- Opowiadanie: karenin - Wielokrotność światów powtarzalnych

Wielokrotność światów powtarzalnych

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wielokrotność światów powtarzalnych

Lodówka zaczęła głośno chodzić, poza tym w kuchni nie działo się nic. Czyste blaty, umyte naczynia. Była sobota rano i wszyscy domownicy jeszcze spali. Kot siedzący w skupieniu pod stołem wpadł z impetem na parapet chcąc złapać wróbla. Nie miał jednak szans – tamten siedział po drugiej stronie okna za dokładnie wymytą przez panią domu, pedantkę, szybą. Wróbel przestraszył się ale nie odleciał. Nastroszywszy piórka spoglądał zaczepnie w stronę kota. Kot siedzący na parapecie nie mogąc dosięgnąć ofiary zamiatał nerwowo ogonem, wzmiatając tym samym drobiny kurzu, które zdążyły się tutaj osadzić przez noc. Nagle wydało mu się, że szyba rzeczywiście zniknęła. Zdziwiony zaczaił się. Gotowy do skoku już czuł w pysku smak piór. Nie spuszczając oczu z ptaka skoczył uderzając głową w szybę. Syknął przeciągle po czym odszedł obrażony. Wróbel wróci tu jutro i znowu będzie drażnił kota.

 

Zmieńmy perspektywę. Na planecie Nomax poruszającej się po niestałym torze od wielkiego parapetu do wielkiej lodówki, po tym jak kot wzmiótł ją ogonem jako pyłek kurzu, zdążyło wyewoluować życie. Doszło już nawet do form inteligentnych. A gdyby mieszkańcy planety byli w stanie zaobserwować kota, wedle płynącego na planecie czasu, byłby on w polu ich widzenia przez miliony lat. Jednak dopiero, kiedy kot odszedł, doszli do takiego poziomu rozwoju technicznego, że zainteresowali się eksploracją Kosmosu, mówiąc ściślej – kuchni. Chociaż brzmi to zbyt szumnie, bo w swoich statkach lądowali dopiero na innych unoszących się w pobliżu pyłkach. Powoli zaczynali się też orientować w ogromie przestrzeni, w której się znajdowali, przypuszczając mgliście, że kuchnia nieustannie się rozszerza.

 

Źródłem światła na Nomaxie był kwadratowy obiekt emitujący rozproszone światło. Położony w tak wielkim oddaleniu od planety, że niemożliwym było jeszcze dla jej mieszkańców zbadanie go. Fizycy i kosmolodzy prześcigali się jednak w odgadywaniu czym był i hipotetycznym opisywaniu jego właściwości fizycznych, jednak żadna z ich teorii się nie przyjęła.

 

Nocami, mimo że na planecie źródło światła znikało z horyzontu, nie zapadały zupełne ciemności lecz robił się szaro. Panowała tam jedna pora roku, a średnia temperatura wynosiła 20 stopni Celsjusza.

 

Nomax tworzył podwójny układ planetarny z większą od siebie Aimei. Obie planety krążyły wokół Tondory i mimo, że były jej księżycami nikt ich tak nie nazywał, uznając to za uwłaczające godności powyższych.

 

Przez dziwny zbieg okoliczności Nomax był niemalże idealną kopią Ziemi, na której powstał. Stało się tak, gdyż mimo odmiennych warunków fizycznych, którym zawdzięczał swoje istnienie ich wypadkowa była podobna do wypadkowej, która umożliwiła powstanie Ziemi.

 

Nomaxczycy bardzo zaangażowani w badanie Kosmosu dokładnie poznali najbliższe planety, Aimei i Tondorę. Mieli na nich nawet swoje stacje badawcze. Na powierzchni obu globów nie znaleziono jednak śladów życia.

 

A na samej planecie? Uczeni, głupcy, intrygi, nieszczęśliwe miłości, walka o władzę, korupcja – krótko mówiąc życie toczyło się tutaj swoim normalnym torem. Aby bliżej poznać świat, który stworzyli Nomaxczycy przyjrzyjmy się jednemu z jej mieszkańców, jego środowisku i sieci powiązań, w której tkwił, jego codziennym problemom, troskom i radościom. Wybór jest przypadkowy. A do opisu podstawowych zjawisk, dla lepszego zrozumienia, używać tu będziemy terminów ziemskich. Do rzeczy więc. Kto to taki? Ach, Timor. Dobrze. Proszę państwa poznajcie Timora i jego środowisko.

 

Timor próbował wśnić się właśnie w marzenia senne Arabelli, która specjalnie dla niego zostawiła nie domknięte osłony w Komorze Morfeusza. Komory te pozwalały na niezakłócony ingerencją z zewnątrz sen tego, kto się w nich zamykał. Stały się już na tyle powszechne, a ich bezpieczeństwo uznane, że nikt nie decydował się chociażby na krótką drzemkę bez ich obecności. Można było, za niewielką opłatą skorzystać z nich niemalże wszędzie. Był to kwitnący biznes na wielką skalę. Pomysłodawcy i dystrybutorzy, starając się jak najcelniej trafiać w gusta konsumentów, zarabiali na komorach miliony. W dedykowanych sklepach można było zamawiać je we wszystkich kolorach, z wybranym motywem i z dowolnym wykończeniem, można też było samemu, od podstaw zaprojektować ich wygląd, kupić komorę montowaną na stałe , przenośną, turystyczną lub dla gości, która po złożeniu z łatwością mieściła się w szafie.

 

Autorem pierwotnego projektu komór był Lenny Bullock – adwokat biorący niegdyś udział w sprawie dotyczącej małżeństwa Gryffinów, w którym żona, po tym jak dopuściła się zdrady na mężu była regularnie nawiedzana przez niego w snach, podczas których torturował ją psychicznie i straszył najrozmaitszymi egzekucjami jakie miał wykonać na niej w życiu rzeczywistym. Ludzie, traktujący dotychczas możliwość przenoszenia się i kontaktu z innymi w trakcie spoczynku jako formę przyjemnego kontaktu towarzyskiego, zaczynali coraz częściej robić to przy użyciu złej woli. Zaczęto wykradać w ten sposób tajemnice państwowe, okradano firmy, straszono dyrektorów przedsiębiorstw i doprowadzano do bankructwa konkurentów – krótko mówiąc, sprawa Gryffinów stała się precedensem, poddała pomysł, który spowodował lawinowe wykorzystywanie możliwości podróży sennych w celu zupełnie innym niż dotychczasowy. W ukróceniu owych zabiegów nie pomagało nawet coraz bardziej szczegółowe normowanie tej dziedziny życia przepisami prawa, gdyż na sali sądowej, mimo wszystko, trudno było udowodnić, że dana osoba naprawdę odwiedziła inną we śnie, a nie była wytworem podświadomości śniącego. I tak, Bullock zmęczony ogromem pracy i zaangażowania, które wkładał w prowadzone przez siebie tego rodzaju sprawy, które z braku wystarczających dowodów przegrywał, poszedł w stronę prewencji wymyślając Komory Morfeusza, dorobiwszy się na nich kilkunastu posiadłości rozsianych po całym świecie, sporej liczby samochodów, których był kolekcjonerem i prywatnych linii lotniczych.

 

Timorowi wreszcie udało wśnić się w sen Arabelli. Jako gospodarz marzenia sennego miała na jego wygląd i charakter wyłączny wpływ. Jedynym pojawiającym się tam nieprzewidywalnym elementem były osoby z zewnątrz odwiedzające śniącego, które tylko w ekstremalnych warunkach, mając niesłychanie rzadkie zdolności umysłowe mogły wpływać na wygląd snu odwiedzanej przez nie osoby, a także mogły ubezwłasnowolnić osobę, która ich odwiedzała. Byli to tak zwani Władcy Snów. Jednak nie wiedziano dokładnie ile w opowieściach o Władcach Snów jest prawdy, a ile mitu. Nikt żadnego nie znał osobiście, ale wszyscy o nich mówili i już od małego straszyli nimi dzieci: „Zamknij dobrze Komorę Morfeusza, bo przyjdzie po ciebie Władca Snów i uwięzi cię w swojej krainie".

 

Tym razem Timor znalazł się na skraju łąki otoczonej ze wszystkich stron lasem. Po jej przeciwległej stronie zobaczył siedzącą na kocu postać i od razu ruszy w jej stronę przedzierając się przez sięgającą do pasa trawę i osłaniając ręką oczy przed południowym, ostrym słońcem. Zauważyła go i pomachała. Ciągle nie mógł nadziwić się sympatią, jaką darzyła go w snach, gdyż w życiu rzeczywistym traktowany był przez nią dość chłodno i trzymany na dystans.

 

Usiadł na kocu. Przez chwilę, zapatrzeni w otaczającą ich przyrodę, nic nie mówili. Arabella stworzyła naprawdę piękny las. Podobny do tych, które jak podawały źródła historyczne, istniały naprawdę i różniący się od nich tylko co do szczegółów, o których nie mogła wiedzieć. Spojrzeli na siebie. Uśmiechnęła się lekko. Timor oddałby teraz wszystko za jej myśli. Czekał aż odezwie się pierwsza. Sam bał się popsuć atmosferę sytuacji. Zresztą mógłby tak siedzieć i patrzeć na nią do końca świata…

 

– Timor! Nareszcie cię znalazłam. – Niespodziewanie usłyszeli nad sobą zaaferowany głos kobiecy. Zdziwieni, zwrócili się w stronę, z której dobiegał. Obok koca stała Isis, sekretarka Timora.

 

– Przeszukałam niezablokowane sny wszystkich pracowników firmy, miałam nadzieję, że może gdzieś wśród nich cię znajdę. Mam szczęście, że jesteś właśnie tutaj. Ale nie o tym chciałam… – Mówiła rozpędzona jak lokomotywa Isis nie dając pozostałej dwójce szans na reakcję ani dojście do głosu. – Sonda przesłała właśnie pierwsze zdjęcia. Wcześniej niż oczekiwaliśmy… Wyrwała mnie ze snu nie mogąca się z tobą skontaktować pierwsza zmiana. Nie wiedzieli co robić, więc zwyczajnie zaproponowałam, że cię poszukam. Potrzebują twojego podpisu i potwierdzenia wiarygodności zdjęć i wszystkich danych, które otrzymaliśmy, bez tego, jak wiesz nie wyjdą z instytutu. Ośrodki w Mannis i leddachid już się dopytują o te materiały…

 

Timor pomyślał tylko o nadgorliwości Isis w wykonywaniu obowiązków i o tym, że wybrała najgorszy z możliwych momentów. Przecież nic by się nie stało gdyby poczekali z tym do rana. Ale tera nie było wyjścia. Nic nie powiedziawszy, wściekły, wstał z koca i spojrzał na Arabellę przepraszająco.

 

– Będę za pół godziny – rzucił sucho w stronę Isis i rozpłynął się w powietrzu.

 

W tej samej chwili otworzył oczy w swoim łóżku. Nadal był zły i rozdrażniony. Telefon na stoliku nocnym migał czerwonym oczkiem – miał piętnaście nagranych wiadomości. Sprawdził – wszystkie z pracy. Ubrał się, jednocześnie układając w głowie treść reprymendy dla Isis. I po chwili był już w drodze do Instytutu Międzyplanetarnego, gdzie zajmował stanowisko dyrektora.

 

Przed głównym wejściem, dla zachowania formalności, pokazał przepustkę i poszedł prosto do sali głównej, gdzie maszyny nieustannie nasłuchiwały i odbierały sygnały nadawane przez sondę. Sygnały te były od razu analizowane przez siedzących przed monitorami zaaferowanych ludzi. Zobaczywszy Timora od razu rzuciło się ku niemu pięciu mężczyzn przekrzykujących się na wzajem w przedstawianiu raportów. Uciszył wszystkich gestem, po czym wskazał jednego z nich i słuchał. Wyznaczony mężczyzna mówił chaotycznie, nie mogąc się zdecydować, które informacje podać jako pierwsze.

 

– EP 245 dotarła do pionowej, płaskiej powierzchni Eklity. Nie ma tam atmosfery. Brak też śladów wody. Ciało to musi być stosunkowo młode, gdyż nie zaobserwowano żadnych kraterów po meteorytach ani innych dowodów zderzeń z ciałami podróżującymi swobodnie w kosmosie. Ciągle odbieramy nowe przekazy, ale jak dotychczas sonda nie odnotowała, żeby na powierzchni Eklity znajdowały się kamienie, skały czy chociażby piasek, stąd przypuszczenie, że może być ona ogromnym ciałem litym. Czekamy na dane z prób wwiertu w podłoże… – Tutaj mówiący zająknął się. Przejrzał notatki jeszcze raz, żeby upewnić się, czy o niczym nie zapomniał, po czym wręczył je Timorowi.

 

Timor wziął plik wydruków. Usiadł na najbliższym wolnym krześle, przejrzał wszystko uważnie, podpisał, po czym z powrotem wręczył je grupce czekających ludzi, którzy natychmiast zajęli się rozsyłaniem ich do innych oczekujących instytutów.

 

Jak do tej pory Nomaxczycy posiadali bardzo niewiele wiadomości na temat Eklity. Wiedzieli o niej tylko tyle, ile można było zaobserwować z powierzchni ich planety oraz ze stacji badawczych na Tondorze i Aimei. Mimo, że już od dekady regularnie posyłali sondy na Tondorę, żadna z dotychczasowych misji nie została zakończona powodzeniem. Jednak nie ustawano w próbach poznania intrygującego ich białego ciała. Niestety charakterystyczne dla momentów wysyłania pierwszych sond zainteresowanie medialne i euforia ogółu stopniowo malało gaszone kolejnymi niepowodzeniami. Z czasem w gazetach pojawiały się już tylko zwięzłe notatki na temat kolejnych misji, których i tak nikt już nie czytał. Nie było też tak łatwo jak wcześniej ze zdobywaniem funduszy na organizowanie następnych wpraw badawczych, a zaangażowani w nie niegdyś naukowcy z bezradności i braku dalszych pomysłów stopniowo się wycofywali.

 

Najświeższe wiadomości o szczęśliwym dotarciu sondy na Eklitę przybrały coś na kształt wybuchu dawno zapomnianej bomby. Wszyscy o tym mówili. Gazety zaczęły wypuszczać osobne wydania poświęcone Eklicie i EP 245, a w telewizji można było obejrzeć pełnometrażowe programy edukacyjne na ten temat z zaangażowanymi i przejętymi spikerami przedstawiającymi kolejne fakty traktujące o niemożliwej przecież misji, która jednak dzięki zasługom Nomaźczyków udała się.

 

Timor od czasu sukcesu sondy, będącego sukcesem zarządzanego przez niego instytutu, a więc i jego samego, był tak zajęty udzielaniem wywiadów, prowadzeniem wykładów oraz pisaniem zamówionych przez gazety artykułów, że prawie wcale nie sypiał. I mimo, że nieustannie myślał o Arabelli, postanowił nie odwiedzać jej w snach dopóki nie będzie mógł poświęcić jej odpowiedniej ilości czasu, takiej, na jaką zasługiwała. Przy początkach znajomości wydawało mu się to esencjonalne.

 

Dopiero po dwóch tygodniach ogólnego podekscytowania wszystko poczęło wracać do normy. Eklita została zbadana przez sondę na wskroś. Zaczęto myśleć nawet o wysłaniu tam Nomaxczyka, a co niecierpliwsi planowali już misje na odleglejsze obiekty zapominając ile czasu, zawodów i zniechęcenia kosztowała ta, tyle razy zakańczana niepowodzeniami misja.

 

Gdy Timor miał w końcu więcej czasu na sen postanowił odwiedzić Arabellę. Przygotował się do tej wizyty bardzo sumiennie, jednak sprawdziły się jego najgorsze przypuszczenia i zastał jej komorę szczelnie zamkniętą. Najwyraźniej, kiedy przestał poświęcać jej dawkę dotychczasowej uwagi i starać się o nawiązanie bliższej znajomości potraktowała to jako ignorancję z jego strony, obraziła się i postanowiła niczego mu nie ułatwiać.

 

Mimo, że oboje pracowali w tym samym instytucie Arabella nie podlegała bezpośrednio Timorowi, nigdy wcześniej nie miał też zawodowego pretekstu do rozmowy z nią. Timor więc, w porze lunchu, kiedy wszyscy zeszli do zakładowej restauracji odnalazł biurko Arabelli i zostawił na nim kartkę następującej treści: „Zostaw dziś w nocy nie domknięte drzwi Komory Morfeusza" i podpisał: Władca Snów. Przy czym nie na samą wiadomość, ale właśnie na podpis liczył najbardziej. Miał nadzieję, że tym ją zaintryguje. Popatrzył na kartkę z góry, wyrównał ją do brzegu blatu i odszedł do swoich zajęć. Pozostało mu już tylko czekać.

 

Po długim popołudniu w końcu nadeszła noc. Spróbował znowu i ku swojemu zaskoczeniu bez problemu wśnił się w sen Arabelli. Mimo, że na to właśnie liczył, nie mógł się nadziwić, że tak prosta sztuczka ją przekonała. Znowu znalazł się w lesie. Tym razem było już po zmroku. Jasna, księżycowa noc. Stał na szerokiej ścieżce czując pod stopami miękką ściółkę. Ze wszystkich stron otaczały go drzewa o teatralnie powykrzywianych gałęziach. Każdy cień wydawał się ruszać, a liście szeleściły na wietrze tak, że po plecach przechodziły ciarki. Wyszedł na chwilę ze snu, żeby sprawdzić czy na pewno dobrze trafił, ale tak, to śniła Arabella. Zawahał się chwilę, ale postanowił wrócić i zobaczyć co będzie dalej. Znalazłszy się z powrotem na ścieżce postanowił iść prosto przed siebie. Co jakiś czas droga rozwidlała się. Wybierał na chybił trafił nie widząc żadnych zostawionych dla siebie wskazówek. Narastał w nim przy tym dziwny niepokój, że powinien stąd wyjść, że nie wszystko jest w porządku. Ale ciekawość pchała go coraz dalej, aż jak mu się wydawało po bezkresnej wędrówce zobaczył w oddali nikłe światło. Ożywił się i przyspieszył kroku. Po chwili dotarł do niewielkiego, zadbanego domku, którego białe ściany porastało dzikie wino. Spróbował zajrzeć do środka przez okno ale kotary były zaciągnięte. Obszedł domek dookoła, aż w końcu, kiedy nie znalazł żadnej alternatywnej drogi, nie pozostało mu nic innego jak skorzystać z drzwi frontowych. Zapukał raz i drugi. Nikt nie odpowiedział. Nacisnął klamkę. Drzwi poddały się i wszedł do środka. Wnętrze niczym nie przypominało, więcej – przeczyło temu co widział jako domek z tamtej strony. Miał teraz przed sobą trzy korytarze o sterylni białych ścianach i czarnej podłodze, które kończyły się w oddali czarnymi punktami. Jeden prowadził na wprost od wejścia, pozostałe odchodziły od niego po obu stronach pod kątem 45 stopni. Timor zawahawszy się postanowił iść dalej. Wybrał korytarz najbardziej po lewej, przypuszczając że i tak nie ma znaczenia, na którą drogę się zdecyduje, gdyż najpewniej wszystkie, i te leśne, i te tutaj prowadzą do tego samego celu. Znowu szedł przed siebie. Nic się nie działo. Po pewnym czasie przestał się już czegokolwiek spodziewać. Zmęczony monotonią swojej wędrówki i lekko zawiedziony postanowił wyjść ze snu. Jednak nie udało mu się to. Spróbował znowu. Nic. Wpadła w panikę. Zawrócił i ruszył biegiem w stronę, z której przyszedł, myśląc, że być może sen został zaprogramowany tak, żeby otaczające go tu ściany uniemożliwiły mu wyjście, ale może uda mu się, kiedy stanie przed domem. Biegł bez odpoczynku, jednak po czasie, po którym powinien dotrzeć do drzwi, korytarz nie skończył się. Dla pewności, będąc już u kresu sił, przebył z wielkim trudem jeszcze kilkaset metrów, aż w końcu niczego się nie doczekawszy, łapiąc z trudem powietrze oparł się o ścianę i zsunął na podłogę. Mimo, iż był to tylko sen, wszystko zostało wykreowane w nim nad wyraz realistycznie. Czuł tak wielkie zmęczenie, że nie mógł powstrzymać samoistnie zamykających się powiek i po chwili, wyczerpany zasnął, nie zwracając najmniejszej uwagi na jasne oświetlenie korytarza i twardą posadzkę.

 

Kiedy się ocknął nie był w stanie określić ile czasu tak spędził. Bolały go wszystkie kości. Dla porządku, pierwszym, co zrobił była próba wyśnienia się, zakończona niestety niepowodzeniem. Wstał powoli, ostrożnie prostując nogi. A gdy był już w stanie iść, nie mając innego pomysłu, ani obiektywnie patrząc możliwości, ruszył przed siebie. Jedynym urozmaiceniem jego wędrówki było to, że korytarz od czasu do czasu, raz na kilkadziesiąt kilometrów rozwidlał się albo skręcał. Poza tym nie działo się nic – biel ścian i czerń posadzki mieniły mu się pod powiekami za każdym razem, kiedy je zamykał, a jarzeniowe, jasne, nigdy nie gasnące światło okropnie męczyło.

 

Zastanawiał się dlaczego Arabella aż tak okrutnie się nad nim znęcała? O wiele bardziej doceniał teraz wynalazek jakim były Komory Morfeusza i przysiągł sobie, że jeżeli kiedykolwiek się stąd wydostanie, nigdy nie zmruży oka wcześniej się w jakiejś szczelnie nie zamknąwszy, a na wędrówki po cudzych snach już zupełnie nie będzie sobie pozwalał.

 

Błądził korytarzami całe lata. Po dwóch wyczerpała mu się bateria zegarka i nie mógł już precyzyjnie mierzyć czasu. Jego upływ próbował określić mniej więcej, na podstawie fizycznych oznak starzenia się. W końcu zupełnie pogubił się w rachubach i nie wiedział już czy to kilka lat ciągnęło się w nieskończoność, czy też rzeczywiście minęły całe ich dziesiątki.

 

Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo. Budził się i po chwili spędzonej na dochodzeniu do siebie, ruszał korytarzami. Chciał przejść ich jak najwięcej, przypuszczając że twórczyni labiryntu mogła umieścić gdzieś jakąś furtkę, znak czy wskazówkę będącą nagrodą za jego wytrwałość i cierpliwość.

 

Potrzeby fizjologiczne, takie jak jedzenie i wydalanie nie istniały w tym świecie. Z kolei odczuwał zmęczenie zgodne z rzeczywistym. Także procesy starzeni się zdawały się przebiegać w sposób naturalny. Timor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko, co go otacza ma charakter umowny i zostało stworzone bądź ustalone przez gospodarza snu. Próbował też często nawiązać kontakt z Arabellą. Mówił, prowokował, błagał, nawet krzyczał i groził ale nie doczekał się jakiejkolwiek odpowiedzi.

 

Był ciekaw czy jego ciało nadal spoczywa jak je zostawił – w niedomkniętej Komorze Morfeusza. Wyjaśnić należy, że na Nomaxie nieraz zdarzały się przypadki zaginięcia we śnie. W takiej sytuacji zaaferowana rodzina i znajomi delikwenta bili na alarm i przenoszono ciało do tak zwanej przechowalni, gdzie podtrzymywano jego funkcje życiowe przez dziesięć kolejnych lat w nadziei, że się taki w tym czasie sam wybudzi. Ale jeśli po dziesięciu latach nic się nie działo, w związku z tym, że koszty opieki nad śpiącym były horrendalne i większości państw nie było stać na dożywotne utrzymywanie zabłąkanych w ten sposób Nomaxczyków, wyprawiano pogrzeb. Skutkowało to oczywiście uwięzieniem pechowca w świecie nierzeczywistym. Chyba, że odpowiednimi środkami dysponowała rodzina i mogła opłacać kolejne lata opieki. Nigdy nie próbowano ich wybudzać, gdyż ani samo ciało ani wykonywane na nim zabiegi nie były w stanie przywołać podróżującego ducha. To duch musiał sam zadecydować o powrocie, bądź ten musiał zostać mu umożliwiony.

 

Timor nie miał pojęcia ile czasu upłynęło w świecie rzeczywistym od momentu, w którym się tu znalazł. Tutaj natomiast słabł i starzał się coraz bardziej. Nie czuł się już tak dobrze jak dawniej. Jego organizm zaczął zawodzić i odmawiać posłuszeństwa. Coraz więcej czasu poświęcał na odpoczynek. Kiedy szedł lekko powłóczył nogami i przytrzymywał się jednej ze ścian, nie widział też już tak dobrze jak kiedyś. Przygarbiony, z łysiną na czubku głowy i trzęsącymi się rękami przedstawiał przykry obraz.

 

Pewnego dnia przebywając z trudem swój codzienny, niewielki, odcinek korytarza dostrzegł daleko przed sobą coś białego i płaskiego, wyraźnie kontrastującego z czarną podłogą. Zapomniawszy się puścił ścianę i zaaferowany na tyle na ile mógł przyśpieszył krok.

 

W końcu dotarł do leżącego na podłodze przedmiotu. Był to skrawek papieru. Schylił się trzymając się za krzyż i trzęsącymi się ze starości i przejęcia rękami podniósł go. Czernił się na nim jakiś napis. Nie widział go dokładnie. Jednak po dłuższych staraniach i wysiłku polegającym na przybliżaniu i oddalaniu kartki od oczu, w końcu udało mu się go odczytać.

 

– Władczyni Snów… Rzeczywista Władczyni Snów… – szeptał do siebie na bezdechu.

 

Zacisnął z całej siły powieki. A kiedy je otworzył dookoła panował mrok. On też już nie stał, a leżał. Uświadomił sobie momentalnie, że jest w świecie rzeczywistym. Spojrzał na stojący przy łóżku jarzący się czerwonymi cyframi zegar z datownikiem. Cyfry przeskoczyły zaledwie o godzinę…

 

Wróćmy do poprzedniej perspektywy, do kuchni, gdzie wśród nieskończonej liczby innych pyłków unosi się Nomax. Czy z tej perspektywy patrząc na powstające i ginące światy, planety, gwiazdy, galaktyki, kogokolwiek interesuje Timor? Nie? Tak myślałam. Przyśpieszę więc trochę historię Timora i jego globu. Pewnego dnia Nomax po długim etapie wznoszenia zaczął opadać wzdłuż białych drzwi lodówki. Nieuniknienie zmierzał w stronę podłogi, aż w końcu się z nią zderzył. Życie uległo zagładzie, a szczątki planety zostały po południu usunięte mopem przez niczego nieświadomą panią domu. Kot – kreator przeszedł się leniwie po mokrej podłodze zostawiając na niej odciski łapek.

Koniec

Komentarze

Może i ładnie pisane ale fabuła do niczego nie dąży. Mam wrażenie, że autor (lub autorka jak się zdaje) nie wiedziała jak skończyć więc urwała to nagłym uderzeniem o podlogę. :)

Słyszę ktosia...

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

A rozpisują się nieco: o czym to właściwie jest?
Nie czyta się najgorzej, choć fabuły brak (jakieś zarysy, jakieś wędrówki, jakieś pomysły - nienowe zresztą).
Pozostawię bez oceny

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Pomysł na świat i wspaniały i spieprzony. Jeśli nawiedzanie w snach było by naturalne przemoc wewnątrz nich była by również naturalna i pojawiła by się u zarania dziejów a nie w momęcie kiedy istnieją już prawnicy. Jeśli była by to normalna forma aktywności to takie izolowanie się... coś w stylu picia do lustra. Ze względu na fabułe dotarlem jedynie do połowy ale czyta się przyjemnie.

Dziękuję bardzo za komentarze. No tak, okazuje się, że to co piszący ma w głowie nie zawsze wychodzi na papierze - zbyt wiele sam sobie dopowiada. A miało być o bezsensowności i kruchości wykreowanego świata. O bohaterze, którego życie wraz ze wszystkimi szczegółami poznajemy ale to i tak bez sensu, bo ten świat zaraz się kończy...A to, że dj Jajko słyszy ktosia to przypadek, bo bajkę znam tylko z tytułu. Ale teraz już przynajmniej wiem z grubsza o czym jest.

Dziękuję raz jeszcze za poświęcenie chwili.
Pozdrawiam

Nowa Fantastyka