proszę, bo to mnie zaciekawiło. Na kolanie, czyli pełen błędów, niejasności, braku logiki i sensu. Gdzie takowe widzisz w tekście, pomijając pomniejsze błędy znaczeniowe, czy stylistyczne?  

6Orson6 - Jasne, że zawsze można tłumaczyć, że TO WŁAŚNIE TO przelało szalę goryczy, ale nie brzmi to wiarygodnie. - przelało czarę goryczy, a przeważyło szalę :D Mam Cię ! ;)

Aaaaaaa tak, znowu. Ja się nigdy nie nauczę, kiedyś nawet czarę wytknęłaś mi w jakimś tekście:P. Dla mnie, to końca mych dni, pozostanę pełnym hipokryzji purystą znaczeniowym, który wytyka innym, że gruszki zasypia się w popiele, a nie zasypuje, ale sam przeważa czarę goryczy:D. 

To chyba zaraźliwe jest... :D

Hehe, fajne. Podobało mi się.

Mastiff

obrzydliwe

koguciej głowie, tułowiu małpy i kopytach krowy
Stawiam, że stawiłeś to przypadkiem, ale to autentyczny wizerunek jednej z wizji monoko (Szatana) w chrześcijańskiej odmianie Voodo.

Rzeczywiście, przypadek. :P

Nieznajomy wykrzywił dziób w pogardliwym uśmiechu.
Dziób w pogardliwym uśmiechu...?
Tak, dziób. Miał głowę koguta, więc, uśmiechał się dziobem. Mam pełną świadomość, że uśmiechanie się dziobem nie jest możliwe, ale tekst miał być groteskowy i umieściłem ten element z pełną premedytacją.

Niuplał dalej, aż doprowadził do wytrysku
???
No tak, zapomniałem, że nie wszyscy operują moimi powiedzonkami. :P Niuplał, czyli zasysał, muskał, pieścił etc...
Następnym razem postaram się nie używać sformułowań, które znam prawdopodobnie tylko ja :P

Było jej tak wiele, że nie mogąc znaleźć ujścia, poczęła wypływać uszami oraz nosem.
Dobra, nosem jeszcze, ale uszami? Fas... Jakim cudem?
Kolejny w 100% celowo wstawiony element, mający dodać tekstowi groteskowości. Ja wiem, że to fizycznie niemożliwe, ale za to jakie efektowne :)

paziejących zwłok
Jakich?;D
Kolejne nieopatrznie wstawione słówko z nowomowy u mnie w pracy. Mam koleżankę z roboty, która jak widzi że coś gnije i się psuje, to twierdzi, że pazieje.

Wypowiedziawszy te słowa, nieznajomy pstryknął palcami, po czym zniknął.
To nieznajomy miał palce, czy kopyta?
Na nogach kopyta. O dłoniach w sumie ani nie pomyślałem, ani nie napisałem. Moje niedopatrzenie, ale uznajmy, że ręce miał ludzkie.

Tyle w kwestii wyjaśnień. Nie obrony, bo tekst powinien obronić się sam. Ale pewnych sformułowań użyłem na tyle mętnie, że uznałem, iż pasowałoby powód ich występowania wyjaśnić.
Dzięki za opinię Orson.
Co do wypalenia się, to cóż. Taki tekst wrzucam raz na jakiś czas, więc może tak szybko się nie wypalę. A jeśli nawet, to fantastyka ma tyle podgatunków, że na pewno jakiś mi podejdzie :P
Dzięki jeszcze raz.
Adam, mam nadzieję, że szczęka cała, a i zęby nie powylatały, bo wyrzuty sumienia bym miał... :(

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dosyć obrzydliwe, ale z drugiej strony intrygujące opowiadanie.

Czy w opowiadaniu są wątki autobiograficzne? ;)
A tak poważnie - fabuła prosta jak w baśniach Andersena, język pełen wulgaryzmów. Dobrze, że nie skończyło się happy endem, bo byłby dodatkowy powód do narzekań ;)
Ale jednak, mimo powyższych uwag, podobało mi się.

Fasoletti,
jesteś całkowicie, nieodwołalnie, kompletnie pojebany.
Daję 5/6 i uciekam jak najdalej

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Kapitan Bomba byłby z ciebie dumny.

Fasoletti, jak sobie wyobraziłem tę gnijącą jałówkę wiszącą na haku i mówiącą do bohatera, to myślałem, że pie...nę ze śmiechu.

Opowiadanie spoko, choć przestrzegam przed naśladownictwem.

Rzadko komentuję opowiadania, a jeżeli już, to tylko te, które zasługują na pięć.
Stawiam zatem 5. Pozdro.

Do numeru też wysłałeś coś takiego? :)

A w ogóle, to chyba skontaktuję się z Anną Sobecką, żeby zajęła się Fasem. Po pierwsze prezentuje on wartości dalekie od chrześcijańskich, pod drugie promuje szatanizm, po trzeci obraża uczucia religijne, po czwarte prezentuje odkryte, intymne części ciała!
Tutaj Pani Sobecka o nagości:
http://www.youtube.com/watch?v=L1BRC924MhU 

 

Do numeru też wysłałeś coś takiego? :)

Nie aż takie, ale w podobnym tonie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

>joke mode on< Sobecka? Od razu trzech egzorcystów... >joke mode off<

co za dużo to nie zdrowo, jedno trzepanie, obciąganie, sranie itp. na opowiadanie to w sam raz.jesli jest tego więcej, to robi się nużące.

Straszne gówno (wybacz zwięzłość, ale dostosowałem poziom recenzji do poziomu tekstu).

Nowa Fantastyka