- Opowiadanie: JulieLovePeace - Animal I Have Become

Animal I Have Become

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Animal I Have Become

Prolog:

 

Historia ta dzieje się około 1890 roku. Kiedy kobiety nosiły jeszcze gorsety, a mężczyźni wysokie kapelusze. Istniał wtedy Londyn ,prawda? Więc załóżmy że gdzieś w Londynie istniała pewna kamienica, w której co wieczór spotykało się kilkanaście osób. Trudno było spotkać ich w dzień, a nawet jeśli to się wyróżniali. Kobiety ubierały się wyłącznie na czarno, a mężczyźni nie nosili modnych wtedy kapeluszy. Byli inni. Nie tylko pod względem ubioru.

 

 

1.

Lekko rozchyliłam kurtynę. Sala wyglądała tak jak zawsze, zadymiona, pewnie nikt nie był trzeźwy. Gorset nie pozwalał na głębszy wdech. Trochę kręciło mi się w głowie, cichutko nuciłam. Jeszcze jedno spojrzenie w lustro. Ta czerwień dziwnie na mnie wygląda.

 

***

 

Zeszłam ze sceny. Burdel nie był moim ulubionym miejscem, ale jakoś żyć trzeba. Wiedziałam, że pod budynkiem będzie czekał na mnie Evan. Może zabierze mnie na kolację? Jestem taka głodna… Tak jak myślałam mój mężczyzna na mnie czekał. Był trochę tajemniczy. Właściwie to nic o nim nie wiedziałam. No i co z tego, kiedy naprawdę darzyłam go gorącym uczuciem. Było zimno, bardzo zimno. Nie mam pieniędzy. Ledwo starcza na czynsz, więc o nowym płaszczu nie ma mowy.

-Długo czekasz?– spytałam Evan’a. Zawsze było mu ciepło chociaż miał cienki płaszcz. Mimo to martwiłam się o niego.

-Nie, nawet nie. Jesteś głodna?– przytulił mnie. Miał intensywnie niebieskie oczy. Co do koloru włosów wciąż się wahałam. Rudy, brązowy? Trudno powiedzieć. Zapuścił lekki zarost. Nie protestowałam. Podoba mi się taki. Zawsze nienagannie ubrany, wysoki, dobrze zbudowany.

-Pewnie! Umieram z głodu!

-To może pójdziemy do mnie? Wiesz co prawda ja nie potrafię gotować za to moja gosposia….

-Super! Masz gosposię? Nigdy nie mówiłeś!

-Och, jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz.– Evan uśmiechnął się tajemniczo.

 

***

 

Jego dom był naprawdę duży i piękny. Wszystko tu było czyste, nowe, błyszczące. Kiedy zaprowadził mnie do salonu wszystko już było gotowe. Świece były wszędzie. Zapach jedzenia był nie do wytrzymania. Musiałam ostatnio kupić parę nowych pończoch, więc nie jadłam od dwóch dni.

-Przygotowałeś to wszystko dla mnie?– spytałam z uśmiechem na twarzy.

-Shirli…Ile razy mam ci mówić. Mam gosposię.– machnęłam na to ręką.

-Sam pomysł. Musiał być twój.– usiadłam przy stole. Nigdy w życiu nie widziałam tyle jedzenia. Evan usiadł po drugiej stronie stołu. Nie było tam nakrycia.-Nie jesteś głodny? -spytałam zdziwiona.

-Nie. To wszystko specjalnie dla ciebie.

-A, wiesz, że cię kocham?– znów się uśmiechnęłam.

 

***

Kolacja była naprawdę wyśmienita. Kimkolwiek była gosposia Evan’a umiała znakomicie gotować. Wino które podała też jest wyborne. Niestety kolację, oraz wyśmienity nastrój zepsuł mój atak kaszlu. Ostatnio dużo ludzi kaszle, być może się od kogoś czymś zaraziłam. Byłam na siebie wściekła, Evan na pewno część niespodzianki przygotował sam. Znam go już trochę. Wtedy znów mnie zaskoczył. Powiedział żebym się nie przejmowała, tylko położyła na sofie i odpoczęła po całym dniu występów. Meble w jego domu są naprawdę wygodne. Nie to co moje. Kolejna niespodzianka. Evan położył się obok mnie. Lubię gdy jest przy mnie, blisko. Właśnie wtedy poczułam straszny ból. Jakby coś ugryzło mnie w szyję. Zrobiło mi się słabo. Wszystko wirowało, był tylko ten ból. Czułam się coraz gorzej. Zawołałam cichutko Evan’a. Uspokajał. Ból nie mijał. Był coraz silniejszy, doszły dreszcze było mi strasznie zimno, tak zimno. Czułam jak stoję nad przepaścią i naglę w nią spadam. Kiedy już osunęłam się na granice świadomości poczułam tylko, że ktoś głaszcze mnie po głowie.

 

 

***

 

Evan otarł krew z ust. Shirli oddychała niespokojnie. Wiedział co czuje. Znał dobrze to uczucie. Dziewczyna była słaba, ale da radę. Kochał ją musiała dać radę. Tak będzie dla niej najlepiej jak przeżyje. Przeżyje to złe słowo. Urodzi się na nowo brzmi lepiej. Wiedział w jakich warunkach żyje. Śpiewała za marne grosze w burdelu. W mieszkaniu nie miała nawet kominka, a gruźlica sprowadziła by na nią jeszcze gorsze męczarnie. Oparł głowę na dłoniach. Żeby tylko wytrwała.

 

2.

 

Shazi już od godziny czekała na Jake’a. Spóźniał się, a mówił, że będzie u niej wcześniej. Chodziła nerwowo po mieszkaniu, kolacja już dawno wystygła. Ze smutnym uśmiechem poprawiła perły na szyi. Musiała mu powiedzieć coś naprawdę ważnego. Coś co zmieni ich dotychczasowe życie. Bała się, że może mu się to nie spodobać. No, a teraz się spóźniał. Ciche pukanie do drzwi prawie ją przestraszyło. Powoli z ociąganiem, otwarła drzwi. Wiedziała, że Jake ma kłopoty z niektórymi ważnymi ludźmi. Jej strach był niepotrzebny. W drzwiach stał spóźnialski. Opierał się ciężko o framugę. Nieco dłuższe jasne włosy opadały mu na twarz. Z nosa ciekła my krew. Krew.

-Jake! Co się stało?!- Shazi pomogła mu wejść. Z trudem się opanowywała. Doprowadziła go na sofę. Z jękiem chwycił się za bok.

-Przepraszam cię. Czekałaś.-każde słowo wypowiadał z trudem.– Dopadli mnie pod domem.

-Nie szkodzi. –Shazi starała się otrzeć łzy. Nie mogła patrzeć jak się męczy-Co ci zrobili?– chwyciła go za rękę.

-Pobili. Coś tu w środku. Pękło. Boli, bardzo. – Jake pokazał na okolice swoich żeber. Shazi nie mogła pohamować łez. We wszystkim najgorsze było to, że wiedziała, że to przez nią. To o nią chodziło tym ważniakom. Nie miała wyboru. Jake pluł krwią. Musiało go bardzo boleć. Nie miała wyboru. Jedyne co mogła zrobić….Tylko czy da radę?

-Jake? Przytul się do mnie. Tylko nie krzycz. Wszystko będzie w porządku obiecuję ci. – Chłopak choć nieco zdziwiony przysuną się bliżej. Nie mogła już dłużej wytrzymać. Udając, że to niby pocałunek zagłębiła kły w jego szyi. Jęknął głośno. Ufał jej. Był osłabiony, ale da radę. Jego krew była gorąca. Zaczynała czuć jak przybywają jej siły. Nie mogła się powstrzymać. Jeszcze trochę jeszcze trochę…Nie! Gwałtownie wyciągnęła kły z jego szyi. Oddychał już spokojnie, ale Shazi wiedziała co on czuł. Spostrzegła, że ma jego krew na rękach. Pobiegła do łazienki. Zrzuciła z siebie sukienkę, jakby była brudna, zostając w samym gorsecie. Myła twarz zimną wodą, dopóki nie zorientowała się, że trzęsą się jej ręce. Założyła szlafrok i wróciła do salonu. Jake rzucał się na kanapie jakby w gorączce. Zrastają się kości, może to i dobrze. Wsiadła na podłodze, chwyciła go za rękę. Bała się swojej decyzji. Co jeśli postąpiła źle? Może nie przetrwać przemiany? Nie dopuszczała do siebie tej myśli.

 

***

 

Shanti stała nad brzegiem Tamizy. Brudna woda płynęła leniwie. Prawie jak jej myśli. Powoli przepływały po jej umyśle. Myślała nad swoim obecnym położeniem. Miała mieszkanie, pracę która nadawała jej życiu tępo, chłopaka którego kochała. Jednak czegoś jej brakowało. Wiedziała ,że nie tylko ona ma takie odczucie. Niektórzy mówili ,że to przez brak normalności. Tylko, że w ich przypadku trudno być normalnym… Człowiekiem? Wiatr wiał na jej korzyść, nie musiała wdychać smrodu rzeki. Czekała na kogoś. Nie, on nie spóźniał. Po prostu ona była wcześniej. Nagle wiatr zawiał od rzeki, przynosząc falę smrodu i podwiewając jej czarny płaszcz. Zmarszczyła nos i ruszyła w stronę zabudowań. Obcasy jej butów nadawały cichy rytm jej krokom. Kiedy skręciła we właściwą uliczkę poczuła zapach nieco inny niż smród Tamizy. Kurt się spisał. Wiedział, że jeżeli nie zaczeka z kolacją będzie wściekła. Kołnierz jego płaszcza był uniesiony. Najspokojniej w świecie trzymał szamoczącego się człowieka. Kurt nie nosił idiotycznego kapelusza jakie teraz były modne. Całe szczęście. Spojrzał na Shanti. Pomimo ciemności dziewczyna wiedziała, że jego oczy są niebieskie. Nie czekając na pozwolenie podeszła do ofiary. Tętno człowieka było nieco za szybkie. No nic, jak dają to bierz.

-Panie pierwsze.– Kurt się uśmiechnął. Shanti odwzajemniła uśmiech. Chwyciła człowieka za kark. Teraz to jej tętno przyspieszyło, równając się z tętnem ofiary. Umysł znikał, pozostawiając instynkt zabójcy. Nie zdążył krzyknąć. Rano znajdą go w rynsztoku lub w Tamizie, Kurt zdecyduje.

 

***

 

Mazzy się nie bała. Wiedziała, że członków Klubu przybędzie dziś w nocy. Wiedziała, też, że nie wszystko jej wolno. Ale kto może odebrać jej miłość? Poczuła jak materiał kołdry przesunął się wyraźnie w stronę Heath’a. Spał. Zdawała sobie z tego sprawę. Ona nie chciała. Nigdy nie wiadomo co przyniesie sen, ale on był taki inny. Tak się różnili. Wręcz powinni być wrogami. Powinni… Westchnęła. Kiedy inni mieli kłopoty przychodzili do niej, pytali o radę. To ona organizowała bankiety, przyjęcia. No, a co kiedy jej było źle? Do kogo miała pójść? Ciche westchnienie wyrwało ją z zamyślenia.

-Naprawdę możesz tak bez snu? Nie chcesz się przespać? Chociaż na chwilę?– poczuła jak Heath głaszcze ją po głowie.

-Mogę i chcę.– uśmiechnęła się.– Ty śpij, ja się nie męczę tak jak ty. Podejrzewam też, że było by lepiej gdybyś wytrzymał na jutrzejszym bankiecie, więc się wyśpij. O mnie się nie martw.

-Łatwo powiedzieć.– zamruczał, po czym przyciągną ją do siebie. Po chwili znów spał.

-To przeze mnie nie śpisz.– Mazzy wyszeptała już sama do siebie.

 

***

 

Słońce wstawało czerwone. Polała się dziś krew. Jak zwykle Londyn wstawał nieco wcześniej niż ono, a razem z nim wstawała Mazzy. Takie miała przyzwyczajenie. Kiedy tylko usłyszała jak mleczarz jedzie ulicą wyrywała się z tępego patrzenia w sufit, bądź uciążliwego myślenia. Zastanawiała się czasem jak jest z tymi którzy wybrali sen. Czy jest im lżej? Westchnęła. Miała nadzieję, że uda jej się dziś zorganizować bankiet. Liczą na nią. To ich jedyna okazja żeby poczuć się swobodnie, a poza tym dawno nie miała wieści od Shanti i Kurt’a. Chciałaby też wiedzieć co u Shazi. W jakiś sposób słuchanie co się u nich dzieje pomagało jej uciec od codzienności. Od jej kłopotów. Siedziała na oknie w samej tylko koszuli, bawiąc się czarnymi kosmykami swoich włosów. Przypływ ciepła który wyczuła oznaczał, że Heath właśnie wstał. Uśmiechnęła się do siebie.

 

 

 

3.

 

Świat usilnie próbował dać mi znać o swoim istnieniu. Ból głowy był niemiłosierny, uczucie jakiejś pustki dawało wrażenie głodu. Mięśnie boleśnie powracały do normalności. Rozmowa prowadzona gdzieś z boku wydawała się być wrzaskiem tłumu. Oddech chociaż ciężki nie był głośny. Próba otwarcia oczu okazała się być katastrofą. Napływ światła oszałamiał. Zdrętwiałe usta nie dawały pola do popisu głosowi. Próbując przypomnieć sobie co właściwie się stało i dlaczego jestem w takim stanie, zdałam sobie sprawę, że nie wiem gdzie jestem. Spróbowałam zacisnąć pięść. Marne wysiłki odezwały się bólem w dole pleców. Syknęłam. Kolejny błąd odezwał się niemiłosiernym bólem gardła. Brakowało mi czegoś. Pić. Uniosłam się na łokciu. Starając się nie za szeroko, otworzyłam oczy. Kosmyki jasnych włosów ułatwiały sprawę. Ktoś przyciemnił pokuj. Sypialnia. Odruchowo popatrzyłam czy przypadkiem nie mam na sobie samej kołdry. Sukienka z cekinami nieco pomięta była na swoim miejscu, na mnie. Biżuteria trochę przeszkadzała. W zasięgu mojego wzroku pojawiła się czyjaś twarz. Jakby znajoma. Lekko, tak żeby nie wywoływać ostrej fali bólu, przekrzywiłam głowę.

-Możeszszsz mi powiedzieć gdzie jestem?– usta powoli przypominały sobie swoją funkcję. Mężczyzna przyglądał mi się ze smutnym uśmiechem. Uparcie próbowałam sobie przypomnieć kim jest i co ja tu robię.

-Ależ oczywiście, jesteś w mojej sypialni i pewnie jedyną informacją jaką teraz posiadasz jest to, że nazywasz się Shirli.

-Tak? Naprawdę?– moje zdziwienie nie miało granic. On zna moje imię, a ja nie! Popatrzył na mnie już bardziej ze zmartwieniem. Po czym, nagle zupełnie niespodziewanie wykonał czynność, którą moja podświadomość nazwała pocałunkiem. Wszystko znów wywróciło się do góry nogami. Tylko, że teraz zamiast bólu były wspomnienia. Po chwili wszystko ustało. Ocknęłam się biorąc głęboki wdech. Plecy automatycznie wykonały zgrabny łuk. Moje siły opadły.

-Evan?– szept wymagał ode mnie tytanicznego wysiłku. Chwycił mnie za rękę.

-Jestem. Nie martw się będzie dobrze. Tylko się nie poddawaj.– słaby uśmiech zatańczył na jego twarzy. Mój ból odsunął się lekko na bok.

-Ale co się stało? Nic nie pamiętam…To jest twój dom? Czemu mnie tak wszystko boli?

-Powoli. Pamiętasz kaszel? Taki męczący, czasem plułaś krwią? Mogłaś na to umrzeć. Kocham cię. Dlatego….postanowiłem, że lepiej dla ciebie będzie nie umierać.– zaśmiał się sam do siebie.– Wiem jak to brzmi. Teraz jesteś niby tą samą, a jednak zmienioną osobą. Jesteś wampirem. Tak jak ja.

-Słucham? Przecież ja….– nie mogłam zrozumieć. Wampir? To jakiś średniowieczny stwór? Wszystko mi się mieszało. Kaszel…tak coś mi świtało. Nic poza tym. Nagle dotarł do mnie ten zapach. Ktoś nucił. Nie, nie w tym pokoju. Poderwałam się mimo bólu. Nie zważałam na brak butów. Coś zaczęło przeszkadzać mi na ustach. Ten zapach…Co tak pachnie? Muszę…Poczułam mocny uścisk w talii.

-Nie. Zostawisz ją. Poczekaj do wieczora. Dasz radę. To jest właśnie moja gosposia, jest stara. Nie poradzimy sobie bez niej. Chyba, że umiesz zająć się domem.

 

Emocje jakby nagle opadły. Nie same z siebie, jakby ktoś im pomógł. Nie zwróciłam na to uwagi. Znów wszystko zaślepił ból. Wyczułam tylko nie wiedzieć skąd radość Evan’a.

 

 

 

 

 

***

 

Shazi nie spała. Przecież nie musiała. Jake przeszedł. Teraz męczył się w resztkach bólu. Przed chwilą przebudził się na moment. Wiedziała, że on nic nie pamięta, ktoś jej kiedyś powiedział, że pierwszy pocałunek przywraca wspomnienia. Więc udało się? Ktoś zapukał do drzwi. Wyczuła, że to człowiek. Otworzyć? Jake może….A nawet jeśli to co? Co jakby się jej nie udało go powstrzymać? Otworzyła drzwi już raczej z ciekawości. Zakapturzona postać. Zaśmiała się w duchu. No to mamy klasyczny horror.

-Słucham?– uprzejmość jakiej kiedyś się nauczyła dodała jej spokojny uśmiech. Zakapturzona postać okazała się być Shanti.

-No wiesz…. Wpuścisz mnie?– spytała zniecierpliwiona. Shazi mało nie wybuchneła śmiechem. Nie miała pojęcia co ją tak rozbawiło.

-Wejdź ale uprzedzam. Co prawda miałaś go poznać dopiero na bankiecie, ale jak już jesteś to….– Shazi urwała. Na łóżku siedział Jake. Ukrył twarz w dłoniach. Rozpięta koszula wisiała jakby mokra.– Jake! Jak się czujesz?– dziewczyna podbiegła do niego. Zdjęła mu ręce z twarzy. Lekko się uśmiechał.

-Wszystko w porządku. Tylko ledwo co pamiętam. Upiłem się? Bo wiesz…O, dzień dobry.– uśmiechnął się do Shanti.

-Nie, nie upiłeś się. Przyszedłeś ledwo żywy…No a teraz….Jesteś wampirem. Wiesz o czym mówię? Wiesz, na pewno. Tłumaczyłam ci kiedyś….

-Ja? Shazi…– roześmiał się.– Przecież już bym cię zabił!- tym razem to Shazi wybuchneła śmiechem

-Ależ, nie. Ja też nim jestem. Poznaj Shanti. Ona też jest wampirem.

-No ci się udał dowcip. Pośmiałbym się ale wszystko…

-Boli cię. Wiem. Wiem co czujesz uwierz mi! Jak ja mam cię przekonać ,że to prawda!- Shazi po minie Jake’a poznawała, że jej nie wierzy. Westchnęła cicho. Zerknęła na Shanti.– Kurt przyjdzie?

-Już tu jest. Siedzi na dachu. Mogę do niego iść i zaciągnąć go tutaj, a wy pogadacie.– Shazi zdążyła tylko uchwycić ruch czarnego płaszcza przyjaciółki. Znów spojrzała na Jake’a. Jego oczy nie zmieniły koloru. Lubiła je. Jednak coś się w nich zmieniło. Zmęczenie, ból. Tak. Za dużo wycierpiał. Może właśnie przez to nie chce dopuścić do siebie tej możliwości.

-Jake? To wszystko stało się tak nagle… Nie chciałam być całą wieczność bez ciebie. Pewnie wydaje ci się, że to sen, że to nie może być. Jednak, ja nie wiem jak ci to udowodnić. Czujesz ból ale mniejszy niż przedtem. Żyjesz i zobacz już nie masz siniaków, złamań. Zobacz jak Shanti szybko się porusza, już jej nie ma! Ty też możesz, a dziś wieczorem…poznasz innych.– Shazi przysunęła się bliżej i chwyciła go za rękę. Spojrzał na nią, już świadomie i ku jej zdziwieniu z wdzięcznością.

-Nie zabiłaś mnie. To też wymaga poświęcenia. Chyba ci wierzę. Nie dociera to do mnie ale… wierzę ci.– przytuliła się do niego. Był wciąż słaby. Żył. To się liczyło.

-Em…Shazi? Myślę, że się przydasz. Zaraz do twoich drzwi zapuka pokojówka Evan’a z prośbą o przyjście. Jakaś Shirli dostała napadu szału. Nie czekaj….Kurcze! No nic, będziesz musiała wypytać sama, ale myślę, że wiesz o co chodzi. Nie martw się Kurt zostanie z Jake’iem. –Shanti bezszelestnie zjawiła się w pokoju. Kurt bez większego entuzjazmu bawił się zasłoną. Shazi zaniepokojona wzięła płaszcz i otworzyła drzwi. Stała w nich pokojówka. Tak jak mówiła Shanti chodziło o jej siostrę. Spojrzała jeszcze raz na Jake’a. Podeszła do niego i złączyła z nim swoje usta w pocałunku. Shanti tylko puściła oczko do Kurt’a.

 

-Nie zapomnij o kolacji poskramiaczu firanek– parsknęła śmiechem i wyszła za Shazi.

 

***

 

 

 

Shazi przyglądała się śpiącej siostrze. Właściwie to nie spała. Była półprzytomna z bólu, blada. Nie wiedziała po co właściwie Evan je prosił o pomoc. Shirli była spokojna. Do wieczora jej przejdzie! Shanti używała tych samych argumentów, opatrzonych tylko stosownymi przekleństwami i docinkami. Nie znała Shirli.

– Więc po jaką cholerę nas wezwałeś, co?– Shanti nie podnosiła co prawda głosu, ale dało wyczuć, że jest zła.

-Przepraszam cię, wiem, że macie dużo pracy z Kurt’em.

-Pewnie, że mamy! A ona– tu Shanti wskazała na leżącą Shirli– nie ma napadu szału!

-A chcesz żebym ja miał? Myślę, że nie, więc posłuchaj. Nie znam się na babskich ciuszkach, a Shirli, przydałoby się, żeby była przytomna i jakoś wyglądała na wieczór.– Evan posilił się na przepraszający uśmiech. Teraz to Shazi patrzyła na niego zdenerwowana.

-Czy ty przepraszam bardzo sobie kpisz? Wątpię żeby Kurt’owi chciało się tak długo zajmować Jake’iem, a ja też muszę jakoś wyglądać!!!

-A co się stało Jake’owi? Nie ma problemu. Podejrzewam, że nowy dodatek do garderoby wam nie zaszkodzi, prawda? Mam dzisiaj gest więc uważaj, mogę się zająć Jake’iem, a Kurt niech biega po dachach.– Shanti spojrzała na niego groźnie.– Tak, więc głównie chodzi mi o wyeliminowanie na jakiś czas gosposi. Dacie jej listę zakupów, czy co tam chcecie. Kasa nie gra roli. Pieniądze są pod jej chwilową opieką.– Zamyślił się.– Przynajmniej ich mniejsza część.

 

Przyjaciółki spojrzały po sobie. Propozycja była kusząca. Shanti już od dawna planowała napad na jakiś sklep, a Shazi… Cóż. Jeżeli Jake będzie miał pytania, wątpliwości, to Evan wyjaśni mu je jeszcze raz tylko, że po męsku. Na twarzach dziewczyn pojawiły się chytre uśmiechy.

– Uważam to za odpowiedź twierdzącą!

 

 

***

 

Mazzy przeglądała swoją garderobę. Dosłownie przed chwilą Kurt wpadł przez jej okno, uśmiechnięty od ucha do ucha z wiadomością, że przybędzie dwóch członków. Trzeba było wybrać coś ładnego. Heath też miał dylemat.

-Krawat czarny, czy czarny?– uśmiechnął się.

-Mucha. Czarna.

-To jest niewygodne!

-Mało mnie to obchodzi, wiesz o tym.– Mazzy zatrzepotała rzęsami.– Będzie mucha i koniec. Ostatnio miałeś krawat!

-Jakby to ktoś widział….I zwracał na to uwagę…

-Daj spokój. O to chodzi. Trzymamy klasę styl. To okropne, ale w jakiś sposób jest nam przez to lepiej.

-Banda efekciarzy.

-Odezwał się. Jakby ci na klasie nie zależało to byś się ze mną chyba nie pokazywał, prawda?

-Chyba masz rację, no a żeby cię trochę podrasować to doradzam ci tą sukienkę– Heath rzucił Mazzy czarną suknie. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.-Jak chcesz muchę to załóż to. Ja tym czasem muszę zniknąć na chwilę, rozważ moją propozycję.– Heath wyszedł z pokoju z zawadiackim uśmiechem.

 

 

***

 

 

Evan bez pukania wszedł do mieszkania Shazi. Kto by się przejmował drzwiami. W mieszkaniu byli sami faceci, co oczywiście oznaczało kłopoty. Kurt z pozoru spokojny facet. Pozory jak wiadomo mylą. Cholera i to jak. Evan wszedł do salonu akurat w momencie w którym Kurt rozwalał nos Jake’owi. Nowo przemieniony nie miał szans, to jasne. Sama przemiana wymaga dużo energii.

-Hej! Spokój!- Evan nie ruszał się z miejsca, jednak jego słowa, a raczej siła w nie włożona, zmusiły winowajców do krzyku. Obręcz zaciskająca się na ich umysłach powoli zelżała. Odechciało im się bójek.– Ups. Jednak nie chciałem tego robić. Wybaczcie.

-Pieprzony efekciarz. – mruknął Kurt. Pomógł wstać Jake’owi i uleczył jego ranę.

-Wybacz zapomniałem, że masz lepsze fajerwerki. Shazi mnie przysłała.

-Po co? Radzę sobie!

-Shazi? Shazi!!!- Jake jeszcze widać nie otrząsnął się z szoku.

-No właśnie po to. Mamy go ubrać, doprowadzić jego mózg do normalnej wielkości i się nie pozabijać. No i musimy zdążyć do wieczora.

 

***

 

Ból zastąpiło otępienie, które również zastąpiło inne uczucie. Shirli tylko siłą woli wyrwała się z półsnu. Do jej uszu dotarły przyciszone śmiechy i rozmowy. Jednak i one ucichły. Otworzyła oczy. Światło nie było już takie silne, nie irytowało. Dwie dziewczyny stały w rogu łóżka patrząc niepewnie.

-Jak się czujesz?– spytała jedna. Wyglądał nieco znajomo. Tak!

-S-shazi?

-Poznajesz ją? Jak? Powinnaś….Nie ważne. Shanti jestem.– Shirli uśmiechnęła się do Shanti. Podniosła się i usiadła na łóżku. Wspomnienia powolutku powracały.

-Gdzie jest Evan? Wyszedł. Wróci?

-Wróci. Dojdziesz do łazienki? Wykąp się. Resztą się my zajmiemy. Wiesz idziesz na przyjęcie. Fajne.– Shazi uśmiechnęła się. Cieszyła się, że wszystko w porządku z Shirli i Jake’iem.

 

 

 

***

 

 

Jak każdy młody wampir Jake był wyczulony na łatwe ofiary. Więc pomysłowi Evan i Kurt wykorzystali go jako radar, radar z muszką na dodatek. Kolacja jak co miesiąc miała być obfita. Kurt cały czas narzekał, że to Mazzy powinna robić herbatkę, nie oni.

-Przestań!- Jake odezwał się po raz pierwszy od około godziny.– Drażnisz mnie.

-Patrz jednak mądrze gada.– Evan zapalił papierosa.

-Przestań!- Kurt przedrzeźnił Jake’a, po czym wyją papierosa Evan’owi.

-Ej, co jest?! –Evan ściągnął brwi w wyrazie irytacji. Po chwili jednak złagodniał.-Wisisz mi cygaro.

-Cygaro?! Daj spokój to był tylko papieros!

-Mój papieros!

-Ty naprawdę jesteś szurnięty…nie tylko na głodzie.

W czasie kiedy oni się kłócili Jake nie próżnował. Zagubiona dama na końcu ulicy, aż się prosiła żeby ująć jej nieco krwi. Poprawił muszkę. Sprawdził czy przy szamotaniu z ofiarami się nie ubrudził i przylepił sztuczny uśmiech na twarz. Podszedł niby mimochodem do kobiety.

 

-Czy potrzebuje pani pomocy? – kobieta zaskoczona jego obecnością, stwierdziła, że jednak tak. Jake spokojnie wyjaśnił jej, że odprowadzi ją do końca ulicy i pokaże jak ma dalej iść. Kiedy przechodzili obok Evan’a i Kurt’a Jake puścił im oczko, po czym zatrzymał kobietę i przedstawił ją „znajomym”. Kobieta bardzo zdziwiona ich kulturą nie spostrzegła kiedy Jake stanął za nią. Chłodnymi jak lód rękami przytrzymał ją za ramiona. Czuł pulsujący w jej żyłach strach. Rzucała panicznie oczyma, Evan i Kurt milczeli czekając na kolejny ruch Jake’a. Ten już prawie czuł zapach krwi pod skórą kobiety. Bez ostrzeżenia zanurzył kły w jej szyi. Zdążył jeszcze zatkać jej usta, po czym głód go pokonał.

 

***

 

Shirli była głodna. To fakt. Starała się niczego nie rozwalić, nie krzyczeć i nie zjeść pokojówki. Wszystko ją bolało. Strasznie. Pokojówka zostawiła jakieś paczki i poszła. Shanti i Shazi zaczęły rozdrapywać szary papier.

 

-Idealnie! Niezła ta pokojówka. Jak znalazła dokładnie to co chciałyśmy?– zastanawiała się Shanti.

-No wiesz mała pomoc nie zaszkodzi.– Shazi uśmiechnęła się na widok miny Shanti.

-Ale skąd wiedziałaś jaka mi się podobała sukienka?

-No wiesz…Sama mi to powiedziałaś buszując w moich myślach.

 

Shirli przysłuchiwała im się obojętnie. Patrzyła na swoją paczkę. Biała sukienka była przepiękna. Sznur pereł…koronki. Idealnie. Pokojowa miała…reumatyzm. Dziewczyna zamyśliła się i natychmiast poczuła ból we wszystkich stawach. Jęknęła zdziwiona.

 

-Wiecie, że pokojówka miała reumatyzm? Znaczy czy wy też to wiecie?

-Nie czemu pytasz?– zdziwiła się Shazi

-Bo ja…też chyba mam.

-Czekaj? Pokojówka nic nie mówiła o reumatyzmie, a ty to wiesz i czujesz?

-No…

 

Nagle Shanti walnęła Shazi w ramie. Ta jęknęła. Chwilę później Shirli krzyknęła z bólu. Zakręciło jej się w głowie, coś w niej pstryknęło i chwilę później Shazi krzyknęła dwa razy głośniej. Przestraszona podbiegła do siostry.

 

-Nic ci nie jest? Ja…Nie chciałam! Co ja zrobiłam…Co to było?

 

 

 

***

 

Jake poczuł się lepiej. Dokończyli szukanie ofiar w lepszym nastroju. Pojmanych, nieprzytomnych oddali Heath’owi. Uśmiechnął się na widok Jake’a. Wymienił kilka zdań z Evan’em i Kurt’em, po czym rozstali się i poszli w swoją stronę. W mieszkaniu Shazi okazało się, że nowemu wampirowi bardzo do twarzy w białym.

 

***

 

Shanti podziwiała się w lustrze. Czarny koronkowy gorset, przeszyty wstążkami i spódnica tylko z tiulów i koronek. Bardzo niezgodne z XIX wieczną modą? Może nie aż tak. Shazi zachwycała się czarnymi perłami. Jej zwykła czarna sukienka była jednak wyjątkowa. Gorset był na szelkach. Wokół jej szyi zwisało całe mnóstwo czarnych pereł. Shirli siedziała zamyślona na krześle. Nie mogła pojąć swojego daru. Biała zwykła sukienka nie kontrastowała z jej skórą. Koronkowe rękawiczki do łokci były najnowszą sensacją. Perły na jej szyi były prawie jak jej skóra. Wszystkie trzy miały rozpuszczone włosy.

 

***

 

 

Mazzy krzątała się po mieszkaniu. Kilka wampirów już przybyło. Zerknęła spod opadającego jej na twarz czarnego kosmyka. Heath radził sobie dobrze. Zabawiał gości żartami. Świetnie udawał wampira. Nie chciała żeby czuł się tu obco. Jej znajomi wypiętnowaliby go. No, a w kulminacyjnej części wieczoru też może mieć swój udział….Na swój sposób. Dziewczyna poprawiła bransoletkę z diamentów. Sukienka za dużo odsłaniała…dziwnie się w niej czuła. Nie przywykła do odsłoniętych pleców….No, ale ta nowa moda wydawała się byś lepsza od gorsetów zaciśniętych tak mocno, że nie da się oddychać i mnóstwa wstążeczek i koronek oraz kołnierzyków w roli golfów.

Podeszła do Heath’a. Wiedziała jak mu zależy. To nie jego wina, że jest wilkołakiem! Chociaż i tak egzystencja wampirów i wilkołaków bardzo się nie różni. Poczuła jak z jego mięśni odpływa zmęczenie. Rozejrzała się po salonie. Przychodziło coraz więcej nowych osób, jednak wciąż, wśród czerni brakowało dwóch nowych białych plamek.

 

***

 

Shazi wróciła do siebie. Tam zastała Jake’a siedzącego samotnie na kanapie. Uśmiechnęła się nieśmiało wciąż niepewna czy ją pozna. Evan nie powiedział jej co z nim. Rozumiała jego roztargnienie. Tylko…Ona czuła się podobnie. Zdjęła płaszcz. Po pokoju rozniósł się zapach jej perfum. Oparła się o próg, nie wiedząc co zrobić.

 

-No proszę, teraz to ty się mnie boisz.– Jake uśmiechnął się zawadiacko.

-Ja? O nie… Nie pozwalaj sobie.– Shazi dumnie uniosła podbródek.

-Ja bym uważał na twoim miejscu.– Jake wstał z kanapy i podszedł do dziewczyny. Delikatnie objął ją w pasie.

-O… A co mi zrobisz?– Shazi przybrała niewinna minkę. Poczuła, że robi jej się ciepło. Ciepło! Już od dawna tego nie czuła. Zetknęła swoje usta z Jake’iem. Zapach jej perfum przybrał na sile. To musi byś sprawka Jake’a.

 

***

 

Shanti nie zważając na to, że jest w sukience wskoczyła na dach. Uwielbiała chodzić po dachach. Kurt ją tego nauczył. Nie groził jej upadek. Jest wampirem, może zeskoczyć. Nic jej nie będzie. Dachy Londynu nadawały się do tego świetnie. No, a w nocy nikt nie patrzył. Rzadko też było ich słychać. W nocy ludzie przecież śpią. Zatrzymała się nagle. W świetle księżyca zobaczyła Kurt’a. Uśmiechnęła się. Podbiegł do niej.

 

-O widzę, że piękna pani się zgubiła. To ja może pomogę znależć drogę? – Kurt wziął Shanti pod rękę. Zachichotała.

– Och jakiż pan miły. Czyżby zdążał pan na to samo przyjęcie co ja?

-Ależ tak droga pani. Z przyjemnością tam panią zaprowadzę.

 

Shanti zaśmiała się głośno. Z błyskiem w oczach popatrzyła na Kurt’a. Uwielbiała spędzać z nim czas, a choć nie dawała tego po sobie poznać, przy rozłące, zawsze za nim tęskniła.

 

 

 

***

 

Shirli zdjęła biały płaszcz. Salon był bardzo oświetlony. Wystrój utrzymany w beżach i brązach nie pozostawiał nic do życzenia. Dziwnie się czuła, wszyscy na nią patrzyli, nigdy tego nie lubiła. Przylgnęła do ramienia Evan’a. Uśmiechnął się.

-Nie martw się. To będzie wyjątkowy wieczór. Przedstawię cię kilku osobom, to nic strasznego.-szepnął jej do ucha. Przywołała na twarz zagadkowy uśmiech. Popatrzyła po wszystkich. Elegancko ubrane kobiety, przystojni mężczyźni. Tutaj czuło się słodki zapach luksusu i gorzkawy smak plotek. Przy oknie zauważyła Shanti stojącą z jakimś chłopakiem, rozmawiali z Shazi i…Jake’iem? Nie mogła uwierzyć. Jake też? Na biało…Uśmiechnęła się. Przynajmniej nie jest sama. Spojrzała na Evan’a. Wyjaśnił jej, że chłopak Shanti to Kurt. Wyglądali na zgraną parę. Co się tyczy Shazi, nie miała wątpliwości, nie puściła by wolno Jake’a.

 

Mazzy zauważyła wchodzącego Evan’a. Uśmiechnęła się. Jake już był. Sprawiał miłe wrażenie. Nowoprzybyły prowadził blond włosą damę. Zastanowiła się przez chwilę. To musi być Shirli. Podeszła do nich.

 

-Witam, jak zwykle serdecznie.– skinęła na Heath’a. Uśmiechnął się na widok Evan’a.

-Wyglądacie jak para młoda.– Shirli nie była widocznie przyzwyczajona do rozmowy z nieznajomymi bo nie odpowiedziała. Heath uśmiechnął się przepraszająco – Wybacz. Nazywam się Heath.– Shirli już nieco śmielej wyciągnęła rękę. Mazzy uśmiechnęła się szczerze. Podobała jej się ta dziewczyna. Miała charakter. Poradzi sobie. Razem podeszli do Shazi i Jake’a. Shirli dostrzegła na jego twarzy zdumienie podobne do swojego. Shazi uśmiechała się serdecznie, a Shanti i Kurt sypali żartami. Zaśmiała się lekko. Wieczór zapowiadał się wspaniale.

 

***

 

Shirli poczuła lekki ucisk na skroni. Spojrzała po przyjaciołach. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Ucisk narastał. Nie czuła się z tym dobrze. Złapała spojrzenie roztargnionego Jake’a. Jakby na jakiś znak odeszli z kręgu przyjaciół. Shirli nie chciała odchodzić bez Evan’a. Nogi jej jednak nie słuchały. Spojrzała pytająco na Jake’a. On patrzył na Mazzy podchodzącą do nich.

 

-No udało mi się!- klasnęła w dłonie.– Musiałam wam trochę pomóc, bo inaczej nie ruszylibyście się z miejsca! Wszyscy zebrani tutaj chcą was poznać. Jesteście sensacją saloniku plotek!

-Mogłaś poprosić. Poszedłbym o własnych siłach!- Jake nie krył złości.

-Och tak mogłam. Tylko, że musicie dać odetchnąć Evan’owi i Shazi.

-Może poznam wreszcie innych?– zniecierpliwiła się Shirli. Jak już musi to niech zacznie jej przedstawiać tych „wszystkich”. Szybciej skończą.

 

Mazzy była zadowolona. Takich dwóch jej brakowało. Ciekawe jaki będą mieli dar…

 

***

 

Na środku salonu ustawiono krąg z ludzi. Oprzytomnieli od czasu pojmania. Wszystkie lampy zgaszono, okno zostało otwarte na oścież żeby światło księżyca lepiej wpadało do pokoju. W nim ludzie wyglądali jak blade upiory. Ofiary wciąż były związane. Mazzy szeptała coś do Shirli i Jake’a. Obydwoje nie mogli ustać w miejscu. Jednym wstrząsała żądza krwi, a drugim głód, który oczy przeobraził w morze złości. Jake został puszczony pierwszy. Obszedł dookoła cały krąg. Miał z czego. Tyle krwi… Młoda kobieta, poznała go. Tym gorzej dla niej. Zaczęła się trząść jak w gorączce. Jednak odczuwała przeraźliwe zimno. Zimno które nie znika, przejmujące, zamieniające kości w lód. Jake podszedł do niej niby przyjaźnie. Ta nieopatrznie wykonała krok w jego stronę. Poczuła jeszcze większe zimno tuż przy szyi. Chciała krzyknąć, ale strach jej nie pozwolił. Ból zagłuszył wszystkie inne uczucia. Teraz kolej na blond niewinność. Shirli powoli okrążyła ofiary, bawiła się ich strachem. Wiedziała jak zwabić, nawet najbardziej przestraszonych. Zalotne ruchy przykuły wzrok młodzieńca ze środka. Wyciągnęła go rozwiązując muszkę. Pogładziła gładki policzek, jej ręka powędrowała w dół w stronę serca. Ten chcąc wykorzystać okazję chwycił ją za nadgarstek. Za mocno. Chwilę później jego ręka zwisała bezwładnie, wśród jego krzyku. Kopniaki jakie zadał Shirli odczuwał tak jakby kopał sam siebie, dwa razy mocniej. Chwilę później w niesamowitej agonii skonał plamiąc pierwszą krwią sukienkę Shirli.

 

***

 

Pierwsze promienie słońca przedarły się do sypialni. Padły na dwoje kochanków przykrytych kołdrą. Na krześle wisiała pończocha, obok niej brylantowa bransoletka, gdzieś za łóżkiem można było znaleźć muszkę. Te same promienie nie mogły przedrzeć się przez grube zasłony. W pokoju na podłodze pośród ubrań, tylko pod kocem, czule przytulona para nie miała zamiary się budzić. Gdzieś w starej kamienicy, w przeciwieństwie do nich, budziła się inna para. Tam wszystko było nie na swoim miejscu. Światło napotkało kolejny opór. Białe drewniane żaluzje zasłaniały bałagan, pokojówka właśnie weszła, żeby pozbierać rzeczy i obudzić śpiących. Zrezygnowała z tego zamiary widząc czule przytuloną dziewczyną już drugi raz. Nie chciała niszczyć porannego ładu w chaosie ubrań. Nikt nie wiedział, że tej nocy w Tamizie nie płynęły ścieki tylko krew.

 

 

 

 

 

 

 

THE END

 

 

 

 

 

„Co ja chciałam powiedzieć? Tylko tyle, że wampiry to zwierzęta. Ludzko myślą i tyle. Seks, jedzenie, prestiż. Główne cele. Stąd tytuł. Myślę, że tak powinno zostać w fantastyce.

Wampirom w opowiadaniu wydaje się, że są wyjątkowe. A są? Nie, bo każdy z nas ma odrobinę zwierzęcia w sobie. Każdy.

Imiona to zupełny przypadek. Po prostu mi się podobały.”

Koniec

Komentarze

Bardzo podoba mi się dopisek. Wszystko wyjaśnia. Pozdrawiam.

Taaa... W górach mieszkali zbóje
           i metrowe mieli miecze. 

Nowa Fantastyka