- Opowiadanie: Sędzikowski - PRZYJACIÓŁKI

PRZYJACIÓŁKI

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

PRZYJACIÓŁKI

Był ciepły letni poranek, kiedy Wiedźma w towarzystwie starej przyjaciółki Gizeli Raban, raczyła się chłodnym cieniem w wejściu do kamienicy.

 

    • Popatrz na tą – wyciągnięta płaska twarz Gizeli wyglądała, jakby ktoś za sterczące włosy powiesił ją na lince i skutecznie wysuszył. Wiedźma instynktownie spojrzała we właściwym kierunku, chociaż nie widziała gestu starej kumoszki. Bezbłędnie wyłowiła też, wśród ciągnącego na Podgórzu tłumu, znajomą sylwetkę.
Nie było to zadnie specjalnie trudne, gdyż, sylwetka zdecydowanie się wyróżniała. Szczupła, owinięta czarną koronkową suknią, Alicja Sztunbanober kroczyła z dumnie zadartą głową, ciągnąc za sobą niewielki tren. Spod rozcięcia sukni co jakiś czas błyskała długa, zgrabna noga, opięta czarną koronką.
    • Alicja – zauważyła Wiedźma demonstrując pieńki zębów w zagadkowym uśmiechu.
    • Od Sztunbanoberów – uzupełniła stara Gizela.
    • Córka tej od procesów – stara czarownica bynajmniej nie miała zamiaru wykazać się słabszą znajomością terenu.
    • Margaritty.
    • Co jej mąż wziął i wyjechał – warknęła.
    • Za granicę się dorobić. Siedem lat temu – obojętnie odbiła piłeczkę Rabanowa.
Wiedźma przez chwilę poruszała podbródkiem, w końcu splunęła.
    • Do Anglików na truskawki – bezlitośnie dodała chuda sąsiadka wyprzedzając Wiedźmę o dwa punkty.
Wiedźma pożałowała, że nigdy nie słuchała uważniej wyznań dorastającej Alicji. Przed oczyma jej wyobraźni pojawiła się dziecięca twarzyczka, okolona burzą blond włosów. Zdało się jej, że wspomnienie pochodzi zaledwie sprzed paru dni. Jednak Alicja nie mogła przecież w ciągu paru dni przemienić się z pociesznego stworka, złożonego głównie z fal jasnych włosów, uśmiechu i niebieskich jak korona słońca na bezchmurnym niebie oczu, w wysoką, długonogą damę o filigranowej sylwetce i kroku paradnym, niczym u młodej królowej. Czas najwyraźniej ostatnio umykał podstępnie i szybko. „Tata pojechał do Anglii pracować z wariatami!" – rozbrzmiał w Wiedźmy głowie dziecięcy głosik.
    • A właśnie, że pojechał na wariatów, a nie na truskawki! – jadowicie oznajmiła Wiedźma, z nagła olśniona.
    • Hmm – stara Rabanowa wzruszyła ramionami. – A ja ci mówię, że na truskawki.
    • Na wariatów!
    • Na truskawki!
Wiedźma zagulgotała w cichej furii. Zmięła w ustach ostro brzmiące słowa, aż wokół rozniósł się smród siarki.
    • Zapytamy się – wyciągnęła w kierunku przesuwającego się pod wzgórzem, nieświadomego tłumu zakrzywiony krogulczy pazur.
    • Nie musisz. Sama tu idzie – rzuciła Rabanowa.
    • A ty skąd wiesz?
    • Po oczach widzę.
Rzeczywiście, Alicja po chwili odłączyła się od ludzkiego nurtu niedzielnych spacerowiczów i poczęła wspinać się na stare kamienne schody, wiodące na wzgórze. Podciągając jedną ręką spódnicę, drugą nie wahała się chwytać wystających z ziemi kamieni i stawiać ogromnych kroków. To niespodziewane wyzwanie rzucone zniszczonym schodom znacznie odjęło jej powagi, za to wraz z wojskowymi butami sznurowanymi prawie do kolan, zdecydowanie dodało ekscentryczności i posmaku nieprzewidywalności.
    • Popatrz tylko – buty po oficerze czerwonoarmiście, a żaboty po Marii Kazimierze – zauważyła Rabanowa. Gdyby za starych dobrych czasów któraś z nas tak na miasto wyszła…
    • Oj wychodziło się – mruknęła Wiedźma z rozmarzeniem, odruchowo poprawiając chustę na głowie.
    • Oj wychodziło – zgodziła się Rabanowa. – Ale skrycie przy świetle księżyca i lasem, a nie otwarcie, w biały dzień, na oczach ludzi i kruków. Wstyd przynosi.
    • Ale ma zadatki, po matce – z sentymentem w oku zauważyła Wiedźma.
    • Na podpałkę chyba. Tak jak i matka.
    • Pewnie dlatego od niej chłop za morze do wariatów uciekł – kwaśno zauważyła wiedźma.
    • Słuchy chodzą, że ten drugi, Rosjanin, też czmychnął. A postawny był mężczyzna. Kudłaty i z błyskiem w oku – rozmarzyła się stara Gizela – nie tak jak te wymoczki. Chude w nogach i brzuchate.
Wiedźma wzruszyła ramionami. – Za dużo o nim gada ostatnio – stwierdziła. Najwyraźniej temat ją drażnił.
    • Bo tam na Wschodzie, chłop to jest chłop, raz widziałam jak się w rzece kąpał… – nie zrazona kontynuwala rabanowa.
    • Słyszałam, że za piłką ciurkiem ganiał – Rabanowa nie zauważyła złego błysku w oczach sąsiadki.
    • Bo piłkarzem był. W nogach szybki! Muskularny!
    • Mówię, że jak kto mu piłkę rzucił, to ją ganiał. – zauważyła Wiedźma złośliwie. – Pewnie do rzeki wbiegł, a prąd wartki.
    • W rzece to on się kąpał!
    • No mówię przecie! A prąd wartki. Był chłop, nie ma chłopa.
Tymczasem Alicja zamiatając spódnicą, dostała się na szczyt wzgórza. Z rumieńcami na pergaminowo białej skórze, zatrzymała się przed płotem i przez chwilę ciężko oddychając, patrzyła na dwie kumoszki, przycupnięte na zydlach. Staruchy odwzajemniły się spjrzeniem spode łba, bez słowa. Czarny kot wskoczył na płot i przez chwilę balansował, na gotowej zaraz upaść skrzypiącej konstrukcji. Płot chylił się raz to w kierunku Alicji, raz w kierunku kamienicy, jakby nie mógł się zdecydować, wobec której strony powinien okazać lojalność. W końcu kocur obrócił się przodem do dziewczyny, a płot groźnie nastroszył w jej kierunku piki połamanych szczebli.
    • Dzień dobry – dała za wygraną Alicja – ja do pani Wiedźmy. Można?
    • A to panienka się jej sama zapyta, dyć tu siedzi – skrzeknęła nieprzyjaźnie Rabanowa.
    • Do niej właśnie mówię, dyć! – pogardliwie podkreśliła ostatnie słowo blondynka.
    • A wejdź córuchno – Wiedźma bez entuzjazmu podłubała w przednim zębie.
    • Porozmawiać chcę – Alicja spuściła z tonu, instynktownie szukając sprzymierzeńca.
    • A można i porozmawiać. Właściwie, to nie ma do kogo gęby otworzyć przy niedzieli – Wiedźma najwyraźniej powzięła jakiś uraz wobec sąsiadki.
Córka Margarity od procesów, zadała sobie w duchu pytanie, czy Wiedźma tak umiejętnie podchwytując jej intencje, nie próbuje czasami wciągnąć jej w jakiś starczy konflikt.
    • Chciałam poufnie, ale patrząc na tak mądre, stare kobiety ufam, że mogę liczyć na honorowe dotrzymanie sekretu – Alicja tą dyplomatyczną deklaracją postanowiła się wymigać od ewentualnego uczestnictwa w sporach i zmyć z języków posmak sprzeczki.
Mądre, stare kobiety wydały z siebie pełne ukontentowania pomruki.
    • My się cudzymi sprawami nie interesujemy. Za stare jesteśmy też na plotki – przyznała skwapliwie Rabanowa.
    • I za mądre – dodała Wiedźma.
    • Wiedziałam! – ucieszyła się Alicja. Wygładziła fałdy spódnicy powodując, że ku zgrozie starowin spod żabotów na rękawach sypnął się brzęczący deszcz bransoletek i łańcuszków.
    • A co to, miła laleczka cygankę raczyła obrabować? – zaciekawiła się Rabanowa.
    • A to… nie, to gocie rekwizyty – odrzekła szybko dziewczyna.
    • Jakie?
    • Gocie, no gotyckie, bo wie pani, jestem gotką – Alicja nieco zakłopotana doprowadzała do porządku biżuterię.
    • Spotykacie się gdzieś? – zainteresowała się Wiedźma.
    • No, pewnie! W pubach, na bulwarze. A czasem po prostu na ulicy.
    • Acha – z pewnym zawodem mruknęła Wiedźma – i pewnie w biały dzień.
    • A jakże! Smoczyca by mnie w nocy za diabła nie puściła.
    • Kto?
    • No mama.
    • A ile ty masz lat złociutka? – zainteresowała się Rabanowa.
    • Czternaście.
    • Ach gdy ja miałam czternaście lat to i w nocy i po lesie…. Ale nie żeby w dzień ludzi straszyć jak potępieniec!
    • Za kim ty w nocy po lesie biegałaś, chyba za wilkami – roześmiała się stara Gizela.
    • Oj biegało się, biegało – odrzekła tajemniczo Wiedźma
    • Chcę porady – Alicja rzuciła na stół garść monet. – Siedem złotych. Nie wiem czy starczy, ale więcej nie mam.
    • A co ma nie starczyć?! – Gizela idź zaparz kawy gościowi – Wiedźma z punktu odzyskała werwę.
    • Bo chodzi o to pani Wiedźmo, że ja już nie wiem co mam robić, czuję się taka samotna! – Alicja załamała ręce na podołku i usiadła gwałtownie na starej ławce pod murkiem.
    • Przecież tyle ludzi tam na dole chodzi – zdziwiła się Wiedźma – córuchna ładna jest i postawna. I ciężka od biżuterii.
    • Ale samotna – Alicja dramatycznie opuściła głowę, aż bujne loki zakryły zarumienioną twarz, a łańcuszki na szyi rozdzwoniły.
    • No to może buty zdejmie. I tak nie dzwoni żelastwem, to wtenczas się kawalery będą oglądać, że cho! Bo ładna jest – Wiedźma szponami przeczesała jej włosy.
    • Że co? – Alicja uniosła gwałtownie głowę.
    • No… może się boją, jak galopuje tak ulicą czarna jak noc, żelastwem dzwoni jak upiór i wali obuwiem o bruk. Trochę wdzięku dziewczęcego pokazać trzeba!
    • Pani nic nie rozumie! Jestem samotna bo nie mam przyjaciółki!
    • A mówiła, złociutka, że się spotykacie.
    • No tak, ale to są spotkania profesjonalne. Wie pani. Wymieniamy się mp-czwórkami, gadamy o klipach i o czarnej magii. Znajomi i koleżanki.
    • Oj dużo się zmieniło – sapnęła pod nosem Wiedźma. – to w czym problem?
    • W tym, że chyba straciłam przyjaciółkę.
    • To se inną znajdzie. Na profesjonalnym spotkaniu.
    • Ale ja chcę z powrotem Asie! Pani nic nie rozumie?! – głos Alicji wpadł w dramatycne tony.
Wiedźma miała wrażenie, że się domyśla, ale wolała zatrzymać swoje przypuszczenia dla siebie.
    • Co najgorsze, że Ada ze mną zerwała znajomość, bo zazdrosna była o Asię.
Starucha zmrużyła głęboko osadzone czarne oczy.
    • To może tym razem jednak z jakim kawalerem – zasugerowała łagodnie.
    • Czy pani w ogóle rozumie słowo przyjaciółka?
    • No ja rozumiem. Babom ślubów nie dają – nad Alicją pojawiła się głowa starej Rabanowej, wystając ponad parapetem.
    • Z panią nawet nie rozmawiam! Niech pani nie będzie bezczelna! – w przypływie złości Alicja porzuciła dyplomację – ja do was szczerze i poważnie, a wy sobie robicie niesmaczne żarty – wstała niespodziewanie wybuchając gniewnym płaczem.
    • No już dobrze, nie wścieka się! – rzekła Wiedźma pojednawczo. – A o co się przyjaciółka obraziła?
    • O to, że za dużo się spotykamy. Że jest już trochę mną zmęczona i musi wszystko sobie przemyśleć.
Staruchy wymieniły szybkie spojrzenia. Z okna doleciał gwizd czajnika, zagłuszając pochlipywanie Alicji.
    • To może z tą Adą się da jeszcze poprzyjaźnić – zasugerowała Wiedźma.
    • Z Adą się już nie da. Ada to po pierwsze emo, a po drugie…
    • Kto?
    • Emo. Czyli, że wie pani, taka co wszystko strasznie przeżywa, rozczula się nad sobą, płacze z byle powodu i cały czas myśli o swoich uczuciach. Jaka to nieszczęśliwa i tak dalej.
    • Tfu – splunęła Wiedźma – ale ty nie jesteś Emo? – upewniła się.
    • Nie, no gdzie tam. A wyglądam? Ema ubierają się jak kreskówki.
    • Jak kto?
    • Coś jak postacie z bajek.
    • Acha – Wiedźma z niepokojem ogarnęła wzrokiem strój Alicji.
    • My na Ema patrzymy z pogardą – zapewniła Alicja.
    • Bardzo roztropnie – zgodziła się stara czarownica.
Tymczasem stara Gizela przyszła z czarną jak smoła kawą i talerzykiem z kawałkami babki.
    • Na osłodę życia i łez otarcie – postawiła dobra na podartej ceracie.
    • Po drugie – kontynuowała dziewczyna – Ada jest aż dwa lata młodsza ode mnie, a po trzecie jest zbyt zaborcza.
    • Jaka? – zdziwiła się Wiedźma.
    • Taka ze chce mnie mieć tylko dla siebie. A ja nie poświecę Asi dla Ady.
Staruchy rozchrząkały się starając nic zdławić lincze cisnące się do ust komentarze.
    • Ale skoro Asia się sama poświęciła – zauważyła ostrożnie Wiedźma.
    • Po pierwsze niech pani nie…
    • Nie będzie bezczelna – usłużnie podsunęła Rabanowa.
    • Nie, proszę mi nie przerywać, niech pani nie przekreśla na zawsze Aasi, chyba że chce pani, żebym się tym nożem pchnęła – wykazała na spory nóż kuchenny dołączony do ciasta.
    • W żadnym razie! – Wiedźma skinęła ukradkiem w kierunku kumoszki i ta natychmiast ukryła nóż pod fartuchem.
    • Po drugie, nasza przyjaźń z Adą legła w zgliszczach, gdy jej to powiedziałam.
    • A co jej powiedziała? – zaciekawiła się Wiedźma.
    • Powiedziałam – Alicja przyłożyła wystającą spod żabotu drobną dłoń do piersi – powiedziałam jej: nie tylko twoje serce jest przesiąknięte na wskroś zazdrością, ale i dusza! Rozumie pani, że po tym nie ma powrotu.
Wiedźma miała wrażenie że już od kogoś słyszała takie stwierdzenie. Była przekonana, że osoba która je wypowiadała, również nosiła żaboty, chociaż w tych czasach jakoś mniej ją to irytowało. Zdaje się, że później doszło do jakiegoś dramatycznego zgonu.
    • Młodzi jesteście to i silne emocje wami targają. Może babki na osłodę – Rabanowa pchnęła talerz w kierunku Alicji.
    • Trochę musicie się uspokoić. Nad jezioro pojedźcie z jakimiś kawa… Wiedźma ugryzła się w język – z kanapkami z jajkiem. Piłką porzucajcie.
    • Za dużo myślicie – stanowczo stwierdziła Rabanowa.
    • Pani za to w ogóle nie myśl – wypaliła Alicja niespodziewanie – niby takie stare i mądre a nic doradzić nie potrafią! Przecież nie pojadę z Asią i kanapkami z jajkiem nad wodę skoro ona nie chce mnie widzieć!
    • Ale kawale… znaczy się… kanapki z jajkiem pojadą chętnie – pogrążyła się Wiedźma.
Alicja obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem.
    • Chciałam powiedzieć, że może trochę odpocząć na świeżym powietrzu powinna.
    • W miastach zaduch. Pełno ludzi, idźcie to kota! – chuda Gizela machnęła ręką śpiesząc z pomocą kumoszce.
    • Trochę samotności się przyda. Może jak pani Asia odsapnie trochę… – dodała Wiedźma.
    • Babeczki – Rabanowa podsunęła tależyk z ulgą widząc, że na purpurową twarz Alicji powracają normalne kolory.
    • Tu nie chodzi o miłość, tylko o przyjaźń! Po raz ostatni to mówię – rzekła lodowato Alicja. – Pani popatrzy – podsunęła jej przed oczy świecący wyświetlacz.
    • Tfu, na psa urok! – parsknęła Wiedźma na widok kolorowego ekranu i odskoczyła do tyłu na zydlu.
    • Proszę przeczytać!
    • Kiedy okularów nie mam!
    • Ja przeczytam – Rabanowa wyciągnęła kościstą dłoń w kierunku telefonu.
    • Ciągle siedzę i rozmyślam, od trzech dni w lesie… – przeczytała Rabanowa. – Od trzech dni w lesie? Może się zgubiła – zaniepokoiła się.
    • A może poleciała na jakie profesjonalne spotkanie? – ożywiła się Wiedźma – O który las dokładnie się rozchodzi?
    • Pani przewinie strzałką – Alicja z rezygnacją ukryła twarz w dłoniach.
    • … w lesie mej duszy zgubiona – z wyraźnym rozczarowaniem przeczytała Gizela.
    • To było dzisiaj w południe. Sześć godziny temu! Od tego czasu nic! – Alicja wydęła policzki i rozłożyła ręce. – Ani strzałki, ani pisku, ani esa, nie mówiąc już o jakiejś emotce w ememesie.
    • Ja tam mogę przyjaciółek przez pół wieku nie wiedzieć i wcale nie mam do nich o to żalu, że z tęsknoty nie popiskują – zapewniła Wiedźma. – Wręcz przeciwnie. Cenię sobie święty spokój.
    • Ale kiedy ja nie chcę świętego spokoju!
    • Bo młoda i głupiutka. U was młodych wszystko takie poplątane. Nie ma nic nad spokojne stateczne życie w samotności.
    • Aha! I panie są tego najlepszym przykładem.
    • My? My stare i stateczne – zaprotestowała Gizela. Po lasach duszy się nie szlajamy – zarechotała zgryźliwie.
    • Bo mądre – uzupełniła Wiedźma.
    • Wiedziałam, że nikt mnie nie zrozumie – Alicja zwiesiła głowę.
    • A z matką nie może porozmawiać? – zasugerowała Rabanowa.
    • Smoczyca, cięgle po sądach biega, a jak jest w domu to siedzi na kanapie i odchodzi od zmysłów, bo Walentin od niej uciekł. Zostawił po sobie psa i dziadka, który po polsku nawet nie rozumie. Siedzi całymi dniami pod oknem i w dudy dmie z rozpaczy. A pies wyje po nocach.
    • Oj ciężkie ty masz życie córuchna – stara Rabanowa pogłaskała ją po głowie. – Babeczki zjedz.
Alicja z desperacją wepchnęła w usta ciasto.
    • Napisałam jej, że otoczyła swe uczucia rozległymi, wysokimi murami, a ona nic! – po bladych policzkach popłynęły łzy.
    • Lubczyku jej trzeba – zdecydowała Gizela – lubczyk każdy mur skruszy.
Alicja omal się nie zakrztusiła.
    • Co? Przecież lubczyk jest dla zakochanych par! To niesmaczne!
Chuda Gizela otworzyła usta i zmrużyła gniewnie oczy, co w połączeniu z jej sterczącymi na wszystkie strony włosami sprawiło, że upodobniła się kota oburzonego, iż ktoś wylał na niego wiadro wody.
    • Całą sobotę piekłam! Niewdzięczne dziewuszysko!
    • Nie babka – Alicja po raz pierwszy uśmiechnęła się. – Niesmaczne są te wasze gejowskie insynuacje. Ksiądz mówił nawet na religii, że gejów powinno się na stosie palić, bo to chore.
    • Ach… – Rabanowa odzyskała rezon – z gejami to rzeczywiście dajmy sobie spokój, ale na młode dziewczyny, to by się nawet popatrzyło.
    • Zboczone panie są chyba!
    • Wręcz przeciwnie! – oburzyła się Rabanowa – do chłopa rumieni się dziewcze niewinne, a ten ją chucią atakuje.
    • I same kłopoty z takiej namiętności wynikają. Ciąża niechciana, kłótnie i rozwody – uzupełniła Wiedźma.
    • A między dziewczętami miłość czysta, stateczna i pełna zaufania – dodała natychmiast Rabanowa. Jak pomiędzy przyjaciółkami. Bez chuci.
    • Mądrymi przyjaciółkami, co święty spokój i stateczność uczuć szanują.

Alicja patrzyła przez chwilę oniemiała.

    • Proszę mi powiedzieć, czy ja wyglądam na starą i stateczną homoseksualistkę? – zapytała w końcu.
Tym razem staruchy oniemiały.
    • Chcę tylko, żeby między nami było tak jak dawniej.
    • Ale skoro już trzeci dzień myśli o córuchnie, to przecie ko… znaczy się lubi i szanuję – zastanowiła się na głos Rabanowa.
    • Pewnie, że lubi i na pewno szanuje – odezwała się Alicja – ale gdzie jej siostrzane uczucia?
    • A to nie wspominała, że ma siostrę – zmarszczyła brwi Wiedźma.
    • Bo nie mam!
Wiedźma otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale niespodziewanie problem zdał się wybitnie złożony.
    • To czego jeszcze od niej chce?
Alicja przyłożyła dłonie do serca i nabrała tchu.
    • By tak jak zawsze, była moim bliźniaczym płomieniem!
    • Hę?
    • By płomienie naszych serc się łączyły, paliły razem! Czego pani nie rozumie?
    • I lubczyku na pewno nie chce?
    • Nie!
Staruchy znowu zamilkły zbite z tropu. Przez chwilę obserwowały kota, bezskutecznie usiłującego wygrzewać się w czerwonych promieniach słońca. Alicja zdjęła z szyi ciężki medalion w kształcie nietoperza i położyła na stole.
    • Srebrny. Tata mi przysłał z Anglii – posunęła ozdobę w stronę starowin – musicie mieć coś na przyjaźń!
    • To chce przyjaźni, czy płomieni? – sapnęła rozsierdzona Wiedźma, niczym sroka wbijając wzrok w błyskotkę. – Nich się do stu milicjantów i księdza proboszcza zdecyduje!
    • Płomieni przyjaźni – rzekła z naciskiem Alicja.
    • Pokręcone te wasze życia jak, świńskie ogony.
    • Paniom to łatwo mówić, skoro od rana do nocy siedzą na ławkach i trwają! – odcięła się Alicja.
    • Podrośnie, to doceni uroki statecznego trwania – burknęła Rabanowa.
    • Czy nie ma jakiegoś czaru na przyzwanie utraconej przyjaciółki? – Alicja zdjęła bransoletę i położyła obok nietoperza.
    • Jakbym dobrze poszukała, ale kufry zagracone, a ja się schylać nie mogę.
Alicja odpięła kolczyki.
    • Złoto. Agielskie. Tata mówił że zrabowane jeszcze w Afryce.
Wiedźma użyła dwóch z czterech zębów, by ocenić wartość datku.
    • A no, jak w Afryce, to przecie żaden grzech – stwierdziła skwapliwie.
Podniosła ze stołka swą korpulentną sylwetkę, chowając fanty w kieszeń fartucha.
    • Klient płaci klient żąda. Pójdzie za mną.
Alicja, rozpromieniona, podążyła w ślad za nią do korytarza wypełnionego zapachem pleśni, ziół i zmurszałych murów. Starowina pchnęła drzwi do obszernego, acz zagraconego pokoju. Alicja rozejrzał się, jak zawsze zafascynowana wnętrzem wiedźmowego bałaganu. Gdy jej wzrok z pokrytych pajęczynami łapaczy snów ześliznął się w okolice szafy, natrafiła na gniewne ślepia bestii. Krzyknęła cienko, wpadając na czającą się w drzwiach Rabaową.
    • Wypchany nie boi się – uspokoiła ją Wiedźma. – A ty poszła stąd, nie prosiłam – zwróciła się do sąsiadki.
    • A co to, przede mną chyba nie masz nic do ukrycia, Geniu – przymilnie odezwała się Gizela popychając Alicję.
Dziewczyna patrzyła w oszołomieniu na wielkiego nieruchomego wilkołaka, odzianego w barokowa, drutowaną spódniczkę.
    • Nie ugryzie? – zapytała nie mogąc oderwać wzroku do wyszczerzonych kłów i wysuniętego lubieżnie języka.
    • Przecież mówię, że wypchany – warknęła Wiedźma.
    • Dlaczego on nosi sukienkę – zapytała Alicja.
    • Bo patrzeć hadko.
    • Jak?
    • Nieprzystojnie. Niech się już nie gapi!
Alicja posłusznie odwróciła wzrok.
    • Tłok się robi! – Wiedźma z furią spojrzała na przyjaciółkę.
    • A co to, tłoku się boi? – skwitowała hardo Gizela, również nie mogąc oderwać wzroku od nieruchomego stwora.
    • Sama go pani wypchała? – zainteresowała się Alicja.
    • Sam by się przecie nie wypchał – burknęła Wiedźma zanurzając głowę w kufer z rupieciami.
    • A czemu?
    • Bo nigdy się same nie wypychają. Skończy już z głupimi pytaniami!
    • Mam na myśli, dlaczego trzeba było go wypchać? Zdechł?
    • Żeby tylko! Żywotny był. I namolny. Dać takiemu palec to… – urwała i sycząc wściekle do połowy zniknęła w kufrze.
Po chwili wynurzyła się, ściskając w dłoniach płócienne woreczki.
    • Przypadkiem lubczyk już uwarzony znalazłam. Nie chce?
    • Nie!
    • Dobrze, dobrze, pytam tylko – Wiedźma odłożyła na parapet flakonik i podeszła do stołu. Mrucząc inkantacje, rozsypała zawartość na blacie. Długo chodziła wokół, chlapiąc nań zawartością tajemniczych flakoników.
Alicja zapadła się w miękkim pachnącym pleśnią krześle, zmęczonym wzrokiem patrząc na znikające za horyzontem słońce. Wypchany wilkołak przestał być straszny i przy całej swej ekspresji zdawał się teraz wyglądać poczciwie i nawet w sympatyczny sposób znajomo. Stara Gizela zdążyła międzyczasie wyjść i wrócić z talerzykiem pełnym słonecznika. Podsunęła go Alicji, lecz ta odmówiła, tłumacząc się bólem serca i wielu innych znękanym stresem narządów.
    • Usiedli tu – Wiedźma usadowiła się na stołku przy stoliku, wskazując na dwa puste miejsca.
Alicja i stara Rabanowa natychmiast podsunęły swoje krzesła. W zapadającym zmroku dziewczyna miała wrażenie, że twarz Wiedźmy poszarzała stapiając się kolorystycznie z zakurzonym otoczeniem.
    • Przyjaciółko, co w lesie swej duszy miłości szukasz, widzę cię, widzę, jak w drzwi tego domu pukasz – zaintonowała. Plunęła na stolik, a rozsypane zioła zatliły się, wyrzucając w powietrze kłęby zielono niebieskiego dymu.
Przez dłuższą chwilę nic się nie wydarzyło.
    • O ty, która miłość szczerą odrzucasz i pod pniem murszału zwątpiona kucasz, choć do Alicji, a życie twe wypełni się smakiem angielskich delicji – dorzuciła z natchnieniem Rabanowa.
Alicja spojrzał na nią krytycznie. Wiedźmy zaś odpowiedziały jej pełnym wyczekiwanie wzrokiem.
    • Ty co się wysokim murem odgrodziłaś, wiedz, że się do prawdziwej przyjaźni zrodziłaś – słowa wypadły same z ust Alicji.
Siedziały przez chwilę w milczeniu, aż dym stał się nieznośnie gryzący a za oknem zrobiło się ciemno.
    • Widzę cię, jak w drzwi pukasz, ty która miłość szczerą odrzucasz – rzekła z wysiłkiem Wiedźma, która nigdy nie była specjalnie kreatywna.
Wtem rozległo się gwałtowne pukanie.
    • A jednak – z nijakim zaskoczeniem rzekła Wiedźma. – Wejdź niewiasto w nasze progi, bo czeka na cienie skarb twój drogi! – Wykrzyknęła.
Drzwi skrzypnęły i do pokoju wpadł pies.
    • Czajka! – zdziwiła się Alicja.
    • Od progu dał się słyszeć basowy dźwięk dudów. Za Czajką, zataczając się, wszedł siwobrody starzec. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po izbie i nie wiele myśląc, zajął miejsce przy oknie, Następnie zaczął z zapamiętaniem dąć w instrument. Rozległy się tęskne wschodnie dźwięki.
    • Właśnie pani szukam, a już myślałam, że pani nie ma w domu, tak cicho… – w drzwiach pojawiła się wysoka postać o kruczoczarnych włosach.
    • O jej! – jęknęła Alicja kuląc się na krześle.
    • No tego się po pani nie spodziewałam, co u pani robi moja córka?! Jej też wszędzie szukam!
    • Rozmawiamy sobie – rzekła niewinnie Wiedźma znad zielonkawych oparów unoszących się ponad stołem.
    • Myślałam, że z uwagi na naszą długą przyjaźń, można na pani polegać, jest już prawie dziesiąta! – krzyknęła przybyła, w jej zielonych oczach zatliły się ogniki furii.
    • Za dwie godziny – trzeźwo zauważyła Wiedźma.
    • Walentin? – Margarita teraz dopiero zauważyła stojącego w kącie wilkołaka. – To męża też pani mi uprowadziła? Pozwę panią! – ryknęła głosem mrożącym krew w żyłach.
    • Jaki tam mąż, on wypchany – zaprotestowała starowina.
Rabanowa z osłupieniem spojrzała na sąsiadkę.
    • A mówiła, że w Wiśle się utopił.
    • Akurat utopił, akurat wypchany! – Gniewne błyski rozszalały się w zielonych oczach Margarity Pstryknęła palcami, aż poszły iskry. – Szlaja się jak zawsze! Poruszył się! – rozkazała.
Wilkołak drgnął i rozejrzał ze zdumieniem.
    • Miła moja! – ryknął zwracając się w kierunku Wiedźmy.
    • Miła? – syknęła matka Alicji.
    • Samotny był i opuszczony, łasił się, więc przygarnęłam – rzekła szybko Wiedźma.
    • I ubrała – Margarita z odrazą wskazała na sukienkę.
    • Czysta miłość, platoniczna między nami! Ostatni raz! – zawył stwór podchodząc do osłupiałej wiedźmy.
    • Ty, z nim?! – wrzasnęła niespodziewanie Gizela – a tak ci ufałam! – Dlatego przez cały tydzień mnie unikałaś, ani pisku, ani strzałki, ani nawet na pukanie nie odpowiadałaś! – uniosła kościste dłonie, a z jej palców wystrzeliły snopy iskier. – Jak mogłaś mnie tak zwodzić Gertrudo?!
    • A mogłam! – skrzeknęłą Wiedźma, która uznała, że już i tak nic nie pogorszy jej sytuacji.
    • Czym sobie na to zasłużyłam? Przecież darzyłam cię stateczną miłością!
    • A tym… – krzyknęła Wiedźma uskakując po meblach, przed nacierającym wilkołakiem – …że serce twe przeżarły mury zazdrości, tfu na psa urok, poszli wszyscy do diabła!
    • Do domu zboczeńcu! – Margarita porwała z kąta miotłę i jęła okładać wilkołaka.
    • Miła moja – stwór zadarł spódniczkę i rzucił się w kierunku Wiedźmy, nie bacząc na razy.
Ta nie zwlekając, z braku laku, chwyciła siatkę na motyle. Zatoczyła nią łuk i krzyknęła:
    • Stoją i się nie ruszają! W sieci schronienia szukają!
Całe towarzystwo zamarło, jakby czas się zatrzymał. Wiedźma dosiadła trzonka łapaczki i z brzękiem tłuczonego szkła, wyleciała przez okno. Dziad, najwyraźniej nieczuły na zaklęcia odskoczył i zadął w dramatyczne tony.
    • Za nią! – krzyknęła Rabanowa, gdy efekt czaru minął i z kocią zwinnością rzuciła się do okna, przeskakując po karku rozpędzonego już wilkołaka.
    • Do domu poszła bestia! Ale już! – piskliwym głosem wrzasnęła Margarita usiłując chwycić stwora za ogon. W ostatniej chwili dosiadła miotły i z gwizdem przemknęła ponad parapetem. Za nią podążył pies i po krotkim wahaniu na parapet wgramolił się starzec nie, odrywając instrumentu od ust.
    • O jej – sapnęła Alicja zanurzając dłonie we włosach.
    • Bo prawdziwa miłość nie zna czasu i chodź pełne wilczych zębów, zawsze najpiękniejsze jej oblicze – stwierdził dziad bardzo poprawną polszczyzną, po czym za resztą towarzystwa dał nura w mrok, przez wyjątkowo popularny tego dnia otwór w ścianie.
Gęste od magii powietrze drgało, generując błyski niebieskiego światła pod sufitem. Uszu Alicji doleciał szum drzew. Spojrzała w kierunku okna, jednak to nie tam znajdowało się źródło dźwięku. Rozejrzała się zdziwiona po izbie. Wiedźmowe czary odniosły skutek, choć nie do końca zamierzony. W miejscu, które zasłaniała wcześniej postać wilkołaka, stało wielkie prostokątne lustro. Jego tafla zdawała się falować, poruszana wzburzonymi konarami drzew czarnego boru. Podeszła bliżej i nie wiele myśląc przełożyła nogę ponad mosiężną ramą. Za chwilę błyszcząca powierzchnia zamknęła się za nią. Las Asinej duszy był mroczny i niespokojny. Pełen niewypowiedzianych pragnień i nienazwanych uczuć, rozbrzmiał połączonym tętnem bliźniaczych serc.

KONIEC

Koniec

Komentarze

szybko popraw formatowanie, bo zgaduję, że dialogi w buletach nie są celowym zabiegiem typograficznym...

Czegoś takiego to jeszcze nie widziałem. Nawet w sennych koszmarach. Niewiedza, brak umiejętności, eksperyment, wygłup? Qetzalcoatlu, ratuj!!!

Tutaj nawet Quetzalcoatl nie pomoże...
Autorze!!! Zmień formatowanie!!!

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Aj waj:. 

Sorry, ale wrzuciałem ten tekst, pomiędzy jedną pracą a drugą, a za chwile muszę wskakiwiać na mój znienawidzony przez angielskich kierowców wehikuł i pędzić do trzeciej pracy. Wrzuciłem, wyglądało czytelnie, pomyślałem - musą to być pewnie tutejsze zwyczaje. A potem klient zaczął mi świrować, że Diabeł znowu do niego mówi więc musialem z fantastyki na necie przerzucić się na horror w realu. 
Obiecuje poprawić formatowanie, jak tylko  skończę doprowadzać do pionu pewnego zrozpaczonego kiepską decyzją transwestytę. Przez następne parę gdzin będziecie musieli więc jakoś z tym żyć. Proponuje wyobrażać sobie kreski zamiast kropek. Wybaczcie mi ten nieco lekceważący stosunek do kształtów, ale ja pamiętem czasy kiedy ludzie czytali swoje rękopisy... i nie bublikowało się kolejnych odsłon "Powrotow trolla". Szkoda na to było papieru.  Ale przyjdę i poprawię! Bo trzeba żyć z postępem z osiagnięciami towarzysze!

Macham pośpiesznie reką w Waszym kierunku i spływam.

Pewnie użyłeś funkcji "wypunktowanie" w Wordzie:)
No cóż, nie da się ukryć, że jest PRZEJRZYŚCIE. 

Selena...:D :D :D Rozłożyłaś mnie na łopatki :D

Oto, nie zważając na owe straszliwe zmory technicznej proweniencji,które zatrwożyły już tyle męży dzielnych i dziew... tfu! A więc przeczytałem. Stylistycznie w miarę dobrze, interpunkcja nieco kuleje. Treść... nie będę się wypowiadać. Początek mnie uśpił, a potem działo się tyle rzeczy, że nic z tego nie zrozumiałem, wracać również nie mam ochoty. Albo zrozumiałem, ale sensu znaleść nie mogę. Na plus mogę wskazać chyba poprawną archaizację, tyle że tekstowi niewiele to pomogło.

Wiem, wiem obiecałem, że poprawie to formatowanie w przerwie między jednym kilentem a drugim. Zauważywszy jednak, że moi wesołkowaci "krytycy" posługują się głównie fatyczną funkcją języka, tudzież z zapałem próbują wprowadzić mnie w tajniki sztuki sekretarek biurowych, stwierdziłem, że pobuszuje zamiast tego na jomonsterze. Opłacało się. Patrzcie co znalazłem :P

http://www.joemonster.org/filmy/5031/Gdyby_swiat_wygladal_jak_forum_internetowe
 
macham w Waszym kierunku ręką z... pewną rezerwą

pitu, pitu. Parafrazując klasyka - "na krytykę to trzeba zasłużyć"

Był ciepły letni poranek, kiedy Wiedźma w towarzystwie starej przyjaciółki Gizeli Raban, raczyła się chłodnym cieniem w wejściu do kamienicy.
Wyobraźnia podsunęła mi obraz Wiedźmy-żula, popijającej chłodny cień z butelki po denaturacie. Nie jestem pewien, czy to zamierzony efekt.

niebieskich jak korona słońca na bezchmurnym niebie oczu
Korona słońca jest raczej jaskożółta, złota, coś w ten deseń. Powinieneś się raczej odwołać do koloru nieba, nie słońca.

Z jasnych oczywistości tyle mi się w oczy rzuciło. Zauważyłem delikatne inspiracje "Dniem Świra", "Nic śmiesznego" i chyba "Mistrzem i Małgorzatą". Słusznie?

Formatowanie - nawiążę na sam koniec - faktycznie bardzo niefortunne, ale od biedy i tak da się przeczytać.
Ode mnie mocne 4. Tekst zasługuje. :)

Pozdrawiam,
exturio 

@Exturio
Wiedźma żul :) dobre. Minie wyobraźnia nie ostrzegła przed piciem cienia z butelki, ale możliwie że powinna. Z koroną słońca, to oczywiście racja. Trochę mnie oślepiły uczucia do córki i najwyraźniej pomyliłem kolory. Alicja to postać autentyczna, podobnie jak jej sercowe problemy. Właściwie wszystko co mówiła w opowiadaniu to, to były wierne cytaty. Dzięki za dobre słowo i ocenę! 

@Exturio
Wiedźma żul :) dobre. Minie wyobraźnia nie ostrzegła przed piciem cienia z butelki, ale możliwie że powinna. Z koroną słońca, to oczywiście racja. Trochę mnie oślepiły uczucia do córki i najwyraźniej pomyliłem kolory. Alicja to postać autentyczna, podobnie jak jej sercowe problemy. Właściwie wszystko co mówiła w opowiadaniu to, to były wierne cytaty. Dzięki za dobre słowo i ocenę! 

Ależ Autor przekonany o własnej wartości, nadęty i drażliwy. Guzik mnie obchodzi Autora życie zawodowe i kim jest Alicja. Utwór jest niestety bez sensu i przekombinowany stylistycznie, a większość dialogów niczemu nie służy. Autor nie zawsze panuje nad językiem i ma zdecydowanie mniej talentu, niż mu się wydaje.

Nowa Fantastyka