
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
I.
Miś usiadł na kamieniu i wpatrywał się z niepokojem w mętniejące niebo.
– Będzie padać – odezwał się do chłopca – Nienawidzę deszczu.
Piotruś miał zaledwie pięć lat i moknięcie na deszczu zawsze sprawiało mu przyjemność. Pamiętał jak pewnego razu stali z tatą na przystanku autobusowym i lunęło z nieba. Było wczesne lato, obaj zmokli jak kaczki, chlupało im w butach i za koszulami, jednak oni śmiali się z tego przez całą drogę do domu. Dopiero po powrocie, gdy zobaczyła ich mama urządziła ojcu ostrą reprymendę, jego zaś natychmiast wsadziła do łóżka każąc pić przesłodzone syropy, by nie zachorował.
Miś jednak nienawidził deszczu, był dzisiaj w złym humorze i Piotruś nie chciał z nim dyskutować.
– Nie mam zamiaru z tobą dyskutować – mówiła mama kiedy coś przeskrobał.
„Dyskutować" to dobre słowo.
Misia spotkał po raz pierwszy na tej właśnie polanie w pewien piękny, słoneczny poranek. Pamiętał ten dzień doskonale. Południe już dawno minęło gdy wrócił z mamą od dentysty. Był cały obolały i roztrzęsiony, a w głowie huczało mu od dźwięku wierteł i lekarskich narzędzi. Położył się na kanapie, przykrył kocem, oparł głowę o miękką poduszkę i już po paru chwilach poczuł pod stopami wilgoć pokrytej poranną rosą trawy. Spacerował zafascynowany kolorowymi kwiatami i wielkimi paprociami oplatającymi ogromne drzewa. Był olśniony pięknem okolicy, choć nie miał pojęcia jak się znalazł w tym otoczeniu. Kiedy przysiadł pod jednym z wielkich konarów usłyszał dobiegający zza krzaków hałas. Po paru chwilach stanął przed nim Miś. Miał na sobie biały sweterek zachlapany brązowymi plamami i różowe spodenki. Okrągłą mordkę przyozdabiały czarne guziczki oczek, które zwęziły się na widok chłopca.
– Co tu robisz? – spytał przybierając wojowniczą pozę – To moja polana, słyszysz, moja i nikt nie ma prawa się tutaj pętać
– Ja tylko oglądam – odpowiedział mu chłopiec przestraszonym głosem – Nie wiedziałem, że to twoja polana.
– To teraz wiesz – Miś dziwnie wykrzywił pluszowy pyszczek – Wszystko, co tu widzisz należy do mnie. Każdy, kto twierdzi, że jest inaczej pożałuje swych słów. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Chłopiec spojrzał zrozpaczony w stronę najbliższej leśnej ścieżki. Była ciemna i wilgotna. W głąb lasu już nie dochodziło słońce i nie rozkwitały kwiaty. Tam panoszył się tylko mrok, a ze wszystkich stron dochodziły go przerażające dźwięki.
– Może mógłbym posiedzieć tu parę chwil?– spytał drżącym głosem– Tylko parę.
– Boisz się?– Brunatny pyszczek rozpromieniał uśmiechem. Oczy Misia stały się szklane i błyszczące – A więc natknąłem się na następnego marnego tchórza – zaniósł się głośnym rechotem – Mam ostatnio dużo szczęścia.
Chłopiec chciał już odejść, wszystko jedno gdzie, byle by jak najdalej od śmiejącej się postaci, kiedy poczuł uścisk na ramieniu.
– Poczekaj, tylko żartowałem – powiedział Miś – Możesz zostać tak długo jak zechcesz. Od teraz jesteś moim gościem.
– Ale powiedziałeś…
– Zapomnij o tym, zgrywałem się – uśmiech nie znikał mu z pyszczka – Jesteś tu od niedawna, prawda?
Chłopiec przytaknął.
– Pokażę ci jak wygląda życie w tym lesie.
Spacerowali bardzo długo. Piotruś poznał najstarsze drzewa, zobaczył, gdzie znajdują się budki dla ptaków i krecie nory, jednak przez cały czas spoglądał z niepokojem na Misia mając w pamięci jego wcześniejsze agresywne zachowanie. Wreszcie dotarli do jaskini skąd dochodził ich chłód i odgłos chrobotania. Chłopiec poczuł strach. Nie chciał wchodzić do jaskini, interesował go tylko powrót do domu. Stojący obok niego Miś wykrzywiał się w uśmiechu.
Piotruś pamiętał to wszystko bardzo dobrze i nawet teraz, kiedy od tamtego zdarzenia minęły miesiące, bał się, że Miś znów zaprowadzi go do jaskini, a wiedział już na pewno, że to miejsce jest złe.
Choć spotkania z Misiem zdarzały się bardzo nieregularnie, to Piotruś czuł strach każdego wieczoru, iż to właśnie tej nocy może przydarzyć mu się sen z udziałem leśnego towarzysza. Miś często zadawał mu pytania, na które chłopiec w jego wieku nie mógł znać odpowiedzi. Chciał wiedzieć jak najwięcej o jego rodzinie, pytał się o tatę i mamę, był ciekaw gdzie mieszkają i czym się zajmują, a przecież Piotruś nie wiedział dokładnie gdzie pracują rodzice, były to bowiem tak zagmatwane i skomplikowane tematy, że na zrozumienie ich szkoda mu było czasu. Miś jednak denerwował się kiedy chłopiec nie potrafi odpowiedzieć mu na któreś z pytań, a zdarzało się nawet , iż krzyczał na niego wymachując w złości łapkami. Raz nazwał Piotrusia tępakiem i wydawało się, że wytrącony z równowagi zwierzak zamachnie się na niego trzymanym w łapce kijem, powstrzymał się jednak w ostatniej chwili i odszedł mamrocząc coś w złości.
II.
Przedszkole mieści się w starym domu w głębi rozległego parku. Niemal ze wszystkich stron otoczone jest lipami i brzozami, a przy samej furtce, którą trzeba pokonać, by dojść do głównych drzwi rośnie płacząca wierzba. Budynek jest dość obskurny z zewnątrz, jednak w środku, jak mówi mama Piotrusia panuje przyjemna atmosfera. Przy wejściu wisi wielka tablica z przypiętymi rysunkami najzdolniejszych przedszkolaków, Piotruś się do nich nie zalicza, dalej szatnia, gdzie każdy ma swoją szafkę oznaczoną odpowiednim symbolem i sala do rytmiki. Prawdziwy, magiczny duch przedszkola krąży jednak niemal wyłącznie w okolicach placu zabaw. Tam, gdzie stoją huśtawki i drabinki obwieszone w słoneczny dzień chmarą dzieciaków zawiera się cały sens istnienia tego budynku i harmidru jaki ma w nim miejsce w ciągu dnia. Centralnym punktem placu zabaw jest piaskownica, gdzie równo w południe, zaraz po rytmice stawiane są dwa plastikowe kosze wypełnione skarbami. Znajdują się tam łopatki, grabki, dziesiątki foremek do piasku, sitka niezbędne poszukiwaczom kamieni, oraz wiaderka. Wszystkiego tego jest oczywiście zbyt mało, przez co od razu po wyniesieniu koszy dochodzi do prawdziwej bitwy o najlepsze zabawki. Ci, którym łowy zupełnie się nie powiodły muszą zadowolić się zwisem na drabinkach, lub okupacją jednej z trzech huśtawek.
Było właśnie pierwsze majowe południe. Słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie zalewając plac zabaw gorącymi promieniami.
– Pilnie potsebuję łopatkę – mówił Adam, którego braki w przednim uzębieniu sprawiły, że czasem trudno było go zrozumieć. Jego budowla chwiała się i rozsypywała. Wszystko wskazywało na to, że katastrofa jest nieunikniona.
– Ciekawe skąd ją weźmiesz knypku ? – zapytała Adelina – Na pewno nie pożyczę ci mojej. Zapomnij o tym.
– Nie jestem knypkiem, mama powiedziała, że jak psyjdzie czas to urosnę – odpowiedział Adam obrażony
– Mojemu bratu też tak mówili, a do tej pory wołają na niego Liliput.
Sceny takie wrosły już w krajobraz południowych spacerów, czy zabaw w piaskownicy i nikt począwszy od przedszkolanek, a skończywszy na dzieciach nie zwracał na to uwagi. Adelina od samego początku znajomości przedrzeźniała Adama, który wydawał się mniejszy i bezbronny, jednak ten z biegiem czasu zaczął się jej odcinać, co z kolei prowokowało do nowych zaczepek i tak bez końca. Piotruś podejrzewał nawet, że się trochę lubią.
– Chyba ci się dom zawalił – zauważył Piotrek
– O kurtka wodna – odparł załamany Adam – Taki fajny miał być zamek.
– Raczej w marzeniach – prowokowała Adelina – Od razu wiedziałam, że się nie uda.
– To wszystko przez ciebie jędzo – wykrzyczał Adam i pobiegł w kierunku budynku przedszkola
– Jędzo ? – Adelina zapowietrzyła się z wrażenia. Nie mogła uwierzyć własnym uszom – Jak cię złapię to popamiętasz knypie ! – krzyknęła , co niestety wyprowadziło już z nerwów przedszkolankę. Zanosiło się na aferę.
Piotruś lubił przedszkole, no może poza poobiednim leżakowaniem, którego dwie godziny można było porównać do tortur i Dniem Babci, bowiem solenizantki w tym dniu zupełnie się rozklejały. Niemniej zawsze było tu przyjemnie, a strach przed Misiem pozostawał gdzieś daleko za płotem otaczającym budynek.
III.
W pokoju na górnej półce leżą „ Opowieści Wędrującego Lasu", książka którą podarował mu dziadek Bernard na piąte urodziny. Jest to jego ulubiona powieść, gruba, ze złotą, twardą okładką i kolorowymi ilustracjami. Piotruś uwielbia słuchać jak tata wieczorami czyta mu kolejne opowieści o zwierzętach i ich przygodach, do późnej nocy przewraca strony sam zafascynowany magią opowiadanych historii. Tego wieczoru „Opowieści Wędrującego Lasu" kolejny raz otwierały przed nim swoje tajemnice. Było już dość późno, właściwie to o tej porze od dwóch godzin powinien już spać, jednak dzisiejszy wieczór miał być zupełnie inny. Książki nie będzie mu bowiem jak zwykle czytał tata, który poszedł wraz z mamą na przyjęcie do znajomych, lecz prawdziwy mistrz magicznych opowieści, dziadek Bernard. Piotruś leżał w łóżku gotowy na wysłuchanie następnej historii, musiał jednak poczekać na narratora, który przyrządzał sobie w kuchni kakao. Złote napisy na skórzanej okładce odbijały światło nocnej lampki. Znał już przygody Scybra i maga Frederishina, ostatnio bardzo podobała mu się historia nadwornego błazna Wacia, który studiował potajemnie sztukę alchemii, by stać się jednym z najsławniejszych alchemików w historii dworu króla Bolesławca. Były to jednak tylko niektóre spośród zawartych w książce opowiadań. Przed chłopcem roztaczała się perspektywa jeszcze wielu upojnych , magicznych wieczorów. Miał nadzieję, że rodzice częściej będą udawać się na wizyty, bowiem nie ujmując niczego tacie sposób opowiadania dziadka był stokroć bardziej porywający. Piotrek podejrzewał, że dziadek nie tyle czyta, co własnymi słowami snuje historie, rozwijając je o wymyślone przez siebie wątki.
– Jesteś gotowy na wizytę w Wędrującym Lesie? – spytał dziadek Bernard, który nie wiadomo kiedy zajął miejsce na wygodnym, skórzanym fotelu nieopodal łóżka chłopca. Na zewnątrz padał deszcz, toteż na prawy łokieć staruszka naciągnięty był wełniany rękaw, który jak twierdził dziadek znacznie zmniejsza reumatyczne bóle. W powietrzu unosił się zapach gorącego kaka – Jeżeli tak, to zamknij oczy i wyobraź sobie tysiące gigantycznych drzew porastających niezmierzone połacie terenu. Niektóre spośród nich pamiętają jeszcze przemarsz mitycznych olbrzymów Torporhów zmierzających na odsiecz władcom północy. Podobno Torporhowie na pamiątkę tego wydarzenia zasadzili sto dębów mających strzec drogi powrotnej do ich domostw. Nikomu jednak nie udało się odnaleźć tych drzew , toteż szybko o tym fakcie zapomniano. Tak więc wracając do sedna opowieści, pewnego pięknego poranka najmłodsza córka króla Bolesławca, Adrianna wybrała się jak co dzień na wycieczkę do lasu. Wieść wśród ludu głosiła, że panna ta posiadła umiejętność rozmowy ze zwierzętami.
Adrianna dosiadła Płomienia i otoczona tumanami porannej mgły ruszyła na przejażdżkę po lesie. Minęła Trakt Królewski, bramę wjazdową do zamku i po przejechaniu przez most na fosie pędziła galopem w kierunku swej ulubionej kwiecistej polany. Miała nadzieje, że znów uda jej się ujrzeć wędrujące do wodopoju jelenie, lub żubry posilające się w paśnikach. Uwielbiała słuchać porannego śpiewu słowików zwiastujących pierwsze słoneczne promienie. Płomień mknął niczym wicher, piękny, majestatyczny jak symbol potęgi królestwa. Po chwili dotarli na polanę. Roztaczał się tam cudowny, świeży zapach. Wiosna budziła świat do życia, co było najpiękniejszym z możliwych doświadczeń. W oddali słychać było szum przepływającego strumienia, bliżej zaś śpiew przebudzonych ptaków. Adrianna skierowała Płomienia w kierunku potoku. Ruszyli powoli, lecz w pewnym momencie koń stanął jak wryty, zastrzygł uszami i parchnął jakby przeczuwając niebezpieczeństwo. Adrianna znała zachowania Płomienia doskonale, w końcu wychowywała się razem z nim, tak więc jego niepokój bardzo szybko udzielił się również jej. Dziwne rzeczy zaczęły dziać się na polanie. Przejrzyste dotąd niebo zakryła brunatna powłoka chmur sprawiając, iż cień oblał całą okolicę. Dziewczyna próbowała zawrócić i czmychnąć czym prędzej z powrotem do zamku, jednak jedyna znana jej droga znikła gdzieś w gęstwinie krzewów i drzew uginających się pod naporem porywistego wiatru.
– Co tu się dzieje Płomieniu? – spytała przerażona, jednak koń parskał tylko i miotał się w miejscu, jakby chciał zapaść się ze strachu pod ziemię.
Wydawało jej się, iż dostrzegła jakąś postać poruszającą się pomiędzy drzewami. Mały przygarbiony kształt, może jakiś zwierzak, albo po prostu gałąź gnana przez wiatr. Niebo nad polaną stawało się coraz bardziej niespokojne. Usłyszała pomruki burzy i z niepokojem oczekiwała pierwszych błyskawic. Jak to możliwe, że tak pogodny poranek zamienił się w wietrzną nawałnicę? Czuła jak Płomień drży, a jego strach niczym zakaźna choroba przechodził na nią.
Boisz się moje cudeńko
Usłyszała głos, choć nie była w stanie stwierdzić, z której dochodzi strony.
Twój strach jest dla mnie pożywieniem, moja piękna królewno.
Paraliżujące zimno zmroziło ją do szpiku kości.„Moja piękna królewno", tak mówił do niej Cyrulik, astrolog jej ojca, króla Bolesławca, który za potajemne praktykowanie czarnej magii został wypędzony z królestwa. Minęły lata od tamtych zdarzeń i Adrianna zapomniała już o niechlubnych wyczynach astrologa. Czyżby teraz wrócił i chciał się zemścić na niej?
Wiele doznałem niesprawiedliwości ze strony władcy – głos płynął ze wszystkich kierunków, wiatr był coraz silniejszy, a niebo skłębiło się jakby gotowane w czarnym kotle – Znam dobrze wartość sprawiedliwości, dlatego nie mogę dopuścić, by krzywda spotkała jakąkolwiek ze stron. Moje życie zostało zniszczone, czas więc by i sprawca nieszczęścia doznał straszliwej straty. Równowaga musi zostać zachowana.
Adrianna wiedziała, że Cyrulik nie zgładzi jej natychmiast. Będzie chciał znęcać się nad nią i czerpać maksymalne korzyści z zemsty. Zdawała sobie sprawę, iż jeśli w tej chwili niczego nie zrobi za moment będzie już za późno. Pomimo gromów i błyskawic, które zalewały niebo nad polaną, spróbowała skupić się i maksymalnie wytężyć zmysły.
„Pomórzcie mi, wy którzy usłyszycie ten głos. Jestem Adrianną, córką króla Bolesławca, znajduję się w niebezpieczeństwie, uwięziona przez Cyrulika. Błagam, wezwijcie Fredyrishina oddanego maga mojego ojca. On jedyny może sprostać mocy Cyrulika". Zaczęło szumieć jej w głowie.
Adrianna, Adrianna, pamiętamy, pamiętamy to ta miła dziewczyna, która karmiła nas zimą, kiedy sen nie chciał nadejść. Borsuki nie zapominają, borsuki pomagają przyjaciołom.
Adrianna nie wypowiedziała ani słowa, jednak jej wołanie o pomoc obiegło już cały las. Lisy sprzymierzyły się z borsukami, wilki wyznaczały drogę jeleniom, słowiki grały na alarm, a dzięcioły głośnym stukotem nadawały rytm odsieczy. Wszyscy mieszkańcy lasu zawdzięczali coś Adriannie i teraz nadeszła pora, by się zrewanżować. Dziewczyna wtulona w grzywę wiernego Płomienia rozglądała się dookoła w oczekiwaniu nagłego ataku. Cyrulik był potężny, o wiele bardziej niż przypuszczano, gdy pełnił jeszcze służbę na dworze jej ojca. Przez lata planował przejęcie władzy za pomocą intryg i ciemnych mocy, które chciał ożywić. Dzięki Frederishinowi, czarodziejowi, który przyjaźnił się jeszcze z jej dziadkiem Cyrulik został zdemaskowany i upokorzony. Było to o tyle dla niego bolesne, że został pozbawiony swojej niepospolitej urody, dzięki której mógł liczyć na względy dam. Był narcyzem otoczonym ze wszystkich stron zwierciadłami, uwielbiał szykowne stroje i pachnidła. Czar rzucony przez Frederishina przeobraził go w obrzydliwego karła i to stanowiło dla niego największe upokorzenie.
Warto było czekać by dokonać zemsty – czuła że się zbliża, zapach zgnilizny docierał do jej nozdrzy wywołując nudności. Najpierw dostrzegła jego oczy, skośne, złośliwe, pełne nienawiści. Skurczona postać wyłoniła się zza kotary ciemności. Przyodziany był w zniszczony czarny płaszcz z długimi rękawami i złoconymi naszywkami na kołnierzu. Adrianna przypuszczała, że była to jedna z nielicznych pamiątek czasów, gdy szczycił się sławą i poważaniem. Głowę przykrywał kaptur, zza którego widoczne były jedynie oczy. Resztę twarzy skrywała ciemność za co Adrianna była wdzięczna opatrzności. Cyrulik mamrotał coś pod nosem, uniósł rękę, w której trzymał pokrzywioną pałeczkę, jednak w pewnym momencie zastygł w miejscu i obrócił się. Za nim nie wiadomo skąd wyrósł las śnieżnobiałych kłów. Dopiero teraz do uszu Adrianny dobiegł głośny warkot dziesiątek wilczych gardeł. Na samym przedzie grupy zaprawionych w bojach drapieżników stał Wielka Szczęka, największy z wilków, król całego stada, którego zęby lśniły odbijając jasną poświatę błyskawic. Szczęka przyjął pozycję ataku, jego idealne mięśnie naprężyły się czym nadał swoim braciom sygnał by się przygotowali.
– Precz parszywe psy – Cyrulik wystrzelił w ich kierunku ognistym promieniem. Wielka Szczęka odskoczył momentalnie. W miejscu, gdzie stał przed chwilą utworzył się wypełniony ogniem lej. Wilki cofnęły się – Tchórzliwe bestie, trochę ognia i zamieniacie się w niemrawe szczeniaki.
Wydawało się, że stado ustąpiło, kiedy w jednej chwili wszystkie wilki rzuciły się na Cyrulika. Adrianna patrzyła na całą scenę z wielkim zdumieniem. Z nieba niczym strzały uderzyły trzy ogromne jastrzębie wbijając się w ciało okrutnego maga. Szczęka uchwycił się jego nogi i jednym piekielnie mocnym pociągnięciem łba powalił Cyrulika, którego dopadła reszta wilczego bractwa. Wtem na terenie walki eksplodowała ogromna kula ognia. Wilki odskoczyły poparzone, jastrzębie umknęły w popłochu. Cyrulik wstał z wielkim trudem otoczony ognistą tarczą i ostatkami sił skierował błyskawicę w miejsce gdzie stał Płomień z Adrianną. Spóźnił się. Dziewczyna w tym momencie mknęła już wąskimi leśnymi ścieżkami prowadzona przez dwa dorosłe jelenie. Nad jej głową trzepotały skrzydła setek ptaków. Udało się, pomyślała i westchnienie ogromnej ulgi wydobyło się z jej gardła. Mijając most na fosie usłyszała głośny krzyk rozpaczy i nienawiści.
„Dziękuję wam mieszkańcy lasu. Zwłaszcza zaś tobie i twoim braciom Wielka Szczęko" uśmiechnęła się w stronę gęstwiny drzew.
Zawsze z tobą Pani. Poraniony w pułapce kłusowników szczeniak nigdy nie zapomni opieki jaką go otoczyłaś.
Adrianna spięła mocniej cugle Płomienia i ruszyła do zamku, jedynego miejsca, w którym mogła czuć się bezpiecznie. Choć szybko zapomniała o Cyruliku, ten stał się jeszcze bardziej zawzięty i uparty w swoich planach, a pogruchotana przez Szczękę noga przypominała mu tylko o pragnieniu dokonania zemsty.
Dziadek zdjął okulary i zamknął książkę. Na zewnątrz nadal padał deszcz, gdzieś w oddali szczekał pies, któremu po chwili zawtórował kompan przemierzający nocą ulice uśpionego miasta. W pokoju było jednak cicho i przyjemnie. Piotruś spał otoczony pięknymi snami, które nie wiadomo skąd pojawiły się nagle kolorowe i beztroskie. Mężczyzna przykrył szczelnie wnuka kołdrą po samą szyję, po czym założył powtórnie okulary i oddając się przyjemności degustacji kolejnego gorącego kakaa zagłębił się w następną historię ze złotej książki.
IV.
Rankiem Piotrek siedział przy stole w kuchni i jadł płatki na mleku. Zdarzyło się wtedy coś, co zupełnie go zaskoczyło. Rodzice podeszli do niego z bardzo dziwnymi minami, mama uśmiechała się i głaskała go po blond czuprynie, tata zaś przykucnął obok krzesła.
– Mamy dla ciebie ważną wiadomość – powiedziała mama. W jej oczach szkliły się łzy i Piotruś poczuł się bardzo nieswojo – Zawsze mówiłeś, że nie masz się z kim bawić gdy tata jest w pracy, pamiętasz? Inni koledzy z twojego przedszkola mają braci i siostry w starszych grupach, a nawet są tacy których rodzeństwo chodzi do szkoły. No więc wszystko wskazuje na to, że ty też niedługo będziesz miał rodzeństwo.
Odjęło mu mowę. Łyżka ugrzęzła w zupie, a ołowiane ręce nie były w stanie oderwać się od blatu. Będzie miał brata? Tak jak Adam, czy Adelina? Adelina mówiła, że starszy brat może rozkazywać młodszemu , jednak musi go pilnować i czasami nawet chodzić po zakupy. A niech to, teraz on będzie miał brata. Nie mógł się doczekać aż powie o tym Adelinie.
– Cieszysz się? – spytała mama
Piotruś pokiwał twierdząco głową. Cieszył się, że będzie miał brata, bo to musiał być brat, inna możliwość nie wchodziła w rachubę. Mama uściskała go bardzo mocno.
W piątek podczas pobytu w przedszkolu upadł ostatni bastion obrony przed Misiem.
Piotruś właśnie kończył jeść obiad i z niechęcią patrzał na rzędy zasłanych łóżek. Kilka minut później znalazły się w nich przedszkolaki, a w budynku nastała cisza. Chłopiec próbował przypomnieć sobie ostatnią opowieść dziadka Bernarda. Ciekawe, czy Cyrulik jeszcze zdoła się zemścić?, myślał kiedy. zdał sobie sprawę, że jest mu zimno, szczególnie w nogi, które pokryła wilgoć. Przedszkole pozostało gdzieś daleko, poza obszarem jego snu.
– Bądźże cicho – syknął Miś – Oberwiesz, jeśli nie uda mi się go złapać.
Na polanie był już wieczór. Piotruś pierwszy raz znalazł się tam o tak późnej porze. Trochę się bał, a chłód dawał mu się jeszcze bardziej we znaki.
– Siadaj – Miś skradał się w kierunku jelenia. W łapce trzymał czarną włócznię – Jestem głodny więc mnie nie denerwuj.
Jednym celnym rzutem uśmiercił zwierze. Później usiedli przy ognisku i Piotruś obserwował jak Miś je przypieczone mięso.
– Nie patrz na mnie jak na mordercę. Mnie nikt nie podaje jedzenia na talerzu.
Nocą szli przez las w kierunku starych klonów. Stamtąd prowadziła dróżka na Skaliste Wzniesienie, gdzie znajdowała się jaskinia. Przedszkolakiem wstrząsnął dreszcz przerażenia. Miś złapał go silnie za rękę.
– Nie chcę tam wchodzić – wykrzyczał chłopiec zapierając się nogami o drzewo – Muszę już wracać do domu.
– Jesteś gościem w moim świecie, a twój dom i gospodarz znajdują się w tej jaskini.
W środku było ciemno i bardzo zimno. Od strony brunatnego tunelu wiał nieprzyjemny wiatr. Miś pchał go w kierunku jaskini, kiedy nagle zgiął się w pół i upadł z krzykiem na ziemię.
– Ty draniu – zaskowyczał – Zabiję cię przeklęty przybłędo.
Piotruś dostrzegł niewyraźną postać stojącą za drzewami. Była spowita cieniem, więc chłopiec nie mógł dokładnie jej się przyjrzeć, wiedział jednak, że w jakiś sposób zadała ból Misiowi. Nie pomyślał, żeby podziękować wybawicielowi, w tym momencie liczyła się tylko ucieczka od oprawcy. Uwolniwszy się ze szponów koszmaru pobiegł co sił jak najdalej od jaskini. Od tego czasu każdy wieczór przynosił strach i trwogę, której dorośli nie są w stanie żadną miarą zrozumieć.
Następnego dnia przedszkole było niemal puste. Panowała grypa i większość dzieciaków spędzała czas w łóżkach swoich domów. Piotruś siedział przy drewnianych klockach próbując wznieść jakąś konkretną budowlę, nic mu jednak nie wychodziło. Oprócz niego w sali był tylko Adam i Adelina. Przedszkolanki spoglądały na dzieci z dziwną troską.
– Fajny las, nie? – Adam pokazywał im dużą kartkę brulionu. Był na niej rysunek lasu i polany namalowany świecowymi kredkami. Właściwie nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie wysokie drzewo rozpościerające się nad całym terenem. Piotruś od razu rozpoznał Stary Dąb z polany gdzie poznał Misia.
Obok niego Adelina wpatrywała się w rysunek z wytrzeszczonymi oczami.
– Skąd ty to… ? – wysapała nie mogąc złapać powietrza. Twarz dziewczynki stała się purpurowa, z nosa pociekła jej krew. Piotrek pamiętał tylko jak pani przedszkolanka podniosła ją i silnie potrząsnęła. Adam schował się za regałem. Nieznany głos zaczął się śmiać, a wszystko wokół zawirowało i świat przykryła gęsta warstwa mgły o smaku waniliowym.
V.
Ktoś przepychał się przez krzaki. Chłopiec ukrył się za najbliższym drzewem i przykucnął. Niska postać wyłoniła się z ciemności. W pierwszej chwili pomyślał, że to Miś, jednak szybko przekonał się o swojej pomyłce. Przed nim stał Adam. Cały brudny i poobijany, z szeroką szramą na czole. Zobaczył Piotrusia i rzucił się do ucieczki.
– Adam ! – zawołał za biegnącą postacią – To ja, Piotrek, poczekaj!
Adam pędził co sił w nogach raniąc sobie twarz i ręce o ostre gałęzie drzew. Stopą zahaczył o wystający ze ściółki korzeń i runął na ziemię.
– Zostaw mnie – krzyczał chłopiec próbując bezskutecznie wyrwać się z objęć korzeni – Proszę cię zostaw mnie w spokoju.
Adam czołgał się w kierunku najbliższych krzaków, jego poranione ręce zostawiały na brunatnej glebie krwawe ślady. Piotruś złapał go za nogę i zaczął ciągnąć w swoją stronę.
– To ja, nie bój się, przecież nie zrobię ci krzywdy
Adam uspokoił się, popatrzył na przyjaciela i odetchnął z ulgą. Po brudnych policzkach pociekły mu łzy – Co tutaj robisz ? – zapytał
– Nie wiem – odpowiedział Piotrek – Myślałem, że tylko ja znam to miejsce. Nigdy nie widziałem tu nikogo innego oprócz Misia.
Adamem wstrząsnął dreszcz.
– Chciał mnie zaciągnąć do jaskini – wysapał zdenerwowany – To potwór, mówię ci Piotrek, tutaj jest pełno potworów. Jesteśmy za słabi, żeby z nimi wygrać.
Dopiero teraz Piotrek dostrzegł Adelinę chowającą się w mroku drzew.
– Ty też go znasz? – zapytał
– Załatwi nas – powiedziała dziewczynka. Miała na sobie tę samą sukienkę, co w przedszkolu, wydawała się jednak o wiele bardziej dojrzała – Mój tata powiedziałby, że to straszny sukinsyn. Gdyby nie jeździec, już dawno by mnie dopadł i zaciągnął do jaskini.
– Pamiętam go – powiedział Piotrek – Potrafi zadać mu ból. Ciekawe kim on jest?
– Czy my umarliśmy ? – zapytał niespodziewanie Adam – Babcia mówiła, że jak człowiek umiera to przechodzi do innego świata. Może to jest właśnie on.
– Ja na pewno nie umarłam – rzekła Adelina bez przekonania. Piotruś pamiętał ją doskonale jak pluła krwią w przedszkolu. To pułapka, pomyślał, makabryczna gra w którą bawi się z nimi Miś.
Brunatne kłębowisko chmur przykryło ten dziwny świat kotarą ciemności. W mgnieniu oka wokół nich nastała czerń. Złapmy się za ręce – zaproponował Piotruś – Inaczej pogubimy się w tym mroku.
Usłyszeli cichy dźwięk muzyki dochodzący gdzieś z oddali lasu. Z biegiem czasu był coraz głośniejszy i bliższy. Jednocześnie mrok zaczął się powoli rozmywać na rzecz skromnej łuny światła. Przed nimi stał cyrk. Wielki namiot w brązowo-zielone pasy sięgał nieba sprawiając, iż poczuli się jak miniaturowe laleczki na ogromnej planszy ułożonej przez anonimowego olbrzyma. Cztery pochodnie płonęły przed wejściem do namiotu rozświetlając brudny napis widniejący nad ich głowami.
„CYRK PANA KAMYKA"
– Nie powinniśmy tam wchodzić – powiedziała Adelina. Jej głos drżał sprawiając, że wszyscy poczuli się bardzo nieswojo.
– Tam gra jakaś muzyka – zauważył Piotrek – Adelina ma rację powinniśmy wracać.
– Tylko gdzie?
Za nimi była przepaść. Las zniknął gdzieś ustępując miejsca rozbijanym o skały wzburzonym falom. Widzieli z góry jak wściekłe morze kotłuje się pod nimi wypluwając co jakiś czas białą pianę. Porywisty wiatr pchał ich ku namiotowi.
– Nie mogę utrzymać się na nogach !!! – wołał Adam.
Nie mieli sił by walczyć z żywiołem. Potężna ściana wiatru napierała na dzieci wpychając je do olbrzymiego namiotu. Po kilku chwilach byli już w środku na piaszczystej arenie okrążonej wysokimi, drewnianymi trybunami. Cicha, wesoła melodia płynęła ze wszystkich stron.
– Nienawidzę tej muzyki – Adelina otrzepała ubrudzoną pyłem sukienkę – Rzygać mi się chce jak ją słyszę.
Adelina zawsze mówiła to co myślała, nawet jeśli musiała używać brzydkich słów. Przeważnie powtarzała to, co usłyszała wcześniej od swojego taty.
A więc udało nam się w końcu spotkać
usłyszeli głos płynący od strony górnych trybun
W samą porę.
Podeszli bliżej. Na ławce siedział karzeł. Paskudna postać, skurczona i pomarszczona. Ubrany w pozszywany płaszcz i czarną wełnianą czapkę, z powyginaną laską w ręce podszedł do dzieci. Jego wyłupiaste oczy pokrywała warstwa cienkiej błony, przez co poruszał się niezdarnie niczym ślepiec.
– Szukałem cię przez bardzo długi czas – Karzeł patrzał na Piotrusia i uśmiechał się ukazując rząd zepsutych żółtych zębów. Był naprawdę obrzydliwy, zaś odór jaki roztaczał się wokół jego postaci sprawiał, że Piotrkowi zbierało się na wymioty. Adelina z Adamem stali z tyłu oniemiali ze strachu. Miś, który wyłonił się z cienia przyglądał im się uważnie gotowy do natychmiastowej reakcji gdyby któremukolwiek z nich przyszedł do głowy pomysł, by zacząć uciekać. Piotrek pomimo, że trząsł się cały ze strachu zdobył się jednak na odwagę, by wydać z siebie głos.
– Kim jesteś? – zapytał
– To Pan tego świata -wykrzyczał Miś, który najwyraźniej nie mógł się powstrzymać by nie odpowiedzieć na to pytanie – Jest najpotężniejszym z magów i dzięki tobie odzyska godną siebie postać. A wy zgnijecie – spojrzał na przyjaciół Piotrusia – Jeszcze nie wiecie jaki los was czeka.
Karzeł śmiał się dalej. Cała sytuacja wyjątkowo go bawiła i zapewne delektowałby się nią jeszcze długo, gdyby przez przezroczystą kopułę „Cyrku Pana Kamyka" nie dostrzegł gwiazd znikających na nocnej mapie nieba.
– Czas na nas – syknął w stronę Misia i ruszył do wyjścia z namiotu, które znajdowało się po przeciwległej stronie otworu przez który przeszły przedszkolaki.
Na zewnątrz było bardzo wilgotno. Usłyszeli głośne pohukiwania i coś, co brzmiało jak warczenie. Szli przez kilkanaście minut w milczeniu. Mijali wysokie drzewa z rozległymi gałęziami i syczące krzewy gotowe pokąsać każdego kto się do nich zbliży. W końcu las się nieco przerzedził i wydawało się, że wychodzą na kawałek równego terenu. Niebo nad nimi wyglądało jak skundlona sierść brunatnego psa. Ciemne tumany chmur przewalały się popychane przez porywisty północny wiatr, a gęsty mrok zalał całą połać polany.
– Ciekawe gdzie nas prowadzą ?– wyszeptała do Piotrusia Adelina.
Wszyscy byli śmiertelnie przerażeni. Piotruś miał nadzieję, że to tylko straszliwy sen i za chwilę obudzi się w sali do leżakowania oddychając głęboko z ulgą.
W pewnym momencie karzeł podniósł rękę i pochód stanął. Miś cały czas bacznie obserwował dzieci gotów w każdej chwili na zadanie śmiertelnego ciosu.
– Jesteśmy na miejscu – odezwał się karzeł – Tu tego dokonam, przygotuj wszystko – powiedział do Misia, który rozpiął skórzaną torbę i zaczął wyjmować różne dziwne przedmioty. Było tam zwierciadło, pudełko z jakimś proszkiem, koc mieniący się złotymi nićmi i przyrząd wyglądający jak zegar bez cyferek.
– Tak długo czekałem, tak długo – szeptał karzeł i układał wokół siebie potrzebne sobie sprzęty.
Karzeł spoglądał z ogromnym zaciekawieniem w niebo.
– Jeszcze troszeczkę – mówił do siebie pod nosem – Tylko mała chwileczka.
W tym momencie tarcza zegara zamieniła się tysiącem kolorów. Dostrzegli kulkę umieszczoną w samym sercu tęczowej mieszaniny barw, która powoli, a później coraz szybciej zaczęła się kręcić. Karzeł był wyraźnie z siebie zadowolony, aż zacierał ze szczęścia ręce.
– Kometa jest tuż tuż – powiedział zwracając się do Piotrka – Jej eksplozja da mi siłę, by przejąć twoją moc i powrócić do dawnej chwały.
Chłopiec nie miał pojęcia o jakiej mocy mówi karzeł, jednak wspomnienie eksplozji wywołało w nim nagły dreszcz. Stali przez długą chwilę w milczeniu, aż coś dziwnego zaczęło się wokół nich dziać. Powietrze nagle zgęstniało utrudniając im oddychanie, a dziwny zapach spalenizny ogarnął całą polanę. Kulka w zegarze wirowała jak opętana, zaś kolory na tarczy z każdą chwilą zyskiwały na intensywności. Wtem ujrzeli blask, niewyobrażalny snop światła przedarł się przez zasłonę chmur i zalał jasnością cały widoczny obszar. Temperatura wzrosła, sprawiając, że skóra ich piekła, zaś wdychane powietrze parzyło drogi oddechowe. Miś dotąd zadziorny i waleczny skulił się jak spłoszona zwierzyna i piszczał zasłaniając mordkę łapami. Piotrek również chciał się schować, jednak karzeł trzymał go mocno za ramię każąc patrzeć na całe widowisko. Ich oczom ukazała się ogromna kula z ognistym ogonem, która zmierzała z wielką prędkością w stronę lasu. Wydawało im się, że zaraz roztrzaska się na polanie jednak ona z niewyobrażalnym hukiem przetoczyła się nad ich głowami i nagle znikła za strzelistymi szczytami drzew. Po kilku sekundach cały obszar roztrzaskała eksplozja. Gigantyczny snop pomarańczowo-żółtego światła zalał całe niebo, zaś grunt rozstępował się pod ich nogami nie mogąc znieść tak gigantycznej kumulacji energii. Karzeł opadł na kolana i przycisnąwszy ręce do ziemi zaczął deklamować tajemne formuły. Jego oczy rozbłysły jasnością, zaś wokół postaci pojawiły się liczne wyładowania elektryczne. Chłonął niczym sucha gąbka pożywną i niezwykle bogatą energię z naładowanej nią ziemi.
Zajęło mu to kilka minut. Żywioł związany z wybuchem komety nagle przycichł, zupełnie jakby karzeł wyssał całą moc jaka spadła na ziemię. Wstał i podszedł do Piotrusia. Wydawał się potężniejszy i wyższy i choć był nadal równie paskudny to jego sylwetka stała się bardziej wyprostowana i dostojna.
– Teraz kolej na ciebie potomku znienawidzonego rodu – chwycił Piotrusia za ramię i pociągnął przed siebie. Podniósł ze złoconego koca pudełko z proszkiem i obsypał nim chłopca – Twoja nieukształtowana moc nie będzie ci już potrzebna, mnie zaś się bardzo przyda – zarechorał – tak bardzo, że nie masz pojęcia.
Jego dłonie przylgnęły do skroni Piotrusia. Karzeł znów zaczął coś mówić pod nosem i nagle uwolnił ogromną energię, która trzaskała błyskawicami nad głowami przerażonych dzieci. Jego usta przyjęły taki kształt jakby chciał wyssać końcówkę napoju z pustego pojemnika. Ssał i ssał, aż twarz stała się najpierw czerwona, potem purpurowa, i wreszcie odepchnął Piotrka od siebie i zaczął histerycznie nabierać powietrza.
– To niemożliwe – wysapał wycieńczony – niemożliwe
– A jednak Cyruliku – powiedziała postać wyłaniająca się ze smug ciemności – Twoja zemsta przysłoniła ci jasność umysłu. Zawsze byłeś zachłanny i za każdym razem doprowadzało cię to do zguby.
– Frederishin – syknął karzeł z nienawiścią – Ty poddańczy psie, nie staniesz mi tym razem na drodze.
– Zdaje się, że już to uczyniłem – odpowiedziała postać w cieniu. Jej surowy głos rozbijał atmosferę złowrogiej magii – A w dodatku posiadasz coś co należy do mnie.
Piotruś stał oniemiały z wrażenia. Frederishin, to czarodziej, który wypędził Cyrulika z dworu króla Bolesławca. Jakim cudem postaci z opowiadania, które czytał mu dziadek przybrały realne kształty?
Frederishin wyszedł z cienia. Jego długie do kostek szaty lśniły srebrnymi nitkami, na głowie miał czapkę uwieńczoną kształtem księżyca, w ręku zaś różdżkę której końcówka tliła się słabym światłem. Początkowe zaskoczenie Piotrka teraz zamieniło się w zupełne osłupienie.
– Dziadek? – zapytał, choć był pewien, że się nie myli – Dziadek Bernard!! – krzyknął i rzucił się w jego stronę, by po chwili zatonąć w objęciach czarodzieja. Czuł się szczęśliwy i bezpieczny.
– Nikt mi nie powiedział, że jesteś czarodziejem – rzekł po chwili z wyrzutem.
– Bo nikt o tym nie wiedział kochanie – odrzekł dziadek i odsunął Piotrka za siebie.
Pozostała dwójka dzieci przypatrywała się całej scenie z radością i nadzieją tym większą, iż przez długie chwile czuli na sobie mrożący powiew śmierci. Miś stał w osłupieniu. Jego pewność siebie prysła jak listek zmieciony przez porywisty wiatr. Ostrze włóczni, którą straszył dzieci opadło, wiedział bowiem, że gdyby zrobił im krzywdę w przypadku porażki swego pana naraziłby się na straszliwą zemstę Frederishina.
– Czas uregulować nasze sprawy raz na zawsze – zwrócił się czarodziej do Cyrulika.
Stali teraz naprzeciw siebie niczym rewolwerowcy szykujący się do pojedynku. Cyrulik uśmiechał się przekornie.
– Jesteś wściekły bo udało mi się go wytropić – powiedział wskazując Piotrka ukrywającego się za postacią czarodzieja – Sam uciekłeś do tego prymitywnego świata myśląc, że się ukryjesz. Twoja chęć uczłowieczenia się była zawsze godna pożałowania. Ale ja pamiętałem, wiedziałem, że moc w twoim rodzie dziedziczna jest dopiero w drugim pokoleniu, dlatego tropiłem twojego wnuka tak długo, aż mi się udało. Penetracja ich umysłów nie była trudna. Ten mały to w szczególności wielki gaduła – wyszczerzył zęby wskazując na Adama, który oblał się burakowatym pąsem – Tak, ten mi się naprawdę przydał.
Piotruś przypomniał sobie jak pewnego razu siedzieli na podwórku przed przedszkolem i rozmawiali o swoich dziadkach. Adam opowiadał, iż jego był kiedyś żołnierzem i został nawet ranny na wojnie. Piotruś właściwie niewiele wiedział o swoim dziadku, ponad to, iż umiał wspaniale opowiadać bajki. Pamiętał, że mówił o tym wszystkim przyjaciołom, którzy słuchali go z uwagą, zwłaszcza zaś opowieści, którą usłyszał dzień wcześniej od dziadka.
Tak więc to Adam był źródłem wiedzy Cyrulika o dziadku Bernardzie i księdze z „ Opowieściami Wędrującego Lasu". Piotrek wielokrotnie mu o tym opowiadał przytaczając nowe historie.
– Powiedz w takim razie co zyskałeś ?– słowa Frederishina zawierały wyzwanie, które Cyrulik musiał podjąć. Postać maga nie była już tak dostojna jak po eksplozji komety. Wchłonięta moc zdawała się szybko z niego umykać sprawiając, że kurczył się i bladł – Zdaje się, że pomimo schwytania mojego wnuka nie zdobyłeś zbyt wiele sił, co? Twoje zadufanie i pycha zaciemniają ci umysł. Wciąż popełniasz te same błędy.
– Nie wiem jak go uchroniłeś psie, ale tym razem nie puszczę tego płazem. Jest jeszcze na tym świecie parę sztuczek, którymi mogę cię zaskoczyć.
W tym momencie usłyszeli krzyki. To Adelina zawyła z trwogi, a za chwilę zawtórowali jej Adam. Piotruś odwrócił się i znieruchomiał przerażony widokiem, który ukazał się jego oczom. Dziesiątki wielkich drzew zmierzało w ich stronę. Korzenie wyrywały się z gleby rozrzucając na wszystkie strony masy wilgotnej ziemi. Rozległe gałęzie wiły się w dziwnym tańcu przypominając węże, śmiertelnie groźne i bezlitosne. Grube pnie posuwały się w ich kierunku popychane przez wiatr, który nagle nawiedził polanę. Cyrulik korzystając z zamieszania wystrzelił w kierunku Frederishina słupem ognia. Czarodziej natychmiast jednym pociągnięciem różdżką uformował przezroczystą tarczę, która odparła płomienie. Był rozdarty. Musiał walczyć z Cyrulikiem, co uniemożliwiało pomoc Piotrusiowi i jego przyjaciołom. Mag zaś zdawał sobie sprawę, iż jest to jego ostatnia szansa na zadanie ciosu znienawidzonemu wrogowi, bowiem moc odpływała od niego z każdą chwilą. Miotał zaklęciami opanowany morderczym szałem. Przed Frederishinem pojawiła się potworna bestia, wysoka na trzy metry, z głową porośniętą długimi włosami. Ziejące rządzą zabójstwa oczy błyszczały na tle umazanego błotem pyska. W łapie trzymała ogromną maczugę, którą zamachnęła się na czarodzieja. Frederishin uskoczył, maczuga uderzyła z wielką siłą w ziemię rozbryzgując szczątki traw i chwastów na wszystkie strony. Potwór ryczał przeraźliwie wściekły, że pierwszy cios chybił celu. A więc stare sztuczki Cyruliku – szepnął czarodziej formując w powietrzu niewidzialny trójkąt. Po chwili z nicości magicznego kształtu wyszedł rycerz. Był dużo niższy od potwora, w prawej ręce trzymał lśniący złotem miecz, w lewej zaś tarczę. Odziany w błyszczącą zbroję przestąpił w stronę bestii. Ta zawyła, podniosła maczugę nad głowę i jakby chciała wbić rycerza w ziemię rzuciła się w jego kierunku. On stał spokojnie, czekając, aż kosmaty kształt zbliży się na tyle by mógł zadać cios. Frederishin wykonał szybki ruch rękami i rycerz uchylił się, maczuga zaś świsnęła obijając się o tarczę i milimetry mijając jego głowę. Potwór ryknął teraz już poważnie wściekły, był jednak zbyt powolny, by zdążyć wyprowadzić kolejny atak. Wojownik Frederishina ruszył do kontrataku. Ostrze miecza przecięło powietrze z taką siłą, że nawet napotkana po drodze kosmata uzbrojona w maczugę łapa nie zwolniła jego tempa. Posoka chlusnęła z wystającego kikuta, odcięty członek ciała spadł na ziemię, lecz ściskał nadal maczugę jakby przekonany że moc magii, która powołała go do życia pozwoli mu dalej zadawać śmiertelne ciosy. Nic takiego nie nastąpiło, bestia miotała się bezradna i wystraszona nie poddając się już woli Cyrulika. Rycerz wykonał szybki ruch na przód i wprawnym pchnięciem przebił włochaty tors bestii, potem zaś z gracją godną baletnicy wykonał półobrót, po którego zakończeniu głowa potwora spoczywała już u jego stóp, a włochate cielsko runęło na ziemię. Frederishin złożył ręce jakby ściągając materię w swoją stronę. Rycerz ułożył miecz na ziemi tuż obok tarczy i pokłoniwszy się zniknął.
– Czy masz w zanadrzu jeszcze jakieś niespodzianki ? – zapytał Frederishin patrząc jak twarz Cyrulika szarzeje z wysiłku. Czarnoksiężnik był wyczerpany jednak nienawiść nie pozwalała mu się poddać. Armia drzew za ich plecami dopadła dzieci. Śliskie konary oplotły Piotrka i Adama i uniosły wysoko w górę. Adelina próbowała uciekać jednak i ją sięgnęły wężowate kształty.
– Zabić je – syknął Cyrulik – Zadusić i wciągnąć w otchłań ziemi.
Mag sięgnął po swoją ostatnią szansę. Wykorzystując resztki sił przeobraził
się w zwinnego jaszczura. Nim wielki gad spróbował wbić swe szpony w
ciało Frederishina, ten przybrał postać godnego mu przeciwnika.
– Trzeba się ratować, trzeba ratować – powtarzał przerażony Miś myśląc już teraz tylko o ukryciu się w jakimś bezpiecznym miejscu i przeczekaniu całego zamieszania. Jego wiara w zapanowanie nad światami, co obiecywał mu przez lata Cyrulik została bardzo mocno zachwiana. Obawiał się, że po zgładzeniu dzieci zemsta Frederishina będzie okrutna i skupi się głównie na nim. Las był niedaleko, Miś zebrał w sobie na tyle odwagi by ruszyć pędem w jego kierunku. Musiał ominąć ożywione drzewa, wiedział jednak, że te są zajęte wykonywaniem morderczych rozkazów Cyrulika i zostawią go w spokoju. Biegł lekko pochylony wtapiając się w szarą scenerię krajobrazu.
Osiągnął już niemal swój cel, gdy zza gęstej kotary krzewów wyskoczyła wysoka zakapturzona postać dosiadająca czarnego rumaka. Jeździec chwycił przestraszonego Misia i nie zwalniając galopu porwał go ze sobą mknąc w kierunku dzieci. Pędzili z niesamowitą prędkością. Wtem jeździec zatrzymał się i zrzucił Misia na ziemię. Na jego polecenie śliskie pnącza krzewów owinęły się wokół łapek i nóg zwierzaka i przycisnęły go do skalnej ściany.
– Rusz się stąd, a zginiesz – zagroził Misiowi i pogalopował w stronę szalejących drzew. Te oplatały już szczelnie dzieci i rozpoczęły realizacje rozkazów Cyrulika. Pierwszy cios miecza odciął gałęzie wokół szyi Piotrka. Kolejne uwolniły Adama i Adelinę. Drzewa zaatakowały wojownika, jednak opuszczone przez Cyrulika i bezbronne wobec ostrza miecza zaczęły się cofać do cienia lasu.
Jaszczur był szybki i przebiegły. Jego cienkie i ostre kły ściekały śmiertelnym jadem. Podobnie mordercze działanie miały kolce pokrywające ogon i grzbiet. Wyposażony w takie akcesoria z pewnością rzuciłby się na każdego rywala pewien ostatecznego triumfu, jednak lśniące agresją oczy osobnika znajdującego się na przeciw skutecznie utemperowały jego zamiary. Mogłoby się wydawać, iż wilk nie jest odpowiednim przeciwnikiem dla nowego wcielenia Cyrulika, jednak ten był wyjątkowy. Mag już raz poznał siłę ogromnych kłów i miażdżącą moc szczęki. Lśniąca w poświacie księżyca grafitowo-szara sierść nadawała wilkowi wyjątkowego majestatu na jaki zasłużył będąc przez lata niekwestionowanym liderem najgroźniejszego stada w całym Północnym Lesie. Frederishin znał Wielką Szczękę i możliwości jakie sobą prezentuje. Bez wahania więc wykorzystał go jako broń w walce z Cyrulikiem. Wcielając się w postać Szczęki postanowił nie ingerować w jego pierwotne instynkty, skupił się bardziej na taktyce walki. Jaszczur zasyczał ukazując różowy jęzor. Uniósł ogon do góry i zataczając nim kręgi nad własną głową rzucił się na wroga. Wielka Szczęka wykonał szybki manewr sugerujący odskok w prawo, jednak w ostatniej chwili zmienił położenie ciała, które przez potężne mięśnie tylnych łap zostało wyrzucone w powietrze. Ogon Jaszczura trafił go w głowę, jednak kolce chybiły celu Wilk znajdował się za plecami Cyrulika, zdezorientowany mag szybko obrócił ciało, w tej samej chwili nastąpił ponowny atak Wielkiej Szczęki. Białe jak śnieg kły drapieżnika wbiły się w podgardle gada wyrywając z niego sporą część cielska. Bestia wydała głośny syk, brunatna breja wylewała się z rany, jednak ona nie zamierzała się poddawać. Ogon wystrzelił ponownie w górę. Wilk zdążył uskoczyć, za drugim razem nie dał już rady. Ogromna siła uderzenia przetrąciła łapę zwierzęciu, jednak zachwiała równowagą Jaszczura stwarzając Szczęce okazję do ostatecznego ataku. Gad uniósł ponownie swoją największą broń, był jednak zbyt wolny. Wilk wybił się z miejsca zdrową łapą, wiedząc, że każda następna chwila pozwoli obezwładnić bólowi jego ciało. Mordercza szczęka zacisnęła się na ogonie bestii Cyrulika. Wilk trzymając w pysku kawał cielska trzema szybkimi ruchami oderwał go od masy stwora. W tym momencie Jaszczur wiedział już że tej walki nie wygra. Pokiereszowany i utytłany szlamem buchającym z jego otwartych ran począł się osuwać, jakby chciał odegnać od siebie to, co nieuniknione. Energia umykała z niego jak powietrze z nieszczelnego materaca.. Cielskiem gada wstrząsnęły nagłe drgawki, by po chwili pozostać bez ruchu. To był jego koniec.
Kurz powoli opadał nad polem walki. Frederishin stanął nad pokonanym przeciwnikiem już w swojej ludzkiej postaci. Obok Wielka Szczęka poważnie ranny ułożył na boku swoje wielkie cielsko.
– Zaraz się tobą zajmę przyjacielu – rzekł do niego czarodziej przyglądając się groźnie wyglądającej ranie.
– Nic ci nie jest dziadku? – Jeździec stanął nad nimi wioząc na rumaku gromadkę oswobodzonych dzieci. Podjechali patrząc na gnijące ciało Jaszczura – Czy to wszystko co zostało z Cyrulika?
– Tak, to on w całej okazałości. Wydaje się martwy, ale los doświadczył mnie aż nadto, bym bezgranicznie wierzył pozorom.
VI.
– Wkrótce się znowu spotkamy, ale ty zapewne nie będziesz już niczego pamiętał ze zdarzeń ostatniej nocy – powiedział Piotrusiowi Jeździec. Postać podeszła do niego i zsunęła z głowy szary kaptur. Chłopiec ujrzał piękną dziewczynę, o błękitnych oczach i długich blond włosach. Na jej szyi wisiał skórzany rzemyk z mnóstwem koralików i wielobarwnych nitek. Jak to możliwe, że ta dziewczyna była jeźdźcem, który uratował im skórę.? Dziadek Bernard widząc rozterkę wnuka położył mu dłoń na ramieniu.
– Linia czasu naszej rodziny została zachowana – rzekł – Cyrulik chciał ją przerwać jednak pomylił się w jednej zasadniczej kwestii. Uznał ciebie Piotrusiu za spadkobiercę magicznego talentu, tym czasem w czwartym pokoleniu po każdym Wielkim Zaćmieniu spadkobiercą jest dziewczynka. W naszej rodzinie to jej przypadł ten dar.
Dziadek wskazał na wojowniczkę, która przyglądała im się w skupieniu.
– To twoja siostra Piotrusiu.
Chłopiec nie zrozumiał słów starego Czarodzieja. Dziadek wydawał się być rozbawiony.
– Niestety chłopcze, może jeszcze kiedyś dane ci będzie mieć brata, jednak istota, która przyjdzie na świat w naszej rodzinie za niespełna cztery miesiące będzie kobietą. I ona stoi właśnie przed tobą. To skomplikowane dla pięciolatka, wiem, ale musisz mi zaufać. Łączy was bardzo silna więź, przyznam ci się, że jej ogrom zadziwia mnie samego. Będąc jeszcze niewykształconą istotą w brzuchu twojej mamy posiada w pełni ukształtowaną magiczną jaźń. Dzięki niej czuwała nad tobą cały czas i zdołała mnie wezwać na ratunek. Jestem już zmęczonym starcem Piotrusiu, chcę odpocząć od tego świata, w którym spędziłem ogromną większość swojego życia. Może was to zadziwi, ale seriale telewizyjne, budki z hamburgerami i lody kręcone to dla mnie prawdziwe życie, w każdym bądź razie o wiele bardziej urozmaicone. Cyrulik nie będzie nas już dręczył, ale są tu jeszcze inne istoty które pragnęłyby śmierci naszego rodu. Jesteśmy w miarę bezpieczni, lecz musimy się pilnować. Zdaję sobie sprawę, że niedługo umrę. Długowieczność w świecie Coca Coli mnie nie dotyczy, ale będę jeszcze na tyle żwawy by przekazać jej swoją wiedzę. Pomożecie mi w tym mam nadzieję.
Dzieci przytaknęły szczęśliwe że już po wszystkim i niedługo wrócą do swoich domów. Były głodne i zziębnięte, a wizja ciepłego posiłku w przytulnym klimacie ich mieszkań napawała błogością. Jedynie zniknięcie Misia zmąciło uczucie szczęścia. Wojowniczka podeszła do poprzecinanych pnączy, które więziły zwierzaka. Kiwała z niedowierzaniem głową, jakby nie potrafiła zrozumieć jak udało mu się uciec. Frederishin przemierzał polanę z nosem skierowanym ku ziemi jakby chciał przewiercić ją wzrokiem na wylot w poszukiwaniu ukrytego skarbu.
– Musiały zostać zniszczone razem z Cyrulikiem – odezwała się po chwili Wojowniczka – Nie miał czasu, aby je gdziekolwiek ukryć.
Dziadek Piotrusia wpatrywał się teraz we wschodzące nad lasem słońce
– Obyś miała rację, moja droga, obyś ją miała – rzekł
Cień powoli rozmywał się na spalonej wybuchem komety ziemi ustępując miejsca porankowi. Frederishin zarządził marsz w stronę południową, gdzie jak twierdził znajdował się jego dawno nie odwiedzany dom. Wędrowcy ruszyli za nim bez słowa sprzeciwu niosąc na skleconych z gałęzi i płaszczy noszach rannego Wielką Szczękę. Czarodziej zastanawiał się jak wyjaśni całe to zamieszanie rodzicom Piotrusia. Ich pokolenie znało magię jedynie z książek dla dzieci i niemądrych filmów. Jednego był pewien. Opowieść o tym, iż jest starym czarodziejem stającym w szranki z niegodziwcem władającym czarną magią z pewnością nie przypadnie im do gustu.
Okolica ucichła, wydawałaby się nawet pozbawiona jakiegokolwiek życia, gdyby nie szelest dobiegający ze strony gęstwiny krzewów. Odgłos przybrał na sile i po kilku chwilach z zielono-bordowego gąszczu wyłonił się kształt. Jego wygląd był doprawdy żałosny. Utaplany w błocie, pocięty ostrymi jak sztylety kolcami roślin doczłapał do najbliższego pnia, by odpocząć. Zastanawiał się co teraz pocznie. Pozbawiony ochrony mocarnego Pana, narażony na zemstę licznych stworzeń, które razem skrzywdzili nie widział swojej przyszłości w różowych barwach. Dla potwierdzenia złego nastroju niebo w tej chwili zesłało na niego rzęsisty deszcz. Miś nie lubił deszczu. Musiał się śpieszyć. Niedługo nastanie poranek, a wtedy wszyscy dowiedzą się o jego klęsce. Wstał i poczuł ciężar w lewej kieszeni swego kubraka. Sięgnął tam i wyjął sakiewkę, własność Cyrulika. Nie miał pojęcia skąd wzięła się w jego kieszeni. Sześć różnokolorowych kulek mieniło się własnym światłem w czerni nocy. Miś pamiętał, że to za ich pomocą Mag wysyłał go do śpiących umysłów dzieci. Zastanawiał się, czy przedstawiają one dla niego jakąś wartość. Nie znał przecież tajemnych formuł i całego rytuału, który odprawiał Cyrulik. Wspomniał jednak nieznaną mu siłę, która nakazała konarom oswobodzić go z ustanowionego przez jeźdźca więzienia. Czyżby to prezent od Cyrulika skrywał taką moc? W konsekwencji ucieszył się ze znaleziska. Być może spotka jeszcze kogoś, kto pomoże mu je wykorzystać, a wtedy to on będzie dyktować warunki. Pokrzepiony wstał i rozejrzał się dookoła. Chyba pójdzie na Północ. Z opowiadań Cyrulika wynikało, że tam najłatwiej o ludzi, których potrzebuje. Zaczerpnął świeżego powietrza i ruszył przed siebie. Nim pierwsze słoneczne promienie powitały poranek na spalonej polanie, mała, brunatna postać zniknęła za horyzontem lasu.
Miś usiadł na kamieniu i wpatrywał się z niepokojem w mętniejące niebo. – Trochę tu czasy są zagmatwane. Albo: Miś wpatrując się z niepokojem w mętniejące niebo usiadł na kamieniu, albo: Miś usiadł na kamieniu i spojrzał z niepokojem w mętniejące niebo, albo: Miś siedząc na kamieniu wpatrywał się z niepokojem w mętniejące niebo.
Dopiero po powrocie, gdy zobaczyła ich mama urządziła ojcu ostrą reprymendę, - reprymendy mogła mu udzielić. Zrobić powinna awanturę.
Spacerował zafascynowany kolorowymi kwiatami i wielkimi paprociami oplatającymi ogromne drzewa. – Paprocie nie oplatają drzew.
- Ja tylko oglądam - odpowiedział mu chłopiec przestraszonym głosem – zbędne
Tam panoszył się tylko mrok, a ze wszystkich stron dochodziły go przerażające dźwięki. – przerażające dźwięki dochodziły do mroku? Pomieszałeś podmioty.
Stojący obok niego Miś wykrzywiał się w uśmiechu. – Cały się gioł, gdy się uśmiechał? Czy może jednak usta albo pyszczek wykrzywiał?
Miś często zadawał mu pytania, na które chłopiec w jego wieku nie mógł znać odpowiedzi. – Ze zdania wynika, że chłopiec który ma tyle lat co miś nie może znać odpowiedzi na zadawane przez tego misia pytania.
Przy wejściu wisi wielka tablica z przypiętymi rysunkami najzdolniejszych przedszkolaków, Piotruś się do nich nie zalicza, dalej szatnia, gdzie każdy ma swoją szafkę oznaczoną odpowiednim symbolem i sala do rytmiki. – Ni w pizdę ni w oko to wtrącenie. Zdanie do przeróbki. Podziel na dwa, jakoś przekombinuj.
Ci, którym łowy zupełnie się nie powiodły muszą zadowolić się zwisem na drabinkach, lub okupacją jednej z trzech huśtawek. – Wiszeniem.
- Pilnie potsebuję łopatkę - mówił Adam, (Kropka. Usuń „którego” i od nowego zdania)którego braki w przednim uzębieniu sprawiły, że czasem trudno było go zrozumieć.
Adelina od samego początku znajomości przedrzeźniała Adama, który wydawał się mniejszy i bezbronny, jednak ten z biegiem czasu zaczął się jej odcinać, co z kolei prowokowało (ją) do nowych zaczepek i tak bez końca.
Przeczytałem kawałek. Tyle wyłapałem w przeleconym fragmencie. Ogólnie styl wydał mi się ciekawy, psują go tylko tego typu kfiatki. Natomiast fabuła nie zainteresowała mnie na tyle, żebym przebrnąl przez całe 14 stron.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Pogrubiona kursywa. Oczy chcesz nam popsuć do reszty?
Czym jest "horyzont lasu"?
Chyba wrócę do tego opowiadania w porze bardziej sprzyjającej czytaniu. Podczas przeglądania to i owo przyciągnęło uwagę, więc spróbuję zapoznać się z całością.