- Opowiadanie: damego - Deja Vu

Deja Vu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Deja Vu

Ciężkie gałęzie wiązu uderzały o dach domu przy Kensforth. Cichy wiatr szemrał między liśćmi, grając nostalgiczną pieśń. Tę muzykę potrafił rozpoznać tylko Edward Greene, leżący na łóżku w swym obskurnym pokoju.

(ciche dudnienie w szybę)

To jak marsz. Albo lepiej, jak preludium do następnej opery. Pisk kota sąsiada. I następny. Skrzypce wchodzą na pierwszy plan. Rozprzestrzeniają się szybko, energicznie, niczym ogień w budynku pełnym wylanej ropy.

I nagle milkną, jak gdyby kot zdechł.

Edward powstał z rozwalonego i przeżutego przez mole materaca, ,,łóżka’’. Przeczesał dłonią włosy, wąchając swą koszulkę. Śmierdziała piwem i pizzą pepperoni. Nie przejął się tym zbytnio.

– Cholera… – mruknął. – Ma tylko jakieś pięć dni.

Wyjął ze starych dżinsów zmiętą paczkę papierosów. Zostały dwa, jeden lekko nadłamany. Zapalił jednego, po czym podszedł do okna, zobaczyć co z kotem.

Na podwórku sąsiada stał samochód z zapalonymi przednimi światłami. Jedna lampa rzucała jaśniejszy blask na trawę.

– Cholerny skurczybyk… – krzyczał staruszek Prescott. – Madelaine! Właśnie nasz kot gryzie ziemię pod kołem samochodu!

– Stary pryk ukatrupił kota… – mruknął Edward, wypuszczając kłęby dymu. – Cholera, lubiłem tego kota…

Sięgnął pamięcią wstecz, do chwil, w których on i Jimmy siedzieli na krześle bujanym, stojącym na rozpadającej się werandzie. On z piwem w ręku, a kot ułożony na jego kolanach. Mogli siedzieć tak cały dzień, wpatrując się w przejeżdżające samochody. Bez żadnego słowa, w milczeniu spędzali spokojne chwile.

Od tej właśnie chwili zaczęło mu tego brakować.

(ten głupi kot zapaskudził mi zderzak!)

– Miał na imię Jimmy stary zboczeńcu! – prychnął Edward, pociągając papierosa. Oddalił się od okna, czując, że za chwilę kichnie. Nienawidził kichać. Zawsze po kichnięciu z niewiadomego powodu łapał go skurcz podudzia i prawego barku.

– Spokojnie… – mruknął do siebie, gasząc papierosa o dżinsy. Niedopałek wrzucił do starego akwarium, w którym wciąż coś pływało. Nadciągające kichnięcie odeszło.

Zbliżała się godzina dziewiąta. Edward nałożył swą kurtkę z wielką biało – kremową czaszką na plecach, po czym zgasił małą lampkę w pokoju.

(trzask drzwi)

Przeczesał dłonią usmarowane żelem włosy, po czym chodem cwaniaczka przeszedł przez korytarz. Zszedł schodami na dół, po czym zaglądnął do lustra. Obejrzał swą rockabilly buźkę, po czym stwierdził, iż zarost nie jest jeszcze tak wielki.

– Pora na łowy… – mruknął, po raz kolejny poprawiając ciemne włosy.

Opuścił mieszkanie, obracając na palcu kółko z kluczami. Zamknął dom, kierując się do swego Davidsona. Usiadł, wyciągając ostatniego papierosa, z nadłamanym końcem. Zapalniczka nerwowo buchała iskrami, jednak ostatecznie nie zapaliła się.

– Cholera… – mruknął, wzdychając. Schował zapalniczkę do kieszeni kurtki, papierosa wyrzucił. – Wiesz co mnie najbardziej wkurza Jimmy? Połamany papieros i zepsuta zapalniczka…

Przekręcił kluczyk, a silnik zamruczał dziko. Uwielbiał tylko cztery rodzaje dźwięków. Miałczenie kota, szum wiatru, muzykę z maszyny grającej w klubie Evander – Adler, oraz ryk silnika swego jednośladu. Uwielbiał poza tym ciszę. Nienawidził za to pisków kobiet, kiedy robił im tę przyjemną rzecz. Nienawidził tego.

(zamknij się Beatrice! Przynajmniej raz zróbmy to w ciszy!)

Harley ruszył z podwórka, wjeżdżając na pustą ulicę główną. Pęd powietrza i szum w uszach. Kochał prędkość. Kochał swój motocykl.

Codzienne eskapady po mieście, w poszukiwaniu taniej rozrywki. I tak zawsze przed dziesiątą kończył w Evander – Adler, a o jedenastej na tylnym siedzeniu wozu jakiejś nastolatki. Zdarzało się to niemal codziennie. I tak dziękował Stwórcy, że dotychczas nie zaraził się jakimś syfem.

Jeżdżąc po mieście, w końcu zdecydował się zawitać do ulubionego klubu. Po półgodzinnym błąkaniu się po ulicach, poczuł monotonność. Musiał się więc w jakiś sposób zabawić.

– Dwa piwa – rzucił krótko do barmana, po dotarciu na miejsce.

– Ed, nie wypiłeś nawet pierwszego, a już chcesz dwa? – zaśmiał się tłusty Jason, wycierając kufle brudną szmatą. – Butelka, czy kufel?

– Butelka – mruknął Greene, spoglądając z dzikim obrzydzeniem na szmatę. – Dwa zamawiam na wszelki wypadek. Dziś kręci się tu wyjątkowo dużo dziewczyn…

– Znów wyrwiesz jakąś tanią sztukę? – barman spoglądał na niego spode łba. – A może skorzystasz po raz kolejny z usług Beatrice? Do twojej wiadomości, siedzi w kącie…

– W którym kącie? – odwrócił się, szukając znajomej twarzy.

– W kącie – powtórzył Jason. – Mamy tu dużo kątów…

Podał Edwardowi dwie butelki. U tego na twarzy pojawił się potworny uśmieszek.

– Cholera, Jason, idę wyrwać jakąś sztukę – odparł, wypijając łyk piwa. Odszedł krokiem cwaniaczka.

Wiele osób tańczyło w rytm coveru ,,I can hear music’’, Freddy’ ego Mercury’ ego. Edward jednak błądził wśród młodzieży, rozglądając się.

( Ta za mała, a ta za stara)

Natrafił jednak na pewną dziewczynę. Była brunetką, a takie kochał najbardziej. Zwykle trudne do okiełznania. Podszedł, lekko się zataczając. Siedziała samotnie przy stoliku, paląc papierosa.

– Można się dosiąść?

– Naturalnie.

Wymienili spojrzenia. Coś trysło. Ale miał tak za każdym razem. I za każdym razem kończyło się to na tylnym siedzeniu jej samochodu.

– Jak masz na imię? Edward jestem…

– Michelle – odparła dziewczyna, przyglądając się mu. – Cholera, mam dziś ochotę na rockabilly chłopaczków, mój mały…

Rozejrzał się.

– Nie widzę tu żadnych – odparł, wręczając dziewczynie piwo. – Proszę…

– Dzięki głuptasie – odrzekła, pociągając dymka. – To jak, idziemy do mojego samochodu?

(szybciej Edward, szybciej!)

– Mógłbym rozważyć to, mógłbym zebrać wszystkie za i przeciw… – zaczął. – Ale pieprzyć to. Mam dziś ochotę na palące brunetki…

Wstali od stolika, biorąc ze sobą piwo.

( pięć minut później w jej samochodzie)

– Dobry byłeś, ale muszę wracać do domu… – znana mu gadka. Oczywiście, że był dobry. – A to cudo, które ci dałam i sama wzięłam, wiesz, to białe, przed naszym… mam tego więcej. I zwykle będę przesiadywała tutaj codziennie. Jeśli chcesz, możesz po to przychodzić… daje niezłego kopa…

– Okej maleńka, też będę spadał do budy – powiedział, zapinając rozporek. Wyszedł z czarnego chevroleta z 74’. Z jakiegoś powodu polubił ten wóz.

( może kiedyś będę miał okazję się nim przejechać, na niej już się przejechałem)

Wyjął kluczyki, obracając je na palcu. Powędrował do swego Davidsona. Lwi ryk silnika. Odjechał do domu.

Mijając Avenue, poczuł, jak pogarsza mu się wzrok. Pośród dźwięku silnika dosłyszał też coś jeszcze. Stukot. Nigdy wcześnie nie słyszał podobnego…

(szarpnięcie, potworny ból w klatce piersiowej)

Chwilę później nie mógł złapać oddechu. Z połamanymi żebrami leżał pod niskim murkiem posiadłości pani Hampshire.

– Cholera jasna… – trzeszczało mu w głowie. – Cholerny silnik… za co mój Davidsonie?

Przed oczy nadciągała mgła. Zasnuwała przejście dla pieszych i szczątki Harleya. W oddali biegł Jimmy, miałcząc.

– Cholera, Jimmy, co ty tu u licha robisz? – smak krwi. – Nie powinno cię tu być stary. Nie istniejesz. Już nie…

Miałczenie. Ciemność spowiła wszystko.

(miałczenie)

Otworzył oczy, słysząc zawodzenie wiatru. Stukanie o szybę. I w końcu śpiew kota.

(Deja vu?)

Zerwał się z łóżka, nie mogąc do końca zrozumieć, co się wydarzyło.

– To nie był cholerny sen… – odparł, podchodząc do okna. Na trawniku sąsiada zobaczył Jimmiego. Otworzył okno, biorąc ze stolika pustą butelkę po Jacku Danielsie. Rzucił ją w stronę kota. Bez głębszego namysłu, wiedział, co za chwilę się wydarzy.

– Uciekaj stamtąd ty mały gówniarzu!

Kot usunął się z trawnika, uciekając gdzieś w stertę śmieci. I wtem na przystrzyżony trawnik wjechał nowy, czerwony pickup. Kot nadal miałczał. Edward westchnął, wyciągając papierosa. Tego całego. Połamanego wyrzucił do starego akwarium. Złapał za kurtkę, po czym opuścił swój obskurny pokój.

( a lampka? Pieprzyć lampkę)

Opuścił mieszkanie, wsiadając na swego Davidsona. Schował papierosa, zapalniczka nie działała.

– To najgorsze i najdziwniejsze cholerstwo, jakie przytrafiło mi się w życiu – pomyślał, zanim usłyszał pomruk silnika. – A może nie jechać? Cholera, muszę się zabawić…

Zapalił motocykl, po czym udał się od razu do Evander – Adler. Musiał się zabawić.

Po drodze jednak napotkał rowerzystów, którzy przejeżdżali przez przejście. Jechał zbyt szybko, toteż musiał potwornie wyhamować. Na szczęście rowerzyści nie ucierpieli. Tylko Edward poczuł przejmujący ból w kroczu.

– Cholera… – mruknął. – Pieprzone siedzenie. Mówiłem dla Jess, aby je wymienił…

Rozcierając przyrodzenie, ruszył powoli. Ból jednak nie przechodził. Musiał więc utopić go w kieliszku czegoś mocnego.

– Dwa kieliszki whisky – mruknął do Jasona, będąc na miejscu. – Cholerny motocykl. Utarł mi jaja…

– A fujarka działa? – zaśmiał się barman. – Nie złamana?

– Lepiej sprawdzę – odparł Edward. – Zaraz wracam…

Pobiegł do łazienki, zdejmując spodnie. Ból był nie do zniesienia. Na szczęście w spodniach wszystko było okej. W każdym bądź razie, żadnej krwi. Powrócił do baru.

(barman postawił dwa kieliszki)

– Wszystko w porządku, choć boli jak cholera – powiedział. – Ale miałem dziś popieprzoną przygodę stary, nie uwierzysz…

– Nie nazywaj mnie stary, mam dopiero trzydzieści lat – odparł barman. – No co się ci przytrafiło?

– Miałem deja vu – odparł, wciąż rozcierając krocze. – Raz widziałem, jak sąsiad zabija kota. Później znów widziałem tę scenę, jednak zdołałem uratować kota…

– Cholera brachu… – powiedział Jason. – Nie wiem, z kim się zabawiałeś, albo z czym, ale gadasz jak świr…

– Możliwe… – powiedział Edward. – Całkiem możliwe. Choć nie pamiętam. Ale dobra, mniejsza z tym. Idę wyrwać jakąś laskę. Może to mnie uleczy…

– Powodzenia brachu…

– Nie nazywaj mnie brachem…

Wziął drugi kieliszek whisky, po czym ruszył przez tłum tańczących nastolatków. A Freddy wyśpiewywał radosne ,, I can hear music, sweet, sweet music…’’…

W końcu, znalazł odpowiednią dziewczynę. Brunetkę, samotnie siedzącą brunetkę. Podszedł do niej.

– Mogę postawić ci whisky? – zapytał, pogrążając się w dymie papierosowym.

– Jasne – odparła. – Michelle jestem…

– Edward…

– Wiesz mam ochotę na rockabillowych chłopaczków…

Znał to. Znał jej słowa. Przewidział je. Olśniło go.

– Nie… – rzekł, stawiając na jej stoliku kieliszek. – Choć wydajesz się być miła. Michelle, pozwól, iż zadam ci pytanie.

– Wal śmiało chłopaczku…

– Wiesz, co mnie najbardziej wkurza?

– Nie chłopaczku.

– Połamany papieros… – mruknął, przeczesując włosy. – I zepsuta zapalniczka… żegnam…

– Pieprzony frajer…

Odszedł, wypijając whisky.

– Cholera, Jason, mogę przekimać na zapleczu? – zapytał barmana.

– Jasne brachu… – mruknął barman, wycierając kufel starą szmatą. – Nie wracasz do domu?

– Nie… – odparł, odstawiając kieliszek. – Piłem. Nie chcę prowadzić…

– Wiesz brachu, ty jeszcze wyjdziesz na ludzi – odparł Jason. – Mówię ci…

Udał się na zaplecze, z uśmieszkiem amanta.

Koniec

Komentarze

Kilka opowiadań na tej stronie jest chyba lepszych. Poczytaj, autorze, podumaj. Pozdrawiam.

i fajny efekt tego mazania :) Podoba mi się :)

Nowa Fantastyka