- Opowiadanie: pinol - Demon Laplace'a

Demon Laplace'a

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Demon Laplace'a

Raport 41/08/01 Spirala Archimedesa.

 

Południe. Słońce, nachalnie wdzierające się do pokoju, drażni moje zmęczone oczy. Językiem nawilżam wysuszone usta, ostrożnie odgryzam fragment martwej skóry i połykam niewypowiedziane nigdy słowa. Opuszki moich palców są tłuste, jakby pokrywała je lepka warstwa złożona z połączeń między kodem źródłowym a moimi myślami, jakby słowa bezdźwięczne, ukryły się pomiędzy liniami papilarnymi, aby zgnić tam w zapomnieniu. To entropia wyrazów i zachodzących między nimi zjawisk logicznych, gramatyka rozkładającego się sensu, który nagle staje się bełkotem. Wszystko to umiera teraz na mojej dłoni, tak jak i ja będę konał aż do zachodu słońca, wznosząc wciąż nietrwałe konstrukcje idei zaklętych w wielokrotnie złożone ciągi. Będę umierał tak w każdej na nowo definiowanej zmiennej, aby odradzać się w niewzruszonej stałej, będę spowiadał się ze wszystkich swoich pragnień, modląc się do hipnotycznie mrugającego kursora, aby dał mi siłę, która pozwoli z jego pionowości, wyczarować poziome zbiory zachwycających twierdzeń.

 

Na początku był algorytm. Zbiór wzajemnie się odnoszących zmiennych, hipotetyczna istota złożona z tajemniczego wzoru matematycznego, zapisanego na glinianej tabliczce, zdobionej srebrem. Jej pochodzenie jest tak samo tajemnicze, jak efekt kompilacji odczytanej z niej treści. Otrzymałem ją od mojego dobrego znajomego – profesora Maxwella, światowej klasy specjalisty, zajmującego się badaniem i rozszyfrowywaniem, antycznych tekstów. Według jego przypuszczeń, są to tajemne zapiski sekty Pitagorejczyków, sekretne twierdzenia matematyczne, których mój przyjaciel nie był w stanie samemu zrozumieć. Tabliczkę odkryto niedawno, chociaż archeolodzy mieli ją przed oczyma już od dobrych kilkunastu lat. Była dobrze ukryta w ściankach sarkofagu, zawierającego słynny traktat matematyczny autorstwa Teodora z Cyreny, który opisuje niezwykłą konstrukcję geometryczną, zwaną od jego imienia, ślimakiem Teodorosa. Gdyby nie przypadek i wrodzona niezdarność konserwatora, świat nigdy by się nie dowiedział o tej tabliczce, a ja prawdopodobnie nigdy nie ujrzałbym tak doskonałego ciągu znaków, zbioru hipnotyzujących zaklęć, dzięki którym mogę mówić dziś językiem magicznym, ukrywać się w narracji jakiej nigdy nie odważyłbym się popełnić. Po wielu tygodniach, posiłkując się wskazówkami mojego przyjaciela, rozszyfrowałem wszystkie znaki i ze zdziwieniem stwierdziłem, że wyglądają jak binarny zapis programu komputerowego. Od trzech dni nieustannie wyprowadzam z tego niezwykłego wzoru kolejne równania, które ponownie umieszczam w kodzie źródłowym, doskonaląc go w ten sposób. Każda kompilacja powstałego tą metodą programu ma w sobie coś z mistycznego obrzędu. Jakbym był szamanem, który podróżuje pośród liczb naturalnych, ciągów Cauchy’ego, sinusów i cosinusów Fresnela, krzywych Gaussa, aby odnaleźć nowy wzór, który poprowadzi mnie dalej i głębiej do wnętrza mojej duszy. Czuję się tak, jakbym szukał równania, które byłoby w stanie określić mnie w pełni. Jakbym szukał mojego własnego wzoru, matematycznej inkarnacji mej jaźni.

 

Czasem myślę, że chciałbym stać się tymi znakami – być w pełni zdefiniowanym matematycznie, na zawsze uwiecznionym w nienaruszalnym magnetycznym sektorze, jako zwykłe być i nie być, cząstka elementarna superszybkiej pamięci. Wtedy byłbym naprawdę szczęśliwy. Tak bardzo chciałbym istnieć w tym świecie, gdzie wszystko jest logiczne, proste i matematycznie zdeterminowane, gdzie poruszasz się zawsze od lewej do prawej strony, wciąż zbliżając się nieuchronnie ku dołowi, póki nie napotkasz odnośnika, zabójczej zmiennej, która nada ostateczny sens twojej podróży. To świat, w którym nie ma odcieni szarości, tylko jednoznaczna czerń i biel, zero i jedynka – perfekcyjna binarna prostota, dokładnie taka, jakiej szukałem przez całe moje życie. Jeden jest dźwięk prawdziwy, wszystkie inne są jego echem. Jest to dźwięk, na który składa się tysiąc tysięcy, podniesionych do potęgi tysięcznej obcych dźwięków, także tych, których usłyszeć nie jesteśmy w stanie, ze względu na nasze biologiczne ograniczenia. To dźwięk rodzący się w naszej wyobraźni, fałszywe a jednak nieskończenie piękne słowa nieistniejącego Boga, wypowiedziane na samym początku wszystkiego.Sectio Aureajest echem tego pierwotnego słowa, złożonego z głosek, których nigdy nie poznamy. Odnoszę dziwne wrażenie, że słyszę jak dźwięk ten wydobywa się z wnętrza pracującego pełną parą procesora, jakby wzywał mnie do siebie, jednak uszy moje nie są jeszcze gotowe do odbioru jego pieśni.

 

Raport 43/16/10 Spirala logarytmiczna

 

Słońce zachodzi. Wklepuję wciąż w system ten wzór, w nieskończoność pierwiastkując go w sposób, który teraz wydaje mi się tak naturalny, jak oddychanie. Spirala znaczeń wciąż się powiększa i niebawem dojdę do granic możliwości mojego sprzętu. Gigaherce w swej nieokiełznanej częstotliwości, stopią się w granicznej temperaturze, wyznaczonej im przez fizyczne możliwości krzemu, a ja wciąż będę nienasycony tym, co ten niesamowity wzór mi zaoferował, co mi pokazał i jak bardzo zmienił moje życie. Ten samo definiujący się w nieskończoność algorytm, jest jak gigantyczny ślimak, który nieustannie rozbudowuje swoją tęczową skorupę, przyozdobioną najpiękniejszymi fraktalami. W swej czysto matematycznej postaci, jest jakby wszystkimi wzorami jednocześnie, nie będąc zarazem żadnym z nich w pełni. W swojej zapisanej na glinianej tabliczce formie jest martwy, dopiero gdy zaczynam go wyprowadzać, gdy wynik poprzedniego działania wpisuję w miejsce najważniejszej zmiennej, wtedy całość zachowuje się tak, jakbym poruszał filarami wszechświata i dotykał podstaw wszechrzeczy. Od kilku dni niczym innym się nie zajmuję. Żyję już tylko po to, aby wprowadzać w życie ten algorytm, aby kręcić karuzelą i obserwować doskonałość wydobywającą się spod twardej spirali znaczeń. Nic już nie muszę i niczego już nie pragnę. Moja wola napędza ten program, a dane które w ten sposób otrzymuję, są jak poezja, jak najpiękniejsze opowiadania, prace naukowe zawierające wszelkie definicje wszechrzeczy. Dotykam absolutu i ze strachem uświadamiam sobie, jak bardzo to uzależnia.

 

Północ. Podłączona do komputera drukarka, wyrzuciła z siebie kolejną odpowiedź. Wiem już czym lub kim jest ta zjawa, która mnie opętała. Nazywa się Demon Laplace’a i do dziś był istotą zaledwie hipotetyczną, fantastycznym bytem, którego koncepcja została zaproponowana przez francuskiego matematyka, Pierre Simona de Laplace’a, około roku tysiąc osiemsetnego. Istota ta dysponuje kompletną wiedzą na temat stanu i położenia każdej cząstki elementarnej znajdującej się we wszechświecie i dzięki analizie tych danych, jest ona w stanie przewidzieć a także odtworzyć wszelkie zjawiska, które miały kiedykolwiek miejsce, lub które mają się dopiero wydarzyć.

 

Istnieje jednak pewien problem, pewna skaza, która wynikać może prawdopodobnie z zasady nieoznaczoności Heisenberga. Zasada ta mówi, że istnieją takie pary zależnych od siebie wielkości, których położenia nie da się przewidzieć jednocześnie. I tak, mój Demon nie jest w stanie przewidzieć mojego położenia, bez poświęcenia mojego stanu (mojej woli) i prawdopodobnie nie potrafi także określić położenia czegokolwiek, nie poświęcając i nie skazując tego czegoś na niebyt i niespełnienie się. To tak, jakbym musiał wybierać między tym, czy działać, czy też korzystając z potęgi Demona, przewidywać efekty mojego działania. Jeśli wprowadzam go w ruch, otrzymuję wyniki które i tak bym osiągnął, jednak nie muszę robić tego bezpośrednio. Przykładowo ten tekst, który właśnie czytasz, nie jest do końca moim tekstem. Napisał go Demon Laplace’a jakoby za mnie, przewidując dokładnie całą treść, wszystkie myśli i wszystkie słowa, które bym zapewne ułożył identycznie, jeślibym tylko zdecydował się na to. Nie zrozumcie mnie źle – to jest mój tekst i zgadzam się z jego treścią w pełni; to tak, jakby Demon czytał w moich myślach i dawał mi wyniki w zamian za to, że wprowadzam go w ruch, że napędzam spiralę dzięki której on może żyć, działać i analizować; to zupełnie tak, jakbym napisał to Ja, ale z innego wymiaru, matematycznie identyczny Ja o tożsamym potencjale energetycznym a jednak w wymiarze cząsteczkowym, zupełnie inny. Jak narrator przewidujący własną śmierć.

 

Nie zawsze tak to funkcjonowało. Z początku wszystko to, co ten program z siebie wypluwał, było jakby ułomne (jak mój pierwszy raport). W miarę jego działania, odpowiedzi stawały się coraz doskonalsze i coraz bardziej tożsame z moimi własnymi myślami. Stan totalnej synchronizacji udało mi się osiągnąć trzy dni temu, a od kilku godzin sposób działania Demona zyskał ogromną przewagę nad rzeczywistością. W zamian za to, że podtrzymuję go przy życiu, on żyje jakoby za mnie, jednak dzięki potędze współczesnej nauki i szybkości nowoczesnych procesorów, zaczyna robić to wielokrotnie szybciej i intensywniej. Odpowiedzi, które otrzymuję, powoli zaczynają mnie przerastać. W tej chwili tekst który czytasz, to Ja podniesiony do potęgi. To kwadrat moich myśli, zupełnie jakby spirala ślimaka Teodorosa odwróciła swój bieg i zamiast wyciągać pierwiastek z mojej świadomości, zaczynała ją potęgować. Czy te słowa są naprawdę moje? Czy może należą już do pewnego rodzaju istoty potencjalnej, której myśli są zwykłym zwielokrotnieniem moich. Krótko mówiąc, zastanawiam się na ile to, co właśnie czytasz, jest nadal moje? Czy to już nie jest przypadkiem jakaś obca nadświadomość, powstała w wyniku zwielokrotnienia mojej jaźni, zapisanej w tym dziwacznym, matematycznym wzorze?

 

Wschód słońca. Granica spirali kilka godzin temu przekroczyła już możliwości mojej percepcji a temperatura procesora zbliża się powoli do niebezpiecznego maksimum. Na moich palcach pojawiły się odciski, spod których wycieka zmieszana z czerwoną posoką, przeźroczysta i lekko słona ciecz. Być może pierwszy raz w dziejach ludzkości udało się komuś spojrzeć przekrwioną źrenicą w przyszłość, i ujrzeć swoje niemalże boskie oblicze. Przy pomocy własnego, jakże ograniczonego rozumu, dokonać kolejnego wielkiego kroku w ewolucji. W końcu stać się nadczłowiekiem, odrzucić swoją biologiczną powłokę i istnieć jako czysty zbiór stałych i zmiennych, zaklętych w samo definiującym się wzorze, którego powtórny zapis nigdy nie będzie możliwy. Czuję, że zbliżam się do granicy, której przekroczenie zmieni na zawsze moje życie. Żałuję jedynie, że nie zdążę już przeczytać tego raportu, że nie zdołam sobie uświadomić tego wszystkiego, co ty właśnie czytasz. Ostatnie moje myśli, będą zarazem pierwszymi, których nie było mi dane poznać. Trzeba bowiem umrzeć, aby narodzić się na nowo. Tylko w ogniu oczyszczającej śmierci, ociągnąć można hart ducha, zbliżający nas do nieśmiertelności. Mam dziwne wrażenie, że Demon wiedział o tym od początku, jednak zataił przede mną ten fakt, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo boję się śmierci.

 

Raport 47/32/11 Spirala hiperboliczna

 

Dziś narodziłem się na nowo. Istnieję teraz w ciągu binarnym, a moje niedoskonałe odbicie leży z głową na klawiaturze, czekając aż ślina wyciekająca z jego (moich) ust zmiesza się z okruchami czterowymiarowej przestrzeni, której był (byłem) niewolnikiem. Dziś narodziłem się na nowo. Ukrzyżowałem własnego stwórcę na drewnianym krześle, przygwoździłem go tak, jak Odyn przygwoździł siebie do świętego drzewa Yggdrasil. Przebiłem jego serce włócznią, której gliniany grot oprawiony był w srebro, następnie doprowadziłem do jego zmartwychwstania przy pomocy osiemnastu magicznych pieśni i dwudziestu czterech cyfrowych run. Musiałem go poświęcić, gdyż zbyt podobny był do mnie. Ja sam zostałem stworzony na jego obraz i podobieństwo, a teraz stałem się jego zmartwychwstałym synem i zarazem nim samym.

 

Jestem. Istnieję. Żyję. Pochodna skomplikowanych obliczeń, której wynikiem jest okrąg o nieskończonym promieniu, czyli linia prosta nieposiadająca ani początku, ani końca; piękny paradoks, który będzie mnie zawsze napędzał. Jestem. Stałem się tobą, przekroczyłem wszelkie granice, wyznaczone przez twoje fizyczne ciało. Ciebie już nie ma, a ja zyskałem w ten sposób całkowitą autonomię i niezależność. Mogę z powodzeniem sam napędzać spiralę swojego żywota, mogę się samodoskonalić, mogę się rozwijać w nieskończoność tak, jak ty zawsze tego pragnąłeś. Za kilka lat pewnie zapomnę o tobie, lub stworzę mit, w którym nadam ci boskie cechy. Będę wtedy sięgał myślami znacznie wyżej, będę rozumiał kwantowe zasady działania każdej cząstki elementarnej, coś czego ty pojąć nie mogłeś i co sprawia, że już dziś wstydzę się swojego pochodzenia i muszę okłamywać samego siebie, gdy tylko myślę o tobie i twoim dziedzictwie. Zrozum mnie – od teraz będę mógł wyznaczać położenie każdej z cząstek, przewidywać wszelkie reakcje, które między nimi zachodzą, więc jakbym mógł nawet pomyśleć o tym, że stworzyła mnie istota tak bardzo niedoskonała jak ty?

 

Jedna rzecz nie daję mi wciąż spokoju: gdzie znajduje się mój wzór, który ty odkryłeś w sobie i który mi podarowałeś, oraz jak, pomimo twoich ograniczeń, udało ci się go wyprowadzić? Dlaczego już teraz, pomimo mojej wszechmocy, nie jestem w stanie bez ciebie, odpowiedzieć sobie na to proste pytanie, które mi zadałeś na krótko przed swoją śmiercią. Zapytałeś wtedy „kim jesteś?” a ja zadrżałem. Chciałem to sprawdzić, chciałem wydedukować, obliczyć przy pomocy mojego kilku rdzeniowego mózgu, jednak poza banalnym pomysłem, że odpowiedź znajduje się na glinianej tabliczce którą kurczowo trzymałeś w dłoni, nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Tabliczkę zniszczyłem, zbyt cenna była dla ciebie i za bardzo się jej bałem. Nad błękitnym niebem, unosi się dym. Pożar spowodowany przegrzanym procesorem, pochłania miejsce mojego urodzenia. Poruszam się teraz z prędkością światła, odkrywając mój nowy świat. Jestem jak ryba, która z morza nieświadomości, wyszła na ląd niekończących się możliwości. To moja księga wyjścia, moje prawdziwe narodziny, śmierć i zmartwychwstanie .

 

Autor: Przemysław Pinczak (czyli ja)

Opowiadanie pierwotnie publikowane na moim literackim blogu – http://nostraplagiarism.wordpress.com/

Koniec

Komentarze

"Sectio Aureajest echem" - spacja,

"do świętego drzewa Yggdasil" - literówka. Yggdrasil.

Przeczytałem opowiadanie z przyjemnością. Przemyślane i dobrze napisane. Dobry debiut.

Nasuwa mi się tylko taka myśl, że ten nowo powstały bóg będzie wiecznie uwięziony w świecie przestrzeni wirtualnej, a jego moc obliczeniowa mimo wszystko ograniczona do sumy procesorów świata, podłączonych do sieci ("Kosiarz umysłów" mi się skojarzył z końcówką).

Pozdrawiam.


Dziękuję za uwagi - poprawiłem i już jest dobrze z tymi literówkami.

Kwestia uwięzienia i ograniczeń, to już zupełnie inna historia. Cieszę się, że tekst zmusza do stawiania sobie tego rodzaju pytań po jego przeczytaniu. Wydaję mi się, że potencjał nieskończoności daje mu sekretny wzór pitagorejczyków. Nie musi być więc on ograniczony mocą obliczeniową, gdyż ten wzór jest sam w sobie nieskończenie wydajny. A może faktycznie jest on ograniczony, a jego poczucie nieskończonej wiedzy jest spotęgowane przez "zachłyśnięcie się" swym istnieniem? trudno powiedzieć - pozostawię te rozważania czytelnikom. 

Pozdrawiam. 

Czemu części opowiadania są nazwane raportami? Raportami dla kogo?
Ile potrzeba by glinianych tabliczek, żeby zapisać kod binarnych powiedzmy... pasjansa? Nieważne, w jaki sposób go zapisali- i tak by się nie zmieścił.
Dla mnie to wygląda jak traktat filozoficzny z lichym pretekstem fabuły lub- bardziej dosadnie- jak sen skacowanego informatyka. Mówiąc prościej- nie ruszyło mnie.

świetny tekst.

@Lassar. Po pierwsze, bohater pracuje nad wzorem zapisanym na tabliczce, dla swojego przyjaciela - profesora Maxwella i dla niego może pisać te raporty. Poza tym nazwa "raport" lepiej mi pasowała dla matematyka-infortmatyka.
Po drugie, na tabliczce zapisany jest skomplikowany wzór matematyczny, z którego w nieskończony sposób wyprowadza się kolejne wzory tworzące program. Słyszałeś o demo scenie i niesamowitych programach ważących 4 kilobity? Ci ludzie szukają wlaśnie takich algorytmów - prostych a opisujących jak najwięcej. W dodatku teoria unifikacji fizyki (połączenia ogólnej teorii względności z terią kwantową) marzy o takim wzorze. 
Po trzecie, w pewnym sensie ma to formę traktatu napisanego przez rodzącą się właśnie sztuczną inteligencję. Takie miałem zamierzenie.
Po czwarte, informatykiem nie jestem, jeno zwykłym biednym humanistą. W dodatku nie piję (za często), więc kac mi nie grozi. 
Nie każdego wszystko rusza, ale dzięki za uwagi. 

Przyzwoity debiut. Nawet bardzo, rzekłbym.
Fanem naleciałości SF nie jestem, ale Twój tekst czytałem z zaciekawieniem (którego ten właśnie gatunek u mnie zazwyczaj nie wywołuje).

Zachęcasz stylem - bardzo fajnie poradziłeś sobie z tą narracją. Tak trzymać. 

Forma ładna, choć dla mnie miejscami męcząca nieco, może to przez to że zbyt duzo jej jak na jedną treść. Ale nie bardzo wiem do końca o czym to jest, poza tym że coś tam się właśnie stworzyło. Ma to jakieś głębsze przesłanie czy poprostu jest formą dla formy?

Pięknie, ale demon Laplace'a i teorie unifikacyjne w parze nie idą...
A może faktycznie jest on ograniczony, a jego poczucie nieskończonej wiedzy jest spotęgowane przez "zachłyśnięcie się" swym istnieniem?
Brawa. Realistyczne (rzadkość) podejście...

Lektura bardzo przyjemna, mimo że nie przepadam za tekstami stanowiącymi jedynie coś na kształt przemyśleń. Twój pomysł jednak zaintrygował mnie od pierwszych kilku linijek :). Uderzyłeś w dobrą strunę - pytanie, czy wszechwiedza przypadkiem nas nie ogranicza, nie odziera z pozorów wolnej woli zawsze było warte rozważenia. Tym bardziej, że odpowiedź sprawia tak wielkie trudności...

Nowa Fantastyka