- Opowiadanie: Szarak - Serwer z Rosetty

Serwer z Rosetty

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Serwer z Rosetty

1. Kamień z Rosetty – zabytek piśmiennictwa staroegipskiego, którego odkrycie stało się przełomem na drodze do odczytania egipskich hieroglifów. Źródło: Wikipedia

 

2. "Za sto metrów zakręt w lewo. Trzymaj się lewej strony…" Źródło: nawigacja samochodowa firmy Transway Dynamics

 

Studzienka była bardzo ciasna, a jej spękane ściany niebezpiecznie śliskie od wszechobecnej wilgoci. Powyginane pręty, które tworzyły coś na kształt drabiny, także nie budziły zaufania. Rozsądniej by było się tam nie pchać, ale Detektor jednoznacznie wskazywał na więcej niż dobry trop. Matczak był uparty i gdy raz uczepił się obiecującego śladu, nie odpuszczał. Krok za krokiem, schodził coraz niżej. Facetowi jego postury – miał prawie metr dziewięćdziesiąt i dobre sto dziesięć kilo – niełatwo był przeciskać się między poskręcanymi fragmentami konstrukcji szybu. To łokciem, to kolanem ciągle nadziewał się boleśnie na jakiś wystający element zbrojenia.

 

Lampa na hełmie niewiele pomagała. Gdy z wielkim trudem przechylał głowę w dół, żeby oświetlić tunel poniżej, widział właściwie tylko swoje nogi i pas z narzędziami, które zasłaniały niemal całą średnicę przejścia. Poruszał się więc prawie po omacku. Nie raz stopa ześliznęła mu się z mokrego szczebla i nie raz luźny kawałek cegły, na którym chciał się oprzeć spadał z hukiem. Odłamki leciały długo, roztrzaskując się ostatecznie na betonowej posadzce biegnącego dużo niżej chodnika. Obawiał się, że w końcu sam spadnie, albo zaklinuje się gdzieś w wąskim gardle, ale mimo to schodził coraz głębiej. Cały Matczak.

 

– Grzesiek, jak tam? – zabrzmiał w słuchawkach głos Marty.

 

– Daję radę – odrzekł Matczak, jak zawsze po kozacku. – Musiały tędy iść jakieś ważne światłowody. Detektor aż wchodzi na czerwony zakres. Zejdę najniżej, jak się da.

 

– Grzesiek, nie szarżuj! Obiecałeś, pamiętasz?

 

– Pamiętam…

 

Zdarzały się zwężenia, w których ledwo mógł poruszyć rękami, a nawet takie, gdzie samo nabranie powietrza w płuca sprawiało, że się klinował. Wielu na jego miejscu już by spanikowało. "Zejdę tyle, na ile wystarczy linki, potem wracam" – pomyślał, lecz zaraz został nagrodzony za cały swój upór.

 

– Marta, jestem na dole! – krzyknął w mikrofon nadajnika, gdy tylko dotknął stopami dna szybu. – Tak jak myślałem. To dawne kanały. Prawie nienaruszone…

 

– Słabo cię już… – szum i trzaski zastąpiły dalsze słowa. Na taj głębokości można było się tego spodziewać.

 

Zlustrował dokładnie oba kierunki przejścia. Zachodnia część kończyła się ślepą ścianą, więc całą uwagę skupił na przeciwnej stronie. Światło nie zatrzymało się na żadnym ciekawym szczególe, nie było też widać końca chodnika, więc ruszył przed siebie. Z każdym krokiem serce biło mu szybciej.

 

Strzałka Detektora zbliżała się już prawie do końca skali. Nic dziwnego. Na pewno od dziesięcioleci nikt tędy nie chodził, nie było więc komu pozacierać śladów. W miejscach, gdzie dawno temu ciągnęły się światłowody, linie danych aż krzyczały wtopione w ściany korytarza. Naprawdę musiała tu być jakaś ważna magistrala. Kto wie, może wreszcie… Serce zabiło jeszcze szybciej.

 

Przyspieszył kroku. Następne sto metrów prawie przebiegł, zwalniając czasem tylko po to, żeby sprawdzić stan Detektora, którego wskazówka niezmiennie drgała w górnych rejestrach. Cała nadzieja i podniecenie skończyły się nagle, jak nagle – potężnym zawałem – kończył się chodnik. Nie do ruszenia bez ciężkiego sprzętu. Sprawdził ściany. Budzące nadzieję linie danych ginęły niedostępne gdzieś za rumowiskiem. Dziwne, że wcześniej chodnik prawie nienaruszony, a tutaj nagle taka katastrofa…

 

Grzegorz Matczak dobrze obejrzał sobie zawalisko. A jednak ktoś tutaj musiał przed nim być! Za dokładnie to wszystko zrobione. To nie był przypadkowy zawał. Ktoś wysadził chodnik, żeby ciekawscy zbyt wiele się nie dowiedzieli.

 

Szkoda, kolejne rozczarowanie, ale co robić. Matczak odznaczył tylko miejsce na mapie, był w połowie drogi między Politechniką a Filtrami, i wrócił do szybu. Teraz czekała go jeszcze mozolna droga w górę.

 

– …ciek! – zaszumiały milczące długi czas słuchawki. – Maciek! Słyszysz mnie? Wracaj już!

 

– Idę, idę!

 

* * *

Marta, grubo już spóźniona, wbiegła na teren New Model University of Warsaw. Oczywiście zaspała przez te głupie nocne eskapady, ale przecież nie mogła pozwolić, żeby ten idiota szedł sam… Nieważne! Dzisiaj nowy plan zajęć na semestr. Cholera, że też akurat dziś…

 

– Odnajdywanie siebie, uzewnętrznianie pragnień… – Marta przeskakiwała wzrokiem od wykładu do wykładu. – Horyzonty odmienności, modystyka i netykieta. Da się przeżyć. Tylko na dzień dobry ta cholerna archeomatyka. Szlag! – zaklęła głośno.

 

Archeomatyka to jeden z ostatnich przedmiotów na studiach, który wprawdzie pobieżnie, ale jednak dotykał matematyki. Na co komu ten przedpotopowy bełkot?! Dzięki inżynierii ewolucji napisano już wszystkie zaczyny algorytmów, jakie były potrzebne, a programy dalej doskonaliły się już same, w tempie dla programistów nieosiągalnym. Cała rola stylisty oprogramowania polegała na tym, żeby dobierać aplikacje do ludzi. Albo ludzi do programów…

 

Do auli weszła cicho, wykład trwał już w najlepsze. Natychmiast oczy zaświeciły jej się do Grześka, który w przednim rzędzie niemal spijał słowa z ust wykładowcy. Matczak ciągle jej powtarzał, że na Uniwerku nie powinni za często rozmawiać, że to zwraca niepotrzebnie uwagę. Słuchała go, chociaż uważała, że zwyczajnie świruje. Usiadła gdzieś pod ścianą, w ostatniej ławce…

 

– W warstwie Warszawa VII datowanej na XX, XXI wiek, ciągle odkrywamy stare, niezakończone procesy. Nawet z lat siedemdziesiątych XX wieku! Spójrzcie choćby tutaj. – Profesor zogniskował projektor na niewielkim obszarze pamięci. – Wciąż intensywnie płynie tu zapętlony strumień danych. Charakterystyczny dla swoich czasów. Niezdarnie ciosany, pozlepiany z ledwo do siebie pasujących bloków kodu. Z mnóstwem łat na warstwie ochronnej, które zresztą i tak nie ustrzegły jądra przed licznymi intruzami. O proszę! – Wykładowca ożywił się nagle. -Spójrzcie na te zwyrodnienia bibliotek. To aż nadto jaskrawy efekt działania ówczesnych hakerów!

 

– Co to za aplikacja? – ewidentnie dla wszystkich poza samym profesorem, Bartek Gruszka, znany na roku jajcarz, bezczelnie go podpuścił. Jak zawsze skutecznie.

 

– Pan zadaje pytania jak uczniak pierwszego roku! – Profesor wyraźnie się zdenerwował. – Jeśli liczy pan na uzyskanie licencji, to doprawdy nie wiem na jakiej podstawie! Jeszcze raz powtarzam: nikt takiej wiedzy nie ma! Zakamarki pamięci pełne są dogorywających szczątków dawnych systemów. Fragmenty te są jednak zbyt małe i zdeformowane, abyśmy mogli wyizolować kod źródłowy. Dokumentacje historyczne także niewiele tu wniosą, bo same są w strzępach. TCP/IP, Java, Fortran, Proxy… – Profesor wzruszył bezsilnie ramionami wymieniając te na wpół legendarne słowa. – Cały panteon ówczesnej informatyki. Znamy tylko nazwy i przeważnie nic ponadto. Marne szanse, że kiedyś uda nam się odsłonić tajemnice zapisane przy ich pomocy…

 

Profesor zadumał się patrząc w okno. Sterowniki urządzenia błyskawicznie dostosowały widok do jego nastroju, pozwalając mu zanurzyć się w melancholijnym krajobrazie nadmorskiej plaży. W końcu ocknął się i oderwał wzrok od bezkresnych fal. Spojrzał na nas i od razu wiedzieliśmy, że już dziś nie wróci do rzeczywistości.

 

– Naprawdę pomóc mogłaby tylko jedna rzecz. – Wykładowca był już całkowicie we władaniu swej obsesji. – Tak, mówię o świętym Graalu archeomatyki! O KOMPILATORZE! Najlepiej takim, który dałby nam wgląd we wszystkie pomieszane języki tamtych czasów…

 

Profesor mówił jak w transie, a Gruszka odbierał gratulacje. Wprawdzie trucie o Kompilatorze wszystkich śmiertelnie nudziło, ale przynajmniej ciężki przedmiot jakoś zleci bez groźby nieoczekiwanego kolokwium.

 

– …ale nie łudźcie się – ciągnął profesor, choć prawie nikt nie słuchał. – Prawdopodobieństwo, że uda nam się go odnaleźć jest bliskie zeru….

 

Litościwy ping przerwał natchniony monolog uczonego. Koniec wykładu. Gdy się ocknął, ostatni ze studentów, rechocząc, opuszczali aulę. Profesor świadomy kolejnej porażki wylogował się z opuszczoną głową i ciężkim westchnięciem.

 

* * *

Długo po zajęciach, długo po obowiązkowym piwie w „Bratniaku" i wymianie plików z wykładów studenci rozchodzili się do domów. Marta i Grzesiek, jako prowincjusze gdzieś aż spod Grajewa i Szydłowca, do tego niespecjalnie hołubieni przez kadrę, nie mogli liczyć na akademik w centrum. Kawałek drogi…

 

– Uwaga. Komunikat transportowy – zabrzmiało w ich głowach. – Linia metra 1A od stacji Centrum, do stacji Nowy Dwór Mazowiecki zamknięta do odwołania. Uruchomiona została komunikacja zastępcza wzdłuż trasy metra oraz na Pneumostradzie. Szczegółowy plan kursów i siatka połączeń w załączniku. Przepraszamy za utrudnienia.

 

– …żesz szlag! – wściekł się Grzegorz.

 

– Już się tak nie ciskaj! – Marta, nawet jakby ucieszona, chwyciła go pod rękę. – Przejdziemy się na Stare Miasto, a potem zejdziemy do Wisły i złapiemy tego busa do Nowego Dworu. Przecież ładny wieczór jest!

 

Ładny?! Marcowa plucha, pogoda nie może się zdecydować czy zasypać ich śniegiem, zalać deszczem czy przewiać na wylot, a tej się zebrało na spacerowanie. Ciężko zrozumieć kobiety… No tak, ale ona miała wszystkie systemy powłączane…

 

Marta bardzo lubiła te wszystkie wyrafinowane wystawy Krakowskiego Przedmieścia. Dla tutejszych kupców pracowała sama elita stylistów oprogramowania: Linuksjano, Papa Pikselo, C.P.U. i Lady Binaria. Czy to eteryczny antykwariat, knajpka fusion, czy platynowy jubiler, wszystkie sklepiki sączyły w sensory osobistych systemów przechodniów najbardziej kuszące melodie. Nienachalne, ale diabelnie sugestywne. Jeszcze większy podziw, zdaniem Marty, budziła wieloletnia praca ludzi z Ratusza. Programiści architektury zamienili dawną, brzydką Warszawę w cudeńko żywcem wyjęte z obrazów Canaletta. Nawet wieżowce od czasu do czasu widoczne w oddali przyciągały pięknem jednocześnie eleganckim i monumentalnym. I Ludzie tu pięknie przystrojeni i zła pogoda przytłumiona modnymi ubraniami z klimą. Piękna Warszawa! Tylko Grześ jakiś taki ponury…

 

– Nie rozumiem, dlaczego chodzisz z powyłączanymi systemami. Zimno, szaro, niebezpiecznie…

 

– Ale prawdziwie.

 

– I co z tego? Zbawisz kogoś tak się męcząc? To przez Profesora tak dziwaczysz! – Marta zdawał się niemal zazdrosna o guru archeomatyków.

 

– Nie gadaj głupot…

 

– Żal mi go – Marta, już spokojniejszym głosem pociągnęła temat wykładowcy. – Taki mądry człowiek, a coraz bardziej mu się wszystko przestawia. Ja ci powiem: to przez samotność. Jakby się wziął za siebie i znalazł kogoś, to by tak nie odjeżdżał.

 

– Daj już z tym spokój – Grzegorz irytował się, kiedy poruszała takie tematy. – Babskie gadanie. Będzie chciał to sobie znajdzie. Nie bój się. A wkurza się bo ma rację, a wszyscy go olewają. Tchórze boją się, że ich tajniacy wpiszą na czarną listę.

 

– Tak jak ciebie wpisali…

 

– No na pewno – odrzekł trzeźwo Matczak. – Ale mogą mi skoczyć…

 

System nagle przerwał ich rozmowę, wymuszając priorytet uwagi dla nadchodzącej wiadomości:

 

„Uwaga. Komunikat sieciowy Uniwersytetu.

Władze uczelni z przykrością informują, że odnotowano kolejny przypadek czynu niegodnego studenta. Wielokrotne powtarzane stanowcze zakazy penetrowania stref zamkniętych, jako niebezpiecznych dla zdrowia fizycznego, psychicznego oraz dla międzyludzkiej harmonii zostały znów pogwałcone.

Winni, to należy podkreślić z całą stanowczością, zostaną odnalezieni i odpowiednio potraktowani. Dla swego własnego dobra. Wszystkim zaś studentom oraz wykładowcom należy się wyraźne przypomnienie. Opuszczanie przestrzeni socjalnej jest skrajnie nieodpowiedzialne. Nie po to państwo inwestuje w ochronne pola magnetyczne, psychiczne bezpieczniki, nawigację życiową i całą gamę innych udogodnień, żeby nieodpowiedzialne jednostki w imię szarlatańskich eksperymentów inspirowanych przez dysydenckich uczonych zaniżały statystki szczęścia ogólnego i przeżywalności!

Autoryzowano: Prorektor ds. Wolności i Poprawności."

– Che, che, che! – Matczakowi wreszcie poprawił się humor. – Krzyczą głośno, więc nic na nas nie mają…

 

* * *

Raport dot. figurantów o kryptonimach: Profesor, Zakochana i Tropiciel. Sporządzony na zlecenie Agencji Bezpieczeństwa Stołecznego.

 

Zgodnie z wytycznymi kontynuowana jest akcja inwigilacji wyżej wymienionych. Profesor, który wydaje się być nieświadomym inspiratorem wszelkich izolowanych działań przeciw przestrzeni społecznej jest poddawany regularnych sprawdzeniom. Na prowokacje reaguje gwałtownie i emocjonalnie, nie wykazując przy tym woli konkretnych działań. Jego wypowiedzi noszą cechy coraz głębszego oderwania od rzeczywistości. Figurant Profesor wydaje się być całkowicie niegroźny dla porządku publicznego, a jego wypowiedzi są nawet propagandowo pożądane, ponieważ skutecznie ośmieszają ewentualne działania destabilizujące przestrzeń społeczną. Sugeruje się kontynuowanie wobec figuranta dotychczasowych, standardowych działań.

 

Figurantka Zakochana wciąż zdaje się nie uświadamiać swojego afektu wobec figuranta Tropiciela. Jej działania, motywowane rozpoznanym stanem, mają na celu – w mniemaniu figurantki – chronić Tropiciela przed jego własnymi, niebezpiecznymi pomysłami. Należy zauważyć, że osobisty stosunek figurantki do postawy społecznej Tropiciela jest krytyczny, co w przyszłości sugeruje się wykorzystać przy ewentualnym werbowania figurantki do niejawnej współpracy.

 

Figurant Tropiciel jest osobowością skrytą, stroniącą od rozległych kontaktów towarzyskich oraz irracjonalnie niechętną dobrodziejstwom systemu. Ma świadomość, że jest przedmiotem obserwacji. W dążeniu do realizacji celów jest konsekwentny, chociaż inteligencja poniżej poziomu „wybitny jeden" prawdopodobnie nie pozwoli mu na realne zagrożenie porządkowi publicznemu. Jego poszukiwania nie wymykają się jak dotąd poza obszary przygotowane na potrzeby dzikich penetracji. Niemniej, ze względu na upór i utrudniony wpływ na obserwowanego, sugeruje się stosować wobec Tropiciela wzmożone środki bezpieczeństwa.

 

TW Jabłko

 

* * *

– Mają, albo nie mają… – Marta wytknęła Grzegorzowi zbytnią pewność siebie. Zeszli do Pneumostrady, gdzie już czekał zastępczy bus do Nowego Dworu. Przed północą byli w swoich akademikach.

 

CDN

Koniec

Komentarze

"Profesor, który wydaje się być nieświadomym inspiratorem wszelkich izolowanych działań przeciw przestrzeni
społecznej
, jest poddawany regularnych sprawdzeniom."- to słowo mi coś zgrzyta. Nie umie tego wytłumaczyć, to po prostu taka luźna uwaga.
"Nie mniej, ze względu na upór i utrudniony wpływ na obserwowanego, sugeruje się stosować wobec Tropiciela wzmożone środki bezpieczeństwa."
Sięgnę po następną część bez wachania, i to w zasadzie powinno wystarczyć za cały komentarz:).

@"sprawdzeniom"

To jest właśnie problem. Brzmi dziwnie, ale wiem, że "smutni panowie" naprawdę używają/używali tego zwrotu. 

inteligencja poniżej poziomu „wybitny jeden"
Zajdlem zapachniało.
Co się tyczy jezyka, używanego przez smutnych panów --- oni nie muszą być orłami z polskiego, a Ty nie musisz ich kopiować.
Zobaczymy, co będzie dalej.

A ja mam pytanko innej kwesti: Grzesiek czy Maciek w końcu?:) Ale przyznam, że zaciekawiło mnie i chętnie przeczytam ciąg dalszy.

"Maciek" jest owocem fatalnej sytuacji: piszę o Grzegorzu, a jednocześnie rozmawiam przez telefon z Maćkiem. Niestety brutalne reguły tego portalu już mi nie pozwolą na poprawienie tego i jeszcze paru innych błędów ;)

Nowa Fantastyka