- Opowiadanie: Gabriel Augustyn - Dziewięć miesięcy

Dziewięć miesięcy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziewięć miesięcy

***

Na początku komórka zaczęła się dzielić. Najpierw na dwie części, później cztery etc. W przeciągu sześciu dni zarodek dotarł do macicy, gdzie zagnieździł się. Powstała zawiązka łożyska. Po okresie trzech i pół tygodnia formuję się zaczątek układu nerwowego w postaci cewy nerwowej, której przednia część przekształci się później w mózg. Rozpoczyna się rozwój układu oddechowego i przewodu pokarmowego. Gdzieś w międzyczasie zaczyna bić serce, którego brzmienie roznosi się w ciele matki. Wraz z jego pierwszym uderzeniem, w dopiero co rozwijającym się mózgu, eksploduje iskra świadomości.

 

***

Najpierw był błysk oślepiającego światła. Później zapanowała nieprzenikniona ciemność. Wydawało się, że mrok sączy się ze wszystkich stron z sekundy na sekundę robiąc się gęstszy. Opiewał przy tym coraz ciaśniej ciało nieruchomego mężczyzny, który drżąc rozglądał się dookoła. Zastanawiał się w jaki sposób trafił w tak zimne, pozbawione ludzkiej obecności miejsce. Stał, próbując wydobyć z głębin swego umysłu wspomnienia, jednak te nie pojawiały się, gdyż jego świadomość była podobna do czystej, gotowej do zapisania kartki papieru, z której nikt nie jest w stanie nic wyczytać, dopóki nie zostanie ona pokryta kolejnymi linijkami tekstu.

 

Zaczął iść. Z początku powoli, aby później przyśpieszać coraz bardziej. Po chwili chód zmienił się w trucht, a następnie szybki bieg. Gnał przed siebie, byle dalej od tego zimnego miejsca.

 

Nie zwracał uwagi na wyrywające się serce oraz zwiększający ból w klatce piersiowej, który utrudniał oddychanie. Postanowił, że nie zatrzyma się dopóty, dopóki nie padnie z wycieńczenia. Zimno przestało istnieć, ponieważ ciężko pracujące mięśnie wytwarzały tyle energii, iż cały się spocił oraz dygotał z wysiłku. W niedługim czasie przestał odczuwać ból, więc mógł wyłącznie skoncentrować się na parciu naprzód.

 

Jednak tak samo, jak on podążał przed siebie, mrok podążał za nim, otulając go. Wnikał z każdym haustem powietrza do układu oddechowego, a jego chmury osiadały w oskrzelach i pęcherzykach płucnych. Nasuwało się skojarzenie, że to wcale nie oczy wpatrywały się w ciemność, tylko umysł był w niej pogrążony. Możliwe, iż noc wraz z tlenem wędrowała w układzie krwionośnym docierając do mózgu. Tam, zamiast wrócić i zostać wydaloną, osiadała się na szarych płatach, zakrywając myśli mężczyzny.

 

W końcu mięśnie odmówiły posłuszeństwa i rozciągnął się na równej posadzce. Dysząc odwrócił się na plecy, spoglądając przy tym w górę. Niestety, nie dostrzegł nic oprócz czarnych, wirujących chmur ciemności. Usiłował się podnieść, lecz nie miał siły. Mięśnie były skrajnie wyczerpane i minie trochę czasu nim odzyskają choć odrobinę swojej sprawności.

 

Każdy wdech powodował nową falę bólu zalewającą jego ciało. Zamknął oczy, aby znów pogrążyć się w ciemnościach, tylko jakby bardziej przyjaznych, tak łaknących jego obecności. Leżał przez pewien czas nie myśląc o niczym, nie przejmując się zimnem, nie zwracając uwagi na osiadającą na nim wilgotną, czarną mgłę.

Pod wpływem impulsu uniósł powieki i to, co dostrzegł ucieszyło go, wywołując lekkie uczucie zaskoczenia. Z góry spływał biały, jarzący się pulsacyjnym światłem punkt, który opadając powiększał swą objętość.

 

Usiadł zaintrygowany, trochę zaskoczony z jaką łatwością mu to przyszło. Po raz kolejny uniósł wzrok, aby spojrzeć na przybliżający się obiekt. Z niemałą irytacją stwierdził, że znajduję się tylko kilka metrów nad powierzchnią jego głowy. Nie minęło kilka sekund, a oczy mężczyzny podziwiały wspaniałe zjawisko z bliska. Światło emanujące z wnętrza kuli rozpraszało kłęby mroku oświetlając sylwetkę człowieka.

 

Był krępej budowy o czarnych włosach i zdobiących twarz piwnych oczach. Jego oblicze zdradzało zaciętość oraz nieustępliwość, a policzki porośnięte kruczoczarnym zarostem, dodawały dziwnej urody. Ciało miał pozbawione odzieży, dlatego odczuwał zimno.

 

Po chwili ciemność przestała istnieć stając się tylko przykrym wspomnieniem. Jaskrawe światło z kuli wyparło ją. Razem z mrokiem znikło dotkliwe zimno, a dookoła rozchodziło się ciepłe falowanie. Mężczyzna z nieukrywaną ciekawością wpatrywał się w obiekt przed sobą, mimowolnie wyciągając w jego kierunku rękę, która po zanurzeniu się w jasności zniknęła. Bez zastanowienie zrobił to samo z resztą ciała i uśmiechając się, przestąpił próg wszechogarniającej bieli.

 

***

Dookoła świat zrobił się tak jaskrawy, iż nie był w stanie niczego dojrzeć. Jednak wiedział, że spada w dół z coraz większą prędkością. Mówił mu to żołądek, który niemiłosiernie pulsował.

 

Z przerażeniem zdawał sobie sprawę, że światło także okazało się nieprzyjazne, a w jego świadomości powoli rodziła się tęsknota za poznaną już ciemnością. Owładnięty strachem spojrzał w dół. Dostrzegł jak pod stopami staje się wyrazista linia gruntu, którą wyróżniał ciemniejszy odcień bieli niż ten nad i wkoło niego. Ogarnęła go panika, czego wyrazem stały się zwężone źrenice oraz szybko bijące serce. Na chwilę przed uderzeniem skulił się, a rękoma zakrył głowę, starając się ją ochronić.

 

Z impetem upadł na posadzkę, powodując straszliwy huk, który zdawał się wibrować na wszystkie strony. Poczuł jak powierzchnia lekko wklęsła się pod jego ciężarem, ale zaraz powróciła do poprzedniego stanu, podrzucając go lekko do góry, czemu towarzyszyło ledwosłyszałne pyykk.

 

Zaraz po uderzeniu skulił się w sobie jeszcze bardziej, próbując się ogrzać. Zmęczony zamknął oczy. Nie minęła chwila, a pogrążył się we śnie przenosząc swoje myśli, jak i ciało, w inny – ani ciemny, ani jasny – świat.

 

***

Leżał na polanie gęsto porośniętej trawą, która szumiała poruszana słabymi podmuchami wiatru. Wygrywana przez nią melodia unosiła się powoli do uszu mężczyzny, gdzie osiadała niczym skraplająca się para, powodując przyjemne pulsowanie bębenka. Na twarzy wykwitł mu szczery i pogodny uśmiech, a powieki uniosły się, aby ukazać oczom świat pełen barw.

 

Ujrzał jak zza jasno-białej chmury wyłoniło się poranne słońce rozświetlając szarawe dotychczas niebo, a przybierający na sile wiatr rozwiewa znikome, gęste obłoki. Czuł na całym ciele delikatne smaganie roślin, które okazały się błękitnymi kwiatami lekko uginającymi się od swego ciężaru. Zafascynowany wstał, aby uważniej przyjrzeć się otaczającemu go światu.

 

Dookoła rosła niemal sama wysoka trawa, przeplatana gdzieniegdzie czerwonymi i niebieskimi kwiatami. Spoglądając na nie z góry odnosiło się wrażenie, iż jest to zielone morze falujące od podmuchów wiatru, stale wygrywające słodką melodie, a swym ogromem sięgające aż po horyzont, na którego skraju majaczyły ledwo widoczne drzewa.

Po krótkiej chwili ruszył się z miejsca w ich kierunku.

 

Szedł rozkoszując się otaczającą go przyrodą, podziwiając jej dorodność oraz wdychając wilgotne, orzeźwiające powietrze, które zdawało się napełniać ciało niespożytą energią. Po pokonaniu kilkudziesięciu metrów trafił na zarośniętą ścieżkę i stawiając na niej kroki skierował się na wschód, w stronę ledwo widocznego lasu.

 

Umysł mężczyzny zaczęły – pogrążając go w niebycie – otulać białe kłęby nieświadomości. Przestał rozmyślać i rozglądać się po okolicy, skupił się za to na tępym, niemal hipnotycznym, parciu naprzód. W głowie pulsowała jedna wyrazista myśl.

 

(zobaczyć drzewa!!!)

 

Czas przestał biec przed siebie na złamanie karku, zwalniając, stając się nieistotnym.

 

Z dziwnego otępienia ocknął się dopiero kilkanaście metrów od lasu. Spowodował to wzbijający się w powietrze kruk, który spłoszony poderwał się do lotu. Ptak – symbol nieszczęścia – przelatując obok człowieka zakrakał kilkukrotnie, po czym obrzucając go swym świdrującym spojrzeniem (jego oczy były niczym bezdenne jezioro zachęcające swą przejrzystością do kąpieli, pod którego pięknem czaiło się śmiertelne niebezpieczeństwo) zniknął w przestworzach.

 

– „Tyś wędrowny kruk prastary, co piekielne rzucił mary z Plutonowych śpiesząc wzgórz. Powiedz jak cię tam nazywano? Jakie wśród nich nosisz miano?” – zacytował mężczyzna przytłumionym głosem. Lecz ptak zniknąwszy nie zdążył mu odpowiedzieć.

 

Nie zwalniając kroku spojrzał – wywołując tym u siebie strach – na ścianę drzew wyłaniającą się przed nim.

 

Las wydawał się ogromny, a z każdego drzewa, z każdej gałęzi emanował mrok. Patrząc na nie odnosiło się wrażenie, że ich sylwetki poruszają się pod wiatr, a liście żyją własnym życiem, nie będąc zależnymi od roślin, z których wyrastały. Kontury lasu przypominały grupę ludzi pogrążonych w żałobie, ubranych na czarno i lekko zgarbionych od ciążącego im na barkach cierpienia. Przy każdym podmuchy wiatru, który niemal w jednej chwili stał się porywisty, drzewa upiornie trzeszczały, co brzmiało niczym krzyk zrozpaczonej kobiety.

 

Mężczyzna – nie myśląc o tym, co robi – po raz kolejny przekroczył granicę, tym razem nie powitało go jednak bezpieczne światło, lecz nienawistny mrok.

 

Drzewa, po wkroczeniu w ich cień, prezentowały się jeszcze mroczniej niż z daleka. Każda gałąź podobna była do ostrych szponów bestii, czekających tylko na to, aby pochwycić niczego nie spodziewającą się ofiarę. Z każdym krokiem wydawało się, że linopodobne rośliny, zwisające jakby z samego nieba, próbują go dotknąć, opleść i zniewolić, wciągając do góry, gdzie zapewne zginąłby rozerwany przez schowane w koronach drzew demony. Między postaciami roślin hulały co chwilę podmuchy wiatru, niosące ze sobą systematyczne pojękiwanie lasu oraz odległe krakanie kruka.

 

Mężczyzna, po trwającym niemal wieki przedzieraniu się przez gąszcz, odnalazł nareszcie ścieżkę, którą stracił z oczu. Przystanął na chwilę robiąc głęboki wdech, co wywołało na jego twarzy wyraz obrzydzenia, po czym ruszył w dalszą drogę, głębiej zapuszczając się w mroczny świat.

 

Stawiając na porośniętej gęstą trawą dróżce kolejne kroki wiedział, że zbliżał się do końca swojej wędrówki. Wyczuwał to całym ciałem, które z bliżej nieokreślonych powodów zaczęło się dziwnie zachowywać. Najpierw pojawiło się drżenie i gęsia skórka, a na końcu, rozpalając twarz, gorejący rumieniec. Bał się, jednak ten nieokreślony, nieznany strach, powodował w nim uczucie osobliwego podniecenia.

 

Nie zastanawiając się przyśpieszył kroku, zmieniając mało męczący spacer na wycieńczający bieg.

 

Wiedział, gdzie musi się udać, w każdym razie tak szeptała mu podświadomość, lecz aby tam dotrzeć musiał pokonać pozostałą drogę w szybkim tempie, nie zwracając uwagi na rozgrywające się wokoło wydarzenia.

 

Pomimo szybkiego biegu drzewa, porastające skraj ścieżki, wydawały się wolno przesuwać. Niewiele ponad trzydzieści centymetrów nad powierzchną gruntu pojawiła się mgła, która zasłaniała stopy oraz połowę łydek, przez co wyglądał tak, jakby unosił się w powietrzu. Poruszającym się roślinom zaczęły towarzyszyć drobne ogniki, które swym nikłym, falującym światłem rozświetlały dróżkę oraz lekko drgającą mgłę – zdawało się, że przykrywa ona mnóstwo pełzających, oślizgłych gadów, wijących się pod jej osłoną.

 

Mężczyzna starał się nie zwracać na to wszystko uwagi, jednak kątem oka widział, co dzieje się dookoła niego. Wiedząc, że koniec jest już bliski, skupił się jeszcze bardziej na parciu do przodu.

 

Skrajnie wyczerpany dotarł do miejsca, gdzie droga się rozwidlała. Wiedziony intuicją stanął w miejscu, patrząc na rozciągającą się przed nim dróżkę.

 

Czekał.

 

Tutaj drzewa stały się gęstsze i jeszcze bardziej złowrogie. Mgła podniosła się wyżej sięgając mu do pasa, a niecierpliwe ogniki zniknęły pozostawiając po sobie ulotny zapach siarki. Po jego prawej stronie rozległ się piskliwy krzyk, który później ustąpił miejsca wzmagającym się szeptom.

 

Ruszył niepewnym krokiem w stronę prawej odnogi ścieżki, kiedy tuż za plecami usłyszał leciutkie poruszenie. Drżąc na całym ciele odwrócił się natychmiast i ujrzał jak na drogę wychodzi człowiek.

 

Po kilku sekundach dwóch mężczyzn stanęło naprzeciwko siebie. Wyglądali jak bracia bliźniacy – obydwaj pozbawieni ubrania, muskularni i wysocy. Ich skryte w mroku twarze były niewyraźnie, lecz jednak zdradzały pewne podobieństwo.

 

Oczy nowoprzybyłego człowieka – pomimo mroku – wydawały się czarne i bezdenne.

 

Szepty, które przez chwilę stały się nieistotne, wzmogły się bardziej, a kobiecy krzyk rozległ się ponownie. Wtedy mężczyzna, który przed chwilą się zjawił, pochwycił drugiego za szyję i zaczął go dusić.

 

Uścisk stawał się silniejszy i bolesniejszy, lecz sparaliżowany nie mógł się z niego uwolnić. Poczuł jak jedna z rąk napastnika wędruję w górę, ku jego twarzy. Dotykał jej delikatnie, muskając policzki, wargi, aby na końcu położyć dłoń na szeroko otwartych oczach, które pod wpływem dotyku zaczęły łzawić. Powieki drgnęły kilkukrotnie, aby później mimowolnie opaść.

 

Mężczyzn otoczył welon utkany za jaskrawego światła, który swym blaskiem spowodował jęk i popłoch wśród drzew. Napastnik ścisnął bardziej szyję ofiary, odcinając w ten sposób dopływ powietrza. Dusił się, a przed zamkniętymi oczyma pojawiły się rozjaśnione obrazy, których setka wypełniała powoli świadomość mężczyzny.

 

Widział w nich niemowlę kwilące w kołysce, nad którym stała smutna kobieta. Następnie obraz zmienił się, ukazując dziecko – było szczęśliwe, a świat za nim kolorowy i żywy. Dziecko zastąpił nastolatek, który zaraz przemienił się w dorosłego. Dziwnym obrazom towarzyszyło mnóstwo uczuć; przede wszystkim miłość, gniew, cierpienie, radość i smutek. Na samym końcu pojawił się wizerunek starca siedzącego na bujanym fotelu: był pozbawiony włosów, klatka piersiowa z jakiegoś powodu nie poruszała się, a szeroko otwarte, piwne oczy wpatrywały się bez życia przed siebie. Świadomość mężczyzny, będąca do tej pory czysta, wypełniała się, zapisując kolejne strony, uświadamiając go i nauczając. Wiedział, że to nie jest koniec, wręcz przeciwnie – był świadomy, że to dopiero początek.

 

Obrazy znikały, rozmazując się wraz z uciekającym z organizmu tlenem. Jego ciało krzyczało o pomoc, wiło się w spazmach bólu i cierpienia. Lecz drugi mężczyzna niewzruszony ściskał go coraz mocniej i mocniej, gładząc jednocześnie po włosach oraz zamkniętych powiekach. Z jego ust wydobywał się szept, który raniąc uszy docierał do mózgu umierającego mężczyzny, wzmagając ból, pogłębiając agonie, przenosząc ją w inny wymiar ludzkich doznań.

Las wypełnił się krzykiem, tym razem jednak jeszcze bardziej przeraźliwym, jakby ponaglającym i błagalnym zarazem.

Napastnik poczuł jak ofiara, targnięta ostatnim spazmem, osunęła się w jego ramiona. Zwolnił uściski, opuszczając martwe ciało delikatnie na podłoże, gdzie okryła je gęsta mgła. Światło, które towarzyszyło dwóm mężczyznom, rozproszyło się, zostawiając po sobie naelektryzowane powietrze.

 

Silny podmuch wiatru uderzył w ciało napastnika, rozwiewając je. Zniknął tak, jakby nigdy nie istniał. Odszedł pokonany, skazany na byt w samotności i izolacji, czekając na kolejną konfrontację, która niedługo nadejdzie.

Zwycięzca leżał martwy, przykryty całunem wilgotnej mgły. Jego oczy stały się niewidzące, oddech ustał, a jednak w myślach słyszał stale przybliżający się krzyk i szept.

 

***

Pomieszczenie było białe i jasno oświetlone. Przy fotelu, ustawionym na środku, krzątało się wiele osób w zielonych kitlach oraz maskach na twarzach. Ze skupieniem przyglądali się leżącej kobiecie, która krzyczała, a w kąciku jej oczu widniały łzy bólu. Nogi miała w lekkim rozkroku, zgięte w kolanach tak, że stopy opierały się na zielonej powierzchni podnóżków. Jej obnażony, wypukły brzuch jaśniał potem, a rozgrzane łono pokrywało się czerwienią.

 

Lekarz, mówiąc kojącym głosem do kobiety, próbował uratować jej umierające dziecko. Dookoła szyi noworodka owinęła się pępowina, która powoli je dusiła.

 

Położnik, wykonując kilka prostych manewrów, sięgnął pod pępowinę sprawdzając jak mocno zaciska się wokoło szyi dziecka. Następnie założył na niej dwie klemy, po czym przeciął ją.

 

Na pół przytomna kobieta zmusiła się do ostatniego wysiłku i w przeciągu kilku sekund na rękach lekarza pojawiło się zabrudzony noworodek o mokrych, kruczoczarnych włosach. Dzieckoo rozpłakało się. Jego płuca rozłożyły się niczym nadmuchiwany ponton, wpuszczając do organizmu pierwszy haust powietrza.

 

Położna wzięła niemowlaka w swoje ręce i oczyściła go prowizorycznie gazą. Lekarz zbadał nowonarodzone dziecko, odebrał je od położnej i położył obok wycieńczonej matki.

 

Kobieta spojrzała na kwilącego malucha i na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech. Uniosła delikatnie rękę, pogładziła go czule po włosach. Zamknęła oczy, osuwając się we wszechogarniającą ciemność. Zemdlała słysząc pierwsze krzyki swojego nowonarodzonego syna.

 

KONIEC?

Koniec

Komentarze

Na początku komórka zaczęła się dzielić.

Na początku był Wielki Wybuch, a zanim komórka zaczęła się dzielić, musiała do niej dotrzeć inna. Komórka, oczywiście. Chyba że o partenogenezie piszesz...

Powstała zawiązka (...).

Zawiązek. Rodzaj męski, deklinacja III.

Po okresie trzech i pół tygodnia formuję się zaczątek (...).

Okres — pewien, jakiś czas. Trzy i pół tygodnia — też pewien czas, ściśle tym razem określony. Razem paskudny błąd. Literówkę pomijam — zdarza się.

Gdzieś w międzyczasie zaczyna (...).

Drugi paskudny, pospolity błąd. Międzyczas. Brrr...

(...) z sekundy na sekundę robiąc się gęstszy.

A nie ładniej: z każdą sekundą gęściejąc? Bez tego kolokwializmu „robiąc się”.

Opiewał przy tym coraz ciaśniej ciało (...).

Co robił???

(...) gdyż jego świadomość była podobna do czystej, gotowej do zapisania kartki papieru, z której nikt nie jest w stanie nic wyczytać, dopóki nie zostanie ona pokryta kolejnymi linijkami tekstu.

Odkrywcze. Musisz tak przegadywać kwestie, dające się ująć w pięciu słowach?

O całości nic nie napiszę — nie moje klimaty, niech się wypowie ktoś, kto widzi i czuje te sprawy. Ale te błędy... Wybacz. NMSP.

Masz rację co do tych błędów. Niestety nie ma tutaj opcji edytowania, więc tekst pozostanie bez zmian, a szkoda. W każdym razie jest to stara rzecz, napisana przeze mnie wieki temu. Niemniej lubię ten tekst i głównie to zdecydowało o umieszczeniu w portalu. Jak widać potwierdza się zasada, że to co podoba się autorowi, nie musi odbiorcy.

Mam w sumie jedno zastrzeżenie co do zaznaczonych "wpadek". Jeśli chodzi o początek, to chyba każdy ma na tyle wiedzy, że wie o tym, iż musiały się wcześniej połączyć dwie inne komórki. Po co to opisywać, to nie podręcznik do embriologii. Poza tym taka parafraza mi przypadła do gustu. Resztę chętnie poprawie :-)

Dzięki i pozdrawiam!

Zgadzam się z p. Adamem. Bardzo dużo błędów stylistycznych. Za dużo, jak na tekst, który ma być czytany przez ludzi. Pozdrawiam.

To kwestia stylu, w jakim zacząłeś. Na początku... Więc od początku zaczynaj. Konsekwentnie.

Sentyment do tekstu? Rozumiem. Ale nie pojmuję, dlaczego nie przejrzałeś opowiadania przed zamieszczeniem go na stronie. Na pewno to czy tamto wpadłoby Ci w oko, poprawiłbyś bez czekania na wytknięcie...

Zgadzam się. Moja wina, że tekstu nie przejrzałem, a trzeba było, bo stary, ale tak z sentymentem bywa, że czasami człowiek traci przezeń rzetelny osąd. To się więcej z mojej strony nie powtórzy, nie mówiąc już o tym, że nie będę się bawił we wrzucanie zabytków.

Pozdrawiam i dzięki za chwilę uwagi!

Fajne, a jaka to technika?

Digital painting. Grafika komputerowa :)

Fajne, tylko mała uwaga. Nie używaj tak rozmytych pędzli do malowania skóry, wygląda to nienaturalnie.

Nowa Fantastyka