- Opowiadanie: Czarek100 - LICZBY

LICZBY

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

LICZBY

Skreślił „szóstkę" – sekwencję cyfr, którą przed chwilą widział oczami wyobraźni, a która pojawiła się w jego umyśle na ułamek sekundy, jako manifestacja przyszłych wydarzeń.

– Tym razem muszę trafić – powiedział prawie na głos, mrucząc pod nosem.

 

Obejrzał się za siebie upewniając się, czy przypadkiem ktoś nie usłyszał jego słów. Chciał, żeby inni ludzie o nim, o Piotrze Mańkowskim mieli dobre zdanie. Przychodził do tego marketu prasowego od lat. Tutaj się wychował, chodził do szkoły kilometr dalej. W wielkim szarym budynku skończył podstawówkę i liceum. Tam dawno temu wołali na niego Maniek.

 

Poprawiając kurtkę i kołnierz koszuli, stał jak słup soli, co dla osób postronnych wydawało się żałosne i dziwne. Nie zdawał sobie z tego sprawy.

 

– Dziś trafię i wygram. To jest mój dzień – powtarzał to ciągle: magiczne słowa wyuczone na pamięć, wymawiane w myślach w odpowiedniej kolejności, z akcentem na samogłoski, jak gusła i czary.

 

Wierzył w zaklęcia, które powinny przynieść szczęście. Liczby kołatały mu się w głowie od rana do wieczora. Rządziły jego umysłem, przepełniały jego głowę, stanowiły część jego życia.

W zasadzie wszystko podporządkowywał tworzeniu, wymyślaniu, przewidywaniu i prognozowaniu wyników gier liczbowych i hazardowych. Próbował wszystkiego: Bingo, Los Milionos, Keno, Multi Multi, Joker, Expres Lotek, Mini Lotto. Grał w Jednorękiego Bandytę, a także próbował sił w ruletce.

 

Cel: wytypować i trafić upragniony milion.

 

Do wygrania dziś miał trójkę z sześcioma zerami. Niezły wynik. Czuł, że wytypuje upragnionych sześć liczb. Taka sumka urządzi go do końca życia: kupi wielki dom z garażem, z kominkiem i salą bilardową i nowe volvo XC60. Zamówi wycieczkę dookoła świata. Część kasy wsadzi na konto bankowe i do końca swoich dni będzie żył z procentów, pławiąc się w luksusie, nie pracując i otaczając się pięknymi kobietami, z którymi będzie się bawił i kochał. Nie będzie się martwił o to, czy starczy mu do pierwszego, czy opłaci rachunki za wodę, prąd i telefon komórkowy, czy szef przedłuży mu umowę o kolejne kilka miesięcy. Nie będzie musiał ciężko harować w „Biedronce", układając towary na półkach sklepowych, sprzątając magazyn, siedząc za kasą, zastępując Zosię.

 

Zamknął na chwile oczy, tak jakby chciał zaczarować liczby. W myślach wypowiedział tajemną formułę sobie tylko zrozumiałą. Powtarzał po kolei zakreślone cyfry. Starał się wyobrazić sobie znaki, jako małe białe kulki wirujące w szklanym bębnie, a następnie wpadające po kolei do specjalnych szklanych nisz i kobiecy głos czytający, mówiący po kolei jego, tylko jego liczby.

 

Upewnił się jeszcze raz, wszystko zgadzało się z jego proroctwem. Pokiwał twierdząco głową. Ta wizja przyszłości sprawdzi się dziś wieczorem o dwudziestej drugiej piętnaście. Był pewny w stu procentach. Wiedział, że jest to jego szczęśliwy dzień.

 

Oddał małą karteczkę z kwadracikami, na której ołówkiem wykreślił sześć pionowych małych kresek. Ekspedientka wrzuciła świstek do maszyny. Lottomat złowrogo zaszumiał i zawarczał. Po chwili wypluł nie jeden, a dwa bilony – drugi, jako potwierdzenie zawarcia umowy, wzięcia udziału w dzisiejszym losowaniu.

 

Ten cały rytuał powtarzał trzy razy w tygodniu od ośmiu lat, wytrwale, mozolnie z nadzieją, że w końcu wygra, trafi, zdobędzie wygraną i odmieni swój parszywy los. Prowadził specjalny zeszyt, gdzie zapisywał wyniki losowań i typowania. Sporządzał wykresy mające przybliżyć go do wygranej. Wiedział, jest już bliski trafienia tej jednej jedynej, upragnionej „Szóstki" i to stanie się właśnie dziś.

 

– Muszę wygrać, trafić! – powtarzał bez końca, z uporem maniaka, ryjąc te słowa w swojej małej mózgownicy.

 

Frazy wymawiał jak mantrę. Hipnotyzował i programował własną podświadomość. Nauczył się tych technik czytając e-booka „ Cudowna podświadomość. Klucz do sukcesu", kupioną kiedyś na aukcji internetowej.

 

– W końcu uda mi się, wiem o tym. Muszę wygrać. Grać. Odgadnąć, grać…

 

Powtarzał, nieświadomy tego co dzieje się wokół. Dotarł do wejścia swojego bloku, nie zwracając uwagi, kogo mija, nie mówiąc nikomu „dzień dobry", ponieważ nic prócz liczb nie istniało. niego. Wszedł na schody. Ociężale doczłapał na trzecie piętro. Otworzył drzwi. Wczołgał się do środka, zdjął buty, zrzucił kurtkę na stół w pokoju, gdzie leżała jego ulubiona pozycja książkowa „ Miliarderzy, kariery najbogatszych ludzi świata" i od razu usiadł przy komputerze. Otworzył specjalną tabelę, którą stworzył dwa lata temu na potrzeby lotto: statystykę wyników. W ten sposób starał się przewidywać wygraną, szukać podobieństw, powtarzalności liczb, cyfr pojawiających się parami, trójkami, w dni parzyste i nieparzyste.

 

Jednak ostatnio skłaniał się ku przewidywaniu wyników przy pomocy programowania podświadomości. Specjalne techniki relaksacyjne pozwalały wejrzeć w przyszłość, rozedrzeć zasłonę czterowymiarowego kontinuom, stworzyć szczelinę, przez którą mógłby się wślizgnąć do innego świata. Widząc nadchodzące losowanie, miał szansę przewidzieć liczby. Stosował do tego specjalne ćwiczenia oddechowo – relaksacyjne. Wierzył w to wszystko.

 

Zawsze rano o ósmej w dniu, kiedy miało się odbyć losowanie, a jeśli danego dnia miał iść do pracy wcześnie na szóstą, budził się przed piątą, wstawał, robił kilka skłonów, pompek, siadał po turecku na dywanie na środku pokoju i po chwili przenosił się w inny wymiar, w przyszłość. Starał się dojrzeć nie znaki, a samo losowanie na srebrnym ekranie, a na nim wychwycić białe kuleczki z wytłoczonymi cyferkami, usłyszeć głos dochodzący z głośników, czytający wynik.

 

Rezultaty dalekie okazały się od oczekiwań. Nie zrażał się tym. Jeśli udało mu się coś ujrzeć, to tylko dwie, a może trzy cyfry, które się sprawdzały. Raz trafił w ten sposób czwórkę. Prawie się upił. Zwróciło mu się za czternaście gier pod rząd. Jednak prócz liczb czasem widział coś jeszcze: ludzi, znajome twarze, zdarzenia, wypadki i cienie jakiś istot. Nie zwracał na to uwagi, nie chciał. W takich chwilach do jego świadomości zakradał się strach. Teraz jednak analizował liczby starą matematyczną metodą – dodawał, mnożył, dzielił. Zajęło mu to trzy godziny. Później dopiero znalazł czas na obiad, kawę i jedno małe piwo. Na więcej złocistego płynu nie mógł sobie pozwolić, to mogłoby zakłócić jego jutrzejszą medytację. Cieszył się z takiego dnia. Przed sobą miał kwietniowe słoneczne popołudnie. Dużo czasu na przemyślenia. Na poprawienie technik prognozowania liczb.

 

O godzinie dziewiętnastej wiadomości w TV, sprawdzenie, co słychać w onet.pl i wp.pl. – wszystko planował, żadna minuta nie mogła się zmarnować. Te czynności powtarzał każdego dnia. Nie mogło tam znaleźć się miejsce na życie towarzyskie, na kupli, kobiety, hobby. Na to będzie miał czas już niedługo, kiedy wygra.

 

Siedząc naprzeciw telewizora nerwowo zerkał na małą kartkę z liczbami. Oczami wyobraźni widział już i słyszał głos spikera recytującego cyfry – jego liczby, które wykreślił dziś w południe. Zaciskał kurczowo pięści. Ciężko przełykał ślinę. Wskazówki zegara wiszącego na ścianie nad wielkim czterdziestocalowym telewizorem, notabene najdroższym gadżecie, jaki udało mu się kupić, i którego jeszcze nie spłacił, ustawiły się na dwudziestej drugiej piętnaście. Podniecenie rosło. Rozpoczęło się upragnione losowanie lotto – najlepszy program telewizyjny, jaki lubił oglądać. Na srebrnym ekranie wirowały małe białe kulki z wytłoczonymi czarnymi cyferkami; takie same, jakie widział kilka godzin wcześniej w swojej wizji. Po chwili ukazał się wynik: sześć cyfr dających szczęście, pozwalających zrealizować marzenia, ale tylko nielicznym. Znajomy kobiecy głos prezenterki telewizyjnej przeczytał wynik losowania. Ktoś stał się szczęśliwcem. Kogoś konto bankowe wzbogaci się o kilka milionów. Jeszcze raz na wpół przytomny sprawdził wynik.

 

Nic nie trafił. Kolejny dzień w plecy, następny tydzień zmarnowany. Ze złości rzucił kartkę za fotel, na którym siedział. Poczuł irytację. Miał ochotę cisnąć czymś w odbiornik telewizyjny, a nawet zdemolować mieszkanie. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Zaczęła ogarniać go apatia. Na nic nie miał ochoty. Los zadrwił z niego chichocząc w jego czterech ścianach. Wstał i wyszedł. Za plecami usłyszał jeszcze tylko słowa dobiegające z głośników.

– Żeby wygrać, trzeba grać. – Kurwa, mam dość -wyrzucił z siebie, a emocje szybko powróciły. – Do końca swoich dni zostanę biedakiem. Pieprzyć taki los. Przez resztę życia będę zarabiał tysiąc złotych i skończę pod sklepem, pijąc tanie wina – łzy ciekły mu po policzkach.

To wszystko nie miało najmniejszego sensu – rozmyślał. – Po co grać. Przecież nie odgadnę tych sześciu jebanych liczb, nigdy. Nie zrealizuję swojego marzenia. Będę żył jak moi rodzice, jak mój ojciec, który pracując w fabryce na taśmie produkcyjnej marzył o lepszym świecie, czekając na emeryturę pewnego dnia uległ wypadkowi na nocnej zmianie. Dwa lata później zmarł tylko, dlatego, że nie stać nas było na leki i drogą protezę.

 

Co tak naprawdę osiągnął, jako dwudziestoośmiolatek? Fakt, miał dwupokojowe umeblowane mieszkanie, które zostawiła mu matka, umierając na nowotwór sześć lat temu. Nie skończył żadnych studiów, chociaż próbował dwukrotnie. Nie miał dziewczyny, przyjaciółki, kobiety. Największa jego miłość pięć lat temu uciekła spod ołtarza. Koledzy i przyjaciele dawno temu odeszli, zakładając rodziny. Niektórzy robili kariery lub wyjeżdżając za granicę realizowali swoje marzenia o lepszym świecie. Inni pracowali i studiowali równocześnie, idąc przez życie jak drogowe walce, w których operatorzy ciągle wciskają gaz.

 

Nie odważył się na żaden z tych kroków. Nie potrafił stawić czoła przeznaczeniu. Nie stać go było na wyrzeczenia, na stawianie sobie zadań, podnoszenie poprzeczki. Wolał czekać. Wierzył, że grając w lotto w końcu któregoś dnia wytypuje trafnie wynik losowania. Czuł, że to właśnie jemu pisane jest wygrać, uważał się za wybrańca, aż do dnia dzisiejszego.

 

Teraz poczuł, że w to wszystko, w co pokładał nadzieję, w co wierzył tak bardzo, prysnęło jak bańka mydlana, okazało się ułudą, fantazją młodego naiwnego człowieka zwiedzionego przez sztuczną telewizyjną rzeczywistość, który tracił swoją młodość na bieganiu do kiosku, skreślając te swoje liczby.

 

Nie miał ochoty oglądać telewizji. Zmęczony, zniechęcony doczołgał się do biurka stojącego w rogu pokoju. Odpalił komputer i zalogował się na ulubionej witrynie. Przeglądał codzienną prasą. Wszystkie nagłówki nudziły go, wydawały się nieme, szare i beznadziejne.

 

W końcu otworzył pocztę z nadzieją, że znajdzie tam coś ciekawego – jakąś atrakcyjną ofertę pracy. Poczuł wielką ochotę zmiany. Po raz pierwszy od wielu lat miał chęć zapanować nad swoim losem: odmienić swoje przeznaczenie, wziąć się w garść i ruszyć do przodu.

 

Czuł, że potrafi to zrobić. Czytał wiadomości w oknie skrzynki mailowej. Miał nadzieję, że coś go ucieszy lub w jakiś sposób zainteresuje. Jednak wszystkie listy, jakie otworzył nie miały sensu, – jak, co dzień okazały się tylko reklamami, zaproszeniami do kupna jakiegoś produktu lub usługi.

Dwie wiadomości przedstawiały oferty pracy z automatycznie generującej się strony. Otworzył jedną z nich. Propozycje przedstawiały stanowiska magazynierów i sprzedawców w centrach handlowych – już to przerabiał. Miał ochotę zwymiotować. Chyba nigdy nie dostanie ciekawej, atrakcyjnej propozycji pracy, a przecież wysłał tak wiele maili z CV.

 

Zirytowany kasował wiadomość jedną po drugiej. W końcu instynktownie zatrzymał się na ostatniej. Ten tekst nie posiadał wyraźnego tytułu, jedynie skrót utworzony z dużych liter: TDS. Korespondencja nie zawierała adresu zwrotnego. Kto ją wysłał?

 

Zdziwiło go to. Zdał sobie sprawę, że nie jest to możliwe, żeby wiadomość nie posiadała adresu. Widocznie system coś przeoczył. Wkradł się jakiś błąd.

 

Otworzył list. Żadnego pozdrowienia, tekstu, zdania, pojedynczych słów. Tylko małe liczby w górnym lewym rogu. Przeliczył je: sześć arabskich znaków przedzielonych przecinkami. Zastanowił się prze sekundę – co mogły oznaczać? Tylko jedno przychodziło mu do głowy. Jak bardzo prosiło się, żeby wykreślić właśnie ten ciąg znaków i wysłać. Przyjrzał się im jeszcze raz: 22, 16, 03, 10, 20, 11. Czy naprawdę mogły okazać się wynikiem najbliższego losowania? Mógł zrobić tylko jedno; wytypować i przekonać się, najlepiej jutro.

 

Przez chwilę drżały mu dłonie z podniecenia. Spisał cyfry na małej żółtej karteczce, którą zostawił w prawym dolnym rogu klawiatury. Postanowił następnego dnia pójść do marketu i przekonać się na własnej skórze, co z tego wyjdzie. Nie miał nic do stracenia.

 

Położył się do łóżka. Nie mógł zasnąć. Długo leżał i myślał o liczbach, które chodziły mu po głowie. Starał się rozmyślać o czymś innym. Jednak cyfry wracały, nie dawały spokoju, walczyły z jego podświadomością, penetrowały najodleglejsze zakamarki jego umysłu, szukając sobie cichego i spokojnego miejsca. W końcu po godzinie niezmordowanej walki z dziwnymi myślami zasnął.

 

Kiedy obudził się, pierwsze, co przyszło mu do głowy to sen, którego nie mógł sobie przypomnieć. Nocne marzenia, fantazje, które bardzo go zmęczyły, wyciskając z niego ostatnie poty. Sen, który coś znaczył, coś bardzo ważnego. Wiedział o tym. Jednak doznał amnezji. Miał nadzieję, że w ciągu dnia przypomni sobie jego treść.

 

Tego dnia nie poszedł do pracy. Zadzwonił i powiadomił szefa o chorobie.

 

Skłamał. Zwolnienie lekarskie doniesie jutro jak poczuje się lepiej. Tak powiedział przez słuchawkę. Jednak po chwili pomyślał, że tak naprawdę druku L4 nie doniesie, ponieważ od jutra będzie bardzo bogaty, zostanie milionerem i nigdy nie pojawi się w pracy.

 

Siedział na kanapie i czekał, aż zegar pokaże dziewiątą rano. A kiedy upragniona godzina wybiła założył kurtkę i pognał ile sił w nogach.

 

Skreślenie magicznej „szóstki" zajęło mu tylko minutę. Podał kartkę trzydziestoletniej atrakcyjnej ekspedientce, z którą nieraz sypiał w snach. Pragnął jej jędrnego tyłeczka. Oczami pieścił jej małe piersi. Na jego uśmiech blondynka odpowiedziała niepewnie, niby uśmiechem, a tak naprawdę obojętnie, pomimo że jako singielka, która przekroczyła odpowiedni wiek szukała usilnie męża. Zawsze wydawał się jej małym, łysiejącym facecikiem o dziwnych upodobaniach. To nie był ten, o którym marzyła. Otrzymał dwie małe karteczki i wyszedł ze sklepu. Coś zmieniło się w jego zachowaniu. Nie zdawał sobie sprawy z tego. Sąsiadce z dołu pierwszy powiedział "Dzień dobry". Tym razem nie odmówił swojej modlitwy – prośby o wygraną. Nie obracał liczbami w pamięci, czarując nimi umysł. Nie doznał wizji, widząc skrawek przyszłości. Nie programował podświadomości po to tylko, żeby przejść przez czwarty wymiar i ujrzeć wynik losowania.

 

Przed klatką schodową zawrócił nie wiadomo, czemu. Postanowił pójść na piwo. Rozradowany pod "Blaszakiem" wypił jedną, później drugą puszkę złocistego napoju i poszedł na spacer.

 

Spotkał Edka, drobnego pijaczka, którego nie widział kilka lat. Ten poczęstował go winkiem i krzyknął.

 

– Jak tam Maniek? – Dawno nie słyszał tego przezwiska.

 

Edek zestarzał się, zmienił nie do poznania. Zmienił go alkohol, w którym mógłby się kąpać każdego dnia – rozmyślał Maniek. – Hej! Długo cię nie widziałem. Gdzie sie podziewałeś? – Edek zagadnął pierwszy. – Mówili, że wyjechałeś.

 

– Ta… byłem za granicą. W Anglii – przeciągając skłamał.

 

– To zarobiłeś na pewno kupę kasy. To postaw staremu kumplowi z podstawówki flaszkę. Mam taką fajną metę niedaleko…

 

Nie pozwolił dokończyć drobnemu pijaczkowi. Śmierdziało od niego. Maniek szybko pociągnął łyk wina. – Nie mam czasu. Może jutro – rzucił na dowidzenia i ulotnił się szybko. Wrócił do domu. Sprawdził, czy w lewej kieszeni nadal spoczywa karteczka z wydrukowanymi liczbami. Delikatnie położył ją na półce telewizyjnej i pogłaskał. Poczuł się głodny, więc najbliższą godzinę spędził w kuchni przyrządzając, a następnie konsumując smaczną jajecznicę. Po zjedzeniu posiłku, popijając kawę rozmyślał. Postanowił jeszcze raz sprawdzić maila z liczbami. Zanim podszedł do komputera wrócił do kuchni po piwo.

 

Leniwie zbliżył się do urządzenia z butelką żywca. Włączył i natychmiast uruchomił pocztę. Przez chwilę przyglądał się liczbom. Przecinki oddzielające cyfry okazały się kropkami bez większych przerw zaznaczonych spacją. Coś nie pasowało do wizerunku proroczego wyniku losowania, i jeszcze zamiast tytułu ten skrót – TDS. Co mógł oznaczać? W wyszukiwarce szybko wpisał frazę: TDS. Nie znalazł żadnej odpowiedzi. Wpisywał wszystkie słowa, jakie przyszły mu do głowy związane z liczbami, pocztą mailową, wiadomościami bez nadawcy, grami liczbowymi.

W końcu trafił na coś, co mogłoby go zainteresować. Na jednym z for dyskusyjnych odnalazł ciekawe wpisy. Jeden z autorów rozmów pytał, czy ktoś z uczestników strony nie słyszał o liczbach, które otrzymują właściciele skrzynek pocztowych. Ktoś inny konkludował na temat skrótu TDS – to było to, czego szukał. ADONIS_20 opisał to, co słyszał wśród uczniów swojej szkoły – elektroniczne listy bez nadawcy, cyfry, które dziwnie wpływały na ludzkie losy. Totalne bzdury, pisane przez nastolatka. Tak skomentował to Maniek. ApEl 1O mówił o tym, że jego znajomy znalazł odpowiedź, co znaczy skrót TDS. Jednak Maniek nie doczytał się odpowiedzi. Przeglądając dalej forum odkrył, że liczby sieją zło. W końcu ktoś stwierdził: jego kumpel z pracy otrzymał podobną wiadomość, a później nagle zmarł, chociaż wszyscy jego znajomi twierdzili, że był to tylko nieszczęśliwy wypadek w domu, on upierał się, że zabiły go tajemnicze cyfry.

 

Następny rozmówca, prawdopodobnie kobieta potwierdziła – liczby zwiastują śmierć, wręcz zabijają. Tak skończył jej mąż, odbierając wiadomość. Dzięki nim można wyczytać godzinę oraz dzień swojej śmierci, a skrót TDS oznacza: DATA TWOJEJ ŚMIERCI. Te słowa wstrząsnęły Mańkiem. Wziął łyk piwa i prawie się zakrztusił. To nie może być prawdą – przeleciało mu przez głowę. – To jakiś obłęd. Nie doczytał się, że cyfry przynoszą szczęście, pomagają wygrać w lotto, są wynikami przyszłego losowania. Podobnych osób, które zmarły, dostając wiadomość było wiele. Ich najbliżsi i znajomi milczeli, bali się, że spotka ich podobny los. Każdy obawiał się, że w swojej skrzynce znajdzie przesyłkę z datą swojego zgonu. Kto mógł być autorem tak paskudnego dowcipu? Nie znalazł odpowiedzi. Na koniec przeczytał krótki wpis od Katariny x_x "Każdą śmierć poprzedzało ciche pukanie do drzwi i nadejście kogoś, tego, kogo wcześniej widzieli w snach, a dokładnie mówiąc w jednym śnie, w dniu poprzedzającym zgon. Ofiary widziały mordercę z zaświatów, śmierć we własnej osobie".

 

Mężczyznę przeszedł dreszcz przerażenia. Zakręciło mu się w głowie. Dziś w nocy też miał sen, którego nie mógł sobie przypomnieć za cholerę. Zrobił klika głębszych oddechów, rozluźnił się i zamknął oczy. Nic nie pomogło. Nie potrafił wywołać z zakamarków umysłu sennego marzenia. Zdezorientowany podszedł do telewizora i sięgnął po kupon lotto. Przyglądał się uważnie, mierzył, warzył kartkę.

 

Pierwsze dwie liczby faktycznie można było zinterpretować, jako godzinę i minutę: 22. 16 – czas rozpoczęcia losowania, dwie następne, jako datę. Zerknął na kalendarz stojący na biurku – zakładka wskazywała na trzeci październik, czyli 03.10. Ostatnie cyfry 20.11 wskazywały na rok. Ciarki przeszły mu po plecach. Zaczęło robi mu się gorąco. Przypomniał sobie dyskusję na forum i słowa: liczby bez nadawcy, TDS, Twoja Data Śmierci…śmierć. Zaczęło robić mu się duszno. Lodowaty pot spływał mu po kręgosłupie. To nie mogło być prawdą. Z pewnością jest to jakiś głupi żart nastolatków. Po co uruchomił wyszukiwarkę? Zadał sobie to pytanie. Niepotrzebnie przeczytał całą dyskusję w sieci. Żałował tego, co zrobił dnia poprzedniego, otwierając pocztę. Powinien skasować tą wiadomość jak inne. Miał tylko jedną nadzieję – to wszystko mogło się okazać głupim dowcipem. – Nie wierzę w to – powiedział na głos z drwiną. – To jakieś żarty. Ale się wpieprzyłem. Sprawdził jeszcze raz liczby na małej karteczce, wiadomość w mailu i wpisy na forum. Wszystko zgadzało się. W przypływie emocji podarł kartkę na drobne kawałeczki. Wyszedł do kuchni. Chciał wyrzucić to, co pozostało po kuponie do kosza stojącego pod zlewozmywakiem. Jednak wzdrygnął się nagle.

 

– Nie! Lepiej będzie jak spuszczę kupon w kiblu– rozważał.

 

Wyszedł z pomieszczenia. Otworzył drzwi do łazienki i wrzucił drobne kawałki papieru do muszli klozetowej, po czym spuścił wodę. To, co jeszcze przed chwilą stanowiło dowód ewentualnej przyszłej wygranej popłynęło z nurtem ścieków i gówien.

 

Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Z godziny na godzinę robił się coraz bardziej nerwowy i niespokojny. – A może wyjść i zostawić wszystko? Iść jak najdalej i wrócić jutro rano? – zadawał pytania, rozmawiając ze swoim drugim ja. – Lepiej nie. Zostanę dla własnego bezpieczeństwa.

 

Tam chodząc wśród ulic może spotkać go prawdziwe nieszczęście: wypadek, napad z bronią w ręku. Lepiej nie kusić losu.

 

Nie miał ochoty na kolację. W lodówce czekały dwie butelki piwa. Całkiem zapomniał o popołudniowej "małej czarnej". Myślał tylko o jednym, o wyniku losowania, o liczbach, o tym, co naprawdę znaczą, kto jest nadawcą. Chciał dotrwać do dwudziestej drugiej szesnaście i na własne oczy przekonać się, co stanie się naprawdę.

 

Nadeszła oczekiwana godzina. Włączył telewizor i zasiadł w fotelu, dygocąc z podniecenia. Po kilku minutach prezenter zapowiedział losowanie lotto. Krew w jego żyłach zawrzała. Odruchowo chciał sprawdzić wynik losowania, upewnić się, że pamięta liczby. Przypomniał sobie o wyrzuconym do ubikacji kuponie i równocześnie przez myśl przeleciały mu liczby: 22. 16. 03. 10. 20. 11. Spojrzał odruchowo na zegarek. Wskazówki przesunęły się na dwudziestą drugą piętnaście. Jeszcze minuta – pomyślał. Zapobiegawczo zerknął na kalendarz. Dziś był piątek trzeci dzień dziesiątego miesiąca. Przypomniał sobie o wpisach na forum. Za chwilę przekona się, ile są warte te rozmówki w sieci.

 

W końcu gra lotto dobiegła końca. Czasomierz na ścianie wybił dwudziestą drugą osiemnaście. Mańkowi spadł kamień z serca. Kobiecy, delikatny głos przeczytał sześć wylosowanych liczb – dwadzieścia dwa, szesnaście, trzy, dziesięć, dwadzieścia i jedenaście. Oniemiał, krew w jego żyłach zmroziła się do zerowej temperatury.

– Ten, kto dziś skreślił właśnie te sześć liczb stał się szczęśliwym posiadaczem pięciu milionów złotych – dobiegał łagodny głos z głośnika.

 

Zdał sobie sprawę, że to właśnie o niego chodziło, tylko gdyby nie wyrzucił kuponu kilka godzin temu, w tej właśnie chwili zacząłby realizować swoje marzenia. Stałby sie szczęśliwym posiadaczem kilku milionów. Jutro lub pojutrze odebrałby wygraną, ale nie odbierze. Okrutna prawda zaczęła docierać do niego powoli.

 

Jego plany o lepszym życiu prysnęły jak bańka mydlana. Taka okazja trafia sie tylko raz w życiu. Zdawał sobie sprawę z tego. Zrobiło mu się sucho w gardle. Dłonie drżały jak u starca. Przez ciało przeszedł prąd elektryczny.

 

Nagle poczuł silny ból w klatce piersiowej, rozrywający jego serce. Miał problemy z oddychaniem. Stalowa obręcz ścisnęła mu płuca. Chciał sięgnąć po komórkę, żeby zadzwonić po pomoc. Wspierając się o stół, stanął jak wryty. Z przedpokoju dochodziło ciche pukanie. Ktoś starał się delikatnie otworzyć drzwi wejściowe do mieszkania. Bezskutecznie. Klucz pozostawiony w dolnym zamku blokował zasuwę.

 

I znów usłyszał.

 

– Puk! Puk! – Rozchodzące się po całym mieszkaniu, coraz głośniejsze, paraliżujące, niepozwalające myśleć.

 

Wyciągnął dłoń po telefon, który wydał się tak odległy. Miał wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod nóg. Nie zdążył. Kolejny jeszcze silniejszy atak bólu przewrócił go na podłogę. Seria konwulsji wstrząsnęła jego ciałem, zaznaczając swoją obecność wyciekającą śliną z otwartych ust. Ostatkiem sił przypomniał sobie słowa Katariny x_x oraz sen o liczbach, które zabijają i własnej śmierci, którą już raz widział, i która nieubłaganie nadchodziła. Jeszce tylko pomyślał – to wszystko nie może być prawdą. To nie może sie tak skończyć. Odpływał, życie uchodziło z niego bardzo szybko. Jeszcze jeden atak bólu i zgasł, jak program telewizyjny po wyciągnięciu wtyczki z kontaktu.

Szkliste martwe oczy Mańka spoglądały na srebrny ekran, na którym kobiecy głos zapraszał do kolejnego losowania, mówiąc.

 

– Żeby wygrać, trzeba grać.

 

W mieszkaniu nadal rozlegało się ciche pukanie do drzwi…

 

Czarek Florczyk

Koniec

Komentarze

Skreślił „szóstkę" - sekwencję cyfr, którą przed chwilą widział oczami wyobraźni, a która pojawiła się w jego umyśle na ułamek sekundy, jako manifestacja przyszłych wydarzeń. - powtórzenie

Obejrzał się za siebie upewniając się, czy przypadkiem ktoś nie usłyszał jego słów. - wystarczy, że obejrzał się, przecież przed siebie nie mógł się obejrzeć. Poza tym powtarza się słowo "się".

Powtarzał, nieświadomy tego co dzieje się wokół. Dotarł do wejścia swojego bloku, nie zwracając uwagi, kogo mija, nie mówiąc nikomu „dzień dobry", ponieważ nic prócz liczb nie istniało. niego. Wszedł na schody. - tutaj coś Ci chyba zjadło?

Nie pozwolił dokończyć drobnemu pijaczkowi. Śmierdziało od niego. Maniek szybko pociągnął łyk wina. - Nie mam czasu. - dialog lepiej zacząć od nowego wiersza.

Ciekawy temat, choć trochę kuleje technicznie. Ale jak najbardziej do przeczytania. Pozdrawiam

Mastiff

Tekst sympatyczny, tylko na mój gust zbyt mało w nim fantastyki. Jedynie tajemniczy e-mail. Cała reszta to sprawy typowe dla maniaków totalizatora (miałem okazje poznac podobnego typa, ale na szczescie żyje jeszcze i cały czas gra ;) ).

Ogolnie styl całkiem dobryy, chociaż wyłowiłem kilka błędów, które pewnie zdążysz jeszcze poprawić:

- Rezultaty dalekie okazały się od oczekiwań. - szyk nie taki jak trzeba;
- znaleźć się miejsce na życie towarzyskie, na kupli - literówka w ostatnim słowie;
- uciekła spod ołtarza - raczej sprzed
- Teraz poczuł, że w to wszystko, w co pokładał nadzieję - nie wiem czy mam rację, ale nadzieję pokłada się w czymś lub w kimś;
- listy, jakie otworzył nie miały sensu, - jak, co dzień okazały się - tu wyraźne kłopoty z interpunkcją;
- Przed klatką schodową zawrócił nie wiadomo, czemu. - tu przecinek nie tam, gdzie trzeba.

To tyle ile przydybałem, co nie oznacza, że lista błędów jest zamknięta ;)
Generalnie nieźle, ale zbyt mało fantastycznie.
Pozdr

Dzięki za cenne uwagi i krytykę. Będę miał co poprawiać.

Nieźle się czytało, chociaż parę usterek wpadło. Wydaje mi się, że początek jest trochę zbyt rozciągnięty, w stosunku do końcówki. No i zdecydowanie brakuje mi odpowiedzi na pytanie, kto pukał do jego drzwi :P

Faktycznie, początek za długi jak na opowiadanie takiej wielkości. Od pojawienia się maila skojarzyło mi się z japońskimi horrorami - "Kręgiem" i "Telefonem" (chyba taki był tytuł, tego, w którym chwilę przed czyjąś śmiercią dzwoniła komórka). Podczas przeszukiwania Internetu opowiadanie nabrało klimatu i stało się z lekka paranoiczne. Ogólnie niezłe, chociaż zabrakło mi mocnego zakończenia.

Fakt, początek zbyt długi i te usterki. Trochę się wzorowałem na japońskich horrorach. Ten film prawdopodobnie miał tytuł " Komórka" , ale nie jestem do końca pewny. Myślałem, że takie zakończenie jest dobre i mocne, a jednak pomyliłem się. Następnym razem będzie lepiej. Kto pukał do drzwi - Śmierć.Szkoda, że tego nie przedstawiłem.

Pozdr wszystkich.

w sumie fakt, było wspomniane w komentarzu na forum internetowym jak bohater szukał wyjaśnienia, że w śnie był "morderca z zaświatów", aczkolwiek jeśli już inspirujesz się japońskimi horrorami to zwróć uwagę, że straszą w nich elementy dość konkretne - najczęściej zmarły/zmarła który szuka zemsty, a nie abstrakcyjny "przybysz z zaświatów". Fajnie zbudowałeś atmosferę w drugiej części, ale sama końcówka pozostawia niedosyt.
No i zastanawia mnie, skąd tajemniczy nick na internecie wiedział, co się śniło tym, którzy już zmarli ;)

Przyznam się, że celowo "stworzyłem" te niedopowiedzenia - pukanie do drzwi, nieznajony z sieci. myślałem, że resztę dopowie sobie czytelnik. A jednak to wszystko działa trochę inaczej. Jednak warto eksperymentować. Prawda, w japońskich horrorach straszy coś namacalnego. Znydziły mnie małe dziewczynki, zonbi, wampiry. Pomyśłałęm, że można byłoby pokazać grozę bardziej nie materialną, ukazujac nasze słabości, uzależnienia, pasje aspirujące do rangi horroru. Piszesz, że  miałeś niedosyt - zastanawaim się jak naprwadę powinien się skończyć taki utwór.  

Ja lubię niedopowiedzenia i tu mi nie przeszkadzają. Co mi się nie podobało, to że facet był odjechany na punkcie wygranej i co? Po przeczytaniu kilku komentarzy w necie, nagle się przestraszył i potargał kartkę? Jeśli serfujesz trochę po necie, to wiesz, że różne bzdury można tam znaleźć, a nawet za 1 sms dowiedzieć się daty swojej śmierci. Nie rozumiem więc, czemu tak nagle się przestraszył? Bohaterowie horrorów zwykle dopiero po którymś zgonie zaczynają się zastanawiać, a nuż coś w tym jest. A on z niczyją śmiercią się nie zetknął, mimo to na koniec będąc przecież zupełnie zdrowym facetem tak się przeraził, ze padł martwy...
Zastanawiaj się jak najbardziej nad opowiadaniem. Ja zwykle, gdy ktoś mi zarzuci złe zakończenie, to czasem po paru dniach, czasem po paru latach, ale wymyślam znacznie lepsze;-)

nie no, ja zrozumiałam, że padł martwy bo doznał zawału a doznał zawału z powodu tego, że spuścił w kiblu wyczekiwane przez całe życie pięć baniek :)
A co do pytania, jak wg mnie się powinien zakończyć taki utwór - znów odsyłam do horrorów japońskich. Czemu "Ring" był taki straszny? Bo wszyscy już myśleli, że rozprawili się z klątwą a tu się okazało, że chodziło o coś zupełnie innego. Ergo: zabrakło mi elementu zaskoczenia.

Nowa Fantastyka