- Opowiadanie: ebrio - Istoty tutaj kłamią

Istoty tutaj kłamią

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Istoty tutaj kłamią

ISTOTY TUTAJ KŁAMIĄ

 

Wiosną 1986 roku w miasteczku Colorado zdarzył się opłakany w skutkach, wypadek samochodowy. Pijany farmer usiadł za kierownicą pick up'a, chcąc dotrzeć do domu. Kiedy wjechał do miasta, jego prawa stopa zrobiła się potwornie ciężka. Chcąc nie chcąc, kilka przecznic od domu, uderzył z impetem w młodą kobietę przechodzącą przez ulicę. Ludzie mówili, że pick up miał na liczniku grubo ponad 100 mil na godzinę, a owa kobieta nawet nie zdążyła się zorientować, że umarła.

Po prostu w jednej sekundzie żyła; miała na głowie wiele niezałatwionych spraw, musiała przejść na drugą stronę cholernej ulicy; a w następnym momencie pojawiła się ciemność i zapadła cisza.

Cisza, którą przerwało wycie syren karetki i policyjnego radiowozu, ale ona tego nie usłyszała. Ona, na Boga, już nigdy więcej niczego nie usłyszy.

Tak później myślał jej mąż, który poprzedniego dnia szeptał jej do ucha, że wszystko będzie dobrze, bo przecież się kochają. Wtedy jego słowa dawały jej poczucie nieśmiertelności.

Niestety to wszystko zostało zburzone. Spowodował to nieudolny kierowca zielonej furgonetki, który chyba setki razy przepraszał za to, co zrobił. Pijaczyna klęczał nad zwłokami, leżącej w kałuży krwi kobiety. Rwał włosy z głowy, chciał spojrzeć na jej twarz, ale za bardzo się bał, że zapamięta ten wizerunek. Przerażała go myśl, że mogła mieć otwarte oczy.

I w istocie tak było. Szkliste oczy dziewczyny zalewała krew spływająca z głębokiej rany na czole.

Minęło pięć minut i na miejsce wypadku zjechało się kilka samochodów. Z jednego z nich wypadł młody mężczyzna, którego farmer wziął za męża martwej kobiety. Poderwał się na nogi i odskoczył w bok.

– Nie! – zawołał chłopak momentalnie, zalewając się łzami. Rozpacz wzbierała w nim falami, zupełnie jakby miał za chwilę wybuchnąć. Rzucił się na kolana i płakał. Jakiś policjant podbiegł do niego i próbował podnieść, ale odpuścił widząc, że to nic nie da.

– Przepraszam! Musi mi pan wybaczyć, to znaczy proszę o wybaczenie! – zawołał farmer zbliżając się doń. Dwójka funkcjonariuszy słysząc jego słowa podeszła do niego i odciągnęła na bok. – Nie chciałem jej zabić, ona pojawiła się z nikąd. Rozumiecie? Mówię prawdę! – tłumaczył spoglądając, co jakiś czas na mężczyznę płaczącego przy zwłokach.

– Nie czas na wyjaśnienia, proszę za mną – odparł oschłym tonem policjant, po czym chwycił farmera pod ramię. Niedługo potem jeden radiowóz odjechał z miejsca wypadku.

Jackob – mąż zabitej kobiety – dochodził do siebie w karetce pogotowia. Rozmawiał z psychologiem i ratownikiem, od którego dostał pigułki na uspokojenie.

– Jak ja o tym powiem naszemu synkowi?! – załkał po chwili milczenia. Miał czerwone oczy, ręce mu drżały. – Przecież nie mogę mówić o tym wprost. To jest zbyt bolesne dla mnie, a co dopiero… – zapłakał znowu.

– Przecież Mary była za młoda żeby umierać – wycedził przez zęby. – Stanowczo za młoda…

 

Kilka miesięcy po pogrzebie Jackob nadal chodził do psychiatry i opowiadał o piętrzących się problemach. Wielu z nich nie potrafił rozwiązać, bo jego serce ciągle krwawiło. Nadal nie starczyło mu odwagi, by wejść do gabinetu Mary. Ostatni raz był tam, kiedy jeszcze żyła.

 

Lata mijały, a rany zaczęły się zabliźniać. Colorado znowu stało się spokojnym miasteczkiem, w którym nie działo się absolutnie nic, co mogłoby zakłócić panującą harmonię. Niestety, jak każdy wie, nic nie może trwać wiecznie.

W Colorado po dziesięciu latach zginęła kolejna osoba; ale ten przypadek znacząco różnił się od poprzedniego. Żywota trzydziestoletniego mężczyzny nie dokonał żaden pijany kierowca. Policjanci badający tę sprawę długo zastanawiali się, komu przypisać tę zbrodnię. Zadanie było trudniejsze, bo zabójstwa musiał dokonać wyjątkowy zwyrodnialec. Zaś w pobliżu Colorado nigdy takich nie było. Jedynie Pinos pękało w szwach od największych wykolejeńców. Tylko, że Prison Island była zbyt daleko, by mógł tutaj przywędrować jakiś szaleniec.

 

Mężczyzna, którego zabito nie miał żadnej rodziny, żył na uboczu i nie miał zbyt wielu znajomych. To sprawiało, że znalezienie mordercy było jeszcze trudniejsze. Wyglądało na to, że facet zginął bez powodu.

Każdy wie, że bez powodu zabijają jedynie najwięksi wykolejeńcy tego świata. Policja trzymała wyniki tej sprawy w największej tajemnicy, w obawie przed wywołaniem niepotrzebnej paniki. Dobrze wiedzieli, że chaos pozwoli mordercy na rozszerzenie działalności. Na pewno ilość ataków na bezbronnych ludzi by się podwoiła, jeśli nie potroiła.

Niestety miasteczko nie było wielkie. W ciągu kilku dni wiadomość o morderstwie dotarła do każdego. Ludzie zaczęli robić to, co wychodzi im w takich sytuacjach najlepiej – plotkowali i wyolbrzymiali nadając tej historii jeszcze mroczniejszego wyrazu. Niedługo po pogrzebie nieszczęśnika, na który przyszło pół miasta, rodzice zaczęli straszyć dzieci potworem, który wciągnął Marka Brown'a do ziemi.

Jeśli się nie uspokoisz, to ten Straszny Pan przyjdzie do ciebie w nocy; i nie łudź się, że obudzi nas twój krzyk – usłyszała mała Betty od matki, któregoś wieczora, kiedy nie chciała zjeść kolacji. W efekcie rozpłakała się i kompletnie straciła apetyt. Odeszła od stołu w kąt kuchni, bo za bardzo bała się uciec do pokoju. Wolała jak najdłużej pozostać w zasięgu wzroku matki, która, mimo że napędziła jej strachu, była jednocześnie jedyną osobą, u której mogła szukać ratunku.

– Wracaj do stołu – powiedziała średniego wzrostu kobieta, zbliżając się do Betty, która zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu.

– A obiecujesz, że potwór do mnie nie przyjdzie? – zapiszczała, kryjąc twarzyczkę w dłoniach. – Ja nie chcę, żeby przyszedł. Zjem owsiankę.

– Obiecuję, że Potwór do ciebie nie przyjdzie – odparła kobieta, po czym wzięła córkę na ręce. Dziewczynka, mimo że była bezpieczna, nadal oglądała się wstecz, by mieć pewność, że za plecami matki nie czaił się potwór.

Po kolacji, Betty poszła z mamą do pokoiku na poddaszu. Kobieta położyła córeczkę w łóżku i przykryła ją kołdrą.

– Śpij dobrze dziecinko – powiedziała i cmoknęła ją w czoło. Betty przetoczyła wzrokiem po pokoju. Jej mama chwilę później zgasiła światło i wyszła zamykając za sobą drzwi. Nagle zrobiło się zimno. Dziewczynka poczuła ciarki przebiegające jej po plecach. Przypomniała sobie słowa matki. Zaczęła zastanawiać się czy drzwi jej szafy były zamknięte. Wiedziała, że potwory zawsze wychodzą z szafy.

Nie miała odwagi krzyknąć. Mama nie zareaguje na wołanie, bo przecież sama tak mówiła. Nie chciała też, żeby potwór ją usłyszał; może nie wiedział, że Betty była w pokoju.

Dziewczynka nakryła głowę kołdrą. Przymknęła oczy i próbowała zasnąć, ale z czasem zaczęło brakować jej powietrza. Robiło się gorąco.

Wychyliła główkę na zewnątrz. Poczuła przyjemny chłód, który gwałtownie uderzył ją w twarz. Oddychała głęboko, a strach jakby ustąpił. Ułożyła głowę na poduszce, gotowa do snu. Zamknęła oczy.

Już prawie przysnęła, kiedy rozległo się miarowe stukanie. Betty momentalnie narzuciła kołdrę na głowę i skuliła się, trzęsąc jak osika. Stukanie nie ucichło, wręcz przeciwnie, robiło się coraz głośniejsze. Betty zamarła. Nie miała siły krzyczeć, blokowało ją ściśnięte gardło.

Uniosła kołdrę i spojrzała w okno. Dostrzegła ruch. Widziała twarz i białą dłoń stukającą w okno. To musiała być twarz!

2

 

Jacob nie mógł zasnąć. Całą noc trzymał przy sobie zdjęcie Mary. Miała wtedy taką roześmianą twarz. Twarz, której on już nigdy nie zobaczy na żywo. Wiedział o tym, dlatego każda rocznica śmierci jego żony była tak samo bolesna. Jedynym lekarstwem uśmierzającym potworny ból był alkohol. Pił go jedynie w rocznicę, bo nie mógł sobie pozwolić na nałóg. Miał przecież syna, którego musiał samodzielnie wychować.

Nieraz zastanawiał się jak Billy przeżywał kolejne rocznice. Jacob nie miał odwagi go o to zapytać, więc jedynie próbował to sobie wyobrazić. Domyślał się, że jego synek płacze po nocach. W dodatku Billy ostatnimi czasy często miewał koszmary. Nieraz opowiadał o nich ojcu.

We śnie potrącił mnie żółty autobus. Tato, ja nie chcę zginąć, jak mama. Chcę żyć, rozumiesz? – mówił każdej nocy, kiedy wcześniej budził się z krzykiem. Jacob gładził go po głowie i kłamał, że wszystko będzie dobrze. Mówił to, chociaż sam nie wierzył we własne słowa. Nie po tym, co go w życiu spotkało. Nadal pamiętał, co powiedział Mary dzień przed jej śmiercią: wszystko będzie dobrze, bo przecież się kochamy…

Bzdura! W życiu nigdy nie jest tak dobrze jak nam się wydaje!

Nigdy!

Wszystko opiera się na tym, by wiedzieć, kiedy należy odejść.

Mary odeszła, bo ten chuj za nią zdecydował – myślał Jacob spoglądając na zdjęcie żony, cały czas popijając whisky.

Powinien za to zapłacić i również zrezygnować z życia!

Jackob pociągnął łyk z butelki, która była już prawie pusta. Przez chwilę kwitła w nim chęć zemsty, która była na tyle silna, by wydać owoc.

Pomysł na odebranie życia mordercy Mary uleci z głowy Jackoba jak tylko ten położy się spać. Następnego dnia nie będzie o niczym pamiętał.

Działo się tak każdego roku. Dzięki temu mógł poprzedniego dnia myśleć o wszystkim, rozważać najzuchwalsze sposoby zamordowania kierowcy furgonetki. Zastanawiał się też nad tym, co ów gość robił. Wiedział, że został wypuszczony z więzienia, bo minął już okres jego kary. Jacob sprzeciwiał się tak łagodnemu wyrokowi, ale nie mógł nic na to poradzić. Kiedy był pijany, uważał, że jedynym sposobem na wyegzekwowanie sprawiedliwości było wzięcie sprawy w swoje ręce. Niestety, póki co nie mógłby nic zrobić.

Jego plany pokrzyżowała wiadomość o morderstwie w Colorado. Policja nie mogła znaleźć zabójcy. Jeśli Jacob zabiłby mordercę jego żony, na pewno obciążono by go dodatkowo za zbrodnię, której nie popełnił.

Około północy whisky się skończyła i poszedł spać. Jego sen był na tyle mocny, że nie usłyszał Billy'ego wołającego o pomoc.

 

Chłopiec darł się wniebogłosy. W jego pokoju ktoś był. Światło latarni z zewnątrz oświetliło oblicze wysokiej postaci, której twarz spowijała chusta. Billy zachrypł i nie mógł już dłużej wołać o pomoc. Istota, która wydostała się z szafy chłopca, wyciągnęła przed siebie ręce. Nosiła białe, za duże rękawiczki, które zsunęły jej się ukazując włochate nadgarstki.

– Ciszej chłopcze – odezwał się spokojny głos, który potęgował przerażenie Bill'a. Chłopiec przywarł do ściany, czując bijący od niej chłód. Nieznajoma postać stanęła na poręczy, na brzegu łóżka, niczym sowa czekająca na gałęzi. Billy zamilkł w nadziei, że to, co widział nie istniało naprawdę.

– Dobrze, że już nic nie mówisz. Mam nadzieję, że tak zostanie, bo w przeciwnym razie sam będę musiał cię uciszyć. A to nie będzie przyjemne – powiedział obrzydliwie łagodnym tonem. W jego głosie było coś, co przerażało chłopca najbardziej. Nienaturalny spokój i poczucie wyższości, które dawało nieznajomemu możliwość zapanowania nad czyimś życiem.

– Ty nie istniejesz naprawdę – wyszeptał chłopiec, nadal osłaniając się kołdrą. – Ale jeśli się mylę, to proszę, nie rób mi krzywdy – załkał. Oczy zapiekły go momentalnie i zaczął płakać.

– Nawet nie myśl o tym, że pomoże ci ojciec. Ten sukinsyn od dwudziestu minut leży pijany w pokoju obok. Jesteś sam Billy. Zupełnie sam – wycedził mężczyzna, który w miarę jak się zbliżał, przybierał nieludzkiego wyrazu. Jego oczy zapłonęły obłędem, a ręce osłonięte jedwabnymi rękawiczkami przerażały chłopca bardziej niż najostrzejszy tasak.

Znowu naciągnął na głowę kołdrę, zebrał w sobie siły i krzyknął, gwałtownie rozrywając zalegającą w domu ciszę.

3

 

Betty spoglądała w okno przez wąską szparę w kołdrze. Dłoń stukająca w szybę pokrywała jakaś białą tkanina. Dziewczynka nie miała odwagi, by spojrzeć wyżej, gdzie powinna znajdować się twarz potwora, o którym mówiła jej matka.

Betty nie czekając dłużej, zaczęła krzyczeć. Kiedy zamilkła, stukanie nie ustępowało, nadal widziała uderzającą w szybę dłoń. Chwilę później w pokoiku dziewczynki znalazła się jej mama.

– Co się stało?! – zawołała od progu. Betty wyciągnęła głowę spod pierzyny i spojrzała ukradkiem w okno. Po dłoni nie było ani śladu. – Dlaczego jesteś blada?

Dziewczynka zastanawiała się, co odpowiedzieć matce, która wyglądała na solidnie przerażoną.

– Bałam się, bo… – załkała – bo w pokoju był jakiś… jakiś pan – dodała czując ciarki przebiegające jej po plecach na dźwięk tych słów. Słów, które wypowiedziane przez małe dziecko rażą z ogromną siłą, jakiej dorosły człowiek w żaden sposób nie potrafi zrozumieć. Strach dziecka jest niewypowiedziany, nie można go nazwać żadnym istniejącym słowem, bo dzieci są zbyt małe, by zastanawiać się nad nazewnictwem.

Nie ogranicza ich żaden mur, który można by nazwać granicą ludzkiej wyobraźni. Problem ograniczenia dotyczy jedynie dorosłych, którzy w ferworze pracy i ciągłego biegu za pieniądzem zapominają, co to znaczy być dzieckiem.

– Nie martw się, to był tylko sen – odparła matka po chwili dłuższego namysłu. – Nieznajomi panowie nie wchodzą od tak do cudzych domów.

– Ale mamo, ja go naprawdę widziałam – zarzekała się Betty z ręką na łomoczącym serduszku. – Widziałam jak wychodził z tej szafy. – Pokazała palcem na sporą komodę, którą jej mama zmierzyła badawczym wzrokiem. Betty rzuciła ukradkowe spojrzenie na okno, za którym spodziewała się zobaczyć trupio białą dłoń. Ku jej uldze widziała jedynie czarną płachtę nieba, okraszoną gwiazdami.

– W tej szafie nic nie ma – stwierdziła matka, zaglądając do środka. – Naprawdę nie masz się, czego bać kochanie – dodała i jeszcze raz przytuliła córeczkę, która nie wydawała się być przekonana. Betty nadal umierała ze strachu, na samą myśl, że jej matka za chwilę opuści pokój i znowu zostawi ją samą.

A co jeśli za drugim razem nie usłyszy mojego krzyku? – zastanawiała się dziewczynka, przebierając mokrymi od potu rękoma pod kołdrą.

– Mamo, nie odchodź – poprosiła.

– Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Nie mogę z tobą zostać – odparła i zrobiła krok do tyłu. Betty przełknęła ślinę.

– Tylko nie zamykaj drzwi. I przyjdź do mnie jak skończysz – jęknęła błagalnym tonem. Matka uśmiechnęła się do niej.

– Postaram się. Śpij dobrze – rzuciła i otworzyła na oścież drzwi, po czym wyszła. Betty wychyliła się z łóżka i zawołała:

– Dobranoc!

Niedługo później w przedpokoju zapanował mrok, więc w pokoju dziewczynki też robiło się ciemno. Przez chwilę nieznośny chłód był na nowo odczuwalny. Betty zaniepokoiła się i schowała stopy pod pierzynę, jakby zaraz oślizgła łapa, spod łóżka, miałaby za nie chwycić.

Na szczęście udało się uniknąć ewentualnego spotkania z zakończoną długimi szponami ręką. (Betty zawsze tak wyobrażała sobie potwory spod łóżka. One nigdy nie miały twarzy. To była po prostu ogromna, zakończona długimi pazurami mackowata łapa.)

Dziewczynka czekała na rozwój wypadków, ukryta pod kołdrą. Zastanawiała się, sparaliżowana strachem, czy potwór w białych rękawiczkach jeszcze się pojawi. Chciała o tym nie myśleć, ale to było od niej silniejsze.

Strach zawsze bardzo oddziałuje na psychikę; i jakkolwiek próbujemy go zwalczać, on jedynie umacnia swoją pozycję. Ściska nasz umysł, jak pętla ściągająca się na gardle wisielca. Nienaturalnie wyostrza zmysły. W dodatku do granic możliwości wykorzystuje możliwości naszej wyobraźni, której w sytuacji stresowej chcielibyśmy się wyzbyć.

Betty zmagała się z taką samą trudnością, ale była zbyt młoda, żeby odbierać to jak każdy inny człowiek, starszy od niej o przynajmniej dekadę.

Na szczęście potwór nie wrócił.

Zostawił ją w świętym spokoju i już nigdy, w tej postaci, jej nie nękał.

4

 

Rozdzierający ciszę krzyk zamarł jak tylko potwór w białych rękawiczkach zniknął z pola widzenia Billy'ego. Chłopiec rozejrzał się dysząc ciężko. Mrużył oczy, jakby miało mu to pomóc w prześwietleniu ciemności, która panowała w jego pokoju.

Po nieznajomym nie pozostało ani śladu. Chłopiec zastanawiał się jak to się stało. Potem nabrał przekonania, że sam go odstraszył. Jego ojciec nie musiał mu w niczym pomagać.

Czy to znaczy, że dorosłem? – zastanawiał się, nadal odczuwając lekką trwogę. Mimo tego, co dokonał, nadal bał się obejrzeć przez ramię. Wiedział, że potwór mógł w każdej chwili wrócić i udusić go poduszką albo zaciągnąć do szafy. Tak zawsze działo się w najstraszniejszych filmach, które nieraz oglądał jego tata. Billy pamiętał to bardzo dobrze. W tej chwili jego pamięć działała na niekorzyść chłopca.

Każdy wie, że jeśli w środku nocy obudzi nas stukot w szybę, albo szuranie stóp o parkiet, umieramy ze strachu, najczęściej, przed tym, co widzieliśmy w ostatnim horrorze. Przypominają nam się same najgorsze rzeczy. Bóg jeden wie, dlaczego myślimy wtedy o najpotworniejszych zbrodniarzach i ich sposobach na odebranie człowiekowi życia. Potem, z przerażeniem, uświadamiamy sobie, że równie dobrze my moglibyśmy stać się ofiarą.

Tak samo poczuł się Billy. Nagle opuściła go całą odwaga, którą przez krótki moment był przepełniony. Chłopiec opadł na poduszkę i okrył się kołdrą w obawie przed innymi potworami, które zazwyczaj lubiły ukrywać się pod łóżkiem.

Zamarł w tej pozycji, a kiedy sen zaczął zamykać mu oczy, przestał się bać. Chwilę później zasnął. Ku jego szczęściu nie dręczyły go koszmary.

5

 

Jacob obudził się o dziewiątej rano skacowany. Poszedł chwiejnym krokiem do kuchni i opróżnił wypełnioną do połowy butelkę wody. Suchość w gardle na chwilę ustąpiła.

Billy pojawił się w drzwiach zaspany z rozczochranymi włosami.

– Ubieraj się – rzucił Jacob – zrobię ci śniadanie i odprowadzę do szkoły.

Chłopiec przyjrzał się ojcu z uwagą. Zmrużył oczy i otworzył usta.

– Co ci jest, tato? – zapytał. – Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha – stwierdził i wyszedł z kuchni, kierując się zapewne do łazienki.

Jacob spojrzał w lustro wiszące na ścianie przy wejściu do kuchni. Wyglądał koszmarnie. Miał podkrążone oczy, bladą twarz i tępe spojrzenie. Zupełnie jak nieboszczyk, który nie żył, od, co najmniej, kilku dni.

Miał wrażenie, że się stoczył. Wydawało mu się, że po śmierci Mary nie potrafił normalnie żyć, bo zbyt wiele kosztowała go utrata jedynej kobiety, którą był w stanie pokochać. W tej chwili jego wielka miłość była bez znaczenia, bo nie można objąć wspomnienia. Uważał, że było to tak samo niewykonalne jak przywrócenie Mary do życia.

– Poradzę sobie – powiedział do siebie spoglądając w lustro. Zdobył się nawet na powtórzenie tych słów patrząc w oczy swojemu odbiciu.

Jakiś czas później do kuchni wrócił Billy. Chłopiec zjadł śniadanie i wyszedł z ojcem do szkoły. Opowiedział mu, co widział w nocy i o tym jak bardzo się bał. Zataił jedynie fakt, że krzyczał opętańczo aż potwór zniknął. Jacob uważnie wysłuchał historii syna, po czym zaczął opowiadać mu o tym, czego sam się bał, jako dziecko. Kto, jak kto, ale on dobrze znał dziecięcą psychikę i ich bezgraniczną wyobraźnię.

Kiedy pocieszony Billy zniknął za drzwiami szkoły, Jacob odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kiosku, w którym, niezmiennie, od piętnastu lat kupował gazetę codzienną. Sprzedawca stojący za ladą powitał go z uśmiechem.

– Witam pana! – zawołał od progu Jacob. Sprzedawca odpowiedział mu tym samym.

– To co zwykle, prawda? – zapytał. Jacob przytaknął kiwnięciem głowy. – Co u pana słychać? – zapytał, po czym dodał szybko. – Wiem, że zadaję to pytanie codziennie, ale lubię wiedzieć, co nowego.

Jacob uśmiechnął się serdecznie, po czym wyjął z kieszeni portfel. Zapłacił za gazetę i odezwał się w końcu:

– To, co zwykle. Wczoraj była kolejna rocznica, wie pan… – zawiesił na chwilę głos. Spojrzał na pierwszą stronę gazety. Stwarzał pozory spokojnego, ale spuścił wzrok nie po to, aby móc przeczytać fragmenty artykułów z okładki.

– Nadal nie mogę pogodzić się z tym, co się stało. W dodatku jej morderca wyszedł z więzienia – powiedział po chwili.

– Myślę, że powinien pan skontaktować się z jakimś specjalistą – odparł sprzedawca. – Moja matka miała taki sam kłopot. – Jacob podniósł wzrok; miał szkliste oczy. – Mój ojciec wpadł pod pociąg. Maszynista był w szoku. Rozmawiał z moją matką, przepraszał ją z tysiąc razy. Ona mu wybaczyła, ale on nie potrafił pogodzić się z tym, że zabił człowieka.

Zdaje pan sobie sprawę jak czuje się człowiek, który wie, że za chwilę odbierze komuś życie i nie ma na to żadnego wpływu? – zapytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Jak zwykły morderca. Potworny ciężar, którego człowiek nigdy nie pozbędzie się w pojedynkę.

Jackob zamyślił się na chwilę. Sprzedawca pozwalał mu na to. O tej porze do jego sklepiku nie przychodził nikt poza Jacob'em.

– Chyba ma pan rację. Ja czuję się podobnie, chociaż nie zrobiłem niczego złego – odparł, ściskając w ręku gazetę. Koniuszki jego palców poczerwieniały na moment.

– Chce pan porozmawiać z człowiekiem, który pomógł temu maszyniście?

– Jeśli to możliwe, to owszem. Jak mogę się z nim skontaktować? – zapytał. Sprzedawca zajrzał pod ladę, po czym wyjął zwitek papieru.

– Tutaj jest adres i telefon. Ten człowiek jest teraz bardzo stary, o ile w ogóle żyje. Miejmy jednak nadzieję, że ma się dobrze, bo tylko on jest w stanie panu pomóc – odparł i przekazał Jacob'owi brudny świstek papieru.

– Dziękuję. Mimo wszystko, bardzo mi pan pomógł. – Jacob podał sprzedawcy rękę na pożegnanie, po czym odwrócił się i wyszedł z kiosku. Za drzwiami spojrzał na żółtą karteczkę, na której napisane było: 23 Florida Ave, Colorado.

– Florida Ave, to niedaleko – rzucił pod nosem, po czym ruszył w kierunku przeciwnym do jego domu.

 

6

 

Po dziesięciu minutach dotarł do Florida Ave. Dom, w którym mieszkał Michael Brown, był zadbany i piękny. Stał pośród nowoczesnych mieszkań, które i tak nie dorównywały mu urokiem. Jacob stanął przed przerdzewiałą furtką, na której zostały resztki zielonej, łuszczącej się, farby. Imponujący ogród dawał domowi dużo cienia i potęgował tajemniczość tego miejsca. Jacob nacisnął przycisk uruchamiający dzwonek. Za pierwszym razem nikt mu nie otworzył. Dopiero, kiedy nacisnął drugi raz, z domu wyszła przygarbiona staruszka.

– Kim pan jest? – zapytała łamiącym się głosem.

– Nazywam się Jacob Anderson. Czy zastałem Michael'a Brown'a?

– Niestety mój mąż, od roku, nie żyje – odparła kobieta uginająca się pod ciężarem życia. Jacob ściągnął brwi.

– Bardzo mi przykro. Wiem, co pani czuje. Sam dziesięć lat temu straciłem żonę.

– Ja też panu współczuję. To trudne, ale pogodziłam się z tym, że po narodzinach człowieka w końcu następuje śmierć – powiedziała bezceremonialnym tonem, zbliżając się do furtki. – Ja też nie będę żyła wiecznie. Dobrze wiem, że zbliża się mój koniec. Mam dziewięćdziesiąt siedem lat i dziękuję Bogu, że pozwolił mi tyle przeżyć.

– To prawda, dostała pani dużą premię – odparł siląc się na uśmiech. – To ja już pójdę, nic tu po mnie.

– Zanim pan odejdzie, proszę mnie posłuchać.

¬– Słucham.

– Domyślam się, w jakiej sprawie przyszedł pan do mojego męża. Jedyne, co mogę powiedzieć to, to żeby się pan nie obwiniał. To na pewno nie pana wina. Cokolwiek się nie stało. – Jacob uśmiechał się, tym razem szczerze.

– Dziękuję za dobre słowo. Nawet nie wie pani ile to dla mnie znaczy – powiedział i pożegnał ją uściskiem dłoni. Życzył jej zdrowia. Zazdrościł tej kobiecie siły, ale nie wiedział jednego…

Nie miał pojęcia, że był ostatnią osobą, którą ta staruszka w życiu widziała.

 

Odwrócił się na pięcie i ruszył Florida Ave. Czuł się nieco lepiej niż wcześniej. Żona nieżyjącego terapeuty była dobrą kobietą, która jak mało, kto potrafiła pocieszać.

Jacob po drodze do domu zastanawiał się, co powinien zrobić. Nadal rozważał porady znajomego sklepikarza. Powinien znaleźć sobie terapeutę, póki nie było za późno.

7

 

W Colorado znowu pojawiło się zło. Uśpione od 1986 roku, znowu się przebudziło i zaczęło zbierać dużo większe żniwo niż dziesięć lat temu.

Tym razem owe zło pojawiło się z nikąd i nie miało imienia. Policja próbowała to, od jakiegoś czasu, bezskutecznie ustalić. Na razie wiadomo było jedynie, że ofiarą mógł stać się każdy. Myśliwy nie wybierał według klucza, jakiejś chorej prawidłowości. Śmierć dopadała mieszkańców Colorado losowo, zupełnie jak w wyliczance.

Na początku zginął trzydziestoletni ochroniarz pracujący na nocnej zmianie w jakimś biurowcu. Został zasztyletowany w swojej kanciapie. Policjanci znaleźli ślady zażartej walki o życie, jaką stoczyła ofiara przed tragiczną śmiercią.

Wysoki mężczyzna leżał na ziemi z gardłem podciętym od ucha do ucha. Rana była tak głęboka, że gość niemal pozbył się głowy. W całej kanciapie było pełno krwi. Wokoło dominowały krwawe odciski dłoni, rozmazane ślady butów, brunatne ubrania i czerwone kałuże.

 

Kolejną ofiarą była siedemnastoletnia Mary Jackson, którą znaleziono w zaułku odbiegającym od Main Street. Morderca przebił jej głowę metalowym prętem. Nastolatka miała jeszcze kilka ran kłutych brzucha i jedną, głęboką szramę biegnącą wzdłuż kręgosłupa. Policja nie znalazła żadnych świadków. Wyglądało na to, że dziewczyna nie wołała o pomoc. Najprawdopodobniej nie zdążyła.

 

W Colorado wzmagała się panika, której nie można było w żaden sposób uniknąć ani nawet załagodzić. Ludzie bali się o swoje życie, tym bardziej, że ofiarami mordercy były przypadkowe osoby.

Ulicami miasta chodziło coraz mniej ludzi. W nocy wszyscy zaszywali się we własnych domach i nie otwierali drzwi nikomu. Wszystko, dlatego że mordercą mógł być dosłownie każdy.

Informacja o tym, co działo się w mieście, dotarła do wszystkich ludzi. Z czasem zaczęto o tym pisać w lokalnym dzienniku. Przez to panika zbierała własne żniwo. Ludzie nie mogli spać.

Tymczasem policja zaczęła znajdować dowody. Śledczy próbowali połączyć fakty, ale znowu natrafili na problemy. Okazało się, że każda zbrodnia była przeprowadzona w inny sposób. Żadnego morderstwa nie dokonano w tym samym stylu. Zupełnie jakby w Colorado zaczęła szaleć mafia mająca na wyłączność kilku zawodowych zabójców.

Z dnia na dzień w mieście było coraz gorzej. Umierali kolejni niewinni ludzie. Nieraz policja, jednego dnia, trafiała na zwłoki kilku osób.

Pogrom trwał. Śmierć zabierała na tamten świat coraz więcej ludzi.

8

 

Jacob szedł zatłoczonym chodnikiem w kierunku Main Street. Nadal zastanawiał się, co robić. Postanowił skręcić w wąską uliczkę, do miejskiego parku. Usiadł na ławce i rzucił okiem na okładkę zmiętej gazety. Chcąc na chwilę oderwać się od rzeczywistości, zaczął szukać artykułu o zbrodniarzu z Colorado. Przewrócił kilka stron. Zaczął czytać, kiedy ktoś chwycił go za ramię. Jacob wzdrygnął się ze strachu i odwrócił.

– Proszę się nie bać – rzuciła stojąca za nim kobieta. Była stara, co zdradzała jej poorana zmarszczkami twarz. Miała na sobie podartą i brudna suknię.

– Czego pani chce?! – oburzył się Jacob. Wstał na równe nogi zaś kobieta wyglądająca na żebraczkę zajęła jego miejsce.

– Chcę porozmawiać. Wiem, że się nie znamy, ale myślę, że mogę panu pomóc – odparła bez owijania w bawełnę. Jacob zmarszczył brwi, po czym usiadł obok niej i zapytał:

– A w czym może mi pani pomóc?

– Wiem, co pana trapi i jest szansa temu zaradzić.

– Nie ma pani pojęcia, co przeżyłem – odciął się Jacob. Kobieta ujęła jego dłoń.

– Pana żona mogła żyć, a jednak ktoś odebrał jej tą szansę – zaczęła. Spojrzała w oczy rozmówcy, po czym dodała: – Mam rację?

– Oczywiście, że tak, ale ten wsiowy sukinsyn ją zabił! – warknął Jacob, po czym zaczął płakać. Próbował się powstrzymać, ale nie dał rady. Kobieta podała mu białą jak śnieg rękawiczkę.

– Proszę otrzeć łzy. Niestety mam tylko to. – Jacob usłuchał jej rady. – Wiem jak panu pomóc, ale może się to wydać niewiarygodne.

– Co może wydać się niewiarygodne?

– Pańską żonę można przywrócić do życia – odparła, a w jej oczach pojawiły się wirujące iskierki. Zupełnie jakby chciała zahipnotyzować Jacob'a.

– O czym pani mówi?! – zdenerwował się. – To zwykła kpina, a ja nie pozwolę kpić z Mary! – krzyknął jej w twarz. – Rozumiesz to?!

– Proszę, niech pan przestanie. Chciałam tylko pomóc – usprawiedliwiała się. – Przecież to nic nie kosztuje, a może pomóc – dodała niemal płacząc.

– W jaki sposób? – zapytał Jacob, któremu nagle zrobiło się żal starej kobiety.

Staruszka podniosła wzrok. Przez chwilę miał wrażenie, że chciała się uśmiechnąć.

– To trudne, ale pańska żona może wrócić do świata żywych. – Zamyślili się oboje. – Wiem jak zginęła. Rozumiem pański ból, bo w końcu utracił pan miłość swojego życia. To bardzo bolesne i ciężko się z tym pogodzić. Rozumiem pańskie rozgoryczenie, bo ktoś odebrał życie Mary, a przecież każdy pragnie żyć. To normalne. Prawda?

– Tak, to prawda – odparł Jacob. – Ale co ja mogę? Przecież Mary od dziesięciu lat nie żyje. Czasu nie da się cofnąć.

– Owszem. Nie można cofnąć czasu, ale można przywrócić pańską żonę do życia – odparła kobieta. – Wiem, że może mi pan nie wierzyć i to rozumiem, ale taka szansa nie nadarza się codziennie.

– W takim razie jak miałbym ożywić Mary? – zapytał z niedowierzaniem Jacob. Kobieta rozchyliła kąciki ust w dyskretnym uśmiechu. Był prawie niezauważalny.

– Musiałby pan spełnić warunek rytuału. Jedynym sposobem na ożywienie kogokolwiek jest… zabicie osoby, której najbardziej nienawidzisz.

– To zbyt ryzykowne, kobieto! – rzucił Jacob i już miał wstać, kiedy staruszka złapała go za rękę.

– Taka szansa nie nadarzy się już nigdy więcej. Radzę to przemyśleć! – powtórzyła, po czym zwolniła uścisk. Jacob zerknął jej w oczy, by utrwalić w pamięci to przenikliwe spojrzenie i pobiegł na Main Street.

Po drodze ani razu się nie odwrócił.

9

 

W ciągu dnia długo zastanawiał się nad tym, co powiedziała mu nawiedzona kobieta. Uznał ją za wariatkę, ale co jeśli miała rację? Rzeczywiście mógłby wtedy przegapić jedyną w życiu okazję na rozmowę z Mary. Mogliby wtedy znowu razem zamieszkać. To było tak piękne marzenie, że powoli zaczął wierzyć w możliwość jego spełnienia.

Problem polegał na tym, co musiał zrobić, by znowu zobaczyć ukochaną żonę. Miał odebrać życie osobie, której najbardziej nienawidził. Oczywiście był nią morderca Mary, który niedawno opuścił więzienie. Jacob zawsze uważał, że należała mu się kara śmierci. Niestety, skazano go jedynie na dziesięć lat.

Mało, o wiele za mało. W końcu odebrał komuś życie. Zabił kobietę, która była bardzo młoda. Za młoda żeby umierać.

Jacob miał wystarczająco duży powód, by go zamordować. Dlaczego więc dopiero teraz zaczął o tym myśleć?

 

– Muszę znaleźć tą kobietę – powiedział do siebie następnego ranka. Poszedł do parku i usiadł na tej samej ławce, co ostatnim razem. Niestety staruszka się nie pojawiła.

Wrócił? zrezygnowany do domu. Próbował pogodzić się z tym, że utracił szansę od losu. Usiadł w salonie i napił się whisky. Billy w tym samym czasie siedział w szkole.

Jacob pił w najlepsze i zastanawiał się na swoim życiem. Alkohol powoli uderzał mu do głowy, a on myślał nad tym, co powinien zrobić; kiedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.

 

Po drugiej stronie stała stara kobieta, którą próbował rano odszukać. Jacob odstawił na bok butelkę i otworzył drzwi.

– Rozumiem, że się pan zdecydował – rzuciła na powitanie. Jacob spojrzał na nią, po czym pokiwał głową.

– Tak, zrobię to, bo pani uwierzyłem – odparł. Kobieta stała w progu mierząc go wzrokiem, zupełnie jakby miała w oczach rentgena. Jacob poczuł się nieswojo, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.

– Więc jak? – ponaglił ją. Kobieta drgnęła jak wyrwana z głębokiego zamyślenia.

– Jeśli się pan zgodził to proszę wykonać moje polecenie. Jeśli najbardziej znienawidzony przez pana człowiek zginie, to Mary wróci do żywych i stanie w tych drzwiach. – Jacob poczuł ucisk w żołądku.

– Niech pan pamięta, że od tej chwili łączy nas umowa. Jeśli zostanie zerwana, pan straci życie – odparła oschłym głosem i odwróciła się na pięcie.

– Jaka umowa?! – zawołał za nią Jacob, ale staruszka nie odpowiedziała. Oddalała się, aż w końcu zniknęła mu z oczu. Jacob zamknął za sobą drzwi domu i chwycił stojącą w przedpokoju butelkę whisky. Napił się, po czym usiadł w fotelu i zaczął się zastanawiać.

Targały nim wyrzuty sumienia połączone z radością. Mógł odzyskać żonę i to był plus, ale jednocześnie minus stanowił fakt, że musiał zabić człowieka.

Zastanawiał się czy będzie w stanie to zrobić. Kobieta mówiła coś o umowie, która ich złączyła. To brzmiało jak groźba. W końcu Jacob też mógł zginąć. Wóz albo przewóz. Nie było innych możliwości. Brakowało kół ratunkowych.

– Mordercy są wśród nas – powiedział do siebie i nalał whisky do szklanki. – Niech żyją mordercy. Co za ironia – zaśmiał się i wypił do dna.

Prawda była taka, że mordercy nie tylko są wśród tłumu. Rzeczywistość jest o wiele bardziej okrutna. Morderca czai się w każdym z nas. Tylko od siły charakteru zależy czy pozwolimy mu się rozbudzić i zacząć działać.

Jacob zaczął rozumieć tę prawdę dopiero, kiedy wytrzeźwiał. Odstawił alkohol i obiecał sobie go więcej nie dotknąć.

– Gdybym się tego cholerstwa nie napił, umiałbym odmówić! – krzyknął i rzucił pustą szklankę przed siebie. Naczynie rozbiło się o komodę stojącą pod oknem. Podniósł się z miejsca i zaczął zastanawiać nad tym, co robić. Z tego, co pamiętał, kobieta mówiła, że nie mógł zerwać umowy. Mogło go to kosztować życie, a przecież Billy potrzebował ojca. Jacob dobrze o tym wiedział. Chłopiec nie potrafiłby pogodzić się z podwójną stratą.

 

W zaistniałej sytuacji było tylko jedno wyjście. Musiał podjąć się zadania, które postawiła przed nim stara kobieta.

– Zostanę mordercą – stwierdził z rozgoryczeniem w głosie. – Nie wierzę – dodał szeptem.

Opadł na fotel i zaczął na spokojnie zastanawiać się nad tym wszystkim od początku. Nadal nie wiedział czy groźby kobiety były uzasadnione. Co jeśli to była zwykła wariatka? Przecież ona wcale nie musiała mówić prawdy.

– Ale w takim razie skąd wiedziała, że Mary nie żyje? Skąd wiedziała jak ma na imię? – pytał siebie. – To nie była zwykła starucha.

10

 

W Colorado zbrodnia nadal zbierała obfite żniwo. Ginęło coraz więcej osób. Bóg jeden wiedział, dlaczego akurat to miasto zostało zaatakowane przez szaleńca, bądź szaleńców. Coraz wiece osób poważnie myślało o ucieczce z miasta, póki była na to okazja. Z drugiej strony niewielu decydowało się na opuszczenie rodzinnych stron. Wielu ludzi miało nadzieję, że sytuacja się wyjaśni i unormuje. Liczyli, że już nikt nie zginie, ale póki, co działo się dokładnie odwrotnie. Ofiar było coraz więcej. Zupełnie jakby to miało się nigdy nie skończyć.

 

Z czasem gazety przestały nagłaśniać sytuację w Colorado. Zbrodnia została utajona i zaczęła rodzić dramaty pozostające w rodzinie. O wielu zamordowanych osobach wiedziało jedynie wąskie grono mieszkańców. W ten sposób morderca również zyskał większą anonimowość, której potrzebowałby zacząć działać na większą skalę.

To szybko dało się zauważyć. Z dniem, kiedy pojawił się ostatni artykuł o morderczej fali w Colorado, zginęło więcej osób.

Od pewnego czasu policja znajdowała po trzy trupy dziennie. Byli to głównie dorośli i młodzież od siedemnastego roku życia. Morderca niezwykle rzadko atakował dzieci. Stanowiło to, w obecnej sytuacji, jedyne pocieszenie.

Policja miała coraz mniej poszlak. Im więcej osób traciło życie, tym więcej było niewiadomych. Każde morderstwo przeprowadzono w inny sposób, użyto innego narzędzia zbrodni – co dodatkowo utrudniało rozwiązanie zagadki. Z czasem zaczęto wystawiać patrole, które całą dobę pilnowały porządku na ulicach miasta.

Dzięki temu sytuacja na moment się unormowała. Przez dwa dni nie zginęła ani jedna osoba. Ludzie snuli nadzieję, że już tak zostanie, ale się mylili.

 

Mylili się, bo Jacob miał jeszcze jedno niewykonane zadanie. Podjął się tego pod wpływem whisky, ale mimo to, nie było odwrotu. Pozostało mu jedynie dobrze zaplanować zbrodnię, której z dnia na dzień bał się coraz mniej. Wszystko, dlatego że strach przed starą kobietą był silniejszy.

Wszystko, dlatego że był namacalny. Jacob widział garbiącą się staruszkę, która tylko z pozoru wydawała się nieszkodliwa. Tak naprawdę miała dużą siłę przekonywania, posiadała paraliżującą strachem moc.

– Już niedługo będzie po wszystkim, Mary – powiedział Jacob, kiedy pewnego wieczora klęczał przy swoim łóżku i się modlił. – Wrócisz do mnie i będzie jak dawniej. Ten sukinsyn wreszcie zapłaci za to, co zrobił. – Duża łza spłynęła mu po policzku. – Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zdecydowałem się na samosąd. Myślę, że to była litość. Litość, której nie powinienem był odczuwać po tym, co nas spotkało, Mary. Po tym, co spotkało ciebie. Kocham cię… – dodał na koniec, po czym położył się do łóżka. Przez chwilę zastanawiał się czy na pewno dobrze postępował.

– Co jeśli on ma dzieci? – zapytał siebie. – Nieważne. Jak zabił Mary, nawet nie zapytał o Billy'ego. Niech zdycha – dodał i spróbował zasnąć.

 

Następnego dnia miał jedną ważną sprawę do załatwienia. Zdobył adres mordercy. Kupił spluwę, której miał nadzieję nie użyć. Wolał zabić tego skurwysyna w bardziej wyrafinowany sposób. Dobrze wiedział, że zemsta najlepiej smakuje, jeśli człowiekowi uda się dzięki niej zaspokoić.

Jacob nie mógł się do czekać momentu, kiedy zatopi ostrze długiego, rzeźnickiego noża w piersi Andrew'a. Napełniało go także też pewną obawą. Po części zdawał sobie sprawę, że musiał to zrobić. Zaś z drugiej strony zaczął rozpoznawać w sobie szaleńca, który do tej pory drzemał, gdzieś w najgłębszych zakamarkach jego umysłu.

11

 

Mężczyzna długo wątpił w swoje możliwości i odwlekał w czasie zamach na zabójcę jego żony. Znowu zastanawiał się czy kobieta, z którą rozmawiał mówiła prawdę. Z drugiej strony, po co miałaby go oszukiwać? Przecież nawet jej nie znał. Nigdy nie zalazł jej za skórę. Nie miała powodu, żeby wsadzać go za kratki.

– Może powinienem jej zaufać – zastanawiał się na głos, siedząc w pustej kuchni. Na stole przed nim leżał rzeźnicki nóż o szerokim ostrzu. Jedyne, co musiał zrobić, to chwycić za srebrną rękojeść i wyjść z domu. Znał adres mordercy żony. W dodatku to było tylko dwie przecznice stąd.

– Wydaje mi się, że mogę jej zaufać – powiedział po chwili i wyciągnął rękę po nóż. Objął rękojeść i podniósł tasak do twarzy. Przyjrzał się ostrzu, po czym wstał od stołu. Odwrócił się ku wyjściu. Wymaszerował z kuchni.

Przechodząc przez salon napił się whisky, by poczuć się nieco pewniej.

Alkohol powodował, że Jacob był sobą. Stawał się bardziej opanowany i pewny siebie. W dodatku wódka mogła mu pomóc w zapomnieniu o pewnych sprawach.

Zaraz po wykonaniu zadania planował się porządnie upić. Nie chciał absolutnie nic pamiętać. Miał nadzieję, że alkohol mu w tym pomoże.

 

Wyszedł z domu, zastanawiając się jednocześnie, kiedy do niego wróci. Nie chciał trafić do więzienia. Nie chciał, żeby Billy dowiedział się, kto był jego ojcem. Pragnął zachować wszystko dla siebie, bo nie zniósłby tego, że jego synek mógłby go znienawidzić.

Schował nóż za pazuchę, po czym wyszedł na chodnik. Trzymał się pod boki i mknął drogą, prosto do domu człowieka, którego ostatni raz widział dziesięć lat temu.

Im był bliżej tym bardziej chciał spojrzeć mu w oczy. Miał nadzieję, że kiedy to uczyni, Andrew będzie już martwy.

Jacob chciał spojrzeć w oczy tego sukinsyna, tak samo jak on patrzył w oczy nieżyjącej Mary. Mary leżącej w kałuży krwi na środku drogi, którą przechodziła codziennie, idąc do pracy.

Tamtego wieczora szła do siostry. Obiecała Jacob'owi, że wróci najpóźniej za godzinę.

Miała wrócić za godzinę, ale… ale nie wróciła nigdy. Kiedy Jacob zachodził w głowę, co się z nią stało, ona leżała na pasach z rozbitą głową.

– To potworne – powiedział do siebie zaciskając zęby. Minęły go dwie osoby, które obrzucił mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.

Przez resztę drogi zastanawiał się nad tym, w jaki sposób skończy ten mroczny proceder. Nadal nie miał pojęcia jak zabić Andrew'a, który, mimo, że mieszkał sam, mógłby wołać o pomoc.

 

Po jakichś dziesięciu minutach Jacob stanął przed domem Andrew'a. Mężczyzna prawdopodobnie był w środku.

Jacob podszedł do drzwi i nacisnął na dzwonek. Rozległ się ściszony, melodyjny brzęk. Nagle sekundy zaczęły się wydłużać. Zanim Jacob usłyszał tupanie po drugiej stronie drzwi minęła wieczność. Potem nastąpił dźwięk przekręcania klucza w zamku.

Drzwi otworzyły się na oścież. Jacob podniósł głowę i spojrzał w twarzy Andrew'a, który nagle zamarł w całkowitym bezruchu.

– Witam – powiedział beznamiętnym tonem. Andrew otrząsnął się z osłupienia i zrobił krok w tył. Jacob zaszarżował na niego wpychając go do salonu. Zatrzasnął za sobą drzwi frontowe. Andrew zakołysał się i opadł na ziemię. Już chciał się podnieść, ale nie zdążył. Jacob doskoczył do niego z wyciągniętym naprzód nożem. Złapał Andrew'a za tłustą szyję, po czym przyłożył mu do ust ostrze.

– Chyba nie spodziewałeś się mnie tak wcześnie? – zasyczał, niemal pławiąc się w strachu ofiary, który z każdą chwilą się potęgował. – Ostrzegam, nie ruszaj się, bo poszerzę ci uśmiech skurwysynu!

– Proszę, nie rób mi krzywdy – jęknął Andrew. Jacob słysząc to zacisnął zęby ze złości. – Nie chciałem zabijać twojej żony, uwierz mi! – bronił się. – Siedziałem w więzieniu dziesięć lat. Już zapłaciłem za błędy! Zlituj się nade mną, proszę!

– Wydaje ci się! Za nic jeszcze nie zapłaciłeś! Nawet jeślibym cię poćwiartował, to i tak będzie to zbyt mała kara! Rozumiesz?! – warknął. – Spójrz na mnie, sukinsynu!

– Proszę, ja nie chcę umierać! – błagał trzęsąc się ze strachu. W pewnym momencie jego siwe spodnie zaczęły ciemnieć na kroczu, a potem w kierunku nogawek.

– Poszczałeś się ze strachu, co?! – zarechotał Jacob. Od kilku minut nie był sobą. Jego umysłem zawładnął potwór, który mieszkał w nim od urodzenia. Dotychczas uśpiony, teraz był w pełni sił.

– Proszę, nie zabijaj mnie – rzucił błagalnym tonem Andrew, a chwilę później rozpłakał się jak dziecko. Jacob uniósł ostrze.

– Nigdy ci nie odpuszczę! Zapłacisz za to, co zrobiłeś! – wrzeszczał Jacob spoglądając leżącemu grubasowi prosto w oczy. – Zdechniesz sukinsynu! Po dziesięciu latach sprawiedliwości stało się zadość!

– Proszę…

– Nie proś, bo to nic nie da! – odparł Jacob. – Zajebię cię z prawdziwą przyjemnością! – warknął. – Zadźgam tym nożem i nikt nawet nie spróbuje cię uratować!

– Niee! – jęknął Andrew, po czym próbował odepchnąć Jacob'a. Nie udało mu się, bo napastnik był od niego silniejszy. – Pomocy!

– Teraz naprawdę mnie wkurwiłeś! Słyszysz?! – warknął. Andrew spuścił wzrok. – Słyszysz mnie?! Sukinsynu! – krzyknął ile sił w płucach. Grubas zatrząsł się ze strachu, po czym spojrzał w górę.

– Proszę nie zabijaj. Nie chcę umierać, boję się…! – prosił Andrew. Łzy ciekły mu po policzkach. Najbardziej przytłaczał go fakt, że nie mógł nic na to poradzić. Żadne prośby nie pomogą. Wiedział, że za chwilę nastąpi koniec i nie mógł tego odwrócić.

– Spotkamy się w piekle – odparł Jacob, po czym z impetem wbił koniec ostrza w bok szyi Andrew'a. Mężczyzna drgnął. Oczy wyszły mu z orbit, próbował się bronić, rzucał rękoma na wszystkie strony. Prawdopodobnie chciał krzyknąć, ale Jacob wbił nóż głębiej. Andrew zaczął się krztusić własną krwią, która wytrysnęła z otwartej rany. Zacharczał kilka razy, aż wreszcie stracił siły i przestał się ruszać. Jacob wyszarpnął ostrze z jego szyi. Głowa Andrew'a bezwładnie opadła do tyłu. Wisiała na małym fragmencie skóry, który odsłonił tchawicę, z której wydobywały się czerwone bąble. Brunatna krew spływała kaskadą po ubraniu grubasa. Jacob rzucił przelotne spojrzenie na podłogę pokrywającą się krwią, po czym ruszył do wyjścia.

Potwór ukryty w jego ciele, powoli zaczął zamierać.

12

 

W domu udało mu się trochę ochłonąć. Zasiadł w fotelu i napił się whisky. Kiedy opróżnił szklankę, przypomniał sobie o artykułach, które ostatnio czytał. Policja nadal nie była w stanie znaleźć mordercy mieszkańców Colorado.

Poszlak było zbyt wiele. Za każdym razem zabijano w inny sposób, co uniemożliwiało odnalezienie szaleńca.

– Przecież to ja – stwierdził niespodziewanie. – Jestem jednym z tych, którzy za tym stoją. Jutro napiszą o kolejnym morderstwie. Mogłem przerwać falę, ale tego nie zrobiłem. – Złapał się za głowę. – Szaleńcem jest ta kobieta, a my tylko jej marionetkami.

To straszne, jak wiele człowiek jest w stanie poświęcić, by spełnić swoje najskrytsze pragnienia. Nawet za cenę stania się potworem – dodał, po czym wybiegł z domu.

Koniec

Komentarze

Przedstawiam Wam moje najnowsze opowiadanie i zapraszam do przeczytania. :) Z góry dziękuję za opinie. 

Na początku troszkę odpychało wykonanie. Zapisałem nawet kilka uwag (niekoniecznie będących błędami):

Wiosną 1986 roku w miasteczku Colorado zdarzył się opłakany w skutkach, wypadek samochodowy - przecinek jakby nie na miejscu;
Po prostu w jednej sekundzie żyła; miała na głowie wiele niezałatwionych spraw, musiała przejść na drugą stronę cholernej ulicy; a w następnym momencie(...) - nie pasują mi tu średniki. Lubię średnik i uważam, że trzeba go używać, ale nie nadużywać;
Cisza, którą przerwało wycie syren karetki i policyjnego radiowozu, ale ona tego nie usłyszała.- zdanie jakiś nie brzmi dobrze (tu mógłby sprawę załatwić średnik);
Colorado po dziesięciu latach zginęła kolejna osoba; ale ten przypadek znacząco różnił się od poprzedniego.- znowu powinien być przecinek zamiast średnika;
Żywota trzydziestoletniego mężczyzny nie dokonał żaden pijany kierowca.- pomyśl co tu jest nie tak ;)
Policjanci badający sprawę długo zastanawiali się, komu przypisać zbrodnię.- nieco razace powtórzenie.

W tym miejscu przestałem zwracać uwagę na formę, a zacząłem zwyczajnie czytać, bo historia zaczęła mnie wciągać. Całkiem sympatyczne opowiadanie i gdybyś popracował więcej nad formą, to byłoby może nawet bardziej niż dobre. Niestety, nie włożono w tekst dostatecznej pracy, co widać też w ostatnim zdaniu opowiadania:

Nawet za cenę stania się potworem - dodał, po czym wybiegł z domu.

Pozdrawiam i na przyszłość staranniej pracuj nad tekstem.

Dziękuję za ocenę. Co do twoich uwag, oczywiście się dostosuję, bo z tego co widzę były słuszne. :) Prawdą jest, że mogłem więcej popracować nad tekstem i formą. :P Dziękuję raz jeszcze. :)

Dialogi i monologi są bardzo sztuczne,"brzmią" jak kwestie a nie żywe wypowiedzi. Przeczytaj sobie, Autorze na głos, choćby ten fragment:
"- Chcę porozmawiać. Wiem, że się nie znamy, ale myślę, że mogę panu pomóc - odparła bez owijania w bawełnę. Jacob zmarszczył brwi, po czym usiadł obok niej i zapytał:
- A w czym może mi pani pomóc?
- Wiem, co pana trapi i jest szansa temu zaradzić.
- Nie ma pani pojęcia, co przeżyłem - odciął się Jacob. Kobieta ujęła jego dłoń.
- Pana żona mogła żyć, a jednak ktoś odebrał jej tą szansę - zaczęła. Spojrzała w oczy rozmówcy, po czym dodała: - Mam rację?
- Oczywiście, że tak, ale ten wsiowy sukinsyn ją zabił!"
W kwestii fabularnej, rozumiem wątek z tajemniczym mordercą, którym okazuje się być połowa miasteczka, bo każdy zabija tego, kogo nienawidzi - może to trochę naciągane (nikogo nie złapali? żadnych odcisków? A sadyścili się nieźle co poniektórzy;)) ale powiedzmy, że niech będzie. Za to wątek z potworem przychodzącym do dzieci jest jakoś tak ni w pięć ni w dziewięć i nie ma ani wyjaśnienia ani uzasadnienia.

Tak, to prawda, ale nie do końca wiem w jaki sposób to naprawić. :) Poproszę o radę. :)

Chcesz radę? Proszę bardzo. zajrzyj sobie na Hyde Park. Jest tam wątek "Wskazówki dla piszących" dodany przez Selenę. Naprawdę warto sobie przeczytać. Twojego tekstu dotyczy chyba głównie rada pierwsza- nie publikuj zaraz po napisaniu. Niecierpliwość szkodzi.
Pomysł tego tekstu podobał mi się. Wykonanie jest do kitu. Oceniam na 2

Ja tego tekstu nie publikowałem zaraz po napisaniu :). Odłożyłem na 2 tygodnie potem czytałem i poprawiałem. 

Więc dlaczego wątek z potworem w szafie nie pasuje do reszty? Wyglada to tak , jakbyś w trakcie pisania wciąż zastanawiał się o czym chcesz pisać i rozpoczynał różne warianty, zostawiając je w próżni.Przy korekcie, albo się niepotrzebne rzeczy wycina, albo dopasowuje do reszty, żeby tworzyło spójną całość. No i zostawiłeś trochę błędów językowych.
Momo wszystko, polecam przeczytać ten wątek z Hyde Parku.

Dzięki za opinię ;). Przeczytałem ten wątek dwa dni temu. :)

Nowa Fantastyka