- Opowiadanie: Aquma - Lucy - 1/2

Lucy - 1/2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Lucy - 1/2

Przedsłowie:

 

Z racji poruszanych w opowiadaniu, dość kontrowersyjnych tematów, chciałbym zawczasu zaznaczyć, że ani nie jest ono wymierzoną w nikogo prowokacją, ani też nie jest jego celem szerzenie jakichkolwiek postaw. Jeśli ktoś poczuje się dotknięty jego treścią – szczerze przepraszam. Z całą pewnością nie było to moim zamiarem. Dla wygody czytelnika publikuję tekst w dwóch częściach, zastrzegając przy tym wszakże, że powinny one być traktowne i oceniane jako całość.

Aquma, 14.09.2011

 

 

 

Lucy

 

Stał nad samą przepaścią. Daleko w dole skały szczerzyły się do niego setkami ostrych jak igła kłów, odcinając się bielą zarówno na tle karmazynowych fal, jak i szmaragdowego nieba. Było w tym krajobrazie jakieś chore, absurdalne piękno. Wpatrywał się w niego z czcią, dbając, by nawet nie drgnąć. Wiedział bowiem, że jeśli zrobi choć jeden krok…

 

– Kim jesteś…? – zawył przed nim nagle Wiatr Północny.

 

Przekrzywił lekko głowę w zastanowieniu.

 

– Ja… chyba nikim.

 

– Czego pragniesz…? – zapytał przy jego twarzy Wiatr Wschodni

 

Westchnął.

 

– Myślę, że… nie wiem.

 

– Czego się boisz…? – podjął z drugiej strony Wiatr Zachodni.

 

Powoli, z wahaniem, mężczyzna podniósł do oczu swoje dłonie. Przynajmniej na to pytanie znał odpowiedź.

 

– Siebie… – wyszeptał.

 

Potężny podmuch w plecy żachnął nim jak szmacianą lalką. Przez chwilę w rozpaczy walczył o równowagę, potem jednak poczuł, jak jego stopy zsuwają się ze skały i zrozumiał, że była to walka przegrana.

 

– Więc jesteś głupcem – usłyszał jeszcze wokół siebie szept Wiatru z Południa.

 

Potem przemówiły już tylko skaliste ostrza.

 

 

~ & ~

 

Lucyna była inna niż większość dziewcząt w szkole. Nie dostrzegał w niej zbyt wielu cech typowych dla nastolatki XXI stulecia. Nie miała na sobie z trudem sięgającej pośladków spódniczki mini, nie odsłaniała niewielkich piersi, ani nie nosiła na twarzy grubej warstwy kosmetyków, za której pośrednictwem inne piętnastolatki nieudolnie próbowały przebierać się za dorosłe kobiety. W swojej białej sukience za kolana, z rozlewającymi się po gustownie odsłoniętych ramionach złotymi włosami, dziewczyna wyglądała tak pięknie i jakoś tak… niewinnie, że niemal nie potrafił uwierzyć w to, że jest rzeczywista.

 

Niczym anioł, który przypadkiem spadł z niebios… – przemknęło mu przez myśl, gdy jego oczy wbrew woli przesunęły się po linii jej szyi. Siedziała odwrócona do niego nieco bokiem, wspierając głowę na złożonych dłoniach i wpatrując się w świat za oknem. Nagle, błękitne jak morska toń oczy zwróciły się w jego stronę i serce niemal stanęło mu w piersi.

 

Zauważyła… – zrozumiał z nagłym niepokojem. Zauważyła, że się na nią gapię…

 

– Proszę księdza? – odezwała się aksamitnym głosem – Proszę księdza! – powtórzyła mocniej, gdy nie zareagował. – Moje nazwisko?

 

Nazwisko…?

 

– Ehm… -odkaszlnął, uwalniając ściśnięte gardło. – Tak. Tak, Lucyno? Słucham?

 

W paru miejscach po klasie rozszedł się zduszony chichot.

 

– Lista obecności? – zauważyła dziewczyna. – Przestał ksiądz czytać nazwiska.

 

Och… obecność.

 

– Hmm… no tak – potrząsnął głową. – No tak, rzeczywiście.

 

Chryste… muszę wziąć się w garść…

 

– Teraz ja? Numer sześć?

 

– Tak… tak, dziecko. Chyba już zanotowałem twoją obecność – odparł z roztargnieniem, ignorując kolejne wybuchy wesołości. – Rataj Grzegorz? – dodał po chwili, wywołując reakcję jednego z siedzących pod ścianą chłopców.

 

Lucyna Gwiazdecka… Od kiedy na początku roku szkolnego przeniosła się do czwartego gimnazjum, życie księdza Łukasza Górlickiego z dnia na dzień stało się znacznie bardziej skomplikowane. Prawdę mówiąc, nie do końca rozumiał, co się z nim dzieje. Ledwo miesiąc temu, jak zwykle zadowolony z życia, spokojny i pełen energii wszedł do klasy, by poprowadzić pierwszą lekcję katechezy w nowym roku. Spojrzał na grupę z uśmiechem… a potem dostrzegł ją i w jednej chwili uśmiech zamarł mu na ustach. Siedziała tak jak dziś, przy lekko uchylonym oknie, z tymi wielkimi, jakby trochę smutnymi oczami utkwionymi gdzieś w dali… a kapłan nagle z przerażeniem odkrył, że nie może oderwać od niej wzroku. Ba! Przez boleśnie długą chwilę wyzwaniem było dla niego nawet wzięcie kolejnego oddechu!

 

Czego pragniesz…? - odbiło się w jego głowie zadane w koszmarze pytanie.

 

Wiedział oczywiście czym jest pożądanie. Był przecież zwykłym facetem, a założenie koloratki i złożenie kapłańskich ślubów nie czyniło nikogo cudownie odpornym na kobiecy urok. Mimo to jednak, czegoś takiego nie doświadczył jeszcze nigdy. To było niczym grom z jasnego nieba. Dzika siła tych pragnień zawładnęła nim absolutnie, drażniąc niespełnione ciało i raniąc duszę. I choć początkowo miał nadzieję, że to minie, to po niemal miesiącu nic się nie zmieniło. Wytłumaczenie było oczywiste i przepełniało jego serce prawdziwą grozą.

 

Boże jedyny… zadurzyłem się w piętnastolatce…

 

Słuchając kolejnych głosów odpowiadających na jego wezwanie w starej salce o obitych ścianach i porysowanych ławkach miał wrażenie, że niewielka, cierpiąca figurka, wisząca na krzyżu za jego plecami wbija w niego palący, oskarżycielski wzrok.

 

 

~ & ~

Przecież wiesz…

 

Wiesz, że chcesz dokładnie tego…

 

~ & ~

 

Zawsze lubił wracać do domu spacerem przez planty. Od kiedy pamiętał, stary krakowski park miał na niego zbawienny wpływ. Kochał to miejsce przybrane w każdą porę roku – czy to w wiosenno-letniej zieleni, jesiennym złocie, czy też wreszcie, w całunie zimowej bieli. Atmosfera, którą było przesiąknięte w jakiś niezwykły sposób koiła jego nerwy i ładowała wewnętrzne baterie. W ostatnich tygodniach potrzebował tego bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, dlatego niemal codziennie, po lekcjach, wybierał się w swoja ulubioną trasę. Czasem sam, z wypchanym muzyką klasyczną odtwarzaczem mp3, czasem – jak dziś – w towarzystwie przyjaciela.

 

– …i wtedy ona mówi mi… – głos Krzyśka urwał się nagle, a niespodziewana cisza skutecznie wyrwała Łukasza z zamyślenia. Odwrócił głowę w jego stronę.

 

– Hmm…? Mówiłeś coś?

 

– Tak jakby. Od dobrych dziesięciu minut.

 

– Przepraszam – młody kapłan westchnął. – Chyba się zamyśliłem.

 

Poczuł na sobie ciężkie, taksujące spojrzenie przyjaciela.

 

– Stary… wszystko w porządku? – padło wreszcie podszyte nutką niepokoju pytanie. – Nie wyglądasz ostatnio najlepiej.

 

– Miałem… ciężkie parę tygodni – odparł wymijająco.

 

– Mogę jakoś pomóc?

 

Nie odpowiedział od razu. Krzysiek wiedział dobrze, że nie ma sensu go poganiać, przez chwilę więc w milczeniu maszerowali usianą złoto-czerwonymi liśćmi alejką. Idąc tak obok siebie musieli stanowić widok dość komiczny, na pozór byli bowiem obrazem absolutnych przeciwieństw. Cherlawy, ciemnowłosy Łukasz, z nieodzownymi okularami na nosie, wyglądał przy wysokim i świetnie zbudowanym blondynie trochę jak Flip przy Flapie. Mimo to jednak, na całym świecie nie było nikogo, kto znał by go lepiej, bowiem wbrew zewnętrznym różnicom zawsze byli do siebie bardzo podobni. Łączyło ich wiele wspólnych pasji – w tym wiara, za której powołaniem obydwaj wstąpili niegdyś do seminarium. Potem jednak Krzysztof poznał Elę – swoją obecną żonę – i zakochał się na zabój. Gdyby nie to, pewnie obydwaj nosili by dziś koloratkę.

 

– Skąd… – zaczął wreszcie Łukasz z wahaniem. – Jak wiedziałeś… że twoje powołanie nie jest wystarczająco silne?

 

Ponownie poczuł na sobie ciężar spojrzenia przyjaciela. Tym razem obecny w nim niepokój był już na tyle duży, że wiedział, iż nie wywinie się od wyjaśnień.

 

– Chyba… chyba zwyczajnie poczułem – odparł po chwili Krzysiek. – Wiesz… moja wiara chyba nigdy nie była tak mocna, jak twoja. Kiedy poznałem Elkę… – pokręcił głową – któregoś dnia po prostu zdałem sobie sprawę, że bez niej moje życie już zawsze będzie trochę puste. Tego samego dnia zadzwoniłem do ciebie i…

 

– Pamiętam.

 

Przez chwilę znowu zapadła pomiędzy nimi kurtyna ciszy. Gdzieś w oddali z pomiędzy drzew powoli zaczęły wyłaniać się czerwone mury Barbakanu.

 

– Poznałeś kogoś? – spytał w końcu Krzysiek cicho. – Kobietę?

 

Słysząc te słowa, westchnął w duchu. Niczego bardziej w tej chwili nie pragnął, niż otworzyć się przed nim i szczerze porozmawiać, Jednak… zwyczajnie nie potrafił. Nie chodziło nawet o to, żeby bał się potępienia – był przekonany, że akurat ze strony Krzyśka nigdy by nie nadeszło. Nie, on po prostu się wstydził. Nie potrafił wydusić z siebie prawdy na temat swojego problemu. Nawet przed nim. Być może szczególnie przed nim.

 

Jak mam mu to powiedzieć? Jak mam powiedzieć, że fantazjuję o dziecku…?

 

– Tak… tak jakby – przyznał wreszcie słabo. – W sumie, można tak powiedzieć.

 

Blondyn spojrzał na niego uważnie, po chwili jednak odwrócił wzrok.

 

– Wiesz stary… – westchnął. – Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą, która powinna dawać ci rady w tym względzie i wiem, że to co powiem to banał ale… wydaje mi się, że w takich sprawach jedyne wyjście to po prostu posłuchać serca – Łukasz znowu poczuł na swojej twarzy jego oczy. – Niezależnie od tego, czy silniejsza okaże się miłość do Boga, czy do człowieka.

 

Kapłan pokręcił lekko głową.

 

Miłość? A co, jeśli to po prostu żądza?

 

– Nie przejmuj się tym – zbył sprawę z udawanym przekonaniem. – Dam sobie radę.

 

Żałował, że nie mógł w ten sposób oszukać samego siebie, nie miał jednak zamiaru dalej obarczać przyjaciela swoimi kłopotami, tym bardziej, że dotarli na miejsce. Krakowski Barbakan – zbudowana na planie koła, zabytkowa budowla, będąca niegdyś częścią średniowiecznych fortyfikacji obronnych, a obecnie pełniąca rolę atrakcji turystycznej – był tradycyjnie miejscem, w którym rozchodzili się, każdy w swoją stronę.

 

– Może dasz się zaprosić do nas na obiad? – usłyszał na odchodne pytanie i znał Krzyśka zbyt dobrze, by nie wyłowić w nim nutki troski. – Ela na pewno by się ucieszyła, a i dzieciaki kawał czasu cię nie widziały.

 

Zastanowił się nad propozycją parę chwil. W mieszkaniu czekał na niego mały Mount Everest z zebranych z całego tygodnia kartkówek, a w przeciwieństwie do wielu innych księży katechetów, Łukasz traktował swoją pracę bardzo poważnie. Z drugiej jednak strony, nie bardzo miał ochotę na kolejny samotny wieczór.

 

W sumie, co mi szkodzi…

 

– Może raczej kolacja? – zaproponował jednak. – Mam trochę pracy na głowie, ale do wieczora powinienem się uwinąć.

 

– Szósta może być?

 

– Jak najbardziej.

 

– To dam znać Eli. Jakbyś się nie wyrobił…

 

– Wiem. Znam twój numer – wszedł mu w słowo z uśmiechem. – Do wieczora.

 

– Trzymaj się.

 

 

~ & ~

 

– Jesteś samochodem? – spytała Ela z uśmiechem.

 

Była średniego wzrostu rudzielcem, o przyjaznej i atrakcyjnej aparycji. Mimo, że po drugiej ciąży nigdy nie odzyskała już dawnej figury, to bez problemu rekompensowała sobie jej brak dzięki wewnętrznemu ciepłu i emanującej z każdego ruchu, dojrzałej kobiecości.

 

– Nie, przyszedłem na nogach – odparł Łukasz zdejmując płaszcz i wieszając go na usytuowanym przy drzwiach stojaku.

 

– No, to sobie użyjemy – puściła do niego oko, pokazując na trzymaną w dłoni butelkę wina. – Rocznik 2006. Mmmm.

 

– Jedna, dwie lampki – podniósł ręce w obronnym geście i zachichotał. – Jutro z rana muszę być w pracy.

 

– Zawsze coś. Z tym smutasem, moim mężem, nigdy nie mogę się napić porządnego wina.

 

– Wiesz, że cię słyszę, kochanie? – dotarł ich z pokoju rozbawiony głos Krzyśka – A tak w ogóle, to wolę piwo. To napój barbarzyńskich królów.

 

Ela roześmiała się.

 

– Tylko w tych waszych idiotycznych grach.

 

– Er-pe-gie, żabciu. To się nazywa er-pe-gie. – Krzysiek przekomarzał się z żoną dalej, wchodząc do przedpokoju, po czym serdecznie przywitał się z przyjacielem. – Swoją drogą – dodał zerkając na niego. – Nie graliśmy już chyba ze trzy miesiące.

 

– Mam teraz sporo pracy, Krzysiu – Łukasz rozłożył ręce bezradnie. – I raczej się nie zapowiada, żeby w najbliższym czasie było jej mniej. Moja zdradziecka, wampirza natura będzie jeszcze musiała chwilę poczekać.

 

– Eh… jak kocha to poczeka – zażartował blondyn wzdychając. – Tak cię ciśnie ten burak?

 

Szanowny pan dyrektor nie ma wyboru – poprawił go z uśmiechem. – Jestem jedynym katechetą w szkole, a drugiego nie zatrudni, mimo że Kuria próbuje to na nim wymóc przynajmniej od paru miesięcy. Nie ma pieniędzy. I tak mam szczęście, że przynajmniej biskup odpuszcza mi trochę z obowiązkami kapłańskimi. Inaczej chyba musiałbym się rozdwoić…

 

– Chłopaki, kolacja stygnie… – poskarżyła się z pokoju Ela.

 

Moment później usiedli razem przy suto zastawionym stole. Być może nawet trochę zbyt suto… – przemknęło kapłanowi przez myśl. Był tam stek w sosie grzybowym, tatar, parę sałatek… sam nie wiedział, za co się złapać. Z satysfakcją odnotował też, że ich dwupokojowe mieszkanko było tak samo przytulne i skromne jak wtedy, gdy był tu ostatnim razem. Nie było tu może najnowszych cudów techniki, meble były stare, a ściany pokryte prostą, białą farbą, a jednak mimo to dom Stanisławskich rozgrzewał serce, emanując z całej siły rodzinną atmosferą.

 

Dobrze, że im się powodzi…

 

Wiedział, że nie zawsze tak było. Gdy Krzysiek zrezygnował z seminarium, ich życie weszło w dość trudny okres. Miłość to jedno, a pieniądze i zwyczajna proza życia – niestety coś zupełnie innego. Bez zatrudnienia i konkretnego zawodu jego przyjacielowi nie było łatwo, a dodatkowo jeszcze niedługo potem na świecie pojawił się ich pierwszy syn – Artur. Szczęśliwie, z Bożą pomocą mężczyźnie udało się w końcu znaleźć pracę w warsztacie samochodowym. Dzięki hobbistycznej smykałce znalazł tam zarówno solidny grosz, jak i zawodowe spełnienie.

 

Zjedli w spokoju, wymieniając się okazyjnymi uwagami, oraz prawiąc komplementy w kierunku nieco rumieniącej się gospodyni. Potem zaś, za zaproszeniem Krzyśka, rozsiedli się wygodnie w fotelach, a Ela postawiła na ławie przed nimi przedstawioną wcześniej butelkę pięcioletniego Chateau Sociando Mallet.

 

– Dzieciaki na dworze? – spytał z roztargnieniem kapłan, zaciekawiony brakiem dwóch pozostałych członków rodziny.

 

– Eee, gdzie tam – odparła kobieta, napełniając lampki szkarłatnym płynem. – Siedzą u kolegi dwa piętra wyżej i pewnie zagrywają się w gry wideo.

 

– Znak czasów… – westchnął Krzysztof, a Górlicki smutno pokiwał głową.

 

Ela przeskoczyła wzrokiem od jednego do drugiego.

 

– Stare zgredy… – wymruczała, po czym wszyscy troje parsknęli śmiechem.

 

– No to… – zaczęła po chwili podnosząc swoją lampkę wysoko. – Za co wypijemy?

 

– Za przyjaźń – rzucił bez wahania Krzysiek.

 

– Ja powiem… za szczęście – podjęła kobieta cichym, ciepłym głosem, biorąc męża za rękę.

 

Przez chwilę zastanawiał się, co samemu wnieść do ich wspólnego toastu, na myśl bowiem, z jakiegoś powodu, przechodziły mu same banały. Potem jednak, jego oczy przesunęły się po ich złączonych dłoniach, objęły bijące wewnętrznym blaskiem spojrzenia… i nagle, wybór zdał się być zupełnie oczywisty.

 

Ostatecznie… co złego w banałach?

 

– Za… – zawahał się jeszcze przez moment. – Za miłość.

 

W pokoju zaśpiewało zderzające się szkło.

 

 

~ & ~

 

Przecież wcale nie jesteś od niego gorszy…

 

Możesz to mieć… możesz ją mieć…

 

 

~ & ~

 

Następnego dnia, chwilę przed południem, siedząc w ciasnym, niemal kompletnie ciemnym pomieszczeniu, z pewnym zażenowaniem odnotował, że trochę boli go głowa. Nie było czegoś takiego jak jedna-dwie lampki przy Eli w biesiadnym nastroju. Żeby ją tak… przemknęło mu przez głowę z irytacją, ale pożałował tej myśli jeszcze zanim zdążyła się w pełni uformować.

 

Sam ponoszę odpowiedzialność za własne czyny… – przypomniał sobie. I mam więcej niż dość własnych powodów dla wczorajszej chwili słabości…

 

Za niewielką drewnianą kratką przed jego twarzą coś zaskrzypiało, zaszeleściło, po czym ktoś zajął miejsce po drugiej stronie.

 

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział cicho Łukasz.

 

– Na wieki wieków. Amen – usłyszał spokojny, niski głos.

 

– W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen – przeżegnał się, a za zasłoną pomarszczona dłoń nakreśliła przed jego twarzą znak krzyża..

 

– Kiedy tylko będziesz gotów, synu.

 

Łukasz nie spieszył się, dając sobie parę chwil na zebranie myśli.

 

– Od mojej ostatniej spowiedzi minęło siedem dni, ojcze – zaczął wreszcie. – Wypełniłem zadaną mi pokutę. Od tego czasu obraziłem Pana Boga następującymi grzechami… – zawiesił głos.

 

Spowiednik czekał cierpliwie.

 

– Dnia wczorajszego, popełniłem grzech nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, nadużywając wina, którym moi przyjaciele łaskawi byli mnie poczęstować – zaczął od rzeczy najprostszych. – Siedem razy użyłem słów niegodnych kapłana. Dwa razy na daremno wymówiłem imię Pańskie…

 

Na dłuższą chwilę zapanowała przenikliwa cisza.

 

– Czy to wszystko, synu?

 

Cisza trwała nadal, tym razem nie nadeszło jednak żadne ponaglenie.

 

– Wielokrotnie grzeszyłem myślą – wydusił z siebie w końcu, a starzec powoli skinął głową, jakby się tego spodziewał. – Dopuszczałem się nieczystych myśli na temat… – w głos Łukasza wkradło się wahanie. – …kobiety, która jest dla mnie niedostępna. O której myśleć w taki sposób absolutnie mi nie wolno.

 

– Czy jest coś jeszcze?

 

Młody kleryk z całej siły wbił paznokcie w drewno.

 

– Poczułem wczoraj zazdrość wobec dwojga moich najbliższych przyjaciół – wyznał. – Zazdrościłem im, ojcze. Zazdrościłem szczęścia, miłości i… – zastanowił się, szukając właściwego słowa. – Cielesnej bliskości.

 

Usłyszał ciężkie westchnienie siedzącego po drugiej stronie kapłana.

 

– Więcej grzechów nie pamiętam – skonkludował. – Za… za wszystkie serdecznie żałuję, postanawiam… poprawę, a ciebie, ojcze duchowny… proszę o rozgrzeszenie i pokutę – dodał drżącym głosem. – Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu.

 

– Bóg, Ojciec Miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą, przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju – ciężkim głosem dopełnił rytuału starzec. – Przez posługę Kościoła i ja odpuszczam tobie grzechy, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.

 

– Amen.

 

– Przez następne trzy dni, synu, spędź na modlitwie i zgłębianiu Pisma przynajmniej dwie godziny każdego wieczora – odezwał się ponownie stary kapłan. – Wysławiajmy Pana, bo jest dobry.

 

– A jego miłosierdzie trwa wieki.

 

-Pan odpuścił tobie grzechy. Idź w pokoju.

 

– Bóg zapłać – wyrzekłszy te słowa młodzieniec wstał, gdy jednak położył rękę na drzwiach ponownie usłyszał za sobą ciche słowa.

 

– Łukaszu…

 

– Tak?

 

– Nie możesz… nie możesz trwać w ten sposób …

 

– Wiem, ojcze Leonie – odparł. -Wiem.

 

 

~ & ~

 

Maszerując z kościoła czuł się bardzo źle. Czuł się zbrukany i zmęczony życiem. Po raz kolejny nie wyjawił podczas spowiedzi prawdziwej natury swego grzechu. Zataił fakt, że przedmiot jego żądzy to jego własna, nieletnia uczennica. Ostatnie słowa ojca Leona ciążyły mu na sercu niczym blok stali. Nie możesz trwać w ten sposób… Wiedział to doskonale. Tylko co w takim razie miał począć? Rzucić wszystko i przenieść się do innego miasta? A co z jego mieszkaniem? Co z przyjaciółmi?

 

Zatopiony we własnych myślach wymaszerował zza zakrętu i byłby jej pewnie nawet nie zauważył, gdyby gdzieś zza niego nie odezwał się nagle delikatny, dziewczęcy głos.

 

– Ksiądz Łukasz? – spytała niepewnie. – Proszę księdza…!

 

Fakt, że zna ten głos dotarł do niego dopiero, kiedy już zaczął się obracać.

 

Choć złotą czuprynę spięła na karku w kuc, a sukienkę zamieniła na jeansowe spodnie i czarną koszulkę, to z całą pewnością nie mógłby jej z nikim pomylić. Siedziała na oparciu skąpanej w słońcu ławeczki, nogi trzymając na siedzisku, a na kolanach miała jakiś zeszyt lub szkicownik, w którym leniwie kreśliła coś uzbrojoną w ołówek dłonią. Pomachała do niego drugą ręką.

 

– Straszny z księdza marzyciel! – zawołała wesoło. – Ciągle z głową w chmurach… Już myślałam, że mnie ksiądz nie zauważy i przejdzie obok…

 

I, Chryste Panie, dlaczego tak się nie stało…

 

– Dzień dobry, Lucyno – powitał ją grzecznie. To spotkanie było ostatnią rzeczą, której potrzebował, a fakt, że miało miejsce akurat w drodze ze spowiedzi wydał mu się wręcz absurdalny. Z drugiej strony jednak, głupio było by tak odejść, bez zamienienia choć paru słów. Z jednego grzechu prosto w drugi… – pomyślał, podchodząc do tej cholernej, choć Bogu ducha winnej ławki. – Już po lekcjach?

 

– Mhm… nasza klasa skończyła dziś po piątej godzinie lekcyjnej. Pomyślałam, że może wykorzystam wolny czas i światło słoneczne – mówiąc to wskazała z uśmiechem na szkicownik.

 

– Jesteś rysowniczką? – jego brwi uniosły się nieco w górę. – Nie wiedziałem.

 

– Och, to może troszkę za dużo powiedziane – zaczerwieniła się nieco. – Nie sądzę, żebym była w tym szczególnie dobra. Po prostu… lubię sobie czasem trochę pobazgrać. Zapominam wtedy o całym świecie i jestem gdzieś indziej. Czasem mam wrażenie, że tworzę swój własny. Trochę jak Bóg – spojrzała na niego z niewinnym uśmiechem. – Tylko nieco szybciej.

 

Roześmiał się serdecznie.

 

– No, do Pana Boga to pewnie trochę ci jeszcze brakuje.

 

– Pewnie tak. Ale trening czyni mistrza! – zauważyła żartobliwie, na co mężczyzna zareagował kolejną salwą śmiechu.

 

– Mogę zerknąć? – zapytał wreszcie, wskazując na szkicownik.

 

– N…n…nie! – przycisnęła go do piersi i potrząsnęła głową na tyle energicznie, że parę złotych kosmyków wysunęło się zza jej ucha i spadło na czoło. Zaczerwieniła się przy tym tak uroczo, że od razu miał ochotę obsypać ją kolejnymi komplementami. Z jakiegoś powodu zawstydzanie jej sprawiało mu autentyczną przyjemność.

 

Chryste… o czym ja myślę…

 

– Ja… jeszcze nie skończyłam – wytłumaczyła się pospiesznie. – A nie wolno oglądać nie skończonych prac. To przynosi pecha – dodała patrząc na niego błagalnie.

 

– Ach. Rozumiem – odparł z powagą, kryjąc rozbawienie. – W takim razie nie będę nalegał… Jeśli zechcesz, to pokażesz mi kiedyś sama. Kiedy uznasz, że praca jest gotowa. Zgoda?

 

Błękitne oczy wbiły się w jego własne.

 

– Zgoda. -powiedziała nad wyraz poważnie. Cała powaga jednak prysła, gdy podniósłszy w górę prawą dłoń dodała: – Słowo harcerza!

 

Potem zaś płynnym susem zeskoczyła z zajmowanego miejsca i zwróciła się w jego stronę.

 

– Muszę już mykać, proszę księdza. Marta niepokoi się, gdy zbyt długo nie wracam.

 

– Marta…?

 

– Ach, to moja opiekunka – wyjaśniła. – W bidulu. Domu dziecka, znaczy się.

 

Domu dziecka? Nie wiedziałem…

 

– Szczęść Boże, proszę księdza.

 

– Do zobaczenia w szkole.

 

Dziewczyna odwróciła się na pięcie i raźnym krokiem odmaszerowała. Dotarłszy do zakrętu zerknęła jeszcze przez ramię i pomachała mu, by chwilę potem kompletnie zniknąć z pola widzenia. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zamiast iść w swoją stronę, cały czas bezwstydnie gapił się na jej opięte ciasnymi jeansami nogi.

 

 

~ & ~

 

 

I co w tym złego? Jest taka piękna… taka niewinna…

 

Co złego może być w tym, że jej pragniesz…?

 

 

~ & ~

 

Od czasu spotkania w parku minęło parę dni, w czasie których unikał wszelkiego kontaktu z nią jak ognia. Przez głowę przemknął mu nawet pomysł wzięcia urlopu pod pretekstem przemęczenia, ostatecznie jednak odrzucił go, nie chcąc sprawiać złego wrażenia na tegorocznych pierwszoklasistach. Dziewczyna krążyła po jego myślach niemal bezustannie i był autentycznie przerażony siłą emocji, które w nim wywoływała. Nie pamiętał, by nawet jako nastolatek był tak opętany jakąkolwiek kobietą.

 

Zakazany owoc pociąga najmocniej…

 

Kiedy w końcu nadszedł wtorek, mężczyzna sam nie był już pewien czy wita go z przerażeniem, czy z niecierpliwością. Był to bowiem dzień wyjątkowy – to właśnie dziś miał lekcję z 2B – klasą Lucyny.

 

Z całego tego wewnętrznego zamieszania, po raz pierwszy od roku spóźnił się na lekcję, wszedł więc do sali nieco zmachany. Mimowolnie odnotował jej obecność i poczuł jak jego serce nieco przyspiesza. Szybko jednak odwrócił wzrok i, kładąc niesioną teczkę na biurku, zwrócił się do całej klasy.

 

– Przepraszam za spóźnienie – wydyszał, po czym wziął głęboki oddech. – Pomódlmy się.

 

Dzieciaki mniej lub bardziej chętnie podniosły się ze swoich miejsc. Odmawiając z nimi "Ojcze Nasz", po raz kolejny pozwolił sobie na ukradkowe spojrzenie w kierunku obiektu swoich niechcianych pragnień. Stała wyprostowana, z lekko pochyloną głową i rękami przed sobą. Przesunął tęsknym wzrokiem po jej twarzy i miał już odwrócić oczy, gdy nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Bardzo szybko dotarło do niego co.

 

Jej usta się nie poruszały. Choć dziewczyna wstała razem z całą klasą i w żaden sposób nie zaoponowała, to najwyraźniej nie brała udziału w modlitwie.

 

Dlaczego…? – przemknęło mu z niepokojem przez myśl.

 

Oczywiście, sytuacje tego typu się zdarzały. Dość częstym zjawiskiem było to, że dzieci były przez rodziców zgłaszane na lekcje religii bez swojej zgody. Dla nastolatka w fazie buntu, zaś, naturalną konsekwencją takiej sytuacji było wyrażenie swojego sprzeciwu. Czasem przyjmował on formę wagarów. Rzadziej – sytuacji takiej jak ta.

 

Czy było tak zawsze, czy to pierwszy raz?

 

To było krytycznie ważne pytanie. Jakkolwiek bowiem bunt był w tym wieku czymś zupełnie naturalnym, to kapłan wiedział doskonale, że czasem sygnały takie jak ten były oznaką głębszego problemu w życiu młodego człowieka. A przecież, jak się niedawno dowiedział, Lucyna była sierotą.

 

Nagle poczuł się podwójnie zażenowany.

 

Gapisz się na nią jak cielę, a nie wiesz podstawowych rzeczy… – zarzucił sam sobie.

 

Zdecydował, że, chcąc nie chcąc, będzie musiał z dziewczyną porozmawiać. Jego słabości to jedno, ale jeśli miała jakieś kłopoty, to jego obowiązkiem zarówno jako nauczyciela, jak i katolika, było zaoferować jej pomoc. Póki co jednak, skupił się na prowadzeniu lekcji.

 

– Chciałbym z wami dzisiaj porozmawiać na bardzo trudny temat – zwrócił się do swoich podopiecznych. – Chodzi o coś, co dotyczy każdego z nas. Coś, co codziennie nas kusi, z czym w każdej chwili życia musimy walczyć. Czy ktoś wie, co to takiego?

 

Po klasie rozeszło się parę zduszonych szeptów.

 

– Grzech? – zaproponował Adam, jeden z chłopców siedzących pod ścianą.

 

– Tak. Bardzo dobrze – pochwalił go. – Chodzi właśnie o grzech.

 

Jedna z dziewcząt podniosła w górę dłoń.

 

– Moniko?

 

– Proszę księdza… – zaczęła niepewnie. – Czy przypadkiem nie rozmawialiśmy już o tym w pierwszej klasie?

 

– Owszem – zgodził się, patrząc po nich. – Ale wydaje mi się, że jest to temat na tyle ważny, że zawsze warto do niego od czasu do czasu wrócić. Czy ktoś z was potrafi wymienić siedem podstawowych grzechów? Chodzi o tak zwane "grzechy główne" lub "grzechy śmiertelne"?

 

– Obżarstwo! – zawołał od razu Adam. – I gniew!

 

– Zazdrość! – dodał chłopiec siedzący obok niego.

 

– Pycha! – rzucił ktoś pod ścianą.

 

– Chciwość! – dobiegło spod okna.

 

– Lenistwo… – zauważyła smutnym tonem Monika – Niestety…

 

Po klasie rozeszła się salwa śmiechu, który udzielił się i Łukaszowi.

 

– Został jeszcze jeden – zauważył w końcu, gdy atmosfera w sali nieco się uspokoiła. -Wie ktoś…

 

– Nieczystość… – wszedł mu w słowo cichy, aksamitny głos.

 

Był to właściwie niewiele więcej niż szept, a zdał mu się nagle bardziej wyraźny od szalejącego huraganu. Powoli, przeraźliwie powoli, przesunął spojrzeniem po klasie, by wreszcie trafić prosto na dwie błękitne studnie, wbite w jego własną twarz. Przez długie sekundy patrzył w nie jak zaklęty, nie będąc w stanie odwrócić oczu.

 

Boże… czy to możliwe, że ona… wie…?

 

Wziął głęboki, drżący oddech.

 

– Tak… -przyznał wreszcie słabo, walcząc z dreszczami. – Nieczystość…

 

 

~ & ~

 

Jak zwykle wychodziła ostatnia. Gdy inni wypadali z klasy niczym tajfun młodzieńczej energii, ona dopiero spokojnie, bez pośpiechu pakowała swoje rzeczy do niewielkiego, mocno już wytartego plecaka. Nigdy nie zdawała się czekać na dzwonek. Wręcz przeciwnie – sprawiała takie wrażenie, jak gdyby czas dla niej nie istniał.

 

– Lucyno… -zawołał za nią, kiedy mijała jego biurko. – Mógłbym cię prosić na słowo?

 

Nie odezwała się już w trakcie lekcji, nie zrobiła niczego, by podsycić jego strach. Był przekonany, że tamta chwila była zbiegiem okoliczności. Że to jego własna, grzeszna natura przypisała jej spojrzeniu znaczenie, czego wcale tam nie było.

 

Przecież to tylko dziecko… – zrugał się w myślach z obrzydzeniem. Tylko dziecko…

 

– Wiedziałam, że w końcu ksiądz zauważy – westchnęła cicho, opierając się o biurko.

 

– Zauważę?

 

Chryste… co?

 

– Że się nie modlę – wyjaśniła. – To dlatego tu jestem, prawda?

 

Wypuścił powietrze z ust. Tak. Właśnie dlatego. Żadnego innego powodu nie było.

 

– Tak, Lucyno. Trochę mnie to niepokoi.

 

Nie odezwała się, wiec po chwili podjął ponownie.

 

– Nie wierzysz w Boga? – zapytał ostrożnie. – To dlatego nie bierzesz udziału w modlitwie?

 

Dziewczyna pokręciła lekko głową.

 

– Wierzę, że jest – odparła cicho. – Ale to dla mnie za mało, by się do niego modlić.

 

Kapłan poczuł powoli łapiące za jego duszę szpony niepokoju. Instynktownie wyczuwał kryjący się za tymi słowami ból. Czy był związany z utratą rodziców? Czy obwiniała o to Boga?

 

– Ksiądz już wie, że mieszkam w bidulu – zaczęła. – Spędziłam w podobnych miejscach większość życia.

 

– Czy twoi rodzice… odeszli?

 

Spojrzała mu w oczy.

 

– Mój ojciec jest w więzieniu – odparła nadspodziewanie spokojnie. – Krzywdził moją mamę. Bił ją przez całe lata, aż w końcu, któregoś dnia… uderzył odrobinę za mocno. Miałam cztery lata, kiedy to się stało.

 

Łukasz wziął głęboki oddech.

 

– To zabawne, ale nawet nie potrafię być z tego powodu smutna – wyznała dziewczyna, a jej spojrzenie wywędrowało za okno. – Po prostu… prawie nic z tamtego okresu nie pamiętam. Chyba byłam za mała. Zostały tylko jakieś fragmenty, na ogół pozbawione większego sensu.

 

Uśmiechnęła się smutno.

 

– Po mamie pamiętam… jej zapach. Taki dziwny, trochę jakby ziołowy. Jak w aptece. A po ojcu… – wzdrygnęła się lekko. – Po nim został mi w pamięci tylko krzyk.

 

Za drzwiami robiło się stopniowo coraz głośniej. Najwyraźniej zbliżał się koniec przerwy.

 

– Pytał ksiądz, dlaczego się nie modlę – zauważyła dziewczyna, zarzucając swój plecak na ramię. – Chyba dlatego, że nie widzę w tym sensu. Moja mama była bardzo religijna, a jej życie ciężko nazwać szczęśliwym.

 

Kapłan pokiwał smutno głową. Co miał zrobić? Namawiać osieroconą przez własnego ojca piętnastolatkę, by uwierzyła w Boski plan?

 

– Ja… chyba rozumiem.

 

– Chcę ksiądz, żebym przestała przychodzić na lekcje? Marta pewnie by się zgodziła, jeśli z nią porozmawiam.

 

– Nie ma takiej potrzeby – odparł od razu. – Tak długo jak chcesz tu być, zawsze będziesz mile widziana.

 

– Cieszę się. Naprawdę lubię księdza katechezy.

 

– Miło mi to słyszeć.

 

– Szczęść Boże.

 

– Szczęść Boże, dziecko.

 

Posłała mu jeszcze jeden uśmiech i zniknęła za drzwiami.

 

 

~ & ~

 

Do swojego mieszkania dotarł ledwo żyw. Niewielka, niedawno wyremontowana kawalerka przywitała go tym co zwykle – pustką. Poza dywanem i zestawem podstawowych mebli, które odziedziczył po rodzicach – kredensem, stołem, szafą i starym, solidnym łóżkiem, niewiele tutaj było. Jedynym elementem, który odznaczał się nowością była spoczywająca na kredensie wieża stereo, którą zakupił zeszłego lata.

 

Choć po lekcji z nieszczęsną 2B dzień nie zaoferował mu już żadnych dodatkowych atrakcji, to wcale nie były one potrzebne, by doprowadzić go na skraj sił. Szczególnie, że nie sypiał ostatnio najlepiej. Wystarczył tylko zwykły, okrutny grafik. Od siedzenia za biurkiem bolały go plecy, a powieki zdawały się być zrobione z ołowiu. Musiał też przyznać, że mocno wstrząsnęła nim poranna rozmowa z Lucyną.

 

Ta dziewczyna niesie ciężki krzyż, jak na tak młody wiek…

 

Westchnąwszy, włączył wieżę z niemal stale okupującą ją składanką utworów Mozarta i Bacha, zjadł szybką, odgrzewaną kolację, wziął gorący prysznic i padł jak kłoda na łóżko.

 

Chwilę potem, z nieszczęśliwym pomrukiem zwlekł się z niego, by klęknąć na dywanie zaraz obok.

 

– Ojcze Nasz, któryś jest w niebie… – zaczął. – Daj proszę swemu wiernemu słudze pokój święty, ciała i duszy. Amen.

 

Naprawdę nie miał już dziś siły na dłuższą rozmowę z Panem.

 

 

~ & ~

 

Taniec trwał w najlepsze. Wesoła kompania wirowała dostojnie, czasem wpadając w rytm muzyki, czasem zaś na pozór kompletnie go ignorując. Śnieżnobiałe suknie pań kontrastowały wspaniale z lśniącymi, czarnymi surdutami, w które odziani byli panowie. Efekt zdawał mu się tym silniejszy, że spowijającą wszystko ciemność rozpraszało jedynie parę, rozstawionych na ziemi świec.

 

Jeden z tancerzy wyciągnął nagle kościstą dłoń w jego stronę.

 

– Zatańcz z nami – rzucił z upiornym, wiecznym uśmiechem. – Noc jeszcze młoda!

 

– Zatańcz! – dodała jego partnerka, klekocząc radośnie zębami – Tyle tutaj samotnych panien…

 

Mężczyzna pokręcił jednak głową i spojrzał na szkieletową parę przepraszająco.

 

– Dziś nie tańczę – odparł, podnosząc w górę dłonie i słysząc jak pod wpływem jego słów zmienia się muzyka. Jakby dla zachęty, wokół rozbrzmiała jego ulubiona, dziewiąta symfonia Beethovena.

 

– Tańczysz, tańczysz… – odezwał się nagle szept przy jego uchu. – Przecież tańczysz od zawsze…

 

 

~ & ~

 

Z koszmaru wyrwała go właśnie dziewiąta symfonia Beethovena. Przez chwilę miał wrażenie, że ciągle śni, potem jednak stopniowo poczęła do niego docierać rzeczywistość. Wycierając czoło z potu i przecierając zamglone snem oczy zerknął na wyświetlacz swojego budzika i jęknął, widząc na nim zaledwie dwudziestą trzecią zero siedem.

 

Ki diabeł… - przemknęło mu przez myśl. A tfu!

 

Przeklinając swoją tendencję do zostawiania telefonu w kieszeni spodni, wyładował się z łóżka i po omacku dotarł do szafy, wraz z zawieszonym na niej wieszakiem, po czym pogmerał chwilę w kieszeni i wydobył wreszcie głośno grający aparat. Nie spojrzawszy nawet na tożsamość dzwoniącego wcisnął oznaczony zieloną słuchawką przycisk i podniósł telefon do ucha.

 

– Wuaaah… – nie udało mu się powstrzymać ziewnięcia. – Słucham…?

 

Chwilę potem zaś, jego telefon uderzył z trzaskiem o ziemię, a mężczyzna w pośpiechu wciągając spodnie i buty wypadł z mieszkania, pędząc niczym wiatr. W jego głowie zaś wirowały tylko dwa zdania…

 

"Krzysiek miał zawał" – usłyszał szloch Eli. – "Leży na Skarbowej…"

Koniec

Komentarze

Nie wiem czy i kiedy będę mógł doczytać ciąg dalszy, więc wstawię komentarz tutaj.
Dla mnie tekst nie jest ani trochę obrazoburczy. Zwykłe, ludzkie sprawy. Nie wiem czy czytałaś książki z serii "Przypadki księdza Grosera" (czy jakoś tak)? bardzo podobna tematyka: zwykły ksiądz, ze zwykłymii ludzkimi słabościami. Wykazujesz się na przemian dużą znajomością realiów koscielnych (skąd to znasz?), z pewną naiwnością (może zamierzoną). Na razie nie ma w tym tekście nic, co klasyfikowałoby go do poratu NF ( smoki, czary, ufoludki itp); może coś z tego bedzie w drugiej części.
Z mankamentów:
- w scenie spowiedzi do pewnego momentu myślałem, że to łukasz jest spowiednikiem. Może warto to sprecyzować. Poza tym, w tej scenie raz użyłaś w stosunku do niego słowa 'kleryk'. To jest nazwa człowieka uczącego się w seminarium, a nie księdza (przeciez wiesz ;-)).
Co do treści:
głupi i naiwny ten ksiądz i tyle. Stara prawda: ujawnienie przed kimś swoich mrocznych sekretów, odbiera im moc. Gdyby wygadał się uczciwie przed kimś (spowiednik, przyjaciel), urok tej dziewczyny nie działałby już na niego tak paraliżująco. Kierownik duchowny (nie mów że nie wiesz kto to taki ;-)) powiedziałby, że ten ksiądz sądząc iż nikt go nie zrozumie i sam sobie musi dać z tym radę, bardziej grzeszy pychą niż nieczystymi myślami.
Oceniłem ten tekst na 4. Postaram się doczytać do końca.

Zachęcajam jednak do przeczytania części drugiej, bo dopiero wtedy na światło dzienne wychodzi pełen sens i kontekst opowieści.

Jeśli chodzi o realia kościelne i moją ich znajomość - jest to częściowo wynik mojego zainteresowania sprawami religijnymi i światopoglądowymi, a częściowo efekt "researchu" przeprowadzonego pod kątem tekstu. Całkiem możliwe, że o pewnych rzeczach mimo wszystko nie mam pojęcia :)

Natomiast gdy idzie o głupotę i naiwność księdza Łukasza, to absolutnie się zgadzam - jest kompletnie zamierzona. Ale o tym więcej tutaj nie napiszę, może jeśli się zdecydujesz na przeczytanie i skomentowanie części drugiej, to tam będzie na to miejsce.

Tak czy tak, dzięki za przeczytanie, uwagi i ocenę.

Nowa Fantastyka