- Opowiadanie: RobertZ - Kapelusznik i jego ekipa filmowa (finalna wersja opowieści w odcinkach)

Kapelusznik i jego ekipa filmowa (finalna wersja opowieści w odcinkach)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kapelusznik i jego ekipa filmowa (finalna wersja opowieści w odcinkach)

Ciemność; aksamitny mrok otaczający wszystko, zabierający każdą drobinkę światła. Nic, pustka, nicość, próżnia. Bycie i niebycie. Coś, czego nie da się opisać, ani poczuć. Ale on czuł i próbował jakoś zwerbalizować, ogarnąć, pojąć. Jaki on jest? Co to jest „on”? Kim jest? Co tutaj robi? Gdzie się znajduje? Gdzieś pojawił się odległy promyk strachu, ale nawet tego uczucia wcześniej nie znał. Nie był. Była, było, a może będzie? Wraz ze strachem pojawiło się uczucie obecności. Przerażone serce biło jak oszalałe, próbując się wyrwać. Ale gdzie to serce szukać? Co to jest serce? Słowa pojawiały się w jego głowie, a wraz z nimi ich definicje; pojęcia, które je opisywały. Ciało; miał ręce, nogi, głowę i małego, z lekka obrośniętego kutasa. Zatem nie ona, ono, lecz on; samotny chłopiec w pustce przytłoczony nieprzyjaznym mrokiem. Kichnął. To nos, on do tego służy, poza oddychaniem. Mrok stał się mniej nieprzyjazny. Coś widział, a zatem miał wzrok, półmrok, który nadawał otaczającym go przedmiotom kompletnej niewyrazistości. Widział, ale nic nie był w stanie ujrzeć. Czuł, że na czymś stoi. Zabolały go zdrętwiałe nogi. Szarpnął się do przodu i wypadł z szafy.

Tuman kurzu otoczył zaskoczonego Krzysia. Nic nie wiedział, jeszcze mniej rozumiał, ale jakieś słowa, myśli, zdawały się mu mówić wszystko.

– Co ja…? – To była pierwsza rzecz, którą powiedział. – Kurwa! Boli! – krzyknął, uderzywszy głową o jedno z drzwi szafy. Niezdarnie podniósł się z podłogi. Jeden z pomniejszych bogów skrzywił się, gdyż nie lubił, gdy ktoś przeklinał, szczególnie w takiej chwili, ale ten najważniejszy, a co za tym idzie największy, wybaczył i zrozumiał.

– Co ty, zasnąłeś? – Przed nim stała roześmiana dziewięcioletnia Klementynka. Jeżeli ona tu była, to za chwilę pojawi się jej o rok starsza siostrzyczka.

Ale skąd on o tym wiedział? Miał w sobie silne poczucie niedopasowania. Jakby znalazł się nie w tym miejscu czy też nawet świecie, gdzie trzeba. Jednak wiedział, że siostra Klementynki miała na imię Małgosia. Właśnie popchnęła go od tyłu. Nie wiedział, jak i kiedy podeszła.

– Co ja tu robiłem? – wykrztusił zaskoczony, po raz drugi wstając z podłogi.

– Bawiliśmy się w chowanego.

– Nie pamiętasz?

Siostry uwielbiały mówić jednocześnie. Bywało, że robiły to specjalnie. Lubiły go w ten sposób denerwować.

– Musimy znaleźć Mateusza.

– Jeszcze się zgubi.

– A to przecież tylko zabawa.

– No właśnie.

Zostawiły Krzysia samego. Ten wyszedł za nimi na korytarz. Tam zderzył się z rycerzem w czarnej zbroi. Skądś wiedział, że hełm jest z tektury, a miecz wystrugany z drewna.

– Stój! – krzyknął do niego rycerz. Chłopiec zdrętwiał przerażony. – Dyrektor czeka na ciebie w swoim gabinecie. – Rycerz wskazał drzwi na końcu korytarza. – Mówi, że to pilne.

Krzysiu, nic nie mówiąc, ruszył w kierunku dyrektorskich drzwi. Widniał na nich wielki napis „Dyrektor produkcji” wymalowany czarnymi literami na białym tle. Nieśmiało w nie zapukał.

– Proszę wejść – usłyszał, i wszedł do środka.

Za wielkim czarnym biurkiem siedział kapelusznik, i to nie byle jaki. Wielkie oczy Johnny'ego Deppa wpatrywały się w Krzysia. W prawej ręce trzymał filiżankę herbaty, lewą przytrzymywał nienaturalnie wielki cylinder.

– Wybacz chłopcze, ale akurat jest pora herbatki. Wzywałem ciebie wcześniej w pilnej sprawie. Sądzę jednak, że musi to teraz zaczekać. Możesz się ze mną za to napić. Proszę – wskazał niewielki zydelek stojący przed biurkiem – usiądź.

Kapelusznik popijał herbatę i wolną ręką wystukiwał rytmiczne „try-ty-ty” na blacie biurka. W głowie Krzysia brzmiało to jednak jak kolejna nagana, których sporo nasłuchał się w życiu.

– Czy to nie dziwne, że zawsze powodem twojej wizyty u mnie jest złe zachowanie? – spytał Kapelusznik, jakby czytając w myślach chłopca.

– Nic nie zrobiłem – tłumaczył się Krzyś, usiłując jednocześnie samemu w to uwierzyć.

– Dokładnie, chłopcze! – Kapelusznik uśmiechnął się ustami Johnny'ego Deppa. – Tym razem jesteś tu, bo masz coś zrobić. Coś, co na razie wyda ci się odrobinę niejasne, ale nie martw się. Kim jestem?

Widząc grymas niezadowolenia na twarzy Kapelusznika, Krzyś prawie spadł z zydelka.

– Kapelusznikiem? – odpowiedział niepewnie.

– To też, ale najważniejsze są dwa słowa. – Kapelusznik wskazał na identyfikator przypięty na piersi. – Dyrektor produkcji.

Krzyś sięgnął po porcelanową filiżankę z herbatą, lecz dostrzegłszy w niej pływającą na muchę, cofnął rękę.

– Dalej nie bardzo pojmuję.

– Sprawa dotyczy Mateusza, mój drogi. – Kapelusznik spoważniał na tyle, że Krzyś nie miał zamiaru mu przerywać. – Mateusz zaginął.

Krzyś przypomniał sobie słowa sióstr, które twierdziły, że muszą znaleźć Mateusza.

– Nawet nie tyle zaginął lecz uciekł!

Chłopiec podejrzewał, że Kapelusznik przesadza i pewnie za jakiś czas Mateusz się znajdzie.

– Wiesz, że jesteście tu, bo czekacie na swój czas – zaczął Kapelusznik, wpatrując się w rondo cylindra. – Wasze bajki nie zostały jeszcze opowiedziane, i dopóki nie zostaną, musicie pozostać w Przedbajce.

– Co się stanie gdy… – Krzyś nie zdążył dokończyć pytania, bo Kapelusznik zerwał się z fotela, podskoczył trzy razy na prawej nodze, trzy razy na lewej, i zdjął kapelusz.

– Nie wiem mój mały przyjacielu – powiedział smutno i wbił palce w swe rude włosy. – Nikt tego nie wie. Nawet bogowie nie przewidzieli takiej możliwości.

– Może jakiś koniec świata? – podsunął Krzyś, orientując się po chwili, że chyba powinien trzymać język na wodzy.

– Być może. – Kapelusznik nie rozgniewał się nawet na chłopca za takie czarnowidztwo. – Dlatego właśnie tu jesteś.

– Mam uratować świat przed końcem tego świata? – zapytał Krzyś.

– Nie. Masz znaleźć Mateusza, bo znalezienie go spowoduje, że znajdziemy się w sytuacji, w której znajdowaliśmy się… – Kapelusznik spojrzał na wielki zegarek na chudym nadgarstku – jakąś godzinę temu.

Krzyś odrobinę pogubił się w tym całym znajdowaniu, lecz w głowie miał teraz inną myśl.

– Czy to znaczy, że będę musiał opuścić Przedbajkę?

Kapelusznik sięgnął do cylindra, wyjął z niego cztery okruszki chleba i położył je przed Krzysiem.

– Nie mam wyjścia – rzekł, wzdychając. – To wasze przepustki.

– Nasze?

– Nie sądziłeś chyba, że puszczę cię samego – powiedział. – Przyszywane siostry pójdą z tobą.

Krzyś jeszcze raz rzucił okiem na okruszki chleba.

– A czwarty okruszek?

– Dostaniecie specjalnego opiekuna. – Kapelusznik palcami rozczesał zmierzwione włosy i nałożył kapelusz. – Nie będzie wam pomagał, ale jedynie filmował całą wyprawę. Potem musimy przedstawić raport, a…

„Nie ufają mi” – pomyślał Krzyś.

– …tak będzie najlepiej – dopowiedział Kapelusznik. – Nie jesteś ciekaw, dokąd się udacie?

– Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o celu naszej podróży.

– Cieszę się, że jesteś, bo nie zaspokoję twojej ciekawości. Na razie. Wszystkiego dowiecie się w odpowiednim czasie.

Krzyś miał dość tego całego „odpowiedniego czasu”, bo to zawsze wiązało się z czekaniem. Miał jeszcze kilka pytań, lecz Kapelusznik grzecznie, acz stanowczo odprawił go, dając mu na pamiątkę filiżankę z pływającą w środku muchą. Wyprowadził go za drzwi i szybko je zamknął. Krzyś, chowając do kieszeni okruszki chleba, zastanawiał się, dlaczego ma złe przeczucia. Z tymi myślami powlókł się szukać Klementynki i Małgosi.

Ściskając w dłoni okruszki podarowane przez Kapelusznika, strapiony Krzyś podreptał w kierunku Pokoju Obok. Tego, w którym znajdowała się szafa. Tam ostatni raz widział siostry, ponadto miał nadzieję, że kiedy wróci w miejsce, od którego wszystko się zaczęło, znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania. A tych było sporo, i ciągle przybywało nowych. Dlaczego Mateusz zniknął? Czemu to on, Krzyś, został wybrany, by go odszukać? Jak ma to zrobić? I z kim?! Z tymi dwiema wiecznie denerwującymi go dziewuchami? To niewykonalne! Kapelusznik kazał im opuścić Przedbajkę. Dotychczas Krzyś nigdy nie opuszczał Przedbajki. Zaczęły nim targać wątpliwości i silne uczucie strachu. Co będzie, jeśli nie wykonają zadania?

Tak jak się spodziewał, Klementynka z Małgosią siedziały na kanapie w Pokoju Obok. Chłopiec spojrzał na nie podejrzliwie. Czemu milczą? Przecież one nie potrafią milczeć? Dziewczynki na widok chłopca zerwały się jak na komendę i podbiegły do niego. Były wystraszone i zapłakane. Małgosia, starsza z sióstr, wskazując na komodę, wydukała:

– Taaaaam…

Obie szybko schowały się za Krzysiem. Ten błyskawicznie spojrzał na półkę z szufladami. Leżał na niej duży kapelusz z rondem. Dokładnie taki sam, jaki nosił Kapelusznik. Chłopiec ostrożnie podszedł bliżej.

„W końcu dziewczyny nie tak łatwo przestraszyć, więc to osobliwe nakrycie głowy, mogło skrywać w sobie tajemnicę” – wydedukował Krzyś.

Kapelusz mienił się kolorami tęczy i tylko wtajemniczony obserwator mógł dostrzec w nim głowę. Krzyś odskoczył jak oparzony i upadł na podłogę. Przeraźliwy śmiech Johnny'ego Deppa, ukazujący przy tej okazji braki w uzębieniu, odbijał się echem od ścian Pokoju Obok. Chłopiec na serio się wkurzył.

„Ten gość ma tupet! W zasadzie to on, Krzyś ma w głębokim poważaniu Kapelusznika i jego zadanie!”

Tamten jakby w odpowiedzi przestał się śmiać, podrapał palcem wskazującym prawy kącik ust i rzekł:

– Czas na was. Kapelusz pomoże wam przenieść się do Krainy Latających Stworów – poinstruował. – Stamtąd wyruszycie dalej Ścieżką Marzeń, aż dotrzecie do Bramy. Właśnie przy niej będzie na Was czekał specjalny opiekun. Pospieszcie się, bo macie niewiele czasu! – wykrzyknął zniecierpliwiony i zniknął z Kapelusza, nie dając Krzysiowi szansy na ewentualne protesty.

Ten spojrzał na Klementynę i Małgosię. Westchnął.

– To już wiecie. – Rozłożył ręce w geście bezradności. – Musimy opuścić Przedbajkę i odnaleźć Mateusza. Bez niego nie mamy po co wracać.

Dziewczynki, ku zdziwieniu chłopca, przestały się mazgaić. Podeszły do niego i oczekująco wpatrywały się w Kapelusz. Nie do końca zdawały sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje zniknięcia Mateusza, ich niepokój wynikał raczej z tego, iż same się do tego przyczyniły. Jednak po tym co zobaczyły, domyślały się, że to poważna sprawa, skoro sam Dyrektor Produkcji się pofatygował. Spojrzały po sobie z trwogą. Nie, nie powiedzą Krzysiowi, nie teraz.

Krzyś, widząc gotowość przyszywanych sióstr, zgodnie z poleceniem Johnny'ego, włożył Kapelusz. Zdążył chwycić dziewczynki za dłonie, kiedy jego oczy zaszły kolorową mgłą. Rozmaite szkiełka w rozmaitych kolorach przemieszczały się jak w kalejdoskopie, tworząc nieczytelną, chaotyczną mozaikę. Chłopiec poczuł, jak jego ciało unosi się i wiruje w powietrzu. Kolorowe obrazki zaczęły przesuwać się z ogromną prędkością, powodując zmęczenie i senność.

 

 

W tym samym czasie na polanie otoczonej starymi bukami stał rycerz. Po chwili z tekturowej zbroi niezgrabnie uwolnił się kilkunastoletni chłopiec. Strzepnął skrawki papierów, które przylgnęły do ubrania, wyrzucił drewniany miecz i krzyknął:

– Mateuszu! Mateuszu!

Z błękitnego nieba sfrunął szpak. Był wyraźnie podekscytowany. Opierzona głowa kręciła się nerwowo, ptak nieustannie otwierał i zamykał dziobek, jakby chcąc coś powiedzieć. To coś było jednak dla niego tak straszne, że nie mógł się wysłowić. W końcu wydukał:

– Asiu, i uż a ną uszyli. Imy ię eszyć! Co oznaczało: „Adasiu oni już za mną wyruszyli. Musimy się spieszyć”. Adaś Niezgódka spojrzał na ptaka. Tak długo pomagał w poszukiwaniu guzika od czapki, którą podarował Mateuszowi doktor Pai-Chi-Wo, a teraz kiedy wreszcie pojawiła się szansa na odnalezienie zguby, Kapelusznik i jego Ekipa Filmowa zapragnęli wszystko zepsuć. „Nie pozwolę na to!” – postanowił Adaś. Doskonale pamiętał dzień, w którym od niechcenia zerknął na kolejny odcinek Wojny Klonów. Wtedy go zobaczył. Zaginiony guzik od czapki Mateusza wisiał luźno przy pasie Asajj Ventress. Od razu pobiegł wtedy do Mateusza. Widząc wzruszenie szpaka wpatrującego się w ekran, wiedział, że zrobi wszystko, by pomóc przyjacielowi odzyskać zgubę. Choć chłopak zdawał sobie sprawę, że przedostanie się do Bajek Nowej Ery będzie niezwykle trudnym zadaniem. Druga sprawa, że odkąd Mroczna Jedi została zdradzona przez Dooku Ot, nikt nie wie dokąd się udała. Ale Adaś był dobrej myśli. W końcu każdej bajce zależało na dobrym zakończeniu. I teraz, gdy udało się uciec od Pana Kleksa, to ten kretyn Depp się przyczepił. Adaś zacisnął pięści.

– Nie martw się Mateuszu. Odzyskamy go. – Postawił ptaka na ramieniu i ruszył w stronę ciemnego lasu.

 

 

Podróż za pomocą kapelusza Kapelusznika nie należała do najbardziej komfortowych. Te wirujące kolory, mgiełka przed oczami, zaburzenia równowagi, uczucie spadania, niejasna świadomość, że znajduje się gdzieś indziej, niż powinno. Zupełnie jak po mocno zakrapianej imprezie. I nawet rzygać się chciało na tęczowo.

Prawdopodobnie dla Kapelusznika i reszty jego normalnej inaczej ekipy taki środek transportu stanowił codzienność. Jednak Krzyś wolałby użyć Szafy, by bezboleśnie i bez efektów ubocznych przenieść się do Narni, a stamtąd to już całkiem niedaleko do Krainy Latających Stworów.

Przynajmniej teoretycznie.

Klementynka i Małgosia zdawały się podzielać niewypowiedziany pogląd Krzysia. Świadczyły o tym ich niewyraźne miny i to, że cała trójka nadal kurczowo trzymała się za ręce, choć dawno już wylądowali.

W kapeluszu ponownie pojawiło się dziwaczne odbicie rozbawionego Deppa, przyglądającego się podróżnikom.

– Powo-drogo-dzenia – wyszczerzył się Kapelusznik. – Spieszcie się, zostało mało czasu. – Spojrzał na zegarek. – Już za późno. Nie uda się powrócić do sytuacji, w której byliśmy godzinę temu, ale jeśli się pośpieszycie, to może uda się do tej sprzed dwóch godzin.

Krzyś szybko obliczył, że to przecież niczego nie zmienia, bo sytuacja sprzed dwóch godzin była dokładnie taka sama jak sytuacja sprzed godziny, godzinę temu.

– Skoro już jesteśmy w tej krainie – zastanowił się – to przydałby się jakiś latający stwór. Przecież nie będziemy szli z buta całą Ścieżką Marzeń.

– Mój stwór się do tego nie nadaje – rzekł kapelusznik, lecz natychmiast zamilkł, przypomniawszy sobie, że są wśród nich dzieci i nawet jemu nie wypada rzucać sprośnymi dowcipami w obecności dziewczynek – No to… ten, tego… To ja już znikam.

I znikł.

– Zostawił nas – oburzyła się Małgosia. – Jak my się teraz dostaniemy do Bramy? Nie znamy nawet drogi.

– Nie bój się nic – odparła Klementynka. – Przecież to fantazja, kraina tworzona przez ludzką wyobraźnię. Mamy udać się Ścieżką Marzeń. Czy może być coś łatwiejszego i przyjemniejszego?

Krzyś i Małgosia popatrzyli po sobie.

– No dobra – westchnęła Klementynka. – To co powiecie na to?

Dziewczyna zamknęła oczy, uśmiechnęła się, i…

W przestworzach coś się pojawiło. Coś wielkiego, kudłatego i latającego.

– To Falkor! – zawołał uradowany Krzyś. – Smok Falkor i Atreyu lecą nam na pomoc!

– Juuu-huuu – przyklasnęła Małgosia. – Teraz już na pewno znajdziemy Mateusza!

Smok zatoczył dwa koła w powietrzu, po czym wylądował tuż przed dzieciakami.

– Wskakujcie!

 

 

– To jest niesamowite – kolejny raz powtórzyła Małgosia i przysunęła się bliżej Krzysia.

Od ponad godziny lecieli Doliną Marzeń tuż nad mieniącą się na złoto rzeką.

Podróż Falkorem okazała się przyjemniejsza, niż Krzyś przypuszczał. Siedzieli na jego grzbiecie na czerwonych, wysadzanych złotem i perłami siedziskach. Krzyś z Małgosią z przodu, a Klementynka za nimi.

Byli w krainie, w której słońce chowa się za horyzontem tylko po to, by zajść na pomarańczowo i w której księżyc daje akurat tyle światła, aby niektóre rzeczy zostawić wyobraźni. Wielobarwne słodkowodne ryby wyskakiwały z rzeki, przelatywały obok nich, a potem opadały z pluskiem, wzbijając w powietrze lśniące w słońcu krople złotej wody.

Falkor leciał tuż nad rzeką, wzniecając fale pierzastymi skrzydłami. Po lewej i prawej mijali czubki drzew. Mieli wrażenie, że gdy tylko wyciągną rękę, będą mogli zerwać rosnące na sosnach diamentowe szyszki, bursztynowe jagody kwitnące na wysokich krzewach i mieniące się soczystą zielenią liście. Widzieli wyraźnie hasające po łąkach jelenie i sarny. Krzyś pomyślał, że nie mógłby sobie wyobrazić przyjemniejszego zadania. Niemalże zapomniał już o Bramie i całym tym Kapeluszniku. Z Małgosią rozumieli się tak dobrze, że gdzieś jeszcze nie całkiem świadomie w jego głowie zaczęła kiełkować myśl, aby zostać w Przedbajce na zawsze.

– Spójrz tam! – krzyknęła podekscytowana. Krzyś poczuł przyjemne ciepło jej dłoni, gdy ścisnęła go mocniej za rękę.

– Rodzina jednorożców. Są przepiękne!

– Przepiękna – Krzyś przytaknął, wbijając wzrok w Małgosię. Pokochał to spojrzenie, gdy patrzyła się na coś z zachwytem i pasją zarażającą wszystko dokoła. Świat widziany jej oczyma wydawał się ciekawszy. Jak bajka czytana dziecku przez ukochaną osobę.

– Mówię o jednorożcach, głuptasie! – Małgosia zaśmiała się, czerwieniąc, i skryła twarz w dłoniach.

– Daj mi rękę, nie chce cię zgubić.

Teraz zaśmiali się razem.

Podróż przez Dolinę Marzeń zajęła im łącznie osiem godzin. Słońce chowało się za horyzontem osiem razy i tyleż samo razy niemal natychmiast wschodziło. Za każdym razem Krzyś czuł zachodzącą w nim zmianę. Miał wrażenie, że im bliżej są Bramy, tym bardziej dorosły się staje. Mówi poważniejszym językiem, dobiera inaczej słowa, ale przede wszystkim inaczej traktuję Małgosię. Nie chce już, żeby była tą ukochaną osobą, która czyta mu bajkę. Chce, żeby była osobą, z którą tę bajkę przeżyje.

Gdy słońce zaszło po raz dziewiąty, Krzyś był już tego pewien.

Wtedy właśnie nagle zza pleców dobiegł ich szloch Klementynki. Wtedy też słońce zaszło po raz ostatni.

Wyszedł księżyc. Chłodny i odległy jak zagubiona w kosmosie planeta. Dawał zimne, choć wciąż jeszcze mocne światło, lecz cienie zaczęły pochłaniać Ścieżkę Marzeń. Wraz z nią rzeka traciła kolor, a cała Dolina Marzeń stawała się ciemna i brzydka.

Krzyś i Małgosia odwrócili się w stronę Klementynki tak, że klęczeli teraz na siedzisku plecami do łba Falkora.

– Co się stało, dlaczego płaczesz? – spytał Krzyś.

Klementynka wyglądała jakby miała gorączkę. Siedziała skulona z przyciągniętymi pod brzuch kolanami, trzęsła się i powtarzała bez końca: „Nie mogę, nie mogę…”

– Czego nie możesz, co się stało, kochanie? – zapytała Małgosia. Krzyś z dumą zauważył, że zachowuje się jak dorosła kobieta, jak matka, martwiąca się o dziecko.

Klementynka odwrotnie. Mazgaiła się dłuższą chwilę i nie mogli nawet dowiedzieć się co się stało. Nagle Falkor zapiał głośno. Krzyś rozejrzał się i zauważył, że gdy na ptaka padają cienie drzew, ten zaczyna tracić pióra. Ciemność trawiła i Falkora. W dodatku księżyc…

– Zauważyłaś? On się oddala.

– Nie chce dłużej strzec Planety Bajki. Stracił swój cel. Czym stanie się księżyc, który nie ma planety?

Krzyś zastanowił się chwilę nad tymi słowami.

– Tym samym co człowiek, który nie ma marzeń?

Zmartwił się. Gdyby słońce nie miało już wzejść, znikający księżyc oznaczać mógł tylko zmierzch bajki. Krzyś spojrzał na Klementynkę i wyciągnął w jej stronę rękę.

– Musimy wylądować. Klementynko, Falkor to twoje marzenie. Musisz nam pomóc, inaczej spadniemy, a mam wrażenie, że nas czas się kończy. Musimy czym prędzej dotrzeć do Bramy.

Klementynka zdawała się nie słyszeć tej prośby. Nadal powtarzała te same słowa.

Krzyś z Małgosią przesunęli się do tyłu. Klementynka siedziała teraz między nimi.

– Klementynko – zaczęła Małgosia, oboje z Krzysiem ujęli jej dłonie – Klementynko, wszystko będzie dobrze. Wyobraź sobie tylko, że właśnie lądujemy. Zrób to dla nas, dobrze?

Trójka przyjaciół przytuliła się do siebie i chwilę później Falkor znikł.

Wpadli do rzeki.

 

 

Wiecznie Rosnący Las był bardzo dziwnym tworem, który niczym rak trawił pokrytą w mroku Dolinę Marzeń. Grzyby rosły tu latami wysokie na wiele metrów i leśne stwory budowały w nich sobie domki. Drzewa z kolei stawały się wysokie i grube zaledwie w przeciągu trzech godzin. Usychały następnie, a tuż obok wyrastały nowe. Sprawiało to, że jak w ruchomym labiryncie, nigdy nie wiadomo było, gdzie dokładnie się zmierza.

Szli w stronę gasnącego księżyca. Podróż przez las zajęła im kolejnych kilka godzin, podczas których Krzyś zauważył, jak bardzo z Małgosią różnią się od Klementynki. Prowadzili ją w środku, trzymając za ręce. Ona, owszem, starała się być dzielna, zachowywała się jednak jak dziecko, które czerpie odwagę z pewności swoich rodziców.

W pewnym momencie Krzyś zauważył, że coś się zmieniło. Drzewa nie rosły już tak szybko, a po latających jeszcze niedawno i oświetlających im drogę świetlikach nie było śladu. Las tonął w ciemności i jedynie smutne światło zachodzącego księżyca wskazywało im jeszcze drogę.

– Zauważyliście jak bardzo jest cicho? – zapytał przyjaciół.

– Tak – przytaknęła Małgosia i spojrzała na niego. Krzyś uśmiechnął się. Jej spojrzenie mówiło: „Przy tobie nie boje się niczego”. – Dokąd idziemy?

– A ja tam słyszę śpiew drzew. Tylko księżyc jest smutny i sobie odchodzi – dziecinnym głosem zaświergotała Klementynka.

– Ja niczego nie słyszę – stwierdził Krzyś.

– Ja też – zauważyła Małgosia.

I wtedy Klementynka puściła ich ręce i wyrwała się do przodu. Ruszyli za nią biegiem.

– Dokąd pędzisz, poczekaj!

Klementynka nie czekała.

Starali się jej nie zgubić, ale droga przez gęsty las skutecznie im to uniemożliwiała. Przebiegli pod olbrzymim, zwalonym konarem, wyminęli trzy ciągnące się między drzewami pajęczyny, aż wpadli na krętą ścieżkę i wzdłuż gęstej ściany lasu popędzili za oddalającą się postacią Klementynki. Biegli tak minutę, może dwie. Krzyś pierwszy, a Małgosia tuż za nim. W końcu drzewa zaczęły się rozrzedzać i Krzyś dostrzegł biegnąca w oddali Klementynkę. Wypadli na olbrzymią polanę. Wyglądała jak magicznie wycięta w środku gęstego lasu.

– Jesteśmy przy Bramie – jednym tchem wyrecytowała Klementynka.

Jednak gdy po dziesięciu minutach obeszli już wszystko i Krzyś miał wrażenie, że sprawdzili dokładnie każdy sęk w drzewie, byli pewni, że nie ma tu żadnej Bramy. W końcu Krzyś dał za wygraną, zawołał Małgosię, i oboje nachylili się nad Klementynką.

– Klementynko, dlaczego biegłaś sama? Tak nie wolno. Widzisz, tu nie ma żadnej Bramy. Straciliśmy przez ciebie kilka cennych minut.

Klementynka pokręciła przecząco głową. – Jest, tylko że wy jej nie widzicie. Co się z wami stało?

– Klementynko…

– Małgosiu. Jesteśmy właśnie przy Bramie. To czas, żebyśmy powiedziały Krzysiowi prawdę.

Krzyś i Małgosia spojrzeli na siebie.

– Prawdę? – Krzyś wbił pytające spojrzenie w Małgosię. Ta kiwnęła tylko głową, dając znak, że nie wie o co chodzi.

– Małgosiu, nie pamiętasz? – zapytała Klementynka. – Więc stało się coś bardzo, bardzo złego. Teraz cała wyprawa zależy tylko ode mnie.

Krzyś wychwycił zaniepokojone spojrzenie Małgosi. Był pewien, że Klementynkę ponosi tylko dziecięca wyobraźnia. Już miał coś powiedzieć, gdy Klementynka odezwała się i zadała mu pytanie.

– Krzysiu, wiesz, co to jest Studnia Lewisa?

– Oczywiście – zaczął Krzyś, lekko już poirytowany. – Każdy początkujący bohater uczy się tego w szkole. To czasobajkowy tunel wyobraźni. Bohaterowie bajek wykorzystują go do podglądania innych bajek, innych krain, innych światów. Skąd to pytanie, Klementynko?

– Tunel Lewisa? Czasobajkowy…? – Małgosia spojrzała na niego zdziwiona. – Krzysiek, to nie czas na zabawę. Musimy coś zrobić, żeby wydostać się z tego lasu. Musimy dostać się do samochodu, i to jak najszybciej.

Krzyś przypomniał sobie swoje słowa. Zdziwiło go nie to, co powiedział, ale z jaką pewnością to zrobił. Jeszcze przez chwilę wierzył w to i gotów był przyrzec, że Studnia Lewisa istnieje naprawdę.

Weź się w garść, pomyślał i spojrzał na Klementynkę.

– Klementynko… – zaczął niepewnie. Nie chciał niszczyć dziecięcej fantazji, ale musi wytłumaczyć dziecku ich sytuację. – Tunel Lewisa – mówił ostrożnie – nie istnieje. To tylko taka zabawa. My musimy znaleźć drogę, która zaprowadzi nas do samochodu. Zgubiliśmy się w lesie, gdy zaszło słoneczko, a teraz księżyc zachodzi i zaraz będzie zupełnie ciemno. Musimy znaleźć drogę do Bramy, prowadząca na parking, gdzie czeka nasz samochód.

– Nie. Nie! – Klementynka krzyknęła z dziecięcym uporem. – O wszystkim zapomnieliście! Krzysiu, Małgosiu, proszę was, posłuchajcie mnie. Wszystko musiało się zmienić! To jest moja wina. – Mówiła szybko, tak jakby bała się, że za chwilę straci ich uwagę. – Krzysiu, gdy czytelnik czyta bajkę, widzi tylko niewielki jej fragment. My, bohaterowie bajek, też mamy swoje marzenia, fantazje. Żyjemy w swoim świecie. Mamy własne życie. Małgosia powiedziała mi kiedyś, że nikt w tak pięknych słowach nie opisywał nigdy bajkowego bohatera. Marzyła o tym, żeby poznać osobę, która ją stworzyła. Krzysiu, nie da się pisać tak o bohaterce, nie kochając jej. Zrobiłam to dla was. Chciałam, żebyście się poznali. Wykorzystałam Tunel Lewisa, żeby sprowadzić ciebie do tej Bajki. Krzysiu, ty nie jesteś z tej Bajki, nie jesteś w ogóle z bajki. Jesteś pisarzem, który ją napisał.

I akurat w momencie, gdy cicha irytacja Krzysia ustępowała głośnemu zdenerwowaniu, na polance pojawił się mężczyzna. Muśnięciem ręki poprawił szeroki kapelusz i wyszczerzył zęby w uśmiechu Deppa.

– To, o czym mówiła Klementynka, znasz pewnie jako elipsy, streszczenia. Artefakty powstające przy próbuje opisania ciągłego świata nieciągłymi łańcuchami zdarzeń. – Mężczyzna zaczął prosto z mostu, jakby od dawna przysłuchiwał się rozmowie. Mówił jak znajdujący się na sali wykładowej naukowiec, zupełnie nie przejmujący się reakcją swoich słuchaczy. – Jeśli pisałeś w swoim opowiadaniu, że „Małgosia wstała o ósmej i zebrała w lesie dwie tony jagód”, to stworzyłeś taką właśnie elipsę. Co się działo między wstaniem a zebraniem jagód? Może wzięła koszyk, żeby mieć do czego je wkładać? Tego czytelnik by się domyślił. Są jednak rzeczy, jak marzenia bohaterów czy ich wewnętrzne pragnienia, które wpływają na bajkę w o wiele mniejszy sposób, których czytelnik się nie domyśla, których, jak w twoich przypadku, nie domyśliłby się nawet sam autor. Elipsy to miejsca, gdzie żyją bohaterowie. To nieopowiedziana narracja, światy potencjalne, w których miejsca, czasy i bohaterowie ożywają, by aż do następnego napisanego słowa żyć własnym życiem i mieć swoje marzenia. I Małgosia miała takie marzenia. Gdy szła po jagody, gdy jedna chwila twojej krótkie narracji zabierała jej dnie, a nawet miesiące, przez wszystkie te miesiące myślała o tobie.

Kapelusznik poprawił kapelusz i umilkł na chwilę, jak nauczyciel dający uczniom przyswoić materiał.

– Klementynka miała dobre intencje – kontynuował po krótkiej chwili – ale zrobiła coś, czego nie wolno jej było zrobić. Wykorzystała Studnie Lewisa, żeby zmienić bajkę, która właśnie była tworzona. Wciągnęła do niej ciebie, jej autora, i w ten sposób bajka zaczęła pisać się sama.

Krzyś stał jak osłupiały. Gdyby nie fakt, że ten dziwnie wyglądający facet pojawił się znikąd, i że Klementynka zupełnie się go nie bała, pomyślałby, że to jakiś pijany włóczęga i już dawno potraktowałby go gazem pieprzowym.

– Niczego nie pamiętasz? – zapytał mężczyzna. – Nic nie szkodzi. Zaraz ci się przypomni.

Krzyś i Małgosia patrzyli zdziwieni, jak mężczyzna wyjął z kieszeni termometr. Wsadził go do ust jak słomkę i przegryzł.

– Co on robi? – zapytała trochę zdziwiona, trochę przestraszona Małgosia.

– Ładuje energię – odpowiedziała beztrosko Klementynka.

Mężczyzna wydął policzki w kształt chomika i zaczął siorbać rtęć. Krzyś jęknął ze zdziwienia, widząc, jak wskazówka schodzi ze stu stopni i zatrzymuje się na zerze.

– On zżarł termometr! Wysiorbał rtęć aż do zera. – Krzyś był przerażony. Był pewien, że mężczyzna osunie się zaraz i umrze.

– Brawo! – zaklaskała wesoło Klementynka.

Nieznajomy uśmiechnął się szeroko. Poskoczył dwa razy na lewej nodze, raz na prawej i założył na głowę szeroki kapelusz. Podszedł do Krzysia i nim ten zaskoczony zdążył w ogóle zareagować, musnął go ręką po czole.

– Teraz pamiętasz? – zapytał. – Spróbuj przypomnieć sobie, co działo się wcześniej.

Krzyś skupił się. Czuł, że zaszła w nim jakaś zmiana. Teraz pamiętał wyraźnie. Bawili się w chowanego i zasnął w szafie, potem siostry, potem kapelusznik… To on, to właśnie ten obcy!

Krzyś przekładał wspomnienia jak kartki w zeszycie. Streścił wszystko co się do tej pory wydarzyło, a potem…

– To co się wydarzy – z jego ust zatlił się nieśmiały szept. – Pamiętam wszystko – teraz już mówił głośniej. – Pamiętam wszystko, co się miało wydarzyć w tej bajce! – krzyknął wreszcie i z niedowierzaniem spojrzał na siostry.

Klementynka uśmiechnęła się szeroko, twarz Małgosi wyrażała jednak zaniepokojenie i niczym gumowa lina sprowadziła Krzysia na ziemię. Zderzył się z nią z siłą pędzącego pociągu.

– Krzysiek, co on ci zrobił? Co się dzieje?

– Historia Małgosi w tej bajce nadal pozostaje zmieniona. Krzysiu – Kapelusznik zwrócił się w jego stronę – mam jeszcze drugi termometr, od ciebie tylko zależy, czy mam go użyć, czy też nie. Jeśli to zrobię, będziesz mógł wrócić do swojego świata i dokończyć bajkę jakby nigdy nic. Wszystko wróci do normy, a ty nie będziesz pamiętał, co się tutaj wydarzyło.

– A jeśli zostanę?

– Problemem jest ciągle Mateusz. Zawsze był nicponiem. Wykorzystał fakt, że bajka zaczęła pisać się sama i Studnią Lewisa przeniósł się do świata Bajek Nowej Ery. Dopóki ty się nie pojawiłeś, to Mateusz był głównym bohaterem tej bajki. Bajka nie może mieć negatywnego zakończenia. Jeśli Mateusz stoczy walkę z Jedi o swój guzik, to umrze. Gdy umiera główny bohater, bajka się kończy. Możesz więc tu zostać, możecie przez jakiś czas być jeszcze razem. Gdy jednak Mateusz umrze, Bajka będzie musiała się skończyć.

– I co wtedy?

– Wtedy zacznie się wszystko od nowa. Obudzisz się w szafie, przyjdziesz do mnie, a ja wskażę ci cel wędrówki. Pokochasz Małgosię, żebyś mógł ją stracić i żeby bajka miała swoją fabułę. Staniesz przy Bramie i będziesz musiał zmierzyć się sam ze sobą. Będziesz musiał dokonać wyboru.

– A co stanie się z Małgosią, jeśli ja stąd zniknę?

– Wtedy będziesz mógł napisać dalsza historię jej życia. Jakakolwiek ci się tylko wymarzy.

– Ale mnie w tej historii nie będzie? A czy… czy przynajmniej Małgosia będzie mnie pamiętała?

– To już zależy tylko od ciebie.

Krzyś kiwnął głową, na znak, że rozumie sytuację.

– Czyli to prawda. Mam uratować świat przed jego końcem? Bo co z tego, że wszystko zacznie się od nowa, skoro nie powstanie ani jeden nowy akapit bajki?

Krzyś skinął na Kapelusznika. – Pij pan ten swój termometr.

Pół godziny później, gdy Krzyś pożegnał się z siostrami (księżyc prawie już zaszedł i nie było czasu i miejsca, żeby opisywać kolejną scenę tej bajki), otarł policzki z łez i zapytał:

– No to co mam zrobić, żeby dostać się do rzeczywistego świata?

– Pamiętasz te okruszki, które ci dałem? Pamiętasz czwarty okruszek?

Krzyś wiedział już dokładnie, co powinien zrobić.

Kilka Prawdziwych Godzin później Krzyś obudził się z potwornym bólem głowy. Kolejny raz zasnął na klawiaturze. Ostatnimi czasy zdarzało się to mu zbyt często.

Wstał i rozejrzał się po pokoju. Zza okna świecił księżyc w pełni. Lampy na ulicy świeciły jasno. Rząd szarych samochodów, jak zwykle, stał na chodniku.

Krzyś spojrzał na budzik.

– No ładnie – rzekł sam do siebie – przespałem ponad dziesięć godzin.

Nie lubił budzić się w nocy. Samotność, która za dnia była jeszcze do zniesienia, wraz ze zmrokiem stawała się nie do wytrzymania. Usiadł z powrotem przed komputerem i zaczął czytać pisaną właśnie bajkę. Przypomniał sobie, jak zasypiał z myślą, że zupełnie nie ma ochoty napisać zakończenia. Zbyt mocno zaprzyjaźnił się z bohaterami, żeby ot, tak po prostu zamknąć ten rozdział życia.

Przeglądając opowiadanie, zdał sobie sprawę, że przybyło mu trzydzieści tysięcy Znaków Ze Spacjami. Zupełnie nie pamiętał, jak się tu znalazły, zdziwiony zaczął czytać.

Dwadzieścia minut później Krzyś siedział przed komputerem podekscytowany i ani trochę nie czuł się samotny. Wciąż trochę jeszcze kręciło mu się w głowie, wciąż nie do końca w to wierzył, ale miał wrażenie, że wie już co trzeba zrobić.

Z wypiekami na twarzy i pasją, jaką może czuć tylko dziecko, zaczął kończyć bajkę:

Gdy Krzyś wrócił do swojego świata, Kapelusznik wysłał siostry po Mateusza, aby uratowały mu życie. Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce, zła Jedi schwytała jednak siostry i jedynie Bohater Nie z Tej Bajki był w stanie je uratować. Mimo starań pijanego rtęcią Kapelusznika Małgosia pamiętała wciąż Krzysia i chociaż sama nie mogła nic zrobić, wierzyła głęboko, że jej ukochany powróci i uwolni ją z rąk księżniczki ciemnej mocy. Jej wiara i miłość były tak wielkie, że Tunel Lewisa otworzył się po raz kolejny.

Nagle Krzyś poczuł, że staje się senny. Z początku miał wrażenie, że litery odrywają się od klawiszy i unoszą nad klawiaturą. Zamieniają w kolorowe motyle, które niczym tornado wirują mu wokół głowy. Im bardziej skupiał wzrok, tym wyraźniej je widział. W końcu zdał sobie sprawę, że klawiatura, motyle, i tekst, który piszę, wszystko znajduje się w jego głowie. Senność wzmogła się. W myślach zakołatały mu jeszcze słowa Kapelusznika: „Bohaterowie żyją między tym co nienapisane”. W ostatniej chwili pomyślał, żeby napisać: „I żyli długo i szczęśliwie”. Położył senne palce na klawiaturze: „Krzyś dostał się do świata bajki, i…”

I świat bajki wessał go do siebie.

 

Wessanie do świata bajki ma jeden minus. Człowiekowi wydaje się bowiem, jakby przeciskał się przez odrobinę za wąski tunel. Długi tunel. Cholernie długi tunel. Krzyś wypadł z niego z przekonaniem, że cała skóra, jaką posiadał, roztarła się jak masełko na ścianach tunelu Lewisa. Mylił się. Był cały i zdrowy (przynajmniej na ciele). Podniósł się z ziemi i pierwszą rzeczą, jaką poczuł, był smród. Śmierdziały suche liście pod jego stopami, śmierdziały drzewa, i po chwili śmierdział sam Krzyś. Westchnął i rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł. Bez wątpienia był w lesie, a raczej na jego skraju. Jakieś pięćdziesiąt metrów przed nim drzewa ustępowały miejsca brunatnym łąkom. Gdzieś w oddali dostrzegał unoszący się w powietrze dym. A to znaczyło, że są tam ludzie… bądź też nieludzie, uznał Krzyś. Nie pozostawało mu nic innego, jak udać się w tamtym kierunku. Ledwie jednak zrobił krok, a coś szarpnęło go za nogę i uniosło do góry. Dyndając w górę i w dół, szukał napastnika. Lina zaciśnięta na kostce wrzynała się coraz głębiej.

– Kogo tu nam zwisło z drzewa? – Głos, który to powiedział, brzmiał znajomo.

Krzyś obrócił głowę w jego stronę i dopiero wtedy dostrzegł dwie postacie stojące pod drzewem. Postacie to było za dużo powiedziane. Znał zarówno jednego jak drugiego, i sam już nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.

– Tak na pusty brzuszek, to nie bardzo chce mi się zgadywać – rzekł Kubuś Puchatek, drapiąc się po głowie.

– Rad, bym jednak wiedzieć – stwierdził Julian. – Bo nie wiedząc, czuję niewiedzę.

– Może by go tak zapytać? – podsunął Puchatek.

Krzyś nie zamierzał dłużej czekać.

– Jestem Krzyś! – zakrzyknął. – I prosiłbym, abyście mnie uwolnili.

Lemur i Miś spojrzeli po sobie.

– Nie po to żem supły tworzył, by teraz je odtworzyć – warknął Julian. – Przychodzisz od niej?

– Od kogo?

– Nie kpij o nieszczęsny. – Julian patrzył na niego z pogardą. – Ciebie pytamy, od kogo przychodzisz?

Krzyś zastanowił się przez chwilę.

– Więc przychodzę nie od niej – stwierdził. – A teraz mnie uwolnijcie.

Nim jednak ktokolwiek zdołał cokolwiek uwolnić, lina rozwiązała się i Krzyś z krzykiem spadł na ziemię. Kolejny upadek w ciągu pięciu minut nie sprawił, że poczuł się lepiej. Julian z Kubusiem zamarli na moment.

– Zatem idź wolny – rzekł Julian. – I zapamiętaj tę lekcję, następnym bowiem razem zamiast kokardy będzie prawdziwy węzeł, albo nawet supeł.

Julian z Puchatkiem zaczęli uciekać. Krzyś był jednak szybszy. Znalazł się przy bohaterach i złapał za futro na karkach.

– Nie tak szybko – powiedział ostro. – Najpierw wyjaśnicie mi, co się tu dzieje.

Usiłowali się wyrwać, ale Krzyś trzymał mocno.

– Teraz was puszczę, ale musicie obiecać, że nie uciekniecie.

Puchatek skinął głową, a Julian westchnął.

– I tak nie ma dokąd uciec – stwierdził – bo jakbyśmy uciekli tam – wskazał drogę prowadzącą w głąb lasu – to znaleźlibyśmy się w miejscu, gdzie ciemno jak w tyłku u lemura, za tymi zaś pagórkami jest miejsce, z którego już raz uciekliśmy.

– Złe miejsce – dodał Puchatek.

Krzyś miał dość.

– Gdzie jesteśmy? – spytał. – W Stumilowym Lesie?

– Półmilowym – oświadczył Puchatek. – Albo jakoś podobnie.

– Co tu się do cholery dzieje? – pytał Krzyś, nadal niewiele rozumiejąc. – I skąd ten smród?

– Na mnie nie patrz – żachnął się Julian. – Myję nogi codziennie, albo przynajmniej jedną.

– Dobra, spokojnie. – Czuł, że uzyskanie odpowiedzi nie będzie łatwe. – Zacznijmy od początku. Co to za kraina i czemu tu jesteście?

I Kubuś z Julianem zaczęli swoją opowieść. Krzyś dowiedział się, jak to zła Asajj Ventress za pomocą guzika (Julian twierdził, że to ząb trzonowiec) otwierała kolejne światy i zaprowadzała swój porządek. Bardzo nieporządny porządek wedle słów Juliana. Potem obwołała się Królową Bajki i w swoim zamku, w znajdującej się głęboko pod ziemią komnacie stworzyła laboratorium (ralboltortarium – Kubuś, Lar.. ral…ambulatorium? – Julian). Lecz nikt nie wie, w jakim celu. Wiadome jednak było, że sprowadza rozmaite postacie z bajek i więzi je w zamku. Krzyś dowiedział się, że wśród więźniów jest Małgosia i Klementynka.

– A co wy tu robicie?

– Dzięki mojej sprytności i czujności… – zaczął Julian.

– Wyrzucili nas – przyznał Kubuś – że niby żadnego z nas pożytku.

– Naiwne naiwniaki! Albowiem jam król Julian i mam koronę. – Pomacał się po głowie i nie znajdując tam korony, westchnął i zaczął szlochać.

– A ja nie mam miodku – Kubuś dołączył do łkań.

– Panowie – oświadczył Krzyś, lecz zaraz się poprawił – stworzenia, koniec z płaczem. Musimy obalić złą królową!

– Hura! Hura! – uradowali się.

– Zaraz – zastanowił się Julian. – My?

– Tak my. – Krzyś pokiwał głową.

– To trochę burzy moją radość – rzekł Julian. – Bo znak to, że muszę razem z wami obalać królową.

– Powiedzcie mi wcześniej, kto mieszka w głębi lasu?

Dopiero po kilku minutach bohaterowie zdołali wyjaśnić, kim są mieszkańcy lasu.

– Rebelianci? – zdumiał się Krzyś. – Zatem są po naszej stronie. Musimy z nimi pogadać.

Kubuś kilka razy wspomniał, jak straszni i jeszcze jak bardzo straszni są rebelianci, a Julian stracił całą radość. Ruszyli jednak w głąb ciemnego i jeszcze bardziej ciemnego lasu.

Gdy dotarli do miejsca, gdzie nie docierał już żaden promień słońca, chwycili się za ręce (no i łapki) i wolno posuwali do przodu. Krzyś widział dobre strony tego posunięcia. Przestało śmierdzieć. Ledwie ta myśl pojawiła się w jego głowie, z bardzo bliska do ich uszu doleciał głos:

– Rzućcie broń lub rzućcie się do ucieczki!

Słysząc te słowa, Krzyś, lemur i miś stanęli jak wryci. To znaczy Puchatek oprócz tego, że stał jak wryty, był zgięty w pół, trzymał się za brzuszek i marzył o baryłce miodku. Głos najwyraźniej dobiegał z lewej strony, lecz w tych ciemnościach nic, ale to nic nie było widać. Kompani stali przez chwilę niezdecydowani. Po chwili usłyszeli szuranie i głośne mlaskanie.

Ktoś zdawał się być bardzo, bardzo blisko. Rebelianci? I gdzie? Odpowiedź pojawiła się z prędkością światła. Błysnęło. Zalało ich jasne światło niewiadomego pochodzenia. Wyszczerzone spore zęby Osła będące uzupełnieniem jego twarzy, wisiały wraz z nią tuż nad łebkami zwierząt i głową Krzysia.

– Bileciki do kontroli!!!

– Ośle, ale nas wystraszyłeś. Co tu robisz?! – zapytał Krzyś z ulgą i jednoczesnym poirytowaniem.

– To jest olbrzym, straszny olbrzym. Ze straszliwego i śmierdzącego bagna! – wtrącił Juliusz, robiąc zeza. Chłopiec popatrzył podejrzliwie na Osła, a miś odkrywczo dodał:

– To wyjaśniałoby wcześniejszy smród.

– Śledzisz nas? – nie dawał za wygraną Krzyś, dyskretnie pociągając nosem.

Osioł zaczął skakać dookoła Juliana, wykrzykując:

– Tylko nie śmierdzącego, tylko nie śmierdzącego, ja tutaj nie przyszedłem dla zabawy!

Lemurowi zjeżyła się sierść. Zrobił najstraszliwszą minę ze swoich straszliwych min. Miał dosyć, najpierw zewsząd atakujący nozdrza smród, a teraz ten tu Osioł. Nadął usta i zbliżył łapkę do zębów Osła.

– Ośle, to ja, król Julius i… zabieraj się stąd, to nie twoja bajka, ale moje królestwo!

– Przestańcie! – powiedział Krzyś. – No właśnie, nie jego, więc co tu robi? Ośle, czemu nie jesteś w swojej bajce?

– Czemu?! Czemu?! – zwierzę zaczęło przedrzeźniać chłopca. – Bo nie ma dżemu, tak?! Teraz będzie się pytał i podpytywał, tak? Jakby nie wiedział?! – najwyraźniej Osłowi zaczęły puszczać nerwy, bo przestał podskakiwać, a z każdym wypowiadanym słowem jego głos stawał się bardziej drżący.

– Odkąd Asajj ogłosiła się królową, nic już nie jest, tak jak być powinno. Uwięziła moich przyjaciół… i… i… – Osioł wybuchnął spazmatycznym szlochem. – I moją ukochaną smoczycę… Buuu… Jestem samotnym ojcem! Jestem samotnym ojcem! – szlochał, wtulając głowę w Puchatka.

Krzyś, Juliusz i Puchatek przyglądali się jak wielkie, niczym dorodne śliwki łzy spadały z oczu zwierzęcia. Wkrótce udzielił im się jego smutek i już, już mieli dołączyć do spazmów, gdy usłyszeli:

– Ale dobra, dobra moi mili! Cyk Walenty, na bok sentymenty! – Osioł gwałtownie potrząsnął łbem, rozrzucając na boki resztki łez-śliwek, i szepnął konspiracyjnie:

– To co – kilkakrotnie, znacząco poruszył brwiami, patrząc na lemura – pomożecie?

Na odwet nie musiał długo czekać. Lemur wskoczył na najbliższy zmurszały pień i podniósł łapki ku górze.

– Uwaga, krystalizuje się moja koncepcja dotycząca obalenia Asajj. Najpierw, a nawet wcześniej uciszcie tego Osła. Wybacz, ale za dużo gadasz i śmierdzisz. A twój król, czyli ja, jest bardzo zajęty. Mam władzę. A jak mógłbym nie mieć władzy. Mienie władzy to obowiązek króla.

Potem zaczął snuć plany Osioł. Ale nikt go nie słuchał. Odkąd błysk sprawił, że zrobiło się bardzo, bardzo jasno, poszli przed siebie, w zasadzie dokładnie nie wiedząc, dokąd zmierzają. Pysk Osła co prawda się nie zamykał, ale nie przeszkadzało to jego współtowarzyszom. Krzyś zajęty był rozmyślaniem o Klementynce i Małgosi, zwłaszcza Małgosi(!), Puchatek szedł bardzo wolno, klepiąc się po pustym brzuszku, a Juliusz układał przemowę, którą to on, jako król powinien wygłosić, kiedy dotrą do królowej. I z pewnością by sobie szli jeszcze przez jakiś czas, leśną ścieżką, gdyby nie… Otóż w pewnym momencie usłyszeli szelest, i bum! Ogromne coś spadło z niemniej ogromnym impetem tuż przed piechurami. Kiedy To wygramoliło się z liści, okazało się, że to nie coś ale ktoś. I to nie byle jaki ktoś! Oto Adaś Niezgódka i szpak Mateusz niezdarnie stanęli na ścieżce.

– Asiu i o az? – ptak rozglądał się skonsternowany.

– Mateuszu, nie wiem co teraz – powiedział Adaś, sięgając do prawej kieszeni swetra. Podczas gdy pozostali przyglądali się sobie w milczeniu, jedynie Juliusz nie stracił animuszu.

– A co wy mi tu przebywacie koło nogi?!

Wówczas i Osioł odzyskał werwę. Zaczął radośnie skakać, uderzając rytmicznie kopytkami.

– Dobra, robota wykonana. Ja wziąłem na siebie zguby, a wy teraz załatwiacie królową!!!

Krzyś się obruszył:

– Ośle, zdaje się, że sami spadli. – Zmarszczył czoło i wykrzywił usta.

– No tak. Ja się staram, pomagam, myślę, jak wybrnąć, nie? Kombinuję, znajduję, a w zamian co? Wiesz Krzysiu, nie spodziewałem się tego po tobie, nie spodziewałem… Że niby taki grzeczny, spokojny, a tu… – Zbliżył do niego swój łeb.

Tymczasem Adaś, wykorzystując ogólne zamieszanie, wziął szpaka na ramię i dyskretnie zaczął się oddalać. Podczas gdy Osioł z Krzysiem zaczęli się szamotać, Puchatek rozglądał się za miodkiem, Juliusz czuwał. Wyprzedził Adasia i szpaka, i zagrodził im drogę.

– Ech te człowieki i ptaki! – krzyknął, wymachując łapkami. – To ja król Julius i rozkazuję, żebyście mnie posłuchali! Mateuszu, przez twoją ucieczkę żadna bajka nie może się dokończyć, co więcej, Asajj więzi część postaci z innych bajek, a my nie mamy dokąd wracać! Ja, król Julius, ale tego nie trzeba powtarzać, rozkazuję wam przyłączyć się do nas i pomóc w obaleniu królowej! – wykrzykiwał. Ponieważ towarzysze milczeli, uznał za stosowne dodać kilka kwestii: – Noo, a kiedy ta olbrzymka z olbrzymiego labola… laora…

– …laboratorium – dokończył za niego Krzyś, który właśnie zakończył pyskówkę z Osłem i dobiegł do uciekinierów.

– No jeśli ona się zorientuje, że my ją napadają, to poczujemy stracha. A teraz, kto chce chrupka?

– No lemurze – rzekł z uznaniem Osioł – nie ma to tamto… A jaki smak? Bo wiesz, ja lubię tylko truskawkowe, no czasami wybieram te czekoladowe, ale tylko w pochmurne dni, w zasadzie jak mam zły humor, wtedy wolę colę, no chyba, że Shrek mnie… – Pięć par oczu (w tym jedne ptasie) świdrowały gadające zwierzę i raczej nie były to przyjazne spojrzenia. – No dobra chłopaki. Mogę zjeść kukurydzianego, skoro…

– Ośle!!!

– Co jest? Ale z was sztywniaki! No dobra, dawaj co masz!

– A co kukurydzianego będziesz jadł? – zapytał nagle Puchatek i już zaczął wyobrażać sobie, że dostanie baryłkę swojego ukochanego miodku.

Kiedy wszyscy czterej wcinali chrupki, Adaś przyglądał się kapeluszowi, który miał na sobie Krzyś. Wydawało mu się, że dostrzega w nim twarz Johnn'ego Deppa i jego wredny uśmiech. „To on ich przysłał”. – pomyślał Adaś, i wyjął z kieszeni pompkę powiększającą Pana Kleksa. Zdradził mu on sekret, że działa ona również pomniejszająco, ale tylko w uzasadnionych przypadkach. – „Mam szansę się teraz przekonać, czy pan Kleks mówił prawdę”. – Adaś zaczął pompować. Zanim pozostali zdołali się zorientować, chłopak zmniejszył siebie i szpaka. Siedzieli teraz obaj na cienkiej nitce trawy, robiąc uniki przed chrupkami, które wypadały z ust pozostałych.

Pierwszy odezwał się Mateusz.

– asiu, sdłeś ompke ana eksa?

Adaś spojrzał na przyjaciela.

– Oj tam zaraz ukradłeś… pożyczyłem.

Mateusz był niepocieszony. Dookoła panowała nerwowa atmosfera. Po tym co usłyszał, że żadna bajka nie może zostać dokończona, że Asajj porywa postacie z bajek, wątpliwości wzbierały się w Mateuszu z coraz większą siłą. Czy powinien był wyruszać z Przedbajki na poszukiwania guzika? Do tego kradzież pompki Pana Kleksa! Nie chciał myśleć, co powie Pan Kleks, jak się o tym dowie. Nie tak wyobrażał sobie ptak powrót do korzeni. Kolejne pytania bombardowały małą główkę. Kim będzie, jeśli znajdzie się guzik? Co, jeśli okaże się, że on, Mateusz stanie się postacią z Bajek Nowej Ery? Wizja pozostania w tych Bajkach (przed oczami stanął mu lemur i Osioł) wydawała mu się zdecydowanie… zbyt głośna! A on, Mateusz, woli spokojniejsze życie u Pana Kleksa.

Rozmyślania przerwał głosik.

– Hej! Hej!

Adaś i Mateusz dostrzegli stojącego przed nimi ludzika. Ten zaś, widząc ich zdumienie, uprzedził:

– Jestem burmistrzem Ktosiowa, a wy jesteście na moim terytorium.

– Ktosiu! Z nieba nam spadłeś! – ucieszył się Adaś. – Słuchaj, musimy uciec przed pewnym wstrętnym Kapelusznikiem i jego poplecznikami. Mógłbyś poprosić Hortona, żeby przeniósł koniczynkę z Ktosiowem odrobinę na wschód od tych resztek kukurydzianych, które spadają nam na głowę?

Burmistrz Ktosiowa westchnął i bezradnie rozłożył ręce.

– Pewnie, że bym wam pomógł. Ale kiedy Asajj została królową, Vlad tylko na to czekał.

– Dobry Vlad, królik z ciasteczkami? – zdziwił się chłopak.

– Nie, sęp Vlad. Został osobistym doradcą Asajj Ventress i… – burmistrz mówił coraz ciszej.

– I…? – spytał poruszony szpak.

– Moje dziewięćdziesiąt sześć córek zaplata codziennie warkoczyki Asajj. A Horton? Nie wiem, słuch po nim zaginął. Ponoć ostatni raz widziano go w laboratorium – chlipał Ktoś.

– Ość ego! – oburzył się Mateusz. – Asiu, ompuj, imy z ym ast ończyć! Co oznaczało: „Dość tego. Adasiu, pompuj, musimy z tym natychmiast skończyć!”

Chłopak pierwszy raz widział Mateusza tak wzburzonego.

– A guzik Mateuszu?

– ość ek est ejsza iz uzik, asiu! – Co znaczyło: „Przyszłość bajek jest ważniejsza niż guzik Adasiu”. Ptak odwrócił łebek by nie dostrzegli łzy, która dyskretnie spłynęła po śliskich piórkach.

– Z iem nie ędzie aka usza… – szepnął już niedosłyszalnie.

W miarę jak się powiększali głos Burmistrza słabł: – Powodzenia, powodzenia! – krzyczał.

– Aaaaa! Tu jesteście! My czekamy, martwimy się, szukamy! – wrzeszczał Osioł, przełykając ostatnie chrupki. – Nie, nie to, żebyśmy tęsknili. Ale tu jest misja do wykonania, a wy…

– Przestań Ośle! – krzyknął Mateusz, wprawiając wszystkich w osłupienie.

– Mateuszu, ty mówisz pełnymi zdaniami?! – nie mógł uwierzyć Adaś.

– Adasiu, weź pompkę powiększającą Pana Kleksa i powiększ Osła. Z nim i na nim pójdziemy forsować laboratorium Asajj Ventress!

– Na mnie, ale dlaczego na mnie?! Ja nie mogę! No dobra mogę, ale nie chcę! Nie chcę słyszycie?! Ja mam dzieci! I żonę też mam! Mam żonę! – głos Osła rósł wraz z nim i był coraz potężniejszy. – I dlaczego od tyłu?! – grzmiało zwierzę.

Cała scena wyglądała nader komicznie, choć zapewne nie z perspektywy osła. Adaś stał w rozkroku na plecach Puchatka tuż za sterczącym do góry ogonem osła i rytmicznie góra-dół poruszał ręką przy zadzie. Z każdym takim ruchem osioł rósł o dodatkowe kilka centymetrów. Był naprężony i twardy jak skała.

– Nikt mi nie powiedział, że tak to będzie wyglądało – osioł przewrócił oczami. – Przypomniało mi się dzieciństwo.

– Dzieciństwo? – wysapał Adaś, pompując jeszcze mocniej.

– Ihaha – zawył osioł, kuląc ogon pod siebie. – Nie chciałem iść do szkoły i siedzieć w oślej ławce. Udałem chorobę i doktór sprawdzał mi temperaturę.

– Aha – Adaś odetchnął. – I co się stało?

– I wyszedłem na osła.

– Skończyliście się bawić? – Krzyś wyrósł nagle zza ściany wysokich paproci. – Musimy jak najszybciej uratować Klementynkę, no i Małgosię.

– Osioł wspomina dzieciństwo – odpowiedział Adaś.

Krzyś spojrzał na osła ze współczuciem. Z podkulonym ogonem i wetkniętą pompką wyglądał naprawdę żałośnie.

– Ojciec ogier? – zapytał, udając zatroskanie.

– Osioł – odparował Adaś.

– Sam jesteś osioł.

– Ja jestem osioł.

Cała trójka kłóciła się przez chwilę, nie zdając sobie sprawy, że wszystkiemu przygląda się Lemur.

Lemur podszedł do jednej z paprotek, zerwał ją, zrolował i podpalił.

– Na pysk wiewióra – zaczął, strzelając z ust obłoczkami dymu. – Krzysiu, osioł jest wystarczająco napompowany. Musimy obmyślić plan wykorzystania osła.

– Może jeszcze trochę? – Adaś zrobił dwa kroki w tył i spojrzał na osła wzrokiem fachowca oceniającego swoją prace.

– Mo-wy nie-ma – parsknął osioł i nadął się, aż pompka z sykiem ulatującego powietrza wyskoczyła wprost w ręce Adasia.

Adaś podskoczył, uniósł kitę i zabił Osłu klina. Schodząc po Puchatku, wytarł dokładnie ręce o jego futerko.

– Osioł przygotowany!

– Ihaaa!

– Ale cuch…

 

 

Osiem i pół kilometra dalej Klementynka stała w mokrej celi gdzieś pod laboratorium Asajj Ventress i przyglądała się śpiącej na metalowej pryczy Małgosi. Było zimno. Siedząca w celi obok Dziewczynka z Zapałkami rozpalała właśnie ostatnią zapałkę.

– Twoja koleżanka jest chora? – zapytała Dziewczynka, podchodząc do krat i przeciskając głowę.

Małgosia wyglądała, jakby od tygodni nie miała nic w ustach. Spod cienkiej więziennej koszuli prześwitywały poruszające się wraz ze świszczącym oddechem żebra. Spała niespokojnym snem, rzucając głową z boku na bok i szepcząc coś przy tym nerwowo.

– Mam jeszcze ostatnią zapałkę – wyszeptała Dziewczynka i wyciągnęła w stronę Klementynki rączkę.

– I co, mam spalić przyjaciółkę, bo jest chora? Nie ta bajka. W dupę se wsadź tę zapałkę.

Klementynka była wściekła. Tak wiele zmieniło się od zniknięcia Krzysia, miała wrażenie, że nie jest już sobą. A na pewno nie jest już osobą z Przedbajki.

– Przepraszam – powiedziała po chwili, uśmiechając się smutno do Dziewczynki. – To moja najlepsza przyjaciółka. Zakochałam się w kimś, kto wydał mi się księciem nie z tej bajki, i potraktowałam ją jak kapsel. – Wbiła wzrok w podłogę i zaszlochała. – A teraz mogę ją stracić na zawsze. Gdybym tylko wiedziała, jak to wszystko się skończy.

– Ha, ha, ha. Było współżyć w trójkącie – podły, kobiecy śmiech doszedł zza pleców Klementynki. Klementynka odwróciła się i instynktownie zrobiła krok w tył.

– Co jest dziecko? Nie poznajesz mnie?

Kobieta ubrana była w czarny obcisły kostium. Miała krótko ostrzyżone rude włosy i suchą, papierową cerę. Po lewej stronie szerokiego pasa wisiał bat. Po prawej miecz świetlny. Była nadnaturalnie wysoka i kościsto chuda. Stała przed celą i patrzyła na Klementynkę niczym górująca strzelnicza wieża, mająca lada chwila oddać kolejny strzał.

– Jestem Asajj. Nie podoba ci się mój nowy wygląd?

Klementynka pamiętała Asajj Ventres z opowieści Kapelusznika. Kilka razy wspominał o niej jako o swoim największym wrogu, nieprzyjacielu z innej bajki. Kobieta z opowieści wyglądała jednak inaczej. Przed Klementynką stał ktoś o wiele bardziej wyniszczony. Jakby ciemna strona mocy zżerała ją od środka.

– Rebelianci wyszli już z Półmilowego Lasu – zaczęła kobieta ostrym, chrapliwym głosem. – Twojej przyjaciółce nie zostało wiele czasu.

– Rebelianci?

– Twój Krzyś, wraz ze swoją watahą.

Na słowo Krzyś Klementynce mocniej zabiło serce.

– Krzyś jest tutaj?

– Krzyś jeszcze jest tutaj – poprawiła oschle Asajj, a potem uśmiechnęła się do Klementynki w taki sposób, że przeszedł ją zimny dreszcz. – Postaramy się – kontynuowała Asajj – żeby Krzyś wrócił tam, gdzie jego miejsce.

– My? Nie mam zamiaru ci w niczym pomagać.

– Ależ pomożesz. W przeciwnym razie twoja droga przyjaciółka nie dożyje kolejnego wschodu słońca.

 

 

Widok rozciągający się z grzbietu Osła nie był szczególnie ciekawy. Po brudnoszarym niebie przesuwały się z wolna chmury, co jakiś czas odsłaniając markotną tarczę słońca. Kiedyś urodzajna i kolorowa ziemia coraz szybciej zmieniała się w porośniętą szarą trawą półpustynię. Mimo to brnęli do zamku Asajj i jak na razie nie spotkało ich nic złego. Pomimo to, Krzyś coraz częściej zastanawiał się, czy słusznie postępują.

– Czemuś taki markotny? – zapytał siedzący za Krzysiem Mateusz.

– Martwica mózgu – westchnął, mając nadzieję, że szpak nie będzie zawracał mu głowy.

– Masz wątpliwości?

– Czytasz w moich myślach?

– A ty w moich nie? – Mateusz był wyraźnie zdziwiony. – Spróbuj.

Krzyś skupił się, ale nic z tego nie wyszło. W głowie czuł tylko pustkę. Pokręcił głową, oznajmiając ptakowi, że nic z tego.

– Może coś łatwiejszego? – wskazał dziobem na Kubusia Puchatka i króla Juliana.

Poza tym, że Kubuś był głodny, a Julian miał ochotę na zabawę, nie dowiedział się niczego nowego.

– Niedobrze – powiedział cicho Mateusz.

– Jakie to ma znaczenie?

– Ogromne. – Zdawało się, że ptak westchnął. – Jesteś z innego świata i znasz nasze bajki, a co za tym idzie nasze myśli. Jeśli jest inaczej, znaczy to, że ktoś pożera nasz…

Ktoś, albo coś pożerało świat bajki. Wyraźny odgłos chrupania dochodził z każdej strony. Osioł na początku myślał, że dźwięki wydobywają się z jego brzucha, ale mylił się. Zatrzęsło, a potem spory kawał słońca zniknął, a w jego miejscu została czarna dziura. Osioł zatrzymał się, wierzgnął kopytami. Siedzący na grzbiecie z trudem uniknęli upadku.

– Uspokój się ośle! – krzyknął Krzyś. – To nic groźnego.

– Tam coś jest – przerwał mu Adaś, wskazując palcem na czarną dziurę.

Faktycznie coś mignęło w miejscu, które wskazał. Potem jeszcze raz. W końcu w dziurze pojawiło się oko. Najnormalniejsze na świecie, przynajmniej w tym normalnym, oko z zieloną tęczówką. Spozierało na świat z ciekawością.

– Co to ma być, na litość moją? – Julian drapał się po czole.

– Ja tak patrzę do baryłki z miodkiem – odrzekł Puchatek – a potem…

– W nogi! Znaczy się w kopyta, Ośle! – Krzyś z Adasiem popędzali Osła.

Ten ruszył szybciej niż burza. Pognał niczym wicher. Nagle zarył kopytami w ziemi stając w miejscu. Tymczasem w dziurze nie było już oka, lecz ręka. Żylasta dłoń grzebała niczym w pudle. Na oślep, byleby tylko coś złapać. I złapała. Ręka chwyciła Osła za zad. Wciągała go razem z podróżującymi na grzbiecie przyjaciółmi. Lecz Osioł nie od parady był Osłem. Zaparł się i ani myślał dać się wciągnąć w tajemniczą dziurę. Osioł wgryzł się zębami w trawę. I tu stała się rzecz przedziwna, jakkolwiek dziwne dziwnemu nierówne. Osioł unosił się w powietrze ciągnięty przez silną dłoń, a razem z nim unosiła się porośnięta szarą trawą ziemia. Zwijała się, jakby była kawałkiem materiału. W tym samym momencie rozpętała się wichura. Trąba powietrzna zbierała wszystko na swojej drodze i unosiła do góry, aż do otworu, z którego wyłoniła się dłoń.

– Co się dzieje?! – Krzyś z trudem trzymał się futra na grzbiecie osła. Wcześniej widział, jak Julian i Kubuś wchodzą Osłowi do ucha.

– Pierwszy czytelnik! – Mateusz, dotychczas trzymający się dziobem, musiał puścić futro i wczepić się pazurkami. – Ktoś zamierza przeczytać naszą historię przed jej zakończeniem.

W tym właśnie momencie gwałtowny wiatr porwał Mateusza. Ptak wzbił się w powietrze i po chwili leciał w kierunku otworu. Na pewnej wysokości zniknął Krzysiowi z oczu.

– Co teraz? – Powiedział do Adasia, ale ten już wzlatywał w powietrze, spiesząc na ratunek przyjacielowi. – Co teraz? – spytał sam siebie.

Gdy tuż nad jego głową śmignęło mnóstwo postaci z bajek, a potem nawet i cały zamek, który jeszcze chwilę stał całkiem twardo na ziemi, Adaś już wiedział co robić.

– Ośle, musisz puścić! – krzyknął do ucha zwierzęcia.

– Przecież dobrze mi idzie – rzekł Osioł, odwracając głowę. Mówiąc odruchowo puścił ciągniętą przez siebie ziemie.

I polecieli.

 

 

Belzebiusz Rylski wyciągnął książkę z pudełka. Wyglądała na starą, jednak nie pamiętał, by ją wcześniej czytał. Pewnie zawieruszyła się przy przeprowadzce, pomyślał, kładąc grubą księgę na stole. Ręką zgarnął kurz z poczerniałej okładki.

– „Kapelusznik i jego ekipa filmowa” – przeczytał. – Co to za pasztet? I nawet nie ma autora.

Postanowił sprawdzić w necie, licząc, że znajdzie jakąś recenzję. O dziwo, istniał tylko jeden wynik wyszukiwania. Kliknął. Strona wymagała zalogowania się. Pośpiesznie zarejestrował się. Już po zalogowaniu coś mu nie grało. W jego skrzynce pojawiła się wiadomość. A może chcą się przywitać?, pomyślał, klikając odpowiednią ikonkę. Zamiast treści wiadomości usłyszał trzask w głośnikach.

– Azali powiadam ci, jakem król nad króle, a nawet inne… – darł się Julian stojący na szczycie wieży stworzonej przez bajkowe stworzenia. Na samym dole znajdował się wielki dzięki pompce Osioł, a na jego grzbiecie stała żywa piramida. Wśród ogólnego rozgardiaszu nad wszystkim panował Krzyś z Mateuszem, który mimo połamanych piór nie stracił zimnej krwi. Nawet Asajj znalazła się na jednym z pięter piramidy. Uwięzieni między okładkami bohaterowie musieli się zjednoczyć, na bok odeszły waśnie, a nawet burczenie w brzuszkach. Jakimś sposobem Julian znalazł się na szczycie, i to jemu przypadły w udziale negocjacje.

– … a nawet inne księciunie, czy cesarzowie…

– Do rzeczy Julian! – warknął stojący piętro niżej Pinokio.

– Zatem nie czytaj tej księgi, bo wielce ci ona zła Tobie. Łubu Dubu, to mówiłem ja! Jul…

Zatrzęsło i Krzyś upadł na grzbiet Osła. Na nim zaś wylądowała Magdalenka. Była to piękna chwila. Wręcz cudowna. Dopóki piramida nie zaczęła się walić.

 

 

– I tak nikt tego nie czyta – mruknął Belzebiusz, wrzucając książkę do pudła.

W pudle błysnęło, huknęło i zaśmierdziało, jakby się zesrał przynajmniej jeden osioł. Prawda była o wiele bardziej przerażająca.

 

 

Spadali z nieba w rozmaitych pozycjach, lecz sprężysta powierzchnia świata bajek gwarantowała miękkie lądowanie. Przeważnie. I gdy ostatni z bajkowych dziwolągów, ma się rozumieć, był nim Julian, znalazł się na rozległej łące, w powietrzu zawisło pytanie. Zawisło też coś jeszcze. Gdzieś wysoko błyszczał przedmiot, którego znaczenia domyślali się nieliczni. Guzik był na wyciągnięcie ręki. Z tym, że musiałaby to być ogromna ręka. A wiszące w powietrzu pytanie domagało się odpowiedzi.

Pytanie rzeczywiście wisiało obok guzika. Napisane wielkimi drukowanymi literami, z trudem utrzymywało równowagę. „Co dalej?”, kierowało pytajnik w stronę konkretnej osoby, z niecierpliwością oczekując odpowiedzi. Kim jest ta osoba i jaką odpowiedzią nas zaskoczy?

Podczas gdy większość spadających postaci zdawała się być zainteresowana wyłącznie wykonywaniem fikołków w przestworzach i miękkim lądowaniem, ktoś zauważył lewitujący guzik. Był to Mateusz, który tuż po wylądowaniu błyskawicznie podbiegł do oszołomionego upadkiem Adasia. Chłopiec leżał na murawie i nie miał ochoty wstawać. Szpak wydobył z kieszeni jego swetra czapkę podarowaną przez doktora Pai-Chi-Wo i pofrunął ku przeznaczeniu.

 

 

W tym samym czasie w Przedbajce szybowało po niebie Trzecie Oko Pana Kleksa. Widząc olbrzymi, ponad stumetrowy budynek, skierowało swój lot do najwyższego piętra. Tam w obszernym, nowocześnie urządzonym pokoju na skórzanej kanapie siedziały dwie osoby. Trzecie Oko dyskretnie wleciało przez uchylone okno i osiadło na żyrandolu. Lepszego punktu obserwacji nie mogło znaleźć. Kanapę zajmowali dwaj mężczyźni. Oko skupiło wzrok. To Filip Golarz i Kapelusznik spoglądali w niewielki kapelusz leżący na stoliku przed nimi i żywo gestykulowali. Trzecie Oko natychmiast skoncentrowało całą swoją moc. Jeszcze raz. I jeszcze. Udało się. Wreszcie mogło usłyszeć głosy.

– Myślisz, że uda nam się przekonać Rylskiego? – Fryzjer zmarszczył nos.

– Jak tylko ostatnia osoba skończy pisać, zmusimy Rylskiego do przeczytania. Uda nam się! – odpowiedział Kapelusznik. Fryzjer podrapał się po czole i przysunął twarz bliżej leżącego na stoliku nakrycia głowy.

– Ty! – Skinął głową na Deppa. – Zobacz, co oni tam wyprawiają!

Johnny Depp pokręcił dwukrotnie szyją i spojrzał.

Rzeczywiście, na ekranie rysował się niezwykły widok. Postacie z różnych bajek spadały z nieba. Część z nich już stała lub siedziała na polanie. Niektórzy rozmawiali, inni drapali się po głowie, a jeszcze inni spoglądali w górę. Tuż nad ich głowami wisiał guzik. A za nim falowało na wietrze pytanie.

Fryzjer, widząc to, wstał i zaczął chodzić dookoła szklanego stolika, powtarzając: – Co dalej? Co dalej? Przecież warunkiem Wydawnictwa było napisanie Fantastycznej Historii Nigdzie Nieopowiedzianej! Co będzie, jeśli te pisarczyki nie staną na wysokości zadania?! – Zamartwiał się. – I czy Belzebiusz Rylski zachwyci się opowieścią na tyle, by posłać ją do Wydawcy?

Kapelusznikowi z trudem przychodziło znosić zrzędzenie cichego wspólnika. Westchnął i także wstał. By się zrelaksować, podskoczył trzy razy na prawej nodze, trzy razy na lewej, i powiedział:

– Filipie Golarzu, ja tu jestem Dyrektorem Produkcji i na mnie spoczywa obowiązek organizacji. Ty wykonałeś zadanie. Zapewniam cię, że Belzebiusz Rylski wyda naszą historię, jeśli nie w Empiku, to w PWN. Tam ma zniżki, więc siłą rzeczy jakieś dojścia musi mieć – sapnął głęboko. – Bardziej martwi mnie, czy ta historia się spełni.

Po czym ziewnął przeciągle i z powrotem usiadł na kanapie. Kiedy skończył ziewać, zaczął wystukiwać palcami swoje ulubione „try-ty-ty” na blacie stolika i kontynuował wywody.

– Sprawiłeś, że Mateusz zniknął, przez co bajki nie zostały opowiedziane, po to by inni mogli stworzyć nową opowieść. – Skrzyżował ręce na karku, a kostki dłoni trzeszczały pod wpływem wyginania. – I wszystko szło zgodnie z planem do czasu, kiedy meksico odkrył postać Belzebiusza Rylskiego. Sprawił, że akcja wymknęła się nam spod kontroli. Gdyby zgodnie z planem doszli do Asajj… – Depp zanurzył twarz w dłoniach. Trwające kilka minut milczenie przerwał pytaniem.

– Filipie? – Zwrócił twarz ku wspólnikowi. – Kto pisze kolejną część? I nie czekając na odpowiedź, dodał rozmarzony: – Jerzy Faer dodałby opowieści pikanterii…

– Zdaje się, że ta… ta… no agazgaga. – Fryzjer przewrócił oczami i zrobił znacząca minę. – Może być zbyt miło. No i to baba… – Zawiesił głos, bo jego wzrok przykuł obraz, który wyświetlił się na kapeluszu. Nie zwracając uwagi na siedzącego obok Deppa, Golarz zerwał się na równe nogi.

– Co dalej? Co dalej? – Zaczął nerwowo obgryzać paznokcie. Wystraszony Kapelusznik pociągnął kompana za poły fraka, po czym obaj wnikliwie wpatrywali się w ekran kapelusza.

Trzecie Oko również bezszelestnie przesunęło się tak, by mogło swobodnie patrzeć. Zastanawiało się, co tak bardzo zajęło spiskowców.

Na ekranie kapelusza ponownie pojawiły się postacie z różnych bajek. Niektóre z nich nadal wirowały wysoko w górze. Ale całe mnóstwo księżniczek, książąt, smoków, dziewczynka z zapałkami, Osioł i inni gładko wylądowali już na obszernej polanie. Jednak uwagę Trzeciego Oka zwróciły dwie postacie, zapewne te same, które zaintrygowały Deppa i Filipa. Jedną z nich był Mateusz, który widząc guzik, natychmiast wydobył czapkę z kieszeni Adasia i pofrunął po zgubę. Druga postać działała równie szybko. Mroczna Jedi, trzymając w ręku miecz świetlny, wykonała energiczny skok w stronę guzika. Kapelusznik i Fryzjer siedzieli i obgryzali paznokcie, a Trzecie Oko zamknęło z trwogi powiekę. Guzik lewitował nadal, a w jego tle kołysało się pytanie: „Co dalej?” Z prawej strony nadlatywał szpak, trzymając w szponach czapkę. Jednocześnie z przeciwnej strony zbliżała się Asajj. Gdy oboje znaleźli się na wysokości celu błysnęła klinga świetlnego miecza. W dole słychać było jednogłośny okrzyk „ochhhhh”, który wydobyły z siebie tkwiące w oczekiwaniu bajkowe postacie. Po czym wszyscy jak na komendę przechylili ciała w jedną stronę, jakby chcąc uniknąć spotkania z mieczem Asajj, i zamarli w bezruchu. Ptak zdołał chwycić guzik w dziobek, ale miecz zahaczył o jego skrzydło. Z poranionego skrzydełka posypały się pióra, a Mateusz zaczął bezwładnie spadać. Wtedy błyskawicznie do akcji wkroczyła smoczyca. Nadleciała pod szpaka, tak by mógł on bezpiecznie wylądować na jej grzbiecie. Smoczyca zwróciła łeb ku Asajj i skierowała na nią kulę ognia. Na dole postacie z bajek nadal trwały w oczekiwaniu w pochylonej pozie i słychać było ich miarowe, płytkie oddechy. Tylko Osioł podskakiwał energicznie, potrząsając łbem.

– To moja żona! To moja żona! – pękał z dumy, obserwując akcję smoczycy.

 

 

Podczas gdy niezrażona Asajj Ventress unikała płomieni broniąc się świetlnym mieczem, Szewczyk Dratewka siedzący na grzbiecie smoka pospieszył Mateuszowi z pomocą. Nie minęło kilka chwil, a guzik znalazł się na swym pierwotnym miejscu. Kilkaset par oczu wpatrywało się w ptaka. Ten z niemałym trudem wgramolił się pod czapkę. Oto nadeszła chwila, o której marzył. Zamknął powieki. Zrobiło się przeraźliwie zimno i cicho.

Gdy otworzył oczy, zobaczył, że znajduje się w niewielkim pomieszczeniu o przezroczystych ścianach. Przyjrzał się sobie. Nie był ptakiem, ale i jego wygląd nie przypominał chłopca, którym kiedyś był. Jego postać miała kontury człowieka, a wnętrze wypełnione było galaretowatą, przezroczystą mazią. Zupełnie jak ściany pokoju. Mateusz uniósł głowę i podszedł do jednej ze ścian. Widok rozciągający się przed nim ogromnie go zdumiał. Towarzysze ostatniej wyprawy i cała rzesza innych postaci z bajek stała nieruchomo wpatrując się w niego. Odwrócił się w prawo i spojrzał na drugą z otaczających go ścian. Znajome twarze Filipa Golarza i Kapelusznika, Johnn'ego Deppa tkwiły z otwartymi, wykrzywionymi ustami i powiększonymi źrenicami, również patrząc w kierunku Mateusza. Kolejna ściana skrywała za sobą Pokój Chorych Sprzętów, w którym na łóżku siedział zmniejszony do rozmiaru paznokcia Pan Kleks. Był tak mały, że rozsypane dookoła piegi okrywały go jak kołdra. Na twarzy profesora malował się smutek, a oczy błyszczały nadzieją. I wreszcie nadszedł czas na czwartą, ostatnią ścianę. Mateusz stał wzruszony. Odruchowo wyciągnął dłoń, by dotknąć powierzchni, za którą siedział czteroletni chłopiec układający drewniane klocki. Siedzący na tronie rodzice spoglądali z czułością na dziecko. Mateusz pchnął rękę. Elastyczna ściana poddała się dotykowi, powoli zatapiając w sobie dłoń. Zlękniony nagle się cofnął. Zrozumiał, że dalsze losy bajek i jego życie zależą od ściany, którą wybierze. Podjęcie decyzji trwało kilka chwil, podczas których Mateusz mocno zaciskał powieki, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Zdecydowanym ruchem dotknął wybranej ściany, a galaretowata masa zaczęła wciągać go do środka.

Koniec

Komentarze

usłyszał trzask w głośnikach.


- Azali powiadam ci, jakem król nad króle, a nawet inne... - darł się Julian stojący na szczycie wieży stworzonej przez bajkowe stworzenia.
Robercie - jakbyś mógł zlikwidować tę przerwę bo słowo_ "Azali.." jest kontynuacją wątku, a nie nową sprawą :)
Kolejne:
- Na mnie, ale dlaczego na mnie?! Ja nie mogę! No dobra mogę, ale nie chcę! Nie chcę słyszycie?! Ja mam dzieci! I żonę też mam! Mam żonę! - głos Osła rósł wraz z nim i był coraz potężniejszy. - Ale dlaczego od tyłu?

Robercie , _ Ale dlaczego od tyłu ? ma byc od nowego wersu. Gdybyś mógł poprawić. :)
To tyle na szybko. Rano przyjrzę się uważniej. :)

dobrze agazgaga

A może prześlę tobie na e-maila całość?

Mój, to robertzamorski@wp.pl

Przejrzysz, poprawisz plik w formacie doc, a ja jutro wrzucę twoją wersję.

Wysłałem :)

oki, jutro do południa Ci odeślę. Dzięki!

oki, nie ma za co.

No cóż. Tekst, jak to mówią - wyczesany:)
Duża dawka absurdu, multum nawiązań i niezły humor. Rzygać można na tęczowo, a BELzebiusz RYLski robi niezły bigos. No i, niestety, broni się przed czytaniem rękoma i nogami:D
Nieszczególnie przypadł mi do gustu sam początek z „ciemnością" i „aksamitnym mrokiem". Nie szukałam ewentualnych dziur w fabule, bo tu by trzeba pięciokrotnego czytania i specjalisty o większym rozumku niż mój.
Ogólnie całkiem niezłe, zwłaszcza dla tych, co pamiętają bajki z dzieciństwa lub odświeżyli je sobie ostatnio z własnymi pociechami. A może po prostu są zboczeni i filmy z Deppem oglądają na przemian z pszczółką Mają? :D
Ogólnie duży plus, przede wszystkim za oryginalność i fantazję. 5/6

(to mówiłam ja, świnka Peppa)

Ten mrok, to moja wpadka. Lepsza byłaby jakaś macica, lub ściana z galaretki :),  wypluwająca dorastającego niemowlaka, a ja po prostu chciałem żeby było na początku strasznie i nastrojowo. Zamiast tego powstała, już jako całość, absurdalna, humorystyczna bajka. W efekcie pierwszy akapit nie pasuje. Za to później rehabilituje się Kapelusznikiem.

Wiedziony poczuciem obowiązku i ogólną słusznością podbnego postępowania, postanowiłem skorzystać z zaproszenia i porównać dwie ostatnio napisane Opowieści w Od-cinkach. Zdaję sobie sprawę, że minęło już trochę czasu i wątek do którego się odwołuje, prawie już zapadł się w niebycie drugiej strony hyde parku, ale co mi tam. Lepiej późno niż wcale, jak to mawia się na pogrzebie teściowej.
Ponieważ pisanie dwóch osobnych recenzji przy porównywaniu tekstów, jest dla ciot i małych dzieci, postanowiłem napisać jedną, dłuższą i skopiować ją pod oba wątki.
Nie przedłużając.
Zacząłem od "Niemiłych początków kaca". Czy powinienem startowac od tego tekstu? Tak, nie, nie wiem. Pierwszy link jaki kliknąłem, ślepy los. Czytałem wersję bez podziału na piszących, więc nie miałem zaburzenia typu "a to ten skurczysyn, dowalę mu", inaczej mówiąc: starałem się być obiektywny. Nie chce być jednak zbyt łagodny, co to to nie, tak łatwo nie ma.
Opowieść jest łatwa, prosta, czyta się bez zgrzytów (no może trochę, ale o tym później), ale jest mocno średnia. Nie powiem, żeby zmieniła moje życie, stała się moją mantrą czy coś. Chociaż muszę przyznać, że momentami mnie rozbawiła, a chyba taki był cel. Jeżeli tak, to ta opowiastka spełniła go lepiej niż dobrze. Jeszcze tylko wspomnę, że językowo jest dość dobrze, jak na zlepek stylów i możliwośći różnych autorów. Przynajmniej nie było niuansów antyjęzykowych jakie można często spotkać w niektórych opowiadaniach na stronie.
Co mnie wzburzyło. Zakończenie czegoś, co roboczo nazwę "pierwszym wątkiem", czyli fragmentów dotyczących podpalenia mieszkania czarodziejów przez chłopów i spółkę. Łaskawość Horna, obdarowanie wszystkich gradem prezentów, uprzejmości, po prostu do mnie to nie przemówiło, a wręcz poraziło. Prędkość rezgrywanych wydarzeń w tym elemencie opowiadania także raził. Delikatna nagana dla...chwila aby sprawdzić w oryginalnym wątku... Epinefryna. Nieładnie, oj nieładnie.
Co mi się podobało. Cała masa, nie tyle śmiesznych co zabawnych, absurdalnych sytuacji. Na czele zaklęcie lewitacji (oryginalność doboru metody nie powala, natomiast dobór repertuaru już tak - przynajmniej mnie), oraz wytłumaczenie boskiego imienia 47, po prostu genialne. Najlepszy fragment. Szybki rzut okiem kogo wychwalam i znów, wyłania się nick - Epinefryn. Mój bohater i antybohater w jednej osobie. Szacun.
Z niewiadomych mi przyczyn bardziej przypadła mi do gustu druga opowieść. Mroczny, nieco psychodeliczny początek, spiasany przez RobertaZ (czy RobertZ'a, niewiem jak odmienić), wciągnął mnie jak bagno. Delikatnie szalony, Alicjowkrainieczarowny Johnny Depp, Przedbajka, jakieś okruszki, herbata, sprawiły że sam zacząłem pisać w myślach tę opowieść. Dalej, moim zdaniem, świetnie spisali się meksico i Jerzy Fear (przynajmnej w pierwszej kolejce, ale o tym za chwile), którzy znakomicie podchwycili nastrój i temat fragmentu, do tego stopnia, że nie zauważyłem granicy pomiędzy częściami Roberta i Meksyka. Jerzy natomiast świetnie "wykończył" wyjaśnieniem kim jest Krzyś, jak się tu znalazł, jakiś tam wątek z Małgosią. Podobało mi się. Niestety tylko do tego momentu. Potem cały nastrój pokulał (antybohaterem tutaj jest wcześniej wychwalony Meksyk), legł w gruzach, by następnie spektakularnie upaść i lec w gruzach. Wprowadzenie Assaj, Juliana i Osła wypadło według mnie fatalnie. Próba odtworzenia filmowej sympatyczności tych postaci nieudana i marna. Natomiast fragmenty, które powinny bawić czytelnika, wypadły słabiej niż te w Niemiłych początkach kaca.
Podsumowując. Obie opowieści są ciekawe, jeżeli jednak mam wybierać, a muszę, bo po to to piszę, wolę "Kapelusznika". Bardzo podobała mi się pierwsza kolejka opowieści. Gdzyby ktoś z was miał ochotę napisać coś w deseń tej historii, ale z klimatem pierwszych fragmentów, dajcie znać - przeczytam.
Szacunek dla wszystkich, którzy przeczytali całą moją recenzję. Przydługa jest, sam muszę przyznać. Przepraszam jeżeli byłem za ostry bądź kogoś uraziłem. Mogę podać numer do mojego prawnika, gdyby ktoś chciał oskarżać o zniesławienie.
Pozdrawiam.

Jasny szlag... chyba przesadziłem z długością.

Dzięki Bartku za przeczytanie i skomentowanie :) długi komentarz trza przyznać :)
Nikogo nie mogłeś urazić, bo przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi :) krytykę sie przyjmuje na klatę i wyciąga wnioski:)
Jeszcze raz dzięki wielkie :)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Dawaj numer ;)

emo, jak stąd do Radomia. początek fatalny, język mocno gimnazjalny (nie technicznie, bo ta strona sie broni, ale właśnie emocjonalnie i słownikowo). potem trochę lepiej, ale gdy dotarłem do ""dziwnym tworem, który niczym rak trawił pokrytą w mroku Dolinę Marzeń." zwątpiłem.

To co mi nie leżało a propo pierwszego fragmentu to już zostało powiedziane. Z innych rzeczy, które mi się nie podobały to to, że tekst jest trochę zbyt chaotyczny, absurdalność jest bardzo fajna, dodaje niepowtarzalności i wciąga, ale sprawia, że momentami fabuła jest zbyt niezrozumiała, czasami ją po prostu rozwala. Byłoby dobrze, gdyby każdy abstrakcyjny element znalazł później swoje uzasadnienie. W kilku miejscach też krzywiłem się, kiedy sposób pisania, nawet jeśli sama akcja mi się podobała, lekko mnie zniechęcał. 

Za to momentami opisy są wręcz perfekcyjne, piękne sformułowania, porównania, itp. Ogromna Fantazja autora(ów) sprawiła, że zostałem wessany do świata niesamowitych bajkowych stworzeń i dziwnych sytuacji. Moment, w którym Kraina zaczyna się rozpadać (nie to z tą rękę, to akurat średnio widziałem, ale to z księżycem i Falkorem) czytałem na drżąco. 

Czułem się też mocno zdezorientowany, a nawet oszukany z powodu niejednoznaczności co do tego kto jest głównym  bohaterem. Niby oczywiste, że był nim Krzyś, ale nie wszędzie była w tym konsekwencja. Dobrze jest jeżeli wątki się przeplatają, tak jak w przypadku przeskoczenia między sytacją Krzysia, a Małgosią i Klementynką w celi albo Kapelusznikiem i Filipem, ale musi to być jednoznaczne i wyraźne, a nie tak jak wtedy, gdy niby jesteśmy skupieni na Krzysiu oraz, znajdujących się obok niego, Julianie, Ośle i Puchatku i nagle świat zaczyna być przedstawiany z perspektywy Mateusza i Adasia. Tak samo pod koniec, Krzyś rozpoczął historię, Krzyś powinien ją zakończyć, a nie jakiś tam Mateusz.

Wiele rzeczy też nie zostało wyjaśnionych i teraz ciągle mam w głowie takie wrażenie jakbym o czymś zapomniał lub miał coś zrobić i tego nie zrobiłem. Np. ten guzik. Dlaczego on był taki ważny?

Jeśli chodzi o postacie filmowe, to mnie się one właśnie spodobały. Nie starano się na siłę wzbudzić śmiechu wiernie naśladując ich filmowy sposób bycia, ale zrobiono to subtelnie i z wyczuciem. Jedyna postać, do której mam zastrzeżenia to Puchatek. Nie podobał mi się i już. Był zbyt mało... puchatkowy.

Jednak mimo tego co se tu właśnie napisałem, opowiadanie pozostaje dla mnie piękne i wciągające. Kraina Baśni i Fantazji to niby oklepany temat, tak samo jak łączenie bajek, ale tutaj zostało to zrobione bardzo przyjemnie. Tylko uzasadnienie tego nie było dla mnie wystarczające, kilka rzeczy wydawało się odgrywać kluczową rolę w fabule, a potem zostały nagle zapominane (jak np. miłość Klementyny do Krzysia i choroba Małgosi). Ogromne przestrzenie, w których rozgrywała się akcja, finezyjne otoczenie, mnogość postaci, przepełnienie bajkowością (choć ten nastrój był czasem burzony przez, według mnie, całkiem niepotrzebne sformułowania, kutas, kurwa itp.) to wszystko nabudowało w mojej głowie na nowo niesamowity świat wyobraźni dzięcięcych i dorosłych. Połączenie pisarza z pisaną przez niego bajką, chociaż też pozornie znany już motyw, tutaj był świetny. Szkoda tylko, że później to jakoś uciekło.

 

Dzięki wielkie za dobry tekst i pozdrawiam!

Nowa Fantastyka