- Opowiadanie: Klara B. - Początek.

Początek.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Początek.

– Nie! – krzyknęła tak, że aż zawibrowała porcelanowa zastawa w kredensie.

– Dziecko. – burmistrzowa mówiła spokojnie. Spokój ten miał w sobie coś niezwykle inrytującego. – Skończyłaś siedemnaście lat. Najwyższy czas. A młody Fraumb…

– Jest idiotą.– wgryzła się w pół zdania Elgrei.

Matka spojarzała na nią obojętnie.

– Jest bogaty.– uśmiechnęła się.– Dziedzic kupiej fortuny. Czegóż chcieć więcej?

Elgrei zacisnęła zęby i zmrużyła niebezpiecznie jadowicie zielone oczy. Burmistrzowa zlekceważyła jej spojrzenie. Popełniając tym samym największy błąd swojego życia.

Gdyby tego popołudnia zamknęła Elgrei w piwnicy i związała łańcuchami, być może doczekałaby wystawnego ślubnego przyjęcia, które Fraumbowie zgdodzili się młodym przygotować. Ale nie zrobiła tego. Nie uważała widać za konieczne. Nie znała własnego dziecka.

– W sobotę.– kontynuowała burmistrzowa rozmarzonym głosem.– W sobotę, w rezydencji Fraumbów… Wspaniałą mają posiadłość. O wiele lepiej nam… tobie będzie się żyło. Wieczorem przyjdzie krawiec. Mistrz w swoim fachu, opłacony przez twoich teściów. Twoja suknia…

Przerwał jej huk zamykanych z impetem drzwi. Westchnęła. I uśmiechnęła się do swoich myśli.

Zupełnie nieświadoma była czekającego ją rozczarowania.

Elgrei wyszła z domu jak stała, w stroju do jazdy konnej. Sukienki nosiła rzadko. Ku utrapieniu swej matki.

Szła przed siebie, mając początkowo zamiar opuścić miasto przez Bramę Południową i ruszyć, dokąd nogi poniosą. Jednak szybko stwierdziła, że plan ten ma pewne niedociągnięcia. Jak choćby taki zupełnie prozaiczny– brak pieniędzy.

Zagryzła wargę szukając rozwiązania.

Mogła wrócić do domu. Zabrać swojego konia, zabrać biżuterię, sprzedać ją i wówczas rzucić się w wir przygody. Ale duma nie pozwoliła jej tego zrobić. Po pierwsze dlatego, że jej dom rodzinny od dawna nie był prawdziwym domem. Był miejscem, gdzie przyszło jej mieszkać. Zupełnie wbrew woli. I nie chciała mieć z tym miejscem już nic wspólnego.

A po drugie dlatego, że nie zwykła zawracać. Nigdy.

Ratusz Larii był budynkiem starym, ale majestatycznym. Wznosił się pośrodku okrągłego rynku, od którego promieniście rozchodziły się ulice w czterach kierunkach, ku czterem bramom.

Dla ojca Elgrei był to prawie dom.

Burmistrz siedział, jak zazwyczaj, w swoim gabinecie, przegladając dokumenty. Był starszym człowiekiem z siwą czupryną gęstych włosów i zmęczonym spojrzeniem.

Elgrei weszła nie pukając. Nigdy nie pukała.

– Cześć tato.– uśmiechnęła się usadawiając od razu na parapecie ogromnego okna.

Gabinet burmistrza był przytulny. Ściany wyłożono drewnianą boazerią, tu i owdzie wisiały pejzaże w złotych ramach. Meble wykonane były z ciemnego drewna. Dywan był miękki, czerwony, pod kolor do ciężkich zasłon spływających finezyjnymi kaskadami z karnisza.

– Witaj.– burmistrz uśmiechnął się i opadł ciężko na oparcie.– Co cię sprowadza, duszku?

– Fraumbowie.– odparła z przekąsem.

Ojciec roześmiał się przyglądając córce z czułością.

– Tak, wiem.– pokiwał głową.– Wiesz, duszku…– wstał powoli, pomasował lędźwie, rozprostował bolące plecy i podszedł do Elgrei.– Twoja matka chce żebyś była szczęsliwa. I wierzy, wierzy całym sercem, że bogactwo Fraumbów zapewni ci to szczęście. Chce dla ciebie życia jakiego, jak twierdzi, ona nie zakosztowała.

Burmistrz stanął przy parapecie i smutnym wzrokiem patrzył gdzieś daleko.

– Starałem się, żeby niczego wam nigdy nie zabrakło.– ciągnął.– Urząd, który sprawuje, to służba ludziom. Służba temu miastu…

-Tato.– przerwała Elgrei łagodnie, ale stanowczo.– Wiesz, po co tu przyszłam. Wiem, że wiesz.

Burmistrz uśmiechnął się niezwuważalnie i spojrzał na córkę przenikliwie. Westchnął.

– Spodziewałem się tego. Wierzę tylko, że wiesz co robisz.– rzekł po chwili wyciągając z kieszeni spodni elegancką skórzaną sakwiekę, niewielką wprawdzie, lecz z zawartością dość wartościową. Wręczył ją Elgrei, gdy zeskoczyła z parapetu.

– Dziękuję.– powiedziała cicho.

– Jedź. Jedź dokąd chcesz. Najlepiej pod skrzydła Artisa.– odparł znów patrząc w okno.– Twój brat jest w Białej Wieży, mogłabyś… A zresztą. I tak zrobisz to, co będziesz chciała. Tylko się nie daj zabić.

– Spokojnie, tato… Odwiedzę cię. Kiedyś.– uśmiechnęła się.

Kiwnął głową i spojrzał jej w oczy.

– Szerokiej drogi – powiedział ucałowawszy ją w czoło – duszku!

Elgrei uśmiechnęła się, najpiękniej jak potrafiła. Ojciec zasługiwał na taki uśmiech. I tylko ze względu na niego smutno jej było wyjeżdżać. Ale chciała to zrobić, chciała odkąd pierwszy raz uniosła miecz.

Chciała, ale i musiała.

Czas naglił. Wieczór się zbliżał.

– Piękny koń.– stwierdziła Elgrei klepiąc gniadosza po szyi.– Piękny. Ile za niego chcecie?

Handlarz westchnął z żalem. Był porządnym człowiekiem. Elgrei znała go dobrze. Mieszkał tuż przy Bramie Południowej. Nie był typowym handlarzem. Nie miał nawet stadniny. Miał stajnie w podwórku za domem, niewielką, odpowiadającą miejskim standardom. A w niej zawsze dwa lub trzy konie. Zajmował się tym raczej z zamiłowania, aniżeli dla pieniędzy. Dlatego można mu było zaufać. Dlatego jego konie były dobre. Najlepsze.

I dlatego właśnie z żalem wzdychał , gdy sprzedawał każdego ze swoich podopiecznych. Wychowywanych zawsze od źrebięcia.

– Ogierek. Czystej krwi.– westchnął znowu.

– Czystej krwi?– zainteresowała się Elgrei.

– Ano. Z Miradam. Od elfów.– wyjaśnił i pogłaskał zwierzę po grzywie.

Elgrei cofnęła się dwa kroki i przyjrzała krytycznie.

Koń spojrzał na nią, z politowaniem, zdawać by się mogło. Mądrymi, głębokimi oczami.

– Rzeczywiście.– pokiwała głową.– Że też wcześniej nie zauważyłam. Postawa. Sierść. Czysta krew… Ile?

– Dwieście złotych monet.

Elgrei zaklęła w duchu. Czego się spodziewała? Przecież konia czystej krwi nie kupi za marne osiemdziesiąt monet. A tyle właśnie miała.

Dało się słyszeć głosy na podwórku,a po chwili w stajni zjawił się chłopiec.

– Klienci, dziadku.– rzekł słodki blondynek.

– Zaraz do panienki wrócę.– wymamrotał handlarz, wyraźnie niezadowolony.– Dowiem się tylko ki czort tu znów przywiało.

Elgrei uśmiechnęła się. Ten człowiek nie miał talentu do handlu, to fakt. Ale miał wielkie serce.

Gniadosz parsknął cicho i zachęcająco potrząsnął łbem w stronę Elgrei.

Uśmiechnąła się podchodząc i głaszcząc go po szyi.

– I co my teraz zrobimy, mój piękny? Masz jakiś pomysł?

A pomysł, jak się dość niespodziewanie okazało, był bardziej niezbędny niż by się wydawało…

– Panie Fraumb, to nie wypożyczalnia!- rozległ się wzburzony głos handlarza.– Kpisz pan chyba!

Elgrei zamarła w pół ruchu. Koń patrzył na nią. Gdyby konie mogły się uśmiechać, Elgrei rzekłaby, że ten właśnie to robi.

Rozglądnęła się wokół szukając drogi ucieczki. Z przerażeniem bowiem skonstatowała, iż głosy zbliżają się w stronę stajni.

Ogier prychnął, jakby z niecierpliwością. I ku zdumieniu Elgrei ukląkł na przednich nogach.

Elgrei nie myślała zbyt długo. Czysta krew, to czysta krew. Czasem są mądrzejsze niż ludzie. Dosiadła go, choć nie był osiodłany. Ale miała wprawę.

Koń powstał z klęczek i radośnie zatańczył w miejscu. Elgrei pochyliła się mocno do przodu, przywarła do szyi wierzchowca. Jazda bez siodła nie należy do najbezpieczniejszych.

– Uciekamy, piękny.– szepnęła, naciągając kaptur na głowę.

W momencie gdy drzwi stajni otworzyły się na oścież, ogier ruszył z kopyta. Elgrei sama nie wiedziała, czy sam z siebie, czy dlatego że ścisnęła go mocno kolanami. Nie miała czasu roztrząsać tego problemu. Miała inne.

Między innymi, nie chciała mieć trupów na sumieniu. A szarża na galopującym koniu przez grupkę ludzi różnie może się skończyć. Czasami całkiem fatalnie.

A w grupce owej, poza handlarzem i jego wnukiem, znalazł się jej niedoszły mąż, niedoszły teść i niedoszły szwagier. Problem w tym, że szwagier też był dzieckiem. Dorośli odskoczą. Ale dwoje małych dzieci?

W ułamku sekundy jednak zorientowała się, że jest bezradna. Ogier galopował, nie sposób go było zatrzymać ani, tym bardziej, nim pokierować.

Wszystko potoczyło się szybko.

Galop. Krzyk, starego Fraumba zdaje się. Skok. Płacz. Galop. Szczęk zbroi. Galop. Sień. Ulica.

Opamiętała się, kiedy ogier galopował ulicą miasta roztrącając tłum.

I uświadomiła sobie, że wciąż ma problem. Nawet dwa.

Obeszło się wprawdzie bez trupów na sumieniu. Wnuk handlarza odskoczył, mały Fraumb się przewrócił, koń go przeskoczył. Ale eskorta Fraumbów, w osobach dwóch uzbrojonych rycerzy, ruszyła za nią w pogoń. I to był właśnie problem numer jeden.

Problemem drugim było to, że koń galopował w kierunku przeciwnym niż powinien. W kierunku ratusza mianowicie.

Zacisnęła zęby ze złością, aż zazgrzytały.

Na rynku, żeby było weselej, do pogoni dołączyło dwóch strażników miejskich.

Ściślej, wyłonili się oni przed nią zupełnie niespodziewanie i przez przypadek. O zupełnej przypadkowości tego spotkania dobitnie świadczyły ich zdumione miny. Kaptur już dawno zsunął się z głowy Elgrei odsłaniając czekoladowe niesforne loki. Poznali ją niechybnie, wszyscy rycerze ją tu znali. Z niejednym krzyżowała miecze na placu ćwiczeń.

Ogier, spostrzegłszy ich gwałtownie skręcił kierując się w stronę Bramy Wschodniej.

Miała na karku pogoń, co najmniej pięcioosobową.

Ale to nie martwiło by ją wcale, gdyby miała pewność, że Brama Wschodnia będzie otwarta. A takiej pewności nie miała.

Teoretycznie Bramy zamykano o zachodzie słońca. W praktyce bywało różnie. A słońce stało już tuż nad horyzontem, otoczone różowo-niebiesko-złotą poświatą.

Koń skręcił. Tak nagle, że omal nie spadła.

Wjechał w uliczkę wąską, ciemną i cichą. Zwolnił, przeszedł w kłus.

Elgrei wyprostowała się gwałtownie.

– Coś ty zrobił?– syknęła, gdy zaskoczenie minęło i odzyskała głos. Zmusiła konia, by szedł stępa.

Znała Larie, jak własną kieszeń. Po chwili więc zorientowała się gdzie jest. Wędrowała ciasnymi uliczkami wśród kamienic w najstarszej części miasta, pomiędzy Bramą Wschodnią a Południową.

I nagle usłyszała stuk kopyt za sobą. Powolny, miarowy.

Nie zawróciła wierzchowca, nie tylko dlatego, że w miejscu, gdzie dwa konie z trudem się mijają, ciężko jest to zrobić. Przede wszystkim, nie zrobiła tego z ostrożności. By, w razie potrzeby, ruszyć w galop.

Odwróciła głowę przez ramię, kiedy usłyszała cichy melodyjny szept. Jej ogier zarzucił łbem, parsknął i przytupnął.

– Cześć maleńka.– uśmiechnął się szeroko młody mężczyzna zbliżając się ku niej na wierzchowcu białym jak obłoki w letni dzień. Niewątpliwie czystej krwi.

Elgrei zmrużyła oczy nieufnie.

Blond włosy, krótkie, niesfornie rozczochrane. Szczupły, z pewnością wysoki. Gładka skóra. Uszu nie widziała. Ale oczy… Oczy tak intensywnie niebieskie, że nie mógł nie być…

– Elf.– stwierdziła Elgrei rzeczowo.

– Dobrze kombinujesz, złotko.– roześmiał się perliście i zatrzymał konia.– Półelf, ściślej mówiąc. Uszu w szpic niestety natura mi poskąpiła… Ale to przez tatusia.

– Jedziesz za mną.– powiedziała po chwili groźnego milczenia.– Czy może się mylę?

– Nie, nie mylisz się.

– W jakim celu?

– Powiedzmy– uśmiechnął się, powoli zrównując z Elgrei – że lubię ratować uciśnione niewiasty.

– Ha.– Elgrei parsknęła sarkastycznie.– Rycerz bez skazy i zmazy… Od siedmiu boleści. Nawet miecza nie masz.

– Ale mam ukryte talenty.– uśmiechnął się beztrosko.

– Może jeszcze mi powiesz – zadrwiła -że czarodziejskie?

– Poniekąd.– odrzekł.– Tak czy owak, skoro już zacząłem,dokończę dzieła i wybawię cię niewiasto z opresji.

– Jakiś ty szlachetny.– zmrużyła oczy.– Ale…

– Wprawdzie kobiecie usta winno się zamykać pocałunkiem – przerwał ze śmiechem – ale nie mamy na to czasu. Bramę Południową zamkną lada chwila. W drogę.

Nieznajomy pogalopował wąskimi uliczkami. A koń Elgrei, ku jej przerażeniu, ruszył w ślad za nim. Za nic sobie mając wściekłe wrzaski właścicielki.

Słońce schowało się już za horyzontem, gdy skręcili z gościńca i zatrzymali się przy małym gaju, na jakie co i rusz można natknąć się na całej Wyżynie Kaireinkien.

– Przenocujemy tu.– poinformował swobodnie półelf zeskakując z siodła.– Rano ruszymy na przełaj. Zostawimy gościniec. I wieczorem powinniśmy zobaczyć Sokole Wzgórza.

Elgrei w niemym oburzeniu przyglądała mu się chwilę z wysokości końskiego grzbietu.

– Może zejdziesz, mała? – uśmiechnął się, rozkulbaczając swojego wierzchowca.

– Naprawdę myślisz, że pragnę i łaknę twojego towarzystwa?– spytała zeskakując.

– Mam taką nadzieję.– roześmiał się.

Czując na sobie jej dzikie spojrzenie przerwał na chwilę i odwrócił się.

– Jestem Logan.– rzekł zupełnie niezrażony.– Nie, nie musisz dziękować.

– Bo myślisz, że bym bez ciebie zginęła?– spytała z drwiącym uśmiechem siadając pod drzewem.

– Nie, nie zginęłabyś. Ale wyszłabyś za mąż.

Elgrei zamilkła. Milczała, gdy zbierał chrust, gdy rozpalał ognisko.

Odezwała się dopiero, gdy usiadł naprzeciwko niej, po drugiej stronie płonącego stosiku uschniętych gałęzi.

– Skąd się tu wziąłeś?– spytała przyglądając mu się bardzo uważnie.

– Taki mój fach.– uśmiechnął się.

– Ratowanie niewiast? – rzuciła z przekąsem.

Roześmiał się.

– To też.

– A poza tym?

– Jesteś siostrą Artisa, więc mogę ci zaufać.– odparł patrząc ogień.– Logan e Meap, oficjalnie poszukiwacz przygód, mniej oficjalnie, dla przyjaciół, szpieg na usługach jego wysokości Torina, pana na Białej Wieży, jaśnie nam oświeconego…

– Szpieg.– powtórzyła Elgrei z niedowierzaniem.– W Larii? I skąd wiesz, że jestem siostrą…

– Ja wiem wszystko.– przerwał z tajemniczym uśmiechem.

Generalnie uśmiech Logana był z gatunku tych, do których kobiety z reguły wzdychają, przy których miękną im serca, o których śnią nocami. Ale reguły mają to do siebie, że zdarzają się wyjątki. Elgrei nim była.

– Co robisz w Larii?

– Maleńka…

– Nie mów do mnie maleńka!

– Mała, taki mój los. Być wszędzie. I los ten właśnie przywiódł mnie do Larii. Na spotkanie z tobą.

– Ah. Wzruszające.

– Nie kpij. Akurat, wyjątkowo, mówię prawdę. Nie miałem żadnego celu, żadnej misji specjalnej. Wpadłem do Larii ot tak, dla kaprysu. Odwiedzić pare znajomych…

– Znajomych.– powtórzyła z przekąsem. – Zapewne kilka długonogich piękności. O wątpliwej reputacji, zgadłam?

-Zazdrosna?– uśmiechnął się krzywo.

Elgrei parsknęła.

– Ciekawe. Rozgryzłaś mnie.

– Nie trudno cie rozgryźć.– odparowała kąśliwie.– Typ cwaniaka o ładnych oczach. Łamacz niewieścich serc, z upodobaniem odwiedzający burdele.

– O nie.– roześmiał się.– Tu się mylisz, burdeli nie zwykłem odwiedzać. Nie muszę.

– Wróć łaskawie z krainy swych fantazji. – rzekła z cierpką kpiną Elgrei.

– Nie dane mi było przeżyć chwil miłosnych uniesień w ramionach długonogich laryjskich piękności – uśmiechnął się – gdyż jak grom z jasnego nieba, spadła na mnie wiadomość, iż wychodzisz za mąż.

– I to cie zaskoczyło tak bardzo, że nie trafiłeś pod właściwe adresy?– zadrwiła.

– Artis opowiadał o tobie.– rzekł całkiem niespodziewanie poważniejąc.– I jedno wiem, nie jesteś typem przykładnej małżonki bogatego męża. Zdziwiłabyś się, jak dużo mamy wspólnego…

– Do rzeczy.

– Krótko i na temat?

– Otóż to.

– Zobaczyłem cię.

Elgrei patrzyła wyczekująco, ale nie doczekała się kontynuuacji.

– I?

– I spodobałaś mi się, maleńka.– roześmiał się.– Więc zaczekałem, aż uciekniesz.

– Śledziłeś mnie?– spytała pozornie spokojnie, ale jej oczy zapłonęły dziko.

– Taki już mój fach.

Elgrei poderwała się na równe nogi.

– Może wydaje ci się, że wpadnę ci w ramiona dziękując namiętnie.– mówiła idąc w kierunku pasącego się nieco dalej gniadosza.– Może wydaje ci się, że cokolwiek ci zawdzięczam. Może wydaje ci się, że mnie znasz. Ale nie! Trzy razy nie. Nie zawdzięczam ci niczego, nie będę ci dziękować i nie znasz mnie. I po czwarte, nie będę z tobą podróżować. Jedź sam, szpiegu, gdzie cię oczy poniosą i los zawiedzie, ratując kolejne uciśnione niewiasty… Które będą na tyle głupie, żeby za ratunek wpaść ci w ramiona. Ale ode mnie trzymaj się z daleka.

Elgrei pogłaskała konia po szyi. Spróbowała zmusić go, żeby przykląknął. Ale się nie udało.

– Nieposłuszny?– spytał Logan. Słyszała jak podnosi się i idzie w jej stronę. Stanął obok niej.

– Nie zatrzymuj mnie.– warknęła.

– Ani myślę.– zwruszył ramionami.– Jedź w cholerę. Jeśli tylko zdołasz go dosiąść.

Elgrei głośno wypuściła powietrze. Odwróciła się w jego stronę.

Stali blisko siebie. Bardzo blisko.

Logan spojrzał jej w oczy.

– Pomóc?– szepnął, poczuła jego oddech na policzku.

Elgrei zmrużyła oczy oddychając z trudem. Odchyliła głowę lekko. Ich twarze znalazły się jeszcze bliżej.

– Nie cierpię cię.-odszepnęła. Ich usta były blisko.

Za blisko, żeby móc się nie cierpieć.

Ognisko zgasło. Elgrei ubierała się powoli, szukając w mroku wszystkich swoich ubrań.

– Nadal mnie nie cierpisz?– spytał wesoło Logan, gdy w końcu położyła się obok niego oparta na łokciach.

– Jeszcze bardziej.– roześmiała się.

– Ładny dzień.

– Ładny. Po co jedziesz do Sokolich Wzgórz?

– Jadę do Białej Wieży.

– Mówiłeś o Sokolich Wzgórzach.

– Bo to po drodze. Jest tam jedno miejsce, które chcę Ci pokazać, mała. Poza tym, trzeba ci załatwić siodło.

– I broń.

– Broń?

– Wiesz… takie długie, ostre, stalowe. Można tym zrobić komuś krzywdę, w razie czego.

– W moim towarzystwie nic ci nie grozi.

– Logan. Ty walczyć nie umiesz, ty umiesz uciekać.

– Umiem. Ale nie lubię…

– I nie masz czym.

– A poza tym, wcale nie uciekam. Kamufluję się. Taki już…

– Twój fach. Wiem.

– A jeśli ktokolwiek z nas jest tu uciekinierem, to na pewno nie ja, złotko.

– Możesz nie mówić do mnie złotko?!

– Mała?

– Wkurzasz mnie.

– Nazwajem. Czemu właściwie uciekłaś?

– Zgadnij.

– Mogłaś go otruć. Mogłaś się ukryć. Mogłaś pogadać z ojcem.

– Mój ojciec to dobry człowiek. Ale żyje dla miasta. Żyje dla sprawy wyższej. Zresztą nie dziwię mu się, musiał znaleźć sobie cel. Bo przy matce nie da się żyć. To ona rządzi domem. I wiecznie narzeka.

– Przynajmniej ją znasz.

– Teraz właściwie jakby już nie. Nie mam po co wracać do domu.

– Ja mojej nie znałem. Znałem ojca. Typowy rycerz. Dużo jadł, dużo pil, dużo gadał…

– Masz to po nim. I niech zgadnę, lubił kobiety.

– To też.

– Zmarł?

– Sześćdziesiąt lat temu.

– Sześć… Ile ty masz lat?

– Siedemdziesiąt.

– No tak, mogłam się tego spodziewać. Spędziłam swoją pierwszą noc z siedemdziesięciolatkiem. Pięknie.

– Ale nieźle się trzymam, nie?

– Tak. Jak na swoje lata całkiem dobrze. Co z twoją matką?

– Elatha. Mówi ci to coś.

– Wieszczka, zdaje się. Ale zginęła, tak?

– Zaginęła.

– Smutne.

– Więc… Czemu uciekłaś?

– Powtarzasz się.

– Nie odpowiedziałaś.

– Co się stało wtedy, w Larii?

– Kiedy uciekałaś?

– Tak.

– Mała sztuczka.

– To przez ciebie mój koń…

– Zboczył z drogi ku twojej wymarzonej i wyśnionej Wschodniej Bramie. Owszem. Bo była zamknięta.

– Skąd wiesz?

– Ja wszystko wiem.

– Ah tak, zapomniałam.

– Nie kpij. Ukryłem cię.

– Co?

– Iluzja. Sztuczna ściana. Cholernie nietrwała. Ale na potrzeby zmylenia pogodni zawzwyczaj wystarcza.

– Więc jednak… umiesz czarować. Kto by pomyślał.

– E… nie. Proste sztuczki. Wiesz, żeby uwodzić piękne niewiasty.

– I ty niby jesteś królewskim szpiegiem… Żałosne.

– Nie wyglądam?

– Sprzedałbyś każdą informację. Za wino, łóżko i dziwkę.

– Głodnemu chleb na myśli.

– Obrażasz mnie!

– Czyżby? Jedno ci powiem. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Zapamiętaj.

– Życiowe mądrości Logana e Meap. Spisz je. Zarobisz krocie.

– Bardzo zabawne… Teraz twoja kolej.

– Na co?

– Jesteś irytująca, mała, wiesz?

– Nie bardziej niż ty.

– Dlaczego uciekłaś?

– Bo brakowało mi powietrza, powiedzmy. Usatysfakcjonowany?

– I co zamierzasz dalej?

– Cieszyć się wolnością.

– I szukać przygód?

– Też.

– Ha, widzisz! Coś nas łączy.

– Owszem. I dlatego do siebie nie pasujemy.

– Bo kochamy wolność?

– Dokładnie! Bo kochamy ją, ponad wszystko.

Sokole Wzgórza prezentowały się w ciepłym blasku zachodzącego słońca doprawdy uroczo. Były jak wyspy wyrastające z morza traw. Gdzieniegdzie porośnięte buczyną.

– Podróżowałaś czasem?– zagadnął.

– Nie. – uśmiechnęła się.– I zamierzam to nadrobić.

U stóp pierwszych wzgórz przecięli gościniec. Prowadził ze wschodu na zachód lub, jak kto woli odwrotnie, wzdłuż Sokolich Wzgórz, od rzeki Aed na wschodzie do Jeziora Skanlan na zachodzie. Wędrowali teraz polną dróżką, wspinali się łagodnym zboczem pagórka. Aż w końcu, na końcu drogi, ukazał się im zajazd.

Był to duży drewniany budynek, z drewnianymi okienkami, rzeźbionymi okiennicami, pokryty gontem. A najbardziej rzucały się w oczy kwiaty. W donicach na parapetach, w ogródku przed wejściem i, niewątpliwie, w wazonach na stołach również.

Widok był piękny. Bajkowy.

Elgrei uśmiechnęła się nieświadomie.

– Nasza gospoda.– oznajmił tryumfalnie Logan.– Nasz cel. Romantycznie, czyż nie?

-Tak. Idealne miejsce na randkę.– odparła.– Powinieneś przyjechać tu z dziewczyną.

– Zawsze to robię.– roześmiał się.

Zeskoczyli z koni i ruszyli przodem. Zwierzęta podreptały za nimi. Zupełnie same.

A w progu zajazdu pojawiła się niespodziewanie kobieta. Niska, pulchna i uśmiechnięta od ucha do ucha.

– Logan!- krzyknęła.– Jak dobrze cię znów widzieć!

– Witam pani Lukrecjo!- półelf uściskał serdecznie kobietę, po czym wskazał na towarzyszkę.– Pani Lukrecjo, oto Elgrei.

Pani Lukrecja uśmiechnęła się i pokręciła głową, jakby miała przed sobą małego łobuziaka, który właśnie nabroił, ale którego nie sposób nie kochać.

Logan roześmiał się widząc jej minę.

– Moja przyjaciółka.– dodał.– Siostra Artisa.

– Z Białej Wieży? Czyli to nasza mała Elgrei z Larii!- wykrzyknęła gospodyni i objęła dziewczynę niedźwiedzim uściskiem, zanim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć.– Artis opowiadał o tobie.

Elgrei uśmiechnęła się niepewnie i spojrzała zdziwiona na Logana.

– A więc, synku… Pokój ten co zwykle?– spytała Lukrecja.

Logan kiwnął tylko głową.

– Więc jesteś stałym bywalcem.– zauważyła Elgrei z drwiącym uśmiechem, gdy gospodyni zniknęła w poszukiwaniu „tych niesfornych, co ich nigdy nie ma, kiedy trzeba" chłopców stajennych.

Logan uśmiechnął się obejmując Elgrei ramieniem.

– Za parę lat też ci przypną taką etykietkę, moja mała Elgrei z Larii, nie martw się.

– Artis dużo o mnie mówi.– stwierdziła z przekąsem.

– Bo lubi się chwalić.– roześmiał się.– I jest z ciebie cholernie dumny.

– Bo?

– Bo nie każdy ma siostę, która woli miecz i siodło od ciepłej kuchni i dziedzica kupieckiej fortuny.

Obudziła się, gdy świat otulony był jeszcze szarością przedświtu. Odwróciła się na plecy, odgarnęła włosy z człoła. Zmrużyła oczy. Logana nie była. Nie tak miało być…

Zaklęła cicho i usiadła. Rozejrzała się wokół nieprzytomnym wzrokiem.

Siedziała na dużym drewnianym łóżku, wśród białej pościeli, wczoraj upajająco pachnącej rumiankiem, dziś winem i miłością.

Pokój był duży. Było łóżko, szafa, stół, krzesła, skóry na podłodze. Wszystko w drewnie. Przytulnie. Domowo.

Na stole stało kilka butelek z zielonego szkła, pustych. Ubrania Elgrei leżały tu i ówdzie.

Rzeczy Logana nie było.

Elgrei zaklęła raz jeszcze. Nie tak planowała.

Planowała uciec. Obudzić się przed Loganem i czmychnąć nim nastanie dzień. Ale nie zdążyła nawet zastanowić się porządnie, co się mogło stać i co robić dalej, gdy nagle usłyszała odgłos kopyt na zewnątrz. Ownięta kołdrą wyskoczyła z łóżka niczym kamień z procy i wychyliła się przez otwarte okno.

Logan!

Jak gdyby nigdy nic jechał sobie stępa ścieżką, ku drodze. Uciekał. Ewidentnie.

– Bez pożegnania?– zapytała Elgrei przysiadając na parapecie.– Nie godzi się tak zacny panie.

Logan spojrzał w górę. Nawet nie był zdziwiony. Uśmiechnął się, swoim charakterystycznym uwodzicielskim uśmiechem.

– I tak nie miałaś zamiaru jechać do Białej Wieży, przyznaj.

Chwila ciszy.

– Przyznaję.– uśmiechnęła się leciutko, kącikiem ust.

– I przyznaj, że nie miałaś zamiaru mnie o tym informować.

– Owszem.– odparła bez wahania.

– Więc chciałaś uciec, mała. Znowu. – uśmiechnął się beztrosko.– A teraz jesteś zła, bo byłem szybszy.

– No patrz… Rozgryzłeś mnie.

– Ale zastanawia mnie… dlaczego?

– Co: dlaczego?

– Dlaczego chciałaś uciec. Znowu.

Elgrei patrzyła chwilę w dal.

– Żeby uniknąć odpowiedzi.– powiedziała w końcu.

– Na jakie pytania?

– Dlaczego uciekłam.

Logan uśmiechnął się.

– No tak. Prawy i sprawiedliwy Artis nigdy nie ucieka. Rozegrałby to pewnie inaczej.– westchnął.

Milczała chwilę.

– Pozdrów go. I powiedz żeby się nie martwił.

– Powiem.– przytaknął.– Chociaż i tak dostanie zawału, gdy usłyszy, że mała Elgrei wyruszyła w świat.

– Poradzę sobie.– parsknęła.

– Ja w to nie wątpię.

– Szerokiej drogi!

– Siodło i miecz w stajni. Ale możesz tu zostać jak długo zechcesz. Na mój rachunek.

– Jakiś ty hojny!

– Co złego, to nie ja!- krzyknął wesoło, odjechał kawałek, zatrzymał się jeszcze raz.– Wiesz, Elgrei… nie bylibyśmy razem szczęśliwi.

– Wiem.– pokiwała głową.

– Ale jeszcze się spotkamy!

– Grozisz?– roześmiała się.

– Obiecuję.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Uwaga, towarzysze - autorzy! Nasze sensory alarmują! Wygląda na to, że z północy nadciąga kolejna fala ultra-feministycznej fantastyki heroicznej!
Ogłaszam alarma do odwołania! Wypatrywać ubogiego słownictwa, płytkich dialogów, zaimkozy i udziwnionych konstrukcji!

UWAGAUWAGAWAGQA-

Jakże cięta ironia. I widać nawet nie jestem godna, aby skrytykować mnie wprost.

Wybacz zatem, że podrażniłam Twój literacki smak moją niegodną ultra-feministyczną fantastyką. Boleśnie ubolewam.

Tą szósteczkę daję ja! Nie obchodzi mnie czy bohater/ka jest chłopem, kobitą, czy bezpłciowym czymś. Nie było tutaj super extra giga pomysłów, ale napisane z werwą, dialogi żywe i błyskotliwe. Bohaterka ma charakterek, nie jest tekturową kukłą. Dobry wstęp do dłuższego czegoś.
Arctur jeżeli masz takie parcie na szukanie błędów, to przejrzyj swoje własne teksty :-). Ja w tym opowiadaniu nie znalazłem ani ubogiego słownictwa, ani płytkich dialogów, ani zaimkozy, ani udziwnionych konstrukcji.

Nie jestem feministą, ale nie jestem też antyfeministą. W ogóle, takie spojrzenie na zamieszczane tutaj opowiadania, wydaje mi się idiotyczne. Czytając manifest bojowy w  opinni Arctura, coś we mnie zakipiało. Więc chociaż w zasadzie nie robię w komentarzach osobistych wycieczek, tym razem pozwolę sobie na wyjątek. Arctur, jeżeli szukasz udziwnionych konstrukcji, to zajrzyj sobie do własnej "Marietty Storm".

Wasze komentarze są na tyle fascynujące, że jak tylko się uporam z robotą, to biorę się za ten tekst ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziękuję bardzo za słowa otuchy ;)

I nikt jeszcze nie przyczepił się do tak rażącego i konsekwentnie powtarzanego błędu technicznego jak zły zapis dialogów? To ja się przyczepię. 
Przyczepiłem się.

Hej, Tomek! Nie bądź takie dziecko elfów!

To teraz będzie wykład babci Suzuki :)

Wszyscy używamy schematów. Trzeba mieć naprawdę niesamowitą wyobraźnię, żeby wymyślić coś nowego. I w sumie poslugiwanei się schematami nie musi być złe, pod warunkiem, że albo potrafisz ten schemat bardzo smaokwicie podać, albo sięgasz po taki mniej wyświechtany. Ten, którego użyłaś, to schemat z najniższej półki, najtańszy. Co nie zmienia faktu, że jest to schemat, który ma szerokie grono odbiorców (głównie nastoletnie dziewczyny). Teraz musisz się zastanowić, czy satysfakcjonuje Cię to grono, czy chcesz iść wyżej (to nie jest decyzja do podjęcia "teraz", to często przychodzi z wiekiem). I tyl na temat treści.

A teraz konkrety: masz tu zdecydowanie zaburzoną proporcję pomiędzy opisami a dialogami, ale to norma u młodych dziewczyn (zakłądam z góry, chcociaż wiem, że mogę się mylić ;) ). Nie ma sensu dopisywać tekstu na siłę, ale na Twoim miejscu przy następnych opowiadaniach zastanowiłabym się, czy na pewno same dialogi mówią wszystko. Ze stylem naprawdę nie jest źle, ale to nie znaczy, że nie musisz się dalej uczyć. Z własnych doświadczeń wiem, że tekst, z którego jesteśmy nawet bardzo zadowoleni, po kilku latach i potrenowaniu warsztatu może być przyczyną wstydu :) Przede wszystkim musisz poprawić dialogi, bo w duzem mierze są źle zapisane. Polecam Wskazówki dla piszących Seleny i zachęcam do dalszej pracy :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Arctur- :-) :-) :-)
i tak Cię lubię.

Nowa Fantastyka